Zapraszam Was serdecznie do przeczytania (i skomentowania) tej krótkiej jednoczęściówki. Domyślam się, że dla osób nie znających spektaklu, o którym mowa w opowiadaniu - może być ono nieco niejasne, ale cóż... polecam serdecznie wybranie się na tą sztukę.
W: Agata! - Consalida w czarnej sukience i wysokich szpilkach wpadła do pokoju lekarskiego o godzinie 18.30. - Gdzie jest Andrzej?! Za godzinę musimy być w centrum!
W: Agata! - Consalida w czarnej sukience i wysokich szpilkach wpadła do pokoju lekarskiego o godzinie 18.30. - Gdzie jest Andrzej?! Za godzinę musimy być w centrum!
Jak na zawołanie do pomieszczenia wszedł profesor rozmawiający po angielsku przez telefon. Blondynka pokazała ręką w stronę mężczyzny.
Ag: On tak od godziny. - Szepnęła w stronę rudowłosej koleżanki. Consalida wściekle spojrzała na profesora, na co on serdecznie podziękował swojemu rozmówcy za konwersację i rozłączył połączenie.
W: Andrzej. - Warknęła w jego stronę.
F: Spokojnie kochanie, zdążymy. - Falkowicz wziął lekarkę pod ramię zarzucając sobie na szyję szalik i łapiąc płaszcz leżący na kanapie.
W: A co, wynajmiesz helikopter?
F: Dla ciebie wszystko, aniołeczku. - I już ich nie było w pokoju lekarskim.
Woźnicka pokręciła głową z dezaprobatą.
Ag: Nie chcę mieć męża. - Pomyślała. - Kupię sobie osła i wyjdzie na jedno. - Dodała, teraz już na głos.
W: Ale fajna komedia, co nie? - Rozmawiali wychodząc z teatru.
F: Nie wiem co ty w tym widzisz. Jak dla mnie dość kiepskie przedstawienie.
W: Nikt ci tu nie kazał iść. Mówiłam, pójdę sama to się tu pchałeś. Przestań zrzędzić. Nikt cię tu nie zapraszał!
F: Ja nie rozumiem, o co ci chodzi, moja droga? Pytałaś mnie o opinię, więc ci ją przedstawiłem. Nie podobał mi się ten spektakl i tyle.
W: Nie ciągnęłam cię tu na siłę. Chciałam iść sama, to się uparłeś. Trzeba było tu nie przychodzić, a nie teraz marudzisz!
F: Zamknij lepiej buzię, bo się przeziębisz. - Powiedział, gdy wyszli na dwór.
W: Tak, bo ty wszędzie widzisz tylko bakterie, wirusy, zarazki i inne nieszczęścia! - Krzyknęła zirytowana, nie bacząc na to, że wszyscy ludzie już i tak się za nimi oglądają.
F: Przepraszam cię, moja droga, ważniejsze sprawy wzywają. - Profesor odebrał telefon i znów zaczął prowadzić konwersację, a raczej kłótnię pełną rozkazów i zarządzeń z jego strony w języku angielskim.
W: Odłóż wreszcie ten telefon! Zachowujesz się dokładnie jak ten Alian, czy jak mu tam z tego przedstawienia! - Rudowłosa lekarka wyrwała mężczyźnie komórkę.
F: Zwariowałaś?! To jest bardzo ważny sponsor! - Krzyknął. Oddaj! - Zażądał, a raczej warknął wyciągając rękę w stronę dziewczyny. Ta jednak zamiast wykonać jego rozkaz rozłączyła połączenie i wyciągnęła rękę z telefonem do tyłu chcąc oddalić jego odległość od wściekłego mężczyzna.
W: Szkoda, że nie ma tu żadnego wazonu z kwiatami, bo wrzuciłabym tam ten twój cholerny telefon! Ciekawe co byś wtedy zrobił?!
