Następnego dnia:
Weszli do lekarskiego.
Ad: Wy spóźnieni? I to 3 godziny? - przywitał ich Krajewski, który próbował małpować spojrzenie Falkowicza, gdy jest na kogoś wściekły.
W: Nie nastawiliśmy budzika... - Agata spojrzała na dłoń Wiki i rzuciła się na nią - A tej co się stało? - pytała ściskana przez przyjaciółkę. Woźnicka podniosła jej rękę i pokazała Adamowi, wciąż nie wypuszczając Consalidy z objęć - Wiedziałaś?!
Ag: Oj może.
Ad: Stary, myślałem, że to ty jesteś tym mądrym w naszym rodzeństwie. Teraz to już będziesz miał przesrane. Kobieta po ślubie jest okropna. Marudzi, wysługuje się tobą we wszystkim, nie wypuszcza na piwo ze znajomymi, wiecznie wszystko jej nie pasuje, musisz się spowiadać z każdej minuty życia...
W i Ag: Ej!
Ad: Agatka też przed ślubem była fajna, a po ślubie jaka? Tylko rozkazy wydawała mężowi i na koniec się rozwiodła przez jakieś głupoty.
Ag: Wydawałam rozkazy, bo to była niedojda życiowa, a rozwiodłam się bo się okazało, że ma dwie żony, a potem mnie porwał i próbował zastrzelić!
Ad: Po co się zagłębiać w szczegóły? Byłaś okropna i tyle. No właśnie, Andrzej. Wydrukowałem te listy obecności, dziś wszyscy byli w miarę punktualnie i się podpisali. Nie ma podpisu tylko Falkowicza i Consalidy, trzeba będzie wyciągnąć z tego jakieś konsekwencje. Prowadziłem odprawę...
F: Nie wczuwaj się zbyt w funkcję ordynatora. Następnym razem Agata mnie zastępuje. Czekaj, TY prowadziłeś odprawę?
Ad: Taa włamałem ci się do kompa. Przy okazji. Wiki, możesz być spokojna, nie ma żadnych pornosów na kompie, a w historii wyszukiwania nie ma dziwek.
F: Czy ty się lekko nie zapędziłeś? TY chcesz kontrolować MNIE?!
Ad: Nom. Ty mnie, ja ciebie.
F: Niezły żart. Weź się lepiej do pracy.
Ad: Ty całe życie każesz mi się brać do pracy.
F: Bo ty całe życie się nie bierzesz do pracy.
Ad: No i? Od czegoś mam ciebie. Przy okazji, to weźmiesz za mnie operację?
F: Daj wyrostek doktor Rudnickiej.
Ad: Nie, to prawdziwa operacja. Mi się po prostu nie chce i umówiłem się z Nadią.
F: Jaka?
Ad: Blondynka, długie włosy, mega szczupła, mega długie nogi i mega cycki.
F: Pytałem o operację!
Ad: Aaaaa sory. Właśnie trochę się zdziwiłem bo o dupach na ogół się nie mówi przy narzeczonych. To wycięcie guza u Weroniki Durjasz.
F: Bardzo trudna i ciekawa operacja.
W: Pietrasz Adaś?
Ad: Chyba prędzej ty. Nie chce mi się.
W: Doprawdy? A ja mam wrażenie, że się zaraz zesrasz w gacie ze strachu.
Ad: Operujemy?
F: Wy dwoje, ja obserwuję. Zawsze miło zobaczyć rywalizację wspaniałej przedstawicielki płci pięknej i debila.
Ad: Nie jestem debilem!
W: Za godzinę na bloku się przekonamy.
Ad: No przekonamy. - wyszedł z lekarskiego.
F: Gratuluję, mi się go nigdy nie udawało namówić na długie operacje.
W: Dobra, tylko muszę zobaczyć zdjęcia.
F: Jasne. Chodźmy do gabinetu.
W: Yhm.
F: A następnym razem ty prowadzisz odprawę.
Ag: Ja?! Przecież mnie wyśmieją!
F: A jego nie wyśmiali? - spojrzał na nią z politowaniem.
Ag: Ale ja się nie znam na chirurgii.
F: Dzielisz operacje na głupie zabiegi i poważne operacje. Wszystkie bzdury dajesz Zapale, Rudnickiej, Jakubkowi i stażystkom. Oni też siedzą na izbie i ratunkowym. Przy okazji możesz sobie zarządzić podwyżkę. - profesor wraz z Wiki wyszli z lekarskiego zostawiając Woźnicką z miną mówiącą "Że co?!"
Myjnia przed salą operacyjną.
Ad: W sumie to ty tu jesteś nie potrzebny. Dalibyśmy sobie sami radę.
F: To samo powiesz rodzinie pacjenta wręczając akt zgonu? Wiem, że Wiki by sobie świetnie dała radę, ale ty umiesz wszystko spartaczyć.
Ad: Wtedy na operacji z Blanką byłem naćpany!
F: A skąd mam wiedzieć, że teraz nie jesteś? - zrezygnowany chłopak podszedł do profesora i popatrzył mu w oczy.
Ad: Czysty?
F: Tak. Na salę.
Ad: Och dziękuję.
F: I nie błaznować! - Krajewski udał się na salę operacyjną.
W: A ja? - spytała obejmując mężczyznę i jednocześnie starając się nie musieć ponownie myć rąk. Mężczyzna spojrzał w jej duże zielone oczy.
F: Chyba nienaćpana. - pocałował namiętnie kobietę.
W: Idziemy do pracy. - stwierdziła wesoło i weszła na salę operacyjną.
F: Adam, nie śpij! - upomniał chłopaka.
Ad: Nie wrzeszcz na mnie! Nie jestem stażystą!
F: Wiem. Stażyści się starają na operacjach.
Ad: Ale ja się nie staram. - odparł przyglądając się z zaciekawieniem polu operacyjnemu.
W: To wypierdalaj z mojej sali operacyjnej!
Ad: To, że twój narzeczony ma kupę forsy nie znaczy, że wszystko jest twoje! Już prędzej moje, bo my mamy tę samą krew i rodziców.
W: Bierz się do roboty, kretynie!
Ad: Wezmę się jak będę chciał! Nie musisz mi wydawać rozkazów.
W: Albo coś rób, albo wypierdalaj z sali! - usłyszeli przeciągły dźwięk aparatury. Wiktoria przystąpiła do reanimacji.
Ad: To wszystko twoja wina!
W: Zamknij się i mi pomóż!
Ad: Ale po co skoro ty podobno jesteś najlepsza i sobie sama świetnie dajesz radę?
F: Adam! - warknął.
Ad: Przejmuję. - Consalida odsunęła się pozwalając chłopakowi zacząć wykonywać masaż serca, jak mu się wydawało.
F: Serce jest z lewej, kretynie!
Ad: Eeee aaaa.... - poprawił się, bo tym razem musiał przyznać im rację. Serce jest z lewej strony, udowodniono tu już dość dawno temu.
