LICZBA WYŚWIETLEŃ

niedziela, 30 listopada 2014

CZĘŚĆ 90

Wysiedli z samochodu i ze zdziwieniem spojrzeli na scenę rozstawioną pod szpitalem, pod którą zebrali się wszyscy lekarze i pielęgniarki, a także niektórzy pacjenci.
K: Porzucił mnie! Odtrącił strasznie! Dlaczego mnie, bezbronną właśnie? Odtrąć że inną, go błagałam, a on mi na to:
Ad: Spadaj mała.
K: Dlaczegoż mi to że uczynił?! Wierzyłam przecież mu jak świni! Dawał mi wieprz przeklęty słowo, lecz mi wierności nie dochował. Andrzeju! Andrzeju! Rety, rety, jeju! Łajdaku przeklęty...  - Walczyk darła się na całą Leśną Górę, albo i dalej.
Consalida wraz z profesorem w jednym momencie wybuchli nieopanowanym śmiechem.
F: Ona jest tak głupia, że aż śmieszna.
W: Ja po prostu nie wierzę, że są na świecie aż tak głupi ludzie...
F: A niech sobie krzyczy. - Oboje udali się w stronę wejścia do szpitala. Po chwili dobiegła do nich Agata.
Ag: Widzieliście to?!
W: Przecież nie jesteśmy ślepi, ani głusi.
Ag: Nic sobie z tego nie robicie?
F: Oddziału psychiatrycznego jeszcze tu nie mamy. Może sobie zedrze gardło tymi wrzaskami, potem będzie chwila ciszy. Odprawa za pół godziny, będę u siebie. - Mężczyzna przyspieszył kroku odchodząc od nich.
Ag: Andrzej to się zawsze śpieszy.
W: Można się przyzwyczaić. Kto to? - Spytała patrząc w stronę około czterdziestopięcioletniego mężczyzny siedzącego na ławce, który z zawzięciem przyglądał się internistce.
Ag: Jakiś facet.
W: Gapi się na ciebie.
Ag: A niech się gapi. - kobiety udały się w stronę wejścia do szpitala.

