Z dedykacją dla wszystkich komentujących, a w szczególności Rudej Fawiomanki i Oliwi Kubickiej, które postanowiły się trochę bardziej rozpisać, za co bardzo dziękuję.
Dni mijały bardzo szybko, ale nie dla niego. Od czasu rozstania z Wiktorią miał wrażenie jakby doba trwała przynajmniej czterdzieści godzin i wcale mu się to nie podobało. Nie chciało mu się nic robić. Nie ćwiczył, nic nie robił w pracy, nie czytał książek, prawie nie jadł. Tak na prawdę nic nie robił. Przemieszczał się z punktu A, czyli domu, do punktu B, czyli szpitala. Brał dyżury na izbie przyjęć, albo oddziale ratunkowym, gdzie nic nie robił i najczęściej znikał w swoim gabinecie zostawiając tylko jednego dyżuranta z pacjentami. Codziennie sączył whisky i wykonywał kolejne rany na swoich rękach. Zawsze wszędzie było go pełno, teraz jednak nie przechadzał się już pewnym krokiem po szpitalnych korytarzach. Nie miał nawet ochoty na ironiczne uwagi i złośliwości. Omijał blok operacyjny wielkim łukiem. Każdy zauważył jego dziwną zmianę, ale nikogo to nie interesowało. Był cały czas zamyślony. Któregoś dnia jadąc do pracy, gdy zatrzymał się na skrzyżowaniu, zamyślił się patrząc w bliżej nieokreślony punkt. Dopiero po chwili zorientował się, że światło już dawno zmieniło się na zielone, a wszyscy kierowcy samochodów stojących za nim, trąbią na niego i klną pod nosem.
Rano obudził go dzwonek do drzwi. Po chwili do willi wkroczyła cała służba, którą wynajmował na życzenie Wiktorii. Zawsze pracowała u niego jedna, starsza kobieta, pani Maria. Consalidzie jednak nie pasowała ta pracowniczka, więc pod jej naciskiem profesor zatrudnił kucharkę, sprzątaczkę, a nawet makijażystkę, która codziennie rano upiększała rudowłosą lekarkę. Do tego jeszcze manikiurzystka, która zjawiała się dwa lub trzy razy w tygodniu. Wszystkie cztery, młode kobiety stały teraz przed nim, mówiąc po kolei grzecznościowe:
-Dzień dobry.
Mężczyzna zastanowił się chwilę, po czym oznajmił:
-Zwalniam panie. Zaległa pensja zostanie wypłacona w ciągu tygodnia.
Po tak zaczętym poranku profesor zadzwonił do pani Marii z propozycją, aby ta wróciła do pracy. Kobieta jednak odmówiła, dając mężczyźnie do zrozumienia, iż usłyszała kilka niemiłych słów od jego niedoszłej narzeczonej, z którą od razu się nie polubiły.
Cholecystektomia jest nieskomplikowaną operacją wymagającą najczęściej współpracy internisty z chirurgiem. Tym razem było podobnie. Zazwyczaj jednak tak prostego zabiegu nie wykonywał profesor, lecz gdy nie było dostępnych innych lekarzy, w grę wchodziła i taka możliwość. Rzeczą wręcz poniżającą byłoby dla profesora Falkowicza wykonywanie tak prostej operacji. Ostatnio starał się omijać blok operacyjny wielkim łukiem, w obawie iż ktoś dostrzeże rany na jego rękach, chociaż przewidywał że i tak nikt by się tym nie przejął, to ryzyko było za duże. Teraz jednak został zmuszony do wykonania tego zabiegu razem z doktor Woźnicką przez samego dyrektora. Wszedł do myjni kilkanaście minut wcześniej, licząc iż nie napotka lekarki. Był jednak w błędzie. Blondynka, która jako internistka rzadko brała udział w operacjach, chciała być przed czasem i napotkał ją w myjni.
-Dzień dobry, panie profesorze. - Przywitała się grzecznie i wróciła do szorowania dłoni.
-Dzień dobry, dzień dobry. - Odpowiedział posępnie. Nie chciał wzbudzać podejrzeń, więc podszedł do ostatniej umywalki i także zaczął myć ręce. Spoglądał co jakiś czas na blondynkę, która na jego szczęście była skupiona na sobie.
