LICZBA WYŚWIETLEŃ

piątek, 1 sierpnia 2014

CZĘŚĆ 83 "O szesnastej weź kapotę, pierdol szefa i robotę."

Moi Drodzy, nie wiem już, którego opowiadania nexta  chcieliście najpierw, bo pojawiały się różne prośby, więc w rezultacie napisałam to.

Ad: Jutro moje urodziny! - Krajewski wpadł do lekarskiego.
R: Trzeba to uczcić, drogi kolego. - Odezwał się Konica.
F: Może minutą ciszy? - Zaproponował profesor .
Ad: Oj tam. Przecież mnie lubisz, braciszku.
F: Niczym kolonoskopię bez znieczulenia.
Ad: Nie wiedziałem, że ty homo.
F: A ja nie wiedziałem, że ty jesteś aż tak głupi.
Ad: Dobra, zapraszam wszystkich na jutro na 20:00 i liczę na prezenty. Od milionera także - spojrzał na starszego brata. Adam był bezwstydny, o tym wiedział każdy. Bo jaki normalny człowiek upominałby się o prezenty? - No co, ja ci na urodziny kupiłem... dobra, nic ci nie kupiłem.
F: Nie pogrążaj się, dziecko drogie. - poklepał chłopaka po plecach i wyszedł z pokoju lekarskiego.
Ad: To przekażcie dalej info o imprezie! - krzyknął.

