LICZBA WYŚWIETLEŃ

wtorek, 29 lipca 2014

Część III "Pomoc?"

Następnego dnia został zmuszony do siedzenia na oddziale ratunkowym. Tak na prawdę cieszył się z tego, nie  będzie musiał oglądać Wiktorii. Od dnia, w którym Consalida przyznała, że to była tylko gra, nie widzieli się ani razu, nawet z dalekiej odległości na korytarzu. Unikał jej jak ognia, z resztą Wiktoria także starała się nie napatoczyć się na niego.
-Dzień dobry, profesorze - internistka przywitała się wchodząc na oddział ratunkowy.
-Pani? - spytał z niedowierzaniem. - Miałem dyżurować z doktorem Latoszkiem.
-Tak, ale Witek musiał zostać z Felkiem i prosił, żebym wzięła za niego dyżur - wyjaśniła. 
-Dobrze, więc w razie czego będę u siebie - oznajmił wstając z fotela. Na oddziale ratunkowym zawsze zostawiał samego jednego dyżuranta, informując iż "będzie u siebie".
-Profesorze - zaczęła. Chciała go zatrzymać, ale nie miała wymyślonej żadnej bajki, więc musiała wysnuć coś na poczekaniu. - Bo ja chciałam się spytać... - Myśl Woźnicka, myśl! - Nie wie pan może o co chodzi z tym numerem do drukowania samemu recept? To jest potrzebne? - Co prawda załatwiła tą sprawę już dwa tygodnie temu, ale tylko to przyszło jej do głowy. Może z czasem rozmowa jakoś się rozwinie? - łudziła się.
-Nie jest on obowiązkowy, jednakże ułatwia życie i umożliwia samodzielne drukowanie recept - oznajmił, nie kryjąc znudzenia tą konwersacją.
-A gdzie ja bym to mogła załatwić? Pytałam Wiktorii, ale ona ostatnio się stała jakaś strasznie wredna, jak nie ona.
-W NFZcie - profesor wolał nie zagłębiać się w rozmowę o Wiktorii. - Radzę wziąć prawo wykonywania zawodu, gdyż inaczej każą pani przyjechać jeszcze raz, chyba, że zagrozi pani skargą.
-Tak, teraz jeżeli chce się coś uzyskać, to tylko groźbą - stwierdziła zrezygnowana. Falkowicz znów chciał wstać. - Profesorze, bo ja chciałam jeszcze dowiedzieć się kilku rzeczy.
-Przygotowała pani zestaw pytań specjalnie na nasz dyżur?
-Liczyłam, że się czegoś dowiem, od pana jako bardziej doświadczonego, bo w tym szpitalu, gdzie dwóch lekarzy, tam trzy opinie. - Blondynka uśmiechnęła się delikatnie. Mężczyzna ostentacyjnie spojrzał na zegarek. Nie miał zbyt dużej ochoty na konwersację z lekarką, ale wiedział, że ma obowiązek siedzenia na tym oddziale przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny, a jako starszy lekarz, chcąc nie chcąc musi udzielać odpowiedzi na pytania młodszych, taki był regulamin szpitala.
-Słucham pani. - Mężczyzna oparł się na fotelu. Blondynka usilnie próbowała wymyśleć jakieś w miarę sensowne pytanie, jednak gdy jej się to nie udało postanowiła spróbować porozmawiać z mężczyzną bardziej prywatnie.
-Ja wiem, co odstawiła Wiktoria - zaczęła. Profesor wziął głęboki wdech. Dopiero wtedy poczuł kwiatowy zapach perfum, jakich używała Wiktoria. Najwidoczniej koleżanki używały tego samego zapachu.
-Jeżeli nie ma pani do mnie żadnych spraw zawodowych, pozwoli pani, że jednak pójdę do siebie - profesor wyszedł z pomieszczenia zanim zdążyła coś powiedzieć.