Podczas operacji wszystko poszło już łatwo, jednak po wejściu do śluzy, gdy skupili się na myci rąk lekarka podeszła w jego stronę.
-Mydło się skończy... - zacięła się na chwilę spostrzegając rany na nadgarstkach mężczyzny - ło - dokończyła i spojrzała na profesora, po czym znów na jego dłonie i ostatecznie utkwiła przenikliwe spojrzenie w jego oczach.
-Bardzo dobrze sobie pani poradziła podczas operacji - powiedział jak gdyby nigdy nic i wytarł ręce, po czym udał się w stronę wyjścia.
-Profesorze. - Blondynka poszła za nim. - Profesorze! - Powtórzyła, gdy szli już drugim korytarzem, a chirurg się nie zatrzymał. Doszli do jego gabinetu. Profesor wszedł do pomieszczenia i chciał zatrzasnąć drzwi przed nosem internistce, ale mu się to nie udało i Agata weszła do jego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Stali na przeciw siebie, lustrując się na wzajem.
-Coś się stało, pani doktor?
-Chyba panu.
-Pani doktor, proszę sobie darować tą troskę. Nie wiem, czy jest to instynkt macierzyński, ale proszę nie kierować swej nadopiekuńczości względem mnie. Radziłbym raczej założyć wraz z doktor Goldberg zgromadzenie kobiet z niespełnionym instynktem macierzyńskim. - Profesor kpił z jej troski.
-Proszę sobie ze mnie nie żartować. I pan i ja nie jesteśmy idiotami.
-Widzi pani, a ja do tej pory byłem święcie przekonany, że wszyscy lekarze to idioci.
-Profesorze - upomniała go. Teraz już zorientowała się o jakich mordęgach mówiła Consalida kilka miesięcy temu, rzeczywiście rozmowa z profesorem nie należała do łatwych.
-Słucham pani, pani doktor?
-Co to jest?
-Co droga pani?
-Pana ręce! Pan się tnie, niczym jakiś nastolatek.
-Moje życie nie jest pani sprawą! - wrzasnął tak głośno i takim głosem, że blondynka aż skuliła się przerażona. - Ta bezsensowna dyskusja coraz bardziej przestaje mi się podobać. Proszę stąd natychmiast wyjść! - rozkazał, otwierając przed nią drzwi gabinetu. Chciała pomóc, chciała pomóc nawet jemu, mimo opinii jaką miał w szpitalu, ona jeszcze nie miała okazji zrazić się do niego. W tym momencie jednak wręcz bała się go. Przecież był mężczyzną, na pewno zdecydowanie silniejszym od niej. Postanowiła spróbować kiedy indziej, w bardziej... bezpiecznym miejscu, na przykład pokoju lekarskim. Nie dał poznać się jej ze zbyt dobrej strony, ale nigdy nie oceniała ludzi po pierwszym wrażeniu, a to była na dobrą sprawę ich pierwsza rozmowa, nie licząc tandetnego flirtu ze strony profesora kilka miesięcy, a może i ponad rok temu.
Blondynka wyszła z gabinetu, zamykając za sobą cicho drzwi. Falkowicz przekręcił klucz w zamku i usiadł przy biurku. Może wizyta internistki nie przyniosła zbyt dużych rezultatów, ale uświadomiła mu jedno - coś jest nie tak, skoro ktoś się tym interesuje. Coś jest nie tak z nim. Wolał jednak nie rozmyślać na ten temat. Za dużo myśli, za dużo psychicznego bólu, za dużo cierpienia, za bardzo zranione serce. Zbyt wiele momentów z jego życia mu się przypomniało. Tyle lat dążył do bycia wrednym, bezlitosnym. Nie urodził się taki, przez lata starał się taki być. Nauczył się bycia obojętnym, a teraz nie umiał. Nie umiał dłużej udawać przed samym sobą, że przechodzi obok tego obojętnie, że Wiki nic dla niego nie znaczy. Znaczyła bardzo wiele, przez te 7 miesięcy stała się całym jego światem. Uderzył pięścią w blat dębowego biurka, wściekły sam na siebie, po czym oparł się na fotelu odchylając głowę do tyłu. Takie uczucie może zrozumieć tylko, ktoś, kto go doświadczył. Pustka, rozpacz, bezsilność, chęć zniknięcia z tego świata. Znów to zrobił, znów sięgnął po skalpel i zaczął jeszcze bardziej ranić swoje ręce. Wytarł chusteczką krew spływającą na ciemny blat biurka.
