LICZBA WYŚWIETLEŃ

poniedziałek, 23 lutego 2015

CZĘŚĆ 102

"Całujcie mnie wszyscy w dupę!"

Ag: Be, was, been. Beat, beat, beaten. - Blondynka siedziała na kanapie w pokoju lekarskim z zawzięciem ucząc się odmiany czasowników. Jak polecił jej profesor, wzięła się za naukę języka angielskiego.
F: A ty znasz chociaż znaczenie tych czasowników? - Spytał wchodząc do pomieszczenia.
Ag: Tak. - Przytaknęła od razu.
F: To co znaczy "beat"?
Ag: Eeee...
F: Zbić.
Ag: To ja powinnam dostać po dupsku, bo uczę się już od tygodnia i dalej nic nie wiem!
F: Wybacz, kobiet nie bijam. - Profesor nalał sobie kawy do porcelanowej filiżanki. Wszyscy normalni lekarze pili ten gorzki napój z przeróżnych kubków, lecz Falkowicz uparł się na porcelanę i Tretter był zmuszony zakupić taką filiżankę. Co prawda w pokoju lekarskim miał pojawić się cały taki zestaw, ale dyrektor uznał, że inni mogą pić kawę z obszczypanych kubków - w końcu porcelana jest droga. - Tak w ogóle, to gdzież się podziewa Wiktoria?
Ag: Z tego co wiem operuje.
F: No nie no, nie no... prosiłem, błagałem, groziłem... Co ta dziewczyna ma w głowie?
Ag: Siano, jak ja. - Odpowiedziała od razu bez zastanowienia. - Myślisz, że dlaczego się przyjaźnimy? Obie jesteśmy równie głupie. - Przyznała dalej powtarzając czasowniki.
F: Co to za operacja? - Spytał coraz bardziej zirytowany.
Ag: Jakiś tętniak narastający, czy coś trudnego. Strasznie podekscytowana była. Ale teraz to już nie masz co tam iść, już chyba kończą. - Internistka odłożyła kartkę z wydrukowaną odmianą czasowników i zabrała profesorowi filiżankę z kawą. - Na tym polega fenomen kubków, że kubek trzymasz w ręce i ci tak łatwo nie zabiorą, a filiżankę trzymasz na spodeczku i po chwili zostajesz z samym spodeczkiem.
F: Osiwieję przez was. - Profesor wstał z kanapy i skierował się do drzwi.
Ag: Już osiwiałeś. - Stwierdziła uśmiechając się przy tym słodko. Gdyby nie ten piękny uśmiech oraz błyszczące oczka małej dziewczynki chyba rzeczywiście by ją pobił.
F: Dziękuję ci bardzo! - Mężczyzna wyszedł z pokoju lekarskiego trzaskając drzwiami.
Ag: Niezła ta kawa. - Powiedziała sama do siebie upijając łyk naparu.

Zobaczył Wiktorię wychodzącą z bloku operacyjnego w towarzystwie Zapały.
P: Consalida, na prawdę wielkie dzięki. Nie wiem co bym zrobił bez ciebie... - Chłopak wręcz kłaniał się bladej jak ściana lekarce. Dziewczyna ledwo przebierając nogami szła przed siebie, a ten nie zważając na to kontynuował: - Wiesz, Nadia jest na prawdę bardzo fajną dziewczyną...
W: W papierach miała "Monika"... - Odparła dalej ledwo zachowując pionową postawę. Operacja kochanki kolegi była bardzo skomplikowana, spędzili na bloku ponad sześć godzin.  Kilka razy prawie stracili młodą dziewczynę. Wiedziała, że nie powinna operować - zabronił jej tego zarówno Andrzej jak i Hana, a powtarzała jej to do znudzenia Agata, ale Przemkowi, jako swojemu dawnemu przyjacielowi mimo wszystko nie mogła odmówić. W końcu jej spojrzenie padło na męża. Od razu odwróciła wzrok w drugą stronę, wiedziała że nie będzie zachwycony jej nierozważnością.
F: Wiki... - Zaczął karcącym głosem podchodząc do niej. Wziął ją pod ramię i poprowadził w stronę swojego gabinetu rzucając jeszcze swojemu dawnemu pupilkowi kpiące spojrzenie.
W: Tak, wiem... przepraszam. Nie jesteś zły?
F: Nie jestem na ciebie zły, tylko się o ciebie martwię. Powtarzaliśmy ci, kochanie: zakaz operacji. - Przypomniał otwierając przed nią drzwi swojego "królewstwa".
W: Tak, ale to była jakaś dziewczyna Przemka, nie mogłam mu odmówić... - Zaczęła tłumaczyć. I teraz Falkowicz już był zły. Nie na nią, lecz na Zapałę. Przybrał jednak maskę opanowanego i spokojnego profesora.
F: Odpoczywaj, skarbie. Teraz ja muszę iść na blok. Kończę za trzy godziny. Chcesz na mnie zaczekać, czy wolisz wziąć taksówkę i jechać do domu?
W: Zaczekam tu. Widziałam, że masz nową książkę...
Andrzej zdjął z półki nową literaturę medyczną i położył na biurku.
F: Zamów sobie coś do jedzenia z jakiejś restauracji.
W: Tak jest, panie profesorze. - Przytaknęła posłusznie i wzięła się za studiowanie najnowszej publikacji jednego ze znanych profesorów chirurgii.

Falkowicz przemierzał szpitalne korytarze, aż na jednym z nich dopadł Przemka i zaczęła się prawdziwa wojna na złośliwości i ironie. Po kilku minutach jednak przerwała ją pielęgniarka, więc ostateczny wynik, na którym poprzestali to 14 do 2, dla kogo chyba wiadomo. Profesor rzucił Zapale jeszcze jedno kpiące spojrzenie i skupił się na tym co do przekazania miała mu szczupła brunetka. Kobieta miała problem ze znalezieniem protezy, którą mieli wszywać za chwilę na bloku. Falkowicz, jak to Falkowicz - nie szczędził jej kpiących uwag. Dziewczyna jednak potulnie wysłuchiwała co miał do powiedzenia. Ostatecznie chirurg skwitował swą wypowiedź mówiąc, że jak on wszystkiego nie dopilnuje, to nic się nie udaje i skierował się do magazynu po protezę. Otworzył drzwi i ujrzał jakże piękną scenę przedstawiającą jego siostrzyczkę wraz z szanownym doktorem Latoszkiem. Kobieta w pozycji półleżącej znajdowała się już w samej bieliźnie na podłodze, Witek zaś był pozbawiony spodni.
F: Jak licealiści. - Zaśmiał się. Oboje przyłapani na gorącym uczynku patrzyli na profesora szeroko rozwartymi oczami, gdy ten bez najmniejszego skrępowania podszedł do odpowiedniej szuflady, wyjął z niej protezę i wymachując nią, powolnym krokiem wyszedł z magazynku.

Dnia następnego, w tym pozornie normalnym szpitalu (tylko pozornie)... Jak mawiał pewien profesor filozofii "Nie ma ludzi normalnych. Wszyscy jesteśmy nienormalni i dopóki nie zagraża to niczyjemu życiu jest uznawane za normalne". Zdecydowanie tyczy się to pracowników Szpitala Klinicznego w Leśnej Górze, tu normalni nie trafiają, a jeśli już znajdzie się jakiś ewenement - w kilka dni zostaje członkiem nienormalnej bandy LG.
Pod gabinetem profesora najpierw zatrzymał się Adam. Stanął przy drzwiach i nasłuchiwał. Dźwięki wydobywające się z pomieszczenia słychać było na całym korytarzu, a co bardziej istotne - słowa utworu też. Zaraz potem do Krajewskiego dołączyła zaciekawiona Agata, potem ni stąd, ni z owąd pojawił się tam Tretter, Van Graff, Sambor i Latoszek. Wiktoria słysząc jakie dźwięki wydobywają się z gabinetu profesora, a jeszcze widząc zgromadzenie lekarzy także nie omieszkała się tam zatrzymać.
T: Consalida, zrób coś z nim, ja cię błagam, dziewczyno! - Stefan z niepokojem rozejrzał się po korytarzu, gdzie wszyscy pacjenci patrzyli zdumieni w ich kierunku.
W: Ja? Co ja mogę? - Dziewczyna bezradnie rozłożyła ręce.
Ad: Skończyło się. - Westchną z ulgą, gdy na chwilę zapanowała cisza. Lekarze już mieli się rozejść, gdy od nowa usłyszeli słowa: " Wiersz w którym autor grzecznie ale stanowczo uprasza liczne zastępy bliźnich by go w dupę pocałowali". Wszyscy rozejrzeli się po sobie. Latoszek pokręcił z niedowierzaniem głową, zaś Van Graff poprawił okulary. I od nowa:
"Absztyfikanci Grubej Berty
I katowickie węglokopy,
I borysławskie naftowierty,
I lodzermensche, bycze chłopy.
Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajką wytwornych pind na kupę,
Rębajły, franty, zabijaki,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Izraelitcy doktorkowie,
Widnia, żydowskiej Mekki, flance,
Co w Bochni, Stryju i Krakowie
Szerzycie kulturalną francę !
Którzy chlipiecie z “Naje Fraje”
Swą intelektualną zupę,
Mądrale, oczytane faje,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item aryjskie rzeczoznawce,
Wypierdy germańskiego ducha
(Gdy swoją krew i waszą sprawdzę,
Werzcie mi, jedna będzie jucha),
Karne pętaki i szturmowcy,
Zuchy z Makabi czy z Owupe,
I rekordziści, i sportowcy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Socjały nudne i ponure,
Pedeki, neokatoliki,
Podskakiwacze pod kulturę,
Czciciele radia i fizyki,
Uczone małpy, ścisłowiedy,
Co oglądacie świat przez lupę
I wszystko wiecie: co, jak, kiedy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ów belfer szkoły żeńskiej,
Co dużo chciałby, a nie może,
Item profesor Cy… wileński
(Pan wie już za co, profesorze !)
I ty za młodu nie dorżnięta
Megiero, co masz taki tupet,
Że szczujesz na mnie swe szczenięta;
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item Syjontki palestyńskie,
Haluce, co lejecie tkliwie
Starozakonne łzy kretyńskie,
Że “szumią jodły w Tel-Avivie”,
I wszechsłowiańscy marzyciele,
Zebrani w malowniczą trupę
Z byle mistycznym kpem na czele,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I ty fortuny skurwysynu,
Gówniarzu uperfumowany,
Co splendor oraz spleen Londynu
Nosisz na gębie zakazanej,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ględziarze i bajdury,
Ciągnący z nieba grubą rętę,
O, łapiduchy z Jasnej Góry,
Z Góry Kalwarii parchy święte,
I ty, księżuniu, co kutasa
Zawiązanego masz na supeł,
Żeby ci czasem nie pohasał,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I wy, o których zapomniałem,
Lub pominąłem was przez litość,
Albo dlatego, że się bałem,
Albo, że taka was obfitość,
I ty, cenzorze, co za wiersz ten
Zapewne skarzesz mnie na ciupę,
Iżem się stał świntuchów hersztem,
Całujcie mnie wszyscy w dupę!…"

