Wysiedli z samochodu i ze zdziwieniem spojrzeli na scenę rozstawioną pod szpitalem, pod którą zebrali się wszyscy lekarze i pielęgniarki, a także niektórzy pacjenci.
K: Porzucił mnie! Odtrącił strasznie! Dlaczego mnie, bezbronną właśnie? Odtrąć że inną, go błagałam, a on mi na to:
Ad: Spadaj mała.
K: Dlaczegoż mi to że uczynił?! Wierzyłam przecież mu jak świni! Dawał mi wieprz przeklęty słowo, lecz mi wierności nie dochował. Andrzeju! Andrzeju! Rety, rety, jeju! Łajdaku przeklęty... - Walczyk darła się na całą Leśną Górę, albo i dalej.
Consalida wraz z profesorem w jednym momencie wybuchli nieopanowanym śmiechem.
F: Ona jest tak głupia, że aż śmieszna.
W: Ja po prostu nie wierzę, że są na świecie aż tak głupi ludzie...
F: A niech sobie krzyczy. - Oboje udali się w stronę wejścia do szpitala. Po chwili dobiegła do nich Agata.
Ag: Widzieliście to?!
W: Przecież nie jesteśmy ślepi, ani głusi.
Ag: Nic sobie z tego nie robicie?
F: Oddziału psychiatrycznego jeszcze tu nie mamy. Może sobie zedrze gardło tymi wrzaskami, potem będzie chwila ciszy. Odprawa za pół godziny, będę u siebie. - Mężczyzna przyspieszył kroku odchodząc od nich.
Ag: Andrzej to się zawsze śpieszy.
W: Można się przyzwyczaić. Kto to? - Spytała patrząc w stronę około czterdziestopięcioletniego mężczyzny siedzącego na ławce, który z zawzięciem przyglądał się internistce.
Ag: Jakiś facet.
W: Gapi się na ciebie.
Ag: A niech się gapi. - kobiety udały się w stronę wejścia do szpitala.
Dziewczyny siedziały w pokoju lekarskim żywo dyskutując o porannym występie Kingi gdy do pomieszczenia wpadł Jakubek.
B: Dupkę, mordkę całuję! - Przywitał się i zaczął przerzucać teczki leżące na blacie wielkiego biurka.
Ag: Borys, ogarnij się.
Ad: Cipkę, usta pieprzę!
Lekarki spojrzały na siebie i po czym jednocześnie upomniały Adama słowami "Ogarnij się".
Ad: Yhm. A nie wiecie, gdzie Kasia?
Ag: Zostałeś wybrańcem i pozwoliła ci mówić sobie po imieniu?
Ad: Nie, to tylko tak do was. No gdzie ona jest? - Spytał patrząc wyczekująco na lekarki.
W: Nie wiem. Co mnie to ma interesować?
Ag: W ogóle ona jest jakaś dziwna. Nie ma specjalizacji, a zachowuje się jakby miała profesurę. Pantofle, czarna spódnica, żakiet i fartuch narzucony na ramiona niczym Falkowcz. Gadałam z nią chwilę, to mówię wam taka księżniczka na wierzy... Ale w medycynie jest obkuta. Jak się jej spytałam o coś to mi zacytowała fragment książki!
Ad: To się będzie działo jak ją Falkowicz będzie maglował. Będzie ją pytał kilka godzin, aż się pomyli, mówię wam. Ale fajna laska.
W: Daj ty spokój.
Ag: Właśnie, my fajniejsze!
Ad: Ale Andrzej mi zabronił tykać was obydwu.
W: Dobra, ty mi lepiej powiedz co to za akcja przed szpitalem. I czemu ty w tym udział brałeś?
Ad: No przecie ja tylko jedno zdanie powiedziałem, a Walczyk mi dała dwie dychy za to!
Ag: Sprzedajesz się jak tania dziwka. - Roześmiała się szukając w czarnej torebce portfela. Po chwili wyjęła z niego dwudziestozłotowy banknot i rzuciła w stronę Krajewskiego. - Dajesz Adaś, striptiz chcemy!
