LICZBA WYŚWIETLEŃ

NIE ZMARNUJ SZANSY NA SZCZĘŚCIE

Wiki wróciła do domu po kolejnym nudnym i monotonnym dniu. Zobaczyła siedzącą na kanapie w salonie i patrzącą w sufit Woźnicką.
W: Co jest? - Usiadła obok koleżanki i zaczęła razem z nią przyglądać się ścianie.
A: Nic. Po prostu sobie uświadomiłam jakie mam beznadziejne życie. Miałam szanse na szczęście, ale się bałam. I co z tego wyszło? Wielkie gówno.
W: A co ja mam powiedzieć. Beznadzieja. Zaczynam działać jak automat. Wstać, ubrać się, jeść, iść do roboty, wrócić, obejrzeć jakieś bzdury w telewizji, jeść, myć się, spać.
A: Ja tak samo. W depresję można popaść z nudów.
Do salonu wpadł Krajewski.
K: Co wy tak siedzicie!? Słyszałyście newsa!? Profesorek się żeni!
A: Jaki znowu profesorek?
K: A ilu ich znasz? Falkowicz się żeni i to z Kingą!
Wiktoria nie wiedziała czemu, ale wybiegła z salonu. Usłyszeli tylko zatrzaśnięcie drzwi jej pokoju. Położyła się na łóżku i leżała. Nic nie robiła, o niczym nie myślała, starała się nie myśleć, po prostu leżała czując jak po jej policzkach spływają pojedyńcze łzy. Po chwili do jej pokoju weszła Agata. Internistka usiadła na łóżku obok przyjaciółki.
A: Co się stało? - spytała miłym głosem.
W: Ja też zmarnowałam swoją szansę na szczęście, a tak naprawdę to kilka, jak nie kilkanaście. - Woźnicka spojrzała pytająco na zapłakaną koleżankę - Bankiet, Leszno, oświadczyny, potem on mnie wręcz błagał o szansę. Jestem skończoną kretynką.
A: Czekaj, ty mówisz o Falkowiczu?!
W: Bałam się, a teraz jest już za późno.
A: Zakochałaś się w Falkowiczu?!
W: Nie dobijaj mnie. Zakochałam się w najdziwniejszym, najbardziej aroganckim, cynicznym, wrednym, wkurwiającym, nieprzewidywalnym facecie na Ziemi.
A: I zaraz mu to powiesz.
W: Co ty pieprzysz?
Woźnicka wzięła chusteczkę i otarła łzy Wiktorii.
A: Idziesz. - rozkazała.
W: Nie będę robić z siebie idiotki. Miałam na to czas, ale nie chciałam, teraz już za późno.
A: Właśnie jeszcze nie jest za późno. Idziesz.
W: Nigdzie nie idę.
A: To idziemy. - Zaczęła ciągnąć koleżankę za rękę. - Co ty taka ciężka.
W: Agata, darujmy sobie tą szopkę.
A: Nie ma mowy. Ja sobie darowałam, ale tobie nie pozwolę. Chodź!
W: Nigdzie nie idę. - Powtórzyła.
A: Idziemy! Ty jeszcze będziesz szczęśliwa.
W: Litości, my i tak byśmy długo ze sobą nie wytrwali.
A: Przekonamy się.
W: Agata, to bez sensu. Ja nie będę na twoje życzenie robić z siebie kretynki.
A: Idziesz!
W: Nie!
A: Adam! Chodź tu!
Krajewski przyszedł do dziewczyn.
K: Co jest?
A: Bierzemy ją. Pomóż mi.
K: Co?
A: Niesiemy ją do szpitala. Ja biorę za nogi. Dawaj. Nie pozwolimy jej być resztę życia smutnej.
K: Ale o czym ty...
A: Nie marudź, tylko mi pomóż!
Agata i Adam wynieśli szarpiącą się Wiktorię. Weszli do szpitala.
K: Gdzie ją postawimy?
A: Pod lekarskim. Dalej dam sobie radę.
Postawili Wiktorię pod pokojem lekarskim.
A: Idź Adam, dalej sobie poradzę.
K: Jasne. - Adam odszedł od dziewczyn.
A: Idziesz, czy mam cię zaciągnąć na siłę?
W: Agata, ja nie będę z siebie robić idiotki. Daj ty spokój.
A: Z tobą się inaczej nie da. - Złapała mocno Wiktorię za obie ręce i pociągnęła w stronę gabinetu Falkowicza.
Stały metr od drzwi gabinetu.
A: Wchodzisz. - rozkazała.
W: Nigdzie nie idę. Daj ty mi spokój i przy okazji, to pierzesz mi skarpetki, bo butów mi nie raczyliście założyć.
A: Wchodzisz. - Ponowiła.
W: Nigdzie! Nie! Idę!
A: Idziesz.
Woźnicka pociągnęła dziewczynę za ręce. Były pod samymi drzwiami. Agata zapukała. Usłyszały ,,Proszę." Internistka otworzyła drzwi. W tym czasie Wiktoria próbowała się wyrwać z uścisku koleżanki.
A: Nawet o tym nie myśl. - Pogroziła koleżance. Wciągnęła ją siłą do pomieszczenia. Falkowicz pozostawał na swoim miejscu patrząc w zdziwieniu na gości.
W: Agata, puszczaj mnie  i daj ty święty spokój!
A: Nie ma mowy. Nie po to cię tu z Adamem przynieśliśmy. - Znowu szarpnęła przyjaciółką pchając ją na krzesło.
W: Agata, daj ty spokój.
F: Mogę wiedzieć o co chodzi?
W: My już wychodzimy. - Wiktoria próbowała wstać, ale internistka uniemożliwiła jej to przytrzymując ją za ramiona.
A: Nie wychodzimy, a na pewno nie ty.
F: Dobrze, ale czemu zawdzięczam tę wizytę?
