Profesor wyszedł pospiesznie z domu i z piskiem opon odjechał spod willi. Kilka minut później był już przy hotelu rezydentów.
Ag: Idę! Pali się, czy co?! - Usłyszał w odpowiedzi na dość donośne pukanie do drzwi.
F: Nie było mnie trzy dni! Trzy! I ty mi mówisz, żebym traktował cię poważnie?!
Ag: Ale... ale skąd ty wiesz? - Młoda lekarka mało nie zemdlała. "Wiedziałam, że to się nie uda, cholera wiedziałam..." - Przeszło przez jej myśl. Rozpaczliwie poszukiwała czegoś, w co mogłaby wlepić wzrok, byleby tylko nie patrzeć na niego.
F: Włącz sobie wiadomości!
Ag: Co?! Coś jej się stało?! - Teraz już dziewczyna nie uciekała wzrokiem, lecz przerażona patrzyła na chirurga.
F: Masz szczęście, że nie. "Polska lekarka uratowała życie dwudziestoletniej Niemce na stoku" Gdzie? W Bad Hofgastein! Wiktoria jest szalona, w ciąży zaczęły jej przychodzić do głowy coraz to dziwniejsze pomysły, ale właśnie dlatego prosiłem cię żebyś się nią zajęła. Obiecywałaś, że będziesz jej pilnować, wmawiałaś mi, że wszystko jest w porządku wiedząc, że dziewczyna będąca w ciąży z trójką dzieci, mająca w zaleceniach siedzenie w domu i nic nierobienie jeździ sobie na nartach w górach austriackich. Kobieto, czy ty masz choć trochę rozsądku?!
Ag: Nie pomyślałam...
F: Czy ty kiedykolwiek myślisz?! - Warknął, gromiąc ją spojrzeniem. - W którym jest hotelu?
Ag: No... nie wiem. - Przyznała.
F: Nawet o to jej nie spytałaś, gdy wyjeżdżała?!
Ag: Zapomniałam... Ale zaraz zadzwonię do niej i się dowiem. - Zaproponowała. Wyjęła telefon i wybrała numer koleżanki. - Nie odbiera. - Stwierdziła po chwili. Profesor pokręcił z niedowierzaniem głową spoglądając na nią i skierował się do wyjścia. - Jedziesz po nią? - Spytała podążając za nim. - Poczekaj, jadę z tobą! - Krzyknęła, gdy nie uzyskała odpowiedzi, a profesor już wychodził z hotelu. Założyła szpilki, złapała kurtkę i torebkę i wybiegła za nim.
W ciszy przemierzali kolejne kilometry autostrady.
Ag: No nie odbiera, cholera jasna! - Odważyła się odezwać pierwszy raz od półtorej godziny. Profesor dodał gazu i jechali już 155 km/h. Internistka z przerażenia kurczowo trzymała się dłońmi fotela, jakby to miało ją uratować w razie ewentualnego wypadku, lecz nie ważyła się zwrócić mu uwagi. "Przy prędkości powyżej 120 km/h jeden mały ruch kierownicą, jeden kamyk pod kołem i lądujesz na drzewie" - Przypomniały jej się słowa jej wujka. Wciąż trzymając się dłoniami siedzenia wychyliła się nieco do przodu sprawdzając, czy aby na pewno na drodze nie ma żadnych kamyków.
F: Dzwoń do hoteli w Bad Hofgastein i pytaj czy tam jest. - Usłyszała jego spokojny głos. Z pozoru spokojny. Tak na prawdę gotowało się w nim ze złości. Był wściekły nie tyle na Wiktorię - tę uznał za nieświadomie podejmującą decyzje (co było przesadą, bo w końcu ciąża nie ma żądnych negatywnych wpływów na mózg, ale żona to żona), co na Agatę, która przecież miła zająć się przyjaciółką.
Ag: Nie znam niemieckiego... ani angielskiego. - Przyznała. Wiedział z resztą o tym.
F: Znajdź numery telefonów w internecie. - Polecił jej.
Ag: Limit na internet mi się skończył. Nie zapłaciłam rachunków i odcięli mi go.
Profesor pokręcił po raz kolejny głową z niedowierzaniem. Domyślała się, że zaraz otrzyma jego telefon do poszukiwania hoteli, lecz w myślach błagała go "Nie puszczaj kierownicy, nie puszczaj kierownicy...", a gdy profesor zdjął prawą dłoń z kierownicy, by wyjąć iPhona z kieszeni, zamknęła oczy przygotowana na śmierć.
F: Ty się dobrze czujesz? - Spytał, spoglądając na dziewczynę zaciskającą mocno oczy Ta powoli uchyliła nieco powieki spoglądając na niego.
Ag: Nie patrz na mnie, patrz na drogę! Nie puszczaj kierownicy! - Wyrwała mu z dłoni iPhona.
F: Wariatka. - Mruknął pod nosem.
Agata już myślała, że żywa do Austrii nie dotrze. Była wręcz przekona, że albo będą mieli wypadek, albo - w najlepszym wypadku - dostanie zawału od stresu jaki przysparzała jej tak szybka jazda. Gdy zatrzymali się na parkingu wysiadła z czarnego Infiniti i ledwo utrzymując pionową postawę (emocje związane z drogą jeszcze się jej trzymały) skierowała się za profesorem do wielkiego budynku. Wjechali windą na piąte piętro i zapukali do drzwi, na których widniał numer 245. Zielonooka dziewczyna otworzyła je po chwili i zamarła widząc męża. Z wrażenia aż rozchyliła wargi.