Trzy godziny później postanowiła znów spróbować. Miała już w pamięci kilka pytań służbowych, które wymyśliła, gdy nic się nie działo na oddziale. Zapukała w drzwi i weszła do profesorskiego gabinetu. Zobaczyła go siedzącego za biurkiem. Na blacie stała szklanka i na pół opróżniona butelka z whisky.
-Profesorze... - blondynka zamknęła za sobą drzwi i stanęła na środku pomieszczenia, wyprostowana.
-Wie pani, pani doktor... okropny jest ten świat - stwierdził popijając trunek. Internistka od razu zorientowała się, iż jest pijany. - Widzi pani, ja teraz mógłbym wyjąć pistolet i panią zabić - powiedział kręcąc szklanką w dłoni. Blondynkę lekko zaniepokoiły te słowa, ale dalej stała w miejscu powtarzając w myślach jak mantrę słowa Krajewskiego "on kobiecie by nic nie zrobił".
- Zabić. Śmierć jest tak na prawdę najmilszą rzeczą w życiu. Mógłbym panią w sobie rozkochać, a potem powiedzieć, że to była gra. Robiłem tak. Robiłem tak setki razy, nabrałaby się pani, jak wszystkie. - Blondynka usiadła na krześle, naprzeciw niego. Zabrała mu szklankę i wypiła całą jej zawartość. - Wykorzystała mnie. - Mężczyzna przesiadł się na czerwoną kanapę. Internistka zajęła miejsce obok niego. - Była taka wspaniała - rozmarzył się. - Duże, zielone oczy, delikatny uśmiech. Piękne, długie włosy... jak pani - oznajmił odgarniając z jej twarzy kosmyk blond włosów. - Też pachniała kwiatami i używała tego samego błyszczyku. - To prawda, kobiety miały wiele takich samych kosmetyków. 
Profesor złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Mimo, że był pijany internistka nie umiała go odepchnąć. Miała słabość do mężczyzn. Chciała mu pomóc, a zamiast tego przespała się z nim w szpitalnym gabinecie, podczas dyżuru, za co mogli oboje stracić pracę. 

Czekam na Wasze komentarze. W najbliższy piątek wylatuję na wakacje i wracam dopiero 18 sierpnia. Podczas wyjazdu raczej nic się nie pojawi (rozważam wzięcie netbooka, ale i tak wolę zwiedzać i się opalać, niż przesiadywać w internecie). Istnieją szanse, że jeśli mnie zmotywujecie komentarzami, to jeszcze coś dodam przed urlopem.

piątek, 25 lipca 2014

CZĘŚĆ II "Instynkt macierzyński?"

Z dedykacją dla wszystkich komentujących, a w szczególności Rudej Fawiomanki i Oliwi Kubickiej, które postanowiły się trochę bardziej rozpisać, za co bardzo dziękuję.

Dni mijały bardzo szybko, ale nie dla niego. Od czasu rozstania z Wiktorią miał wrażenie jakby doba trwała przynajmniej czterdzieści godzin i wcale mu się to nie podobało. Nie chciało mu się nic robić. Nie ćwiczył, nic nie robił w pracy, nie czytał książek, prawie nie jadł. Tak na prawdę nic nie robił. Przemieszczał się z punktu A, czyli domu,  do punktu B, czyli szpitala. Brał dyżury na izbie przyjęć, albo oddziale ratunkowym, gdzie nic nie robił i najczęściej znikał w swoim gabinecie zostawiając tylko jednego dyżuranta z pacjentami. Codziennie sączył whisky i wykonywał kolejne rany na swoich rękach. Zawsze wszędzie było go pełno, teraz jednak nie przechadzał się już pewnym krokiem po szpitalnych korytarzach. Nie miał nawet ochoty na ironiczne uwagi i złośliwości. Omijał blok operacyjny wielkim łukiem. Każdy zauważył jego dziwną zmianę, ale nikogo to nie interesowało. Był cały czas zamyślony. Któregoś dnia jadąc do pracy, gdy zatrzymał się na skrzyżowaniu, zamyślił się patrząc w bliżej nieokreślony punkt. Dopiero po chwili zorientował się, że światło już dawno zmieniło się na zielone, a wszyscy kierowcy samochodów stojących za nim, trąbią na niego i klną pod nosem.

