23 grudnia przygotowania do Wigilii dalej trwały w Leśnej Górze, w końcu wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik.
W pokoju lekarskim znów zebrali się wszyscy lekarze. Wspólny śpiew szedł im coraz lepiej, a Stefan dalej machał z zawzięciem flamastrem. Nawet profesor po błaganiach dyrektora zgodził się przyglądać się próbie. Co prawda Falkowicz cały czas był wpatrzony w swojego iPhona, lecz obecny był. Lekarze skończyli śpiewać i Tretter patrzył z wyczekiwaniem na profesora.
W: Andrzej.
F: Wyszło wam wspaniale, brawo!
T: Błagam pana, ten jeden jedyny raz niechże się pan zaangażuje w życie szpitala! - Tretter spojrzał prosząco na podwładnego. - No niech pan nie będzie takim pesymistą! Nie wierzę, że nie chce pan poczuć tej magii świąt...
F: Magia świąt, powiada pan dyrektorze... - Westchnął zamyślony. - Nie, nie ma mowy. - Odparł odzyskując rezon. - Wesołej choinki panu życzę, szanowny panie dyrektorze. - Falkowicz obdarzył szefa kpiącym spojrzeniem. - Wybaczy pan, lecz jestem zmuszony opuścić tą epokę kamienia łupanego i iść podbijać ten mały świat medycyny gdzie indziej. Tutaj niestety mam wrażenie, że wszyscy się pogrążamy, a nad nami już trzy metry mułu. Tak więc wy tońcie dalej. Sami. Serwus! - I już profesora Falkowicza nie było.
T: No i znowu sobie poszedł! Co za człowiek... - Westchnął niezadowolony. - To wszystko przez was! - Stefan zrzucił "winę" na lekarzy i od razu zrobiło mu się lżej na sercu.
Profesor czarnym Infiniti podjechał pod swoją willę, lecz w tym momencie wcale nie był pewien, czy na pewno nie pomylił domów. Wszędzie porozwieszane były lampki świąteczne i inne "pierdoły", jak to nazywał. Wszedł do domu i zobaczył, że w środku jest jeszcze bardziej kolorowo, a w rogu salonu stoi dwumetrowa choinka z setkami bombek, łańcuchów i lampek. Spojrzał na to wszystko z niedowierzaniem.
W: Andrzej, to ty? - do salonu weszła Wiktoria, a zaraz za nią Agata i Adam.
F: Cześć.
W: Powiedziałeś, że mogę przystroić dom jak chcę, ale chyba nie to miałeś na myśli, sądząc po twojej minie.
F: Nie, jest bardzo.... kolorowo. Ostatni raz widziałem taki dom 30 lat temu. Kto wam tą choinkę przyniósł?
Ag: Ja, bo Wiki nie chciała pomóc, a Adam uznał, że jak powiesił lampki na zewnątrz, to już i tak się przepracował.
F: Nie rób ze mnie idioty. Ta choinka waży trzy razy więcej od ciebie.
Ag: Ale ja serio niosłam tą choinkę! Co prawda dwa metry, bo potem podszedł do mnie jakiś facet i zaoferował pomoc, ale niosłam i to się liczy. - Wiktoria wybuchła śmiechem.
W: A ja kupiłam jemiołę.
F: I to jest świetny pomysł!
Ad: A ja kupiłem wielkiego dmuchanego Mikołaja, ale Wiki nie pozwoliła mi go nadmuchać przed domem. - wszyscy zaczęli się śmiać. - I co, mnie nie pochwalisz?! Sprawiedliwość tego świata, cholera jasna!
-Profesorze, jest już pan! - z kuchni wybiegła gospodyni. - Ma pan całą lodówkę jedzenia, wreszcie nie pójdzie to na marne. Zrobiłam wszystko, co mi tylko do głowy przyszło...
F: Dobrze, pani Aniu, dziękuję. Proszę bardzo. - Falkowicz podał jej kopertę.
-Ale profesorze, nie trzeba. Teraz już nigdzie nie dają premii świątecznych...