Kilka godzin późnej
W: Co robisz? - spytała od niechcenia wchodząc do lekarskiego.
Ad: Czytam...
W: TY CZYTASZ??? - spytała z niedowierzaniem, po czym dodała - Wolę nie wiedzieć, co. - wiedząc iż Adam preferuje lektury o charakterze czysto erotycznym.
Ad: Psychologię... - Co? Czy on powiedział "psychologię". Nie, Consalida, ty musisz iść do laryngologa. Tak, trzeba zrobić badania i to jak najszybciej. - Próbuję zrozumieć Falkowicza. - dodał, tym samym uświadamiając zdziwionej Wiktorii iż się nie przesłyszała. - Próbuję połączyć to co mówił, z naszą historią i z tą cegłą. - przy wypowiadaniu ostatniego członu zdania wskazał wzrokiem na grubą książkę, którą trzymał w ręce. - Cóż, za łatwe to to nie jest.
W: Adam, ja dobrze zrozumiałam? Ty się bawisz w psychoanalityka? - spytała chcąc się jeszcze dodatkowo upewnić.
Ad: No. Może prościej by było, gdyby Falko przestał być taki tajemniczy, ale dam radę. - oznajmił ze szczerą i nieudawaną dumą. Cieszył się na myśl o rozszyfrowaniu brata, który od tylu lat był dla niego jedną wielką zagadką. Wiktoria natomiast zaczęła się śmiać.
Ag: A wam co się stało? - spytała wchodząca do pokoju lekarskiego blondynka ubrana jak zwykle w sięgającą przed kolana, białą spódnicę, gładką bluzkę i szpilki oraz narzucony na ramiona fartuch, co było ostatnio jej najczęstrzym zestawem w którym zmieniał się tylko kolor bluzki.
Ad: Co ty, od Falkowicza się nauczyłaś takiego noszenia fartucha? - spytał z lekką kpiną.
Ag: Nieee. Zrobiłam sobie przerwę na pójście do hotelu i się spóźniłam... szósty raz w tym tygodniu i nie miałam czasu nawet na to. - wyjaśniła zakładając normalnie biały fartuch lekarski - Adam czyta? - spytała z niedowierzaniem i nie mniejszym zdziwieniem co rudowłosa lekarka.
Ad: Kurwa, czy ja tu mam opinię aż takiego debila?!?!?!?!?!?!?! - wrzasnął zirytowany postawą koleżanek.
W: Ogólnie to mówią, że nie możesz być tak głupi, na jakiego wyglądasz, bo w końcu jesteś bratem Andrzeja. - oznajmiła uśmiechając się delikatnie.
Ad: Super. - stwierdził z nieukrywaną ironią.
Ag: A co ty w ogóle czytasz? - Tak, ciekawość wygrała i blondynka musiała o to spytać. Przypuszczała iż jak zwykle Krajewski czyta erotyki, ale jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia.
Ad: Psychologię. - oczy lekarki powiększyły się do rozmiaru pięciozłotówek - Próbuję zrozumieć Falkowicza.
Ag: I co wymyśliłeś Ajnsztajnie? - spytała z kpiną. Nikt by nie dał nawet złotówki na to, że komukolwiek uda się rozszyfrować tak niezrozumiałą i niespotykaną osobę, jaką był ich brat, toteż Agata nie miała jakiejkolwiek wiary w sukces chłopaka, biorąc pod uwagę jego intelekt, który powszechnie był porównywany do rozumu wiewiórki, nie ubliżając wiewiórce, oczywiście.
Ad: Póki co... to nic, bo przeczytałem tylko pierwsze kilka zdań tej cegły. Oczy mnie już od tego bolą, może wydali to też w wersji elektronicznej, bo czytać z papieru to ja nie umiem. - W tym momencie zarówno internistka, jak i rudowłosa lekarka straciły nadzieje na to, że Krajewski zmądrzał. - Napisali tu, że duży wpływ na człowieka ma jego dzieciństwo... a Andrzej miał chujowe dzieciństwo, więc jest... chujowym człowiekiem. - przeanalizował szybko. Wszelkie złudzenia zniknęły, to był dalej ten sam, głupi Adam.
Ag: Kombinuj dalej. - poradziła mu biorąc z biurka stetoskop.
W: A tak w ogóle, wracając do tematu Andrzeja, to gdzie on jest?
Ag: Biorąc pod uwagę iż jest sławnym profesorem... może być wszędzie.
W: Dzięki. - warknęła niezadowolona z tego iż nie uzyskała informacji.
Ad: Gada z jakąś starą prukwą o operacji. - powiedział bawiąc się długopisem. Tak, to było jedyne robił. Bynajmniej, nie dlatego, że tylko tle umiał, umiał więcej, ale mu się zwyczajnie nie chciało i wolał po prostu nic nie robić, niż przemęczać się na operacjach. Równanie było proste. Ma Andrzeja, nie umrze z głodu. Może "czasem" się kłócili i "czasem" Adam mało nie zabił brata za jego rozkazy i inne rzeczy, które go w nim tak denerwowały, ale miał świadomość, że ilu głupot by nie narobił, zawsze znajdzie pomoc u Andrzeja i zawsze profesor powie swoje "Mnie można zawieść tylko raz!", ale i tak nawet jeśli go wyklnie, to prędzej, czy później odeklnie i znów się pogodzą.
W: Gdzie? - spytała krótko i skrzyżowała ręce na piach oczekując odpowiedzi.
Ad: Gadał coś, że to ważna prukwa, a wszystkich ważnych pacjentów przyjmuje u siebie. - oznajmił rezolutnie.
W: To lepiej mu nie przeszkadzać. - opadła na kanapę. Siedzieli chwilę w ciszy po czym do pokoju lekarskiego weszła pielęgniarka. Zanim doszła do kanapy każdy dokonał już szybkiej analizy. Brunetka, kręcone, długie włosy, nie za szczupła, ten uśmiech - Grażyna. W taki sposób Wiktoria i Agata rozszyfrowały kobietę, za to myśli Adama były jak zwykle inne niż wszystkich: brunetka, długie kręcone włosy, nie za szczupła, wielkie cycki, świetna w łóżku, ponętne usta - Grażyna. Wychodziło mniej więcej na to samo, jednoznacznie można było stwierdzić iż w pomieszczeniu pojawiła się nieobecna w szpitalu od 9 miesięcy pielęgniarka.
G: Pani doktor... - zwróciła się do Wiktorii - Profesor Falkowicz wzywa panią. Pewnie znowu na dywanik, nie miał za wesołej miny, współczuję. - oznajmiła. Widać było iż nie zdążyła się jeszcze zapoznać z pewnymi zmianami, jakie nastąpiły podczas jej nieobecności. Nie było to zbyt dziwne, gdyż ów pielęgniarka nie była zbyt lubiana, a tak na prawdę była wręcz nielubiana wśród całego personelu, za to ona sama miała o sobie dość wysokie mniemanie i uważała, że jest jedną z najbardziej lubianych osób w kadrze personalnej Leśnej Góry. Cóż, różne przypadki się zdarzają.