Rano obudził go dzwonek do drzwi. Po chwili do willi wkroczyła cała służba, którą wynajmował na życzenie Wiktorii. Zawsze pracowała u niego jedna, starsza kobieta, pani Maria. Consalidzie jednak nie pasowała ta pracowniczka, więc pod jej naciskiem profesor zatrudnił kucharkę, sprzątaczkę, a nawet makijażystkę, która codziennie rano upiększała rudowłosą lekarkę. Do tego jeszcze manikiurzystka, która zjawiała się dwa lub trzy razy w tygodniu. Wszystkie cztery, młode kobiety stały teraz przed nim, mówiąc po kolei grzecznościowe:
-Dzień dobry. 
Mężczyzna zastanowił się chwilę, po czym oznajmił:
-Zwalniam panie. Zaległa pensja zostanie wypłacona w ciągu tygodnia. 
Po tak zaczętym poranku profesor zadzwonił do pani Marii z propozycją, aby ta wróciła do pracy. Kobieta jednak odmówiła, dając mężczyźnie do zrozumienia, iż usłyszała kilka niemiłych słów od jego niedoszłej narzeczonej, z którą od razu się nie polubiły.

Cholecystektomia jest nieskomplikowaną operacją wymagającą najczęściej współpracy internisty z chirurgiem. Tym razem było podobnie. Zazwyczaj jednak tak prostego zabiegu nie wykonywał profesor, lecz gdy nie było dostępnych innych lekarzy, w grę wchodziła i taka możliwość. Rzeczą wręcz poniżającą byłoby dla profesora Falkowicza wykonywanie tak prostej operacji. Ostatnio starał się omijać blok operacyjny wielkim łukiem, w obawie iż ktoś dostrzeże rany na jego rękach, chociaż przewidywał że i tak nikt by się tym nie przejął, to ryzyko było za duże. Teraz jednak został zmuszony do wykonania tego zabiegu razem z doktor Woźnicką przez samego dyrektora. Wszedł do myjni kilkanaście minut wcześniej, licząc iż nie napotka lekarki. Był jednak w błędzie. Blondynka, która jako internistka rzadko brała udział w operacjach, chciała być przed czasem i napotkał ją w myjni.
-Dzień dobry, panie profesorze. - Przywitała się grzecznie i wróciła do szorowania dłoni.
-Dzień dobry, dzień dobry. - Odpowiedział posępnie. Nie chciał wzbudzać podejrzeń, więc podszedł do ostatniej umywalki i także zaczął myć ręce. Spoglądał co jakiś czas na blondynkę, która na jego szczęście była skupiona na sobie.
Podczas operacji wszystko poszło już łatwo, jednak po wejściu do śluzy, gdy skupili się na myci rąk lekarka podeszła w jego stronę.
-Mydło się skończy... - zacięła się na chwilę spostrzegając rany na nadgarstkach mężczyzny - ło - dokończyła i spojrzała na profesora, po czym znów na jego dłonie i ostatecznie utkwiła przenikliwe spojrzenie w jego oczach.
-Bardzo dobrze sobie pani poradziła podczas operacji - powiedział jak gdyby nigdy nic i wytarł ręce, po czym udał się w stronę wyjścia.
-Profesorze. - Blondynka poszła za nim. - Profesorze! - Powtórzyła, gdy szli już drugim korytarzem, a chirurg się nie zatrzymał. Doszli do jego gabinetu. Profesor wszedł do pomieszczenia i chciał zatrzasnąć drzwi przed nosem internistce, ale mu się to nie udało i Agata weszła do jego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Stali na przeciw siebie, lustrując się na wzajem.
-Coś się stało, pani doktor?
-Chyba panu.
-Pani doktor, proszę sobie darować tą troskę. Nie wiem, czy jest to instynkt macierzyński, ale proszę nie kierować swej nadopiekuńczości względem mnie. Radziłbym raczej założyć wraz z doktor Goldberg zgromadzenie kobiet z niespełnionym instynktem macierzyńskim. - Profesor kpił z jej troski.
-Proszę sobie ze mnie nie żartować. I pan i ja nie jesteśmy idiotami.
-Widzi pani, a ja do tej pory byłem święcie przekonany, że wszyscy lekarze to idioci.
-Profesorze - upomniała go. Teraz już zorientowała się o jakich mordęgach mówiła Consalida kilka miesięcy temu, rzeczywiście rozmowa z profesorem nie należała do łatwych.
-Słucham pani, pani doktor?
-Co to jest?
-Co droga pani?
-Pana ręce! Pan się tnie, niczym jakiś nastolatek.
-Moje życie nie jest pani sprawą! - wrzasnął tak głośno i takim głosem, że blondynka aż skuliła się przerażona. - Ta bezsensowna dyskusja coraz bardziej przestaje mi się podobać. Proszę stąd natychmiast wyjść! - rozkazał, otwierając przed nią drzwi gabinetu. Chciała pomóc, chciała pomóc nawet jemu, mimo opinii jaką miał w szpitalu, ona jeszcze nie miała okazji zrazić się do niego. W tym momencie jednak wręcz bała się go. Przecież był mężczyzną, na pewno zdecydowanie silniejszym od niej. Postanowiła spróbować kiedy indziej, w bardziej... bezpiecznym miejscu, na przykład pokoju lekarskim. Nie dał poznać się jej ze zbyt dobrej strony, ale nigdy nie oceniała ludzi po pierwszym wrażeniu, a to była na dobrą sprawę ich pierwsza rozmowa, nie licząc tandetnego flirtu ze strony profesora kilka miesięcy, a może i ponad rok temu.
Blondynka wyszła z gabinetu, zamykając za sobą cicho drzwi. Falkowicz przekręcił klucz  w zamku i usiadł przy biurku. Może wizyta internistki nie przyniosła zbyt dużych rezultatów, ale uświadomiła mu jedno - coś jest nie tak, skoro ktoś się tym interesuje. Coś jest nie tak z nim. Wolał jednak nie rozmyślać na ten temat. Za dużo myśli, za dużo psychicznego bólu, za dużo cierpienia, za bardzo zranione serce. Zbyt wiele momentów z jego życia mu się przypomniało. Tyle lat dążył do bycia wrednym, bezlitosnym. Nie urodził się taki, przez lata starał się taki być. Nauczył się bycia obojętnym, a teraz nie umiał. Nie umiał dłużej udawać przed samym sobą, że przechodzi obok tego obojętnie, że Wiki nic dla niego nie znaczy. Znaczyła bardzo wiele, przez te 7 miesięcy stała się całym jego światem. Uderzył pięścią w blat dębowego biurka, wściekły sam na siebie, po czym oparł się na fotelu odchylając głowę do tyłu. Takie uczucie może zrozumieć tylko, ktoś, kto go doświadczył. Pustka, rozpacz, bezsilność, chęć zniknięcia z tego świata. Znów to zrobił, znów sięgnął po skalpel i zaczął jeszcze bardziej ranić swoje ręce. Wytarł chusteczką krew spływającą na ciemny blat biurka.