F: Wiktoria. - Zaczął ostro. Rudowłosa pani chirurg nic nie mówiąc podeszła w stronę łóżka i usiadła na nim, starając się uniknąć jego spojrzenia. Mężczyzna wkroczył do apartamentu i stanął metr przed nią.
Ag: Ja was może zostawię... - Zaproponowała, wycofując się z drzwi pokoju, lecz zatrzymało ją donośne "Nie!" wypowiedziane jednocześnie przez oboje chirurgów. "Za jakie, kurwa, grzechy?" - Pytała się w myślach, także wchodząc do pokoju i zasiadając na fotelu.
W apartamencie zapanowała niezręczna cisza. Mężczyzna spoglądał to na jedną, to na drugą wariatkę, zaś obie kobiety wlepiały wzrok w podłogę.
Ag: Nie, ja przepraszam. Ja wytrwałam z tobą kilka godzin jazdy samochodem, więcej nie dam rady. Tak, wiem - źle zrobiłam, ale odpuść że mi człowieku! - Internistka zerwała się z miejsca i szybkim krokiem opuściła pokój.
W: Wiem, że jestem wariatką... oj nie gniewaj się. - Wiktoria w końcu podniosła wzrok i spojrzała na niego. Wstała z łóżka i po prostu się do niego przytuliła. Przygotowana była już na to, że zaraz zacznie na nią krzyczeć - doskonale znała jego porywczość, a i miała świadomość, że sporo nabroiła. On z resztą także spodziewał się, że udzieli jej reprymendy. Zamiast tego jednak tylko obejmował ją mocno. I nagle cała złość przeszła, ustępując miejsce zwykłemu, prostemu szczęściu. Szczęście ogarniające go całego, które czół za każdym razem gdy była blisko i spokój o każdy następny dzień. Pewność, że wszystko będzie dobrze, że nic złego nie może się stać. To właśnie przy niej nauczył się czerpać radość z z pozoru prostych, zwykłych rzeczy jak obecność drugiej osoby. I już nie chciał nic więcej, choć kiedyś był człowiekiem, któremu zawsze było mało. Wielką przyjemność i satysfakcję dawało mu coś, z czego kiedyś kpił: żona, dzieci w drodze, pewność, że jutro nie wydarzy się w jego życiu żadna rewolucja, spokój o następny dzień, którego niegdyś nie znosił. Za sprawą tej jednej, pięknej rudowłosej kobiety nawet na Agatę przestał być wściekły. I nagle cały świat znów był w kolorowych barwach. Przerażało go, co ona z nim robiła. Wciąż nie mógł się do tego przyzwyczaić, wciąż go to dziwiło, ciągle uczył się szczęścia, a Wiktoria była najwspanialszą nauczycielką.
Nie wiem, czy nie za słodko... a Wy co sądzicie?
LICZBA WYŚWIETLEŃ
poniedziałek, 27 kwietnia 2015
czwartek, 23 kwietnia 2015
CZĘŚĆ 106
Weszła do apartamentu i rzuciła torebkę na łóżko. Zaraz za nią wszedł boy hotelowy honorowo niosąc jej walizkę, mimo iż miała ona kółka (i ważyła dość sporo, gdyż Ruda przed wyjazdem nie miała zbyt wiele czasu na pakowanie i wrzuciła tam wszystko co może się przydać). Dziewczyna wyciągnęła z dużej, czarnej torebki telefon i portfel.
-Danke. - Mruknęła pod nosem i wręczyła młodemu Austriakowi napiwek, wpatrzona w telefon gdyż jednocześnie wybierała numer koleżanki. Chłopak ukłonił się i opuścił jej pokój. Dziewczyna rzuciła się na łóżko spoglądając na zegarek wskazujący godzinę 18.36. Dotknęła zielonej słuchawki na ekranie iPhona i sięgnęła po ulotki hotelowego SPA rozłożone na szafce nocnej, oczekując aż internistka odbierze połączenie.
Ag: Wreszcie! - Krzyknęła bez przywitania, a zajęta lekturą ofert masaży rudowłosa kobieta mało nie dostała zawału.
W: Trochę pobłądziłam, GPS mnie wyprowadził w pole. - Narzekała.
Ag: Ale jesteś żywa, cała, zdrowa, tak? - Dopytywała.
W: Tak, Agatko. Chyba pójdę sobie na jakiś masaż... - Zamyśliła się, wcale nie przejmując się zmartwieniem przyjaciółki. - Tobie też by się przydało, strasznie spięta jesteś...
Ag: Jestem spięta przez ciebie, ty ruda wariatko! - Oburzyła się. Beztroska Wiktorii poważnie ją niepokoiła.
W: Oj spokojnie, spokojnie.
Ag: A co jutro robisz? - Spytała, starając się nieco opanować, gdy zdała sobie sprawę, że może nie powinna traktować przyjaciółki aż tak po "matczynemu''.
W: Mam hotel pod samym stokiem, więc jutro będę szaaaleeeć! - I starania blondynki poszły na marne. Bardzo bała się, że Consalidzie coś się stanie, a w pewnym sensie czuła się za nią odpowiedzialna. W końcu zapewniała Falkowicza, że wszystkiego dopilnuje, wszystkim się zajmie i co? I nic nie mogła zrobić.
Ag: Wiki... - Jęknęła zrezygnowana. - Może pochodź tylko na masaże... tylko pamiętaj, że nie na wszystkie ci wolno, nie zapominaj o dzidziach.
