LICZBA WYŚWIETLEŃ

środa, 10 grudnia 2014

CZĘŚĆ 91




Moi Drodzy, 
możemy otwierać szampana i świętować! A jest co: dziś, 10 grudnia, mija rok od kiedy założyłam tego bloga i dodałam pierwszą część opowiadania. Dziękuję Wam strasznie za ten czas, za to, że jesteście i czytacie moje opowiadania, komentujecie. Na prawdę, wielkie dzięki! Bez Was ten blog by nie istniał. Zakładając go myślałam o 20, maksymalnie 30 częściach, a właśnie dodaję 91. Uwierzcie mi, uwielbiam tego bloga i uwielbiam dla Was pisać, w pewnym momencie chyba nawet byłam od tego uzależniona, ale ostatecznie stało się to moją pasją. Jeszcze raz, Kochanie, bardzo Wam dziękuję i mam nadzieję, że będziecie ze mną dalej! :)  Cóż, zapraszam na 91 część :D


Ag: Gdzie Consalida?! - Blondynka jak zwykle bez pukania wpadła do jego gabinetu. Przyzwyczaił się już, ta dziewczyna była porządnie zakręcona i mimo, że nieraz śmieszyło go jej zachowanie, to jednak była tak pogodną i miłą osobą, że nie dało się jej nie lubić mimo szaleństwa, którym emanowała. Internistka miała ze sobą kilka wieszaków z przeróżnymi żakietami, a na ręce zawieszonych kilka torebek i jedną przezroczystą siatkę, w której były buty.
F: Doktor Consalida operuje, nie sądzę aby wpuścili cię na blok z tymi ubraniami.
Ag: Szlag! Dobra, to który będzie elegantszy? Czarnego nie mam. - Blondynka zaczęła pokazywać mu żakiety. - Może niebieski?
F: A to zależy na kim chcesz zrobić wrażenie.
Ag: Na facecie, który może dać mi kasę.
F: Czerwony.
Ag: Tak? Dobra, a które buty?
F: Załóż co chcesz i nie rób ze mnie stylisty, ja jestem lekarzem. A jak na prawdę chcesz zrobić wrażenie to się w ogóle nie ubieraj i problem z głowy.
Ag: Super pomysł! Może mi jeszcze powiesz jaką bieliznę lubią profesorowie medycyny.
F: Moja droga, nie wiem w co ty chcesz się wpakować, ale z góry zapowiadam, że nie chcę cię potem z tego wyciągać. Jak chcesz się bawić w sponsoring, to znajdź sobie jakiegoś prawnika. Pieniądze te same, a przynajmniej nie powtórzysz historii doktor Rudnickiej. Nie warto sobie robić kłopotów w środowisku, w którym się robi jakąś karierę.
Ag: O czym ty mówisz?
F: Ja nie jestem osobą, która mogłaby kogoś umoralniać. Rób co chcesz, tylko potem nie płacz.
Ag: Ja idę szukać roboty! Jako le-kar-ka! I chcę zrobić wrażenie, najlepiej dobre, na dzianym bucu w garniaku, który jednym skinieniem palca może mnie wykopać na bruk lub zatrudnić w tej przychodni co się otworzyła naprzeciwko Wiki ulubionej restauracji. Nie wiem jak ona się nazywa, z resztą co za różnica. To które buty, bo się spóźnię!
F: Nie masz co się starać. I tak jesteś bez szans.
Ag: No dzięki, że we mnie wierzysz!
F: Agatko, to jest sieć prywatnych przychodni z renomą. Po pierwsze to tam zatrudniają praktycznie samych profesorów, ewentualnie doktorantów. Po drugie: lekarze pracujący tam ubierają się w garnitury, nie żakiety i dżinsy. I nie kolorowe, tylko czarne...
Ag: Ja nie chcę być czarnym smutasem.
F: Pozostaje ci jeszcze kolor granatowy i szary. Po trzecie: wszystkie osoby tam pracujące mają certyfikat b2 z języka angielskiego. Po kolejne: lekarzy pracujących tam obowiązują ścisłe normy zachowania. Do każdego pacjenta musisz wyjść przed gabinet, zaprosić go, przedstawić się, przywitać go w przychodni i przedstawić misję przychodni...
Ag: Ja nie chcę tam pracować!
F: I tak by cię nie zatrudnili. Nawet gdybyś cudem przeszła test z wiadomości medycznych to i tak nie masz certyfikatu z języka angielskiego, ani doktoratu.
Ag: Ale ja chcę torebkę! A Chanel kosztuje trzynaście tysięcy... Już wiem! Nakłamię w tym CV! Masz, napisz mi coś tam, jeszcze zdążę. - Kobieta rzuciła mu na biurko pendriva.
F: Agato, powiem ci to może w najprostszy sposób, abyś zrozumiała: ogarnij się. Moja propozycja jest taka: ja ci dam pieniądze na torebkę, a ty zamkniesz buzię.
Ag: Ja chcę pracę, nie pieniądze od milionera!
F: W sumie pracę też ci mogę dać. Tylko chociaż zacznij się uczyć angielskiego.
Ag: A daj ty mi święty spokój! - Niezadowolona internistka zaczęła zbierać wszystkie ubrania i dodatki, które zdążyła porozkładać po gabinecie. 
F: Przepraszam, że zburzyłem twe marzenia o zarabianiu 100 złotych za godzinę. Wybacz, życie. 