Wieczorem Consalida i Woźnicka siedziały, rozmawiając w gabinecie profesora.
Ag: Słyszałaś o imprezie Adama?
W: Tak, Andrzej mi mówił.
Ag: A gdzie w ogóle jest Andrzej? Bo my siedzimy w jego gabinecie.
W: Pewnie operuje. Ej, a ta plotka, że powiedział Adamowi, że uczci jego urodziny minutą ciszy, to prawda jest? - spytała zaciekawiona.
Ag: No. Adam mi mówił. Ty to masz fajnego narzeczonego.
W: A Daruś jak tam?
Ag: Nie udawaj, nie udawaj. I tak wszystko wiesz od Falkowicza.
W: Nie. - Przyjaciółka spojrzała na nią z miną sugerującą iż nie wieży rudowłosej lekarce. - Przysięgam, nie! Andrzej się nie wpycha w wasz związek.
Ag: Przepraszam bardzo to nie jest żaden związek. Póki co byliśmy tylko na jednej kolacji.
W: Ze śniadaniem?
Ag: Nie. Nie sypiam z facetami, z którymi chcę się związać.
W: Niezłe, niezłe.
Ag: No od ciebie się nauczyłam. Falkowicz za tobą łaził z pół roku.
W: No. Nawet moja matka, która zawsze kazała mi przetrzymywać facetów, powiedziała, żebym już przestała go odrzucać. A ty jak z Darkiem?
Ag: No nijak. Co ja ci mogę powiedzieć po jednej kolacji?
W: No chyba coś możesz. Jaki jest?
Ag: Taka lepsza wersja Falkowicza, bo Andrzej jest zły do szpiku kości.
W: No właśnie mi mówił, że będziecie razem zbawiać świat.
Ag: No już bez przesady. Darek nie jest profesorem, tylko lekarzem.
W: Jaka specjalizacja?
Ag: Znowu kardiologia.
W: Ty to masz szczęście do lekarzy serc.
Ag: Taa. - Burknęła bez przekonania, przypominając sobie związek z Markiem. - To idziecie z Andrzejem na tę imprezę Adama? - Zmieniła temat.
W: Sama nie wiem. No skoro cały szpital będzie. Chociaż domyślam się, że Andrzej długo nie wytrwa na tej imprezie, jeżeli w ogóle pójdzie.
Ag: No z tego co wiem, to fanem nowoczesnej muzyki nie jest. Powiem ci szczerze, że ja się przez niego starzeję. W życiu bym nie pomyślała, że spodoba mi się dawna muzyka, już nie mówiąc o jakiś operach i innych. - Przyznała.
W: Gdyby tylko na Adama też miał taki wpływ.
Ag: Oj tam, jakiś tam wpływ ma.
F: O, tu się skrywacie. - profesor wszedł do gabinetu.
W: Tak, tu jest chociaż spokój i cisza. Umarła mi dzisiaj pacjentka i kłóciłam się godzinę z jej mądrym synkiem, który uważał, że jeżeli jego osiemdziesięcioletnia mamusia była w szpitalu to nie miała prawa dostać zawału i to moja wina, że jej się to przytrafiło. 
F: Różni ludzie się zdarzają, kochanie. Ja natomiast od miesiąca mam kłopot z pacjentem z cukrzycą. Jest po operacji, więc musi być u nas na oddziale, a z racji iż ja go operowałem, to ja muszę się nim zajmować. Nie dostałem zgody na przewiezienie go do innego szpitala, więc jestem zmuszony ustawić mu cukrzycę. Może to nie byłoby jeszcze takim problemem, gdyby nie genialna żona tego delikwenta, która jak się okazało, co dzień przynosiła mu torbę słodyczy. Od miesiąca głowię się nad cukrzycą pacjenta, który cały czas potajemnie wcina czekoladę. Jego żona ma do mnie wielkie pretensje, iż jako chirurg nie ustawiłem cukrzycy jej mężowi, który bez czyjejkolwiek zgody i wiedzy obżera się słodyczami, mimo, że mu tego zabroniłem.
W: A dlaczego w ogóle ty się zajmujesz cukrzycą?
F: Polska służba zdrowie, mnie już niczym nie zaskoczy.
W: Czekaj, ale ty nie widziałeś, że obżera się słodyczami?
F: Chował coś, gdy wchodziłem na salę, ale nie grzebałem mu w rzeczach. Spytałem go jak to możliwe, że po marchewce ma cukier 480. Wtedy dopiero się przyznał, że żona donosi mu torby słodyczy. A ja się nad tym głowiłem godzinami.
Ag: I co z nim zrobiłeś?
F: Pielęgniarki zabrały mu z szafek wszystkie słodkości, a jego żona jest rewidowana, zanim wejdzie na oddział, bo inaczej ja się go nigdy ze szpitala nie pozbędę.
W: Takie rzeczy tylko w Leśnej Górze - skwitowała.
K: Profesorze! - do gabinetu bez pozwolenia wpadła Miller, szczęśliwa, jakby właśnie wygrała milion w lotka.
F: Po pierwsze, droga pani, to proszę pukać, po drugie, proszę przychodzić w czasie mojej pracy. Ja już skończyłem dyżur.
K: Tak, panie profesorze, ale ja zajmę tylko chwilkę. Właśnie, Agata jesteś proszona na oddział. - przekazała szybko wiadomość. Blondynka wyszła z gabinetu, za to brunetka stanęła dumna przed szefem. - Pół roku temu zlecił mi pan samodzielną opiekę nad jednym z pacjentów. Dziś właśnie go wypisałam. Przez pół roku leczyliśmy jego liczne złamania, obrażenia i powikłania. Podliczyłam liczbę punktów, ile dostaniemy za niego - pięć tysięcy. - Miller rzeczywiście miała się czym szczycić, gdyż średnio łączny, miesięczny zysk całego oddziału z wszystkich pacjentów wynosił sześćdziesiąt tysięcy punktów, więc okrągła liczba pięciu tysięcy  za jednego pacjenta była powodem do radości.
F: Chociaż raz zrobiła pani coś dobrze - odparł znudzony.
K: Taa, ja już chyba pójdę. - Miller niezadowolona z reakcji szefa szybko opuściła gabinet.
W: Pięć tysięcy punktów za jednego pacjenta? Nieźle.
F: Mogę cię wtajemniczyć w przepis na taki wynik. Zlecasz stażystce opiekę nad pacjentem. Stażystka nie ma doświadczenia, więc powstają setki powikłań, niegojących się ran, a szpital zarabia.
W: Szpital zarabia kosztem pacjentów?
F: Nie. Mamy na oddziale kilku bezdomnych, błagają mnie codziennie, żebym ich nie wypisywał ze szpitala. Cóż, mam wielkie serce, więc trzymam ich miesiącami, a potem zbieram pochwały od dyrektora Trettera, a stażystka jest prze szczęśliwa, że może sama coś zrobić. I to wszystko jest legalne. Pacjenci blokują miejsca w szpitalu, więc mogę odmawiać przyjmowania tych, przy których coś trzeba robić, co oznacza mniej pracy dla nas i wszyscy są zadowoleni.
W: Oprócz pacjentów.
F: Moja droga, w dzisiejszej dobie NFZu pacjent nie może być zadowolony. Z resztą lekarz także. Jak bardzo by nie kombinować, to i tak wszyscy muszą zostawać po godzinach, bo inaczej się nie da.
W: Co racja, to racja.

