przepraszam, że dopiero teraz się pojawiam. Wiem, miałam się poprawić, ale mi nie wychodzi. Ta część zbyt genialna nie jest, ale cóż... zapraszam :)
F: Pomogę ci. – Zapropnował blondynce, która z dwoma wielkimi walizami udała się w stronę schodów.
Ag: Miło. – Uśmiechnęła się do mężczyzny zabierającego jej bagaże.
Ad: Założyłabyś bluzkę z jeszcze większym dekoltem, byłby jeszcze milszy. Chociaż sory, z większym już w sklepie nie było.
F: Adam, umówmy się na coś: Jedno słowo za dużo, jeden wybryk i wylatujesz, a mnie nie interesuje czy masz gdzie nocować, czy nie. Ja wracając do domu po parunastu godzinach pracy chcę odpocząć, a nie się z tobą użerać.
Ad: Spoko… ale zachowujesz się jak stary dziad. „Muszę odpocząć po ciężkiej pracy...”. - Zaczął przedrzeźniać brata.
F: Uważaj, bo jeszcze możesz mieć okazję przekonać się na czym polega prawdziwa praca, nie leżenie na kanapie w pokoju lekarskim. Dobrze, tu są dwa pokoje dla was. Tu macie łazienkę. Gdybyście się nie mogli we dwoje zgodzić – na dole jest druga. Adam…
Ad: Ta…?
F: Masz zakaz rozrzucania swoich rzeczy na dole i najlepiej to pozostań w swoim pokoju, bardzo cię proszę.
Ad: A ona to co?! - Krzyknął niezadowolony z niesprawiedliwości mentora.
F: Ja nie jestem pedantem, nie musi wszystko być pod linijkę, ale ten dom musi wyglądać jako tako normalnie. – Usłyszeli dzwonek telefonu. – Przepraszam was. – Mężczyzna odebrał telefon. – Tak? - …. – Jak to na wtorek?! - …. – Paweł, to jest nierealne. Nie jestem w stanie ci nikogo zorganizować. - …. – Nie mogę przyjechać, mam sprawy na miejscu. - …. – Dobrze, coś wymyślę.
F: Ty – spojrzał na Agatę – rób co chcesz. A ty, nie wiem, włącz sobie jakąś bajkę, pobaw się samochodami, czy co tam masz do roboty. – I zostali sami. Spojrzeli na siebie i stali tak w ciszy nie wiedząc co robić.
F: Wiki, mamy mały problem. – Profesor wszedł do sypialni.
W: Co się dzieje? - Spytała malując usta delikatnym błyszczykiem.
F: Dzwonił profesor z Krakowa, na pojutrze rano musi mieć kogoś do prowadzenia wykładów z naczyniówki. Któreś z nas musi pojechać. – Usłyszeli hałas. – Cholera jasna, prosiłem, żeby się czymś zajęli! – Oboje wybiegli z sypialni.
Ad: Kazał mi się pobawić samochodami, no to idziem się bawić! – Krajewski pobiegł na dół po schodach i złapał kluczyki zarówno od Nissana, jak i od Infiniti.
Ag: Co ty robisz?! – Blondynka pobiegła za nim. I w taki właśnie sposób zaczęli się szarpać. Po chwili stłukli kryształowy wazon , w którym stały czerwone róże.
F: Co ty, przepraszam bardzo, robiłeś, że stłukłeś wazon?!
Ad: Dlaczego wszystkie podejrzenia od razu na mnie? Ona też tu jest.
F: Agata, co on zrobił?
Ag: Kazałeś mu się bawić samochodami, więc wziął kluczyki od waszych samochodów i chciał, ten no, pojechać na rajd. No i się zaczęliśmy szarpać…
Ad: I Agata stłukła wazon! - Wtrącił wskazując dwoma rękami na blondynkę.
Ag: To nie ja!
F: Mnie naprawdę nie interesuje kompletnie, które z was zbiło wazon. Mam ważniejsze sprawy na głowie i nie zamierzam bawić się w wyjaśnianie tego. Mam nadzieję, że to się nie powtórzy.
Ag: To naprawdę nie ja!
F: W to akurat jestem w stanie uwierzyć, ale następnym razem nie próbuj walczyć z Adamem, tylko krzycz.
Blondynka przytaknęła skinieniem głowy.
Ad: Ale...!
F: Sprzątać to, natychmiast!
W: Co wam przyszło do tych durnych łbów?! – Warknęła i razem z mężczyzną skierowała się po schodach na górę.
F: Co robimy?
W: Ja cię błagam, nie zostawiaj mnie z nimi. Ja nie chcę odpowiadać za ten dom i ich dwoje. Do tego jeszcze mówiłeś, że pojutrze wieczorem przyjedzie profesor z Szwajcarii, a ja nie znam niemieckiego.
F: To ty chciałaś brać tu ich oboje. - Przypomniał.
W: No wiem, ale ja nie chcę z nimi zostawać! Proszę.
Profesor westchnął zrezygnowany.
F: Czego się nie robi dla kobiety takiej jak ty. – Stwierdził przyciągając ją do siebie i składając na ustach kobiety delikatny pocałunek.
W: Kiedy wyjeżdżam?
F: Jutro po południu, na dwa-trzy dni najprawdopodobniej.
W: Co ja dokładnie mam mówić na tych wykładach?
F: Cokolwiek z naczyniówki. Wykłady dla studentów, czego im nie powiesz i tak zanotują skrupulatnie i wykują na pamięć. Nie ważne co mówisz, ważne jak. Mogę ci wydrukować kilka kartek, przeczytasz im to i się ucieszą.
W: Myślisz, że to wystarczy?
F: Jeśli chcesz, możesz się wyuczyć całego podręcznika, ale i tak nikt na to nie zwróci uwagi.