Ten właśnie utwór Juliana Tuwima idealnie opisywał stosunek profesora do większości pracowników tego szpitala. Dzisiejszy dzień, choć dopiero się zaczął, zbyt miły dla Falkowicza, dlatego właśnie pomyśał, że skoro wszyscy jego irytują od rana, to czemu nie miałby się odwdzięczyć? Może i nie jego współpracownicy go dziś denerwowali, ale w końcu jakaż to różnica? Dla Andrzeja świat dzielił się na ludzi ważnych (mniej lub bardziej, zliczyć ich i tak można było na palcach jednej dłoni), ludzi, którzy mogą mu się do czegoś przydać (tych było już nieco więcej) oraz resztę. I ta reszta ponosiła właśnie konsekwencje działań grupy drugiej. Grupa druga dziś właśnie dała się we znaki chirurgowi. Okazało się, że nie wszyscy inwestorzy są aż takimi idiotami za jakich Andrzej ich uważał i miliarder nie da mu pieniędzy na przysłowiowy "ładny uśmiech".

Agata z Wiktorią spojrzały na siebie.
W: Jest na coś wściekły. - Stwierdziła.
Ag: A jak jest wściekły lepiej się do niego nie zbliżać.
W: Kawa?
Ag: Herbata, moja droga. - Kobiety odeszły od zgromadzenia, a zaraz za nimi pobiegł Krajewski.
Ad: A mnie chciałyście zostawić samego z wściekłym Falkowiczem?! Szuje wy jedne... - Chłopak dołączył do nich i wspólnie udali się do bufetu.

-One mówić, że profesor być wściekły... - Przypomniał Samborowi z niepokojem, gdy ten już miał zacząć dobijać się do drzwi gabinetu. Van Graff spojrzał jeszcze raz na drzwi. I od nowa: "Absztyfikanci Grubej Berty,
I katowickie węglokopy..."
Latoszek pokręcił głową nie wiedząc co robić, gdy drewniane drzwi powoli się uchyliły.
-Spierdalamy! - Zarządził Stefan rzucając się do ucieczki, a pozostali uczynili to samo. W miejscu dalej stał tylko Sambor ze swoją ponurą miną. Falkowicz zmierzył chirurga srogim wzrokiem, trzasnął za sobą drzwiami i z krnąbrną miną udał się na oddział by uprzykrzać życie pielęgniarkom, a z gabinetu dalej wydobywały się słowa twórczości Tuwima.

A po południu, na korytarzu tegoż samego szpitala...
L: Idziesz tam, natychmiast! - Rozkazał blondynce. Kłócili się o to od dobrego kwadransa.
Ag: Przecież widziałeś jaki był rano wściekły! Chce żeby mnie zabił?!
L: To tym bardziej, jak był wściekły może chcieć zniszczyć komuś życie, a ja nie chcę być tym kimś! Przecież jesteś jego małą siostrzyczką, nic ci nie zrobi! Uśmiechnij się ładnie i po problemie!
Ag: Witek, dlaczego ja mam go o to prosić?
L: Bo mnie nawet nie zna!
Ag: To jak cię nie zna, to skąd ma wiedzieć, kto jest twoją żoną?!
L: Bo jest Falkowiczem i ma całą zgraję pielęgniarek! No już! - Latoszek zapukał do drzwi gabinetu, otworzył je i wepchnął tam internistkę, tak że ta mało się nie wywróciła próbując złapać równowagę na swoich piętnastocentymetrowych szpilkach. Profesor oderwał się od uzupełnianych dokumentów i spojrzał na dziewczynę.
Ag: Wiesz... mam do ciebie taką prośbę... - Zaczęła niepewnie. Dłońmi trzymała oparcie drewnianego krzesła i przestępowała z nogi na nogę. Profesor jednak nie zamierzał ułatwić jej zadanie i siedział w miejscu wciąż w milczeniu przyglądając się dziewczynie. - Bo to co widziałeś wczoraj... on ma żonę... i dobrze by było gdyby ona się nie dowiedziała.
Profesor wstał z miejsca, zapiął guzik idealnie skrojonej, granatowej marynarki, obszedł biurko i stanął naprzeciw internistki. Dziewczyna ani drgnęła. Jak zwykle nie wiedziała czego się po nim spodziewać. Jako człowiek chwilami ją przerażał, chwilami fascynował.
F: Życie seksualne doktora Latoszka mnie nie interesuje. - Odparł. - Nie smuć się tak, twój płomienny romans z panem doktorem nie ujrzy światła dziennego. - Zapewnił unosząc jeden kącik ust. Profesor sięgnął do jednej z szafek po butelkę wina. Lekarka dalej ani drgnęła. - Bonum vinum laetificat cor hominis. - Chirurg znów znalazł się tuż obok niej. Kobieta uniosła brwi nie rozumiejąc jego słów. - Dobre wino uwesela serce człowiecze. - Przetłumaczył wręczając jej butelkę. - Nie kurcz mięśni brzuśca czołowego, postarza cię to.
Kobieta przytaknęła skinieniem głowy, odwróciła się i opuściła gabinet. Profesor zaśmiał się, gdy drewniane drzwi się zamknęły i zasiadł przy swym biurku by wziąć się do dalszej pracy.

Dziewczyna przemierzała szpitalne korytarze myślami jednak będąc zupełnie gdzie indziej. Po chwili jednak zatrzymało ją czyjeś wołanie. Spojrzała przed siebie: rude.
W: Widzę, że coraz to lepiej ci się powodzi? Kolejny zakochany osiemdziesięciolatek ci się oświadczał i tym razem dorzucił flaszkę wina? - Spytała zabierając koleżance butelkę. - Dobre wino... nie chodź tak z tym po oddziale, pacjenci patrzą.
Ag: Aaa toooo... - Internistka spojrzała na flaszkę czerwonego trunku. -  Nie, to nie od pacjenta.
Kobiety w objęciu szły powolnym krokiem przez korytarz.
W: A od kogo?
Ag: Od Andrzeja. Dawaj, tobie nie wolno! - Blondynka zabrała koleżance z powrotem alkohol.
W: Od Andrzeja? - Dziewczyna uniosła pytająco brwi.
Ag: Nie marszcz mięśni brzuśca czołowego, postarza cię to. - Powtórzyła słowa brata i nagle poczuła satysfakcję z tego, choć nawet nie wymyśliła tego sama. Powoli zaczynała rozumieć czemu Andrzej czasem zachowuje się tak dziwnie, to sprawia przyjemność, gdy ktoś - tak jak Wiktoria teraz na nią - patrzy na ciebie zdziwionym i zakłopotanym wzrokiem nie rozumiejąc o co ci chodzi. Internistka potrząsnęła lekko głową chcąc pozbyć się tej myśli. Przerażała ją każda chwila, w której rozumiała Falkowicza, cały Falkowicz ją przerażał. - Przecież on to rozdaje wszystkim, ma pewnie hektolitry od pacjentów. - Wyjaśniła. - Zakupy? - Postanowiła zmienić temat i odciągnąć Wiktorię od myśli, że profesor sprawił jakikolwiek prezent komukolwiek poza swoją żoną, a swoje myśli odsunąć od dziwnej dość osoby chirurga.
W: A wiesz, że chętnie. Tylko ja zostawiłam auto pod domem, a ty chyba jeszcze swojego z parkingu nie ruszyłaś..., ale Andrzej ma jakiejś spotkanie w restauracji w Centrum Handlowym za godzinę. Zabierzemy się z nim. - Znalazła rozwiązanie, które nie zmuszałoby ich do korzystania z komunikacji miejskiej, której szczerze nienawidziła.
Ag: Taaak. - Zgodziła się, jednocześnie zastanawiając się nad tym, czy jej życie na prawdę kręcić się musi w okół persony Andrzeja Falkowicza. Dziwnie się czuła, gdy zdała sobie sprawę jak dużo jest go w jej życiu i jak szybko zaczęło być dla niej oczywiste, że jeżeli cokolwiek się dzieje biegnie się do niego, z każdym problemem idzie do niego, ciągle tylko on - ten dziwny i wciąż niezrozumiały dla niej człowiek. Sama nie wiedziała co on w ogóle robił w jej życiu. Najpierw "pan profesor", potem po prostu "Falkowicz", a teraz? Andrzej? Na początku był tylko lekarzem z innego oddziału, potem facetem jej przyjaciółki, a następnie dnia pewnego dowiedziała się, że jest jej bratem... Pamiętała to doskonale, była wtedy przerażona. Kompletnie nie wiedziała co robić, jak się względem niego zachowywać, jak on będzie ją traktował... a z czasem wszystko samo się ułożyło i już nie myślała nad każdym zdaniem wypowiedzianym w jego towarzystwie, nie wstawała gdy do niej mówił, nawet robiła sobie z niego żarty... I okazało się, że wcale nie jest taki zły, na jakiego wyglądał trzy lata temu. Jedno zaś pozostawało niezmienne - dalej był dla niej osobą niezrozumiałą.
F: Agato, czy ty nas w ogóle słuchasz? - Spytał spoglądając na nią uważniej, a rudowłosa przyjaciółka potrząsnęła jej ramieniem. Internistka aż podskoczyła wyrwana z zamyślenia.
Znowu on? Skąd on się tu wziął?! - Lekarka nawet nie zauważyła, że stał przed nią od dobrych pięciu minut wraz z Wiktorią mówiąc do niej, gdy ona tylko przytakiwała nawet nie orientując się w sytuacji.
Ag: Tak, tak. - Zapewniła, choć ni w ząb nie wiedziała o czym mówili.
W: Ja nie wiem co się z tobą dzieje, Aga.
Ag: Nic się nie dzieje. Przepraszam, zamyśliłam się.
F: Jak zwykle, głowa w chmurach. Uważaj, z takim podejściem świata nie zwojujesz. Absens carens - nieobecny traci.
Ag: Czy ty jadąc pociągiem uczysz się na pamięć tysiąca przysłów łacińskich?!
F: Ty wyglądasz przez okno, gaworzysz z innymi pasażerami, czy rozwiązujesz krzyżówki? Tracisz czas. A czas to pieniądz. Tylko nie trać teraz czasu na zastanawianie się ile pieniędzy już straciłaś i przeliczaniu tego na maskary, lepiej weź się do pracy. - Polecił dziewczynie i nim zdążyła coś odpowiedzieć skierował się do wyjścia na odchodne oznajmiając: Czekam na parkingu!

