Z dedykacją dla wszystkich komentujących, a w szczególności Marthson98, Oliwi Kubickiej i Wiktorii Falkowicz, na które zawsze mogę liczyć. Dziękuję Wam wszystkim!
Polskie lato irytuje wszystkich. Niby podczas tej jakże pięknej pory roku powinien być upał, żar i spiekota, ale cóż, matka natura wszystkim dogodzić nie może. Marzeniem lekarzy z Leśnej Góry było, aby w czasie ich dyżuru aura nie była zbyt gorąca, a zaraz po wyjściu ze szpitala - temperatura sięgała zenitu. W tym wypadku niestety nie sprawdzi się powiedzenie "marzenia się spełniają". Od kilku dni pogoda nie rozpieszczała wielbicieli upałów, jednak profesor Falkowicz, jak to profesor Falkowicz - zawsze ma genialny pomysł, niczym Einstein. Może na aurę nie był w stanie wpłynąć, nie żeby chłód w szpitalnych murach mu się nie podobał, ale urlop wolał spędzić w nieco cieplejszym klimacie. I w taki sposób zdecydowali się z Wiktorią na zagraniczną wycieczkę.
Polskie lato irytuje wszystkich. Niby podczas tej jakże pięknej pory roku powinien być upał, żar i spiekota, ale cóż, matka natura wszystkim dogodzić nie może. Marzeniem lekarzy z Leśnej Góry było, aby w czasie ich dyżuru aura nie była zbyt gorąca, a zaraz po wyjściu ze szpitala - temperatura sięgała zenitu. W tym wypadku niestety nie sprawdzi się powiedzenie "marzenia się spełniają". Od kilku dni pogoda nie rozpieszczała wielbicieli upałów, jednak profesor Falkowicz, jak to profesor Falkowicz - zawsze ma genialny pomysł, niczym Einstein. Może na aurę nie był w stanie wpłynąć, nie żeby chłód w szpitalnych murach mu się nie podobał, ale urlop wolał spędzić w nieco cieplejszym klimacie. I w taki sposób zdecydowali się z Wiktorią na zagraniczną wycieczkę.
Ag: Ale ci zazdroszczę... Też bym tak chciała z Darkiem polecieć sobie na tydzień do Grecji i to do najdroższego hotelu - zachwycała się od kilku minut, przeglądając w internecie zdjęcia hotelu do którego jej znajomi mieli pojechać.
W: Proponował mi dwa tygodnie, ale pomyślałam, że na początek starczy jeden. Kos jest nazywane zieloną wyspą, ciekawe ile w tym prawdy.
Ag: Cóż, w razie czego Grek uda Greka i po problemie - roześmiała się.
W: Oni to chyba nigdy problemów nie mają.
Ag: Dlatego dłużej żyją.
T: Chryste Panie, ja zwariuję! Okazało się, że NFZ nie rozliczy nam prawie pięciuset operacji! Dlaczego wy nie możecie jak ludzie uzupełniać dokumentacji?! - do pokoju lekarskiego wpadł zirytowany Tretter. - Co wy w ogóle teraz robicie?! Plotkujecie?! - dyrektor był wyjątkowo wściekły. Dziewczyny nie pamiętały, aby kiedyś był w aż tak złym stanie, nawet po rozmowie z samym mistrzem irytowania ludzi - Profesorem Doktorem Habilitowanym Nauk Medycznych Andrzejem Falkowiczem.
Ag: My? My, panie dyrektorze, sjestę mamy - oznajmiła z uśmiechem.
T: Jaką znowu sjestę?!
W: Bo widzi pan, postanowiłyśmy, że od dziś będziemy pracować jak Grecy, no bo chciałybyśmy mieć czternastkę, albo chociaż trzynastkę - tak jak Grecy. Czyli pracę zaczynamy o 10:00, spóźniamy się pół godziny, pijemy kawę, jemy śniadanie. Pracujemy kwadrans, potem sjesta. Po sjeście spóźniamy się do pracy godzinkę, pijemy kawę, jemy lunch, a potem zrywamy się godzinkę wcześniej z pracy.
