"Całujcie mnie wszyscy w dupę!"
Ag: Be, was, been. Beat, beat, beaten. - Blondynka siedziała na kanapie w pokoju lekarskim z zawzięciem ucząc się odmiany czasowników. Jak polecił jej profesor, wzięła się za naukę języka angielskiego.
F: A ty znasz chociaż znaczenie tych czasowników? - Spytał wchodząc do pomieszczenia.
Ag: Tak. - Przytaknęła od razu.
F: To co znaczy "beat"?
Ag: Eeee...
F: Zbić.
Ag: To ja powinnam dostać po dupsku, bo uczę się już od tygodnia i dalej nic nie wiem!
F: Wybacz, kobiet nie bijam. - Profesor nalał sobie kawy do porcelanowej filiżanki. Wszyscy normalni lekarze pili ten gorzki napój z przeróżnych kubków, lecz Falkowicz uparł się na porcelanę i Tretter był zmuszony zakupić taką filiżankę. Co prawda w pokoju lekarskim miał pojawić się cały taki zestaw, ale dyrektor uznał, że inni mogą pić kawę z obszczypanych kubków - w końcu porcelana jest droga. - Tak w ogóle, to gdzież się podziewa Wiktoria?
Ag: Z tego co wiem operuje.
F: No nie no, nie no... prosiłem, błagałem, groziłem... Co ta dziewczyna ma w głowie?
Ag: Siano, jak ja. - Odpowiedziała od razu bez zastanowienia. - Myślisz, że dlaczego się przyjaźnimy? Obie jesteśmy równie głupie. - Przyznała dalej powtarzając czasowniki.
F: Co to za operacja? - Spytał coraz bardziej zirytowany.
Ag: Jakiś tętniak narastający, czy coś trudnego. Strasznie podekscytowana była. Ale teraz to już nie masz co tam iść, już chyba kończą. - Internistka odłożyła kartkę z wydrukowaną odmianą czasowników i zabrała profesorowi filiżankę z kawą. - Na tym polega fenomen kubków, że kubek trzymasz w ręce i ci tak łatwo nie zabiorą, a filiżankę trzymasz na spodeczku i po chwili zostajesz z samym spodeczkiem.
F: Osiwieję przez was. - Profesor wstał z kanapy i skierował się do drzwi.
Ag: Już osiwiałeś. - Stwierdziła uśmiechając się przy tym słodko. Gdyby nie ten piękny uśmiech oraz błyszczące oczka małej dziewczynki chyba rzeczywiście by ją pobił.
F: Dziękuję ci bardzo! - Mężczyzna wyszedł z pokoju lekarskiego trzaskając drzwiami.
Ag: Niezła ta kawa. - Powiedziała sama do siebie upijając łyk naparu.
Zobaczył Wiktorię wychodzącą z bloku operacyjnego w towarzystwie Zapały.
P: Consalida, na prawdę wielkie dzięki. Nie wiem co bym zrobił bez ciebie... - Chłopak wręcz kłaniał się bladej jak ściana lekarce. Dziewczyna ledwo przebierając nogami szła przed siebie, a ten nie zważając na to kontynuował: - Wiesz, Nadia jest na prawdę bardzo fajną dziewczyną...
W: W papierach miała "Monika"... - Odparła dalej ledwo zachowując pionową postawę. Operacja kochanki kolegi była bardzo skomplikowana, spędzili na bloku ponad sześć godzin. Kilka razy prawie stracili młodą dziewczynę. Wiedziała, że nie powinna operować - zabronił jej tego zarówno Andrzej jak i Hana, a powtarzała jej to do znudzenia Agata, ale Przemkowi, jako swojemu dawnemu przyjacielowi mimo wszystko nie mogła odmówić. W końcu jej spojrzenie padło na męża. Od razu odwróciła wzrok w drugą stronę, wiedziała że nie będzie zachwycony jej nierozważnością.