W: Jezus Maria, czy ty możesz przestać o tych dzieciach?! Okey, zgodziłam się żeby się urodziły, nie zamierzam doprowadzić do poronienia, nie zamierzam ich zabić, ale też nie będę teraz zmieniać swojego życia. Nie wystarczy, że prawie w ogóle nie operuję?!
Ag: Jak to "prawie"?! - Spytała coraz bardziej zirytowana.
W: Oj nieistotne. Kończę, Agatko, bo chcę potem wpaść zjeść jeszcze jakąś kolację, a jeszcze trochę tych twoich wywodów i mi restaurację zamkną. Cześć! - I rozłączyła się, po raz kolejny pozostawiając internistkę z myślą: "Zwariowała, kurwa mać, zwariowała..."
Wszedł do swojego apartamentu chwilę po godzinie 20.00, zmęczony po kilkugodzinnych dyskusjach podczas zwołanego konsylium. Usiadł na fotelu, nalewając swojej ulubionej whisky do szklanki (hotel został ówcześnie powiadomiony o upodobaniach profesora i miał za zadanie im sprostać) i wyjął telefon, wybierając numer żony. Pokręcił głową z niezadowoleniem, gdy jakże miły głos automatycznej sekretarki poinformował go, że może "zostawić wiadomość po sygnale". Nie wiedział przecież, że jego małżonka właśnie odpoczywa w austriackim SPA. Jednym haustem opróżnił szklankę z trunkiem i zdecydował się zadzwonić do siostry. Ta odebrała, lecz brzmiała dość dziwnie, a spytana o Wiktorię na dobrych kilka sekund zamilkła, aż w końcu postanowiła nie kłamać:
Ag: Poszła na jakieś masaże, mówiła że wróci bardzo późno. Spróbuj do niej zadzwonić jutro. - W końcu nie kłamała - Wiktoria była w SPA, co prawda w innym kraju, ale SPA, to SPA.
F: Chyba tak właśnie zrobię. Do widzenia.
Ag: Cześć.
Dziewczyna rozłączyła połączenie i usiadła na kanapie, łapiąc się za głowę. "To się nie uda. Cholera jasna, nie uda się." - Agata pełna była pesymistycznych myśli.
Zgodnie z tym, co radziła mu siostra następnego dnia postanowił znów spróbować skontaktować się z żoną.
W: Czego?! - Warknęła do słuchawki nawet nie spoglądając na wyświetlacz. Właśnie zjeżdżała ze stoku tyłem w tempie z jakim przeciętny narciarz jeździ przodem i rozproszona dzwonkiem telefonu mało nie wjechała w siatkę, w ostatniej chwili skręcając.
F: Też cieszę się, że cię słyszę, Wiktorio.
W: Aaaa, to ty... - Zrobiło jej się nieco głupio, gdy zorientowała się, że to on dzwoni.
F: A kogoż się spodziewałaś?
W: Aga ostatnio ciągle do mnie dzwoni... A co tam u ciebie? Kiedy operujecie?
F: Zabieg jest zaplanowany na dziś, ale czarno to widzę. Marne szanse na przeżycie. Wiki, czy z tobą na pewno wszystko dobrze?
W: Jasne, że tak. Właśnie wybieram się z Woźnicką na zakupy.
F: To świetnie. Żeby tylko cię zbytnio nie wymęczyła tą bieganiną po sklepach.
W: Spokojnie, tylko trochę pochodzimy po galerii i lecimy na obiad do Agi ulubionej knajpki.
F: To miłego dnia, kochanie. Odezwę się jutro.
W: Powodzenia na bloku. Pa!
----------------------------------------------------------------
Wydawałoby się, że plan Consalidy się uda: profesor (choć zaniepokojony nieco jej dziwnym zachowaniem) wierzył we wszystkie kłamstwa jakie mu wmawiała. Nawet Agata po dwóch dniach wyjazdu Rudej odetchnęła z ulgą, gdyż zrozumiała, że okłamywanie brata wcale nie jest tak trudne jak jej się wydawało. Do tej pory była pewne, że nie jest on taki łatwowierny i nawet nieco śmieszyło ją, że tak szybko dał się zrobić w bambuko. Uśmiech jednak zszedł z jej twarzy, gdy trzeciego dnia wycieczki przyjaciółki zobaczyła go w drzwiach hotelu. Ba! Ona mało nie zemdlała stojąc z nim twarzą w twarz.
F: Witaj Agato. - Mężczyzna wyminął oszołomioną dziewczynę i zdejmując płaszcz wszedł do hotelu. Internistka podążała za nim i po chwili siedzieli w salonie.
Ag: Miałeś wrócić dopiero za tydzień... - Odezwała się drżącym głosem, będąc święcie przekonaną, że chirurg już o wszystkim wie.
F: Takie było założenie, ażebym został w Londynie do czasu unormowania stanu pacjenta, ale zmarł nam na stole i problem się rozwiązał. A co, nie cieszysz się na mój widok? - Mężczyzna wygodnie oparł się na jasnej kanapie.
Ag: Nie o to chodzi....
F: Dobrze, może jestem nie w porę, ale nie bój się - nie przyszedłem na pogaduszki. Poszukuję swojej żony. Nie ma jej w domu, ani w szpitalu, nie odbiera telefonu. Myślałem, że tu ją zastanę.
Ag: Wiki... Wiki wyjechała do przyjaciółki.
F: Do przyjaciółki? Nic mi o tym nie mówiła.
Ag: Pewnie nie zdążyła jeszcze.
F: A gdzie ta przyjaciółka mieszka?
Ag: W... Gdańsku.
F: W Gdańsku... A kiedy wróci?