Szli szpitalnym korytarzem, chcąc wreszcie opuścić placówkę, gdy z naprzeciwka wyszedł Zapała. Podszedł do nich szybkim krokiem, wściekły jak osa.
P: Obiecałaś! Obiecałaś! - wrzeszczał z wyrzutem, patrząc wściekle na Consalidę.
W: Ja ci coś obiecałam? - spytała z niedowierzaniem.
P: Obiecałaś! Już nie pamiętasz?! A ja pamiętam dokładnie! Powiedziałaś "Jeśli Falkowicz się wywinie, to obiecuję, że osobiście urwę mu jaja". I co?! Teraz szczęśliwa para?!
F: Dam panu jedną radę, z dobroci serca. Niech pan się ogarnie - powiedział, po czym odeszli od Zapały, który krzyknął jeszcze za Consalidą:
P: Obiecałaś!
F: Mam się zacząć bać?
W: Myślisz, że ja wiem, co mówiłam rok temu? Może sobie to ubzdurał, może sobie przypomniał jakąś rozmowę sprzed miesięcy, pojęcia nie mam.

Ag: No i po jakiemu, według ciebie, ta pani mówi? - Następnego dnia po południu blondynka ściągnęła rudowłosą lekarkę do pacjentki, z którą w żaden sposób nie mogła się porozumieć. - Może to jest hebrajski? - Spytała z nadzieją w głosie.
W: Nie łudź się, Agata, Hana nam nie pomoże, bo to nie jest hebrajski, na pewno. Przecież ta pani ma zupełnie inną urodę. Wygląda jakby była... z afryki. - Spojrzała jeszcze raz na pacjentkę. - Ona może mieć ebola.
Ag: Że przepraszam co?! - wrzasnęła przerażona.
W: No jeśli jest z afryki... Co ty telewizji nie masz?
Ag: No mam. Ale jeżeli ona ma ebola, to cała Polska... - zaczęła. Wiktoria wybuchła śmiechem. 
W: Aga, wirus ebola wyklucz. 
Ag: A niby dlaczego?
W: Bo ci tak mówię. Teraz trzeba tylko się dowiedzieć po jakiemu ona mówi. Ja idę.
Ag: Co?! Wiki! - Internistka wolała nie zostawać sama z nietypową pacjentką.
W: Dzwoń po Falkowicza - rozporządziła.
Ag: Niby po co?
W: On zna wiele języków, może ten, nie wiadomo jaki, też.
Ag: Dobra, ale ty dzwoń - poprosiła.
W: Woźnicka, czy ty się boisz kontaktu z ludźmi?
Ag: Nie, ale tobie nie odmówi.
W: Tobie też nie odmówi. - Dwie lekarki przez kilka minut prowadziły żywą dyskusję, albo i kłótnię, o to która z nich poprosi mężczyznę o pomoc. Z racji iż Andrzej był Wiktorii narzeczonym, to Consalidzie przypadło iść do gabinetu, na drugi koniec szpitala, gdyż Falkowicz jak zwykle miał zajęty telefon.