F: Wiki... - Zaczął karcącym głosem podchodząc do niej. Wziął ją pod ramię i poprowadził w stronę swojego gabinetu rzucając jeszcze swojemu dawnemu pupilkowi kpiące spojrzenie.
W: Tak, wiem... przepraszam. Nie jesteś zły?
F: Nie jestem na ciebie zły, tylko się o ciebie martwię. Powtarzaliśmy ci, kochanie: zakaz operacji. - Przypomniał otwierając przed nią drzwi swojego "królewstwa".
W: Tak, ale to była jakaś dziewczyna Przemka, nie mogłam mu odmówić... - Zaczęła tłumaczyć. I teraz Falkowicz już był zły. Nie na nią, lecz na Zapałę. Przybrał jednak maskę opanowanego i spokojnego profesora.
F: Odpoczywaj, skarbie. Teraz ja muszę iść na blok. Kończę za trzy godziny. Chcesz na mnie zaczekać, czy wolisz wziąć taksówkę i jechać do domu?
W: Zaczekam tu. Widziałam, że masz nową książkę...
Andrzej zdjął z półki nową literaturę medyczną i położył na biurku.
F: Zamów sobie coś do jedzenia z jakiejś restauracji.
W: Tak jest, panie profesorze. - Przytaknęła posłusznie i wzięła się za studiowanie najnowszej publikacji jednego ze znanych profesorów chirurgii.
Falkowicz przemierzał szpitalne korytarze, aż na jednym z nich dopadł Przemka i zaczęła się prawdziwa wojna na złośliwości i ironie. Po kilku minutach jednak przerwała ją pielęgniarka, więc ostateczny wynik, na którym poprzestali to 14 do 2, dla kogo chyba wiadomo. Profesor rzucił Zapale jeszcze jedno kpiące spojrzenie i skupił się na tym co do przekazania miała mu szczupła brunetka. Kobieta miała problem ze znalezieniem protezy, którą mieli wszywać za chwilę na bloku. Falkowicz, jak to Falkowicz - nie szczędził jej kpiących uwag. Dziewczyna jednak potulnie wysłuchiwała co miał do powiedzenia. Ostatecznie chirurg skwitował swą wypowiedź mówiąc, że jak on wszystkiego nie dopilnuje, to nic się nie udaje i skierował się do magazynu po protezę. Otworzył drzwi i ujrzał jakże piękną scenę przedstawiającą jego siostrzyczkę wraz z szanownym doktorem Latoszkiem. Kobieta w pozycji półleżącej znajdowała się już w samej bieliźnie na podłodze, Witek zaś był pozbawiony spodni.
F: Jak licealiści. - Zaśmiał się. Oboje przyłapani na gorącym uczynku patrzyli na profesora szeroko rozwartymi oczami, gdy ten bez najmniejszego skrępowania podszedł do odpowiedniej szuflady, wyjął z niej protezę i wymachując nią, powolnym krokiem wyszedł z magazynku.
Dnia następnego, w tym pozornie normalnym szpitalu (tylko pozornie)... Jak mawiał pewien profesor filozofii "Nie ma ludzi normalnych. Wszyscy jesteśmy nienormalni i dopóki nie zagraża to niczyjemu życiu jest uznawane za normalne". Zdecydowanie tyczy się to pracowników Szpitala Klinicznego w Leśnej Górze, tu normalni nie trafiają, a jeśli już znajdzie się jakiś ewenement - w kilka dni zostaje członkiem nienormalnej bandy LG.
Pod gabinetem profesora najpierw zatrzymał się Adam. Stanął przy drzwiach i nasłuchiwał. Dźwięki wydobywające się z pomieszczenia słychać było na całym korytarzu, a co bardziej istotne - słowa utworu też. Zaraz potem do Krajewskiego dołączyła zaciekawiona Agata, potem ni stąd, ni z owąd pojawił się tam Tretter, Van Graff, Sambor i Latoszek. Wiktoria słysząc jakie dźwięki wydobywają się z gabinetu profesora, a jeszcze widząc zgromadzenie lekarzy także nie omieszkała się tam zatrzymać.