Opierały się o barierkę spoglądając w dół, gdzie znajdowała się restauracja. Do stolika profesora podeszła starsza kobieta w ciemnobrązowym futrze, które sięgało jej do kostek. Woźnicka zaśmiała się na ten widok i szturchnęła koleżankę w bok.
Ag: Patrz. - Wzrok Wiktorii także padł na kobietę. - Chyba zazdrosna być nie musisz. Swoją drogą myślałam, że pan profesor ma lepszy gust.
Falkowicz wstał widząc, że jego towarzyszka już przybyła i szarmancko pocałował ją w dłoń, po czym zabrał od niej futro i powiesił na nieopodal stojącym wieszaku. Pomógł jej usiąść, pogroził palcem śmiejącym się dziewczynom i sam także zajął miejsce. Lekarki dopiero teraz zaczęły dokładniej przyglądać się przybyłej kobiecie. Miała około dziewięćdziesięciu lat. Była bardzo szczupła i elegancko ubrana. Na jej szyi wisiała stara jak świat złota kolia wysadzana drogocennymi kamieniami, na nadgarstku bransoletka do kompletu. Prawie wszystkie jej palce zdobiły wielkie pierścionki, zaś paznokcie umalowane miała na srebrny, w odczuciu lekarek trupi, kolor.
Ag: Wygląda przy niej jakby go wynajmowała... - Internistka ponownie parsknęła śmiechem.
W: Ja nie wiem jaki on ma w tym interes, ale domyślam się, że spory. On nienawidzi starych ludzi!
Ag: Nie mam pojęcia co on wymyślił i znając jego, to ja wcale nie chcę wiedzieć. Idziemy na te zakupy?
W: No idziemy!

Kobiety obładowane torbami z zakupami przemierzały dalej centrum handlowe.
Ag: Miał być o 18.00... - Narzekała.
W: Jest za cztery 18.00, siadamy. - Zarządziła widząc wolną ławkę. - Nie spóźni się, on się nigdy nie spóźnia.
Ag: Oby, bo na przystanek iść mi się nie chce, a potem od przystanku jeszcze pół kilometra... Po co ja tyle tego kupowałam?
W: Nie wiem. Mówiłam ci żebyś nie wpadała w szał widząc błyszczyki MACa, to nie - kupiła pięć i się ucieszyła!
Ag: Się odezwała ta co wydała w Douglasie osiem tysięcy! W ogóle szkoda, że nie kupiłaś sobie tej sukienki...
W: Nie lubię takich długich... - Rudowłosa dziewczyna sięgnęła po telefon słysząc dźwięk smsa. - "Minus dwa, zielone 6B" - Przeczytała na głos. - Mówiłam, że zdąży i proszę bardzo, jest 17.59!
Ag: Dobra, jest idealny! - Przyznała i zaczęła zbierać z ławki torby z zakupami.

Ag: Boże, jak ja nienawidzę takich wielkich parkingów! - Narzekała rozglądając się w wielkiej hali za kolorem zielonym.
W: Ja kiedyś zgubiłam auto na takim i zadzwoniłam po gliny, a potem się okazało, że jak stał, tak stał. Od tamtej pory mam taki przycisk przy kluczykach, że jak nacisnę to mi samochód świeci na wszystkie kolory i wyje. I to ma zasięg na kilometr!
Ag: Jesteś nienormalna. - Skwitowała. - Zielone! - Krzyknęła uradowana widząc słupy umalowane w tym kolorze i zaraz namierzyły także profesora.
W: Andrzej, powiedz ty mi co to była za kobieta? - Spytała wsiadając do czarnego Infiniti.
F: Taka bardzo miła starsza pani...
W: Co ty wymyśliłeś?
F: Spotykam się z nią raz na jakiś czas na herbatce, ona opowiada mi jak podczas wojny nosiła wiadomości w żelazku... - Profesor spojrzał do tyłu na śmiejącą się Agatę. - To jest historia autentyczna, moja panno. Poznałem ją w tatrach, nastawiałem jej bark pod giewontem.
Ag: Nie no, romantycznie...
F: Samotna starsza pani, która za długo już nie pożyje i nie miała na kogo przepisać kilkumilionowego majątku. Dzisiaj właśnie sporządziliśmy testament.
W: Co ty jej zrobiłeś? - Spytała coraz bardziej zaciekawiona. - Prawa wolna. - Poinformowała wychylając się z fotela.
F: Umiem prowadzić, wzrok także mam niezły. - Wyjechali z parkingu. - Nic jej nie zrobiłem. Ja tylko zgodziłem się przyjąć po niej spadek. Zyski: kilka milionów. Straty: 20 złotych za czyszczenie samochodu, gdyż zostawiła na siedzeniu połowę futra.
W: Może od początku, bo ja dalej nie pojmuję dlaczego obca kobieta przepisała ci majątek.
F: W górach nastawiałem jej bark, potem spotkaliśmy się w Warszawie. Zaczęła mówić, że nie ma komu oddać majątku i nazywać mnie swoim synem. Zjedliśmy dwa obiadki, miło porozmawialiśmy i dziś przepisała na mnie testament.
Ag: Ja też chcę znaleźć taką babcię!
F: Raczej dziadka, obawiam się że na starszą panią twe uroki by nie zadziałały.
W: Co ty zrobiłeś, żeby dostać ten spadek? - Spytała spoglądając na niego podejrzliwie.
Ag: Właśnie, co ty zrobiłeś? - Wtórowała koleżance.
F: Nic nie zrobiłem. Za kogo wy mnie, przepraszam bardzo, macie?!
W: Ja jakoś w to nie wierzę....
Ag: Nie, w to nie można wierzyć... - Powtarzała po przyjaciółce.
F: Widocznie jesteście kobietami małej wiary. A ty nie bądź echem, moja panno.
Ag: Nie jestem panną! - Krzyknęła zirytowana. Nienawidziła jak tak ją nazywał, czuła się wtedy jak mała, głupia dziewczynka.
F: Wybacz, uznałem, że "panna" brzmi lepiej niż "rozwódka".
Ag: Jeśli już to wdowa, mój mąż popełnił samobójstwo.
F: Nie dziwię się, wesoła wdówka... - Na te słowa Wiktoria parsknęła śmiechem, a zaraz dołączyła do niej Agata, która nie była już w stanie udawać dłużej gniewu na profesora.
Ag: Poza tym moje małżeństwo zostało unieważnione!
F: I jesteśmy w punkcie wyjścia, moja panno. - Zaśmiał się, płynnie skręcając w leśną drogę. - Powiedz mi teraz tylko do którego kawalera mam cię zawieść?
Ag: Do bogatego!
W: Zawieźmy ją do Trettera! Jako dyrektor pensyjkę ma niezłą.
Ag: Przepraszam, ty chcesz mnie z Tretterem połączyć?!
W: A czemu by nie?
Ag: On ma z 70 lat! Poza tym nie jest kawalerem.
F: Właśnie, mi się wydaje, czy on ożenił się z pielęgniarką?
W: A co to zmienia?
F: Zdarzają się związki lekarza z pielęgniarką, ale żeby dyrektor... A z resztą, jakim on jest dyrektorem?
W: Ale jakie ma znaczenie zawód w małżeństwie?
F: Jakieś ma... lekarz z pielęgniarką wzbudza zdziwienie, ale wyobraź sobie na przykład profesora z żoną pielęgniarką? Był jeden taki wariat. Został wyśmiany w całym środowisku medycznym, pół roku później się rozwiódł.
W: To ja się może wezmę za habilitację, bo jeszcze dojdziesz do wniosku, że związek z lekarką to tez mezalians i co wtedy?
F: Oj Wiki...
Ag: A ten profesor co się rozwiódł z pielęgniarką może by chciał lekarkę? - Spytała zaciekawiona. Wiktoria zlustrowała przyjaciółkę.
W: Może by i chciał. Miałam okazję go poznać, bardzo miły i kulturalny człowiek po osiemdziesiątce...
F: Nie ma dzieci, mogłabyś dostać spory spadek. - Pocieszył ją chirurg.
Ag: Jakieś inne propozycje?
W: Sambor? - Internistka pokręciła przecząco głową.
F: Rogalski?
W: Starzyński?
F: Latoszek?
W: Gawryło?
Ag: Nie!
F: Może Van Graff?
Ag: Was o pomoc poprosić...
F: Przecież my zawsze z chęcią ci pomagamy, nieprawdaż Wiktorio?
W: Nie, ja już mam dość dzisiejszego dnia. - Westchnęła zrezygnowana -  Ta ciągle marudzi, ten robi nie wiadomo co żeby dostać jakiś spadek... Całujcie wy mnie wszyscy w dupę!
F: Jeśli pozwolisz...