Ag: I od dziś postanowiłyśmy cały dzień mówić na wszystko "no problem" - dodała do wywodu przyjaciółki.
Dyrektor spojrzał na nie z przerażeniem, a po chwili wybuchł:
T: Czy wyście wszyscy powariowali?! Wszyscy tu jesteście nienormalni! Banda debili!
F: Panie dyrektorze, przemoc psychiczna w pracy? No tego się po panu nie spodziewałem. - W pokoju pojawił się nie kto inny jak sam profesor w wyjątkowo dobrym humorze. Niby był jeszcze w szpitalu, ale myślami już na wakacjach.
Starszy, łysy mężczyzna warknął coś niezrozumiałego pod nosem i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie, wściekle trzaskając drzwiami.
F: Oj widzę, że coś pan dyrektor dziś nie w sosie - stwierdził z kpiną, zajmując miejsce na beżowej kanapie.
W: I to bardzo.
K: Profesorze! - do pokoju lekarskiego wpadła zdyszana Klaudia, zmęczona po biegu przez cały szpital. - Na izbie przyjęć jest afera... - mówiła pospiesznie, jednakże szef po chwili jej przerwał.
F: Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Proszę do mnie z tym nie przychodzić. Proszę sobie zacząć samodzielnie radzić z problemami.
K: Tak, panie profesorze, mówił pan to już, ale chodzi o to, że Rudnicka uderzyła pacjenta i się z nim pokłóciła - streściła, mówiąc jeszcze szybciej niż wcześniej i nie bawiąc się w zbędne tytuły naukowe lekarki.
F: Nie można było tak od razu? W takiej sytuacji, to ja tam muszę pójść. Miejmy nadzieję, że kamery wszystko zarejestrowały - profesorowi jeszcze bardziej poprawił się humor, o ile to było możliwe. W jednej chwili jednak pozbył się z twarzy uśmiechu i przybrał lodowatą maskę, Consalida za to uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Wiedziała co to znaczy, przybiera maskę zimnego i chłodnego - zaraz doktor Rudnicka dostanie opieprz, jakiego jeszcze nie miała. Wiktoria postanowiła jednak nie iść na izbę i darować sobie jeden skecz. W końcu widziała już takich setki
K: To... proszę, profesorze. - Brunetka przepuściła szefa w drzwiach i szybkim krokiem podążała za nim. Blondynka za to spojrzała z niepokojem na przyjaciółkę.
Ag: Mogę spytać, czemu śmiejesz się jak głupi do sera?
W: Poznałam się już w maskach Andrzeja. Ty tego nie zaobserwowałaś? Nie wychodzi wśród ludzi, na korytarz, z uśmiechem, na spotkanie z Rudnicką już przybrał odpowiednią maskę. - Blondynka spojrzała na Rudą, zdumiona jej wywodem, ale im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej słowa przyjaciółki zdawały jej się sensowne.
Profesor szybko udobruchał pacjenta, a Ninie nakazał natychmiastowe przymaszerowanie do swojego gabinetu. Tam zamierzał się z nią rozprawić.
N: Przestań! - warknęła wściekła, zachowując jednak ostatkami sił marmurowy wyraz twarzy.
F: Młoda lekarka, tuż po specjalizacji, uderzyła pacjenta. W SV to za dobrze nie będzie wyglądać, gdy będziesz szukać nowej pracy.
N: Nie zrobisz tego! Nie masz prawa!
F: Mylisz się moja droga, mam prawo i mogę to zrobić - zastanowił się chwilę - ale mogę również zapomnieć o całej sprawie. To zależy tylko od ciebie - dodał chytrze. W jego głosie można było z powodzeniem wyczuć pewne insynuacje.
N: Nie prześpię się z tobą - warknęła, niezadowolona z tego iż profesor "ma ją w garści". Mężczyzna na jej słowa wybuchł śmiechem.