A: Wiktoria.
W: Krajewski i ta wariatka mnie tu przynieśli  i  siłą zaciągnęli! Nawet butów nie mam!
A: Wiktoria.
W: Agata, wychodzimy.
A: Sklecisz kilka zdań, czy ja mam mówić za ciebie?
F: Czy ja się mogę dowiedzieć o co chodzi?
A: Chodzi o to, że...
W: Agata, błagam cię, nie rób ze mnie kretynki i nie pieprz mi jeszcze bardziej tego beznadziejnego życia.
A: Ja nie chcę ci go spieprzyć, tylko uratować.
W: Agata, proszę cię, chodźmy.
A: Nie. Nie, Wiktoria. Mówisz wreszcie, czy mam się za ciebie wysławiać?
F: Ja naprawdę chciałbym się dowiedzieć o co tu chodzi.
A: Ta oto dziewczyna - wskazała na Wiktorię -  zakochała się, ale uważa, że już jest na to za późno.
F: Szczerze współczuję, ale co to ma wspólnego ze mną?
A: Pan jest taki tępy, czy udaje?! Zakochała się w panu, do cholery! - wykrzyczała Woźnicka.
F: Wiktoria? - spytał zdziwiony Falkowicz.
W: Nie odpowiadam za to co mówi Agata i bardzo cię za nią przepraszam.
F: Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi.
Falkowicz wstał zza biurka i stanął bliżej Wiktorii, opierając się o blat.
W: A o co?! O satysfakcję, że jednak nie ma na świecie kobiety, która oprze się twojemu urokowi, o to, że jestem kolejną naiwną dziewczyną, czy o to, że Woźnickiej właśnie udało się zrobić ze mnie idiotkę i to cię takim szczęściem napawa?! O co wam ludzie do jasnej cholery chodzi?! Bo ja jestem jakąś kretynką, która zaczyna się już gubić!
F: O to, że cię kocham, kretynko!
W: A skąd mam wiedzieć, że to prawda?!
F: A jak mam ci to udowodnić?! Uwierz mi! Raz w życiu mi zaufaj!
W: Jak, skoro ty oszukujesz każdego kogo napotkasz! Jak mam zaufać cynicznemu arogantowi?!
F: Przed chwilą powiedziałaś, że zakochałaś się w tym cynicznym arogancie!
W: A ty, że zakochałeś się w kretynce!
A: Starczy! Wy oboje jesteście największymi dziwakami na świecie! Oboje jesteście aroganccy, wkurzający, zkretyniali i nie wiem jeszcze jacy! Wyznajecie sobie miłość, jednocześnie wrzeszcząc jak się nienawidzicie! Weźcie się do cholery jasnej zdecydujcie!
W: Racja. - Wiktoria poszła w stronę wyjścia.
F: Racja. - powtórzył. Podszedł do niej, gdy już prawie otwierała drzwi. Złapał ją za rękę i gwałtownie przyciągnął do siebie wpijając się w jej usta. Całowali się już chwilę z coraz większą namiętnością. Agata chciała z tam tond jak najszybciej wyjść, ale stali przy samych drzwiach.
A: <Najwięksi dziwacy na świecie. I co ja mam teraz zrobić, cholera jasna, oni się zaczynają rozbierać. Chyba zapomnieli, że nie są tu sami, błagam, niech oni się odsuną od tych drzwi, bo ja nie mam ochoty oglądać ich nagich i niestety będę musiała to przerwać>
Ku zadowoleniu Agaty Wiki i Falkowicz zaczęli się przesuwać w kierunku kanapy. Zadowolona z tego Woźnicka wyszła z gabinetu, szybko zamykając za sobą drzwi. Gdy tylko wyszła zobaczyła przed sobą Adama.
A: O, cześć.
K: Cześć. Idziesz do hotelu?
A: Tak, mam dzisiaj cały dzień wolne.
K: Poczekasz chwilę? Pójdziemy razem. Mam tylko papiery dla Falkowicza. - pokazał jej żółtą teczkę. Położył rękę na klamce, chcąc otworzyć drzwi gabinetu profesora.
A: Stój. - Agata złapała go za rękę, widząc jego poczynania.
K: Co jest?
A: Ty... nie możesz tam wejść i uwierz mi na słowo, że nie chcesz.
K: Ale o co ci chodzi? Muszę dać Falkowiczowi papiery. Ukatrupi mnie jak ich mu zaraz nie dam.
A: Myślę, ze bardziej będzie chciał cię ukatrupić jeżeli tam wejdziesz.
K: O czym ty mówisz?
A: Chodź na kawę.
K: Agata, czy ty się dobrze czujesz?
A: Posłuchaj, nie chcesz widzieć, tego co się tam dzieje.
K: Falkowicz z Kingą rozładowują emocje?
A: Falkowicz tak, ale nie z Kingą.
F: Pielęgniareczkę sobie znalazł?
A: Lekarkę. Rudowłosą.
K: Że co? Przecież on się jutro żeni z Kingą.
A: Chyba jednak nie żeni.

Dwie godziny później.
F: Dziękuję.
W: Za co?
F: Uratowałaś mnie od ślubu z tym czymś.
W: Ładnie się wyrażasz o narzeczonej.
F: Ja chcę tylko jedną narzeczoną. Taką piękną, rudowłosą panią doktór...
W: Może kiedyś. - odpowiedziała rozmarzonym głosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, komentujcie.
To bardzo motywuje :)
Można komentować anonimowo. Ogarnęłam to jakoś.