Ag: Zobaczysz, jeszcze mi dadzą 150 za godzinę!
F: Nie wątpię. Na autostradzie do Krakowa nawet 200.

Ag: Zobaczysz! Jeszcze się dorobię tej torebki! - Krzyknęła wesoło i już jej nie było. Wybiegła z pomieszczenia, jak zwykle trzaskając drzwiami, że mało szyba nie pękła. Cóż, taki był urok jej szaleństwa. Nie minęła minuta, gdy jego gabinetu wszedł Krajewski. 
Ad: Andrzej, masz chwilę? - Spytał. 
F: Wchodź. Co się stało?
Ad: Nie no, w sumie to nic... - Krajewski rozsiadł się na czerwonym fotelu.
F: Nic? - Starszy mężczyzna krótko spojrzał na brata z lekkim zdumieniem.
Ad: Wiesz, chyba się zakochałem. - Wyznał rozciągając się na fotelu. Na te słowa Andrzej przestał uzupełniać dokumentację i przyjrzał się Adamowi dokładniej.
F: Doprawdy?
Ad: Bo ona jest idealna... piękna, seksowna...
F: Która?
Ad: Jak to która?! - Oburzył się, tak jakby jego wybranka miała już tytuł miss świata. -  Kasia. - Odpowiedział w końcu dumnie. Profesorowi na te słowa zszedł uśmiech z twarzy. - W sumie to doktor Kaczmarek, bo kazała mówić sobie po nazwisku. - Westchnął młody chirurg.
Profesor ostentacyjnie wybuchł śmiechem, choć wcale do śmiechu mu nie było. Nie chciał, żeby Adam uganiał się za tą dziewczyną, bo ona raczej nie pawała do niego uczuciem.  - Tobie coś powiedzieć...
F: Adaś, dam ci radę: zejdź na Ziemię i sobie odpuść.
Ad: A co, myślisz, że nie mam szans u niej?
F: Adam, to jest elegancka, rozsądna kobieta i do tego wyrachowana. Nikt dla ciebie.
Ad: Ale ja nie chcę tylko ją przelecieć... może ona by mnie pokochała? - Spytał nieśmiało, w myślach widząc już jego i Kasię siedzących razem na łące, wśród kwiatów i ptaków, obejmujących się.
F: Raczej nasza pani doktor jest kolekcjonerką złamanych serc, nie miłą dziewczynkę. Odpuść sobie, dobrze ci radzę.
Ad: Skąd ty możesz tyle o niej wiedzieć?
F: Mam intulicję do ludzi. - Odparł wstając z czarnego fotela. Nalał dwie szklanki whisky i podał jedną z nich bratu. - Napij się, od razu ci się poprawi.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -

B: Pani Kasiu, kochana pani profesor... - do pokoju lekarskiego, w którym lekarka uzupełniała dokumentację wpadł jeden z młodych chirurgów - Borys. - Kochana pani doktor, ja panią błagam... wielmożny pan ordynator wcisnął mi dyżur wigilijny, no ja panią błagam. Ja mam zobowiązania, dziewczynie obiecałem... Kochana pani profesor, ja panią błagam. - Borys był w stanie zrobić wiele, by koleżanka zgodziła się wziąć za niego dyżur. Uznał, że najlepiej będzie dorzucić jej tytuł pani profesor, nieważne, że nie miała jeszcze nawet specjalizacji.
Kobieta ostentacyjnie przewróciła oczami.
B: Całuję rączki, do nóżek padam! Pani profesor... - brunet rzeczywiście upadł przed nią na kolana całując jej dłonie. - Błagam, kochana pani, zmiłuj się pani. - lekarz złożył ręce jak do modlitwy.
F: Przepraszam państwa, nie chciałbym przeszkadzać, wtrącać się, aczkolwiek oświadczać się proszę doktorze poza pracą. - do pokoju lekarskiego wszedł profesor i rozsiadł się na krześle.
B: Pani kochana, pani profesor... błagam!
K: Dobrze, już dobrze tylko niechże się pan zmiłuje i puści moje nogi!
B: Dla pani wszystko, dobrodziejko! Ja wiedziałem, że pani jest święta kobieta! Dla pani, pani doktor to ja teraz wszystko zrobię! Wszystko, co tylko pani zechce, kochana!
K: Kawa wystarczy. I dla pana profesora przy okazji.
B: Już robię, dobrodziejko!
K: Proszę mnie nie nazywać dobrodziejką, bo jeszcze zmienię zdanie.
B: Jak tylko sobie pani życzy!
K: I niech pan przestanie tak krzyczeć.
B: Co tylko pani chce. Proszę bardzo. - brunet, teraz mówiąc już szeptem, postawił na biurku dwie filiżanki z kawą i wyszedł z pokoju lekarskiego.
F: Droga pani, ja nie chcę wiedzieć co wyście wymyślili z tymi dyżurami, ale pani, na własne życzenie dostała ich w grudniu 15 i ja nie zamierzam mieć kłopotów przez to, że pani pięćdziesięciokrotnie przekracza czas pracy lekarza. Dałem pani 15 dyżurów i to jeszcze jestem w stanie zatuszować w dokumentacji, ale nie zgadzam się na ani jeden więcej. Pani ma dyżury co drugi dzień i między nimi MUSI być zachowany ten 24-godzinny odstęp. Co pani z tym fantem zrobi to już mnie nie interesuje, ale proszę wiedzieć, że ja na to zgody nie wyrażam!
K: Pan jest zawsze taki stanowczy... pewny siebie? - Spytała wstając z krzesła. Podeszła do mężczyzny i objęła go jedną ręką za szyję uśmiechając się przy tym słodko. Profesor jednak zrobił stanowczy krok do tyłu.
F: Proszę coś zrobić z tymi dyżurami, albo zostanie pani wykreślona całkowicie z grafiku. Gdy już uda się pani coś ustalić bardzo proszę mnie o tym poinformować. Nie miłego dnia pani życzę. - Mężczyzna odwrócił się, lecz nim zdążył skierować się w stronę drzwi lekarka zagrodziła mu drogę.
K: To można by uznać za mobbing, panie profesorze. - I tu znaczenia nie miały wypowiadane przez nią słowa, znaczenie miał jedynie ton jakim je wypowiadała. Nawet głupi zorientowałby się, że próbuje z nim flirtować. Rozmawiając na dość dziwny temat, ale jednak.