F: Wałkujemy to co roku, to już się nudne staje. Spokojnych świąt, widzimy się 2 stycznia.
-Dziękuję bardzo, profesorze. Spokojnych świąt. Do widzenia profesorze, do widzenia pani doktor! - kobieta opuściła willę.
Ag: Żeby nam w szpitalu premie dawali. Ile jej dałeś, tak z ciekawości spytam?
F: Tyle, ile powinienem. Spróbuj jej wyrobów, a też dojdziesz do wniosku, że warto.
Usłyszeli dzwonek do drzwi.
-Mam przesyłki dla profesora Falkowicza, dziś dwa worki. - oznajmił kurier, który wyglądał na nieszczęśliwego, że w ogóle żyje. - Proszę podpisać. - podał Falkowiczowi kwitek z poczty i długopis. - To dla pana. - Kurier postawił dwa worki przy ścianie. - Do widzenia.
W: Od kogo to?!
F: Pojęcia nie mam. W garażu stoi już pięć takich worków.
W: I ty tego nie rozpakowujesz?
F: Już któryś rok z rzędu dostaję paczki od pacjentów - kolejne rupiecie.
Wiktorii i Agacie aż zaświeciły się oczy na myśl o siedmiu workach prezentów.
Ag: Adam przynoś to wszystko tu!
Dwie kobiety dorwały się do worków z prezentami stojących w holu.
F: Ach te baby.
Ad: Baby są głupie, baby trzeba lać. - skwitował zrezygnowany i udał się do garażu po resztę prezentów.
Ag: Boże, ile czekolady! - Obie od dłuższego czasu objadały się słodkościami, a w szczególności Agata.
W: Chcecie? - spytała wyciągając pudełko z czekoladkami w stronę mężczyzn siedzących na kanapie, one same siedziały na podłodze.
Ad: Dzięki, obejdzie się.
Ag: Nie wiesz co dobre! - blondynka sięgnęła po kolejną czekoladkę.
Ad: Po prostu ja wczoraj miałem zatwardzenie po worku czekolady, dziś twoja kolej. Dobrze, że chociaż Wiki i Andrzej się potrafią opanować.
Ag: Torcik wedlowski! - krzyknęła odpakowując kolejny prezent i zabrała się za konsumpcję wyrobu.
W: Jakąś kartkę świąteczną dostałeś. - oznajmiła lekko znudzonym głosem. Kartek z życzeniami przejrzała dziś już setki. - ,,Wesołych świąt. PS: Nienawidzę Cię.'' - Consalida z lekkim zdziwieniem przeczytała treść życzeń i spojrzała na Andrzeja pytająco.
F: Ach, to od Wandy. To już taka tradycja. Ciekawe, czy moja kartka doszła.
Ag: Wy jesteście normalni?
F: Agato, normalność jest nudna. Wszystko zaczęło się od tego, jak Wanda wysłała mi na święta czekoladki z środkiem przeczyszczającym...
Ad: Pamiętam, bo to ja je zjadłem. - warknął.
F: To była dla ciebie dobra nauczka, że nie wolno otwierać cudzych paczek bez ich wiedzy.
Ad: Taa.
F: Przez kilka lat wysyłaliśmy sobie przeróżne prezenty na Boże Narodzenie, lecz skończyły nam się pomysły, więc poprzestaliśmy na kartkach z tradycyjnym tekstem "Wesołych świąt. Nienawidzę Cię".
W: Nie wierzę. Dwoje profesorów bawi się w coś takiego. - parsknęła śmiechem.
F: Po prostu nie chcemy o sobie zapomnieć. Poza tym ja tylko troszczę się o byłą żonę. Wanda zawsze miała niskie ciśnienie, a ja jej je skutecznie podnoszę.
Ag: Macie coś do picia? Chyba się zasłodziłam tą czekoladą.
W: W kuchni.
F: To oni już się od nas wyprowadzili, czy jeszcze nie? - Spytał rudowłosej lekarski ściszonym głosem, gdy blondynka wyszła z salonu.