Ag: Jutro, ale to nie jest jeszcze pewne. W końcu nie ma żadnych zobowiązań co do pracy i postanowiła to wykorzystać.
F: No tak. Spróbuję do niej jeszcze raz zadzwonić i sam się spytam. - Profesor już wyjmowała telefon z marynarki, czym przeraził internistkę, która aż szerzej otworzyła oczy.
Ag: Ale wiesz co, ona niedawno wyjechała i pewnie teraz prowadzi. Jeszcze spowoduje jakiś wypadek i po co nam to? Miała się odezwać jak dojedzie na miejsce. W ogóle to właściwie dobrze, że jesteś. Mam do ciebie taką prośbę: mam bardzo ciężki przypadek, kobieta lat 26, właściwie wszystko jest z nią nie tak, a ja nie mogę dojść przyczyny. Zrobiłam jej już setki badań. Może mógłbyś spojrzeć? - Dziewczyna sięgnęła z komody dokumentację i wręczyła ją profesorowi.
F: Jasne, nie ma problemu.
Ag: To ty na to zerknij, a ja może zrobię kawki? Mocne espresso, tak? - Upewniła się wstając z kanapy.
F: Jakby to nie było kłopotem.
Ag: Już robię. Może coś zjesz?
F: Dzięki, nie trzeba.
Ag: Ale ja upiekłam sernik. Nie bój się, nie otruję cię, to jedyne co umiem robić, ale na prawdę umiem.
F: Wiem, pamiętam doskonale twoje słynne serniki.
Ag: To ja ci zaraz nałożę... - Odparła z uśmiechem i weszła do kuchni. Wybrała szybko numer przyjaciółki, jednocześnie włączając ekspres do kawy. Próbowała skontaktować się telefonicznie z lekarką, ale - tak jak profesorowi - nie udało jej się to. Niezadowolona zasypała ją smsami opisując całą sytuację, licząc że jak najszybciej Ruda się do niej odezwie i wróci do Leśnej Góry.
Wrócił do domu. Wciąż zastanawiało go, czy aby na pewno Agata nie zmyśla, ale jednak wierzył jej. Usiadł na kanapie włączając duży, LEDowy telewizor. "23 stycznia, godzina 18.00. Zapraszamy na wiadomości z dnia dzisiejszego...". Mężczyzna wziął do ręki książkę leżącą na stoliku, którą ostatnio kupił. Czytał wywiad z profesorem Nielubowiczem, gdy rzucając okiem na ekran zobaczył tam swoją żonę. Zamrugał kilkakrotnie, momentalnie porzucając książkę. "Polska lekarka uratowała życie dwudziestoletniej Niemce na stoku w Bad Hofgastein. Dziewczyna uległa wypadkowi, doszło do zatrzymania akcji serca. Polskiej lekarce udało się ją uratować..." Mężczyzna wstał z kanapy i podszedł bliżej do telewizora. Był przekonany, na sto procent to była ona. Ale przecież podobno ona jest teraz w Gdańsku... Właśnie, "podobno".
-Danke. - Mruknęła pod nosem i wręczyła młodemu Austriakowi napiwek, wpatrzona w telefon gdyż jednocześnie wybierała numer koleżanki. Chłopak ukłonił się i opuścił jej pokój. Dziewczyna rzuciła się na łóżko spoglądając na zegarek wskazujący godzinę 18.36. Dotknęła zielonej słuchawki na ekranie iPhona i sięgnęła po ulotki hotelowego SPA rozłożone na szafce nocnej, oczekując aż internistka odbierze połączenie.
Ag: Wreszcie! - Krzyknęła bez przywitania, a zajęta lekturą ofert masaży rudowłosa kobieta mało nie dostała zawału.
W: Trochę pobłądziłam, GPS mnie wyprowadził w pole. - Narzekała.
Ag: Ale jesteś żywa, cała, zdrowa, tak? - Dopytywała.
W: Tak, Agatko. Chyba pójdę sobie na jakiś masaż... - Zamyśliła się, wcale nie przejmując się zmartwieniem przyjaciółki. - Tobie też by się przydało, strasznie spięta jesteś...
Ag: Jestem spięta przez ciebie, ty ruda wariatko! - Oburzyła się. Beztroska Wiktorii poważnie ją niepokoiła.
W: Oj spokojnie, spokojnie.
Ag: A co jutro robisz? - Spytała, starając się nieco opanować, gdy zdała sobie sprawę, że może nie powinna traktować przyjaciółki aż tak po "matczynemu''.
W: Mam hotel pod samym stokiem, więc jutro będę szaaaleeeć! - I starania blondynki poszły na marne. Bardzo bała się, że Consalidzie coś się stanie, a w pewnym sensie czuła się za nią odpowiedzialna. W końcu zapewniała Falkowicza, że wszystkiego dopilnuje, wszystkim się zajmie i co? I nic nie mogła zrobić.
Ag: Wiki... - Jęknęła zrezygnowana. - Może pochodź tylko na masaże... tylko pamiętaj, że nie na wszystkie ci wolno, nie zapominaj o dzidziach.
W: Jezus Maria, czy ty możesz przestać o tych dzieciach?! Okey, zgodziłam się żeby się urodziły, nie zamierzam doprowadzić do poronienia, nie zamierzam ich zabić, ale też nie będę teraz zmieniać swojego życia. Nie wystarczy, że prawie w ogóle nie operuję?!
Ag: Jak to "prawie"?! - Spytała coraz bardziej zirytowana.