F: Proszę nie nadużywać tego słowa, bo jeszcze trochę i będzie pani miała okazję przekonać się co na prawdę ono oznacza.
K: Groźby są karalne. Ale cóż, nieważne. A w sprawie tego jednego dyżuru więcej... na prawdę nie moglibyśmy się jakoś dogadać? Ja jestem w stanie zrobić bardzo dużo dla pracy, tak  na prawdę wszystko...
Profesor wziął głęboki wdech. Ona, kobieta, podwładna, lekarka, czy jak zwał tak zwał proponowała jemu mężczyźnie, profesorowi, ordynatorowi seks w zamian za przyzwolenie na pracę w ilościach przekraczających wszelkie, nawet naginane normy prawne i to dostrzegł by każdy głupi przyglądający się tej scenie.  Falkowicz miał serdecznie dość tej właśnie kobiety i najchętniej przedstawiłby jej znaczenie słowa "mobbing" i to w praktyce, a jeszcze chętniej przedstawiłby tej właśnie kobiecie, podwładnej, lekarce zwolnienie dyscyplinarne, ale cóż... nie mógł tego zrobić, przynajmniej prawnie.
F: Próba przekupstwa także jest karalna.
K: A może pan określić czymże ja próbuję pana przekupić, profesorze?
F: Pani doktor, ja nie zamierzam prowadzić z panią tej bezsensownej dyskusji!
K: Ależ pan jest prędki... W naszym zawodzie jest to chyba bardzo przydatne, gdy liczą się sekundy. Dobrze, tak więc przejdźmy do meritum. - Kobieta próbowała go pocałować, lecz jej się to nie udało, gdyż mężczyzna odsunął się od niej jeszcze dalej.
F: W tym szpitalu panuje pewna hierarchia i żadna byle lekarka nie będzie tego burzyć. Albo się pani dostosuje, albo bay bay.
K: Ja zawsze dostaję to czego chcę.
F: Więc nadszedł czas na zmiany. To ja jestem szefem i to ja mam to czego chcę, a pani nadaje się co najwyżej do układania papierów i to właśnie będzie pani robić. Zaczyna pani od jutra rana.
K: Profesorze, ja nie jestem kretynką. Nie po to kończyłam medycynę, żeby teraz układać papierki. Wiem, że jak się pan uweźmie, to nie odpuszcza, proszę mi wierzyć - legendy chodzą o panu niezłe. I o Consalidzie także. Ale cóż, jak to mówią, żona rzecz nabyta. Co pan na to, aby nasz konflikt przerodził się w coś milszego?
F: Wylecisz stąd, rozumiesz? I to jest kwestia dni, może kilku tygodni. Proszę sobie szukać nowej pracy.
K: Pan nienawidzi ludzi.
F: A pani może zamierza zbawiać świąt jako dobra wróżka? - Zaśmiał się.
K: Jeśli już to psuć go jako zła. Nie wyrzuci mnie pan stąd, doskonale o tym wiem.
F: A chce się pani przekonać?
K: Panie profesorze, jako iż jest pan człowiekiem, wydaje mi się rozsądnym, nie wyrzuci mnie pan stąd. Nie ma pan do tego podstaw prawnych i by to zrobić musiałby się pan narażać. A ja i tak bym nie zniknęła. Najwyżej pracowałabym tu charytatywnie, w ramach takiego odkupienia grzechów. Nie pozbędzie się mnie pan stąd, zbyt mi się tu spodobało. - Kobieta wyszła z pokoju lekarskiego. Profesor pokręcił głową z niedowierzaniem. Co za baba. - Przeszło przez jego myśl i po raz kolejny przypomniał sobie słowa wypowiedziane kiedyś przez Adama, chyba jedne z jakimi się zgadzał: "Baby są głupie, baby trzeba lać".
--------------------------------------------------

