LICZBA WYŚWIETLEŃ

poniedziałek, 2 lutego 2015

CZĘŚĆ 100

Kochani, chciałam Wam baaaardzo podziękować, że jesteście ze mną już tyle czasu. Zakładając tego bloga obiecałam sobie, że dojdę do 100 części no i proszę - udało się :) Nie przedłużając, zapraszam do czytania!

Wiktoria rozsiadła się na skórzanej kanapie czekając na męża. Zastanawiała się jak ma mu przekazać tą radosną nowinę. Agata radziła jej by powiedzieć to w szpitalu, w razie gdyby profesor zemdlał, lecz Consalida postanowiła nie słuchać rad koleżanki. Spostrzegła podjeżdżające pod dom czarne Infiniti. Spojrzała jeszcze raz na zdjęcie usg, które otrzymała od Hany i oparła się wygodnie na kanapie.
F: Wróciłem! - Do willi wszedł profesor.
W: To dobrze! Jestem w salonie!
F: Cześć. - Mężczyzna pocałował ją w policzek i usiadł obok niej.
W: Coś ci muszę pokazać. - Kobieta podała mu zdjęcie. Falkowicz spoglądał na nie przez chwilę, po czym swój wzrok skierował na żonę.
F: To jest twoje, Wiki?
Kobieta przytaknęła skinieniem głowy.
W: Ja jestem jakaś pechowa. - Westchnęła opadając na kanapę.
F: Pechowa? My po prostu oboje jesteśmy wyjątkowi. Tylko jedno dziecko na raz, to by było zbyt zwykłe jak na nas. - Profesor także oparł się na skórzanej kanapie obejmując lekarkę.
W: Trzyjajeczne. To dobrze, nie będziemy ich mylić.
F: I ty mówiłaś, że nasze życie jest istnym wariatkowem... ciekawe co powiesz za osiem miesięcy.
W: Ja? Ja stawiam na to, że będą córeczki tatusia, a mamusia będzie sobie odpoczywać.
F: Córeczki? A co jak będą mamisynkowie?
W: Może być i to i to. To dopiero by było... Ale obiecałeś mi coś. - Profesor spojrzał na nią pytająco. - Obiecałeś mi, że nie będę pełnoetatową opiekunką, sprzątaczką i kucharką w jednym.
F: A czy ty kiedykolwiek tu sprzątałaś? Albo czy byłaś zmuszona do gotowania? Zatrudnimy dodatkową służbę, ile tylko będziesz uważała za stosowne.
Kobieta parsknęła śmiechem. Zawsze bawiło ją określenie "służba", lecz tak na prawdę przyzwyczaiła się już do takiego życia w tym ich wielkim pałacu.  - Tak w ogóle, mam coś dla ciebie, Wiktorio. - Profesor sięgnął po swoją aktówkę i wyjął z niej spore, płaskie pudełko z Apartu. - Mam nadzieję, że ci się spodoba. - Falkowicz wręczył jej prezent. Otworzyła pudełko i ujrzała cały komplet biżuterii z szafirami: kolię, bransoletkę, pierścionek i kolczyki. Wyjęła bransoletkę i wzięła ją pod światło.
W: Najlepsze szafiry, nie przepuszczają światła. Białe złoto. - Stwierdziła przyglądając się prezentowi.
F: Zaczęłaś kontrolować jakość moich prezentów? Mam certyfikaty na te kamienie i złoto, więc jeśli chcesz... - Kobieta przerwała mu śmiechem.
W: Piękne. - Dziewczyna przytuliła się do mężczyzny składając delikatny pocałunek na jego ustach. - I pewnie baaardzo drogie....
F: Nie pytaj, nie powiem ci.
W: O Jezu... - Dziewczyna przewruciła zielonymi oczami.