Blondynka lubiła pomagać i tym razem także chciała to zrobić. Postanowiła najpierw dowiedzieć się co się stało i w tym celu przeprowadzić wywiad środowiskowy. Najpierw dopadła Krajewskiego.
-Adaś - zaczęła z uśmiechem. Specjalnie założyła bluzkę z dużym dekoltem, świetnie eksponującym jej piersi i umalowała usta na czerwono, aby skupić uwagę chłopaka na swych wdziękach. Krajewski oczywiście dał się nabrać i od razu wślepił wzrok w dekolt internistki. - Mógłbyś mi powiedzieć, co się dzieje z Falkowiczem?
-Obchodzi cię Falkowicz? - spytał zdziwiony.
-Z ciekawości pytam. Jakiś posępny ostatnio chodzi.
-Rozstał się z Wiki, a coś tam chyba czuł do tej laski. Wiesz jak to człowiek po przejściach, przeżywa - oznajmił nie odrywając pożądliwego spojrzenia od biustu koleżanki.
-Jakich przejściach? - spytała, poprawiając bluzkę tak, aby ukazywała fragment jej koronkowej bielizny.
-Aaa ciężko miał. Kiblował od dwunastego roku życia w przytułku, jak rodzice zginęli w wypadku. - Krajewski odpowiadał automatycznie na wszystkie pytania, wręcz śliniąc się na wygląd rozmówczyni. - Podobno dwa lata żył w jakiejś melinie z ciotką pijaczką, ale potem ona zachlała się na śmierć.
-Yhm. I bardzo on tą Wiki przeżywa?
-Nieee. Da se radę, jak to Falkowicz. Pierwszego dnia był jakiś nieszczęśliwy, ale potem spoko. I tak pewnie już zapomniał, z resztą nie gadałem z nim dawno. A tak szczerze, to w dupie go mam, ja mam swoje życie, niech one se robi co chce ze swoim.
-Dzięki - blondynka poszła do swojego pokoju i zmyła czerwoną szminkę oraz przebrała się. Po chwili do pomieszczenia wpadł przerażony Krajewski, który dopiero teraz uświadomił sobie, że wślepiony w dekolt blondynki, wygadał całą przeszłość brata.
-Puka się! - krzyknęła poirytowana.
-Błagam Aga, ty nic nie wiesz. Andrzej by mnie zabił, wyklął, wyrzekł się mnie, albo udusił! On nienawidzi litości i tego nie toleruje i nienawidzi swojej przeszłości. Błagam, ty nic nie wiesz!
-Może nic nie powiem... - blondynka specjalnie chciała zdenerwować chirurga.
-Aga, to nie są jaja, Falkowicz by mnie zabił własnymi rękami, gdyby się dowiedział, że wygadałem. On kiedyś trenował boks! W ogóle on wszystko trenował! - krzyknął przerażony i kontynuował: - Dostałem kiedyś prawego sierpowego i się z ziemi podnieść nie mogłem! - błagał przerażony. 
Dobrze, że ja jednak z tego gabinetu zwiałam, bo ja bym się po prawym sierpowym nie podniosła - pomyślała.
-Serio? Boks? To on niebezpieczny jest - stwierdziła.
-Ty to się i tak nie masz co martwić. On nie uderzy kobiety, od zawsze mi to powtarzał. Na początku nie wierzyłem, ale jak zobaczyłem, że on nawet nie dotknął Walczyk, która przez trzy dni koczowała pod jego domem i krzyczała na całą ulicę "Andrzej, kocham cię!" , to uwierzyłem. 
-Chociaż tyle.
-To będziesz cicho? - spytał z niepokojem.
-Zobaczymy. Idź już.
-Jasne! Wszystko, tylko błagam nie mów nikomu, a już na pewno Falkowiczowi, bo mnie wyklnie. - Chłopak wyszedł z pokoju blondynki. Przed samym sobą mógł się przyznać, nie bał się, że profesor wyklnie go jako brata, bardziej obawiał się, że nie uwzględni go w testamencie, a tego Adam by nie przeżył.

