Dziękuję Wam bardzo za wszytskie komentarze, jesteście wspaniali! Zapraszam do czytania i oceniania:
"We are the champions - my friend"
Profesor spojrzał na około trzydziestoletniego faceta krążącego w kółko pod oknem jego gabinetu. Mężczyzna szukał zemsty na Falkowiczu za rzekome zabicie jego matki, która była jedyną osobą w jego życiu i postanowił przeciągnąć to w czasie do godziny, gdyż szybka śmierć była według niego zbyt prosta. Nie dość, że mamisynek, to jeszcze wariat. - Pomyślał Andrzej. - A wariaci nie myślą logicznie... - I w taki sposób w głowie profesora narodził się pewien pomysł. Dziwny, nienormalny pomysł.
F: Uwiedź go. - Szepnął swojej towarzyszce do ucha korzystając z chwili, gdy zamachowiec wyglądał przez okno. - Poproś żeby to wyłączył, mówiąc że go pragniesz, już! - Rozkazał szeptem, widząc pytające spojrzenia dziewczyny. Teraz mina blondynki mówiła "Że co?!". Kobieta popukała się w głowę, sugerując bratu iż jego pomysł (który bardzo jej się nie podobał) jest irracjonalny. Profesor spojrzał jeszcze raz w stronę mężczyzny stojącego do nich tyłem wpatrzonego w okno, po czym wręcz siłą zdjął dziewczynie dżinsową kamizelkę i, mimo że się opierała, rozpiął kolejne dwa guziki błękitnej koszuli odsłaniając jej piersi. Z zadowoleniem spostrzegł, że siostra ma na sobie czarną, koronkową bieliznę, głęboko wierząc że to wystarczy. Popchnął ją delikatnie w stronę mężczyzny. Teraz nie pozostawało mu nic innego jak modlić się (do Hipokratesa, bo w Boga nie wierzył) by jego plan się powiódł, a żarty Wiktorii o tym jak dobrą uwodzicielką jest koleżanka były prawdą. To była chyba ich jedyna i ostatnia szansa - więcej pomysłów nie miał, czasu także. Nie miał też najmniejszej ochoty umierać, nie teraz.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech, pokręciła jeszcze z niedowierzaniem głową zerkając błagalnie na profesora, lecz gdy ten był nieugięty i patrzył na nią z marmurowym wyrazem twarzy, posłusznie zabrała się do wykonywania genialnego pomysłu chirurga.
Rudowłosa lekarka nerwowo krążyła po parkingu szpitalnym, a Krajewski chodził za nią krok w krok. W pewnym momencie dziewczyna rzuciła się w stronę szpitala, jednak chirurg był uważny i już po kilku sekundach zagrodził jej drogę łapiąc ją jeszcze mocniej niż wcześniej za oba nadgarstki. W końcu przestała się wyrywać i zlustrowała szybko chłopaka. Te krótkie spojrzenie wystarczyło by zobaczył przerażenie w jej zielonych oczach. Kobieta spuściła wzrok czując, że po jej policzkach popłynęły pojedyncze łzy, potem kolejne i już po chwili całe jej rumiane policzki były mokre. Adam puścił już całkowicie jej ręce. Kobieta przeszła kilka kroków przed siebie wymijając go.
Ad: Wiki. - Krajewski odwrócił się za nią.
W: Nie dotykaj mnie! - Warknęła, czując że stoi tuż za nią i właśnie próbuje położyć dłonie na jej talii. Brunet posłusznie trzymał ręce przy sobie. - Zostaw mnie samą. - Poprosiła stanowczo. - Obiecuję, nie będę próbować tam wejść, tylko do kurwy nędzy zostaw mnie na chwilę samą! - Wrzasnęła tak głośno, że Krajewski aż podskoczył. Posłusznie odszedł od niej, jednak dalej obserwował ją z odległości kilku metrów. Płakała. Teraz łzy spływały po jej twarzy już strumieniami, nie umiała zgrywać silnej. Tak bardzo bała się, że go straci... Nie miała pojęcia co by wtedy zrobiła, wszystko straciłoby sens. Po prostu nie wyobrażała sobie życia bez niego, a przed oczami miała już najczarniejszy scenariusz.
Blondynka przyciągnęła mężczyznę do siebie, choć zdezorientowany jej się opierał. Zarzuciła jedną nogę na jego biodro przytrzymując go przy sobie i przybliżyła swoją twarz do jego.
-Co ty wyprawiasz?! - Pytał nie rozumiejąc kompletnie zaistniałej sytuacji. Z resztą ona także tej sytuacji nie rozumiała.
Ag: Ja? - Zdziwiona spojrzała w jego oczy. - Ja tylko cię pragnę. - Szepnęła mu do ucha. Mimo obrzydzenia jakie czuła do tego faceta cuchnącego papierosami i alkoholem starała się odegrać swoją rolę jak najlepiej. Wyłączyła umysł i próbowała sobie wmówić, że na prawdę ten wariat ją pociąga, choć było to dość trudne.