W opowiadaniu został wykorzystany utwór Juliana Tuwima "Całujcie mnie wszyscy w dupę!". Autor nie czerpie żadnych korzyści materialnych z jego publikacji. 

czwartek, 19 lutego 2015

"Feministki"

Cóż, moi Drodzy... dawka komedii niemającej żadnego głębszego sensu, jak za starych dobrych czasów :)

Ag: Miałam taką pacjentkę... - Woźnicka nalała sobie kawy do obtłuczonego kubka. - Kobieta po czterdziestce, próbowała się zabić bo ją mąż zdradzał... Jakiś ustawiony policjant, czy coś. Faceci to są jednak do niczego. - Blondynka żaliła się Krajewskiemu, który topił swoje smutki w Metaxie "pożyczonej" od brata.
Ad: Yhm... - Adam niechętnie przytaknął nalewając sobie kolejny kieliszek alkoholu.
F: Pozwolisz, że się wtrącę, Agato, nim twoja feministyczna natura karze ci zabić wszystkich mężczyzn tego świata. - Profesor na chwilę oderwał się od uzupełniania dokumentów. - Skoro mąż ją zdradzał to jakaś jej wina także w tym musiała być. Brzydka, niezadbana, gruba... kto by z taką wytrzymał?
W: Przepraszam, to jak ja będę po czterdziestce to też będę brzydka i gruba, a ty będziesz mnie zdradzał?! - Oburzona Wiktoria oderwała się od wypełnianej dokumentacji.
F: Nie. - Odparł, lecz dla Consalidy było to niezbyt przekonujące, więc zgromiła go wzrokiem. - Nie. - Powtórzył bardziej pewnie.
W: Taa... - Mruknęła bez przekonania. - Nie, ale to będzie moja wina, bo przecież jestem stara, a są ładniejsze, młodsze, z większymi cyckami...
F: Są młodsze, lecz nie ma ładniejszych, skarbie. - Profesor uśmiechnął się czarująco w stronę lekarki.
W: Wiesz co, ja lepiej pójdę pracować, to może zdążę zarobić na operacje plastyczne, bo przecież już niedługo będę stara, brzydka i do niczego! - Kobieta wyszła z pokoju lekarskiego trzaskając drzwiami.
F: Cholerne feministki. - Zirytowany profesor rzucił długopis na biurko i oparł się wygodnie na krześle. - Kiedyś kobieta siedziała w domu, mężczyzna pracował, wszystko było jasne i baby znały rezon, a teraz się w głowach poprzewracało!
Ad: Mówiłem: Baby są głupie, baby trzeba lać. - Adam wypił jednym haustem kolejny kieliszek alkoholu.
Ag: Ciekawe co byście mówili na naszym miejscu. - Westchnęła blondynka.
F: Zacznijmy od tego, że ja nigdy nie zrozumiem tych wyimaginowanych problemów kobiet.
Ag: Tylko jak kobieta nie ma tych "wyimaginowanych" problemów, to potem kończy jak moja pacjentka - zdradzana przez facetów, którzy po pięćdziesiątce chcą przeżywać drugą młodość w ramionach młodych dziewczyn i się czują jak Casanowy jak się pokażą z młodą laską. Wy wszyscy jesteście tacy sami! Wszyscy myślicie tylko o jednym!
F: Zachowujesz się jak zgorzkniała, stara kobieta. Brakuje ci tylko kota.
Ag: Aha, czyli już po trzydziestce jesteśmy stare?! No super, dzięki! A wy to jesteście młodzi do osiemdziesiątki po prostu, tak?! My się staramy, godziny spędzamy przed lustrem, a wy i tak nigdy tego nie docenicie! Dosyć tego, nigdy więcej! Żadnych fryzur, manikiurów, makijaży, szpilek! Koronkowa bielizna wrzynająca się w dupę, tipsy przez które nie można nawet w siatkę zagrać, kurwa mać, nigdy więcej! - Blondynka dostała szału. Wyciągała przeróżne spinki ze swoich włosów rozrzucając je po całym pokoju lekarskim. Potem zdjęła kremowe buty na piętnastocentymetrowym obcasie i po kolei rzuciła obydwoma w profesora, tak że ten ledwo uniknął dostania nimi w głowę. - Dosyć! Nigdy więcej!
F: Tą niewygodną koronkową bieliznę także zamierzasz zdjąć? - Zaśmiał się patrząc na wściekłą dziewczynę.
Ag: A żebyś wiedział! - Dziewczyna weszła na parapet. - Pierdolone pończochy, cholerne stringi! - Dziewczyna po kolei zdejmowała bieliznę spod pudrowo-różowej sukienki i  rozrzucała ją po podłodze.
Ad: Uuuuuu... Agatka robi striptiz! - Krzyknął zadowolony popijając kolejny kieliszek dwunastogwiazdkowej Metaxy. Falkowicz za to oparł się o blat biurka patrząc na dziewczynę z niedowierzaniem.
Ag: Koronkowe staniki, wrzynające się druty, bo sportowe nie seksowne... nigdy więcej! - Lekarka pozbawiała się tej części bielizny, gdy w pokoju lekarskim zawitał Van Graff. Anestezjolog stanął w wejściu nie dowierzając własnym oczom i po paru sekundach internistka rzuciła biustonoszem tak niefortunnie, że wylądował on na głowie obcokrajowca. Ten zdegustowany rzucił bieliznę dziewczyny na podłogę, spojrzał z obrzydzeniem na Andrzeja i Adama, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia. Krajewski patrzył na internistkę pożądliwie, wyglądała bardzo seksownie w samej obcisłej, cienkiej sukience, z rozpuszczonymi włosami w nieładzie. Profesora za to coraz bardziej interesowało co wydarzy się dalej. Niezły kabaret. - Pomyślał.
Lekarka otworzyła szeroko wielkie okno.
Ag: Nieważne, że na dworze minus pięć, mnie jest gorąco, bo grzeje mnie moja młodość! A wy stare grzyby... Ratunku! - Pisnęła, gdy poczuła, że traci równowagę stojąc na parapecie szeroko otwartego okna. Nie patrz w dół, nie patrz w dół... - Powtarzała sobie w myślach. - Aaaa!!! Czemu ja patrzę w dół?!
Ag: Ratunku, Andrzej!!!
W tym momencie profesor już nie powstrzymywał wybuchu śmiechu.
F: Wiesz, pomógł bym ci, ale ty tu tak stoisz, bez bielizny, w samej cienkiej sukience... Ja stary profesor, ty młoda dziewczyna, to nie wypada...
Ag: Raaatuuuunkuuuu!!! - Wrzasnęła.
Profesor podszedł do parapetu na którym stała dziewczyna.
F: Mężczyźni są potrzebni? - Spytał wyciągając rękę w jej stronę.
Ag: Ni... - Nie zdążyła zaprzeczyć, próbując złapać się profesora, a Falkowicz zrobił duży krok do tyłu odsuwając się od niej. - Tak, cholera jasna, tak! Pomóż... - Internistka spojrzała na niego błagalnie. - Ja mam lęk wysokości...
F: Wiem. A kobiety powinny o siebie dbać?
Ag: Tak! Tak powinny! - Krzyknęła patrząc na niego błagalnie. Chirurg złapał ją w talii i bezpiecznie postawił na podłodze.
F: I do czego komu i na co feminizm?
Ag: Żeby kobiety nie były niewolnicami!
F: Oj tam zaraz niewolnicami... A ja cię zawsze mogę z powrotem tam postawić, moja droga.
Ag: Feminizm jest nikomu do niczego niepotrzebny. - Wyrecytowała posłusznie.
F: Wiedziałem, że się dogadamy.
Ag: No ale to jest nie fair! Powinno być równouprawnienie. - W blondynce obudziła się dziś feministka.
F: Więc czemu ja mam dłużej pracować? Żądam równouprawnienia, idę strajkować.
Ag: W 2040 ma się wyrównać wiek emerytalny.
F: W 2040 to ja już będę na Warszawskich Powązkach.
Ag: Bez przesady, będziesz wtedy miał... - Zastanowiła się chwilę. - 77 lat, to nie tak dużo...
Ad: Ja żądam równouprawnienia! - Wybełkotał pijany już Adam.
F: W sumie ja bym na tym źle nie wyszedł... krzesło by mi restauracji odsuwali, wina by mi nalewali, do domu by mnie odwozili...
Ad: I teraz to Agata cię będzie całować na przywitanie w rękę! Ja tam już się nie mogę doczekać.
Ag: Cholerny feminizm... - Warknęła pod nosem.
F: I nie można było tak od razu? Cóż, moi drodzy, idę szukać swojej rudej feministki, zanim postanowi iść strajkować. - Profesor wyszedł z pokoju lekarskiego, a Agata zrezygnowana zaczęła zbierać swoje rzeczy z podłogi.