T: Consalida, zrób coś z nim, ja cię błagam, dziewczyno! - Stefan z niepokojem rozejrzał się po korytarzu, gdzie wszyscy pacjenci patrzyli zdumieni w ich kierunku.
W: Ja? Co ja mogę? - Dziewczyna bezradnie rozłożyła ręce.
Ad: Skończyło się. - Westchną z ulgą, gdy na chwilę zapanowała cisza. Lekarze już mieli się rozejść, gdy od nowa usłyszeli słowa: " Wiersz w którym autor grzecznie ale stanowczo uprasza liczne zastępy bliźnich by go w dupę pocałowali". Wszyscy rozejrzeli się po sobie. Latoszek pokręcił z niedowierzaniem głową, zaś Van Graff poprawił okulary. I od nowa:
"Absztyfikanci Grubej Berty
I katowickie węglokopy,
I borysławskie naftowierty,
I lodzermensche, bycze chłopy.
Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajką wytwornych pind na kupę,
Rębajły, franty, zabijaki,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Izraelitcy doktorkowie,
Widnia, żydowskiej Mekki, flance,
Co w Bochni, Stryju i Krakowie
Szerzycie kulturalną francę !
Którzy chlipiecie z “Naje Fraje”
Swą intelektualną zupę,
Mądrale, oczytane faje,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Item aryjskie rzeczoznawce,
Wypierdy germańskiego ducha
(Gdy swoją krew i waszą sprawdzę,
Werzcie mi, jedna będzie jucha),
Karne pętaki i szturmowcy,
Zuchy z Makabi czy z Owupe,
I rekordziści, i sportowcy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Socjały nudne i ponure,
Pedeki, neokatoliki,
Podskakiwacze pod kulturę,
Czciciele radia i fizyki,
Uczone małpy, ścisłowiedy,
Co oglądacie świat przez lupę
I wszystko wiecie: co, jak, kiedy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Item ów belfer szkoły żeńskiej,
Co dużo chciałby, a nie może,
Item profesor Cy… wileński
(Pan wie już za co, profesorze !)
I ty za młodu nie dorżnięta
Megiero, co masz taki tupet,
Że szczujesz na mnie swe szczenięta;
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Item Syjontki palestyńskie,
Haluce, co lejecie tkliwie
Starozakonne łzy kretyńskie,
Że “szumią jodły w Tel-Avivie”,
I wszechsłowiańscy marzyciele,
Zebrani w malowniczą trupę
Z byle mistycznym kpem na czele,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
I ty fortuny skurwysynu,
Gówniarzu uperfumowany,
Co splendor oraz spleen Londynu
Nosisz na gębie zakazanej,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Item ględziarze i bajdury,
Ciągnący z nieba grubą rętę,
O, łapiduchy z Jasnej Góry,
Z Góry Kalwarii parchy święte,
I ty, księżuniu, co kutasa
Zawiązanego masz na supeł,
Żeby ci czasem nie pohasał,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
I wy, o których zapomniałem,
Lub pominąłem was przez litość,
Albo dlatego, że się bałem,
Albo, że taka was obfitość,
I ty, cenzorze, co za wiersz ten
Zapewne skarzesz mnie na ciupę,
Iżem się stał świntuchów hersztem,
Całujcie mnie wszyscy w dupę!…"
Ten właśnie utwór Juliana Tuwima idealnie opisywał stosunek profesora do większości pracowników tego szpitala. Dzisiejszy dzień, choć dopiero się zaczął, zbyt miły dla Falkowicza, dlatego właśnie pomyśał, że skoro wszyscy jego irytują od rana, to czemu nie miałby się odwdzięczyć? Może i nie jego współpracownicy go dziś denerwowali, ale w końcu jakaż to różnica? Dla Andrzeja świat dzielił się na ludzi ważnych (mniej lub bardziej, zliczyć ich i tak można było na palcach jednej dłoni), ludzi, którzy mogą mu się do czegoś przydać (tych było już nieco więcej) oraz resztę. I ta reszta ponosiła właśnie konsekwencje działań grupy drugiej. Grupa druga dziś właśnie dała się we znaki chirurgowi. Okazało się, że nie wszyscy inwestorzy są aż takimi idiotami za jakich Andrzej ich uważał i miliarder nie da mu pieniędzy na przysłowiowy "ładny uśmiech".