Ad: No błahaha, bardzo śmieszne. Przynajmniej będę miał na kwiaty, dla pięknej kobiety. - Urażony chłopak wyszedł z pokoju lekarskiego.
W: Zobacz jaki, kurde, urażony. Nasz chłoptaś dorasta, czy co?
Ad: To, że kupuję kwiaty kobiecie nie znaczy, że zaraz założę garnitur i krawat!!! - Wrzasnął wściekły z korytarza.
Ag: Consalida, może on się w doktor Kaczmarek zabujał?
W: A kto go tam wie?
-Dzień dobry, ja do pana Jakuba, znaczy Jakubka. - Do pokoju wszedł kurier z bukietem kwiatów.
B: O, dzięki wielkie! Jakby się pan spóźnił, to bym chyba, kurwa, zabił. - Jakubek zadowolony wziął kwiaty.
W: Od kogo ty kwiaty dostajesz?
B: Jakie "dostaję"? Przecież dzisiaj Andrzejki, co wy kurna zapomniałyście?
Kobiety spojrzały na siebie zdziwione, lecz nim zdążyły cokolwiek powiedzieć do lekarskiego wpadł Tertter, a zaraz za nim kilka pielęgniarek. Wszyscy trzymali po wielkim bukiecie kwiatów.
T: Profesora jeszcze nie ma, o Jezu, jak to dobrze! Już się bałem, że nie zdążymy!
Ag: Wiki, my kwiatów nie mamy.
W: Aaaa...
Do pokoju lekarskiego weszło czterech mężczyzn w garniturach. Jak się dziewczynom wydawało - byli to sanitariusze, jednak tak wystrojonych i z muchami na szyjach nie łatwo było ich poznać. Wszyscy także trzymali w rękach po bukiecie kwiatów.
T: Mówiłem, żeby wcześniej być! Wy chyba jesteście na prawdę nie poważni! - Denerwował się dyrektor. - I gdzie jest Latoszek, Konica, Sambor, Gawryło i ich baby!
Jak na zawołanie do pokoju lekarskiego weszła reszta pracowników. Z całej gromady wchodzącej do pomieszczenia tylko Piotr i Nina nie mieli kwiatów.
T: A wasze bukiety gdzie?! Jak to będzie wyglądało, cymbały jedne!
W: Panie dyrektorze, jeszcze Zapały, Kaczmerek i Darka nie ma. - Przypomniała.
T: Wolne im dałem dzisiaj. No już, ustawić się w rzędzie.
Ag: Co, przepraszam?
T: W rzędzie powiedziałem! No prędko! - Lekko zdumieni pracownicy wykonali rozkaz dyrektora.
Ad: Idzie, idzie! - Krajewski wpadł do lekarskie i stanął w rzędzie obok pielęgniarek.
T: Gdzie twoje kwiaty?!
Ad: W dupie!
F: Witam państwa, zająć miejsca. - Profesor wszedł do pokoju lekarskiego skupiony na dokumentach.
T: Trzy, cztery!
-Wszystkiego najlepszego, profesorze! - Te życzenia miały zostać wypowiedziane chórem przez wszystkich, jednak i tak każdy powiedział to po swojemu, a Zapała wykrzyczał na cały głos "Wszystkiego najgorszego, morderco!". Profesor spojrzał na nich wszystkich z niedowierzaniem, jednak nie powiedział ani słowa.
T: Witek! - Warknął łysy mężczyzna, gdy w pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza.
L: Spotkaliśmy się tu, by uczcić, ten no, imieniny naszego wspaniałego, kochanego, najlepszego... - Zaczął znudzonym głosem, a po chwili się zaciął.
T: Genialnego! - podpowiedział interniście dyrektor.