Dziewczyny siedziały w pokoju lekarskim żywo dyskutując o porannym występie Kingi gdy do pomieszczenia wpadł Jakubek.
B: Dupkę, mordkę całuję! - Przywitał się i zaczął przerzucać teczki leżące na blacie wielkiego biurka.
Ag: Borys, ogarnij się.
Ad: Cipkę, usta pieprzę!
Lekarki spojrzały na siebie i po czym jednocześnie upomniały Adama słowami "Ogarnij się".
Ad: Yhm. A nie wiecie, gdzie Kasia?
Ag: Zostałeś wybrańcem i pozwoliła ci mówić sobie po imieniu?
Ad: Nie, to tylko tak do was. No gdzie ona jest? - Spytał patrząc wyczekująco na lekarki.
W: Nie wiem. Co mnie to ma interesować?
Ag: W ogóle ona jest jakaś dziwna. Nie ma specjalizacji, a zachowuje się jakby miała profesurę. Pantofle, czarna spódnica, żakiet i fartuch narzucony na ramiona niczym Falkowcz. Gadałam z nią chwilę, to mówię wam taka księżniczka na wierzy... Ale w medycynie jest obkuta. Jak się jej spytałam o coś to mi zacytowała fragment książki!
Ad: To się będzie działo jak ją Falkowicz będzie maglował. Będzie ją pytał kilka godzin, aż się pomyli, mówię wam. Ale fajna laska.
W: Daj ty spokój.
Ag: Właśnie, my fajniejsze!
Ad: Ale Andrzej mi zabronił tykać was obydwu.
W: Dobra, ty mi lepiej powiedz co to za akcja przed szpitalem. I czemu ty w tym udział brałeś?
Ad: No przecie ja tylko jedno zdanie powiedziałem, a Walczyk mi dała dwie dychy za to!
Ag: Sprzedajesz się jak tania dziwka. - Roześmiała się szukając w czarnej torebce portfela. Po chwili wyjęła z niego dwudziestozłotowy banknot i rzuciła w stronę Krajewskiego. - Dajesz Adaś, striptiz chcemy!
Ad: No błahaha, bardzo śmieszne. Przynajmniej będę miał na kwiaty, dla pięknej kobiety. - Urażony chłopak wyszedł z pokoju lekarskiego.
W: Zobacz jaki, kurde, urażony. Nasz chłoptaś dorasta, czy co?
Ad: To, że kupuję kwiaty kobiecie nie znaczy, że zaraz założę garnitur i krawat!!! - Wrzasnął wściekły z korytarza.
Ag: Consalida, może on się w doktor Kaczmarek zabujał?
W: A kto go tam wie?
-Dzień dobry, ja do pana Jakuba, znaczy Jakubka. - Do pokoju wszedł kurier z bukietem kwiatów.
B: O, dzięki wielkie! Jakby się pan spóźnił, to bym chyba, kurwa, zabił. - Jakubek zadowolony wziął kwiaty.
W: Od kogo ty kwiaty dostajesz?
B: Jakie "dostaję"? Przecież dzisiaj Andrzejki, co wy kurna zapomniałyście?
Kobiety spojrzały na siebie zdziwione,  lecz nim zdążyły cokolwiek powiedzieć do lekarskiego wpadł Tertter, a zaraz za nim kilka pielęgniarek. Wszyscy trzymali po wielkim bukiecie kwiatów.
T: Profesora jeszcze nie ma, o Jezu, jak to dobrze! Już się bałem, że nie zdążymy!
Ag: Wiki, my kwiatów nie mamy.
W: Aaaa...
Do pokoju lekarskiego weszło czterech mężczyzn w garniturach. Jak się dziewczynom wydawało - byli to sanitariusze, jednak tak wystrojonych i z muchami na szyjach nie łatwo było ich poznać. Wszyscy także trzymali w rękach po bukiecie kwiatów.
T: Mówiłem, żeby wcześniej być! Wy chyba jesteście na prawdę nie poważni! - Denerwował się dyrektor. - I gdzie jest Latoszek, Konica, Sambor, Gawryło i ich baby!
Jak na zawołanie do pokoju lekarskiego weszła reszta pracowników.  Z całej gromady wchodzącej do pomieszczenia tylko Piotr i Nina nie mieli kwiatów.
T: A wasze bukiety gdzie?! Jak to będzie wyglądało, cymbały jedne!
W: Panie dyrektorze, jeszcze Zapały, Kaczmerek i Darka nie ma. - Przypomniała.
T: Wolne im dałem dzisiaj. No już, ustawić się w rzędzie.
Ag: Co, przepraszam?
T: W rzędzie powiedziałem! No prędko! - Lekko zdumieni pracownicy wykonali rozkaz dyrektora.
Ad: Idzie, idzie! - Krajewski wpadł do lekarskie i stanął w rzędzie obok pielęgniarek.
T: Gdzie twoje kwiaty?!
Ad: W dupie!
F: Witam państwa, zająć miejsca. - Profesor wszedł do pokoju lekarskiego skupiony na dokumentach.
T: Trzy, cztery!
-Wszystkiego najlepszego, profesorze! - Te życzenia miały zostać wypowiedziane chórem przez wszystkich, jednak i tak każdy powiedział to po swojemu, a Zapała wykrzyczał na cały głos "Wszystkiego najgorszego, morderco!".  Profesor spojrzał na nich wszystkich z niedowierzaniem, jednak nie powiedział ani słowa.
T: Witek! - Warknął łysy mężczyzna, gdy w pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza.
L: Spotkaliśmy się tu, by uczcić, ten no, imieniny naszego wspaniałego, kochanego, najlepszego... - Zaczął znudzonym głosem, a po chwili się zaciął.
T: Genialnego! - podpowiedział interniście dyrektor.
L: Sory, nie mogłem się rozczytać. Spociłem się ze stresu i mi się rozmazało na ręce. Tak więc, genialnego, utalentowanego, najmądrzejszego pana profesora Falkowicza. Z okazji tegoż właśnie wielkiego święta chciałbym, jeśli pan profesor pozwoli, życzyć szanownemu panu profesorowi, ten no, wszystkiego najlepszego i jeżeli szanowny pan profesor pozwoli, podziękować szanownemu panu profesorowi, że jest szanowny pan profesor, ten no, z nami cymbałami już tyle czasu... i jako jedyny tą głupią babę do pionu umie postawić. - Latoszek spojrzał na Lenę.
- Słucham?! - Tylko tyle zdążyła warknąć brunetka, nim Teretter zasłonił jej usta dłońmi.
L: I jeżeli szanowny pan profesor pozwoli, chcielibyśmy szanownemu panu profesorowi... moment - Latoszek podwinął drugi rękaw koszuli i kontynuował dalej czytając przemowę, którą wymyślił dyrektor. - znaczy się, złożyć na ręce pana profesora szanownego bukiety kwiatów oddając w ten sposób hołd panu profesorowi szanownemu i jego wielkim umiejętnościom szanownym, oraz ogromnej wiedzy, którą szanowny pan profesor dzieli się z nami codzień. - Na tym Latoszek zakończył swoje przemówienie. Planowo miało ono być nieco dłuższe jednak tekst dyktowany interniście przez dyrektora w pewnym momencie po prostu przestał się mieścić na rękach lekarza, więc Witek uznał, że przemowa jest wystarczająca. W tym właśnie momencie profesor wybuchł niepochamowanym śmiechem.
F: Drodzy państwo, jest mi niezmiernie miło. Boicie się mnie, nieprawdaż? - Mężczyzna wstał i podszedł do jednej z pielęgniarek trzymającej w dłoniach bukiet  róż. Wyciągnął z niego jeden kwiat, lecz po chwili rzucił go na Ziemię. Nikt nawet nie odważył się otworzyć buzi. Profesor powtórnie się roześmiał i skierował się w stronę wyjścia. - Grafik na tablicy. - Powiedział i opuścił pokój lekarski. Mimo, że profesora już nie było w gabinecie, dalej panowała grobowa cisza. Wszyscy odłożyli swoje bukiety na biurko i wyszli z pomieszczenia.
A miało być tak pięknie...gdyby on mnie polubił, może by mi coś dał... - przeszło przez myśl rozczarowanego,  łysego mężczyzny. - Wszystko popsuli jak zwykle. - Tertter z żalem podniósł z podłogi różę rzuconą przez profesora. - A mogło być tak pięknie...