Blondynka lubiła pomagać i tym razem także chciała to zrobić. Postanowiła najpierw dowiedzieć się co się stało i w tym celu przeprowadzić wywiad środowiskowy. Najpierw dopadła Krajewskiego.
-Adaś - zaczęła z uśmiechem. Specjalnie założyła bluzkę z dużym dekoltem, świetnie eksponującym jej piersi i umalowała usta na czerwono, aby skupić uwagę chłopaka na swych wdziękach. Krajewski oczywiście dał się nabrać i od razu wślepił wzrok w dekolt internistki. - Mógłbyś mi powiedzieć, co się dzieje z Falkowiczem?
-Obchodzi cię Falkowicz? - spytał zdziwiony.
-Z ciekawości pytam. Jakiś posępny ostatnio chodzi.
-Rozstał się z Wiki, a coś tam chyba czuł do tej laski. Wiesz jak to człowiek po przejściach, przeżywa - oznajmił nie odrywając pożądliwego spojrzenia od biustu koleżanki.
-Jakich przejściach? - spytała, poprawiając bluzkę tak, aby ukazywała fragment jej koronkowej bielizny.
-Aaa ciężko miał. Kiblował od dwunastego roku życia w przytułku, jak rodzice zginęli w wypadku. - Krajewski odpowiadał automatycznie na wszystkie pytania, wręcz śliniąc się na wygląd rozmówczyni. - Podobno dwa lata żył w jakiejś melinie z ciotką pijaczką, ale potem ona zachlała się na śmierć.
-Yhm. I bardzo on tą Wiki przeżywa?
-Nieee. Da se radę, jak to Falkowicz. Pierwszego dnia był jakiś nieszczęśliwy, ale potem spoko. I tak pewnie już zapomniał, z resztą nie gadałem z nim dawno. A tak szczerze, to w dupie go mam, ja mam swoje życie, niech one se robi co chce ze swoim.
-Dzięki - blondynka poszła do swojego pokoju i zmyła czerwoną szminkę oraz przebrała się. Po chwili do pomieszczenia wpadł przerażony Krajewski, który dopiero teraz uświadomił sobie, że wślepiony w dekolt blondynki, wygadał całą przeszłość brata.
-Puka się! - krzyknęła poirytowana.
-Błagam Aga, ty nic nie wiesz. Andrzej by mnie zabił, wyklął, wyrzekł się mnie, albo udusił! On nienawidzi litości i tego nie toleruje i nienawidzi swojej przeszłości. Błagam, ty nic nie wiesz!
-Może nic nie powiem... - blondynka specjalnie chciała zdenerwować chirurga.
-Aga, to nie są jaja, Falkowicz by mnie zabił własnymi rękami, gdyby się dowiedział, że wygadałem. On kiedyś trenował boks! W ogóle on wszystko trenował! - krzyknął przerażony i kontynuował: - Dostałem kiedyś prawego sierpowego i się z ziemi podnieść nie mogłem! - błagał przerażony.
Dobrze, że ja jednak z tego gabinetu zwiałam, bo ja bym się po prawym sierpowym nie podniosła - pomyślała.
-Serio? Boks? To on niebezpieczny jest - stwierdziła.
-Ty to się i tak nie masz co martwić. On nie uderzy kobiety, od zawsze mi to powtarzał. Na początku nie wierzyłem, ale jak zobaczyłem, że on nawet nie dotknął Walczyk, która przez trzy dni koczowała pod jego domem i krzyczała na całą ulicę "Andrzej, kocham cię!" , to uwierzyłem.
-Chociaż tyle.
-To będziesz cicho? - spytał z niepokojem.
-Zobaczymy. Idź już.
-Jasne! Wszystko, tylko błagam nie mów nikomu, a już na pewno Falkowiczowi, bo mnie wyklnie. - Chłopak wyszedł z pokoju blondynki. Przed samym sobą mógł się przyznać, nie bał się, że profesor wyklnie go jako brata, bardziej obawiał się, że nie uwzględni go w testamencie, a tego Adam by nie przeżył.