W: Dobra, kiedy wyjeżdżam? Da się załatwić jakieś bilety na pociąg, mam nadzieję. Nie chcę stać pięć godzin przy kiblu, a samochodem jechać nie mam ochoty. Nie lubię prowadzić na dłuższych trasach.
F: Jutro o 16.00 wylatujesz z Okęcia.
W: Jak to wylatuję?!
F: A myślałaś, że pozwolę ci się tłuc pociągiem? Może i są przedziały vipowskie, ale samolotem będzie wygodniej.
W: Ja się nigdy nie przyzwyczaję do tego twojego życia.
F: Naszego, Wiktorio, naszego.
Ag: Adaś, głodna jestem.
Ad: Idź sępić jedzenie u Falkowicza. Ja tu nic do gadania nie mam.
Ag: Ale nie mógłbyś ty... Bo ty nie masz wstydu, a mi trochę głupio tak...
Ad: Co z tego będę miał?
Ag: Mój uśmiech. - Internistka uśmiechnęła się do niego najsłodziej jak umiała i spojrzała maślanymi oczkami.
Ad: Baby. - Westchnął zrezygnowany. - Aaaaandrzeeeeej!!!! Jeść!!!!!!!! Ja chce jeeeeść!!!!- Zaczął krzyczeć na cały głos.
F: Jezus, Maria! Ciszej, dziecko!
Ad: Jeeeeeść!!!!!
F: Dostaniesz jedzenie, tylko zamknij tą buzię! Oszaleję, po prostu oszaleję. - Mężczyzna skierował się do swojego gabinetu.
Ad: Ja chcę jeść!!!!
F: Dostaniesz swoje jedzenie, tylko muszę to przecież zamówić! - Wrzasnął. Dopiero teraz Krajewski się uciszył.
Ag: Nie musiałeś się aż tak starać, Adaś.
Ad: Dla ciebie wszystko, śliczna. Poza tym sam jestem głodny. Jeść!!!
F: Ja zaraz zwariuję z wami!
W pięknym, wielkim salonie na drewnianym stole pokrytym białym obrusem stały cztery talerze z identycznie ułożonym posiłkiem oraz kieliszki. Obok stołu stał, a raczej spał na stojąco młody chłopak. Po schodach zeszli Wiktoria, Agata, Andrzej i Adam. Woźnicka oraz Krajewski ze zdziwieniem spojrzeli na młodego kelnera, który, gdy tylko zorientował się, że weszli stanął na baczność i schylił głowę, jakby bał się, że przez przypadek spojrzy komuś w oczy. Zajęli miejsca przy stole. Blondynka spojrzała zdziwiona na duże krewetki królewskie, które były podane na talerzu. Zerknęła ukradkiem na Adama. Chłopak był lekko niezadowolony, ale nie wyglądał na zaskoczonego. Internistka już miała spytać o co chodzi, choć to pytanie raczej na miejscu nie było, lecz gdy otworzyła buzię spojrzała na kelnera, który nalał odrobinę wina do kieliszka profesora i dopiero, gdy ten zaakceptował trunek, rozlał go do wszystkich kryształowych naczyń. Dziewczyna patrzyła na to z otwartymi ustami. Zarówno Consalida i profesor wykonywali wszystkie czynności jak automaty. Jednym ruchem rozłożyli serwetki na kolanach. Z racji, iż nawet Krajewski rzucił ją niezdarnie uda, ona także postanowiła to zrobić. Consalida i Falkowicz jednocześnie podnieśli kieliszki z winem, Adam zaraz po nich, więc ona postanowiła ich naśladować. Dziewczyna kompletnie nie orientowała się w sytuacji. Nie sądziła, że są na świecie ludzie, którzy jadają w taki sposób.
F: Pić niezdrowo, więc na zdrowie.
Ad: Zdrowie. - Powtórzył Adam.
Blondynka patrzyła jak narzeczeni przyprawiają swoje dania. Ona nawet nie wiedziała co to za przyprawy, więc wolała z nich zrezygnować. Wzięła się za jedzenie, mimo iż taki posiłek wcale jej się nie uśmiechał. Nigdy nie jadła wcześniej żadnych owoców morza i krewetki nie posmakowały jej już po pierwszym kęsie, lecz była bardzo głodna. Nie wiedziała tylko, że to jest dopiero przystawka.
F: Agato, skorupek się nie je. - Uświadomił dziewczynę. Teraz już wiedziała dlaczego aż tak jej to danie nie smakowało. Zawstydzona odwróciła głowę, próbując zakryć twarz blond włosami.
Ad: Aga, połóż ten nóż i widelec równolegle, bo będziemy tak siedzieć do jutra. - Upomniał dziewczynę Krajewski. Internistka poczuła się zawstydzona po raz enty tego wieczoru. Niby znała tą prostą zasadę, lecz nigdy jej nie stosowała. Zawsze wydawało jej się, że nikt nie stosuje się do tych mądrości wypisanych w książkach savoir vivre'u i przeżyła szok, gdy zobaczyła, że jednak są ludzie którzy je praktykują. Zaskoczyło ją, że nawet Adam radzi sobie tu z wszystkim lepiej od niej, a jeszcze bardziej zdziwiło ją, że chłopak nawet nie tknął dania, choć jak twierdził, był bardzo głodny. Zrozumiała to dopiero, gdy kelner zabrał talerze i przyniósł im smażonego łososia. To po to dostaliśmy tyle sztućców. - Olśniło młodą lekarkę. I tak zjedli obiad i deser, którym był wielki kawałek szarlotki podanej z lodami waniliowymi.
Profesor ukradkiem spoglądał na internistkę, która dość nieporadnie konsumowała posiłek. Chwilami ledwo powstrzymywał wybuch śmiechu patrząc na dziewczynę. Przy stole panowała cały czas cisza. Falkowicz i Wiktoria czasem wymieniali kilka zdań, a Agata i Adam siedzieli nie odzywając się. Była już godzina 21.30. Przenieśli się na kanapę, a kelner przyniósł im kolejne dwie karafki z alkoholem: jedną z winem, drugą z whisky.