W: Oj nieistotne. Kończę, Agatko, bo chcę potem wpaść zjeść jeszcze jakąś kolację, a jeszcze trochę tych twoich wywodów i mi restaurację zamkną. Cześć! - I rozłączyła się, po raz kolejny pozostawiając internistkę z myślą: "Zwariowała, kurwa mać, zwariowała..."
Wszedł do swojego apartamentu chwilę po godzinie 20.00, zmęczony po kilkugodzinnych dyskusjach podczas zwołanego konsylium. Usiadł na fotelu, nalewając swojej ulubionej whisky do szklanki (hotel został ówcześnie powiadomiony o upodobaniach profesora i miał za zadanie im sprostać) i wyjął telefon, wybierając numer żony. Pokręcił głową z niezadowoleniem, gdy jakże miły głos automatycznej sekretarki poinformował go, że może "zostawić wiadomość po sygnale". Nie wiedział przecież, że jego małżonka właśnie odpoczywa w austriackim SPA. Jednym haustem opróżnił szklankę z trunkiem i zdecydował się zadzwonić do siostry. Ta odebrała, lecz brzmiała dość dziwnie, a spytana o Wiktorię na dobrych kilka sekund zamilkła, aż w końcu postanowiła nie kłamać:
Ag: Poszła na jakieś masaże, mówiła że wróci bardzo późno. Spróbuj do niej zadzwonić jutro. - W końcu nie kłamała - Wiktoria była w SPA, co prawda w innym kraju, ale SPA, to SPA.
F: Chyba tak właśnie zrobię. Do widzenia.
Ag: Cześć.
Dziewczyna rozłączyła połączenie i usiadła na kanapie, łapiąc się za głowę. "To się nie uda. Cholera jasna, nie uda się." - Agata pełna była pesymistycznych myśli.
Zgodnie z tym, co radziła mu siostra następnego dnia postanowił znów spróbować skontaktować się z żoną.
W: Czego?! - Warknęła do słuchawki nawet nie spoglądając na wyświetlacz. Właśnie zjeżdżała ze stoku tyłem w tempie z jakim przeciętny narciarz jeździ przodem i rozproszona dzwonkiem telefonu mało nie wjechała w siatkę, w ostatniej chwili skręcając.
F: Też cieszę się, że cię słyszę, Wiktorio.
W: Aaaa, to ty... - Zrobiło jej się nieco głupio, gdy zorientowała się, że to on dzwoni.
F: A kogoż się spodziewałaś?
W: Aga ostatnio ciągle do mnie dzwoni... A co tam u ciebie? Kiedy operujecie?
F: Zabieg jest zaplanowany na dziś, ale czarno to widzę. Marne szanse na przeżycie. Wiki, czy z tobą na pewno wszystko dobrze?
W: Jasne, że tak. Właśnie wybieram się z Woźnicką na zakupy.
F: To świetnie. Żeby tylko cię zbytnio nie wymęczyła tą bieganiną po sklepach.
W: Spokojnie, tylko trochę pochodzimy po galerii i lecimy na obiad do Agi ulubionej knajpki.
F: To miłego dnia, kochanie. Odezwę się jutro.
W: Powodzenia na bloku. Pa!
----------------------------------------------------------------
Wydawałoby się, że plan Consalidy się uda: profesor (choć zaniepokojony nieco jej dziwnym zachowaniem) wierzył we wszystkie kłamstwa jakie mu wmawiała. Nawet Agata po dwóch dniach wyjazdu Rudej odetchnęła z ulgą, gdyż zrozumiała, że okłamywanie brata wcale nie jest tak trudne jak jej się wydawało. Do tej pory była pewne, że nie jest on taki łatwowierny i nawet nieco śmieszyło ją, że tak szybko dał się zrobić w bambuko. Uśmiech jednak zszedł z jej twarzy, gdy trzeciego dnia wycieczki przyjaciółki zobaczyła go w drzwiach hotelu. Ba! Ona mało nie zemdlała stojąc z nim twarzą w twarz.
F: Witaj Agato. - Mężczyzna wyminął oszołomioną dziewczynę i zdejmując płaszcz wszedł do hotelu. Internistka podążała za nim i po chwili siedzieli w salonie.
Ag: Miałeś wrócić dopiero za tydzień... - Odezwała się drżącym głosem, będąc święcie przekonaną, że chirurg już o wszystkim wie.
F: Takie było założenie, ażebym został w Londynie do czasu unormowania stanu pacjenta, ale zmarł nam na stole i problem się rozwiązał. A co, nie cieszysz się na mój widok? - Mężczyzna wygodnie oparł się na jasnej kanapie.
Ag: Nie o to chodzi....
F: Dobrze, może jestem nie w porę, ale nie bój się - nie przyszedłem na pogaduszki. Poszukuję swojej żony. Nie ma jej w domu, ani w szpitalu, nie odbiera telefonu. Myślałem, że tu ją zastanę.
Ag: Wiki... Wiki wyjechała do przyjaciółki.
F: Do przyjaciółki? Nic mi o tym nie mówiła.
Ag: Pewnie nie zdążyła jeszcze.
F: A gdzie ta przyjaciółka mieszka?
Ag: W... Gdańsku.
F: W Gdańsku... A kiedy wróci?
Ag: Jutro, ale to nie jest jeszcze pewne. W końcu nie ma żadnych zobowiązań co do pracy i postanowiła to wykorzystać.
F: No tak. Spróbuję do niej jeszcze raz zadzwonić i sam się spytam. - Profesor już wyjmowała telefon z marynarki, czym przeraził internistkę, która aż szerzej otworzyła oczy.