F: Wylał ci tą wodę na ten pusty, rudy łeb! - Wiktoria dawno nie widziała profesora tak wściekłego, sama z resztą też była wściekła. Falkowicz od rana miał zły humor. Wszystko mu dziś nie wychodziło, wszyscy pacjenci byli wyjątkowo upierdliwi i jeszcze spędził półtorej godziny oglądając sztukę, z której miał ochotę wyjść już po kwadransie. Ta sytuacja tylko dolała oliwy do ognia.
- Zachowujesz identycznie jak ta baba z tego "genialnego" spektaklu, której, wybacz, imienia nie pamiętam, gdyż mało nie usnąłem na tej "wspaniałej" sztuce!
W: A ty co?! Chodzisz tylko jak jakiś hrabia z tym swoim telefonem i ciągle przez niego gadasz! Pół minuty bez niego wytrzymać nie możesz, to teraz nie ma. To już jest chyba jakieś uzależnienie! Oddam, jak zmądrzejesz!
F: Kurwa mać, czy ty zwariowałaś?! - Wrzasnął. - Nie dość, że kretynka, to jeszcze wariatka! - Irytacja mężczyzny sięgała właśnie zenitu. - Posłuchaj, ty głupia, pusta babo... - Wysyczał do ucha dziewczyny przybliżając się do niej. - Oddaj mi tej telefon, bardzo cię proszę. Szkoda by było takiej ładnej buzi... - Profesor wyrwał jej z ręki komórkę i odszedł kilka metrów od teraz już przerażonej, nie wściekłej lekarki. Falkowicz kontynuował rozmowę po angielsku, a Consalida patrzyła na niego ze złością. Przechodząc obok chirurga wymierzyła mu cios w policzek. W zamian została obdarzona wściekłym spojrzeniem i dostała z łokcia od mężczyzny. Nie spodziewała się, że dostanie, tak samo jak Andrzej. Lekarka upadła na betonowy chodnik. Nic jej nie było fizycznie, ale była przerażona. Przerażona tym, do czego oni dwoje doprowadzili - do porządnej kłótni i to jeszcze wzajemnej przemocy. I co z tego, że ani jemu, ani jej nic się nie stało? Nie o to chodziło. Wstała szybko i pobiegła przed siebie. Falkowicz nawet na nią nie spojrzał skupiony na konwersacji ze sponsorem.
Rudowłosa lekarka od godziny tułała się po Warszawie. Mimo, że bywała tu dość często nie znała tego miast. Zawsze przyjeżdżała do Złotych Tarasów bądź Arkadii i nigdzie więcej się nie ruszała. W końcu doszła do drogiego hotelu. Spojrzała na niego i usiadła na murku kilka metrów dalej. Nie płakała. Była załamana, ale nie płakała. Wzięła głęboki wdech i udała się w stronę hotelu. Weszła najpierw do sporego baru. Przy blacie zobaczyła siedzących na wysokich taboretach kilku, albo i kilkunastu mężczyzn. Od razu było widać, że wszyscy są tu sami. Ubrani byli w przeróżne garnitury, na oko można było stwierdzić, że bardzo drogie. Wszyscy pili drogie drinki. Widać było, że wszyscy są bogaci, podczas wielu spotkań biznesowych zaczęła rozróżniać ludzi bogatych od biednych, czy przeciętnych po wyglądzie. Wszyscy panowie mieli przynajmniej po pięćdziesiąt lat i wszyscy wręcz ślinili się na widok seksownych osiemnastolatek. Consalida jeszcze raz spojrzała na nich wszystkich przygryzając wargę i skierowała się do łazienki. Poprawiła makijaż i wróciła do baru. Stanęła między mężczyznami opierając się o blat.
W: Margharitę poproszę.
-Razy dwa. - Usłyszała za sobą męski głos. Odwróciła głowę i spostrzegła za sobą dość przystojnego mężczyznę koło pięćdziesiątki. - Jak ci na imię, śliczna? - Spytał obejmując kobietę w talii.
W: Nadia. - Podała pierwsze imię, jakie przyszło jej do głowy.