F: Wolałbym zjeść kilo soli niż cię dotknąć. Żartowałem sobie z ciebie, a ty po raz kolejny dałaś się nabrać, naiwna istoto. - W tym momencie zarówno poziom triumfu profesora, jak i wściekłości lekarki sięgał zenitu.
N: Powoli mam dość tej rozmowy - stwierdziła zrezygnowana, tak jakby mówiła sama do siebie. - Grajmy w otwarte karty, co mam zrobić, żebyś łaskawie mnie nie zwolnił? - Blondynka miała na prawdę przesyt konwersacji ze szpakowatym mężczyzną, która jak zwykle do łatwych nie należała. Miała ochotę "dać mu z liścia" i nigdy więcej go nie spotkać, ale teraz ta praca była jej na prawdę potrzeba, gdy wraz z Michałem zaczęli myśleć o remoncie domu, co nie należało do małych wydatków. Teraz jednak zastanawiała się, czy remont jest wart tych męczarni.
F: Otwarte karty powiadasz? Zawsze byłaś taka... bezpośrednia. Cóż, dla ciebie wszystko, miła.
N: Co teraz? - spytała, ostatkami sił zdobywając się na pewny ton głosu.
F: Właśnie, quid iam? - Blondynka zrobiła zdziwioną minę. Mogła się jedynie domyślać, iż wypowiedziane przez profesora słowa są po łacinie. W tym języku znała jednak tylko podstawowe określenia medyczne i to bardzo podstawowe.
F: To jest po łacinie - szef potwierdził jej tezę. - Najbliższe 10 dni będzie dla ciebie bardzo intensywne. Sprawdzimy, czy jesteś cokolwiek warta. - Blondynka spojrzała na niego, modląc się aby zadanie nie przekraczało jej możliwości. Znała profesora Falkowicza na tyle, że nie zdziwiłaby się nawet, gdyby dał jej 10 dni na nauczenie się całej łaciny. Miała o sobie wysokie mniemanie, ale wiedziała, że nie wszystkiemu jest w stanie sprostać. - Z tego co pamiętam nie byłaś nigdy prymuską w dziedzinie hematologii. Ale cóż, sprawdźmy, może przez te lata coś się zmieniło. Immunocytoma - rzucił hasło, czekając na to, aby lekarka wykazał się wiedzą. Ta jednak milczała, próbując wydobyć z zakamarków umysłu jakiekolwiek skojarzenia, niestety nieudolnie. - Droga pani, to jest zagadnienie z PODSTAW - specjalnie podkreślił to słowo - hematologii. Immunocytoma. Chłoniaki plazmocytoidalne. Stanowią one około 1/10 wszystkich chłoniaków i spotykane są u osób dorosłych w wieku 30 - 80 lat. Proliferacją złośliwą objęte są limfocyty B syntetyzujące monoklonalne białko lub ich fragmenty. Obraz kliniczny wykazuje trzy odmiany: Węzłowa, czyli zajęcie węzłów chłonnych i szpiku, częstsze przejście w białaczkę. Śledzionowa, gdzie dominującym objawem jest splenomegalia. Pozawęzłowa, czyli zajęcie tylko jednego narządu nielimfoidalnego, często oczodołu - wyrecytował bez zająknięcia. Mógłby mówić tak dalej, ale uznał, że tyle wystarczy. - Oświeciło panią, pani doktor?
-Tak, ja tylko nie kojarzyłam tej pierwszej nazwy... - zaczęła się tłumaczyć.
-Nie interesuje mnie to. Ma pani 10 dni na nauczenie się tego, chociaż powinna to pani umieć już dawno temu. "Podstawy hematologi dla lekarza praktyka" doktor Zdzisławy Traczyk. PZWL, wydanie drugie uzupełnione, 1984 rok, gdyby pani miała jakieś wątpliwości. Jeżeli za 10 dni nie zgłosi się pani ze znajomością całej tej książki na pamięć, wylatuje pani stąd - oznajmił dla jasności. On znał na pamięć całą publikację doktor Traczyk, więc uznał, że trochę wiedzy doktor Rudnickiej nie zaszkodzi, tym bardziej, że teoretycznie powinna to umieć już na studiach. - Powodzenia pani życzę - dodał ironicznym głosem, po czym z uśmiechem otworzył przed Rudnicką drzwi, dając jej do zrozumienia iż już nie jest mile widziana w jego królestwie. Blondynce dwa razy powtarzać nie trzeba było, także miała dosyć swojego "rozmówcy" i z chęcią opuściła profesorski gabinet. Mężczyzna zamaszyście zamknął za nią drzwi i uśmiechnął się triumfalnie sam do siebie, po czym nalał sobie szklankę whisky. Jeszcze tylko trzy dni. Trzy dni i oboje z Wiktorią będą odpoczywać w luksusowym hotelu.