Ag: Ale wiesz co, ona niedawno wyjechała i pewnie teraz prowadzi. Jeszcze spowoduje jakiś wypadek i po co nam to? Miała się odezwać jak dojedzie na miejsce. W ogóle to właściwie dobrze, że jesteś. Mam do ciebie taką prośbę: mam bardzo ciężki przypadek, kobieta lat 26, właściwie wszystko jest z nią nie tak, a ja nie mogę dojść przyczyny. Zrobiłam jej już setki badań. Może mógłbyś spojrzeć? - Dziewczyna sięgnęła z komody dokumentację i wręczyła ją profesorowi.
F: Jasne, nie ma problemu.
Ag: To ty na to zerknij, a ja może zrobię kawki? Mocne espresso, tak? - Upewniła się wstając z kanapy.
F: Jakby to nie było kłopotem.
Ag: Już robię. Może coś zjesz?
F: Dzięki, nie trzeba.
Ag: Ale ja upiekłam sernik. Nie bój się, nie otruję cię, to jedyne co umiem robić, ale na prawdę umiem.
F: Wiem, pamiętam doskonale twoje słynne serniki.
Ag: To ja ci zaraz nałożę... - Odparła z uśmiechem i weszła do kuchni. Wybrała szybko numer przyjaciółki, jednocześnie włączając ekspres do kawy. Próbowała skontaktować się telefonicznie z lekarką, ale - tak jak profesorowi - nie udało jej się to. Niezadowolona zasypała ją smsami opisując całą sytuację, licząc że jak najszybciej Ruda się do niej odezwie i wróci do Leśnej Góry.
Wrócił do domu. Wciąż zastanawiało go, czy aby na pewno Agata nie zmyśla, ale jednak wierzył jej. Usiadł na kanapie włączając duży, LEDowy telewizor. "23 stycznia, godzina 18.00. Zapraszamy na wiadomości z dnia dzisiejszego...". Mężczyzna wziął do ręki książkę leżącą na stoliku, którą ostatnio kupił. Czytał wywiad z profesorem Nielubowiczem, gdy rzucając okiem na ekran zobaczył tam swoją żonę. Zamrugał kilkakrotnie, momentalnie porzucając książkę. "Polska lekarka uratowała życie dwudziestoletniej Niemce na stoku w Bad Hofgastein. Dziewczyna uległa wypadkowi, doszło do zatrzymania akcji serca. Polskiej lekarce udało się ją uratować..." Mężczyzna wstał z kanapy i podszedł bliżej do telewizora. Był przekonany, na sto procent to była ona. Ale przecież podobno ona jest teraz w Gdańsku... Właśnie, "podobno".
niedziela, 12 kwietnia 2015
CZĘŚĆ 105
Kochani!
Krótko, ale zawsze coś. Może następna część będzie dłuższa. Przy okazji zapraszam Was do czytania świetnych opowiadań na fb, choć zapewne większość już je zna: https://www.facebook.com/pages/Zupe%C5%82nie-inne-opowiadania-o-Na-dobre-i-na-z%C5%82e/1554666344795605?fref=nf , a autorkę uprzejmie pytam: kiedy next??
F: No! - Powtórzył po raz kolejny w języku angielskim do słuchawki telefonu, tym razem już nieco głośniej. - Because I can not! - Tłumaczył po chwili swojemu zawziętemu rozmówcy. - I do not have time for this. Goodbay! - Profesor rozłączył połączenie i rzucił białego iPhona na blat ciemnobrązowej, drewnianej komody stylizowanej na styl ludwikowski.
W: Mogę spytać z kim prowadziłeś tak burzliwą konwersację? - Spytała siadając na, równie eleganckiej co komoda, kanapie.
F: Jednej z profesorów usilnie próbuje mnie namówić na tygodniową wycieczkę do Londynu. Dzwonił już chyba trzeci raz. Jakiś milioner ma zatkane tętnice i uparł się, że to ja mam wykonać ten zabieg. - Wyjaśnił zasiadając na fotelu.
W: Kiedy wyjeżdżasz?
F: Nie wyjeżdżam, odmówiłem. Po ostatnich rewolucjach wolałbym cię tu samej nie zostawiać.
W: Andrzej, przecież nie będę sama. - Przekonywała. W jej głowie już zaświtał pewien plan jak mogłaby spędzić czas wyjazdu służbowego męża. - To kiedy miałbyś wyjechać?
F: Jutro, ale dalej obstaję za tym ażeby zostać tu.
W: Ale po co? Przecież tam będzie ciekawa operacja, zarobek...
F: Pieniędzy ma m wystarczająco... W ogóle, to czemu ty się mnie tak koniecznie chcesz pozbyć?
W: Ja nie chcę się ciebie pozbyć. - Zaprzeczyła stanowczo, wstając z kanapy. - Po prostu nie chcę, żebyś przeze mnie rezygnował z ciekawego wyjazdu. Przecież to tylko kilka dni. No już, dzwoń do nich i mów, że przyjedziesz, a ja zrobię jakąś kolację. - Rudowłosa dziewczyna wyszła z gabinetu i skierowała się do kuchni.
Następnego dnia rudowłosa lekarka ze zbyt dużą radością żegnała męża, co wzbudziło w nim spore podejrzenia. Domyślał się, że Wiktoria coś wymyśliła i wolałby zostać w domu, ale żona wypchnęła go wręcz siłą z jego willi. Mając jeszcze trochę wolnego czasu podjechał do hotelu rezydentów chcąc rozkazać Adamowi zwrócenie uwagi na Wiktorię i jednocześnie dla zachęty wręczyć mu sporą premię za wzorową pracę podczas podłożonej w szpitalu bomby, lecz nie zastając go tam pilnowanie Wiktorii powierzył Agacie.