Ag: Nie, przecież to jest bez sensu! - Agata z Adamem kłócili się od godziny w niewielkim, jednosobowym pokoju w hotelu, a raczej motelu, który nie zasługiwał nawet na jedną gwiazdkę. - Przecież oni się w życiu nie zgodzą! Nawet nie ma co ich prosić!
Ad: A masz lepszy pomysł?! Ja już się wykazałem. Roztłukłem świnkę skarbonkę, żeby uciułać na pokój w tym nędznym hotelu i paluszki bo się uparłaś, że mamy ich czymś poczęstować!
Ag: Bo tak wypada! Wiesz jakiego Falkowicz ma bzika na punkcie kultury i tym podobnych głupot!
Ad: Z tych paluszków to i owszem się ucieszy. Kolejny powód, żeby nas ten buc wyśmiał!
Ag: Mój drogi, bardzo cię proszę - nie obrażaj człowieka, który nam może dupę uratować!
Ad: Przecież on się nie zgodzi! Jestem pewien!
Ag: Nie pierdol! Zgodzą się, przecież to tylko osiem dni.
Ad: Aż osiem dni, Aga! Aż! Poza tym ja tam nie wytrzymam!
Ag: Przecież chyba kiedyś już z nim mieszkałeś.
Ad: Ja?! W życiu!
Ag: Serio?
Ad: My ze sobą wytrzymujemy do 24 godzin, a potem zaczynamy sobie skakać do gardeł. Osiem dni, 192 godziny...
Ag: Adam! - Krzyknęła uradowana. - Ty umiesz liczyć! teraz to Andrzej nas na stówę przyjmie!
Ad: Nie bredź, babo! Mam telefon w kieszeni! Ja i liczenie... ty chyba żeś na prawdę zwariowała... Z resztą nieważne, najważniejsze jest teraz to, że my się pozabijamy przez te osiem dni. My jesteśmy z dwuch różnych światów! Spójrz na mnie i spójrz na niego! Ja mam w rogu pokoju stertę skarpet i nie odróżniam czystych od brudnych, bo praktycznie wszystkie są już brudne, a jemu skarpetki piorą, prasują w kant i chyba jeszcze krochmalą! Albo wyrzuca je po jednym załorzeniu... Moje są z przetworzonych śmiecie, jego z jakiejś bawełny, bambusów czy czegoś tam! - Krajewski prędko dokonał analizy skarpet swoich i brata.
Ag: Adam, nie na skaretach się świat kończy! - Usłyszeli pukanie do drzwi.
Ag: Cześć. - Agata uśmiechnęła się do nich aż przesadnie słodko. - Wejdźcie proszę, usiądźcie... - Blondynka wskazała im łóżko.
W: Powiecie mi po co nam tu kazaliście przyjechać? - Spytała, gdy oni usiedli na łóżku, a Agata i Adam stali przed nimi na baczność.
Ag: Częstujcie się! - Blondynka dalej mówiła przesadnie słodko, a na jej twarzy gościł dość sztuczny uśmiech. Intenistka wskazała ręką na dwie szklanki ze słonymi paluszkami.
F: Jak u Wolańskich. - Zaśmiał się korzystając z "poczęstunku" i założył nogę na nogę.
Ad: Mogę coś powiedzieć, Aga? - Spytał podnosząc do góry rękę.
Ag: I tak gorzej być już nie będzie. - Westchnęła.
Ad: A kto to byli ci cali Wolańscy?
Ag: A co za różnica! Zmieniam zdanie, może być gorzej. Nic nie mów, Adam!
Ad: Jak se chcesz. - Krajewski zamilkł i przez chwilę cała czwórka wpatrywała się w siebie nawzajem.
F: Dobrze, powiedzcie mi o co chodzi? Zachowujecie się przynajmniej dziwnie i to oboje, co mnie zaczyna niepokoić.
Internistka szturchnęła Adama łokciem.
Ag: No otwórz mordę. - Warknęła w jego stronę, gdy ten się nie odzywał.
Ad: Zakazałaś mówić!
Ag: Odwołuję, gadaj!
Ad: No widzicie... - Zamilkł chcąc dobrać odpowiednie słowa.
Ag: Wynikła taka sytuacja...
Ad: To wszystko przez Trettera. Wymieniają nam w hotelu okna i my się nie mamy gdzie podziać, a to zajmie osiem dni co też jest winą Trettera i nie mamy co z sobą zrobić i... chcielibyśmy się do was wprowadzić.
Na te słowa mina zrzedła zarówno Andrzejowi, jak i Wiktorii.
Ag: Może damy wam chwilę na wyjście z szoku, zastanowienie się... pójdziemy do baru. Chodź Adam. - Krajewski posłusznie udał się w stronę drzwi. - Częstujcie się, nie ma co się krępować. - Dorzuciła na koniec i już ich nie było.
W: Chyba nie mamy wyjścia.
F: To ja się wyprowadzam.
W: Słucham?
F: O tyle o ile Agata jest nieszkodliwym dziewczęciem, tak Adamowi miana miłego chłopca przyznać nie można. Ja z nim nie wytrzymam osiem dni, nawet mowy nie ma. Dajmy im pieniądze na wynajęcie apartamentów w hotelu i będzie i im lepiej i nam.
W: Nieee, to by wyglądało jakbyśmy za wszelką cenę nie chcieli ich brać do siebie.
F: Nie wiem jak ty, ale ja za wszelką cenę nie chcę brać Adama do naszego domu.
W: Co ty się tak do niego przyczepiłeś? A do Agatki nic nie masz, bo co? Ma cycki?
F: Tak i chcę ją wziąć do nas, aby ją podglądać. Biegnę zainstalować kamery w pokoju dla niej i w łazience.
W: Dobra, co robimy?
F: Bierzemy Agatę, Adama wysyłamy do Szwajcarii, chociaż ja dalej jestem za rozwiązaniem z daniem im pieniędzy.
W: Pieniądze odpadają od razu. A Adam... będzie mu przykro... no zgódź się! Pogadam z nim, postara się nic nie zniszczyć i nic nie ukraść.
Profesor westchnął zrezygnowany.
F: Że też akurat teraz musiała z ciebie wyjść Matka Teresa... Dobrze, zgadzam się, bierzemy ich, ale jego na twoją odpowiedzialność i wiedz, że mi się to nie podoba.
W: Kocham cię! - Krzyknęła uradowana z decyzji profesora. 