Usiadł przed komputerem. Jako ordynator miał dostęp do całego monitoringu i z łatwością odnalazł nagranie sprzed półgodziny. Uśmiech na jego twarzy powiększył się jeszcze bardziej gdy zobaczył około 50-letniego, eleganckiego mężczyznę, zadowolonego jakby właśnie wygrał milion w lotka i Rudnicką krzyczącą i żywo gestykulującą, która na koniec uderzyła pacjenta w twarz. Żałował tylko, że słowa blondynki się nie nagrały.
Usłyszał pukanie do drzwi. Odstawił szklankę z trunkiem na drewniany stoliczek po czym krótkim:
F: Proszę. - zaprosił gościa do wejścia. Ów osobnikiem okazała się szczupła blondynka w pomarańczowym mundurku szpitalnym.
-Panie profesorze, doktor Consalida bardzo prosi aby przyszedł pan jak najszybciej na blok operacyjny. Pacjent uśpiony, wszyscy gotowi do operacji, ale powiedziała, że wydaje jej się, iż doktor Krajewski jest "niedysponowany", jak to określiła.
F: Dziękuję ci bardzo, aniołeczku. - Profesor pospiesznym krokiem udał się we wskazane przez podwładną miejsce. W śluzie napotkał brata oraz narzeczoną. Tuż za nim do niewielkiego pomieszczenia weszła ta sama pielęgniarka - Iza.
W: On nie jest po alkoholu, on jest po prostu zalany - stwierdziła patrząc na młodego chirurga.
Ad: Wiki, ja nie jestem pijany. Zobacz. - Chłopak próbował zrobić "jaskółkę", jak to nazywał. Zawsze gdy był pijany, ale chciał udowodnić, że nie jest stawał na jednej nodze, drugą odchylał do tyłu, przechylał tułów do przodu i rękę brał w bok, a palcem drugiej dotykał do nosa. Oczywiście musiał być porządnie zalany, aby wpadać na tak głupi pomysł. Czasem ów pozycja mu wychodziła, tym razem jednak brunet runął na podłogę.
F: Proszę go stąd zabrać i zaprowadzić do hotelu rezydentów oraz zlecić opiekę nad nim jednemu z obecnych tam lekarzy - zwrócił się do młodej dziewczyny.
W: I proszę oszczędzić Agatę i kazać się nim zająć Borysowi, albo Przemkowi.
Pielęgniarka posłusznie przytaknęła, po czym wyprowadziła delikwenta, który nawet się nie opierał, ze śluzy.
F: Idę się przebrać - oznajmił krótko, po czym wyszedł z myjni.
Wyszli nieżywi z bloku operacyjnego. Jeszcze trzy dni - to jedyna myśl jaka ich oboje utrzymywała przy życiu. Była godzina 8:00 rano, a oni mieli za sobą dopiero połowę dyżuru, gdyż tego dnia mieli tak zwaną "odwróconą dobę", czyli 24-godzinny dyżur zaczynający się od wieczora. Teraz jedno z nich musiało iść do przychodni, a drugie na oddział, co w praktyce oznaczało, że jedna osoba pracuje, druga śpi na oddziale i udaje, że pracuje, chyba że zdarzyłyby się jakieś nagłe przypadki, ale nie oszukujmy się - one zdarzały się raz na miesiąc w tym małym szpitalu.