Agata z Wiktorią spojrzały na siebie.
W: Jest na coś wściekły. - Stwierdziła.
Ag: A jak jest wściekły lepiej się do niego nie zbliżać.
W: Kawa?
Ag: Herbata, moja droga. - Kobiety odeszły od zgromadzenia, a zaraz za nimi pobiegł Krajewski.
Ad: A mnie chciałyście zostawić samego z wściekłym Falkowiczem?! Szuje wy jedne... - Chłopak dołączył do nich i wspólnie udali się do bufetu.
-One mówić, że profesor być wściekły... - Przypomniał Samborowi z niepokojem, gdy ten już miał zacząć dobijać się do drzwi gabinetu. Van Graff spojrzał jeszcze raz na drzwi. I od nowa: "Absztyfikanci Grubej Berty,
I katowickie węglokopy..."
Latoszek pokręcił głową nie wiedząc co robić, gdy drewniane drzwi powoli się uchyliły.
-Spierdalamy! - Zarządził Stefan rzucając się do ucieczki, a pozostali uczynili to samo. W miejscu dalej stał tylko Sambor ze swoją ponurą miną. Falkowicz zmierzył chirurga srogim wzrokiem, trzasnął za sobą drzwiami i z krnąbrną miną udał się na oddział by uprzykrzać życie pielęgniarkom, a z gabinetu dalej wydobywały się słowa twórczości Tuwima.
A po południu, na korytarzu tegoż samego szpitala...
L: Idziesz tam, natychmiast! - Rozkazał blondynce. Kłócili się o to od dobrego kwadransa.
Ag: Przecież widziałeś jaki był rano wściekły! Chce żeby mnie zabił?!
L: To tym bardziej, jak był wściekły może chcieć zniszczyć komuś życie, a ja nie chcę być tym kimś! Przecież jesteś jego małą siostrzyczką, nic ci nie zrobi! Uśmiechnij się ładnie i po problemie!
Ag: Witek, dlaczego ja mam go o to prosić?
L: Bo mnie nawet nie zna!
Ag: To jak cię nie zna, to skąd ma wiedzieć, kto jest twoją żoną?!
L: Bo jest Falkowiczem i ma całą zgraję pielęgniarek! No już! - Latoszek zapukał do drzwi gabinetu, otworzył je i wepchnął tam internistkę, tak że ta mało się nie wywróciła próbując złapać równowagę na swoich piętnastocentymetrowych szpilkach. Profesor oderwał się od uzupełnianych dokumentów i spojrzał na dziewczynę.
Ag: Wiesz... mam do ciebie taką prośbę... - Zaczęła niepewnie. Dłońmi trzymała oparcie drewnianego krzesła i przestępowała z nogi na nogę. Profesor jednak nie zamierzał ułatwić jej zadanie i siedział w miejscu wciąż w milczeniu przyglądając się dziewczynie. - Bo to co widziałeś wczoraj... on ma żonę... i dobrze by było gdyby ona się nie dowiedziała.
Profesor wstał z miejsca, zapiął guzik idealnie skrojonej, granatowej marynarki, obszedł biurko i stanął naprzeciw internistki. Dziewczyna ani drgnęła. Jak zwykle nie wiedziała czego się po nim spodziewać. Jako człowiek chwilami ją przerażał, chwilami fascynował.