-Czy będę jeszcze państwu potrzebny? - Spytał w końcu student, który ledwo już wysilał się na uśmiech.
W: Myślę, że już panu podziękujemy. - Oznajmiła rudowłosa lekarka. Młody chłopak ukłonił się, a po chwili usłyszeli zamykane drzwi.
Ag: Wy tak zawsze?
W: Jak?
Ag: No tak wykwintnie, elegancko...
F: Nawet codzienność może być przyjemna. I to jest wspaniałe, nie sądzisz?
Ag: Ja się trochę nie odnajduję w tej waszej codzienności.
Ad: Przyzwyczaisz się, to wcale nie jest takie trudne jak się wydaje. Jak ja się nauczyłem zachowywać przy stole, to i ty to ogarniesz. - Zapewnił dziewczynę.
Ag: Ja myślałam, że wy sobie robicie ze mnie żarty.
F: Ja nie jestem typem żartownisia.
Ag: Wam nie szkoda tyle forsy? Kelner, najdroższe dania...
F: Do grobu tych pieniędzy ze sobą nie zabiorę. Myślisz, że po co pracuję całymi dniami i nocami? No właśnie po to. Żeby na prawdę żyć, bo życie przecież po to jest.
Blondynka uśmiechnęła się delikatnie. Prawda była taka, że zazdrościła Consalidzie takiego życie. Ona także chciałaby zaznać luksusu.
Rudowłosa lekarka weszła do sporej sypialni w czerwonej, koronkowej koszulce. Przygryzła delikatnie wargę widząc, że profesor oderwał wzrok od książki i ukradkiem na nią zerka. Podeszła do niego i zabrała mężczyźnie lekturę, odkładając ją na elegancką, drewnianą szafkę nocną ze zdobieniami.
W: Nauka jest wspaniała, ale nie sądzisz, że są ciekawsze zajęcia?
F: Coś pani proponuje, pani doktor? - Spytał i nie czekając na odpowiedź pociągnął dziewczynę na łóżko kładąc ją na plecach i namiętnie wpił się w jej usta.
W: Myślę, że mam w zanadrzu sporo propozycji.
Profesor sugestywnie spojrzał na dębowe drzwi sypialni.
W: Śpią już. A jak nie, to ich problem. - Nim profesor się spostrzegł rudowłosa kobieta była już nad nim.
----------------------------------------
T: Uwaga! - Krzyknął wchodząc do pokoju lekarskiego. Podwładni niechętni uciszyli się i zajęli miejsca. - W ramach akcji "Szpital przyjazny pacjentowi" będziemy urządzać wigilię pacjentom, którzy muszą u nas zostać w czasie świąt. Każdy z państwa musi się zaangażować. Będziemy piec ciasta, śpiewać, kupimy prezenty...
F: Zgłaszam się do zakupu prezentów i dalej mnie w to nie mieszajcie. - Zdeklarował od razu.
T: Nie, nie, nie! Prezenty będą kupione z pieniędzy szpitalnych, co jest jak dla mnie absurdalne, ale dobra... A śpiewać będziecie wszyscy!
F: Beze mnie.
T: Dobra, może pan nie śpiewać, ale wtedy to pan rozdziela zadania kto co śpiewa. Pasuje? Pierwsza kolęda " Gdy śliczna panna".
F: Wikto... - Nie zdążyło powiedzieć imienia rudowłosej lekarki, gdy ta mu przerwała.
W: Obiecuję ci, że jeśli mnie w to wkopiesz jeszcze dziś złożę papiery rozwodowe. - Warknęła.
F: Doktor Kaczmarek nam zaśpiewa solowo! - Zarządził. - I ani słowa sprzeciwu! - Zastrzegł, nim dziewczyna zdążyła się odezwać. - Co tam dalej mamy?
T: "Jest taki dzień".
F: Doktor Rudnicka. - Rozporządził. Nina zaczęła warczeć i krzyczeć, lecz nikt nie zwrócił na nią uwagi.
T: Jeszcze " Dzisiaj w Betlejem"
F: Adam.
Ad: Ja nie umiem śpiewać!
T: Zaśpiewaj coś to rozstrzygniemy!
Ad: Wlazł kotek na płotek i walnął go młotek... - zaczął śpiewać. - Nic więcej nie umiem.
F: Dobrze, więc... doktor Van Graf! - Stwierdził entuzjastycznie.
V: Ja nie wiedzieć, profesorze, czy ja dać radę.
F: Dać, dać. Dalej, dyrektorze. - Popędził szefa chcąc móc jak najszybciej wyjść z pokoju lekarskiego.
V: No i jeszcze musicie coś wszyscy razem zaśpiewać. A co to niech pan sam wymyśli.
F: Ktoś ma może jakiś pomysł?
Ag: Santa, can you here me. - Odezwała się blondynka.
T: Litości, mamy na oddziałach osiemdziesięciolatki, one nie wiedza co to jest.
Ag: A pan wie?
T: Oj dajcie spokój! Co innego wymyśleć, po polsku!
F: Macie państwo dwie minuty na decyzję, albo będziecie śpiewać coś w wykonaniu operowym i to zawierające sześćset archaizmów.
Ad: Bu... bu... bu! - Wszyscy odsunęli się od Adama myślące, że ten zaraz zwymiotuje, lecz tan wyśpiewał, a raczej wykrzyczał na cały głos: - Bóg się roooodziiiii!!!!!
F: Drobny szantaż i wszyscy się potrafią dogadać.
T: To zróbmy teraz próbę! - Krzyknął entuzjastycznie i zaczął ustawiać pracowników w rzędzie. - Pan będzie dyrygentem. - Stwierdził wręczając Andrzejowi flamaster.