Następnego dnia w Leśnej Górze, pozornie normalnym szpitalu (tylko pozornie):
T: Hello normalnym, witam panie profesorze! - Stefan wpadł zadowolony do pokoju lekarskiego. - Wymyśliłem coś, wymyśliłem coś... - Cieszył się.
Ag: Co? - Spytała znudzona internistka, która siedziała za Consalidą i plotła jej warkocze tylko po to by po chili je rozpleść i pleść od nowa.
T: Coś...
F: Już się cieszę. - Mruknął nie odrywając wzroku od iPhona.
T: Musimy sobie bardziej ufać! Czy nikt z was nigdy nie chciał mieć najlepszego przyjaciela? Ja zawsze chciałem, tylko nigdy nikt mnie nie lubił... - Dyrektor zdjął z nosa  okulary i kciukiem wytarł kilka łez wypływających z jego oczu.
F: Doprawdy wzruszająca opowieść.
T: Dlatego musimy sobie wszyscy zaufać! Czy pan, profesorze nigdy nie chciał mieć prawdziwego przyjaciela, takiego od serca, któremu mógłby powiedzieć wszystko, pójść z nim na piwo...
F: Nie pijam piwa. - Wtrącił.
Ad: On jest moim przyjacielem. - Oznajmił przerywając zabawę długopisem. Wszyscy obecni w pokoju lekarskim spojrzeli ze zdziwieniem na Adama, potem na Andrzeja i z powrotem na Adama.
F: Panie chroń mnie od przyjaciół, z wrogami rozprawię się sam...
T: Eeee... No dobra, znacie na pewno tą zabawę, że jeden się przewraca, a drugi go łapie... Przemek i... pan profesor!
-Nie. Ma. Mowy!!! - Warknęli jednocześnie. Chociaż w tym jednym się zgadzali. Po chwili wzrok profesora padł na wielki karton pączków od Bliklego, które dostał dziś od pacjenta i w jego głowie narodził się kolejny szatański plan.
F: Szanowny panie dyrektorze, ja mem pewien pomysł. My wszyscy  wzajemnie tu sobie ufamy, chcielibyśmy aby pan także nam zaufał. Tak więc pan stanie na stole, a pańscy podwładni będą pana łapać.
Wszyscy lekarze obecni w pokoju lekarskim, oprócz profesora, Agaty i Wiktorii, ustawili się przy biurku.
F: No proszę, panie dyrektorze. Chyba nie powie mi pan, że nie ufa im pan?
T: A pan czemu tam nie stoi? - Spytał podejrzliwie patrząc na chirurga.
F: Nie chcę, by pan mi ufał, życie byłoby zbyt nudne. Bardzo proszę, na stół. - Tretter pokręcił głową z niedowierzaniem i niechętnie wszedł na blat. Agata przestała pleść Wiktorii warkocze i obie z wyczekiwaniem patrzyły na szefa, za to reszta lekarzy podniosła ręce chcąc złapać dyrektora. - Kto chce pączki? - Spytał pokazując lekarzom wielkie, białe pudełko, gdy Stefan już chwiał się na krawędzi biurka. Wszyscy doktorzy rzucili się w stronę Falkowicza, a starszy, łysy mężczyzna runął na podłogę. Falkowicz zaśmiał się ironicznie, lecz po chwili spojrzał za biurko sprawdzając, czy Tretter żyje. Nie sądził, że aż wszyscy lekarze skuszą się na pączki i wystawią szefa.
T: Falkowicz... - Jęknął, dalej się nie poruszając. - Kurwa mać, Falkowicz... - Wymamrotał jeszcze, nim zemdlał. Chirurg powolnym krokiem skierował się w stronę nieprzytomnego szefa. Profesor zbadał dwoma palcami puls i westchnął zrezygnowany kręcąc głową z niedowierzaniem.
F: I co żeście narobili? Pan dyrektor widział w was przyjaciół, a wy... wstyd! - Falkowicz zaśmiał się widząc zdziwione miny lekarzy. - Tętno w normie. Zajmijcie się nim. - Odparł znudzony i powolnym krokiem wyszedł z pokoju lekarskiego trzaskając drzwiami. W pomieszczeniu zapadła grobowa cisza i wszyscy stali przez chwilę w miejscu patrząc na nieprzytomnego Stefana. W końcu jednak zdecydowali się mu pomóc.