F: Życie seksualne doktora Latoszka mnie nie interesuje. - Odparł. - Nie smuć się tak, twój płomienny romans z panem doktorem nie ujrzy światła dziennego. - Zapewnił unosząc jeden kącik ust. Profesor sięgnął do jednej z szafek po butelkę wina. Lekarka dalej ani drgnęła. - Bonum vinum laetificat cor hominis. - Chirurg znów znalazł się tuż obok niej. Kobieta uniosła brwi nie rozumiejąc jego słów. - Dobre wino uwesela serce człowiecze. - Przetłumaczył wręczając jej butelkę. - Nie kurcz mięśni brzuśca czołowego, postarza cię to.
Kobieta przytaknęła skinieniem głowy, odwróciła się i opuściła gabinet. Profesor zaśmiał się, gdy drewniane drzwi się zamknęły i zasiadł przy swym biurku by wziąć się do dalszej pracy.
Dziewczyna przemierzała szpitalne korytarze myślami jednak będąc zupełnie gdzie indziej. Po chwili jednak zatrzymało ją czyjeś wołanie. Spojrzała przed siebie: rude.
W: Widzę, że coraz to lepiej ci się powodzi? Kolejny zakochany osiemdziesięciolatek ci się oświadczał i tym razem dorzucił flaszkę wina? - Spytała zabierając koleżance butelkę. - Dobre wino... nie chodź tak z tym po oddziale, pacjenci patrzą.
Ag: Aaa toooo... - Internistka spojrzała na flaszkę czerwonego trunku. - Nie, to nie od pacjenta.
Kobiety w objęciu szły powolnym krokiem przez korytarz.
W: A od kogo?
Ag: Od Andrzeja. Dawaj, tobie nie wolno! - Blondynka zabrała koleżance z powrotem alkohol.
W: Od Andrzeja? - Dziewczyna uniosła pytająco brwi.
Ag: Nie marszcz mięśni brzuśca czołowego, postarza cię to. - Powtórzyła słowa brata i nagle poczuła satysfakcję z tego, choć nawet nie wymyśliła tego sama. Powoli zaczynała rozumieć czemu Andrzej czasem zachowuje się tak dziwnie, to sprawia przyjemność, gdy ktoś - tak jak Wiktoria teraz na nią - patrzy na ciebie zdziwionym i zakłopotanym wzrokiem nie rozumiejąc o co ci chodzi. Internistka potrząsnęła lekko głową chcąc pozbyć się tej myśli. Przerażała ją każda chwila, w której rozumiała Falkowicza, cały Falkowicz ją przerażał. - Przecież on to rozdaje wszystkim, ma pewnie hektolitry od pacjentów. - Wyjaśniła. - Zakupy? - Postanowiła zmienić temat i odciągnąć Wiktorię od myśli, że profesor sprawił jakikolwiek prezent komukolwiek poza swoją żoną, a swoje myśli odsunąć od dziwnej dość osoby chirurga.
W: A wiesz, że chętnie. Tylko ja zostawiłam auto pod domem, a ty chyba jeszcze swojego z parkingu nie ruszyłaś..., ale Andrzej ma jakiejś spotkanie w restauracji w Centrum Handlowym za godzinę. Zabierzemy się z nim. - Znalazła rozwiązanie, które nie zmuszałoby ich do korzystania z komunikacji miejskiej, której szczerze nienawidziła.