Dwie kobiety jak wszyscy szły szpitalnym korytarzem i dopiero gdy upewniły się, że są same wybuchły śmiechem.
W: Ja nie wierzę...
Ag: Jak Witek zaczął te przemówienie to ja myślałam, że Andrzej go zaraz rozszarpie!
W: Powiem ci, że po porannym występie Walczyk myślałam, że lepiej być już nie może, a jednak.
Ag: Teretter chyba walczy z Walczyk o miano szpitalnego idioty.
W: I wygrywa, co mnie przeraża. Kto nami rządzi? No kto, ja się pytam?!
Ag: Nie wiem... Ale Andrzej ich wykpił w iście profesorskim stylu.
W: Oj tak, cały Andrzej.

-Pani doktor, no niechże pani wypisze mi te recepty! - Consalida toczyła kłótnię z pacjentem od kwadransa. Mężczyzna w żaden sposób nie mógł pojąć, że lekarka po prostu nie może wypisać mu recept bez rozliczonej wizyty, a aby była wizyta musi być skierowanie, którego ten pan także nie posiadał. Lekarka od nowa zaczęła powtarzać tą samą wyuczoną formułkę z  procedur. -  Pani sobie robi ze mnie żarty chyba! Ja na panią złożę skargę!
W: Proszę pana, ja nie mogę panu wypisać tej recepty!
-Ja tam swoje wiem. Lekarze, kurwa mać, a leczyć nie chcą!
Irytacja rudowłosej pani doktor sięgała w tym momencie zenitu. Niestety, tacy pacjenci trafiali się jej coraz częściej.

Blondynka, która wpadła do profesorskiego gabinetu była nie mniej wściekła niż jej koleżanka tocząca "walkę" z pacjentem. Internistka jednak doskonale wiedziała, że najlepiej zrobi jej porządna dawka procentów i ktoś, kto umie zachować stoicki spokój w każdej sytuacji.
Ag: Masz coś mocnego? - Profesor zgodnie z jej prośbą wręczył jej szklankę trunku. - Zaraz mnie szlag jasny trafi!
F: A jeszcze cię nie trafił?
Ag: Borys z Zapałą wyrzucili przez okno z drugiego piętra moją szafkę z wszystkimi kosmetykami! Wszystko pokruszyli, poniszczyli, a szafka cała połamana, idioci jedni!
F: Eee, kiedyś z pięcioma kolegami wyrzuciliśmy betoniarkę z szóstego piętra.
Ag: Co?! Jak?
F: Dorabialiśmy sprzątając mieszkania, które były tuż przed oddaniem w wieżowcu i po środku jednego z nich stała betoniarka. Powiedzieliśmy Sodołowskiemu, że nam przeszkadza, a on wydał rozporządzenie "spuścić".
Ag: Nie wierzę. - Internistce momentalnie przeszła złość i dziewczyna zaczęła się śmiać.
F: Spuścić, to spuścić. W sześciu wyrzuciliśmy betoniarkę przez okno, a potem żeśmy przez miesiąc pracowali za darmo.
Ag: To od tej strony cię nie znałam.
F: Darek ci nie opowiadał jakie głupoty robiliśmy?
Ag: To on też w tym brał udział?
F: Może to i lepiej, że ci nic nie mówił. - Profesor przypomniał sobie kilka innych sytuacji, które zdarzały się w towarzystwie Darka.