H: Profesorze! - Goldberg dogoniła go na korytarzu. - Ma pan chwilę?
F: Dla pięknej kobiety zawsze znajdę czas, zapraszam. - Falkowicz otworzył przed nią drzwi swojego gabinetu. Lekarka zajęła miejsce na fotelu, a profesor stanął przy biurku opierając się o nie. - Słucham pani.
H: Przyszłam w sprawie Wiktorii. Ona już panu powiedziała?
F: Tak.
H: Właśnie. Jej ciąża może być bardzo trudna...
F: Mogę ją zabrać do specjalistycznej przychodni, ściągnąć profesorów... o co chodzi?
H: Trudna bardziej dla niej, nie dla mnie. Zrobiłam jej badania, proszę spojrzeć. - Blondynka podała mu kilka kartek.
F: Wszystko trzykrotnie poniżej normy, jednocyfrowe żelazo... Przecież to musi być jakiś błąd.
H: Powtarzane dwukrotnie. Jest blada, ma niedowagę, jest niedożywiona, przemęczona, zestresowana i ma wyniki trupa - takie są realia, profesorze. Więc teraz trzeba coś zaradzić. Moje zalecenia są następujące: dużo odpoczynku, mało pracy - najlepiej w ogóle, zakaz wstępu na blok, dużo radości, zero zmartwień, codzienne ciepłe obiadki, dużo warzyw i owoców, zakaz Coli, kawy też oczywiście, dużo snu, dużo nudnych seriali, zakaz horrorów, o jacuzzi, saunie i gorących kąpielach zapomina, zalecam za to basen, zakaz innych ćwiczeń, dużo rzodkiewki, dużo seksu - no, przynajmniej na razie. No i niech pamięta, że owszem istnieje zasada "jeść dla dwojga, nie za dwoje", ale już "jeść dla czworga, nie za czworo" nie istnieje. Tu ma pan zwolnienie dla niej do końca ciąży i recepty. - Kobieta zakończyła swój monolog i położyła na biurku kolejnych kilka kartek. - Co dwa tygodnie zgłasza się do mnie, chcę mieć ją pod stałą kontrolą. Najgorsze jest to żelazo, jak się nie poprawi trzeba będzie pomyśleć o przetoczeniu krwi.
F: Obawiam się, że byłoby to trudne. Ma najrzadszą grupę - B minus.
H: B minus? - Spytała z niedowierzaniem. - Minimum cztery pęczki rzodkiewki dziennie. - Rozporządziła. - Jakieś pytania? - Spytała na koniec.
F: Na razie nie, w razie czego mam blisko.
H: Powodzenia życzę. - Dodała na odchodne wyobrażając sobie jak Wiktoria zareaguje na zakaz pracy.
F: Przyda się. - Westchnął zrezygnowany i wyszedł z gabinetu zaraz za ginekolog.