Ad: Ją? To chyba na kanapę, albo na biurko. - zaczął się śmiać insynuując Wiktorii iż jest wzywana w... określmy to, prywatnych celach.
Ag: Adam. - warknęła szturchając chłopaka łokciem, gdy zobaczyła minę przyjaciółki.
W: Idę. - poinformowała krótko.
G: Oczywiście. Profesor Falkowicz... - zaczęła.
F: Profesor Falkowicz już świetnie da sobie sam radę. Dziękuję pani bardzo... - spojrzał na pielęgniarkę uśmiechając się ironicznie - ale szukanie Wiktorii zajęło pani pół godziny. Gratulacje. Kim pani w ogóle jest?!
G: Pielęgniarką, nie widać. - Grażyna słynęła z ciętego języka niczym Wiktoria. Różniły się jednak tym, że Consalida zachowywała zawsze kulturę w swych złośliwościach i w przeciwieństwie do brunetki, była jedną z najbardzoej lubianych osób w szpitalu i nie lubiła plotkowania i przekazywania innym niepewnych informacji.
F: Nie przypominam sobie, żebym panią zatrudniał.
G: Zatrudnił mnie kto inny dwa lata temu. Z panem także miałam "przyjemność" pracować.
F: A czy łaskawie podałaby pani swoje podstawowe dane, chociażby imię i nazwisko?!
G: Grażyna Chrobocińska.
F: Ach tak, pani Grażyna... - powiedział jakby miłym głosem. Za miłym, jak na Falkowicza - Zwalniam panią. - oznajmił już nie miłym, lecz ostrym głosem, patrząc na pielęgniarkę z wyższością.
G: Za to, że za wolno znalazłam doktor Consalidę?!
F: Oficjalne zwolnienie wraz z uzasadnieniem dostanie pani od dyrekcji szpitala. Żegnam.
G: Ja byłam na w zagrożonej ciąży, nie mogłam pracować!
F: Wzruszające. Ja już uzupełniłem kadrę pielęgniarską, pani jest tu zbędna. Do widzenia.
G: Do widzenia! - powiedziała wściekła, po czym wyszła z pokoju lekarskiego trzaskając drzwiami.
W: Dobrze, że ją zwolniłeś, nienawidziłam jej.
Ag: Wszyscy jej nienawidzili.
F: Świetnie, tylko ja teraz muszę znaleźć jakieś logiczne uzasadnienie.
W: A ty ją w ogóle dlaczego zwolniłeś?
F: Nie potrzebna mi osoba, która nawet nie umie ciebie znaleźć. Poza tym pracownik z dzieckiem, to niedyspozycyjny pracownik.
W: Szukałeś mnie, żeby sprawdzić pielęgniarkę, czy na prawdę jestem do czegoś ci potrzebna?
F: Ty jesteś mi potrzebna cały czas.
W: A tak poważnie?
F: Kochanie, wiesz, że ja zawsze jestem poważny.
W: Yhm. A więc po co mnie szukałeś?
F: Żeby cię zobaczyć... twoje piękne oczy, twój piękny uśmiech... - mówiąc to złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Agata patrzyła na to z zadowoleniem, a Adam... z zazdrością? Tak, zawsze to Andrzej miał to lepszą dziewczynę. Chłopak powoli się już do tego przyzwyczaił.
Ad: On zawsze był najlepszy w czarowaniu i omamianiu kobiet. - powiedział zrezygnowany do Agaty.
Ag: I tu masz rację... - potwierdziła zamyślona i rozmarzona.
Ad: CO?! - wszyscy obecni w pokoju lekarskim spojrzeli na niego.
F: Cóż ci się znowu stało? - spytał patrząc zrezygnowany na Krajewskiego i wręcz bojąc się odpowiedzi. Zadawanie jakiegokolwiek pytania Adamowi, nawet o tak błahe rzeczy wiązało się z ryzykiem iż zaraz usłyszy się jakąś bzdurę będącą kolejną eksplozją jego głupoty.
Ad: Ona mówi, że jesteś najlepszy w czarowaniu i omamianiu kobiet! ONA! - pokazał na lekko zawstydzoną Woźnicką.
W: To żadne nowum.
Ad: CO?! Czy wyście wszyscy powariowali?!
F: Przejdź ty się może po świeżym powietrzu, albo zacznij medytować.
Ad: Ta! - rzucił się na kanapę. W pokoju zapanowała cisza.
Ad: Idziemy na imprezę?
Ag: Nieee....
Ad: Andrzej?
F: Imprezy z tobą? Ja podziękuję.
Ad: Co ty nigdy nie imprezowałeś?
F: Imprezy dwadzieścia parę lat temu były lepsze, a nie wrzawa i upijanie się do upadłego.
Ad: I jeszcze zaśpiewaj "Gdzie się podziały tamte prywatki, gdzie te dziewczyny, gdzie tamteeeen świat. Gdzie się podziały nasze wspomnienia tamtych szalonych, wspaniałych lat" - sam zaśpiewał - Niby jesteś tylko 12 lat starszy, a z innej epoki.
W: Ja żałuję, że nie jestem z "tamtej epoki". Kiedyś to było inaczej, inny klimat tego wszystkiego.
F: Każdy wiek ma swoje plusy i minusy.
Ad: Ja żałuję, że się nie urodziłem teraz. Nie wiem, jak ja żyłem bez komórki, bez internetu.
Ag: Chyba te 20 lat temu ludzie byli mniej podli. - Adam spojrzał na Falkowicza i wybuchł śmiechem.
F: Bardziej naiwni, to prawda. - potwierdził.
Ad: A ty jak zwykle ich wykorzystywałeś.
F: Nie zagłębiajmy się w szczegóły.
Ad: Jak się wtedy żyło?
F: Adam, nas różni 12 lat, nie 112.
Ad: No ja nie wiem, bo ktoś mnie wsadził do akademika. - spojrzał wściekle na brata.
F: Mówią, że jeżeli ktoś przetrwa akademik, to przetrwa już i III wojnę światową.
Ad: Nie wierzę, ty też się tam gnieździłeś?
F: Dawne dzieje.
W: Serio? I jak jest w akademiku?
Ag: No właśnie. Mi rodzice zabronili mieszkać w akademiku.
W: Zabronili?
Ag: No.
W: Ja wynajmowałam mieszkanie ze znajomymi, bo mnie straszyli, że w akademiku są szczury.
Ad: Nie straszyli, bo są. Chodzi się wiecznie niedożywionym, bo nas okradali z jedzenia. My kupowaliśmy ze znajomymi puszkę rybek na spółkę, bo nas nie było inaczej stać, a potem się puszki wyrzucało za okno.