L: Sory, nie mogłem się rozczytać. Spociłem się ze stresu i mi się rozmazało na ręce. Tak więc, genialnego, utalentowanego, najmądrzejszego pana profesora Falkowicza. Z okazji tegoż właśnie wielkiego święta chciałbym, jeśli pan profesor pozwoli, życzyć szanownemu panu profesorowi, ten no, wszystkiego najlepszego i jeżeli szanowny pan profesor pozwoli, podziękować szanownemu panu profesorowi, że jest szanowny pan profesor, ten no, z nami cymbałami już tyle czasu... i jako jedyny tą głupią babę do pionu umie postawić. - Latoszek spojrzał na Lenę.
- Słucham?! - Tylko tyle zdążyła warknąć brunetka, nim Teretter zasłonił jej usta dłońmi.
L: I jeżeli szanowny pan profesor pozwoli, chcielibyśmy szanownemu panu profesorowi... moment - Latoszek podwinął drugi rękaw koszuli i kontynuował dalej czytając przemowę, którą wymyślił dyrektor. - znaczy się, złożyć na ręce pana profesora szanownego bukiety kwiatów oddając w ten sposób hołd panu profesorowi szanownemu i jego wielkim umiejętnościom szanownym, oraz ogromnej wiedzy, którą szanowny pan profesor dzieli się z nami codzień. - Na tym Latoszek zakończył swoje przemówienie. Planowo miało ono być nieco dłuższe jednak tekst dyktowany interniście przez dyrektora w pewnym momencie po prostu przestał się mieścić na rękach lekarza, więc Witek uznał, że przemowa jest wystarczająca. W tym właśnie momencie profesor wybuchł niepochamowanym śmiechem.
F: Drodzy państwo, jest mi niezmiernie miło. Boicie się mnie, nieprawdaż? - Mężczyzna wstał i podszedł do jednej z pielęgniarek trzymającej w dłoniach bukiet róż. Wyciągnął z niego jeden kwiat, lecz po chwili rzucił go na Ziemię. Nikt nawet nie odważył się otworzyć buzi. Profesor powtórnie się roześmiał i skierował się w stronę wyjścia. - Grafik na tablicy. - Powiedział i opuścił pokój lekarski. Mimo, że profesora już nie było w gabinecie, dalej panowała grobowa cisza. Wszyscy odłożyli swoje bukiety na biurko i wyszli z pomieszczenia.
A miało być tak pięknie...gdyby on mnie polubił, może by mi coś dał... - przeszło przez myśl rozczarowanego, łysego mężczyzny. - Wszystko popsuli jak zwykle. - Tertter z żalem podniósł z podłogi różę rzuconą przez profesora. - A mogło być tak pięknie...
Dwie kobiety jak wszyscy szły szpitalnym korytarzem i dopiero gdy upewniły się, że są same wybuchły śmiechem.
W: Ja nie wierzę...
Ag: Jak Witek zaczął te przemówienie to ja myślałam, że Andrzej go zaraz rozszarpie!
W: Powiem ci, że po porannym występie Walczyk myślałam, że lepiej być już nie może, a jednak.
Ag: Teretter chyba walczy z Walczyk o miano szpitalnego idioty.
W: I wygrywa, co mnie przeraża. Kto nami rządzi? No kto, ja się pytam?!
Ag: Nie wiem... Ale Andrzej ich wykpił w iście profesorskim stylu.
W: Oj tak, cały Andrzej.
-Pani doktor, no niechże pani wypisze mi te recepty! - Consalida toczyła kłótnię z pacjentem od kwadransa. Mężczyzna w żaden sposób nie mógł pojąć, że lekarka po prostu nie może wypisać mu recept bez rozliczonej wizyty, a aby była wizyta musi być skierowanie, którego ten pan także nie posiadał. Lekarka od nowa zaczęła powtarzać tą samą wyuczoną formułkę z procedur. - Pani sobie robi ze mnie żarty chyba! Ja na panią złożę skargę!
W: Proszę pana, ja nie mogę panu wypisać tej recepty!
-Ja tam swoje wiem. Lekarze, kurwa mać, a leczyć nie chcą!
Irytacja rudowłosej pani doktor sięgała w tym momencie zenitu. Niestety, tacy pacjenci trafiali się jej coraz częściej.