W: Błagam cię, weź przychodnię, ja zaraz usnę - prosiła, ziewając.
F: Niech ci będzie - zgodził się, choć także nie miał najmniejszej ochoty na jedenaście godzin pracy w przychodni, jednak wolał aby Wiktoria odpoczęła, on sobie da radę.
W: Kocham cię. Wiem, że zbyt wiarygodnie to teraz nie brzmi, ale ja chcę spać. Będę w lekarskim, jakby co. Pa. - Wiktoria powolnym krokiem wyszła ze śluzy. Profesor ziewnął kilka razy. Po jego wieczornym dobrym humorze nie pozostało ani śladu, teraz wyglądał jakby właśnie przejechał go pociąg. Przeklął w myślach Krajewskiego i jego "jaskółkę". To Adam miał stać 13 godzin nad stołem operacyjnym i wykonywać wyjątkowo żmudną pracę, a nie on. Wiktoria za to była ochotnikiem do tej operacji. Po pięciu godzinach jednak zmieniła zdanie, ale w tedy było już za późno.
Profesor odetchnął głęboko, wolał nie patrzeć w lustro, domyślał się, że za dobrze nie wygląda. Ciężko mu było nawet wysilić się na szersze otwarcie oczu, niż to konieczne, aby widzieć cokolwiek. Po chwili poczuł kłucie w sercu, nawet nie miał siły nad tym rozmyślać. Oparł się rękami o kant umywalki i pozwolił powiekom całkowicie się zamknąć. Po minucie, czy dwóch poczuł jednak, że głowa mimowolnie zaczyna odchylać mu się do tyłu. Wniosek był prosty - zasypiał na stojąco i to dosłownie. Ostatkami silnej woli otworzył oczy i wyszedł z myjni. Poszedł do gabinetu, przebrał się, a wiązanie krawata zajęło mu wyjątkowo dużo czasu, gdyż nie mógł wysilić swojego umysłu do zadania sobie trudu myśleniem nawet nad tak banalną rzeczą, którą zazwyczaj wykonywał automatycznie. Poszedł do przychodni. Stanął przy rejestracji i oparł się rękami o blat biurka. Znów poczuł, że oczy mu się zamykają.
Profesor odetchnął głęboko, wolał nie patrzeć w lustro, domyślał się, że za dobrze nie wygląda. Ciężko mu było nawet wysilić się na szersze otwarcie oczu, niż to konieczne, aby widzieć cokolwiek. Po chwili poczuł kłucie w sercu, nawet nie miał siły nad tym rozmyślać. Oparł się rękami o kant umywalki i pozwolił powiekom całkowicie się zamknąć. Po minucie, czy dwóch poczuł jednak, że głowa mimowolnie zaczyna odchylać mu się do tyłu. Wniosek był prosty - zasypiał na stojąco i to dosłownie. Ostatkami silnej woli otworzył oczy i wyszedł z myjni. Poszedł do gabinetu, przebrał się, a wiązanie krawata zajęło mu wyjątkowo dużo czasu, gdyż nie mógł wysilić swojego umysłu do zadania sobie trudu myśleniem nawet nad tak banalną rzeczą, którą zazwyczaj wykonywał automatycznie. Poszedł do przychodni. Stanął przy rejestracji i oparł się rękami o blat biurka. Znów poczuł, że oczy mu się zamykają.
F: Karty pacjentów, poproszę - wymamrotał.
-Oczywiście, już daję.
F: I kawę - dodał półprzytomnie.
-Ekspresso? - spytała dla pewności.
F: Nie. Proszę wsypać całą filiżankę kawy i zalać wodą. I przynosić mi taką co godzinę. - Młoda rejestratorka aż wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Bała się podać profesorowi taką dawkę kofeiny, ale jeszcze bardziej bała się zaprzeczyć, więc tylko spytała:
-Tak zwaną "plujkę"?
Profesor przytaknął skinieniem głowy.
-Dla pana jest gabinet szósty, pielęgniarka już czeka.