W: Wiesz przecież, że oni uwielbiają tu być. Agata nazywa ten dom pałacem.
F: Pałacem?
W: Yhm. - Przytaknęła popijając ulubiony kompot z suszu. - Ty jesteś królem. ja królową... a Adam wiernym twym giermkiem.
Profesor zaśmiał się na słowa kobiety.
F: A Agata kim jest w twoim układzie? Pożeraczem czekolady?
W: Moją wierną i oddaną makijażystką. Ty wiesz, że ona nawet zaczęła czytać przez to zamiłowanie do makeupu? Co prawda same bzdury o blendowaniu cieni i tym podobnych mądrościach, ale zawsze coś.
F: To jej powiedz, że jeśli chce podbić świat swoimi makijażami, to powinna się nauczyć angielskiego. Bardziej by się jej przydało, niż umiejętność blendowania cieni.
W: No może i tak...
F: Dobrze, moja wspaniała, najlepsza na świecie żono, czy pozwolisz się zaprosić na kolację? - Spytał uśmiechając się szelmowsko do kobiety. Profesor ujął jej dłoń i ucałował wewnętrzną stronę.
W: Chętnie bym się skusiła... A oni?
F: A oni przystroją sobie ten dom po swojemu. Gorzej być już raczej nie może... - Westchnął okalając wzrokiem setki łańcuchów, lampek oraz innych kiczowatych ozdób rozwieszonych po całym salonie. - Chyba, że poproszą o pomoc doktor Walczyk, wtedy wszystko zmieni się w róż, jeden wielki róż. - Dodał po chwili.
W: Oby nie. To ja pójdę się przebrać, aby jakoś przy tobie wyglądać. A ty może im powiedz, że tu sami zostają. Jeśli Agata zemdleje z przejęcia krzyknij "Wyprzedaż szminek Chanela" i się ocuci.
F: Czy ona na prawdę jest taką słodką blond idiotką?
W: Przykre to, lecz prawdziwe. - Dziewczyna wstała z beżowej kanapy i udała się po schodach na górę.
Wrócili nocą z Warszawskiej restauracji i z zadowoleniem spostrzegli, że Adama i Agaty już nie ma w ich willi. Całując się i rozbierając dotarli do swojej sypialni. Weszli do eleganckiego pomieszczenia i Consalida aż wrzasnęła. W rogu pokoju stał wielki, nadmuchany święty Mikołaj. Profesor i lekarka spojrzeli na siebie, a po chwili oboje wybuchli śmiechem.
F: Nawet nie myśl, ty grubasie, że ci ją oddam. - Zastrzegł, rzucając sceptyczne spojrzenie nadmuchanemu Mikołajowi.
W: No mam nadzieję! On wygląda jakoś podejrzanie. - Zaśmiała się. Profesor postanowił wrócić do przerwanej czynności. Mężczyzna pocałował namiętnie kobietę przyciągając ją jeszcze bliżej siebie. - Mikołaj patrzy. - Rudowłosa jeszcze raz spojrzała na nadmuchanego grubasa.
F: Trudno, mówić na szczęście nie umie. - Falkowicz delikatnie pchnął zielonooką dziewczynę na wielkie łoże pokryte aksamitną narzutą, a ta pociągnęła go za sobą.
Dziękuję Wam wszystkim za życzenia powrotu do zdrowia, spełniły się :) Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na nexta, u mnie zawsze pomiędzy świętami, oraz po Sylwestrze jest dużo imprez rodzinnych i nieraz jestem na dwóch jednego dnia, a jeszcze do każdej się trzeba jakoś przygotować...
Czekam na Wasze komentarze!!!
Cudowna część ;) już nie mogę się doczekać wigilii w leśnej górze, będzie ciekawie! Czakam na nexta
OdpowiedzUsuńTo jest świetne! Najbardziej mnie rozwalił dmuchany Mikołaj :D masz talent! :*
OdpowiedzUsuńPS. Zapraszam na mojego bloga. Dziś pojawiły się 2 części ;-)
~ruda