-Nadia... pięknie.
Usłyszeli dźwięk dzwonka telefonu kobiety. Dziewczyna wyciągnęła komórkę z kopertówki. - Nikt ważny. - Stwierdziła rozłączając połączenie, gdy spostrzegła, że dzwoni do niej Andrzej.
Mężczyzna przybliżył się do niej. Stykali się ciałami. Kobieta poczuła jego wargi na swojej szyi. Przymknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu. Wzięła głęboki wdech, jednak gdy poczuła, że mężczyzna zmierza w stronę jej ust wyrwała się z jego objęcia. - Przepraszam! - Krzyknęła wybiegając jak oparzona z baru.
-Dziwka! - Usłyszała za sobą.
Co ty odpierdalasz, Consalida?! - pytała samą siebie stojąc pod hotelem. Przejechała ręką po swoich rudych kosmykach. Znów usłyszała dźwięk telefonu, nawet już na niego nie zareagowała. Przeszła kilka metrów i dostrzegła taksówkę. Wsiadła do niej i odruchowo podała adres domu profesora. Po chwili jednak się poprawiła i kazała się zawieźć do hotelu rezydentów.
Profesor o wiele mniej już zainteresowany pozyskaniem pieniędzy od sponsora prowadził konwersację. Z każdą minutą coraz bardziej docierało do niego jak się zachował. W końcu przerwał rozmowę mówiąc tylko, że musi kończyć i oddzwoni i wręcz biegiem udał się do samochodu w międzyczasie wybierając numer Consalidy. Nie odbierała połączeń, mógł się tego domyśleć. Zastanowił się gdzie lekarka mogła się udać. Nie znała nikogo w Warszawie, do domu zapewne też nie wróciła. Postanowił pojechać do Leśnej Góry. Jeśli miał jakiekolwiek szanse na odnalezienie jej, to w wielkim mieście poszukiwania były bezsensowne.
Wiktoria weszła do hotelu rezydentów. Pech chciał, że od razu natknęła się na Woźnicką. Nie miała ochoty na zwierzenia i tłumaczenia. Blondynka spojrzała na przyjaciółkę z niepokojem. Miała smutną twarz, a po jej policzkach teraz już spływały pojedyńcze łzy. Nim blondynka zdążyła coś powiedzieć z pokoju wyszedł Krajewski. On jednak także stanął w miejscu patrząc na koleżankę.
W: Spokój. Dajcie mi święty spokój, ludzie! - Krzyknęła i płacząc jeszcze bardziej udała się do swojego dawnego pokoju zatrzaskując za sobą drzwi.
Nie minęło pół godziny, gdy internistka otworzyła drzwi Falkowiczowi. Gdy go zobaczyła od razu wyszła przed hotel nie chcąc, aby Wiktoria ich usłyszała.
Ag: Powiesz mi co tu się, kurwa mać, dzieje?! - Wrzasnęła.
F: Bóg mordu... rządził naszą dwójką tego wieczoru. - Stwierdził.
Ag: Ja oszaleję! Oszaleję przez was!
F: Nie boj się, gorzej już być z tobą nie może. Wiktoria rozumiem u siebie? - Nie czekając na odpowiedź profesor wyminął internistkę i wszedł do hotelu.
F: Wiktorio. - Mężczyzna wszedł do niewielkiego pokoju. Dziewczyna krótko na niego spojrzała i z powrotem skupiła wzrok na materiale swojej sukienki. Profesor usiadł na krześle naprzeciw niej.
W: Przegięliśmy, obydwoje. - Stwierdziła.
F: Bóg Mordu. To jedyny, który rządzi - niepodzielnie, od zarania dziejów. - Skwitował profesor. Dopiero teraz zrozumiał prawdziwy sens tego spektaklu oraz to, że rzeczywiście pokazywał on prawdziwą twarz każdego z nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, komentujcie.
To bardzo motywuje :)
Można komentować anonimowo. Ogarnęłam to jakoś.