Późnym wieczorem Consalida wróciła z zakupów. Wykupiła chyba wszystkie sklepy, miała jeszcze trochę pieniędzy profesora i postanowiła zainwestować je w ubrania i kosmetyki.
-Cześć. - Internistka dosiadła się do lekarki na kanapie w salonie.
-Hej.
-Wiem już, że byłaś z Falkowiczem, ale spoko. Podobno zerwaliście.
-Co? My nie byliśmy razem - zaprzeczyła.
-Oj Wiki, już przede mną nie udawaj. Nie powiem nikomu.
-No dobra. Dostał za swoje. Żebyś widziała jego minę, jak mu powiedziałam, że to była gra, gdy wyskoczył z pierścionkiem.
-No? - blondynka zachęciła ją do kontynuowania.
-Nic nie powiedział. Ale dostał za swoje. Wreszcie się na nim zemściłam za te miesiące gnojenia.
-Ta - burknęła bez przekonania. Teraz czuła tylko wstręt do przyjaciółki. Wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Poszła do swojego pokoju i zaczęła porządkować w swojej głowie wszystkie fakty.
Falkowicza i Adama rodzice zginęli w wypadku, gdy miał 12 lat. Był w domu dziecka i w jakiejś melinie z pijaczką. Sam początek jego życiorysu ją przerażał. Zastanawiała się, czy Wiki wiedziała.
On ją gnoił, potem byli razem, a gdy się jej oświadczył, ona powiedziała, że to była gra. Czy Consalida zwariowała?! Tak się nie postępuje. W oczach Agaty Wiktoria była już nikim. Można kogoś nienawidzić, mogła do końca życia się do niego nie odzywać, ale coś takiego?! Internistka nie była w stanie pojąć jak można być aż tak podłym. Było jej żal profesora. Wiedziała już jak przedstawia się sytuacja, teraz musiała coś z tym zrobić. W pierwszej chwili chciała objechać Consalidę, ale wolała jednak po prostu się do niej nie odzywać.
Agata teraz uznała profesora za człowieka nieszczęśliwego, nie złego. Jak można tak kogoś potraktować, kogoś kto tyle przeszedł. Nie trzeba było być psychologiem, aby wiedzieć, że na to jakim wrednym człowiekiem stał się Falkowicz największy wpływ miało jego dzieciństwo. Teraz dopiero doceniła, to co miała. Swoją rodzinę, znienawidzonego ojca, z którym zawsze się kłóciła i matkę, która zawsze próbowała kierować jej życiem. Miała rodzinę, miała pieniądze, miała możliwości, a jej kariera stanęła w miejscu, ledwo skończyła studia i zrobiła specjalizację za drugim razem, a on? A on jest genialnym profesorem, znanym chirurgiem i doszedł do tego sam.
Po takich przemyśleniach Woźnicka czuła jeszcze większą chęć pomocy mężczyźnie. Postanowiła, nie odpuści. Nie pozwoli, żeby jeszcze bardziej się stoczył, choćby miał na nią wrzeszczeć, wyrzucać ją z gabinetu i nienawidzić za to, ona zamierzała pomóc. Wiedziała, że jemu nie trzeba wiele i wyjdzie z tego łatwo, był za mądry na takie rzeczy.
Profesor tego wieczoru także długo nie spał. Najpierw próbował ukoić wewnętrzny ból alkoholem. To jednak nie pomogło, znów wziął do ręki skalpel. Miał już poranione całe ręce, wykonywał coraz to głębsze cięcia. Wiedział, że nie powinien, ale chęć poczucia znów, że fizyczny ból jest silniejszy, albo chociaż na równi z psychicznym, była zbyt duża. Był świadom, że powinien przestać, ale nie chciał. Wmawiał sobie, że wszystko jest w porządku, skoro robi to świadomie.
Tymczasem Wiktoria postanowiła tego wieczoru świętować wraz z doktorem Zapałą. Przemek, gdy wrócił do hotelu chciał zrobić jej karczemną awanturę, gdyż dotarły do niego plotki o związku Rudej z "mordercą". Wiktoria postanowiła wyjawić mu prawdę. Chłopak bardzo ją pochwalił za tak świetną intrygę i razem postanowili opić udaną zemstę na znienawidzonym profesorze.
Jak zwykle, proszę o komentarze. Bez Was ten blog by już dawno nie istniał.