F: Czyli nie wszystko się zmieniło. Tak było zawsze i chyba dalej tak jest.
Ad: I zawsze pięćset chętnych na waleta. Kiedyś w aktach desperacji spali nie tylko na podłodze, ale i pod łóżkami. Jak ty tam wytrzymałeś? Ja to ja, ale ty?
F: Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Ad: A dlaczego ja się gnieździłem w akademiku skoro ty miałeś już wtedy willę?
F: Bo ty też miałeś dom, ale z niego uciekłeś, a akademik był dla ciebie świetną lekcją życia.
Ad: Tak, nauczyłem się przetrwać trzy dni jedząc srajtaśmę i pijąc wodę z kranu, jak mi się forsa skończyła. Ale to było na początku, potem już się nauczyłem, że nad ranem jest sporo pijanych i można ich okraść.
F: Zebrało ci się na wspomnienia?
W: Ale to jest bardzo ciekawe. Teraz to żałuję, że tam nie mieszkałam.
Ag: To co Wiki, wprowadzamy się do akademika?
W: Za stara na to jestem. Ale z tego co mówicie to coś jest w tej piosence Osieckiej.
F: Ta piosenka wszystko idealizuje.
Ad: No. Nikt nie miał hajsu na okulary i nie miałem swojego czajnika. No i nie wszyscy żyją teraz za 2 tysiące. - pokazał wzrokiem na Falkowicza.
F: "I nie dla nich bal i ubaw" Ty tego miałeś sporo nawet na wykładach o ile na nie poszedłeś.
Ad: A ty nie?
F: Oj Adam, ty zawsze byłeś głupi.
Ad: Nie naśmiewali się z takiego kujona?
F: Jak ktoś się jakimś cudem dostanie na medycynę, to się uczy. Przynajmniej to robi normalny człowiek.
Ad: Przecież ty nie jesteś normalny, a się uczyłeś.
F: Za to ty jesteś przerażająco głupi.
Ad: Ej, ale w tej piosence Osieckiej było "dwa tysiące" a mi na początku płacili tysiąc osiemset.
F: No widzisz, a mi 8 milionów.
Ad: CO?!
Ag: Wtedy były inne pieniądze, imbecylu. Ja miałam pół miliona kieszonkowego w wieku szesnastu lat, a Snikers kosztował 10 tysięcy.
Ad: Aaaa pamiętam. Ha! Ja miałem 800 tysięcy kieszonkowego.
Ag: Nie no, zazdro.
Ad: Dobra, to kto idzie na imprezę?
W: Taką jak są teraz? Nie...
Ad: To wy se urządźcie prywatkę ala lata osiemdziesiąte, albo i sześćdziesiąte a ja spadam do klubu. - wyszedł z lekarskiego.
W: W sumie to nie taki zły pomysł. Andrzej?
F: Jak chcesz, kochanie.
W: Aguś?
Ag: Ja się przez was zestarzałam, ale okey. Kiedy my kończymy dyżur?
W: Wszyscy za godzinę.
F: Zarządzam skrócenie naszego dyżuru.
K: Świetnie, ja też. - do lekarskiego weszła Klaudia.
F: Przykro mi, ale pani tu zostaje. - stwierdził nawet nie wysilając się na udawanie współczucia.
W: Idziemy?
F: Oczywiście.
Ag: Ale mnie Tretter udusi.
F: Nie udusi. Codziennie wszyscy zostajemy po godzinach, nic się nie stanie jak wyjdziemy wcześniej, są tu inni lekarze.
W: No właśnie. Chodź Aga.
Ag: Co wy jesteście tacy pewni?
F: Jak zwolni którekolwiek z nas, odejdą wszyscy dobrzy pracownicy i ten szpital padnie. Chyba Tretter nie jest aż tak głupi.
W: Nie marudź Aga, tylko chodź. Jedziemy do nas.
Godzinę później.
"A ty mnie precz wygnałeś i tamtą pokochałeś. To po całowałeś mnie wtedy tak." - obie kobiety śpiewały śmiejąc się i popijając nalewkę.
Ag: Jakie to jest głupie! Co to w ogóle jest?!
F: Lata sześćdziesiąte.
W: Kto to włączył?!
F: Ty!
W: Skąd to się wzięło?
Ag: Moment... włączyłaś jakąś playlistę na you tubie i leci nie wiadomo co.
W: Dobrze jest.
Ag: Boże, a ja się kiedyś naśmiewałam z rodziców i ich znajomych jak się spotykali i słuchali tego.
W: Wszyscy się zestarzeliśmy.
F: Świat się zmienia. Kiedyś wszystko było inne.
W: Żałuje, że nie mogłam żyć w tamtym świecie.
F: Teraz się wszystko zmieniło i trzeba iść do przodu. - usłyszeli dzwonek do drzwi.
W: Zobaczę kto to. Idę! - otworzyła drzwi.
D: Dzień dobry. - pocałował Wiktorię w rękę.
W: Dzień dobry.
D: Jest może Andrzej? Ten adres był podany w internecie.
W: A pan to...?
D: Przepraszam, nie przedstawiłem się. Dariusz Borowski, dawny znajomy Andrzeja.
W: Proszę wejść. Andrzej, przyszedł jakiś twój dawny znajomy. - Falkowicz podszedł do nich.
F: Cześć.
D: No cześć. Widzę, że imprezujecie?
F: Można tak powiedzieć. To jest Wiki, moja narzeczona.
D: Doprawdy piękna z pani kobieta.
W: Dziękuję. Może mniej formalnie. Wiki. - podała mu rękę.
D: Darek.
F: A to Agata, siostra.
D: Miło mi. Przyznam, że nie jesteście panie do siebie podobne.
F: Moja siostra, nie Wiki.
Ag: I Aga, nie pani bo się czuję jeszcze starzej.
D: Oczywiście. Darek. - pocałował blondynkę w dłoń - Czekaj Andrzej, jak to twoja siostra? Przecież ty nie masz rodzeństwa. - spojrzał jeszcze raz na Agatę - Wyglądasz na bardzo młodą kobietę, ale nie na nastolatkę.
F: To jest zbyt zagmatwane, żeby to teraz tłumaczyć.
D: Jasne.
F: To co, siadaj. - nalał whisky do szklanki i podał ją znajomemu.
D: Ile my się nie widzieliśmy?
F: Od "trzy butle z tlenem na ortopedię".
D: Wtedy to się piło na dyżurach. Wy jesteście młode, nie wiecie co straciłyście. Zawsze tleniarze roznosili wódkę na cały szpital i się piło na dyżurach, ale to dawne dzieje. Jak mieliśmy staż z Andrzejem na ortopedii to w tym szpitalu było hasło "trzy butle z tlenem na ortopedię" i przynosili wódkę, ale raz był nowy tleniarz i my zamówiliśmy wódkę, a on przyniósł na prawdę trzy butle z tlenem i ciągnie to i się pyta, gdzie nam to postawić. - od razu można było stwierdzić iż Darek był bardzo gadatliwym człowiekiem, ale jak oceniła zarówno Wiki jak i Agata, miłym i pozytywnym.