F: Wiki! Gdzie jesteś?! - Późnym wieczorem profesor wszedł do wielkiej willi. Jak zwykle został w szpitalu po pracy, a Consalida już dawno wyszła z pracy i widząc stojący przed domem samochód mógł stwierdzić, że na pewno znajduje się gdzieś w willi. Wiktoria chyba nigdy jeszcze nie wprowadziła samochodu do garażu, nie chciało jej się.
W: W kuchni jesteśmy! - Usłyszał w odpowiedzi.
F: My, czyli kto? - spytał kierując się do wskazanego pomieszczenia.
Ag: Ja! - Krzyknęła blondynka.
F: Cześć. Co pieczecie? - Spytał widząc obie kobiety siedzące na podłodze i wpadszone w piekarnik i nie czekając na odpowiedź przychylił się sprawdzając co pichcą lekarki.- No nie no...
Ag: Mówiłam, że się załamiesz, ale ona się uparła.
F: Parówki, czyli zmielone resztki mięsne, albo i nie oraz jakaś bułka z torebki?
Ag: I litr keczapu!
F: Keczupu. - poprawił ją. - Nie mogłyście zamówić czegoś z restauracji? Albo upiec, nie wiem, łososia?
W: Kochanie, my chcemy hot-dogi, nie łososia. To jest pyszne!
F: Już mnie nie dobijaj, Wiktoria. A ty, Agato, bardzo cię proszę nie otruj jej i nie upij. Mamy dziś dyżur pod telefonem i musimy być w używalnym stanie, więc bardzo proszę bez szaleństw.
W: Andrzeju, Andrzeju, rety, rety, jejeu... - zaczęła śpiewać, niczym Kinga. Od razu dołączyła do niej blondynka.
F: Powiedziałem, bez szaleństw! - Profesor wyszedł z kuchni i udał się w stronę schodów.
W: Oj tam, oj tam, jeden drink jeszcze nikomu nie zaszkodził, co nie Aga?
Ag: Jasne, że tak!


Wiem, że wieki mnie tu nie było, ale poprawię się... może :) Jest tu ktoś jeszcze w ogóle? 

PS: Komentarze mile widziane :D

wtorek, 11 listopada 2014

Ogłoszenia parafialne

1) Moi kochani, z racji iż mam pewne kłopoty z laptopem zazwyczaj nie jestem w stanie odpisywać na Wasze komentarze, a także komentować na innych blogach. Wasze komentarze czytam na mailu, ale jeśli liczycie na odpowiedź, bądź też chcecie abym przeczytała jakieś opowiadanie i oceniła - byłabym bardzo wdzięczna za wysyłanie mi tego wszystkiego mailem na zakrencona28@gmail.com

2) Zapraszam wszystkich serdecznie na nowopowstałego bloga o FaWi autorstwa Agaty Góral - fawi-opowiadaniaagi.blogspot.com Czytałam, opowiadania są super :)

3) Co do nexta u mnie to na razie stoi on niestety pod sporą niewiadomą. Powinien pojawić się w tym tygodniu, gdy będę wiedzieć coś dokładniej na pewno się odezwę.

4) Jeszcze raz zapraszam wszystkich serdecznie do stworzenia swojego zakończenia mojej ostatniej miniaturki, a Ani oraz Marcie, które się na to zdecydowały życzę powodzenia oraz dużo weny :)

Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie, do napisania :)

środa, 5 listopada 2014

Jednoczęściówka i.... Przeczytajcie do kończ to się dowiecie!

Dzień ślubu Wiktorii i Tomasza zbliżał się nie ubłaganie. Profesor wszedł do pokoju lekarskiego i po raz kolejny pierwszym co przykuło jego spojrzenie była informacja o tej jakże radosnej uroczystości. "Na ślubie , jak i na weselu mile widziani są wszyscy." Tak bardzo tęsknił za prawdziwą Wiktorią. Wesołą, uśmiechniętą, lekko szaloną dziewczyną, nie statyczną i gburowatą panią ordynator wydającą rozkazy srogim głosem. Falkowicz darzył Rzepeckiego szczerą niechęcią. Widział go raz w szpitalu i od razu go poznał. Lata temu Rzepecki zastanawiał się nad wyborem specjalizacji i wahając się między chirurgią ogólną, a chirurgią dziecięcą trafił na staż do Wandy. Andrzej wtedy już zaczynał pisać doktorat, gdyż jego postępy bardzo przyspieszyła znajomość z panią profesor i miał okazję spędzić z Tomaszem dwa, czy trzy dyżury. Teraz Rzepecki chyba trochę znormalniał, lecz piętnaście lat temu był takim niezdarą, że Falkowicz zastanawiał się jakim cudem jeszcze nie zabił się o własne nogi, albo nie utopił się w kubku herbaty. Tomasz był po prostu zakałą oddziału.
Profesor jeszcze raz spojrzał na informację widniejącą na tablicy. I co z tego, że wygrał ze śmiercią? Wcale go to aż tak nie cieszyło. Owszem, odczuł pewną ulgę, lecz już parę dni później zastanawiał się nad sensem swojego życia. Bez rudowłosej złośnicy wszystko stawało się nudne, to ona nadawała kolory jego życiu. Chciał aby była szczęśliwa, ale nie był w stanie uwierzyć, że do tego doprowadzi ją Rzepecki. Nie umiał z niej zrezygnować, choć wiele razy próbował wmówić sobie, że najbardziej uszczęśliwiłby ją odpuszczając, ale nie umiał. Po prostu nie był w stanie. Tak bardzo ją kochał, dla niej zrobiłby wszystko.
Rozmowa z Romą nie dawała mu spokoju od miesięcy. Nie umiałby wymyśleć ciekawszego wyznania, on w ogóle nie umiałby jej tego powiedzieć. Nigdy nie umiał mówić o uczuciach. Właśnie, nie umiał jej tego powiedzieć. Z resztą, co by to zmieniło? Za parę dni miała żenić się z tym idiotą.