Blondynka, która wpadła do profesorskiego gabinetu była nie mniej wściekła niż jej koleżanka tocząca "walkę" z pacjentem. Internistka jednak doskonale wiedziała, że najlepiej zrobi jej porządna dawka procentów i ktoś, kto umie zachować stoicki spokój w każdej sytuacji.
Ag: Masz coś mocnego? - Profesor zgodnie z jej prośbą wręczył jej szklankę trunku. - Zaraz mnie szlag jasny trafi!
F: A jeszcze cię nie trafił?
Ag: Borys z Zapałą wyrzucili przez okno z drugiego piętra moją szafkę z wszystkimi kosmetykami! Wszystko pokruszyli, poniszczyli, a szafka cała połamana, idioci jedni!
F: Eee, kiedyś z pięcioma kolegami wyrzuciliśmy betoniarkę z szóstego piętra.
Ag: Co?! Jak?
F: Dorabialiśmy sprzątając mieszkania, które były tuż przed oddaniem w wieżowcu i po środku jednego z nich stała betoniarka. Powiedzieliśmy Sodołowskiemu, że nam przeszkadza, a on wydał rozporządzenie "spuścić".
Ag: Nie wierzę. - Internistce momentalnie przeszła złość i dziewczyna zaczęła się śmiać.
F: Spuścić, to spuścić. W sześciu wyrzuciliśmy betoniarkę przez okno, a potem żeśmy przez miesiąc pracowali za darmo.
Ag: To od tej strony cię nie znałam.
F: Darek ci nie opowiadał jakie głupoty robiliśmy?
Ag: To on też w tym brał udział?
F: Może to i lepiej, że ci nic nie mówił. - Profesor przypomniał sobie kilka innych sytuacji, które zdarzały się w towarzystwie Darka.
F: Wiki! Gdzie jesteś?! - Późnym wieczorem profesor wszedł do wielkiej willi. Jak zwykle został w szpitalu po pracy, a Consalida już dawno wyszła z pracy i widząc stojący przed domem samochód mógł stwierdzić, że na pewno znajduje się gdzieś w willi. Wiktoria chyba nigdy jeszcze nie wprowadziła samochodu do garażu, nie chciało jej się.
W: W kuchni jesteśmy! - Usłyszał w odpowiedzi.
F: My, czyli kto? - spytał kierując się do wskazanego pomieszczenia.
Ag: Ja! - Krzyknęła blondynka.
F: Cześć. Co pieczecie? - Spytał widząc obie kobiety siedzące na podłodze i wpadszone w piekarnik i nie czekając na odpowiedź przychylił się sprawdzając co pichcą lekarki.- No nie no...
Ag: Mówiłam, że się załamiesz, ale ona się uparła.
F: Parówki, czyli zmielone resztki mięsne, albo i nie oraz jakaś bułka z torebki?
Ag: I litr keczapu!
F: Keczupu. - poprawił ją. - Nie mogłyście zamówić czegoś z restauracji? Albo upiec, nie wiem, łososia?
W: Kochanie, my chcemy hot-dogi, nie łososia. To jest pyszne!
F: Już mnie nie dobijaj, Wiktoria. A ty, Agato, bardzo cię proszę nie otruj jej i nie upij. Mamy dziś dyżur pod telefonem i musimy być w używalnym stanie, więc bardzo proszę bez szaleństw.
W: Andrzeju, Andrzeju, rety, rety, jejeu... - zaczęła śpiewać, niczym Kinga. Od razu dołączyła do niej blondynka.
F: Powiedziałem, bez szaleństw! - Profesor wyszedł z kuchni i udał się w stronę schodów.
W: Oj tam, oj tam, jeden drink jeszcze nikomu nie zaszkodził, co nie Aga?
Ag: Jasne, że tak!
Wiem, że wieki mnie tu nie było, ale poprawię się... może :) Jest tu ktoś jeszcze w ogóle?
PS: Komentarze mile widziane :D