F: Chyba to są żarty. - Profesor zaczął się śmiać.
T: Jeszcze chwila i dostanie pan solówkę.
F: A jak nie wykonam rozkazu, to może mnie pan zwolni?
T: Nie chcesz być dyrygentem, to spadaj! Nie wiesz co tracisz! - Tretter wyrwał mężczyźnie flamaster z rąk. - Śpiewamy " Bóg się rodzi". Trzy, cztery! - Dyrektor zaczął machać entuzjastycznie mazakiem na wszystkie strony, lecz podwładni nie zaśpiewali ani słowa, a po chwili większość z nich zaczęła się śmiać.
T: Śpiewać powiedziałem! Trzy, cztery! - W pokoju lekarskim zapanowała cisza.
K: Ogarnijcie się, idioci, bo ja nie zamierzam tu stać do wieczora! - Wrzasnęła w końcu Kasia. - Jak się ten stary łysy uparł, że mamy śpiewać, co jest absurdalne, to może już śpiewajmy, bo będziemy tu tak stać do Wielkanocy. Adam, śpiewamy! - Zarządziła. Sama zaczęła śpiewać kolędę. Już po kilku słowach Krajewski, który dostał od niej jeszcze z łokcia zaczął śpiewać, a po chwili powoli dołączyli do nich inni lekarze, a Tretter dalej z zawzięciem machał mazakiem.
F: Wspaniale wam to wychodzi. Wybaczcie jednak, nie mogę dłużej z państwem tu zostać. Doktor Kaczmarek świetnie sobie radzi z organizacją zespołu, na pewno sprosta zadaniu. Do widzenia! - Nim Tretter zdążył się sprzeciwić Falkowicza już nie było.
T: Czy on musi, kurwa mać, mieć wszystko w dupie?! - Wrzasnął zirytowany.
B: Może on pedał? - Zasugerował Jakubek.
V: Ja nie rozumieć. - Przyznał się Van Graff.
B: Bo jak się jest pedałem, to jeden drugiemu w dupę.... a Stefcio powiedział, że Falkowicz ma wszystko w dupie. - Borys jako dobry kolega wytłumaczył anestezjologowi o co chodzi.
V: Adam mówić, że profesor być buc, dyrektor, że celebryta, Sambor, że cham, ty, że pedał... Teraz to ja już nic nie rozumieć! - Ruud niezadowolony wyszedł z pokoju lekarskiego.
T: No już, śpiewać! Trzy, cztery!
F: Doktorze Samborze, jakże się cieszę na pana widok. - Profesor wszedł do pokoju lekarskiego i zastał mężczyznę uzupełniającego dokumentację medyczną. - Mam dla pana wybitnie trudne zadanie, lecz wierzę, że pan sprosta.
S: Co pan ode mnie chce?
F: Proszę znaleźć doktor Consalidę i bezpiecznie doprowadzić do mego gabinetu. Mam nadzieję, że nie będę za długo musiał czekać i uwinie się pan z tym prędko.
S: Mam szukać pańskiej narzeczonej?!
F: Od początku miałem przeczucie, że jednak pan sobie nie da rady.
S: Profesorze, pan sobie ze mnie chyba kpi!
F: Doktorze, to pan sobie chyba ze mnie kpi. To jest rozkaz i ja nie będę czekał godzinami na jego wykonanie. - Falkowicz wyszedł z pokoju lekarskiego trzaskając drzwiami. Kwadrans później do jego gabinetu weszła Wiktoria i jeszcze bardziej wściekły Sambor. Pchnął dziewczynę na kanapę, obdarzył szefa złośliwym spojrzeniem i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
W: Kazałeś mu mnie znaleźć?
F: Nie odbierałaś telefonu. - Wyjaśnił i oboje zaczęli się śmiać. - Musimy jechać na lotnisko, Wiktorio. - Przypomniał.
W: Aaa, no tak.
F: A no tak.
Profesor siedział na skórzanej kanapie podpierając głowę rękami. Do pokoju wpadła Agata i Adam. Oboje mieli przy sobie po misce cukierków i rzucali nimi w siebie biegając po cały salonie.
F: Spokój! - Jęknął, takim głosem, że można by pomyśleć, że zaraz się rozpłacze. - A mogłem dać im pieniądze na hotel.... i co by to komu szkodziło? - Spytał sam siebie.
Ad: Ty sam ze sobą gadasz? - Adam na chwilę wstrzymał walkę z Agatą.
F: Czasem trzeba porozmawiać z kimś inteligentnym.
Ad: No ha, ha, ha.... Ognia! - Krajewski rzucił kilkoma cukierkami w blondynkę, a ta odwdzięczyła mu się tym samym.
F: Bogdan, Bogdan, Bogdan trzymaj się. - Zanucił wstając z kanapy i nalewając sobie szklankę ulubionego trunku.
Ad: A ty nie miałeś na imię Andrzej? Z resztą nieważne, wsio ryba.
F: Użyj może czasem internetu do czegoś pożytecznego.
Ad: Taa. Aga, o czym on gada?
Ag: Wiem, że nic nie wiem. - Przyznała.
F: A czyje to są słowa?
Ag: A skąd ja mam wiedzieć?!
F: Grecki filozof żyjący na przełomie V i VI wieku p.n.e., Sokrates.
Ag: Eee zawsze miałam same dwóje z historii i geografii.
F: Wiemy już przynajmniej dlaczego nigdy nie możesz tu trafić.
Ag: Bo to jest nielogiczne! Bo jak jest N, E, W, S to to powinno być w kolejności jak wskazówki zegara, żeby się układało w news!
F: Zdecydowanie.
Ad: W ogóle, to gdzie Consalida?
F: Wyjechała. - Oznajmił popijając alkohol. - Nawet ona z wami nie może wytrzymać.
Ag: A kiedy wróci?