Wiktoria nie traciła czasu i gdy tylko profesor wyszedł z domu zaczęła pospiesznie pakować walizkę. Pół godziny później odjechała srebrnym Qashqaiem spod willi. Zaparkowała pod szpitalem i udała się do hotelu rezydentów nawet nie wiedząc o tym, że ledwo uniknęła spotkania z mężem, który opuścił go kilka minut temu. Wpadła do budynku i od wejścia zaczęła nawoływać przyjaciółkę. Ta po chwili zjawiła się w salonie.
Ag: Ruch, kurde, jak na Marszałkowskiej! - Pokręciła z niedowierzaniem głową. - Przed chwilą był tu Falkowicz, teraz ty.
W: Andrzej? A czego on tu szukał? - Spytał rozsiadając się na kanapie.
Ag: Kazał mi cię pilnować. - Zrelacjonowała zajmując miejsce przy koleżance.
W: Chyba nie chcesz być po jego stronie? A kobieca solidarność? Kto pierwszy był twoim przyjacielem?
Ag: No gadaj, czego chcesz, ty ruda małpo? - Spytała odgryzając kolejnego obwarzanka.
W: Wyjeżdżam. Na kilka dni, do powrotu Andrzeja. I on nie może się dowiedzieć.
Ag: To gdzie ty jedziesz, że on się dowiedzieć nie może?! - Internistka nagle się rozbudziła.
W: No... w Alpy. Na narty.
Ag: Czyś ty zwariowała?! - Wzburzyła się, a po chwili zaklęła pod nosem, gdyż mało nie złamała sobie zęba kolejnym obwarzankiem.
W: Oj Agata... Tak, wiem że nie powinnam i właśnie dlatego nic mu nie powiem. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Ag: Consalida, ty jesteś w ciąży! Trzy takie małe cośie w tobie są. Hana by się na to nie zgodziła... - Zaczęła swój wykład. Rudowłosa lekarka potulnie go wysłuchała, lecz nie zamierzała ulec. W końcu doszły do konsensusu: Agata nie powie Andrzejowi o wyjeździe pod warunkiem, że Wiki jeszcze zanim ruszy w Alpy uda się do doktor Goldberg, będzie na siebie uważać i dzwonić do Woźnickiej codziennie.
To, że Hana będzie odradzać narciarskie szaleństwa Wiktorii było oczywiste, tak samo jak to, że Ruda nie przejmie się tymi sugestiami. Żona profesora dziarskim krokiem przemierzała korytarz oddziału ginekologicznego, a internistka podążała tuż za nią wciąż próbując wyperswadować jej ten pomysł z głowy. Consalida, jak to Consalida - nie zamierzała słuchać dobrych rad przyjaciółki.
Ag: To może ja pojadę z tobą? - Zaproponowała sama już nie wiedząc co robić. Godzinę temu obiecała Falkowiczowi pilnować Wiktorii i bardzo nie podobało jej się, że będzie musiała kłamać (czego robić kompletnie nie umiała). Martwiła ją także wizja przyjaciółki szalejącej na nartach w Alpach.
W: Nie ma po co. Zarezerwowałam już hotel, jestem spakowana. Spokojnie, ani się obejrzysz, a już będę z powrotem. - Odparła beztrosko, zbiegając po schodach z trzeciego piętra, na którym znajdowała się ginekologia. Blondynka jednak nie potrafiła zobaczyć tego w kolorowych barwach i wiedziała doskonale, że przez wybryki Rudej przez najbliższy tydzień nie będzie mogła zmrużyć oka. - No, Agatka... - Lekarka zatrzymała się, zarzucając kurtkę na ramiona, gdy już wyszły ze szpitala i odwróciła w stronę koleżanki. Cmoknęła internistkę w policzek i pobiegła w stronę srebrnego Qashqaia, na odchodne krzycząc: - Do miłego...! - I odjechała z parkingu, zostawiając Woźnicką z myślą: Zwariowała, kurwa mać, zwariowała...
Krótko, ale zawsze coś. Może następna część będzie dłuższa. Przy okazji zapraszam Was do czytania świetnych opowiadań na fb, choć zapewne większość już je zna: https://www.facebook.com/pages/Zupe%C5%82nie-inne-opowiadania-o-Na-dobre-i-na-z%C5%82e/1554666344795605?fref=nf , a autorkę uprzejmie pytam: kiedy next??
F: No! - Powtórzył po raz kolejny w języku angielskim do słuchawki telefonu, tym razem już nieco głośniej. - Because I can not! - Tłumaczył po chwili swojemu zawziętemu rozmówcy. - I do not have time for this. Goodbay! - Profesor rozłączył połączenie i rzucił białego iPhona na blat ciemnobrązowej, drewnianej komody stylizowanej na styl ludwikowski.
W: Mogę spytać z kim prowadziłeś tak burzliwą konwersację? - Spytała siadając na, równie eleganckiej co komoda, kanapie.
F: Jednej z profesorów usilnie próbuje mnie namówić na tygodniową wycieczkę do Londynu. Dzwonił już chyba trzeci raz. Jakiś milioner ma zatkane tętnice i uparł się, że to ja mam wykonać ten zabieg. - Wyjaśnił zasiadając na fotelu.
W: Kiedy wyjeżdżasz?
F: Nie wyjeżdżam, odmówiłem. Po ostatnich rewolucjach wolałbym cię tu samej nie zostawiać.