F: Agato, jak dobrze cię widzieć. - Zatrzymał dziewczynę na jednym z korytarzy. - Pięknie wyglądasz. Wiesz, że jesteś moją ulubioną siostrą...
Ag: Czego dusza pragnie? - Spytała przewracając oczami.
F: Dusza emocjonującej operacji, lecz serce bezpieczeństwa Wiktorii. Mogę mieć do ciebie prośbę... moja ty ulubiona siostro?
Ag: Zaczynam się bać... - Westchnęła.
F: Ależ nie ma czego. Zabierzesz Wiki do jakiejś restauracji na obiad, tylko drogiej, nie fast food. Pojedziecie taksówką, żeby się nie telepać autobusami, a potem weźmiesz ją na jakieś zakupy... tylko jej nie zmęcz zbytnio.
Ag: Nie wiem jak ty, ale ja nie mam drukarki pieniędzy. - Odparła z lekko niesmaczoną miną. - Jak na moje możliwości to mogę jej fundnąć B-smarta za 5,50, bilet komunikacji miejskiej za 4,40 i jakiś ciuch w sieciówce z wyprzedaży za 40.
F: Kup sobie coś ładnego, żeby ci zeszła z twarzy ta podkówka, Agato. Jeszcze trochę i nie poznam cię na korytarzu. - Profesor wyjął z kieszeni portfel i wręczył jej plik banknotów.
P: Dziwka! - Krzyknął Przemek stojący pod ścianą kilka metrów dalej.
Ag: Kretyn!
P: Wariatka!
Ag: Idiota!
P: Lafirynda!
Ag: Cymbał!
F: Basta! - Wrzasnął w końcu. Podszedł do Zapały i pomachał chłopakowi dwustuzłotowym banknotem przed nosem, po czym włożył go chłopakowi do kieszeni białego fartucha. - Szczęśliwe dziecko? Szkoda, że pani Ludmiła nie żyje, wreszcie mógłby jej pan kupić nowe farby. - Profesor odszedł od nich. Agata i Przemek spojrzeli na siebie.
P: Galerianka!
Ag: Głupek!
P: Szmata!
F: Rozejść się! - Usłyszeli krzyk odchodzącego profesora.

Profesor już miał skierować się na blok - za kwadrans zaczynał operację - lecz przechodząc obok jednej z sal spostrzegł przez szybę, że leży w niej Tretter. Bez zastanowienia wszedł do pokoju.
T: Falkowicz, kurwa mać, Falkowicz. - Wyjęczał. Od kiedy profesor doprowadził do wypadku, dyrektor od kilku godzin powtarzał wciąż te same słowa.
F: No sorry, nie chciałem.
T: Falkowicz, kurwa mać, Falkowicz...
F: Swoją drogą powinie być mi pan wdzięczny... - Zaczął, lecz Stefan przerwał mu kolejnym jękiem:
T: Falkowicz, kurwa mać, Falkowicz.
F: Wreszcie, po tylu latach ktoś uświadomił pana w tym, że na nikogo z nich nie może pan liczyć. Ale proszę się nie obawiać, ja zawsze z chęcią służę panu pomocą, radą...
T: Falkowicz, kurwa mać, Falkowicz! -Wrzasnął.
F: No i od razu pan ozdrowiał. Potrafię działać cuda, nieprawdaż? Polecam się na przyszłość. - Profesor już był tyłem do szefa i miał wyjść z pokoju, lecz na chwilę się jeszcze odwrócił. - You can count on me like one, two, three, I'll be there... - Zanucił. Uniósł prawy kącik ust w charakterystyczym dla siebie uśmiechu i wyszedł z sali.
T: Falkowicz... kurwa mać, Falkowicz. - I tak Tretter dalej nieprzerwanie wypowiadał to zdanie, gdy profesor kroił już pacjenta skalpelem, który Stefan ukradł z nowej przychodni prywatnej, która otworzyła się kilka ulic od ich szpitala.


Jestem też tu:
mail: zakrencona28@gmail.com
ask: http://ask.fm/zakrencona288
forum.tvp.pl: zakencona i szalona
gg: 49885042

4 komentarze:

  1. Hahaha... zachowanie Przemka pozostawię bez komentarza... Agatka jak zawsze bez kasy. . tretter... dał się zwieść. .. Falko i Hana- cudnee. .. Next please :D
    ~ PH

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham Twoje opowiadania :)
    Mam też pytanie czy wprowadzisz tutaj wątek choroby Falkowicza, czy raczej piszesz na własną rękę i nie sugerujesz się tym co się dzieje w serialu?

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha! Świetne kochana! Falkowicz kurwa mać Falkowicz - to jest bardziej niż zajebiste! Haha gratuluje 100 części! Oby kolejne 100 albo i 200!! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. kiedy next ? :(

    OdpowiedzUsuń

Proszę, komentujcie.
To bardzo motywuje :)
Można komentować anonimowo. Ogarnęłam to jakoś.