F: Za dwa-trzy dni. Sprzątajcie to, za dwie godziny będzie tu profesor ze Szwajcarii.
Ad: Co mam robić? I ona. - Spytał zbierając cukierki z podłogi.
F: Ty się tu nie pokazuj. - Rozkazał Adamowi. - A ty... - Spojrzał na Agatę. - Rób co chcesz. Możesz tu siedzieć i dobrze wyglądać, albo zająć się Adamem.
Ag: To wybieram Adama. Nie znam niemieckiego.
F: A znasz jakikolwiek język?
Ag: Polski.
Ad: Ha! A ja znam angielski! - Pochwalił się. - Mniej więcej... dobra mniej. - Przyznał. - Ale Andrzej zna angielski, niemiecki, francuski, rosyjski. norweski, łaciński, włoski i uczy się portugalskiego i greckiego.
Ag: Ja pierdole...
F: Ty to chyba nawet polskiego nie znasz.
Ag: No dzięki! W ogóle, kto normalny uczy się greckiego i tych ich bazgrołów?!
F: A co to, w Grecji nie ma milionerów, potencjalnych inwestorów?
Ag: Wy się macie z tymi pieniędzmi... - Westchnęła i udała się po schodach na górę, a zaraz za nią poszedł Adam.
Krajewski i Woźnicka siedzieli w jednym z pokoi popijając gorącą czekoladę i jedząc szarlotkę. Do pomieszczenia wpadł profesor.
Ad: Skończyliście już to pierdolenie o Chopinie? - Spytał znudzony.
F: Prawie. - Mężczyzna otworzył jedną z szafek. Adam i Agata aż otworzyli buzie zdumieni, gdy zobaczyli, że w środku są ułożona paczuszki z gotówką.
Ad: Co ty robisz?
F: Inwestuję.
Ag: Trzymasz w domu szafkę pieniędzy?!
F: Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie się potrzebować gotówki. - Profesor włożył do papierowej torby kilkanaście paczek gotówki.
Ag: Ja się poddaję, w życiu nie zrozumiem twojej logiki, jestem na to za głupia.
F: Płacąc teraz w gotówce zaoszczędzimy jakieś 700 tysięcy. Może majątek to to nie jest, ale zawsze coś. - Falkowicz zostawił ich z powrotem samych w pokoju.
Ag: Ja tego w życiu nie ogarnę.
Ad: Ja też, ale trudno. To jest Falkowicz, jego nie zrozumiesz.
F: Jutro o 16.00 wylatujesz z Okęcia.
W: Jak to wylatuję?!
F: A myślałaś, że pozwolę ci się tłuc pociągiem? Może i są przedziały vipowskie, ale samolotem będzie wygodniej.
W: Ja się nigdy nie przyzwyczaję do tego twojego życia.
F: Naszego, Wiktorio, naszego.
Ag: Adaś, głodna jestem.
Ad: Idź sępić jedzenie u Falkowicza. Ja tu nic do gadania nie mam.
Ag: Ale nie mógłbyś ty... Bo ty nie masz wstydu, a mi trochę głupio tak...
Ad: Co z tego będę miał?
Ag: Mój uśmiech. - Internistka uśmiechnęła się do niego najsłodziej jak umiała i spojrzała maślanymi oczkami.
Ad: Baby. - Westchnął zrezygnowany. - Aaaaandrzeeeeej!!!! Jeść!!!!!!!! Ja chce jeeeeść!!!!- Zaczął krzyczeć na cały głos.
F: Jezus, Maria! Ciszej, dziecko!
Ad: Jeeeeeść!!!!!
F: Dostaniesz jedzenie, tylko zamknij tą buzię! Oszaleję, po prostu oszaleję. - Mężczyzna skierował się do swojego gabinetu.
Ad: Ja chcę jeść!!!!
F: Dostaniesz swoje jedzenie, tylko muszę to przecież zamówić! - Wrzasnął. Dopiero teraz Krajewski się uciszył.
Ag: Nie musiałeś się aż tak starać, Adaś.
Ad: Dla ciebie wszystko, śliczna. Poza tym sam jestem głodny. Jeść!!!
F: Ja zaraz zwariuję z wami!
W pięknym, wielkim salonie na drewnianym stole pokrytym białym obrusem stały cztery talerze z identycznie ułożonym posiłkiem oraz kieliszki. Obok stołu stał, a raczej spał na stojąco młody chłopak. Po schodach zeszli Wiktoria, Agata, Andrzej i Adam. Woźnicka oraz Krajewski ze zdziwieniem spojrzeli na młodego kelnera, który, gdy tylko zorientował się, że weszli stanął na baczność i schylił głowę, jakby bał się, że przez przypadek spojrzy komuś w oczy. Zajęli miejsca przy stole. Blondynka spojrzała zdziwiona na duże krewetki królewskie, które były podane na talerzu. Zerknęła ukradkiem na Adama. Chłopak był lekko niezadowolony, ale nie wyglądał na zaskoczonego. Internistka już miała spytać o co chodzi, choć to pytanie raczej na miejscu nie było, lecz gdy otworzyła buzię spojrzała na kelnera, który nalał odrobinę wina do kieliszka profesora i dopiero, gdy ten zaakceptował trunek, rozlał go do wszystkich kryształowych naczyń. Dziewczyna patrzyła na to z otwartymi ustami. Zarówno Consalida i profesor wykonywali wszystkie czynności jak automaty. Jednym ruchem rozłożyli serwetki na kolanach. Z racji, iż nawet Krajewski rzucił ją niezdarnie uda, ona także postanowiła to zrobić. Consalida i Falkowicz jednocześnie podnieśli kieliszki z winem, Adam zaraz po nich, więc ona postanowiła ich naśladować. Dziewczyna kompletnie nie orientowała się w sytuacji. Nie sądziła, że są na świecie ludzie, którzy jadają w taki sposób.