F: Cóż się dzieje, drogie panie? - Profesor po kilku minutach zjawił się w gabinecie lekarskim, na izbie przyjęć, ciągnięty za rękę przez Consalidę.
Ag: Mam problem z pacjentką.
F: Jakie objawy? Robiłaś badania?
W: Nie taki problem. Nie możemy się z nią dogadać, nic o niej nie wiemy. Pokazuje na brzuch, ale tak nic nie stwierdzimy. - Profesor spojrzał pytająco na pacjentkę, która zaczęła coś mówić w swoim języku.
F: Suahili. - Stwierdził po chwili.
W i Ag: Znasz suahili?! - Spytał zaskoczone i jednocześnie uradowane.
F: Nie przeceniajcie mnie, moje drogie. - Cały czar radości prysł w jednym momencie, gdy mężczyzna oznajmił iż nie zna tego, jakże dziwnego i nieużywanego w Polsce i Europie, języka.
Ag: To co ja mam z nią, do cholery, zrobić? - Spytała zrezygnowana, patrząc błagalnie na starszego brata i modląc się, aby jak zwykle, miał on w zanadrzu jakiś genialny plan, który wybawi wszystkich od kłopotu.
W: Nie moja pacjentka, nie mój kłopot.
Ag: Andrzej, błagam. - Blondynka uśmiechnęła się w jego stronę najsłodziej jak umiała.
F: Na ogół nie preferuję rozwiązywania problemów poprzez ucieczkę, ale cóż. Która jest godzina?
Ag: 15:49. - odpowiedziała od razu.
F:  A o której godzinie wszyscy możemy opuścić stanowisko pracy i w spokoju udać się do domu?
Ag: 16:00, ale skoro pacjentka przyszła przed 16:00, to powinniśmy ją przyjąć.
F: Ta pani nic nie rozumie po polsku? - Obie lekarki przytaknęły. - Jesteśmy tu sami? - Dwie kobiety ubrane w szpitalne fartuchy znów pokręciły twierdząco głową. - Ładnych parę lat temu, gdy jeszcze byłem stażystą, w szpitalu pracował siedem-dzisięcioletni profesor, wyznający pewną zasadę, której nie będziecie rozpowszechniać, a w szczególności nie usłyszy jej Adam, a mianowicie "O szesnastej weź kapotę, pierdol szefa i robotę". - Wiktoria parsknęła śmiechem, a internistka zasłoniła usta, starając się powstrzymać chichot. Jedynie pacjenta dalej leżała z posępną miną na wąskim łóżku.
W: Niezłe rzeczy się tam działy, w tym dawnym szpitalu.
F: Ty i tak nie wiesz wszystkiego, kochanie. Za chwilę dyżur zaczną pełnić inni lekarze. Niech oni się z nią męczą, ja już mam dość tego zoo, którym mam się opiekować za marne trzy sześćset na rękę.
W: A chciałbyś trzy miliony sześćset.
F: Wiesz dobrze, że pracuję w tym wariatkowie, tylko dlatego, że ty lubisz to miejsce.
W: Dobra, to mamy jeszcze cztery minuty dyżuru.
F: Myślę, że to jest idealny czas na powolne przejście w stronę pokoju lekarskiego, w celu skontrolowania, czy nic złego nie dzieje się na korytarzach.
Ag: Dobra, to idźcie, a ja poczekam z pacjentką na kogoś, kto nie będzie miał wyjścia i to ogarnie. - Stwierdziła siadając na krześle, przy biurku. - Właśnie, idziecie na imprezę Adama?
W: Andrzej?
F: Tam będzie cały szpital?
Ag: No. I zaprosiłam Darka.
W: To?
F: O której to się zaczyna?
W: Adam coś gadał, że o 20:00, ale o której się przyjedzie, o tej się będzie. To idziemy? Może być fajnie. - spojrzała prosząco na narzeczonego.
F: Ja jestem za dobry. - Stwierdził zrezygnowany, wkładając ręce do kieszeni spodni.
W: Wypadałoby mu coś kupić.
F: On już wszystko ma. Teraz nie wiem, czy bym go zadowolił willą z basenem.
Ag: Ja mu kupię alkohol. Widziałam w markecie obok szpitala bańki piwa po 10 litrów.
W: To może my podjedziemy samochodem i kupimy wszystkie te bańki piwa, ile mają.
F: To chyba będzie najprostszy prezent.
Ag: Dobra, to ja się przyłączam.

Impreza rozkręciła się na całego. Nawet, Andrzej i Darek, którzy nie byli wielbicielami muzyki słuchanej przez Krajewskiego, nie mogli narzekać. Po jakimś czasie większość gości przeniosła się na dwór. Profesor wraz z kardiologiem siedzieli na ławce popijając whisky.
D: Zabalowały te nasze panny. - Stwierdził, patrząc na dwie dziewczyny w oddali, które rozmawiały z kilkoma innymi kobietami z personelu szpitalnego. - Agata zawsze się tak stroi? Ta spódnica dość krótka.
F: Zazwyczaj nie skupiam uwagi na wyglądzie siostry.
D: Wiesz co, podziwiam ją. Od czterech godzin lata w tych piętnasto-centymetrowych szpilkach. Chociaż trochę chyba przesadziła.
F: Nie powiem ci, drogi kolego, z jakimi kobietami kojarzą mi się te szpilki, sukienka i czerwone usta.
D: Ale przyznasz, że Agata, to fajna dziewczyna.
F: Szczerze, to ty ją zapewne lepiej znasz, ode mnie.
D: A nie chciałbyś takiej? - spytał popijając alkohol - Oczywiście czysto teoretycznie, gdyby nie było Wiki. Szczerze, znamy się od lat.
F: Jest szalona. Zbyt szalona. Przypomina mi lata młodości, gdy wszyscy byli zwariowani, a ja inny. Zawsze się śmiali, że patrzę na nich z wyższością, a byłem nikim.
D: Więc ty postanowiłeś być najlepszy.
F: Ja jestem najlepszy.
D: A tak wracając do Agi, to co ty o niej myślisz?
F: Już ci powiedziałem, zbyt szalona. Jak taka nastolatka, do wykorzystania, która wierzy wszystkim, we wszystko, a potem płacze.
D: Sporo przeżyła?
F: Nie wiem.
D: Mówiłeś kiedyś, że to długa historia. Teraz mamy czas. Skąd ona się wzięła? I Adam?
F: To, że wypiłem kilka szklanek whisky nie znaczy, że jestem pijany.
D: Spokojnie. Myślałem, że to nie jest tajemni... - Kardiolog nie zdążył dokończyć.
F: Adam!!! - Profesor podbiegł, do chłopaka, który kierował petardę w siebie samego i wyrwał mu racę.