Przepraszam za wszelkie błędy, część pisałam na szybko, gdy się zorientowałam, że to już dziś mija rok :) Czekam na Wasze komentarze, kochani, mając nadzieję, że i tego, wyjątkowego dnia (jak dla tego bloga) będziecie ze mną :)

11 komentarzy:

  1. mnie się to podobało bardzo i czekam na kolejną część

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna część, cudowna... Wiki, Agata, Adam i Falkowicz w jednym domu? No, no wkręciłaś mnie... chce kolejną część ! :)
    Jejku, już 2 lata... 91 część?! Gratuluje <3 jak ja bym chciała tyle osiągnąć :'( A na razie mam 25 część... Gratuluje :* Weny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Ale Oliwio, to dopiero rok, nie dwa. Miejmy nadzieję, że Twoja drobna pomyłka zapowiada następne 365 dni pracy tego bloga :)

      Usuń
  3. Ggratuluję! Rok to szmat czasu :) życzę ci kolejnych lat tak genialnego pisania. Bez wątpienia twój blog jest najlepszym jaki istnieje o FaWi. Co do tej części to powiem ci że naprawdę bardzo mi się podobała, o wiele lepsza od kilku poprzednich. Pomysł wspólnego zamieszkania całej czwórki naprawdę fajny. Oby trwało to dłużej niż 8 dni! Ania.

    OdpowiedzUsuń
  4. No no w jednym domu Andrzej Wiki Agata i Adam będzie ciekawie. Denerwuje mnie ta Kasia. I życze kolejnych 365 dni bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      A Kasia w pewnym sensie ma denerwować

      Usuń
  5. Fajna część ! Czekam na to "wspólne" mieszkanie. Następnego blogowego roku życzę ! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiesz co się dzieje z resztą blogerek od FaWi? Z Fawiomanką, Madzią Wuu, Rudą Fawiomanką, Majką G, bo nie pisały dość długo... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety mi także kontakt się z nimi urwał. FaWi niestety ale chyba powoli się rozpada, a wraz z nim cała ta społeczność, a szkoda, wielka szkoda, bo mogło z tego wyjść coś fajnego. Było tyle blogów, tyle forów i nadziei na połączenie FaWi, lecz teraz zostało już bardzo niewiele z tego :(

      Usuń
  7. Kochana, gratuluję już roku pisania i mam nadzieję że będziesz pisać przez kolejne lata. Opowiadanie jak zwykle fantastyczne. Jestem ciekawa jak rozwinie się wątek z Kasią ;-) dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kochana dobrodziejko! To kest cudowne! Sorki ze dopierro teraz pisze, ale z przyczyn osobistych wczesniej nie moglam... :) WENY!

    OdpowiedzUsuń

Proszę, komentujcie.
To bardzo motywuje :)
Można komentować anonimowo. Ogarnęłam to jakoś.