Ag: Taaak. - Zgodziła się, jednocześnie zastanawiając się nad tym, czy jej życie na prawdę kręcić się musi w okół persony Andrzeja Falkowicza. Dziwnie się czuła, gdy zdała sobie sprawę jak dużo jest go w jej życiu i jak szybko zaczęło być dla niej oczywiste, że jeżeli cokolwiek się dzieje biegnie się do niego, z każdym problemem idzie do niego, ciągle tylko on - ten dziwny i wciąż niezrozumiały dla niej człowiek. Sama nie wiedziała co on w ogóle robił w jej życiu. Najpierw "pan profesor", potem po prostu "Falkowicz", a teraz? Andrzej? Na początku był tylko lekarzem z innego oddziału, potem facetem jej przyjaciółki, a następnie dnia pewnego dowiedziała się, że jest jej bratem... Pamiętała to doskonale, była wtedy przerażona. Kompletnie nie wiedziała co robić, jak się względem niego zachowywać, jak on będzie ją traktował... a z czasem wszystko samo się ułożyło i już nie myślała nad każdym zdaniem wypowiedzianym w jego towarzystwie, nie wstawała gdy do niej mówił, nawet robiła sobie z niego żarty... I okazało się, że wcale nie jest taki zły, na jakiego wyglądał trzy lata temu. Jedno zaś pozostawało niezmienne - dalej był dla niej osobą niezrozumiałą.
F: Agato, czy ty nas w ogóle słuchasz? - Spytał spoglądając na nią uważniej, a rudowłosa przyjaciółka potrząsnęła jej ramieniem. Internistka aż podskoczyła wyrwana z zamyślenia.
Znowu on? Skąd on się tu wziął?! - Lekarka nawet nie zauważyła, że stał przed nią od dobrych pięciu minut wraz z Wiktorią mówiąc do niej, gdy ona tylko przytakiwała nawet nie orientując się w sytuacji.
Ag: Tak, tak. - Zapewniła, choć ni w ząb nie wiedziała o czym mówili.
W: Ja nie wiem co się z tobą dzieje, Aga.
Ag: Nic się nie dzieje. Przepraszam, zamyśliłam się.
F: Jak zwykle, głowa w chmurach. Uważaj, z takim podejściem świata nie zwojujesz. Absens carens - nieobecny traci.
Ag: Czy ty jadąc pociągiem uczysz się na pamięć tysiąca przysłów łacińskich?!
F: Ty wyglądasz przez okno, gaworzysz z innymi pasażerami, czy rozwiązujesz krzyżówki? Tracisz czas. A czas to pieniądz. Tylko nie trać teraz czasu na zastanawianie się ile pieniędzy już straciłaś i przeliczaniu tego na maskary, lepiej weź się do pracy. - Polecił dziewczynie i nim zdążyła coś odpowiedzieć skierował się do wyjścia na odchodne oznajmiając: Czekam na parkingu!
Opierały się o barierkę spoglądając w dół, gdzie znajdowała się restauracja. Do stolika profesora podeszła starsza kobieta w ciemnobrązowym futrze, które sięgało jej do kostek. Woźnicka zaśmiała się na ten widok i szturchnęła koleżankę w bok.
Ag: Patrz. - Wzrok Wiktorii także padł na kobietę. - Chyba zazdrosna być nie musisz. Swoją drogą myślałam, że pan profesor ma lepszy gust.
Falkowicz wstał widząc, że jego towarzyszka już przybyła i szarmancko pocałował ją w dłoń, po czym zabrał od niej futro i powiesił na nieopodal stojącym wieszaku. Pomógł jej usiąść, pogroził palcem śmiejącym się dziewczynom i sam także zajął miejsce. Lekarki dopiero teraz zaczęły dokładniej przyglądać się przybyłej kobiecie. Miała około dziewięćdziesięciu lat. Była bardzo szczupła i elegancko ubrana. Na jej szyi wisiała stara jak świat złota kolia wysadzana drogocennymi kamieniami, na nadgarstku bransoletka do kompletu. Prawie wszystkie jej palce zdobiły wielkie pierścionki, zaś paznokcie umalowane miała na srebrny, w odczuciu lekarek trupi, kolor.