Wiktoria weszła zmęczona do hotelu i od razu przywitała ją Agata.
Ag: Wiki, było w skrzynce. - Blondynka podała jej kopertę.
W: Ale jak? Przecież tu nie ma adresu.
Ag: Może ktoś podrzucił. Wiktoria tu mieszka jedna więc na pewno do ciebie.
W: Pokaż. - kobieta zabrała od przyjaciółki kopertę i ją otworzyła.

Wiktorio, 
kocham Cię. Kocham Cię i nie umiem przestać. Jesteś najwspanialszą kobietą jaką w życiu spotkałem.  Nie umiem o  Tobie zapomnieć, z Tobą na prawdę byłem szczęśliwy. Nie udawaj, że pamiętasz tylko to co złe. Nie umiem odpuścić, przepraszam. Przepraszam za wszystko, chyba tylko uprzykrzałem Ci życie. 
Spróbujmy jeszcze raz, jak byśmy nigdy się nie znali, jakby się cofnął czas, jakby nikogo nikt nie zranił. Czas chyba czegoś mnie nauczył, teraz zrobiłbym dla Ciebie wszystko, zapomnę o swojej dumie. Dla Ciebie skoczyłbym pod pociąg. Teraz już wiem, że umarłbym za Ciebie.
Pamiętasz tą restaurację niedaleko szpitala? Wtedy chciałaś wszystko zakończyć, może tym razem wszystko się zacznie? Piątek, 19.00. Będę na Ciebie czekał, jak zawsze.


Agata patrzyła na koleżankę z niepokojem, nie mogąc nic wywnioskować z jej wyrazu twarzy, aż w końcu wyrwała jej list z rąk i sama zaczęła go szybko czytać.
-Niezły ten Twój romeo... - Blondynka spojrzała na Rudą, po której policzkach spływały pojedyńcze łzy. - Czekaj! "Nie umiem odpuścić. ... Spróbujmy jeszcze raz jakbyśmy nigdy się nie znali." To nie jest od Tomka! - krzyknęła zdziwiona. Nie musiała czekać na odpowiedź Wiktorii, widziała to po jej minie. Internistka jeszcze raz spojrzała na list i podbiegła do stolika, na którym leżały przeróżne dokumenty. Szybko porównała pismo z listu z pismem jakim została napisana przez Falkowicza konsultacja i z przerażeniem odkryła, że to jest to samo. No tak, kto inny kaligrafuje litery czarnym piórem, zamiast pisać? Tylko profesorowie tak robią.
Blondynka spojrzała z niepokojem na Rudą, po której policzkach ściekały kolejne łzy.
-Falkowicz. - stwierdziła i objęła przyjaciółkę. Od zawsze profesor był jedyną osobą, która umiała doprowadzić panią chirurg do łez.


Jak zapewne spostrzegliście to opowiadanie nie jest dokończone. I powiem Wam jeszcze jedno: przeze mnie dokończone nie zostanie. Tym razem chciałabym abyśmy zamienili się rolami (nie bójcie się, tylko ten jeden raz :D), a mianowicie chciałabym przeczytać dokończenie tego opowiadania w Waszym wykonaniu. Jest Was tutaj około sześćset i uwierzcie mi, że z chęcią przeczytałabym 600 wersji tych dokończeń. Tak więc o ile to opowiadanie Was zaciekawiło może spróbujcie swoich talentów pisarskich i stwórzcie dalszą część. Swoje prace możecie wysyłać na mojego maila zakrencona28@gmail.com Wszystkie opowiadania, jakie otrzymam opublikuję na blogu (chyba, że nie będziecie sobie tego życzyć). Czekam niecierpliwie na Wasze opowiadania i nie ukrywam, że bardzo liczę na to, że dostanę ich jak najwięcej.
I jeśli możecie, napiszcie mi w komentarzach, czy podoba Wam się ta propozycja, czy pierwsza Wasza myśl po przeczytaniu tego była "Ku**a, czy ją porąbało?!"