Falkowicz bez słowa odszedł od konsoli, zabierając ze sobą stertę dokumentów. Po drodze jedna z kart pacjentów wypadła mu, nawet tego nie zauważył. Dopiero rejestratorka pobiegła za nim i podała mu dokument.
Wszedł do gabinetu i bez przywitania zajął miejsce na fotelu.
-Pierwszą pacjentką będzie pani Wójcik - oznajmiła, wyciągając kartę ów kobiety ze sterty papierów przyniesionych przez lekarza, które rzucił na biurko. Podała mu dokumenty do przejrzenia i wyszła na korytarz chcąc zawołać pacjentkę. Profesor chciał przejrzeć papiery, jednakże, gdy dobrał się do historii choroby, tekst zaczął mu się rozmazywać przed oczami.
Zawsze uważał, że do wszystkiego trzeba się umieć przyznać przed samym sobą, aby móc się nie przyznawać przed innymi. I teraz właśnie to zrobił - przyznał się przed samym sobą, że dyżury całodobowe, a tym bardziej z odwróconą dobą nie są na jego siły i jego stan zdrowia.
Wypił już drugą kawę, którą rejestratorka przynosiła z drżącymi rękami, obawiając się, iż profesor po takiej dawce kofeiny może dostać zawału. Tak na prawdę tylko siedział na fotelu, uzupełnił może z dwa papiery i przybił pieczątkę kilka razy. Praca w przychodni do trudnej umysłowo raczej nie należała i nie przewyższała możliwości pielęgniarki, choć ta kwalifikacji do tego nie posiadała. Jednak lepsza chyba pielęgniarka, która wiele razy przyglądała się jak lekarz postępuje z pacjentami, niż profesor, który z przemęczenia osuwa się z fotela i momentami ma wrażenie, że traci kontakt z rzeczywistością. Kończąc pić trzecią filiżankę tak mocnej kawy zaczął czuć kołatanie w sercu. Zaczyna się robić niewesoło - pomyślał. Wiedział, że musi dotrwać do końca dyżuru, a potem skontaktować się z kardiologiem, choć tak na prawdę sam był w stanie ocenić swój stan. Domyślał się, że teraz powinien przynajmniej dwie doby spać, leżeć i tak na zmianę oraz unikać kawy i wszystko wróci do normy. Miał świadomość, że nie może brać już najcięższych dyżurów, a do takich należał właśnie dzisiejszy. Cóż, w razie czego lepiej jednak by było skonsultować się z kardiologiem - pomyślał przezornie. Jedyne czego się bał, to śmierć, a takie przeciążanie swojego organizmu mogło szybko do niej doprowadzić. Zastanawiał się, którego specjalistę wybrać. Marek odpadał, profesor wolał, aby nikt nie wiedział o jego problemach ze zdrowiem. Niby Rogalskiego obowiązywałaby tajemnica lekarska, ale wiadomo jak to jest w praktyce. Poza tym każdy mógłby przypadkiem natrafić na jego kartę i wszystko by wyszło na jaw. Jakiekolwiek konsultacje w tym szpitalu nie wchodziły w grę. Drugą myślą Falkowicza był Darek, ale szybko doszedł do wniosku, że znajomy może przez przypadek napąknąć coś Agacie, a wtedy automatycznie Wiktoria się dowie. Ostatecznie profesor zdecydował, że odezwie się do jeszcze jednego znajomego, który ma u niego dług wdzięczności i na pewno nie odmówi pomocy.
-Panie profesorze, trzeba usunąć znamię. - Pielęgniarka potrząsnęła delikatnie jego ramieniem. Profesor minimalnie uchylając powieki przesiadł się na taboret stojący przy leżance, na której spoczywała pacjentka.
F: Sztanca - poprosił narzędzie, wyciągając rękę w stronę pielęgniarki.
-Jaki rozmiar?
Profesor ledwo otworzył oczy, musiał jakoś ocenić wielkość znamienia.
F: Czwórkę.