Ag: Wygląda przy niej jakby go wynajmowała... - Internistka ponownie parsknęła śmiechem.
W: Ja nie wiem jaki on ma w tym interes, ale domyślam się, że spory. On nienawidzi starych ludzi!
Ag: Nie mam pojęcia co on wymyślił i znając jego, to ja wcale nie chcę wiedzieć. Idziemy na te zakupy?
W: No idziemy!
Kobiety obładowane torbami z zakupami przemierzały dalej centrum handlowe.
Ag: Miał być o 18.00... - Narzekała.
W: Jest za cztery 18.00, siadamy. - Zarządziła widząc wolną ławkę. - Nie spóźni się, on się nigdy nie spóźnia.
Ag: Oby, bo na przystanek iść mi się nie chce, a potem od przystanku jeszcze pół kilometra... Po co ja tyle tego kupowałam?
W: Nie wiem. Mówiłam ci żebyś nie wpadała w szał widząc błyszczyki MACa, to nie - kupiła pięć i się ucieszyła!
Ag: Się odezwała ta co wydała w Douglasie osiem tysięcy! W ogóle szkoda, że nie kupiłaś sobie tej sukienki...
W: Nie lubię takich długich... - Rudowłosa dziewczyna sięgnęła po telefon słysząc dźwięk smsa. - "Minus dwa, zielone 6B" - Przeczytała na głos. - Mówiłam, że zdąży i proszę bardzo, jest 17.59!
Ag: Dobra, jest idealny! - Przyznała i zaczęła zbierać z ławki torby z zakupami.
Ag: Boże, jak ja nienawidzę takich wielkich parkingów! - Narzekała rozglądając się w wielkiej hali za kolorem zielonym.
W: Ja kiedyś zgubiłam auto na takim i zadzwoniłam po gliny, a potem się okazało, że jak stał, tak stał. Od tamtej pory mam taki przycisk przy kluczykach, że jak nacisnę to mi samochód świeci na wszystkie kolory i wyje. I to ma zasięg na kilometr!
Ag: Jesteś nienormalna. - Skwitowała. - Zielone! - Krzyknęła uradowana widząc słupy umalowane w tym kolorze i zaraz namierzyły także profesora.
W: Andrzej, powiedz ty mi co to była za kobieta? - Spytała wsiadając do czarnego Infiniti.
F: Taka bardzo miła starsza pani...
W: Co ty wymyśliłeś?
F: Spotykam się z nią raz na jakiś czas na herbatce, ona opowiada mi jak podczas wojny nosiła wiadomości w żelazku... - Profesor spojrzał do tyłu na śmiejącą się Agatę. - To jest historia autentyczna, moja panno. Poznałem ją w tatrach, nastawiałem jej bark pod giewontem.
Ag: Nie no, romantycznie...
F: Samotna starsza pani, która za długo już nie pożyje i nie miała na kogo przepisać kilkumilionowego majątku. Dzisiaj właśnie sporządziliśmy testament.
W: Co ty jej zrobiłeś? - Spytała coraz bardziej zaciekawiona. - Prawa wolna. - Poinformowała wychylając się z fotela.
F: Umiem prowadzić, wzrok także mam niezły. - Wyjechali z parkingu. - Nic jej nie zrobiłem. Ja tylko zgodziłem się przyjąć po niej spadek. Zyski: kilka milionów. Straty: 20 złotych za czyszczenie samochodu, gdyż zostawiła na siedzeniu połowę futra.
W: Może od początku, bo ja dalej nie pojmuję dlaczego obca kobieta przepisała ci majątek.
F: W górach nastawiałem jej bark, potem spotkaliśmy się w Warszawie. Zaczęła mówić, że nie ma komu oddać majątku i nazywać mnie swoim synem. Zjedliśmy dwa obiadki, miło porozmawialiśmy i dziś przepisała na mnie testament.
