LICZBA WYŚWIETLEŃ

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

CZĘŚĆ 107

Profesor wyszedł pospiesznie z domu i z piskiem opon odjechał spod willi. Kilka minut później był już przy hotelu rezydentów.
Ag: Idę! Pali się, czy co?! - Usłyszał w odpowiedzi na dość donośne pukanie do drzwi.
F: Nie było mnie trzy dni! Trzy! I ty mi mówisz, żebym traktował cię poważnie?!
Ag: Ale... ale skąd ty wiesz? - Młoda lekarka mało nie zemdlała. "Wiedziałam, że to się nie uda, cholera wiedziałam..." - Przeszło przez jej myśl. Rozpaczliwie poszukiwała czegoś, w co mogłaby wlepić wzrok, byleby tylko nie patrzeć na niego.
F: Włącz sobie wiadomości!
Ag: Co?! Coś jej się stało?! - Teraz już dziewczyna nie uciekała wzrokiem, lecz przerażona patrzyła na chirurga.
F: Masz szczęście, że nie. "Polska lekarka uratowała życie dwudziestoletniej Niemce na stoku" Gdzie? W Bad Hofgastein! Wiktoria jest szalona, w ciąży zaczęły jej przychodzić do głowy coraz to dziwniejsze pomysły, ale właśnie dlatego prosiłem cię żebyś się nią zajęła. Obiecywałaś, że będziesz jej pilnować, wmawiałaś mi, że wszystko jest w porządku wiedząc, że dziewczyna będąca w ciąży z trójką dzieci, mająca w zaleceniach siedzenie w domu i nic nierobienie jeździ sobie na nartach w górach austriackich. Kobieto, czy ty masz choć trochę rozsądku?!
Ag: Nie pomyślałam...
F: Czy ty kiedykolwiek myślisz?! - Warknął, gromiąc ją spojrzeniem. - W którym jest hotelu?
Ag: No... nie wiem. - Przyznała.
F: Nawet o to jej nie spytałaś, gdy wyjeżdżała?!
Ag: Zapomniałam... Ale zaraz zadzwonię do niej i się dowiem. - Zaproponowała. Wyjęła telefon i wybrała numer koleżanki. - Nie odbiera. - Stwierdziła po chwili. Profesor pokręcił z niedowierzaniem głową spoglądając na nią i skierował się do wyjścia. - Jedziesz po nią? - Spytała podążając za nim. - Poczekaj, jadę z tobą! - Krzyknęła, gdy nie uzyskała odpowiedzi, a profesor już wychodził z hotelu. Założyła szpilki, złapała kurtkę i torebkę i wybiegła za nim.

W ciszy przemierzali kolejne kilometry autostrady.
Ag: No nie odbiera, cholera jasna! - Odważyła się odezwać pierwszy raz od półtorej godziny. Profesor dodał gazu i jechali już 155 km/h. Internistka z przerażenia kurczowo trzymała się dłońmi fotela, jakby to miało ją uratować w razie ewentualnego wypadku, lecz nie ważyła się zwrócić mu uwagi. "Przy prędkości powyżej 120 km/h jeden mały ruch kierownicą, jeden kamyk pod kołem i lądujesz na drzewie" - Przypomniały jej się słowa jej wujka. Wciąż trzymając się dłoniami siedzenia wychyliła się nieco do przodu sprawdzając, czy aby na pewno na drodze nie ma żadnych kamyków.
F: Dzwoń do hoteli w Bad Hofgastein i pytaj czy tam jest. - Usłyszała jego spokojny głos. Z pozoru spokojny. Tak na prawdę gotowało się w nim ze złości. Był wściekły nie tyle na Wiktorię - tę uznał za nieświadomie podejmującą decyzje (co było przesadą, bo w końcu ciąża nie ma żądnych negatywnych wpływów na mózg, ale żona to żona), co na Agatę, która przecież miła zająć się przyjaciółką.
Ag: Nie znam niemieckiego... ani angielskiego. - Przyznała. Wiedział z resztą o tym.
F: Znajdź numery telefonów w internecie. - Polecił jej.
Ag: Limit na internet mi się skończył. Nie zapłaciłam rachunków i odcięli mi go.
Profesor pokręcił po raz kolejny głową z  niedowierzaniem. Domyślała się, że zaraz otrzyma jego telefon do poszukiwania hoteli, lecz w myślach błagała go "Nie puszczaj kierownicy, nie puszczaj kierownicy...", a gdy profesor zdjął prawą dłoń z kierownicy, by wyjąć iPhona z kieszeni, zamknęła oczy przygotowana na śmierć.
F: Ty się dobrze czujesz? - Spytał, spoglądając na dziewczynę zaciskającą mocno oczy Ta powoli uchyliła nieco powieki spoglądając na niego.
Ag: Nie patrz na mnie, patrz na drogę! Nie puszczaj kierownicy! - Wyrwała mu z dłoni iPhona.
F: Wariatka. - Mruknął pod nosem.