Zaczęła składać pocałunki na jego szyi, co wymagało od niej wstrzymania oddechu. Gdyby nie praktyki w pracy z bezdomnymi na SORze chyba by teraz zwymiotowała. Jej spojrzenie padło na profesora, który zasłaniał usta dłonią, by nie parsknąć śmiechem na widok jej skwaszonej twarzy. Przewróciła oczami. Poczuła że trzydziestolatek powtórnie próbuje wyrwać się z jej objęć, co przywróciło ją do rzeczywistości.
Ag: Nie, proszę! - Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i jeszcze mocniej zacisnęła prawą nogę na jego biodrze. - Nie zostawiaj mnie, pragnę cię. - Plotła co jej ślina przyniosła na język.
-Tylko ona mnie kochała... - Serio?! - Przeszło przez myśl internistki. - W sumie to się nie dziwię. Ag: Ja cię kocham. Od kiedy tylko cię zobaczyłam... to jest miłość od pierwszego wejrzenia. - Tłumaczyła, choć teraz była już prawie pewna, że to się nie uda. - Chcę cię... tu i teraz. - Szeptała do jego ucha, choć przerażało ją to co robi. - Wyłącz to, proszę. - Oparła brodę na jego ramieniu, spoglądając tym samym na profesora, gdyż nie wiedziała już kompletnie co dalej robić i liczyła, że ten jej pomoże. Chirurg szybkim ruchem przejechał dłonią po swoim udzie w stronę krocza. Dziewczyna z jeszcze bardziej skwaszoną miną powtórzyła to, tylko że o wiele wolniej, na ciele wariata, który chciał wysadzić ich w powietrze. Bardzo jej się to nie podobało. Drugą ręką sięgnęła do jego dłoni wyjmując z niej pilota.
Ag: No to teraz się zabawimy. Powiedz mi tylko, jak to się wyłącza... nie lubię się spieszyć. - Przygryzła dolną wargę. Mimo obrzydzenia jakie to w niej wzbudzało, była przekonująca przynajmniej na tyle by trzydziestolatek wyłączył bombę, więc oboje lekarzy odetchnęło z ulgą. Profesor machnął ręką pokazując jej, że wolałby dostać tego pilota do rąk. Internistka posłusznie zabrała małe urządzenie terroryście i rzuciła je chirurgowi. Ten mając już władzę nad sytuacją wstał z kanapy i udał się w stronę drzwi.
-Gdzie?! - Oburzył się zamachowiec odwracając się szybko w jego stronę.
Ag: Niech sobie idzie. Chcę być cała twoja... - Dziewczyna przyciągnęła go do siebie, siadając na biurku.
W: Andrzej! - Wiktoria rzuciła mu się na szyję widząc go. Przytulił ją mocno do siebie, wciąż nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście.
Ad: Stary, jak ty to zrobiłeś? - Pytał z niedowierzaniem, podchodząc do profesora wraz z całym tabunem antyterrorystów.
F: Zajmijcie się tym nieszczęśliwym dziewczęciem. - Wskazał wzrokiem na wejście do szpitala. Mundurowi, którzy także nie mogli wyjść z podziwu dla chirurga momentalnie oprzytomnieli i przypomnieli sobie, że zakładników było dwóch. Nastawiając broń weszli całą grupą do szpitala, powolnym krokiem sprawdzając każdy zakamarek. Krajewski pokręcił na to z niedowierzaniem głową. - No uratuj tego biednego aniołka! - Polecił mu profesor. Adam posłusznie udał się korytarzem szpitalnym w stronę gabinetu, wymijając wciąż rozglądających się po szpitalu mundurowych.
Adam otworzył drzwi gabinetu i stanął jak wryty widząc co się tam dzieje. Agata z płaczem wyrywała się mężczyźnie, a ten za wszelką cenę, chciał ją rozebrać. Widząc Krajewskiego, internistka kopnęła napastnika w krocze i rzuciła się w stronę chirurga. Ten dalej stojąc w miejscu pokręcił z niedowierzaniem głową.
Ad: Sprzedał cię? - Spytał, prawą ręką obejmując blond lekarkę.
Ag: Kazał mi uwieść tego wariata i zabrać mu pilota od bomby. - Wyjaśniła.
Ad: Ja zawsze wiedziałem, że ten facet jest geniuszem... - Przyznał, nie mogąc wyjść z podziwu dla profesora.
Do gabinetu wreszcie dotarli antyterroryści i wyprowadzili z niego nawet nie opierającego się już mężczyznę.
-Ty dziwko! - Krzyknął tylko w stronę internistki, a mundurowi skuli go kajdankami.
Woźnicka była przesłuchiwana w jednym z policyjnych radiowozów, a Wiktoria badana przez Hanę po sporym stresie w jednej z karetek.
Ad: Dostanę premię? - Dopytywał brata.
F: Może, może. Spisałeś się. - Pochwalił swojego wiernego giermka.