Pielęgniarka posłusznie dała mu o co prosił. Chirurg przyłożył narzędzie do skóry, zanim jednak zdążył skrzywdzić tym pacjentkę, pielęgniarka poprawiła umiejscowienie sztancy, tak aby usunąć znamię, a nie zdrowy fragment skóry. Spojrzała przepraszająco na lekko zdumioną pacjentkę i wróciła do swoich obowiązków.
Ag: Wikuś - blondynka budziła wciąż drzemiącą na kanapie rudowłosą lekarkę.
W: Co? - odezwała się w końcu.
Ag: Już 14:00 - oznajmiła.
W: O 8:00 skończyliśmy z Andrzejem trzynastogodzinną operację.
Ag: Wiem, pielęgniarka przyprowadziła Adam. Robił "jaskółkę" i się przewalił, prawda?
W: Yhm - potwierdziła.
S: Wiktoria! - do lekarskiego wpadł Sambor, nie kryjąc radości na widok Rudej.
W: Tak? - spytała siadając i poprawiając włosy.
S: Zamieniłabyś się na 1/4 dyżuru?
W: Na 1/4? - spytała z niedowierzaniem w głosie.
S: Tak. Ja bym wziął za ciebie teraz resztę, a za mnie jutro od 14:00. O 15:00 jest w przedszkolu przedstawienie, Nina też ma dyżur, no a któreś z nas musi pójść. - Consalida zaczęła się śmiać.
W: No spoko, ja miałam mieć jutro wolne, więc może być.
S: Dzięki. - Mężczyzna odetchnął z ulgą. Nie wyobrażał sobie, że po raz kolejny miałby tłumaczyć synowi, że nie ma dla niego czasu.
Ag: To co Wiki, wyspałaś się, to lecimy na zakupy. Ja mam wolne dziś.
W: A niech ci będzie.
Dwie dziewczyny pojechały do galerii handlowej. Ruda napisała tylko krótkiego sms'a do narzeczonego, informującego, że będzie około północy, albo później - Agata namówiła ją, aby po zakupach poszły na imprezę. Consalda wiedziała, że pytanie Andrzeja, czy chce iść z nimi jest bezsensowne, nigdy nie przejawiał chęci do zabaw w klubie, a lekarka mimo iż na ogół także była poważną osobą - raz na jakiś czas chciała zaszaleć z przyjaciółką na imprezie.
Po kolejnych godzinach pracy w przychodni, pielęgniarka harująca za siebie i Falkowicza, wyglądała niewiele lepiej niż on, jednakże kontaktowała ze światem o wiele bardziej niż profesor, który wychodząc z gabinetu prawie uderzył w ścianę, nie trafiając do drzwi. Od razu wyszedł ze szpitala i wsiadł do zamówionej taksówki - wolał w takim stanie nie prowadzić, jeszcze tylko wypadku mu brakowało.
Zapłacił taksówkarzowi i wysiadł z pojazdu. Wszedł do niewielkiego budynku, gdzie od razu przywitał go dawny znajomy. Kardiolog po kilku badaniach potwierdził tezę Falkowicza - zbytnie przemęczenie - i stanowczo zakazał takich dyżurów, dodając "jeśli życie ci miłe". Zalecił koledze zrezygnowanie z pracy do czasu urlopu, oraz całkowite odstawienie kawy i całodobowych dyżurów "do odwołania". Zaznaczył jednak, że owe odwołanie raczej nie nastąpi. Cóż, profesor podziękował, wziął od znajomego torbę leków i, znów zamawiając taksówkę, wrócił do domu. Zlecił Krajewskiemu, który zdążył już wytrzeźwieć, przyprowadzenie samochodu pod swoją posesję. Postanowił nie czekać na Adama i darować sobie spotkanie z bratem - wolał po prostu położyć się spać. Był wykończony, teraz wiedział już, że co, jak co ale branie najcięższych dyżurów nie jest dla niego. "Nie te lata, kolego, i przede wszystkim nie ten stan zdrowia" - jak powiedział jego znajomy kardiolog. Mam 43 lata, nie 73 - pomyślał lekko zirytowany.
TRADYCYJNIE PROSZĘ WAS O KOMENTARZE !