Pozdrawiam Was serdecznie, moi kochani i niech moc będzie z Wami! :D 

PS: W razie jakikolwiek pytań, wątpliwości, czy kłopotów z pisaniem - służę pomocą :)



sobota, 1 listopada 2014

CZĘŚĆ 89 "Kocham tylko ciebie. Pragnę tylko ciebie."

Wieczorem całą trójką: Andrzej, Wiki i Agata, siedzieli w pokoju lekarskim, gdy wpadł tam Krajewski z wypchanymi dwoma, wielkimi workami. Co tam był nikt nie wiedział, domyśleć się można było jedynie, iż chirurg kupił coś szklanego, co strasznie grzechotało.
Ad: Obczajcie, co kupiłem!
Ag: Co ty mogłeś ciekawego wymyśleć, gambeto jeden.
Ad: Patrzcie! Taadaaaaam! - Krajewski niczym magik wyciągający królika z kapelusza wyciągnął z foliowego worka mały, czerwony znicz. - Mam tego dwa worki, 600 sztuk.
F: Adam, dziecko drogie, po cholerę ci to?
Ad: No jak to po co? Przecież jutro święta! To nie ty powinieneś mnie ciągnąć na cmentarz?
F: A rób co chcesz.
Ad: To ty nie idziesz?
F: Do pójścia na cmentarz nie potrzebuję święta i całej tej durnej otoczki. Jak chcesz to pchaj się w ten tłum, ja nie zamierzam.
Ad: Czy ty nie możesz mnie chociaż raz pochwalić? Kupiłem 600 zniczy, wydałem na to osiem stów!
F: I co z tym zrobisz? Będziesz rozkładał po wszystkich grobach na Bródnie?
Ad: Zamierzam obłożyć tym cały grób i wszystko wokół.
F: Podpalanie cmentarza i to w dzień, gdy są tam setki ludzi nie jest najlepszym pomysłem. - Mówiąc to profesor zabrał Krajewskiemu oba worki ze zniczami. - To wystarczy. - Falkowicz podał młodszemu bratu trzy ze zniczy znajdujących się w wielkich workach.
Ad: Z tobą to można zwariować! Jestem więcej niż pewien, że jakbym nie kupił tych zniczy to też byś mnie opieprzył.
W: Wystarczy na ciebie spojrzeć, tłuczku do kartofli, i już człowiek ma ochotę walnąć w ten głupi ryj. Przepraszam cię, kochanie, za me słownictwo, lecz inaczej swych uczuć względem Adama wyrazić nie umiem.
Ad: Z wami to na prawdę...! Tak, obiecuję, że zaniosę na cmentarz tylko trzy. - Zgodził się niechętnie zabierając worki ze zniczami i wychodząc z lekarskiego.
Ag: Co za tłumok. Ale to z tłuczkiem do kartofli ci się udało, Consalida.
W: Ciekawe tylko co on teraz z tym zrobi.
Ag: Nie wiem i wiedzieć nie chcę.

Następnego dnia:
F: Proszę o spokój! - krzyknął wchodząc do pokoju lekarskiego. Zaraz za nim podążała szczupła, seksowna blondynka. Miała niecałe trzydzieści lat. Jasne włosy sięgały jej nieco poza łopatki. Wzrok przykuwały jej ciemne usta, które wyglądały jakby codzień wstrzykiwała w nie botoks, sporych rozmiarów piersi, które świetnie eksponowała elegancka, granatowa bluzka ze sporym dekoltem oraz długie nogi, które były prawie w całości odsłonięte, gdyż dziewczyna miała na sobie bardzo krótką, czarną spódnicę. Lekarka miała może metr sześćdziesiątpięć, ale dodatkowe 10 centymetrów dodawał jej obcas czarnych pantofli. 
F: Cisza, powiedziałem! - wrzasnął. Profesor pokręcił z niezadowoleniem głową, gdy nikt nie zareagował na jego prośbę. - Proszę usiąść, to może chwilę potrwać. - wskazał dziewczynie miejsce na kanapie. - Adam! - Falkowicz pociągnął chłopaka w swoją stronę. - Uspokój ich.
Ad: No dobra. Ciiiiiiiiiszaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!! - wrzasnął najgłośniej jak umiał. Po chwili lekarze uspokoili się i rozsiedli się na krzesłach i kanapie, a ci, dla których zabrakło miejsc usiedli pod ścianą.
F: Drodzy państwo, od dziś do naszego zespołu dołączy nowa osoba, a mianowicie pani Katarzyna Kaczmarek, chirurg. Zacznie u nas specjalizację. 
Ad: Boże. - Chłopak dopiero teraz przyjrzał się nowej koleżance. Wzrok wszystkich obecnych w pokoju lekarskiem był skierowany w jej stronę. Mężczyźni patrzyli na nią pożądliwie, kobiety z zazdrością, a profesor Falkowicz z politowaniem. Ciekawiła go ta dziewczyna. W rozmowie wydawała się całkiem sensowną osobą. Chciał sprawdzić czy jest możliwe, aby była ona równie dobrym lekarzem co kokietką. Gdy tak wszyscy wpatrywali się w nową lekarkę profesor zaczął dziwić się swoim własnym myślom. Ta kobieta, mimo iż był piękna, wcale go nie pociągała. Dla niego kobietą najpiękniejszą, najseksowniejszą, najwspanialszą była Consalida. Zestarzałem się. - pomyślał.
F: Drodzy państwo, mam nadzieję, że już napatrzyliście się państwo na nową koleżankę. Zaczynamy odprawę. - Profesor zaczął rozdzielać zadania na dzisiejszy dzień. - A pani przepraszam bardzo co robi?! - spytał blondynki. Kobieta bezczelnie patrzyła mu w oczy, mimo iż kompletnie nie rpzumiała o co mu chodzi. - Myśli pani, że w jakim celu produkuję się tłumacząc państwu dzisiejszy plan? Proszę wziąć kartkę, długopis i notować, bo powtarzać nie zamierzam.
K: Ależ oczywiście, panie profesorze.
Czy mi się wydaję, czy w jej głosie można było usłyszeć odrobinę flirtu?! - Przeszło przez myśl zarówno Wiktorii, jak i Andrzeja. 
Ja ci zapewnię takie atrakcje, że odechce ci się wygłupów. - Obiecał sobie w myślach i kontynuował odprawę. Blondynka pożyczyła kartkę i długopis od Adama, lecz mimo, iż teraz już dokładnie notowała rozporządzenia szefa cały czas ukradkiem na niego zerkała, co nie uszło uwadze Wiktorii.