F: Pić niezdrowo, więc na zdrowie.
Ad: Zdrowie. - Powtórzył Adam.
Blondynka patrzyła jak narzeczeni przyprawiają swoje dania. Ona nawet nie wiedziała co to za przyprawy, więc wolała z nich zrezygnować. Wzięła się za jedzenie, mimo iż taki posiłek wcale jej się nie uśmiechał. Nigdy nie jadła wcześniej żadnych owoców morza i krewetki nie posmakowały jej już po pierwszym kęsie, lecz była bardzo głodna. Nie wiedziała tylko, że to jest dopiero przystawka.
F: Agato, skorupek się nie je. - Uświadomił dziewczynę. Teraz już wiedziała dlaczego aż tak jej to danie nie smakowało. Zawstydzona odwróciła głowę, próbując zakryć twarz blond włosami.
Ad: Aga, połóż ten nóż i widelec równolegle, bo będziemy tak siedzieć do jutra. - Upomniał dziewczynę Krajewski. Internistka poczuła się zawstydzona po raz enty tego wieczoru. Niby znała tą prostą zasadę, lecz nigdy jej nie stosowała. Zawsze wydawało jej się, że nikt nie stosuje się do tych mądrości wypisanych w książkach savoir vivre'u i przeżyła szok, gdy zobaczyła, że jednak są ludzie którzy je praktykują. Zaskoczyło ją, że nawet Adam radzi sobie tu z wszystkim lepiej od niej, a jeszcze bardziej zdziwiło ją, że chłopak nawet nie tknął dania, choć jak twierdził, był bardzo głodny. Zrozumiała to dopiero, gdy kelner zabrał talerze i przyniósł im smażonego łososia. To po to dostaliśmy tyle sztućców. - Olśniło młodą lekarkę. I tak zjedli obiad i deser, którym był wielki kawałek szarlotki podanej z lodami waniliowymi.
Profesor ukradkiem spoglądał na internistkę, która dość nieporadnie konsumowała posiłek. Chwilami ledwo powstrzymywał wybuch śmiechu patrząc na dziewczynę. Przy stole panowała cały czas cisza. Falkowicz i Wiktoria czasem wymieniali kilka zdań, a Agata i Adam siedzieli nie odzywając się. Była już godzina 21.30. Przenieśli się na kanapę, a kelner przyniósł im kolejne dwie karafki z alkoholem: jedną z winem, drugą z whisky.
-Czy będę jeszcze państwu potrzebny? - Spytał w końcu student, który ledwo już wysilał się na uśmiech.
W: Myślę, że już panu podziękujemy. - Oznajmiła rudowłosa lekarka. Młody chłopak ukłonił się, a po chwili usłyszeli zamykane drzwi.
Ag: Wy tak zawsze?
W: Jak?
Ag: No tak wykwintnie, elegancko...
F: Nawet codzienność może być przyjemna. I to jest wspaniałe, nie sądzisz?
Ag: Ja się trochę nie odnajduję w tej waszej codzienności.
Ad: Przyzwyczaisz się, to wcale nie jest takie trudne jak się wydaje. Jak ja się nauczyłem zachowywać przy stole, to i ty to ogarniesz. - Zapewnił dziewczynę.
Ag: Ja myślałam, że wy sobie robicie ze mnie żarty.
F: Ja nie jestem typem żartownisia.
Ag: Wam nie szkoda tyle forsy? Kelner, najdroższe dania...
F: Do grobu tych pieniędzy ze sobą nie zabiorę. Myślisz, że po co pracuję całymi dniami i nocami? No właśnie po to. Żeby na prawdę żyć, bo życie przecież po to jest.
Blondynka uśmiechnęła się delikatnie. Prawda była taka, że zazdrościła Consalidzie takiego życie. Ona także chciałaby zaznać luksusu.
Rudowłosa lekarka weszła do sporej sypialni w czerwonej, koronkowej koszulce. Przygryzła delikatnie wargę widząc, że profesor oderwał wzrok od książki i ukradkiem na nią zerka. Podeszła do niego i zabrała mężczyźnie lekturę, odkładając ją na elegancką, drewnianą szafkę nocną ze zdobieniami.
W: Nauka jest wspaniała, ale nie sądzisz, że są ciekawsze zajęcia?
F: Coś pani proponuje, pani doktor? - Spytał i nie czekając na odpowiedź pociągnął dziewczynę na łóżko kładąc ją na plecach i namiętnie wpił się w jej usta.
W: Myślę, że mam w zanadrzu sporo propozycji.
Profesor sugestywnie spojrzał na dębowe drzwi sypialni.
W: Śpią już. A jak nie, to ich problem. - Nim profesor się spostrzegł rudowłosa kobieta była już nad nim.
----------------------------------------
T: Uwaga! - Krzyknął wchodząc do pokoju lekarskiego. Podwładni niechętni uciszyli się i zajęli miejsca. - W ramach akcji "Szpital przyjazny pacjentowi" będziemy urządzać wigilię pacjentom, którzy muszą u nas zostać w czasie świąt. Każdy z państwa musi się zaangażować. Będziemy piec ciasta, śpiewać, kupimy prezenty...
F: Zgłaszam się do zakupu prezentów i dalej mnie w to nie mieszajcie. - Zdeklarował od razu.
T: Nie, nie, nie! Prezenty będą kupione z pieniędzy szpitalnych, co jest jak dla mnie absurdalne, ale dobra... A śpiewać będziecie wszyscy!
F: Beze mnie.
T: Dobra, może pan nie śpiewać, ale wtedy to pan rozdziela zadania kto co śpiewa. Pasuje? Pierwsza kolęda " Gdy śliczna panna".
F: Wikto... - Nie zdążyło powiedzieć imienia rudowłosej lekarki, gdy ta mu przerwała.
W: Obiecuję ci, że jeśli mnie w to wkopiesz jeszcze dziś złożę papiery rozwodowe. - Warknęła.