Ta część stanowi pojedyńczy fragment opowiadania i nie będzie kontynuowana.

czwartek, 12 lutego 2015

CZĘŚĆ 101

"Zostaniesz moją walentynką?"

A w Leśnej Górze, pozornie normalnym miejscu (tylko pozornie), dnia 14 lutego...
Obudził go uporczywie dzwoniący budzik. Spojrzał na niego i po raz kolejny zdziwiło go zachowanie jego samego - była godzina 03.30. Kto normalny nastawia budzik na godzinę 03.30 rano? Mało takich wariatów, ale czego się nie robi dla kariery.
Rudowłosa lekarka spojrzała na zegarek i z powrotem zamknęła oczy.
W: Serio...? - Wymamrotała przeciągając się na łóżku. - 3.30 rano? - Spytała z niedowierzaniem. - Nie, sory, w nocy. - Poprawiła się. - Jest 03.30 w nocy, a ty wstajesz o tej porze. - Dodała. Nie szokowało jej to, czasem obydwoje wstawali o podobnej porze, ale wtedy zazwyczaj w ogóle nie zasypiali. 
F: Śpij kochanie. - Profesor złożył pocałunek na jej policzku i zarzucając na siebie czarny szlafrok wyszedł z sypialni, a Consalida naciągnęła kołdrę na głowę i po chwili znowu zasnęła.
Falkowicz otwierając oczy tylko na tyle, ile było to konieczne by nie wpaść na ścianę skierował się do salonu. Wziął telefon i wybrał numer brata. 
F: Krajewski, wstawaj. - Wymamrotał do słuchawki.
Ad: Ehe... - Mruknął i rozłączył połączenie, po czym nakrył głowę kołdrą chcąc dalej spać. Profesor jednak doskonale wiedząc, że chirurg to zrobi wybrał jego numer powtórnie. 
F: Wstawaj, Adam... -  Kontynuował tym samym głosem.
Ad: Dobra, wstałem. Pa.
Falkowicz wszedł do łazienki. Kwadrans później swe kroki skierował do garderoby. Ubrał wcześniej przygotowany zestaw i zszedł na dół. Przyszykował talerz kanapek i włączył czajnik. Gdy był tak zaspany nie pijał espresso, lecz zabójczą miksturę, którą przyrządzał wsypując w filiżance do pełna kawy i zalewając wrzątkiem. Stworzył dwie filiżanki takiego naparu. Wyjrzał przez okno i zobaczył podjeżdżający czarny samochód. "Wypadł" z niego Krajewski i ledwo przeplatając nogami skierował się do willi. Profesor spojrzał na zegarek - godzina 4.10 - czyżby Adam nauczył się być punktualny? Nie miał siły się nad tym zastanawiać. Krajewski przetoczył się przez hol w międzyczasie unosząc niemrawo prawą rękę do góry w geście przywitania i opadł krzesło przy kuchennym stole naprzeciw Falkowicza. 
Ad: Umieram... - Wyjęczał kładąc się na stole.
F: Nie śpij. - Upomniał go. Krajewski niechętnie  oparł głowę na dłoni. Po chwili jednak to profesor opadła na blat.
Ad: Nie śpij. - Młodszy brat kopnął starszego w kość piszczelową  i sięgnął po jedną z kanapek, a profesor uczynił to samo, nawet nie karcąc Adama za jego cios. Skonsumowali śniadanie, po czym chwycili za filiżanki.
F: Co cię nie zabije, to cię wzmocni. - Stwierdził wiedząc, że po skosztowaniu naparu oboje poczują chwilową palpitację serca, lecz i tak sięgnęli po kawę. 
Ad: Kiedyś mnie te twoje mikstury wykończą. - Westchnął zrezygnowany. - Jedziemy twoim, czy moim? - Spytał biorąc kolejny łyk zabójczego napoju.
F: Ile spałeś?
Ad: Cztery.
F: Ja dwie, prowadzisz.
Ad: Yhmmm... - Chłopak znowu opadł na blat.
F: Nie śpij. - Teraz to profesor kopnął Adama w kość piszczelową.
Ad: Ałaaa. - Wyjęczał.
F: Widzisz jak to miło? Już za pięć w pół do piątej, jedziemy. - Profesor niechętnie wstał z krzesła i założył marynarkę. 

Jechali autostradą z prędkością stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Z głośników rozbrzmiewała muzyka metalowa rozgłośniona na maksimum - profesor nawet temu nie protestował. Kawa nieco ich rozbudziłam, lecz głośna muzyka także nie szkodziła, a wręcz przeciwnie - pomagała. 
F: Pijak na poboczu. - Poinformował Krajewskiego.
Ad: Yhm. - Wyjątkowo Adam nie protestował pomocy. W duszy był wdzięczny Andrzejowi za informowanie go o wszelkich niebezpieczeństwach na drodze. Oboje byli bardzo zmęczeni, ale jednak co dwie pary oczu, to nie jedna. Podczas takich wyjazdów dogadywali się zdumiewająco dobrze. Gdyby nie umieli dojść do konsensusu, zapewne już pierwsza taka wycieczka skończyłaby się dla nich tragicznie. - Wstąpimy na kawę do Orlenu? - Spytał wymijając wielkiego tira. Ich ulubioną stacją był właśnie Orlen - zawsze kupowali tam espresso, które było wyjątkowo dobre (jak na stację benzynową), a jeśli mieli dłuższą wolną chwilę Adam kupował sobie jeszcze hot-doga, na którego od zawsze bezskutecznie próbował namówić Falkowicza.
Profesor spojrzał na zegarek.
F: Nie mamy czasu, za godzinę musimy być w klinice. Napijemy się kawy na miejscu.
Ad: Okey. Myślisz, że nie wypadlibyśmy z trasy, gdybyśmy jechali 20 km szybciej?
F: Ryzykować życiem dla dotarcia na miejsce pięć minut wcześniej? - Spytał spoglądając na Krajewskiego.
Ad: I dla satysfakcji. - Dodał, na kilka sekund także odrywając wzrok od drogi.
F: Zawsze. 
Ad: Ahoj przygodo! - Uradowany uzyskaniem pozwolenia Adam dodał gazu. Profesor nie obawiał się jeździć szybko, nawet gdy to Adam prowadził, szczególnie podczas takich ich wspólnych wyjazdów. Był to taki czas, gdy dogadywali się jak nigdy, a Adam na kilka godzin z kłopotliwego i głupiego podwładnego zamieniał się w jego dobrego kolegę. Czy nie mógłby być taki zawsze? - Zastanawiał się profesor. Chciałby mieć takiego brata cały czas. Nagle przestawali się sprzeczać, wytykać sobie wszystko i byli jak... jak przyjaciele, można by powiedzieć. Bardzo lubił taką wersję Krajewskiego i właśnie to przekonywało go do tych lekko szalonych wyjazdów. Zarabiali na tym także, lecz nie to było najważniejsze. Adam sam sobie się dziwił, lecz także lubił te ich "wycieczki". Wyjeżdżali wcześnie rano, jechali ze sporą prędkością do jednego z miast, których profesor miał klinikę, wykonywali zazwyczaj skomplikowaną i trudną operację, prawie zawsze z sukcesem, bo w końcu byli dobrymi chirurgami, a potem wracając wstępowali do jakiejś restauracji na obiad.

Wpadli do kliniki. Od razu skierowali się na blok operacyjny. W przebieralnie wedle dawnej tradycji czekała na nich kolejna porcja kofeiny, tym razem nieco słabsza. Przejrzeli jeszcze najnowsze wyniki badań pacjenta i wzięli się do pracy.


Wiktoria zwlekła się z łóżka. Kobieta spojrzała na zegar - była godzina 10.00. Pewnie teraz operują. - Pomyślała. Zazdrościła im tego trochę. Z nią Andrzej także nieraz wybierał się na takie operacji, ale teraz z racji ciąży miała grzecznie całymi dniami leżeć odłogiem w domu. Co prawda ona nigdy nie wstawała o trzeciej nad ranem i nie pijała zabójczych kaw - jej Andrzej by takiej mikstury nie przyrządził i zawsze gdy natrafiała się taka operacja wyjeżdżali wieczorem i nocowali w hotelu, lecz Adam i Andrzej zawsze decydowali się na nieco bardziej szalony plan. Wzięła prysznic, zjadła śniadanie i wybrała numer przyjaciółki. Z racji iż ta jednak nie mogła udać się z nią na zakupy, ani do SPA, gdyż miała dyżur, a Andrzej do domu miał wrócić dopiero późnym wieczorem zdecydowała się popływać w ich wielkim basenie. Zdjęła z siebie ubrania i jak zwykle nie szukając stroju kąpielowego weszła do lekko chłodnej wody.