W: Hahaha, nieźle.
Ag: No ja się tego nie spodziewałam po szanowanym panu profesorze.
F: Wszystko zostaje między nami, moje drogie.
Ag: Spoko.
D: A pamiętasz staż na noworodkach? Każdy się bronił od przewijania dzieci.
F: Ile to było lat temu. Nie wiem, co ja tam robiłem.
D: Podpierałeś ścianę i odliczałeś minuty do końca pracy.
F: Wszyscy tak robili.
D: Oprócz Xeniuka. Tego Ukraińca, pamiętasz?
F: Aaa to ten co otworzył inkubator i poszedł gdzieś i prawie zabił te dziecko?
D: Tak. Biedny Jurek, wywalili go ze stażu.
F: Dlatego właśnie lepiej było podpierać ścianę. - kobiety przysłuchiwały się temu z zaciekawieniem. Zawsze miło jest się dowiedzieć jak wcześniej wyglądała służba zdrowia i to od pewnych źródeł - A pamiętasz Martę Szyndler?
D: Ta co zaczęła sama rodzić przyjmując czyjś poród, nie da się zapomnieć.
Ag: Chyba kiedyś było fajniej. My na stażu tylko uzupełniałyśmy dokumenty i woziłyśmy pacjentów na badania. Nudy były jak nie wiem.
F: Kiedyś było więcej lekarzy w szpitalach, mało możliwości leczenia ludzi i nie było prawie w ogóle dokumentacji. Łatwiej mówiąc, dwa razy mniej pracy, trzy razy więcej pracowników i brak kontroli.
Ag: Fajnie...
D: Ale było też wpadki i to zagrażające życiu. Lekarze i stażyści sobie popijali w pracy, ale tleniarze byli zawsze pijani. Kiedyś na noworodkach jakiś debil podłączył gaz zamiast tlenu.
F: Pamiętam. Pierwszy raz w życiu robiłem cokolwiek na stażu na noworodkach.
D: No ja też. Dobrze, że akurat tamtędy chodziliśmy i poczuliśmy smród gazu, bo by zeszły wszystkie dzieci.
F: To już nie było śmieszne.
D: Oj nie. I to wszystko spadło na biednych stażystów.
F: Już wolałem jak w ogóle tego tlenu nie przywieźli.
D: No za fajnie też nie było. Wszyscy żeśmy dmuchali dzieciaki na ambu przez godzinę w środku nocy bo się po tlen nie można było dodzwonić. Zresztą wy nie wiecie o czym my mówimy.
Ag: No średnio.
F: Jak mieliśmy staże to jeszcze załapaliśmy się na koniec epoki tlenu w butlach w ścianie.
W: Matko Boska.
D: I dopiero jak tlenu było na 15 minut to można było dzwonić do tych imbecyli po butle, ale do nich się nigdy nie można było dodzwonić, byli wiecznie zalani.
Ag: Nieźle. Boże, ile my żeśmy straciły.
D: No sporo, sporo.
"Tylko mnie poproś do tańca. Ja na nic więcej nie liczę. Od krańca świata do krańca. Od piekła do nieba bram. Tylko mnie poproś do tańca. Jakbyś mnie kochał nad życie..." - obie kobiety uwielbiały śpiewać razem z magnetofonem i świetnie się przy tym bawiły. Profesor wstał i delikatnie pociągnął Wiktorię za rękę.
F: Kocham cię nad życie.
D: Mogę prosić? - spytał wstając i uśmiechając się do blondynki.
Ag: Ależ oczywiście. - cała czwórka tańczyła. Wiktoria z zadowoleniem patrzyła na koleżankę, wiedziała że dziewczyna bardzo szybko się zakochuje i bardzo cierpi po rozczarowaniach. Liczyła, że tym razem internistka trafiła na kogoś normalnego. W końcu jest znajomym Andrzeja i jest lekarzem, skoro razem mieli starze. Są w podobnym wieku, to dobrze, bo podobno mężczyźni zaczynają psychicznie dojrzewać dopiero po 35 roku życia. - przeanalizowała szybko - Żeby tylko był wolny, bo ona znowu się załamie i będzie się głodzić, żeby lepiej wyglądać. - Wiktoria znała Agatę jak nikt inny i wiedziała, że zachowanie Woźnickiej podchodzi pod nimfomanię.
Godzinę później.
"Trochę chmur, trochę słońca. Coś z początku, coś z końca. Trochę pieprzu, ciut mięty. Część drug prostych część kręty. Ciut poezji, ciut prozy. Trochę plew, trochę ziarna. Taka miłość, taka miłość w sam raz idealna." - obie kobiety znowu próbowały swych talentów wokalnych w czym lekko przeszkadzał im śmiech, ale właśnie na tym to polegało. Na śpiewaniu, popijaniu wina, czy whisky, śmiechu, wspomnieniach i anegdotach. Do tego wszystkim lekko szumiał już alkohol w głowie, bo jednak dwie butelki wina oraz półtorej whisky zostały już opróżnione.
Ag: Ile to ma lat?
F: Mniej więcej tyle co wy.
Ag: Przypomina ci to coś Wiki?
W: No dawną piosenkę, bodajże Michał Bajor.
Ag: Nie o to chodzi. "Tyle piekła w niej było co nieba. Taka miłość w sam raz, akurat." - zanuciła i spojrzała na nich - Tyle piekła w niej było co nieba? No u kogo?
F: Oj u nas chyba więcej piekła.
W: A to zależy w jaki sposób rozumieć niebo. - zaczęła się śmiać.
Ag: Oj Wiki. Mi się czasem aż nie chce dowierzać w to wszystko.
W: A co my mamy powiedzieć? 10 miesięcy temu gdyby ktoś mi to powiedział, to by go albo wyśmiała, albo walnęła w łeb, że gada takie głupoty.
F: 8 miesięcy temu miałem ochotę cię włożyć w walizkę i nadać na drugi koniec świata.
W: A ja prawie kupiłam spluwę w aktach desperacji pozbycia się ciebie.
D: Wyjaśni mi to ktoś?
W: Aaa no tak, ty nic nie wiesz. My najpierw się nienawidziliśmy, a Andrzej mnie koniecznie chciał wyrzucić z roboty i mi nie pozwalał operować.
Ag: A teraz innym nie pozwala operować, bo Wiki jest najlepsza.
D: Oj Andrzej, ty zawsze byłeś jakiś dziwny.
F: Dziękuję ci bardzo za komplement.
D: Może źle się wyraziłem, inny. W akademikach zawsze był ścisk, a ty jeszcze przyciągałeś tam jakiegoś piętnastoletniego debila.