Późnym wieczorem Consalida wróciła z zakupów. Wykupiła chyba wszystkie sklepy, miała jeszcze trochę pieniędzy profesora i postanowiła zainwestować je w ubrania i kosmetyki.
-Cześć. - Internistka dosiadła się do lekarki na kanapie w salonie.
-Hej.
-Wiem już, że byłaś z Falkowiczem, ale spoko. Podobno zerwaliście.
-Co? My nie byliśmy razem - zaprzeczyła.
-Oj Wiki, już przede mną nie udawaj. Nie powiem nikomu.
-No dobra. Dostał za swoje. Żebyś widziała jego minę, jak mu powiedziałam, że to była gra, gdy wyskoczył z pierścionkiem.
-No? - blondynka zachęciła ją do kontynuowania.
-Nic nie powiedział. Ale dostał za swoje. Wreszcie się na nim zemściłam za te miesiące gnojenia. 
-Ta - burknęła bez przekonania. Teraz czuła tylko wstręt do przyjaciółki. Wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Poszła do swojego pokoju i zaczęła porządkować w swojej głowie wszystkie fakty. 
Falkowicza i Adama rodzice zginęli w wypadku, gdy miał 12 lat. Był w domu dziecka i w jakiejś melinie z pijaczką. Sam początek jego życiorysu ją przerażał. Zastanawiała się, czy Wiki wiedziała.
On ją gnoił, potem byli razem, a gdy się jej oświadczył, ona powiedziała, że to była gra. Czy Consalida zwariowała?! Tak się nie postępuje. W oczach Agaty Wiktoria była już nikim. Można kogoś nienawidzić, mogła do końca życia się do niego nie odzywać, ale coś takiego?! Internistka nie była w stanie pojąć jak można być aż tak podłym. Było jej żal profesora. Wiedziała już jak przedstawia się sytuacja, teraz musiała coś z tym zrobić. W pierwszej chwili chciała objechać Consalidę, ale wolała jednak po prostu się do niej nie odzywać.
Agata teraz uznała profesora za człowieka nieszczęśliwego, nie złego. Jak można tak kogoś potraktować, kogoś kto tyle przeszedł. Nie trzeba było być psychologiem, aby wiedzieć, że na to jakim wrednym człowiekiem stał się Falkowicz największy wpływ miało jego dzieciństwo. Teraz dopiero doceniła, to co miała. Swoją rodzinę, znienawidzonego ojca, z którym zawsze się kłóciła i matkę, która zawsze próbowała kierować jej życiem. Miała rodzinę, miała pieniądze, miała możliwości, a jej kariera stanęła w miejscu, ledwo skończyła studia i zrobiła specjalizację za drugim razem, a on? A on jest genialnym profesorem, znanym chirurgiem i doszedł do tego sam.
Po takich przemyśleniach Woźnicka czuła jeszcze większą chęć pomocy mężczyźnie. Postanowiła, nie odpuści. Nie pozwoli, żeby jeszcze bardziej się stoczył, choćby miał na nią wrzeszczeć, wyrzucać ją z gabinetu i nienawidzić za to, ona zamierzała pomóc. Wiedziała, że jemu nie trzeba wiele i wyjdzie z tego łatwo, był za mądry na takie rzeczy.