F: Doktor Kaczmarek nam zaśpiewa solowo! - Zarządził. - I ani słowa sprzeciwu! - Zastrzegł, nim dziewczyna zdążyła się odezwać. - Co tam dalej mamy?
T: "Jest taki dzień".
F: Doktor Rudnicka. - Rozporządził. Nina zaczęła warczeć i krzyczeć, lecz nikt nie zwrócił na nią uwagi.
T: Jeszcze " Dzisiaj w Betlejem"
F: Adam.
Ad: Ja nie umiem śpiewać!
T: Zaśpiewaj coś to rozstrzygniemy!
Ad: Wlazł kotek na płotek i walnął go młotek... - zaczął śpiewać. - Nic więcej nie umiem.
F: Dobrze, więc... doktor Van Graf! - Stwierdził entuzjastycznie.
V: Ja nie wiedzieć, profesorze, czy ja dać radę.
F: Dać, dać. Dalej, dyrektorze. - Popędził szefa chcąc móc jak najszybciej wyjść z pokoju lekarskiego.
V: No i jeszcze musicie coś wszyscy razem zaśpiewać. A co to niech pan sam wymyśli.
F: Ktoś ma może jakiś pomysł?
Ag: Santa, can you here me. - Odezwała się blondynka.
T: Litości, mamy na oddziałach osiemdziesięciolatki, one nie wiedza co to jest.
Ag: A pan wie?
T: Oj dajcie spokój! Co innego wymyśleć, po polsku!
F: Macie państwo dwie minuty na decyzję, albo będziecie śpiewać coś w wykonaniu operowym i to zawierające sześćset archaizmów.
Ad: Bu... bu... bu! - Wszyscy odsunęli się od Adama myślące, że ten zaraz zwymiotuje, lecz tan wyśpiewał, a raczej wykrzyczał na cały głos: - Bóg się roooodziiiii!!!!!
F: Drobny szantaż i wszyscy się potrafią dogadać.
T: To zróbmy teraz próbę! - Krzyknął entuzjastycznie i zaczął ustawiać pracowników w rzędzie. - Pan będzie dyrygentem. - Stwierdził wręczając Andrzejowi flamaster.
F: Chyba to są żarty. - Profesor zaczął się śmiać.
T: Jeszcze chwila i dostanie pan solówkę.
F: A jak nie wykonam rozkazu, to może mnie pan zwolni?
T: Nie chcesz być dyrygentem, to spadaj! Nie wiesz co tracisz! - Tretter wyrwał mężczyźnie flamaster z rąk. - Śpiewamy " Bóg się rodzi". Trzy, cztery! - Dyrektor zaczął machać entuzjastycznie mazakiem na wszystkie strony, lecz podwładni nie zaśpiewali ani słowa, a po chwili większość z nich zaczęła się śmiać.
T: Śpiewać powiedziałem! Trzy, cztery! - W pokoju lekarskim zapanowała cisza.
K: Ogarnijcie się, idioci, bo ja nie zamierzam tu stać do wieczora! - Wrzasnęła w końcu Kasia. - Jak się ten stary łysy uparł, że mamy śpiewać, co jest absurdalne, to może już śpiewajmy, bo będziemy tu tak stać do Wielkanocy. Adam, śpiewamy! - Zarządziła. Sama zaczęła śpiewać kolędę. Już po kilku słowach Krajewski, który dostał od niej jeszcze z łokcia zaczął śpiewać, a po chwili powoli dołączyli do nich inni lekarze, a Tretter dalej z zawzięciem machał mazakiem.
F: Wspaniale wam to wychodzi. Wybaczcie jednak, nie mogę dłużej z państwem tu zostać. Doktor Kaczmarek świetnie sobie radzi z organizacją zespołu, na pewno sprosta zadaniu. Do widzenia! - Nim Tretter zdążył się sprzeciwić Falkowicza już nie było.
T: Czy on musi, kurwa mać, mieć wszystko w dupie?! - Wrzasnął zirytowany.
B: Może on pedał? - Zasugerował Jakubek.
V: Ja nie rozumieć. - Przyznał się Van Graff.
B: Bo jak się jest pedałem, to jeden drugiemu w dupę.... a Stefcio powiedział, że Falkowicz ma wszystko w dupie. - Borys jako dobry kolega wytłumaczył anestezjologowi o co chodzi.
V: Adam mówić, że profesor być buc, dyrektor, że celebryta, Sambor, że cham, ty, że pedał... Teraz to ja już nic nie rozumieć! - Ruud niezadowolony wyszedł z pokoju lekarskiego.
T: No już, śpiewać! Trzy, cztery!
S: Co pan ode mnie chce?
F: Proszę znaleźć doktor Consalidę i bezpiecznie doprowadzić do mego gabinetu. Mam nadzieję, że nie będę za długo musiał czekać i uwinie się pan z tym prędko.
S: Mam szukać pańskiej narzeczonej?!
F: Od początku miałem przeczucie, że jednak pan sobie nie da rady.
S: Profesorze, pan sobie ze mnie chyba kpi!
F: Doktorze, to pan sobie chyba ze mnie kpi. To jest rozkaz i ja nie będę czekał godzinami na jego wykonanie. - Falkowicz wyszedł z pokoju lekarskiego trzaskając drzwiami. Kwadrans później do jego gabinetu weszła Wiktoria i jeszcze bardziej wściekły Sambor. Pchnął dziewczynę na kanapę, obdarzył szefa złośliwym spojrzeniem i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
W: Kazałeś mu mnie znaleźć?
F: Nie odbierałaś telefonu. - Wyjaśnił i oboje zaczęli się śmiać. - Musimy jechać na lotnisko, Wiktorio. - Przypomniał.
W: Aaa, no tak.
F: A no tak.