Ag: Ja też chcę znaleźć taką babcię!
F: Raczej dziadka, obawiam się że na starszą panią twe uroki by nie zadziałały.
W: Co ty zrobiłeś, żeby dostać ten spadek? - Spytała spoglądając na niego podejrzliwie.
Ag: Właśnie, co ty zrobiłeś? - Wtórowała koleżance.
F: Nic nie zrobiłem. Za kogo wy mnie, przepraszam bardzo, macie?!
W: Ja jakoś w to nie wierzę....
Ag: Nie, w to nie można wierzyć... - Powtarzała po przyjaciółce.
F: Widocznie jesteście kobietami małej wiary. A ty nie bądź echem, moja panno.
Ag: Nie jestem panną! - Krzyknęła zirytowana. Nienawidziła jak tak ją nazywał, czuła się wtedy jak mała, głupia dziewczynka.
F: Wybacz, uznałem, że "panna" brzmi lepiej niż "rozwódka".
Ag: Jeśli już to wdowa, mój mąż popełnił samobójstwo.
F: Nie dziwię się, wesoła wdówka... - Na te słowa Wiktoria parsknęła śmiechem, a zaraz dołączyła do niej Agata, która nie była już w stanie udawać dłużej gniewu na profesora.
Ag: Poza tym moje małżeństwo zostało unieważnione!
F: I jesteśmy w punkcie wyjścia, moja panno. - Zaśmiał się, płynnie skręcając w leśną drogę. - Powiedz mi teraz tylko do którego kawalera mam cię zawieść?
Ag: Do bogatego!
W: Zawieźmy ją do Trettera! Jako dyrektor pensyjkę ma niezłą.
Ag: Przepraszam, ty chcesz mnie z Tretterem połączyć?!
W: A czemu by nie?
Ag: On ma z 70 lat! Poza tym nie jest kawalerem.
F: Właśnie, mi się wydaje, czy on ożenił się z pielęgniarką?
W: A co to zmienia?
F: Zdarzają się związki lekarza z pielęgniarką, ale żeby dyrektor... A z resztą, jakim on jest dyrektorem?
W: Ale jakie ma znaczenie zawód w małżeństwie?
F: Jakieś ma... lekarz z pielęgniarką wzbudza zdziwienie, ale wyobraź sobie na przykład profesora z żoną pielęgniarką? Był jeden taki wariat. Został wyśmiany w całym środowisku medycznym, pół roku później się rozwiódł.
W: To ja się może wezmę za habilitację, bo jeszcze dojdziesz do wniosku, że związek z lekarką to tez mezalians i co wtedy?
F: Oj Wiki...
Ag: A ten profesor co się rozwiódł z pielęgniarką może by chciał lekarkę? - Spytała zaciekawiona. Wiktoria zlustrowała przyjaciółkę.
W: Może by i chciał. Miałam okazję go poznać, bardzo miły i kulturalny człowiek po osiemdziesiątce...
F: Nie ma dzieci, mogłabyś dostać spory spadek. - Pocieszył ją chirurg.
Ag: Jakieś inne propozycje?
W: Sambor? - Internistka pokręciła przecząco głową.
F: Rogalski?
W: Starzyński?
F: Latoszek?
W: Gawryło?
Ag: Nie!
F: Może Van Graff?
Ag: Was o pomoc poprosić...
F: Przecież my zawsze z chęcią ci pomagamy, nieprawdaż Wiktorio?
W: Nie, ja już mam dość dzisiejszego dnia. - Westchnęła zrezygnowana - Ta ciągle marudzi, ten robi nie wiadomo co żeby dostać jakiś spadek... Całujcie wy mnie wszyscy w dupę!
F: Jeśli pozwolisz...
W opowiadaniu został wykorzystany utwór Juliana Tuwima "Całujcie mnie wszyscy w dupę!". Autor nie czerpie żadnych korzyści materialnych z jego publikacji.