F: Ten debil to mój brat.
D: Zawsze lubiłeś zaskakiwać. Ale ci się rodzinka powiększyła. Może wy już jej we dwoje nie powiększajcie, bo Andrzej na stażu nie umiał przewinąć niemowlaka.
F: Nie nie umiał, tylko nie chciał. Przecież tam nikt nic nie robił.
W: Rozumiem, że wszystko już zaplanowane?
Ag: Może będziecie mieć sześcioraczki?
W: O nie, nie, nie, NIE.
Ag: Wikuś, być może ty już jesteś w ciąży i za kilka miesięcy będziecie mieć sześć takich maluszków... - położyła dłoń na brzuchu Consalidy.
F: Agata, co ty chcesz przez to powiedzieć?
Ag: Nic. Spoko, Wiki cię jeszcze nie odciągnie od stołu operacyjnego do pieluch.
W: No. - potwierdziła - Serio! - dodała widząc niepewny wzrok profesora.
Jak zwykle czekam na Wasze komentarze! :)
F: Ty jesteś mi potrzebna cały czas.
W: A tak poważnie?
F: Kochanie, wiesz, że ja zawsze jestem poważny.
W: Yhm. A więc po co mnie szukałeś?
F: Żeby cię zobaczyć... twoje piękne oczy, twój piękny uśmiech... - mówiąc to złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Agata patrzyła na to z zadowoleniem, a Adam... z zazdrością? Tak, zawsze to Andrzej miał to lepszą dziewczynę. Chłopak powoli się już do tego przyzwyczaił.
Ad: On zawsze był najlepszy w czarowaniu i omamianiu kobiet. - powiedział zrezygnowany do Agaty.
Ag: I tu masz rację... - potwierdziła zamyślona i rozmarzona.
Ad: CO?! - wszyscy obecni w pokoju lekarskim spojrzeli na niego.
F: Cóż ci się znowu stało? - spytał patrząc zrezygnowany na Krajewskiego i wręcz bojąc się odpowiedzi. Zadawanie jakiegokolwiek pytania Adamowi, nawet o tak błahe rzeczy wiązało się z ryzykiem iż zaraz usłyszy się jakąś bzdurę będącą kolejną eksplozją jego głupoty.
Ad: Ona mówi, że jesteś najlepszy w czarowaniu i omamianiu kobiet! ONA! - pokazał na lekko zawstydzoną Woźnicką.
W: To żadne nowum.
Ad: CO?! Czy wyście wszyscy powariowali?!
F: Przejdź ty się może po świeżym powietrzu, albo zacznij medytować.
Ad: Ta! - rzucił się na kanapę. W pokoju zapanowała cisza.
Ad: Idziemy na imprezę?
Ag: Nieee....
Ad: Andrzej?
F: Imprezy z tobą? Ja podziękuję.
Ad: Co ty nigdy nie imprezowałeś?
F: Imprezy dwadzieścia parę lat temu były lepsze, a nie wrzawa i upijanie się do upadłego.
Ad: I jeszcze zaśpiewaj "Gdzie się podziały tamte prywatki, gdzie te dziewczyny, gdzie tamteeeen świat. Gdzie się podziały nasze wspomnienia tamtych szalonych, wspaniałych lat" - sam zaśpiewał - Niby jesteś tylko 12 lat starszy, a z innej epoki.
W: Ja żałuję, że nie jestem z "tamtej epoki". Kiedyś to było inaczej, inny klimat tego wszystkiego.
F: Każdy wiek ma swoje plusy i minusy.
Ad: Ja żałuję, że się nie urodziłem teraz. Nie wiem, jak ja żyłem bez komórki, bez internetu.
Ag: Chyba te 20 lat temu ludzie byli mniej podli. - Adam spojrzał na Falkowicza i wybuchł śmiechem.
F: Bardziej naiwni, to prawda. - potwierdził.
Ad: A ty jak zwykle ich wykorzystywałeś.
F: Nie zagłębiajmy się w szczegóły.
Ad: Jak się wtedy żyło?
F: Adam, nas różni 12 lat, nie 112.
Ad: No ja nie wiem, bo ktoś mnie wsadził do akademika. - spojrzał wściekle na brata.
F: Mówią, że jeżeli ktoś przetrwa akademik, to przetrwa już i III wojnę światową.
Ad: Nie wierzę, ty też się tam gnieździłeś?
F: Dawne dzieje.
W: Serio? I jak jest w akademiku?
Ag: No właśnie. Mi rodzice zabronili mieszkać w akademiku.
W: Zabronili?
Ag: No.
W: Ja wynajmowałam mieszkanie ze znajomymi, bo mnie straszyli, że w akademiku są szczury.
Ad: Nie straszyli, bo są. Chodzi się wiecznie niedożywionym, bo nas okradali z jedzenia. My kupowaliśmy ze znajomymi puszkę rybek na spółkę, bo nas nie było inaczej stać, a potem się puszki wyrzucało za okno.
F: Czyli nie wszystko się zmieniło. Tak było zawsze i chyba dalej tak jest.
Ad: I zawsze pięćset chętnych na waleta. Kiedyś w aktach desperacji spali nie tylko na podłodze, ale i pod łóżkami. Jak ty tam wytrzymałeś? Ja to ja, ale ty?
F: Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Ad: A dlaczego ja się gnieździłem w akademiku skoro ty miałeś już wtedy willę?
F: Bo ty też miałeś dom, ale z niego uciekłeś, a akademik był dla ciebie świetną lekcją życia.
Ad: Tak, nauczyłem się przetrwać trzy dni jedząc srajtaśmę i pijąc wodę z kranu, jak mi się forsa skończyła. Ale to było na początku, potem już się nauczyłem, że nad ranem jest sporo pijanych i można ich okraść.
F: Zebrało ci się na wspomnienia?
W: Ale to jest bardzo ciekawe. Teraz to żałuję, że tam nie mieszkałam.
Ag: To co Wiki, wprowadzamy się do akademika?
W: Za stara na to jestem. Ale z tego co mówicie to coś jest w tej piosence Osieckiej.
F: Ta piosenka wszystko idealizuje.
Ad: No. Nikt nie miał hajsu na okulary i nie miałem swojego czajnika. No i nie wszyscy żyją teraz za 2 tysiące. - pokazał wzrokiem na Falkowicza.
F: "I nie dla nich bal i ubaw" Ty tego miałeś sporo nawet na wykładach o ile na nie poszedłeś.
Ad: A ty nie?
F: Oj Adam, ty zawsze byłeś głupi.
Ad: Nie naśmiewali się z takiego kujona?
F: Jak ktoś się jakimś cudem dostanie na medycynę, to się uczy. Przynajmniej to robi normalny człowiek.
Ad: Przecież ty nie jesteś normalny, a się uczyłeś.
F: Za to ty jesteś przerażająco głupi.