Ag: Ja mam zwidy, czy Adam prawie się wystrzelił, a Falkowicz znowu uratował mu życie? - Spytała oszołomiona.
W: Nie masz zwidów. - Obie szybkim krokiem podeszły do braci.

Ad: I co robisz, debilu?! Fajerwerków nie dasz człowiekowi nawet wystrzelić! - krzyczał zbulwersowany.
W: Ile on wypił?
F: Domyślam się, że sporo.
W: Ty mu po raz setny uratowałeś życie.
F: I po raz setny sam się sobie dziwię, po co to zrobiłem.
Ad: Mam cię dość! Zabawić się nie dasz! - Adam najwyraźniej był bardzo niezadowolony z faktu, iż profesor nie dał mu się wystrzelić.
H: Ja miałam zwidy? - podeszła do nich oszołomiona Goldberg.
F: Nie miała pani zwidów, pani doktor. Darek!
D: On na prawdę prawie się wystrzelił? - spytał podchodząc do nich.
F: Zaciągnijmy go do pokoju. Starczy już tej zabawy.
D: Jasne. - Próbowali zabrać Krajewskiego z imprezy. Chirurg trochę się wyrywał, ale po chwili udało im się zaprowadzić go do hotelu.

Obudzili się w dawnym pokoju Wiktorii. Poprzedniej nocy skorzystali z tego, że nikt go jeszcze nie zajął i zamiast wracać taksówką do domu, przenocowali w hotelu rezydentów.
W: Która godzina? - spytała przeciągając się.
F: Cholera - zaklął patrząc na zegarek.
W: Która?
F: 9:00!
W: To dzisiaj my mamy być o 12:00 we Wrocławiu?
F: Tak.

Lekarze w zaskakującym tempie ubrali się i pojechali do Wrocławia zatrzymując się po drodze na chwilę w swoim domu i zabierając walizki, gdyż mieli spędzić tam jedną noc. Wpadli do kliniki spóźnieni i to porządnie, ale nikt się tym nie przejął, gdyż Wiktoria zadzwoniła do profesora Szyndlera informując iż "profesorowi Falkowiczowi przedłużyła się operacji i "lekko" się spóźnią". W drzwiach od razu przywitał ich ten sam profesor i jego asystent. Zaniesiono ich rzeczy do pokoju, po czym od razu skierowano ich na blok operacyjny. I tak minęła im reszta dnia, gdyż gdy wieczorem skończyli zabieg, byli już po prostu ledwo żywi, albo i nieżywi. 
Profesor Szyndler wszystko doskonale przemyślał i ułożył tak, aby profesor Falkowicz za jednym pobytem u nich, zoperował dwóch pacjentów, więc następny dzień, w odrobinę spokojniejszej już atmosferze, także spędzili na bloku operacyjnym. Po zabiegu wszyscy młodzi lekarze mieli sześćset pytań do Andrzeja. Nie miał on może zbyt wielkiej chęci udzielania na nie odpowiedzi, tym bardziej iż gdzieś w tłumie "przyszłych geniuszy" zaginęła Wiktoria, ale tak wypadało. Gdy w końcu uwolnił się od młodych lekarzy, którzy byli wciąż nienasyceni jego obecnością, udało mu się znaleźć narzeczoną w parku, czytającą książkę.
W: Trzy godziny cię mordowali? - spytała z niedowierzaniem, odkładając lekturę. - Przepraszam, że zwiałam, ale to patrzenie na nich, bijących się o minutę twojej uwagi stało się po chwili nudne. Wracamy? Mamy sterty dokumentów do uzupełnienia w klinice.
F: Chyba powinniśmy.