Profesor siedział na skórzanej kanapie podpierając głowę rękami. Do pokoju wpadła Agata i Adam. Oboje mieli przy sobie po misce cukierków i rzucali nimi w siebie biegając po cały salonie.
F: Spokój! - Jęknął, takim głosem, że można by pomyśleć, że zaraz się rozpłacze. - A mogłem dać im pieniądze na hotel.... i co by to komu szkodziło? - Spytał sam siebie.
Ad: Ty sam ze sobą gadasz? - Adam na chwilę wstrzymał walkę z Agatą.
F: Czasem trzeba porozmawiać z kimś inteligentnym.
Ad: No ha, ha, ha.... Ognia! - Krajewski rzucił kilkoma cukierkami w blondynkę, a ta odwdzięczyła mu się tym samym.
F: Bogdan, Bogdan, Bogdan trzymaj się. - Zanucił wstając z kanapy i nalewając sobie szklankę ulubionego trunku.
Ad: A ty nie miałeś na imię Andrzej? Z resztą nieważne, wsio ryba.
F: Użyj może czasem internetu do czegoś pożytecznego.
Ad: Taa. Aga, o czym on gada?
Ag: Wiem, że nic nie wiem. - Przyznała.
F: A czyje to są słowa?
Ag: A skąd ja mam wiedzieć?!
F: Grecki filozof żyjący na przełomie V i VI wieku p.n.e., Sokrates.
Ag: Eee zawsze miałam same dwóje z historii i geografii.
F: Wiemy już przynajmniej dlaczego nigdy nie możesz tu trafić.
Ag: Bo to jest nielogiczne! Bo jak jest N, E, W, S to to powinno być w kolejności jak wskazówki zegara, żeby się układało w news!
F: Zdecydowanie.
Ad: W ogóle, to gdzie Consalida?
F: Wyjechała. - Oznajmił popijając alkohol. - Nawet ona z wami nie może wytrzymać.
Ag: A kiedy wróci?
F: Za dwa-trzy dni. Sprzątajcie to, za dwie godziny będzie tu profesor ze Szwajcarii.
Ad: Co mam robić? I ona. - Spytał zbierając cukierki z podłogi.
F: Ty się tu nie pokazuj. - Rozkazał Adamowi. - A ty... - Spojrzał na Agatę. - Rób co chcesz. Możesz tu siedzieć i dobrze wyglądać, albo zająć się Adamem.
Ag: To wybieram Adama. Nie znam niemieckiego.
F: A znasz jakikolwiek język?
Ag: Polski.
Ad: Ha! A ja znam angielski! - Pochwalił się. - Mniej więcej... dobra mniej. - Przyznał. - Ale Andrzej zna angielski, niemiecki, francuski, rosyjski. norweski, łaciński, włoski i uczy się portugalskiego i greckiego.
Ag: Ja pierdole...
F: Ty to chyba nawet polskiego nie znasz.
Ag: No dzięki! W ogóle, kto normalny uczy się greckiego i tych ich bazgrołów?!
F: A co to, w Grecji nie ma milionerów, potencjalnych inwestorów?
Ag: Wy się macie z tymi pieniędzmi... - Westchnęła i udała się po schodach na górę, a zaraz za nią poszedł Adam.
Krajewski i Woźnicka siedzieli w jednym z pokoi popijając gorącą czekoladę i jedząc szarlotkę. Do pomieszczenia wpadł profesor.
Ad: Skończyliście już to pierdolenie o Chopinie? - Spytał znudzony.
F: Prawie. - Mężczyzna otworzył jedną z szafek. Adam i Agata aż otworzyli buzie zdumieni, gdy zobaczyli, że w środku są ułożona paczuszki z gotówką.
Ad: Co ty robisz?
F: Inwestuję.
Ag: Trzymasz w domu szafkę pieniędzy?!
F: Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie się potrzebować gotówki. - Profesor włożył do papierowej torby kilkanaście paczek gotówki.
Ag: Ja się poddaję, w życiu nie zrozumiem twojej logiki, jestem na to za głupia.
F: Płacąc teraz w gotówce zaoszczędzimy jakieś 700 tysięcy. Może majątek to to nie jest, ale zawsze coś. - Falkowicz zostawił ich z powrotem samych w pokoju.
Ag: Ja tego w życiu nie ogarnę.
Ad: Ja też, ale trudno. To jest Falkowicz, jego nie zrozumiesz.
Świetne masz talent, a przy okazji dała byś radę jeszcze dziś coś dodać.
OdpowiedzUsuńDzięki :) Nie wiem, jeśli już to późnym wieczorem, ale niczego nie obiecuję.
Usuńhahahaha :D
OdpowiedzUsuńDziewczyno śmieje się do komputera, przez twoje opowiadania dają mnie do psychiatryka i będą wytykać palcami : ,,To ta co się do monitora śmiała''.
OdpowiedzUsuńA tak na poważnie...Masz talent, piszesz cudownie. Nie myślałaś nad napisaniem książki?
Kocham twoje opowiadania :')
Dziękuję Ci bardzo, Oliwio, niezmiernie mi miło :)
UsuńSzczerze mówiąc (pisząc) myślałam o tym, napisałam nawet krótki początek, lecz mimo iż mam na nią pewien pomysł nie sądzę aby miało to jakikolwiek sens. Gdzie ja wśród tylu znanych autorów? Nikt by tego nie czytał, chociaż chciałabym. Głównie to dlatego, że jestem osobą, która chciałaby zarabiać pracując, lecz nie ucząc się. Zawsze myślałam, że chciałabym być lekarzem - chciałabym, ale gdybym mogła ominąć studia, specjalizację i całą resztę, która sprawi, że nim będę pełnoprawnym lekarzem będę mieć 35 lat. Wolałabym zarabiać w inny sposób, rozkręcić jakiś biznes, pisać, czy robić coś takiego. Ale cóż, życie.