Ad: Ej, ale w tej piosence Osieckiej było "dwa tysiące" a mi na początku płacili tysiąc osiemset.
F: No widzisz, a mi 8 milionów.
Ad: CO?!
Ag: Wtedy były inne pieniądze, imbecylu. Ja miałam pół miliona kieszonkowego w wieku szesnastu lat, a Snikers kosztował 10 tysięcy.
Ad: Aaaa pamiętam. Ha! Ja miałem 800 tysięcy kieszonkowego.
Ag: Nie no, zazdro.
Ad: Dobra, to kto idzie na imprezę?
W: Taką jak są teraz? Nie...
Ad: To wy se urządźcie prywatkę ala lata osiemdziesiąte, albo i sześćdziesiąte a ja spadam do klubu. - wyszedł z lekarskiego.
W: W sumie to nie taki zły pomysł. Andrzej?
F: Jak chcesz, kochanie.
W: Aguś?
Ag: Ja się przez was zestarzałam, ale okey. Kiedy my kończymy dyżur?
W: Wszyscy za godzinę.
F: Zarządzam skrócenie naszego dyżuru.
K: Świetnie, ja też. - do lekarskiego weszła Klaudia.
F: Przykro mi, ale pani tu zostaje. - stwierdził nawet nie wysilając się na udawanie współczucia.
W: Idziemy?
F: Oczywiście.
Ag: Ale mnie Tretter udusi.
F: Nie udusi. Codziennie wszyscy zostajemy po godzinach, nic się nie stanie jak wyjdziemy wcześniej, są tu inni lekarze.
W: No właśnie. Chodź Aga.
Ag: Co wy jesteście tacy pewni?
F: Jak zwolni którekolwiek z nas, odejdą wszyscy dobrzy pracownicy i ten szpital padnie. Chyba Tretter nie jest aż tak głupi.
W: Nie marudź Aga, tylko chodź. Jedziemy do nas.
Godzinę później.
"A ty mnie precz wygnałeś i tamtą pokochałeś. To po całowałeś mnie wtedy tak." - obie kobiety śpiewały śmiejąc się i popijając nalewkę.
Ag: Jakie to jest głupie! Co to w ogóle jest?!
F: Lata sześćdziesiąte.
W: Kto to włączył?!
F: Ty!
W: Skąd to się wzięło?
Ag: Moment... włączyłaś jakąś playlistę na you tubie i leci nie wiadomo co.
W: Dobrze jest.
Ag: Boże, a ja się kiedyś naśmiewałam z rodziców i ich znajomych jak się spotykali i słuchali tego.
W: Wszyscy się zestarzeliśmy.
F: Świat się zmienia. Kiedyś wszystko było inne.
W: Żałuje, że nie mogłam żyć w tamtym świecie.
F: Teraz się wszystko zmieniło i trzeba iść do przodu. - usłyszeli dzwonek do drzwi.
W: Zobaczę kto to. Idę! - otworzyła drzwi.
D: Dzień dobry. - pocałował Wiktorię w rękę.
W: Dzień dobry.
D: Jest może Andrzej? Ten adres był podany w internecie.
W: A pan to...?
D: Przepraszam, nie przedstawiłem się. Dariusz Borowski, dawny znajomy Andrzeja.
W: Proszę wejść. Andrzej, przyszedł jakiś twój dawny znajomy. - Falkowicz podszedł do nich.
F: Cześć.
D: No cześć. Widzę, że imprezujecie?
F: Można tak powiedzieć. To jest Wiki, moja narzeczona.
D: Doprawdy piękna z pani kobieta.
W: Dziękuję. Może mniej formalnie. Wiki. - podała mu rękę.
D: Darek.
F: A to Agata, siostra.
D: Miło mi. Przyznam, że nie jesteście panie do siebie podobne.
F: Moja siostra, nie Wiki.
Ag: I Aga, nie pani bo się czuję jeszcze starzej.
D: Oczywiście. Darek. - pocałował blondynkę w dłoń - Czekaj Andrzej, jak to twoja siostra? Przecież ty nie masz rodzeństwa. - spojrzał jeszcze raz na Agatę - Wyglądasz na bardzo młodą kobietę, ale nie na nastolatkę.
F: To jest zbyt zagmatwane, żeby to teraz tłumaczyć.
D: Jasne.
F: To co, siadaj. - nalał whisky do szklanki i podał ją znajomemu.
D: Ile my się nie widzieliśmy?
F: Od "trzy butle z tlenem na ortopedię".
D: Wtedy to się piło na dyżurach. Wy jesteście młode, nie wiecie co straciłyście. Zawsze tleniarze roznosili wódkę na cały szpital i się piło na dyżurach, ale to dawne dzieje. Jak mieliśmy staż z Andrzejem na ortopedii to w tym szpitalu było hasło "trzy butle z tlenem na ortopedię" i przynosili wódkę, ale raz był nowy tleniarz i my zamówiliśmy wódkę, a on przyniósł na prawdę trzy butle z tlenem i ciągnie to i się pyta, gdzie nam to postawić. - od razu można było stwierdzić iż Darek był bardzo gadatliwym człowiekiem, ale jak oceniła zarówno Wiki jak i Agata, miłym i pozytywnym.
W: Hahaha, nieźle.
Ag: No ja się tego nie spodziewałam po szanowanym panu profesorze.
F: Wszystko zostaje między nami, moje drogie.
Ag: Spoko.
D: A pamiętasz staż na noworodkach? Każdy się bronił od przewijania dzieci.
F: Ile to było lat temu. Nie wiem, co ja tam robiłem.
D: Podpierałeś ścianę i odliczałeś minuty do końca pracy.
F: Wszyscy tak robili.
D: Oprócz Xeniuka. Tego Ukraińca, pamiętasz?
F: Aaa to ten co otworzył inkubator i poszedł gdzieś i prawie zabił te dziecko?
D: Tak. Biedny Jurek, wywalili go ze stażu.
F: Dlatego właśnie lepiej było podpierać ścianę. - kobiety przysłuchiwały się temu z zaciekawieniem. Zawsze miło jest się dowiedzieć jak wcześniej wyglądała służba zdrowia i to od pewnych źródeł - A pamiętasz Martę Szyndler?
D: Ta co zaczęła sama rodzić przyjmując czyjś poród, nie da się zapomnieć.
Ag: Chyba kiedyś było fajniej. My na stażu tylko uzupełniałyśmy dokumenty i woziłyśmy pacjentów na badania. Nudy były jak nie wiem.
F: Kiedyś było więcej lekarzy w szpitalach, mało możliwości leczenia ludzi i nie było prawie w ogóle dokumentacji. Łatwiej mówiąc, dwa razy mniej pracy, trzy razy więcej pracowników i brak kontroli.
Ag: Fajnie...