O godzinie 18:00 byli dopiero w połowie drogi. Profesor w pewnym momencie zjechał do jednego z zajazdów i zatrzymał samochód pod niewielkim pałacykiem.
W: Stoimy ponieważ?
F: Ponieważ mam powoli dość naszej genialnej pracy. Jeszcze nie jesteśmy małżeństwem, a już wpadliśmy w rutynę. Krążymy tylko pomiędzy szpitalem, kliniką i domem.
W: Trochę racji masz. Wszyscy wyznają zasadę tego siedemdziesięcioletniego profesora i po szesnastej mają w dupie cały szpital, a my żyjemy tylko pracą - potwierdziła zrezygnowana, dopiero teraz zdając sobie z tego sprawę. - "Restauracja i noclegi" - przeczytała szyld, na niewielkim zameczku. - Zwariowaliśmy - powiedziała wysiadając z samochodu. Wyjęła telefon z torebki, po czym go wyłączyła. - Teraz będziemy mieli święty spokój - stwierdziła, gdy profesor uczynił to samo.
Z dwoma małymi walizkami podeszli do recepcji, gdzie młody chłopak grał na tablecie.
F: Poprosimy pokój na jedną dobę.
-Jasne. Zapraszam do skorzystania z restauracji, zaniosę państwa bagaże - odpowiedział znudzony, zabierając ich walizki.
W: Tak więc romantyczna kolacja, profesorze?
F: Ależ oczywiście.

W: Seszele, Egipt, Francja, Indie, Maroko, czy my się trochę nie zapędziliśmy? - spytała popijając wino i śmiejąc się.
F: Nie - odparł bez zastanowienia.
W: Dobrze, ale zanim te wszystkie dziwaczne kraje, ja chcę lecieć do Grecji.
F: Jutro załatwiam urlop, dosyć tego, wyjeżdżamy.
W: Jutro? - spytała z niedowierzaniem.
F: Nie, jutro załatwiam wycieczkę i urlop, a pojutrze wyjeżdżamy.
W: Zwariowaliśmy na stare lata.
F: Bez przesady. Spontaniczne wakacje, to nie skok na bandżi.
W: Dobrze, niech ci będzie, lecimy na wakacje. Ale póki co chyba powinniśmy się ewakuować z restauracji. - Kobieta spojrzała na młodego chłopaka, który mył stoliki obok i ustawiał krzesła, dając im do zrozumienia, że chciałby się już pozbyć ostatnich gości restauracji i skończyć pracę.
F: Rachunek na pokój poprosimy - oznajmił, po czym wyszli z pomieszczenia i krętymi schodami udali się na piętro.
W: Schody, jak na latarnię - zaśmiała się, gdy weszli na górę. - Pokój siódmy - stwierdziła przekręcając klucz w zamku. Odwróciła się, gdy zamknęła drzwi od środka i zobaczyła, że profesor stoi tuż przed nią. Ich usta momentalnie połączyły się w namiętnym pocałunku.
W: Czyżbyś miał jakieś plany wobec mej skromnej osoby?
F: I to bardzo dużo, moja droga.
Narzeczeni spędzili ze sobą całą noc, mimo iż Tretter prawie płakał nad telefonem, nie mogąc dodzwonić się ani do jednego, ani do drugiego i mając świadomość, iż został sami z kilkoma kłopotliwymi pacjentami i tonami papierów. Cóż, "o szesnastej weź kapotę, pierdol szefa i robotę".

6 komentarzy:

  1. Piękne opowiadania. Kocham takie <3
    P.S. Sorry że z anonima ale nie mam na tym laptopie konta- Oliwia Kubicka

    OdpowiedzUsuń
  2. MIÓD MALINA <3 kochana świetnee zaciesz Adama z urodzin haha :)

    OdpowiedzUsuń
  3. MIÓD MALINA <3 kochana świetne, szczególnie tytuł i zaciesz Adama z własnych urodzin :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Śledzę twoje opowiadania od dłuższego czasu i jestem pod wrażeniem, że umiesz podtrzymać opowiadanie tak długo! 83 część WOW! I to jeszcze jest ciekawe i się nie nudzi ;) MISTRZ! ;) Sama też zaczęłam pisać-> http://kami-opowiadania.blogspot.com/ zapraszam
    pozdrawiam, Ivy

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne opowiadania <3 Cudowne <3 :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękne ...NEXT...

    OdpowiedzUsuń

Proszę, komentujcie.
To bardzo motywuje :)
Można komentować anonimowo. Ogarnęłam to jakoś.