Ad: Andrzej, mam kłopot. - Krajewski bez pukania wpadł do gabinetu brata.
F: Siadaj. Co żeś zrobił?
Ad: Leczę od paru miesięcy taką kobietę i dostałem od niej bilety do teatru.
F: Nie zaszkodzi ci.
Ad: Z biletów nie skorzystałem, ale wziąłem. No ale teraz ona mi znowu dała bilety. Wtedy mi dała dwa na jedno przedstawienie, a teraz po dwa na dwa no i ja powiedziałem, że głupio mi brać tyle i że oddam kasę i jak ona się zgodziła, to ja powiedziałem, że nie mam pieniędzy.
F: Adam, idioto...
Ad: No i jeszcze w czasie rozmowy powiedziałem, że leczyłem kiedyś takiego faceta co mi dawał bilety do teatru za darmo.
F: Adam. - profesor zaśmiał się krótko.
Ad: Ale jak ja zajrzałem do tej koperty z biletami to zobaczyłem, że tam było na karteczce napisane ile kosztowały i teraz mi przyszło do głowy, żeby kupić tej babie zastrzyki, które jej muszę zlecić i dać. Ale potem pomyślałem, że mogłaby pomyśleć, że wziąłem je za darmo z oddziału i próbuję z niej zrobić idiotkę, więc może włożyłbym rachunek za te zastrzyki do pudełka... tylko doszedłem jeszcze do wniosku, że trochę szkoda dwóch stów, bo tyle kosztują zastrzyki, a z biletów nie skorzystam, więc bym nie wyszedł na tym na równo... W ogóle, to masz coś do jedzenia? Jakąś kanapkę, czy coś? Bo głodny jestem. - wypowiedź Adama jak zwykle nie miała ładu, ani składu, lecz profesor, który już się do tego przyzwyczaił był w stanie rozumieć o co chodzi Adamowi.
F: Jeśli mogę dać ci jedną radę, to następnym razem, gdy pacjent będzie ci coś dawać powiedz, że bardzo dziękujesz, ale wolałbyś kanapkę.
Ad: Ty to wszystko umiesz połączyć w jedną sensowną całość! To masz coś do jedzenia?
Profesor pokręcił zrezygnowany głową i podał Adamowi jego wymarzoną kanapkę.
Ad: Skąd ty to masz? Zajebałeś jakiemuś pacjentowi?
F: Za coś płacę tej gosposi.
Ad: A nie miałbyś ze schabem? - spytał gdy zobaczył, że dostał ciemne pieczywo z szynką. - I wolałbym białą bułkę.
F: Jeszcze słowo i nic nie dostaniesz.
Ad: Yhm.
F: Adam, nie rozkładaj kanapki na części pierwsze. - upomniał go.
Ad: Przecież wiesz, że nie lubię sałaty. I ogórków. I rzodkiewki. Boże, ile ona ci zielska w tą kanapkę włożyła. I w ogóle nie lubię wszystkiego co zdrowe. - stwierdził wyskubując ziarna słonecznika z pieczywa i rzucając je na podłogę.
F: Adam! - warknął.
Ad: Dobrze, dobrze, tato. Wiem, to jest "zdrowe". - Krajewski niechętnie zebrał ziarna z podłogi i zjadł. - Błe. - skrzywił się.
F: Bez kurzu i setek bakterii raczej byłyby lepsze.
Ad: Eee tam. Ja już pójdę, tato. - Nim Krajewski zdążył wyjść usłyszeli pukanie do drzwi.
F: Proszę! - Do pomieszczenia weszła Katarzyna z uśmiechem na twarzy. Obdarzyła Krajewskiego zdegustowanym spojrzeniem. Liczyła, że będzie z Falkowiczem sam na sam.
K: Witam, profesorze. Chciałam spytać, czy nie mógłby mi pan pokazać oddziału. Jakoś nie mogę się tu odnaleźć, przydałaby mi się pomoc kogoś takiego jak pan. - Dziewczyna postanowiła udawać sierotkę Marysię.
F: Doktor Krajewski z chęcią panią oprowadzi, nieprawdaż?
Ad: Oczywiście, chodźmy. - Chłopak otworzył drzwi i przepuścił w nich blondynkę.
F: Nawet nie waż się jej dotknąć. - warknął chłopakowi do ucha. Nie chciał aby Adama i Katarzynę połączył jakiś romans. Zdążył już spostrzec, że blondynka na pewno jest niezłą manipulantką i nie chciał aby Adam wplątał się w jej intrygi.
Ad: Dobrze, to tam jest interna. - Krajewski wskazał blondynce prawą stronę.
K: Obejdzie się. -  Kobieta obdarzyła go kpiącym spojrzeniem, odwróciła się na pięcie i udała w przeciwnym kierunku. Adam mógł tylko podziwiać jej zgrabne ciało oddalające się korytarzem. Wyglądała idealnie, miała idealny chód. Jest idealna. - Pomyślał Krajewski.