H: Profesorze! - Zawołała go Goldberg.
F: Wszystko dobrze z Wiki? - Spytał podchodząc do niej.
H: Tak. Dałam jej tylko małą dawkę leków, miała podwyższone tętno i ciśnienie. Z dziećmi także wszystko ok, nie ma powodów do niepokoju.
F: Wyśmienicie.
H: Odpoczywa teraz, za kwadrans kroplówka powinna zejść, nie chciałam dawać jej nic prosto do żyły. - Tłumaczyła.
F: Dobrze, dziękuję.
Siedzieli całą czwórką na ławce przed szpitalem patrząc na budynek, który dziś prawie wybuchł.
Ad: Jesteś genialny, Andrzej. - Przymilał się, wciąż nie będąc pewnym czy dostanie premię.
F: Brawa należą się naszemu blond aniołkowi. - Przyznał.
Ag: We are the champions - my friend... - Zanuciła wznosząc toast butelką soku jabłkowego.
F: And we'll keep on fighting till the end.
Ad: We are the champions
We are the champions. - Kontynuował wznosząc przy tym ręce niczym wielki artysta.
W: No time for lusers
'Caus we are the champions.* - Dokończyła i wybuchła śmiechem.
Ad: Za naszych mistrzów! - Zarządził unosząc swoją butelkę soku pomarańczowego. Stuknęli się butelkami opijając ujście z życiem profesora i lekarki.
Tertter wyszedł ze szpitala i nie mógł uwierzyć w to co widzi. Profesor siedzący z przyjaciółmi na ławce. Profesor pijący sok z butelki. Profesor śmiejący się. Profesor obejmujący Consalidę. Nie to nie profesor. - Przekonywał go rozum, lecz garnitur i krawat pozostały niezmienne.
T: Falkowicz! - Krzyknął z niedowierzaniem i biegiem udał się w ich stronę. - Falkowicz, ja ci postawię pomnik! - Obiecywał. Stanął tuż przy nich i spojrzał na profesora. Podrapał się po głowie, lecz w końcu przyznał: - Może i ja cię nie lubię i to nic nie zmienia, ale pan jest genialny.
F: Wiem. - Odparł unosząc prawy kącik ust. Dyrektor nie wiedząc już co dalej mówić pokręcił tylko z niedowierzaniem głową i odszedł od lekarzy.
F: Zapraszam was na obiad. - Zarządził. - Dzisiaj jeszcze nie będą ściągać pacjentów, mamy wolne.
Ad: Na obiad... z winem?
F: Z winem, z winem. Jedziemy! - Profesor wstał z ławki i pociągnął ze sobą Wiktorię, zaś Adam szarpnął Woźnicką za rękę, wlekąc ją do samochodu.
Wychodzili lekko podchmieleni z drogiej, warszawskiej restauracji. O dziwo nie Adam, a Agata była najbardziej pijana, tylko Wiktoria nie piła alkoholu.
Ad: Jedziemy na jakąś imprezkę! - Zaproponował tocząc się ulicą, po czym potknął się "koci łeb", przez co przewrócił się nie tylko on, ale także Woźnicka która była przez niego prowadzona. Oboje lekarzy wybuchło pijackim śmiechem. Woźnicka nieudolnie zaczęła podnosić się z ziemi, w końcu wraz z Krajewskim dalej toczyli się ulicą, a profesor z Wiktorią szli tuż za nami.
Ag: Wypiłam łyk, powiedzmy dwa. A mówiąc praaaawdę aż do dna!** - Śpiewała śmiejąc się. Zatrzymali się przy taksówce stojącej na poboczu. - A teraz państwa opuszczę. Ja zrobiłam swoje i mogę odejść... w spokoju sumienia. Uratowałam nas... buzi!***- Dziewczyna złożyła pocałunek na policzku profesora.
W: Agata! - Upomniała koleżankę.
Ag: Co? - Spytała i nie czekając na odpowiedź wsiadła do taksówki.
Ad: Ja może też już was opuszczę... - Krajewski chwiejnym krokiem także wsiadł do auta.
Zmęczeni dotarli do domu. Dla obojga był to bardzo długi i ciężki dzień. Zdjęli buty i płaszcze, a po chwili leżeli już w swoich objęciach na wielkim, ręcznie rzeźbionym, drewnianym łóżku małżeńskim.
W: Tak strasznie się bałam... - Przyznała kładąc głowę na jego torsie. Na wspomnienie tych, trwających dla niej wieczność, chwil niepewności z jej zielonych oczu znów popłynęły kolejne łzy.
F: Nic mnie powstrzyma przed tym, by zawsze być z tobą. Nawet stado wariatów z bombami. - Profesor ujął jej dłoń i złożył pocałunek na jej wewnętrznej stronie. - Bo cię kocham. Tak cholernie cię kocham, że mnie samego to przeraża.
*Queen - We Are The Champions
**Aria ze śmiechem
***Kogel Mogel (przerobiona wypowiedź Mariana Wolańskiego)