Agata już myślała, że żywa do Austrii nie dotrze. Była wręcz przekona, że albo będą mieli wypadek, albo - w najlepszym wypadku - dostanie zawału od stresu jaki przysparzała jej tak szybka jazda. Gdy zatrzymali się na parkingu wysiadła z czarnego Infiniti i ledwo utrzymując pionową postawę (emocje związane z drogą jeszcze się jej trzymały) skierowała się za profesorem do wielkiego budynku. Wjechali windą na piąte piętro i zapukali do drzwi, na których widniał numer 245. Zielonooka dziewczyna otworzyła je po chwili i zamarła widząc męża. Z wrażenia aż rozchyliła wargi.
F: Wiktoria. - Zaczął ostro. Rudowłosa pani chirurg nic nie mówiąc podeszła w stronę łóżka i usiadła na nim, starając się uniknąć jego spojrzenia. Mężczyzna wkroczył do apartamentu i stanął metr przed nią.
Ag: Ja was może zostawię... - Zaproponowała, wycofując się z drzwi pokoju, lecz zatrzymało ją donośne "Nie!" wypowiedziane jednocześnie przez oboje chirurgów. "Za jakie, kurwa, grzechy?" - Pytała się w myślach, także wchodząc do pokoju i zasiadając na fotelu.
W apartamencie zapanowała niezręczna cisza. Mężczyzna spoglądał to na jedną, to na drugą wariatkę, zaś obie kobiety wlepiały wzrok w podłogę.
Ag: Nie, ja przepraszam. Ja wytrwałam z tobą kilka godzin jazdy samochodem, więcej nie dam rady. Tak, wiem - źle zrobiłam, ale odpuść że mi człowieku! - Internistka zerwała się z miejsca i szybkim krokiem opuściła pokój.
W: Wiem, że jestem wariatką... oj nie gniewaj się. - Wiktoria w końcu podniosła wzrok i spojrzała na niego. Wstała z łóżka i po prostu się do niego przytuliła. Przygotowana była już na to, że zaraz zacznie na nią krzyczeć - doskonale znała jego porywczość, a i miała świadomość, że sporo nabroiła. On z resztą także spodziewał się, że udzieli jej reprymendy. Zamiast tego jednak tylko obejmował ją mocno. I nagle cała złość przeszła, ustępując miejsce zwykłemu, prostemu szczęściu. Szczęście ogarniające go całego, które czół za każdym razem gdy była blisko i spokój o każdy następny dzień. Pewność, że wszystko będzie dobrze, że nic złego nie może się stać. To właśnie przy niej nauczył się czerpać radość z z pozoru prostych, zwykłych rzeczy jak obecność drugiej osoby. I już nie chciał nic więcej, choć kiedyś był człowiekiem, któremu zawsze było mało. Wielką przyjemność i satysfakcję dawało mu coś, z czego kiedyś kpił: żona, dzieci w drodze, pewność, że jutro nie wydarzy się w jego życiu żadna rewolucja, spokój o następny dzień, którego niegdyś nie znosił. Za sprawą tej jednej, pięknej rudowłosej kobiety nawet na Agatę przestał być wściekły. I nagle cały świat znów był w kolorowych barwach. Przerażało go, co ona z nim robiła. Wciąż nie mógł się do tego przyzwyczaić, wciąż go to dziwiło, ciągle uczył się szczęścia, a Wiktoria była najwspanialszą nauczycielką.

Nie wiem, czy nie za słodko... a Wy co sądzicie?


5 komentarzy:

  1. Bardzo fajne ale Andrzej mógł jej dać trochę reprymendy ale i tak mi się podobało. Czekam na kolejną część opowiadania. Ciekawa jestem jak ułożą się ich życie po powrocie do Polski i narodzinach dzieci. Czekam z niecierpliwością. Pozdrawiam Kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również czekam na kolejne wspaniałe części. Ta była fajna tylko zbyt krótka. Pozdrawiam Magda

      Usuń
  2. A ja właśnie się cieszę, że Falkowicz nie krzyczał na Wiki:) Chociaż brakowało mi rozmowy między nimi. Dla mnie zrobiłaś ogromny progres, bo widać różnicę pomiędzy Twoimi pierwszymi częściami a tymi, które stawiasz teraz;) Czekam na to co będzie się działo, gdy Wiki urodzi :) / Marta

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny rozdział cieszę się że Falko nie krzyczał na Wiki . Niemoge doczekać narodzin dzieci

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiki to rzeczywiście wariatka, ale dobrze, że wszystko się szczęśliwie skończyło i nikomu się nic nie stało. Szkoda tylko, że wszystkiemu co złe zawsze winna jest Agata.
    http://opowiadanianadobreinazle.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Proszę, komentujcie.
To bardzo motywuje :)
Można komentować anonimowo. Ogarnęłam to jakoś.