Consalida ze zdziwieniem spojrzała na ankietę, która wręczył jej pacjent. Każdemu pacjentowi nawet przed drobnym zabiegiem dawano ankietę na temat jego zdrowia do wypełnienia. Znajdowało się tam 14 prostych pytań, na które trzeba było zaznaczyć odpowiedź "tak" lub "nie". Ten pacjent jednak zaznaczył "tak" przy każdym pytaniu. Byłoby to jeszcze w miarę możliwe, choć rzadko zdarzają się takie przypadki, gdyby nie fakt, iż ów pacjent zaznaczył "tak" także przy pytaniu, czy jest w ciąży.
W: Czy pan choruje na nadciśnienie? - postanowiła zadać pierwsze pytanie z ankiety.
-Nie.
W: A czy pan ma cukrzycę?
-Nie.
W: To dlaczego pan wszędzie zaznaczył "tak"?!
-Ja uważam, że przecież powinno się niepotrzebne skreślić. Ja tu nawet miałem dopisać... Bo mi jest to "tak" niepotrzebne. - wyjaśnił. Consalida już więcej pytań nie miała.
Gdy w końcu mężczyzna opuścił gabinet chirurgiczny kobieta wyszła zaraz po nim. Od razu skierowała swe kroki w stronę gabinetu Falkowicza. Pojawienie się tu tak idealnej kobiety wzbudzało w niej pewne niezadowolenie.
W: Mogę? - Spytała uchylając drzwi.
F: Ty zawsze, kochanie.
W: Ta dziewczyna dopiero się tu pojawiła, a już mnie wkurza. Jest jakaś zbyt idealna! Ona musi mieć jakąś wadę! - Rudowłosa lekarka usiadła na krześle naprzeciw profesora. - Przecież... przecież to jest nie możliwe! - Wiktoria podniosła głos zirytowana. - Kto ją w ogóle zatrudnił?
F: Pojęcia nie mam. Mnie też denerwuje, a przez ciebie chyba przemawia zazdrość.
W: Oj przestań.
F: Zarumieniłaś się. - stwierdził wstając z fotela. Podszedł do drzwi, po czym przekręcił w nich zamek. Profesor stanął za krzesłem, które zajmowała Ruda. - Ale możesz być spokojna, kocham tylko ciebie. - Profesor złożył pocałunek na jej szyi.
W: Andrzej... - Jęknęła cicho, czując falę gorąca. Co on ze mną robi? - pytała sama siebie.
F: Pragnę tylko ciebie. - Falkowicz składał kolejne pocałunki na jej szyi podążając wargami w stronę ust kobiety. Wiktoria momentalnie wstała z miejsca. Stanęła przed nim zarzucając ręce na jego szyję. 
W: Kocham tylko ciebie. Pragnę tylko ciebie. - Wyszeptała w jego rozchylone wargi i namiętnie wpiła się w jego usta, jednocześnie zdejmując jego marynarkę.

PROSZĘ O KOMENTARZE!!!