D: Ale było też wpadki i to zagrażające życiu. Lekarze i stażyści sobie popijali w pracy, ale tleniarze byli zawsze pijani. Kiedyś na noworodkach jakiś debil podłączył gaz zamiast tlenu.
F: Pamiętam. Pierwszy raz w życiu robiłem cokolwiek na stażu na noworodkach.
D: No ja też. Dobrze, że akurat tamtędy chodziliśmy i poczuliśmy smród gazu, bo by zeszły wszystkie dzieci.
F: To już nie było śmieszne.
D: Oj nie. I to wszystko spadło na biednych stażystów.
F: Już wolałem jak w ogóle tego tlenu nie przywieźli.
D: No za fajnie też nie było. Wszyscy żeśmy dmuchali dzieciaki na ambu przez godzinę w środku nocy bo się po tlen nie można było dodzwonić. Zresztą wy nie wiecie o czym my mówimy.
Ag: No średnio.
F: Jak mieliśmy staże to jeszcze załapaliśmy się na koniec epoki tlenu w butlach w ścianie.
W: Matko Boska.
D: I dopiero jak tlenu było na 15 minut to można było dzwonić do tych imbecyli po butle, ale do nich się nigdy nie można było dodzwonić, byli wiecznie zalani.
Ag: Nieźle. Boże, ile my żeśmy straciły.
D: No sporo, sporo.
"Tylko mnie poproś do tańca. Ja na nic więcej nie liczę. Od krańca świata do krańca. Od piekła do nieba bram. Tylko mnie poproś do tańca. Jakbyś mnie kochał nad życie..." - obie kobiety uwielbiały śpiewać razem z magnetofonem i świetnie się przy tym bawiły. Profesor wstał i delikatnie pociągnął Wiktorię za rękę.
F: Kocham cię nad życie.
D: Mogę prosić? - spytał wstając i uśmiechając się do blondynki.
Ag: Ależ oczywiście. - cała czwórka tańczyła. Wiktoria z zadowoleniem patrzyła na koleżankę, wiedziała że dziewczyna bardzo szybko się zakochuje i bardzo cierpi po rozczarowaniach. Liczyła, że tym razem internistka trafiła na kogoś normalnego. W końcu jest znajomym Andrzeja i jest lekarzem, skoro razem mieli starze. Są w podobnym wieku, to dobrze, bo podobno mężczyźni zaczynają psychicznie dojrzewać dopiero po 35 roku życia. - przeanalizowała szybko - Żeby tylko był wolny, bo ona znowu się załamie i będzie się głodzić, żeby lepiej wyglądać. - Wiktoria znała Agatę jak nikt inny i wiedziała, że zachowanie Woźnickiej podchodzi pod nimfomanię.
Godzinę później.
"Trochę chmur, trochę słońca. Coś z początku, coś z końca. Trochę pieprzu, ciut mięty. Część drug prostych część kręty. Ciut poezji, ciut prozy. Trochę plew, trochę ziarna. Taka miłość, taka miłość w sam raz idealna." - obie kobiety znowu próbowały swych talentów wokalnych w czym lekko przeszkadzał im śmiech, ale właśnie na tym to polegało. Na śpiewaniu, popijaniu wina, czy whisky, śmiechu, wspomnieniach i anegdotach. Do tego wszystkim lekko szumiał już alkohol w głowie, bo jednak dwie butelki wina oraz półtorej whisky zostały już opróżnione.
Ag: Ile to ma lat?
F: Mniej więcej tyle co wy.
Ag: Przypomina ci to coś Wiki?
W: No dawną piosenkę, bodajże Michał Bajor.
Ag: Nie o to chodzi. "Tyle piekła w niej było co nieba. Taka miłość w sam raz, akurat." - zanuciła i spojrzała na nich - Tyle piekła w niej było co nieba? No u kogo?
F: Oj u nas chyba więcej piekła.
W: A to zależy w jaki sposób rozumieć niebo. - zaczęła się śmiać.
Ag: Oj Wiki. Mi się czasem aż nie chce dowierzać w to wszystko.
W: A co my mamy powiedzieć? 10 miesięcy temu gdyby ktoś mi to powiedział, to by go albo wyśmiała, albo walnęła w łeb, że gada takie głupoty.
F: 8 miesięcy temu miałem ochotę cię włożyć w walizkę i nadać na drugi koniec świata.
W: A ja prawie kupiłam spluwę w aktach desperacji pozbycia się ciebie.
D: Wyjaśni mi to ktoś?
W: Aaa no tak, ty nic nie wiesz. My najpierw się nienawidziliśmy, a Andrzej mnie koniecznie chciał wyrzucić z roboty i mi nie pozwalał operować.
Ag: A teraz innym nie pozwala operować, bo Wiki jest najlepsza.
D: Oj Andrzej, ty zawsze byłeś jakiś dziwny.
F: Dziękuję ci bardzo za komplement.
D: Może źle się wyraziłem, inny. W akademikach zawsze był ścisk, a ty jeszcze przyciągałeś tam jakiegoś piętnastoletniego debila.
F: Ten debil to mój brat.
D: Zawsze lubiłeś zaskakiwać. Ale ci się rodzinka powiększyła. Może wy już jej we dwoje nie powiększajcie, bo Andrzej na stażu nie umiał przewinąć niemowlaka.
F: Nie nie umiał, tylko nie chciał. Przecież tam nikt nic nie robił.
W: Rozumiem, że wszystko już zaplanowane?
Ag: Może będziecie mieć sześcioraczki?
W: O nie, nie, nie, NIE.
Ag: Wikuś, być może ty już jesteś w ciąży i za kilka miesięcy będziecie mieć sześć takich maluszków... - położyła dłoń na brzuchu Consalidy.
F: Agata, co ty chcesz przez to powiedzieć?
Ag: Nic. Spoko, Wiki cię jeszcze nie odciągnie od stołu operacyjnego do pieluch.
W: No. - potwierdziła - Serio! - dodała widząc niepewny wzrok profesora.
Jak zwykle czekam na Wasze komentarze! :)
świetne, prosze o szykiego nexta :)
OdpowiedzUsuńSuper część...
OdpowiedzUsuńJak zwykle cudnie ci wyszło:) Czekam na nexta
OdpowiedzUsuńFlorentyna
O prosze. Możliwe że Wiki w ciąży.... tego się nie spodziewałam.
OdpowiedzUsuńNieee... raczej jeszcze nie. Wiesz, gdyby sugerować się takimi żartami, to ja też bym była w ciąży :)
UsuńTeż się spodziewałam że nie będzie ale nigdy nic nie wiadomo. .. :-D
Usuńhhhahhah :D UWIELBIAM TWOJE OPO ! JEST GENIALNE !!!!! JUŻ NIE MOGĘ DOCZEKAĆ SIĘ NEXT"A!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńja też kiedy coś się konkretnie pojawi napisz siwy
OdpowiedzUsuńPowinno we wtorek :)
Usuń