Podjechali do restauracji pod Krakowem po drodze dyskutując o operacji, która była bardzo trudna i ciekawa - tak jak lubili. Dzięki ich doświadczeniu (no dobrze, dzięki profesora doświadczeniu) udało im się utrzymać pacjenta przy życiu.
Zaparkowali na tym samym miejscu co zawsze i weszli do lokalu. Od zawsze odwiedzali to samo miejsce wracając z Krakowa, a Adam o dziwo nie miał nic do elegancji restauracji i długich, białych obrusów.
Ad: Co myślisz o tym, żeby częściej robić sobie takie wycieczki? - Spytał popijając kolejną kawę.
F: Nie wiem cóż na to Wiktoria, nie jest chyba zachwycona tymi naszymi "wycieczkami". - Odparł sięgając po filiżankę z zieloną herbatą.
Ad: Eee tam... Rozumiem, gdybyś jeździł z jakąś dziewczyną na te operacje, ale ze mną? Lekarz lekarza zrozumie. Chyba... chyba, że ona jest zazdrosna o operacje. - Krajewski parsknął śmiechem. - Wiesz, ona teraz osiem miesięcy w domu.
F: Zapewne nie cieszy się z tego, ale cóż... człowieczy los nie jest bajką ani snem.
Ad: Wiesz, a ja się czasami czuję jak w bajce w towarzystwie jednej pięknej kobiety... - Westchnął zjadając kolejny kawałek deseru. - Ale baby, to baby. Jak się uprze to już po tobie.
F: Adam. - Profesor westchnął z dezaprobatą.- Jeszcze ci nie przeszło?
Ad: Chyba nigdy mi nie przejdzie... Ona jest identyczna jak ty, tylko ma cycki.
F: Identyczna jak ja? - Zaśmiał się z niedowierzaniem.
Ad: No! Ta sama ironia, ten sam perfekcjonalizm, wyniosłość, złośliwe spojrzenia, pewność siebie... Za tobą oglądają się wszystkie baby, za nią wszyscy faceci... No i jest niezła w chirurgii. Na pamięć ma wykute wszystkie książki, operuje też okey jak na ten wiek...
F: Nie jest chyba jednak taka mądra. Gdyby miała trochę rozsądku nie pchałaby mi się od razu do łóżka tylko najpierw spróbowała się zorientować co musi zrobić żebym umożliwił jej jakąś karierę.
Ad: Ty to masz, kurwa, farta! Ile ja bym dał za taką kobietę...
F: Nic byś nie dał, bo nic nie masz. A ja już mam swoją kobietę. Źle zaczęła, szkoda. Gdyby nie próbowała się ze mną przespać i na prawdę okazała się taka zdolna jak mówisz może zatrudniłbym ją w klinice. Kokietka i dobry chirurg w jednym to rzadkość, przydałaby się do omamiania pacjentów.
Ad: No i nie mógłbyś jej odpuścić? - Spytał z nadzieją, składając ręce jak do modlitwy w stronę brata.
F: Ja? Teraz to czego ona by nie zrobiła i tak ja jej nie zatrudnię. Wiktoria by mi chyba głowę urwała. Niech idzie szukać nadziei gdzie indziej. Jeśli jest taka dobra, to nie będzie miała problemu.
Ad: No ale ja nie chcę, żeby poszła gdzie indziej. Andrzeeeej, prooooszeeee... - Krajewski patrzył na profesora oczami zbitego psa.
F: Adam wybacz, jesteś dla mnie niezmiernie ważny, lecz Wiktoria jest ważniejsza. Nie zwolnię doktor Kaczmarek ze szpitala, zapowiedziała, że dla dalszego zatruwania mi życia byłaby gotowa pracować charytatywnie w Leśnej Górze i przypuszczając po sile jej charakteru zrobiłaby to. Ale na więcej nie ma co liczyć.
Ad: No to co ja mam zrobić? Z nią życie byłoby piękne...
F: Na prawdę chciałbyś spędzić życie z kobietą o tak paskudnym charakterze jak mój? Zastanów się dobrze. Wieczne narzucanie ci co masz robić, wieczne słuchanie opery, chodzenie do teatrów i filharmonii, jadanie w restauracjach, kulturalne zachowanie... Na prawdę tego chcesz?
Ad: Nie wiem, ja chcę jej.
F: Oszalałeś, drogi bracie, oszalałeś. - Profesor z rezygnacją spojrzał na Krajewskiego. - Rachunek poproszę. - Zwrócił się do kelnera.
Ad: Zapłacisz? - Spytał kładąc się na blacie stołu.
F: Wydałeś wszystkie pieniądze na kwiaty dla doktor Kaczmarek?
Ad: To ja miałbym jej kwiaty kupować? - Spytał otwierając szerzej oczy ze zdziwienia. Profesor westchnął zrezygnowany i wyjął złotą kartę bankomatową z portfela.

Consalida z pięćdziesięcioma torbami zakupów przemierzała korytarze szpitalne. W końcu dotarła do pokoju lekarskiego i zadowolona zobaczyła, że jest tam jej przyjaciółka.
W: Cześć, Agatko. - Kobieta rzuciła wszystkie torby na kanapę i pocałowała internistkę w policzek.
Ag: Witam panią profesorową.
W: Nawet nie mogę się na ciebie za to obrazić... - Westchnęła.
Ag: Mąż twój ciężko pracuje, a ty trwonisz pieniądze... nie ładnie. - Internistka wstawiła wodę na herbatę i wyjęła z szafki dwa obtłuczone kubki.
W: Andrzej lubi jak wydaję pieniądze. - Odparła siadając na oparciu kanapy, gdyż cały mebel zajęty był przez jej zakupowe zdobycze.
Ag: Nie uwierzę. Żaden facet nie lubi jak jego żona trwoni pieniądze na głupoty, gdy oni harują.
W: Jakie głupoty? Kupiłam trochę sukienek, więc od razu musiałam dobrać do tego torebki i buty.
Ag: Stałaś się strasznie paniusiowata od kiedy wyszłaś za Andrzeja. - Stwierdziła nalewając gorącej wody do kubków. - Wybacz, porcelany nie mam, a woda jest z kranu.
W: Oj przestań! Poza tym muszę ci coś pokazać. Odebrałam sukienkę, którą zamówiłam u krawcowej miesiąc temu. Zawsze jak byłam małą dziewczynką chciałam taką mieć.
Ag: Jak byłaś małą dziewczynką? To ja się zaczynam bać...
W: Zaraz zobaczysz! - Rudowłosa dziewczyna chwyciła jedną torbę i udała się z nią do przebieralni. Po chwili pokazała się koleżance w czerwonej, rozkloszowanej sukience sięgającej jej do połowy łydki.
Ag: Lata 50? Od kiedy ty to polubiłaś? - Spytała przyglądając się dokładnie przyjaciółce.
W: Przecież ona jest śliczna! I mam jeszcze kremowe szpilki do niej... - Lekarka zaczęła szukać butów w siatkach z zakupami i po chwili znalazła lakierowane, kemowe szpilki na platformie. Założyła je i obróciła się o 360 stopni. - Czuję się, jakbym przeniosła się w czasie. - Kobieta podeszła do laptopa i włączyła piosenkę "Czterdzieści kasztanów" Violetty Villas (link)

Gargamel (Falkowicz) wraz ze swym wiernym Klakierem (Krajewski) przemierzali kolejne korytarze szpitalne, aż dotarli do pokoju lekarskiego. Weszli do gabinetu i zobaczyli Wiktorię poruszającą się w rytm piosenki i nucącą :
"Rosną w lesie: olcha, buk i klon,
Sosen parasolki drżą,
Cień brzozowy jak zielony klosz,
A tu są kasztany, o!"
Smerfetka (Woźnicka) stała w miejscu opierając się o blat biurka, lecz widząc miny przybyłych mężczyzn nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Pokręciła głową z niedowierzaniem i zasłoniła usta dłonią próbując powstrzymać kolejny wybuch śmiechu. Rudowłosa dziewczyna zabrała mężowi aktówkę i rzuciła ją na kanapę, a profesora pociągnęła do tańca. Zrezygnowana internistka wyszła z pokoju lekarskiego w drzwiach mijając się z wchodzącą młodą blond panią chirurg. Krajewski momentalnie się rozpromienił widząc dziewczynę.
Ad: Pozwoli pani...? - Chłopak pocałował lekarkę w dłoń i pociągnął ją do tańca. Ta nieco się opierała, lecz w końcu uległa Krajewskiemu.

F: Zapraszam cię na kolację. - Zaproponował żonie.
W: Z okazji walentynek? - Spytała, obracając się w okół własnej osi.
F: Jeśli to ma sprawić, że się zgodzisz... - Odparł. Dziewczyna odpowiedziała mu uśmiechem i już wiedział, że się zgadza.