Profesor tego wieczoru także długo nie spał. Najpierw próbował ukoić wewnętrzny ból alkoholem. To jednak nie pomogło, znów wziął do ręki skalpel. Miał już poranione całe ręce, wykonywał coraz to głębsze cięcia. Wiedział, że nie powinien, ale chęć poczucia znów, że fizyczny ból jest silniejszy, albo chociaż na równi z psychicznym, była zbyt duża. Był świadom, że powinien przestać, ale nie chciał. Wmawiał sobie, że wszystko jest w porządku, skoro robi to świadomie.

Tymczasem Wiktoria postanowiła tego wieczoru świętować wraz z doktorem Zapałą. Przemek, gdy wrócił do hotelu chciał zrobić jej karczemną awanturę, gdyż dotarły do niego plotki o związku Rudej z "mordercą". Wiktoria postanowiła wyjawić mu prawdę. Chłopak bardzo ją pochwalił za tak świetną intrygę i razem postanowili opić udaną zemstę na znienawidzonym profesorze.

Jak zwykle, proszę o komentarze. Bez Was ten blog by już dawno nie istniał.

czwartek, 24 lipca 2014

Koniecznie zajrzyjcie!

Zapraszam na genialnego bloga o FaWi - http://fawi-kochasiezanic.blogspot.com/ Opowiadania są świetne i komiczne.
A co do nexta, to najprawdopodobniej jutro :)

środa, 23 lipca 2014

CZĘŚĆ I ,,Suka''

Wiem, że nie było mnie tu wieki. Szczerze, to prawie już zdecydowałam o zaprzestaniu pisania opowiadań, ale gdy przeczytałam wszystkie Wasze komentarze i prośby, żebym pisała dalej, nie mogłam.
W poprzednim opowiadaniu doszłam już do 82 części. Zamierzam je kontynuować, jednakże w między czasie napisać  krótsze, pewnie około 10 częściowe o zupełnie innej sytuacji. Od razu uprzedzam, nie będzie to typowe opowiadanie o FaWi i w życiu Falkowicz pojawi się inna kobieta. Zapewniam jednak, że Adama z Wiktorią nigdy nie połączę. 
Po tym jakże "krótkim" wstępie zapraszam na wyjątkowo "długą" część, która chyba ma mniej niż moja przedmowa, ale cóż. 