Ad: Zostaniesz moją walentynką? - Spytał przyciągając koleżankę bliżej do siebie.
K: Zapomnij. - Odparła, próbując jednak zachować między nimi pewien odstęp. - Poza tym już panu mówiłam: "pani doktór".
Ad: Oj Kasiu...
K: Doktorze! - Lekarka pogroziła mu palcem.
F: Może zanim państwo się pozabijacie, zaproponuję byście doszli do konsensusu: "Pani Kasia".
K: Ewentualnie mogę przystać.
Ad: Chociaż tyle. Co ja mam zrobić byś mnie zechciała, Kasiu? - Spytał, lecz pod wpływem spojrzenia kobiety się poprawił: - Pani Kasiu.
K: Profesurę. - Odparła, a po chwili zlustrowała Krajewskiego od góry do dołu. - I garnitur u krawca. - Dodała.
Drzwi lekarskiego otworzyły się do pokoju wszedł Papa Smerf (Tretter). Dyrektor ubrany był w piżamę więzienną, gdyż po wypadku spowodowanym przez Falkowicza jeszcze przebywał w szpitalu. Po trzech dniach, ku uciesze jego lekarza prowadzącego i Dryla, przestał powtarzać wciąż "Falkowicz, kurwa mać, Falkowicz" i nawet nieco poweselał.
T: Bawicie się? - Spytał, a raczej stwierdził. - Przyłączę się . - Dyrektor zaczął tańczyć wraz z nimi. Wiktoria i Andrzej bez słowa wyszli z gabinetu, a zaraz za nimi to samo uczyniła Katarzyna i Adam. Stefan spojrzał na zamykające się drzwi i westchnął ze smutkiem, obawiając się, że już nigdy nie najdzie sobie żadnego przyjaciela i już zawsze wszyscy nie będą go lubić.

Wiktoria wraz z Andrzejem przemierzali ulice Warszawy oświetlone blaskiem latarni. Jak zawsze byli w dobrym nastroju, jak zawsze Wiktoria śmiała się uroczo z wszystkiego i z niczego i  jak zawsze - przemierzali te ulice razem. Weszli do parku, gdzie było już zdecydowanie ciemniej. Po lewej stronie alejki co kilka metrów ustawione były brązowe ławki. Na jednej z nich zobaczyli trzech, napakowanych, wytatuowanych, łysych mężczyzn. Profesor przeciągnął lekarkę ze swojej lewej strony na prawą. Ta tylko uśmiechnęła się pod nosem na ten gest.
W: Czasem zastanawiam się, co będziemy robić za kilka lat... - Zaczęła, gdy przeszli już kilkadziesiąt metrów zostawiając szemrane towarzystwo hen za sobą.
F: Będziemy prowadzić piękne, szczęśliwe życie... Chcę byś już zawsze była szczęśliwa.
W: ,,Szczęściem mym są najdroższe Twoje oczy,
dobrze wiem, czym są dla mnie usta Twe.
Szczęściem mym są codzienne Twe powroty,
gdy na Twój widok cała drżę.
Szczęście swe odnajduję w Twym uśmiechu,
w dłoniach Twych, kiedy obejmują mnie.
Szczęście też w każdym Twoim jest oddechu,
nawet gdy śpisz, ja kocham Cię" (link- Zaśpiewała, obejmując mężczyznę. Uwielbiał jej piękny głos, może nie do takich piosenek stworzony, lecz piękny. Uwielbiał ją całą. Szli dalej lekko zaśnieżoną alejką. W tak prostej i pozornie zwykłej chwili czuła się najszczęśliwszą kobietą na Ziemi. Niczego więcej już nie chciała, pragnęła tylko by zawsze był przy niej.
F: Kocham cię. - Usłyszała jego cichy szept. Za każdym razem gdy jej to mówił czuł się jak we śnie. Móc mówić komuś, że się go kocha, mówić to prosto z serca...Wydawało mu się to aż za piękne by było prawdziwe. Ale było prawdziwe.
Profesor sięgnął do kieszeni po niewielkie pudełeczko z Apartu. Wyjął z niego złote serce i obejmując kobietę od tyłu zawiesił jej je na szyi.
W: Piękne. - Stwierdziła, spoglądając na delikatną, elegancką zawieszkę, która w swej prostocie była zupełnym przeciwieństwem do ich związku. Kobieta odwróciła się w jego stronę i zarzuciła mu ręce na szyję. - Dziękuję. - Szepnęła patrząc profesorowi prosto w szare oczy i ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku.

Starałam się, na prawdę się starałam... :/ Przepraszam także, że tak późno, ale jestem po prostu straszliwe zmęczona... rozwodzić się może nad tym nie będę. Za dużo by pisać, nie mam siły. 

W opowiadaniu został wykorzystany tekst piosenek śpiewanych przez Violettę Villas.

poniedziałek, 2 lutego 2015

CZĘŚĆ 100

Kochani, chciałam Wam baaaardzo podziękować, że jesteście ze mną już tyle czasu. Zakładając tego bloga obiecałam sobie, że dojdę do 100 części no i proszę - udało się :) Nie przedłużając, zapraszam do czytania!

Wiktoria rozsiadła się na skórzanej kanapie czekając na męża. Zastanawiała się jak ma mu przekazać tą radosną nowinę. Agata radziła jej by powiedzieć to w szpitalu, w razie gdyby profesor zemdlał, lecz Consalida postanowiła nie słuchać rad koleżanki. Spostrzegła podjeżdżające pod dom czarne Infiniti. Spojrzała jeszcze raz na zdjęcie usg, które otrzymała od Hany i oparła się wygodnie na kanapie.
F: Wróciłem! - Do willi wszedł profesor.
W: To dobrze! Jestem w salonie!
F: Cześć. - Mężczyzna pocałował ją w policzek i usiadł obok niej.
W: Coś ci muszę pokazać. - Kobieta podała mu zdjęcie. Falkowicz spoglądał na nie przez chwilę, po czym swój wzrok skierował na żonę.
F: To jest twoje, Wiki?
Kobieta przytaknęła skinieniem głowy.
W: Ja jestem jakaś pechowa. - Westchnęła opadając na kanapę.
F: Pechowa? My po prostu oboje jesteśmy wyjątkowi. Tylko jedno dziecko na raz, to by było zbyt zwykłe jak na nas. - Profesor także oparł się na skórzanej kanapie obejmując lekarkę.
W: Trzyjajeczne. To dobrze, nie będziemy ich mylić.
F: I ty mówiłaś, że nasze życie jest istnym wariatkowem... ciekawe co powiesz za osiem miesięcy.
W: Ja? Ja stawiam na to, że będą córeczki tatusia, a mamusia będzie sobie odpoczywać.
F: Córeczki? A co jak będą mamisynkowie?
W: Może być i to i to. To dopiero by było... Ale obiecałeś mi coś. - Profesor spojrzał na nią pytająco. - Obiecałeś mi, że nie będę pełnoetatową opiekunką, sprzątaczką i kucharką w jednym.
F: A czy ty kiedykolwiek tu sprzątałaś? Albo czy byłaś zmuszona do gotowania? Zatrudnimy dodatkową służbę, ile tylko będziesz uważała za stosowne.
Kobieta parsknęła śmiechem. Zawsze bawiło ją określenie "służba", lecz tak na prawdę przyzwyczaiła się już do takiego życia w tym ich wielkim pałacu.  - Tak w ogóle, mam coś dla ciebie, Wiktorio. - Profesor sięgnął po swoją aktówkę i wyjął z niej spore, płaskie pudełko z Apartu. - Mam nadzieję, że ci się spodoba. - Falkowicz wręczył jej prezent. Otworzyła pudełko i ujrzała cały komplet biżuterii z szafirami: kolię, bransoletkę, pierścionek i kolczyki. Wyjęła bransoletkę i wzięła ją pod światło.
W: Najlepsze szafiry, nie przepuszczają światła. Białe złoto. - Stwierdziła przyglądając się prezentowi.
F: Zaczęłaś kontrolować jakość moich prezentów? Mam certyfikaty na te kamienie i złoto, więc jeśli chcesz... - Kobieta przerwała mu śmiechem.
W: Piękne. - Dziewczyna przytuliła się do mężczyzny składając delikatny pocałunek na jego ustach. - I pewnie baaardzo drogie....
F: Nie pytaj, nie powiem ci.
W: O Jezu... - Dziewczyna przewruciła zielonymi oczami.

Następnego dnia w Leśnej Górze, pozornie normalnym szpitalu (tylko pozornie):
T: Hello normalnym, witam panie profesorze! - Stefan wpadł zadowolony do pokoju lekarskiego. - Wymyśliłem coś, wymyśliłem coś... - Cieszył się.
Ag: Co? - Spytała znudzona internistka, która siedziała za Consalidą i plotła jej warkocze tylko po to by po chili je rozpleść i pleść od nowa.
T: Coś...
F: Już się cieszę. - Mruknął nie odrywając wzroku od iPhona.
T: Musimy sobie bardziej ufać! Czy nikt z was nigdy nie chciał mieć najlepszego przyjaciela? Ja zawsze chciałem, tylko nigdy nikt mnie nie lubił... - Dyrektor zdjął z nosa  okulary i kciukiem wytarł kilka łez wypływających z jego oczu.
F: Doprawdy wzruszająca opowieść.
T: Dlatego musimy sobie wszyscy zaufać! Czy pan, profesorze nigdy nie chciał mieć prawdziwego przyjaciela, takiego od serca, któremu mógłby powiedzieć wszystko, pójść z nim na piwo...
F: Nie pijam piwa. - Wtrącił.
Ad: On jest moim przyjacielem. - Oznajmił przerywając zabawę długopisem. Wszyscy obecni w pokoju lekarskim spojrzeli ze zdziwieniem na Adama, potem na Andrzeja i z powrotem na Adama.
F: Panie chroń mnie od przyjaciół, z wrogami rozprawię się sam...
T: Eeee... No dobra, znacie na pewno tą zabawę, że jeden się przewraca, a drugi go łapie... Przemek i... pan profesor!
-Nie. Ma. Mowy!!! - Warknęli jednocześnie. Chociaż w tym jednym się zgadzali. Po chwili wzrok profesora padł na wielki karton pączków od Bliklego, które dostał dziś od pacjenta i w jego głowie narodził się kolejny szatański plan.
F: Szanowny panie dyrektorze, ja mem pewien pomysł. My wszyscy  wzajemnie tu sobie ufamy, chcielibyśmy aby pan także nam zaufał. Tak więc pan stanie na stole, a pańscy podwładni będą pana łapać.
Wszyscy lekarze obecni w pokoju lekarskim, oprócz profesora, Agaty i Wiktorii, ustawili się przy biurku.
F: No proszę, panie dyrektorze. Chyba nie powie mi pan, że nie ufa im pan?
T: A pan czemu tam nie stoi? - Spytał podejrzliwie patrząc na chirurga.
F: Nie chcę, by pan mi ufał, życie byłoby zbyt nudne. Bardzo proszę, na stół. - Tretter pokręcił głową z niedowierzaniem i niechętnie wszedł na blat. Agata przestała pleść Wiktorii warkocze i obie z wyczekiwaniem patrzyły na szefa, za to reszta lekarzy podniosła ręce chcąc złapać dyrektora. - Kto chce pączki? - Spytał pokazując lekarzom wielkie, białe pudełko, gdy Stefan już chwiał się na krawędzi biurka. Wszyscy doktorzy rzucili się w stronę Falkowicza, a starszy, łysy mężczyzna runął na podłogę. Falkowicz zaśmiał się ironicznie, lecz po chwili spojrzał za biurko sprawdzając, czy Tretter żyje. Nie sądził, że aż wszyscy lekarze skuszą się na pączki i wystawią szefa.
T: Falkowicz... - Jęknął, dalej się nie poruszając. - Kurwa mać, Falkowicz... - Wymamrotał jeszcze, nim zemdlał. Chirurg powolnym krokiem skierował się w stronę nieprzytomnego szefa. Profesor zbadał dwoma palcami puls i westchnął zrezygnowany kręcąc głową z niedowierzaniem.
F: I co żeście narobili? Pan dyrektor widział w was przyjaciół, a wy... wstyd! - Falkowicz zaśmiał się widząc zdziwione miny lekarzy. - Tętno w normie. Zajmijcie się nim. - Odparł znudzony i powolnym krokiem wyszedł z pokoju lekarskiego trzaskając drzwiami. W pomieszczeniu zapadła grobowa cisza i wszyscy stali przez chwilę w miejscu patrząc na nieprzytomnego Stefana. W końcu jednak zdecydowali się mu pomóc.

H: Profesorze! - Goldberg dogoniła go na korytarzu. - Ma pan chwilę?
F: Dla pięknej kobiety zawsze znajdę czas, zapraszam. - Falkowicz otworzył przed nią drzwi swojego gabinetu. Lekarka zajęła miejsce na fotelu, a profesor stanął przy biurku opierając się o nie. - Słucham pani.
H: Przyszłam w sprawie Wiktorii. Ona już panu powiedziała?
F: Tak.
H: Właśnie. Jej ciąża może być bardzo trudna...
F: Mogę ją zabrać do specjalistycznej przychodni, ściągnąć profesorów... o co chodzi?
H: Trudna bardziej dla niej, nie dla mnie. Zrobiłam jej badania, proszę spojrzeć. - Blondynka podała mu kilka kartek.
F: Wszystko trzykrotnie poniżej normy, jednocyfrowe żelazo... Przecież to musi być jakiś błąd.
H: Powtarzane dwukrotnie. Jest blada, ma niedowagę, jest niedożywiona, przemęczona, zestresowana i ma wyniki trupa - takie są realia, profesorze. Więc teraz trzeba coś zaradzić. Moje zalecenia są następujące: dużo odpoczynku, mało pracy - najlepiej w ogóle, zakaz wstępu na blok, dużo radości, zero zmartwień, codzienne ciepłe obiadki, dużo warzyw i owoców, zakaz Coli, kawy też oczywiście, dużo snu, dużo nudnych seriali, zakaz horrorów, o jacuzzi, saunie i gorących kąpielach zapomina, zalecam za to basen, zakaz innych ćwiczeń, dużo rzodkiewki, dużo seksu - no, przynajmniej na razie. No i niech pamięta, że owszem istnieje zasada "jeść dla dwojga, nie za dwoje", ale już "jeść dla czworga, nie za czworo" nie istnieje. Tu ma pan zwolnienie dla niej do końca ciąży i recepty. - Kobieta zakończyła swój monolog i położyła na biurku kolejnych kilka kartek. - Co dwa tygodnie zgłasza się do mnie, chcę mieć ją pod stałą kontrolą. Najgorsze jest to żelazo, jak się nie poprawi trzeba będzie pomyśleć o przetoczeniu krwi.
F: Obawiam się, że byłoby to trudne. Ma najrzadszą grupę - B minus.
H: B minus? - Spytała z niedowierzaniem. - Minimum cztery pęczki rzodkiewki dziennie. - Rozporządziła. - Jakieś pytania? - Spytała na koniec.
F: Na razie nie, w razie czego mam blisko.
H: Powodzenia życzę. - Dodała na odchodne wyobrażając sobie jak Wiktoria zareaguje na zakaz pracy.
F: Przyda się. - Westchnął zrezygnowany i wyszedł z gabinetu zaraz za ginekolog.

F: Agato, jak dobrze cię widzieć. - Zatrzymał dziewczynę na jednym z korytarzy. - Pięknie wyglądasz. Wiesz, że jesteś moją ulubioną siostrą...
Ag: Czego dusza pragnie? - Spytała przewracając oczami.
F: Dusza emocjonującej operacji, lecz serce bezpieczeństwa Wiktorii. Mogę mieć do ciebie prośbę... moja ty ulubiona siostro?
Ag: Zaczynam się bać... - Westchnęła.
F: Ależ nie ma czego. Zabierzesz Wiki do jakiejś restauracji na obiad, tylko drogiej, nie fast food. Pojedziecie taksówką, żeby się nie telepać autobusami, a potem weźmiesz ją na jakieś zakupy... tylko jej nie zmęcz zbytnio.
Ag: Nie wiem jak ty, ale ja nie mam drukarki pieniędzy. - Odparła z lekko niesmaczoną miną. - Jak na moje możliwości to mogę jej fundnąć B-smarta za 5,50, bilet komunikacji miejskiej za 4,40 i jakiś ciuch w sieciówce z wyprzedaży za 40.
F: Kup sobie coś ładnego, żeby ci zeszła z twarzy ta podkówka, Agato. Jeszcze trochę i nie poznam cię na korytarzu. - Profesor wyjął z kieszeni portfel i wręczył jej plik banknotów.
P: Dziwka! - Krzyknął Przemek stojący pod ścianą kilka metrów dalej.
Ag: Kretyn!
P: Wariatka!
Ag: Idiota!
P: Lafirynda!
Ag: Cymbał!
F: Basta! - Wrzasnął w końcu. Podszedł do Zapały i pomachał chłopakowi dwustuzłotowym banknotem przed nosem, po czym włożył go chłopakowi do kieszeni białego fartucha. - Szczęśliwe dziecko? Szkoda, że pani Ludmiła nie żyje, wreszcie mógłby jej pan kupić nowe farby. - Profesor odszedł od nich. Agata i Przemek spojrzeli na siebie.
P: Galerianka!
Ag: Głupek!
P: Szmata!
F: Rozejść się! - Usłyszeli krzyk odchodzącego profesora.

Profesor już miał skierować się na blok - za kwadrans zaczynał operację - lecz przechodząc obok jednej z sal spostrzegł przez szybę, że leży w niej Tretter. Bez zastanowienia wszedł do pokoju.
T: Falkowicz, kurwa mać, Falkowicz. - Wyjęczał. Od kiedy profesor doprowadził do wypadku, dyrektor od kilku godzin powtarzał wciąż te same słowa.
F: No sorry, nie chciałem.
T: Falkowicz, kurwa mać, Falkowicz...
F: Swoją drogą powinie być mi pan wdzięczny... - Zaczął, lecz Stefan przerwał mu kolejnym jękiem:
T: Falkowicz, kurwa mać, Falkowicz.
F: Wreszcie, po tylu latach ktoś uświadomił pana w tym, że na nikogo z nich nie może pan liczyć. Ale proszę się nie obawiać, ja zawsze z chęcią służę panu pomocą, radą...
T: Falkowicz, kurwa mać, Falkowicz! -Wrzasnął.
F: No i od razu pan ozdrowiał. Potrafię działać cuda, nieprawdaż? Polecam się na przyszłość. - Profesor już był tyłem do szefa i miał wyjść z pokoju, lecz na chwilę się jeszcze odwrócił. - You can count on me like one, two, three, I'll be there... - Zanucił. Uniósł prawy kącik ust w charakterystyczym dla siebie uśmiechu i wyszedł z sali.
T: Falkowicz... kurwa mać, Falkowicz. - I tak Tretter dalej nieprzerwanie wypowiadał to zdanie, gdy profesor kroił już pacjenta skalpelem, który Stefan ukradł z nowej przychodni prywatnej, która otworzyła się kilka ulic od ich szpitala.


Jestem też tu:
mail: zakrencona28@gmail.com
ask: http://ask.fm/zakrencona288
forum.tvp.pl: zakencona i szalona
gg: 49885042