Byli w związku od kilku miesięcy. Był to związek, który zaczął się od niepozornego romansu nieposłusznej podwładnej z krnąbrnym profesorem. Kochali się, przynajmniej w takim przekonaniu żył profesor. Kierując się tymi właśnie uczuciami postanowił kupić złoty pierścionek z wielkim brylantem. Kochał tę kobietę, był tego pewien po siedmiu miesiącach wspólnego życia. W najśmielszych snach nie spodziewał się jednak, jaką usłyszy odpowiedź.
-Czy ty sobie ze mnie żartujesz? - Spytała wręcz z kpiną w głosie. To nie była ta Wiktoria, którą znał, którą kochał. Nie wiedział, jak bardzo pragnęła zemsty na nim. - Zawsze to ty miałeś gdzieś uczucia innych. Co, nie spodziewałeś się, że to ktoś może wykorzystać twoją naiwność? - Rudowłosa lekarka uśmiechnęła się chytrze, patrząc na zdezorientowanego mężczyznę. - Jako chirurg powinieneś szybciej się orientować w sytuacji. To była gra i to ty przegrałeś. - Kobieta odwróciła się i zaczęła od niego odchodzić. - Miło było pożyć w tych twoich luksusach. Pozwolisz, że ciuchy i kosmetyki zatrzymam! - Krzyknęła idąc do sypialni. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, była z siebie dumna, od początku wiedziała, że uda jej się rozkochać w sobie profesora. Pragnęła zemsty, zemsty za te pięć miesięcy wysługiwania się, obrażania i wręcz poniżania jej. Weszła zadowolona do sypialni i zaczęła pakować walizki. Przez te siedem miesięcy przybyło jej wiele rzeczy, bogaty profesor nie szczędził pieniędzy na jej wydatki, a sama Wiktoria nie wstydziła się domagać wciąż więcej i więcej. Miała garderobę pełną ubrań, kilka szafek kosmetyków, kilka szkatułek złota. Sporo zyskała na tym związku.
Falkowicz usiadł na kanapie. Starał się nie czuć nic, ale to było niemożliwe. Bolało go to, na prawdę ją kochał. Zrobiłby dla niej wszystko, a ona powiedziała, że "to była gra". On, wielki profesor, który pomiatał wszystkimi, dał się jej wykorzystać. Teraz próbował wmówić sobie, że to normalne, że takie po prostu jest życie, a on dał zrobić z siebie idiotę. Kilkadziesiąt minut później Wiktoria zeszła po schodach i zniosła kilka walizek.
-Miło był latać po całym świecie, ale na tą wycieczkę za tydzień do Londynu nie pojadę - odparła bezczelnie i wyszła z willi, trzaskając drzwiami. Okazała się zwykłą suką, ale co z tego skoro on ją dalej kochał? Nie mógł znieść myśli, że ona cały czas go oszukiwała. Każdy człowiek ma uczucia. To, że nie okazuje ich ludziom, nie znaczy, że jest ich pozbawiony. Nie mógł znieść bólu, który wewnętrznie czuł. Wyjął z kieszeni czarny, skórzany portfel. Zawsze, nie wiedzieć czemu, nosił przy sobie skalpel. To była już chyba choroba chirurga. Spojrzał na narzędzie chirurgiczne w rozmiarze 21 i przyłożył nuż do ręki, około dziesięć centymetrów nad tętnicą. Nie chciał się zabić, wtedy wszyscy dowiedzieliby się, że wcale nie jest takim twardym, nieposiadającym uczuć profesorem. Przeciął skórę, dalej jednak ból psychiczny był większy, niż fizyczny. Nie chciał uszkodzić nerwów, wykonał obok drugie cięcie. Dopiero teraz rozumiał ludzi, którzy regularnie się tną, których wyśmiewał od słabych. On też był słaby.

Po szpitalu od miesięcy chodziły plotki o związku Consalidy i Falkowicza. Nikt jednak ich nie potwierdził, a Wiktoria wyprowadzając się z hotelu wymyśliła zgrabne kłamstwo o swojej miłości do wyimaginowego mężczyzny. Profesorem Falkowiczem na ogół nikt się nie interesował, nawet jego brat, toteż jego dziwnie smętnego podejścia do życia nikt nie dostrzegł, a rudowłosa lekarka wracając do hotelu oznajmiła przyjaciołom:
-Daniel  - bo tak miał na imię jej rzekomy chłopak - nie pasuje do mnie. I tak nic by z tego nie było.

Adam jako jedyny wiedział o związku profesora z lekarką. Pogodził się już z tym, kogo wybrała Wiktoria, oraz z faktem, iż są z Andrzejem spokrewnieni. Rzadko rozmawiali, ale wiedzieli zawsze jak przedstawia się sytuacja życiowa drugiego.
-I co z Consalidą? - spytał podczas jednej z prywatnych rozmów.
-Rozstaliśmy się. Mówię to tylko do twojej wiadomości, ale okazała się niezłą suką.
-Kobieta, jak kobieta, nie? Będą inne, stary. Muszę lecieć. - Chłopak dość szybko wyszedł z gabinetu profesora. Zauważył, że brat jest jakiś smutny, ale uznał, że mu przejdzie i nie miał ochoty robić za brata łatę. 

Jak zwykle proszę o komentarze, gdyż tylko dzięki Wam dalej prowadzę tego bloga.