W: Andrzej, przecież nie będę sama. - Przekonywała. W jej głowie już zaświtał pewien plan jak mogłaby spędzić czas wyjazdu służbowego męża. - To kiedy miałbyś wyjechać?
F: Jutro, ale dalej obstaję za tym ażeby zostać tu.
W: Ale po co? Przecież tam będzie ciekawa operacja, zarobek...
F: Pieniędzy ma m wystarczająco... W ogóle, to czemu ty się mnie tak koniecznie chcesz pozbyć?
W: Ja nie chcę się ciebie pozbyć. - Zaprzeczyła stanowczo, wstając z kanapy. - Po prostu nie chcę, żebyś przeze mnie rezygnował z ciekawego wyjazdu. Przecież to tylko kilka dni. No już, dzwoń do nich i mów, że przyjedziesz, a ja zrobię jakąś kolację. - Rudowłosa dziewczyna wyszła z gabinetu i skierowała się do kuchni.
Następnego dnia rudowłosa lekarka ze zbyt dużą radością żegnała męża, co wzbudziło w nim spore podejrzenia. Domyślał się, że Wiktoria coś wymyśliła i wolałby zostać w domu, ale żona wypchnęła go wręcz siłą z jego willi. Mając jeszcze trochę wolnego czasu podjechał do hotelu rezydentów chcąc rozkazać Adamowi zwrócenie uwagi na Wiktorię i jednocześnie dla zachęty wręczyć mu sporą premię za wzorową pracę podczas podłożonej w szpitalu bomby, lecz nie zastając go tam pilnowanie Wiktorii powierzył Agacie.
Wiktoria nie traciła czasu i gdy tylko profesor wyszedł z domu zaczęła pospiesznie pakować walizkę. Pół godziny później odjechała srebrnym Qashqaiem spod willi. Zaparkowała pod szpitalem i udała się do hotelu rezydentów nawet nie wiedząc o tym, że ledwo uniknęła spotkania z mężem, który opuścił go kilka minut temu. Wpadła do budynku i od wejścia zaczęła nawoływać przyjaciółkę. Ta po chwili zjawiła się w salonie.
Ag: Ruch, kurde, jak na Marszałkowskiej! - Pokręciła z niedowierzaniem głową. - Przed chwilą był tu Falkowicz, teraz ty.
W: Andrzej? A czego on tu szukał? - Spytał rozsiadając się na kanapie.
Ag: Kazał mi cię pilnować. - Zrelacjonowała zajmując miejsce przy koleżance.
W: Chyba nie chcesz być po jego stronie? A kobieca solidarność? Kto pierwszy był twoim przyjacielem?
Ag: No gadaj, czego chcesz, ty ruda małpo? - Spytała odgryzając kolejnego obwarzanka.
W: Wyjeżdżam. Na kilka dni, do powrotu Andrzeja. I on nie może się dowiedzieć.
Ag: To gdzie ty jedziesz, że on się dowiedzieć nie może?! - Internistka nagle się rozbudziła.
W: No... w Alpy. Na narty.
Ag: Czyś ty zwariowała?! - Wzburzyła się, a po chwili zaklęła pod nosem, gdyż mało nie złamała sobie zęba kolejnym obwarzankiem.
W: Oj Agata... Tak, wiem że nie powinnam i właśnie dlatego nic mu nie powiem. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Ag: Consalida, ty jesteś w ciąży! Trzy takie małe cośie w tobie są. Hana by się na to nie zgodziła... - Zaczęła swój wykład. Rudowłosa lekarka potulnie go wysłuchała, lecz nie zamierzała ulec. W końcu doszły do konsensusu: Agata nie powie Andrzejowi o wyjeździe pod warunkiem, że Wiki jeszcze zanim ruszy w Alpy uda się do doktor Goldberg, będzie na siebie uważać i dzwonić do Woźnickiej codziennie.
To, że Hana będzie odradzać narciarskie szaleństwa Wiktorii było oczywiste, tak samo jak to, że Ruda nie przejmie się tymi sugestiami. Żona profesora dziarskim krokiem przemierzała korytarz oddziału ginekologicznego, a internistka podążała tuż za nią wciąż próbując wyperswadować jej ten pomysł z głowy. Consalida, jak to Consalida - nie zamierzała słuchać dobrych rad przyjaciółki.
Ag: To może ja pojadę z tobą? - Zaproponowała sama już nie wiedząc co robić. Godzinę temu obiecała Falkowiczowi pilnować Wiktorii i bardzo nie podobało jej się, że będzie musiała kłamać (czego robić kompletnie nie umiała). Martwiła ją także wizja przyjaciółki szalejącej na nartach w Alpach.
W: Nie ma po co. Zarezerwowałam już hotel, jestem spakowana. Spokojnie, ani się obejrzysz, a już będę z powrotem. - Odparła beztrosko, zbiegając po schodach z trzeciego piętra, na którym znajdowała się ginekologia. Blondynka jednak nie potrafiła zobaczyć tego w kolorowych barwach i wiedziała doskonale, że przez wybryki Rudej przez najbliższy tydzień nie będzie mogła zmrużyć oka. - No, Agatka... - Lekarka zatrzymała się, zarzucając kurtkę na ramiona, gdy już wyszły ze szpitala i odwróciła w stronę koleżanki. Cmoknęła internistkę w policzek i pobiegła w stronę srebrnego Qashqaia, na odchodne krzycząc: - Do miłego...! - I odjechała z parkingu, zostawiając Woźnicką z myślą: Zwariowała, kurwa mać, zwariowała...
UPRZEJMIE PROSZĘ O KOMENTARZE!!!
*Tak, wiem że mamy połowę kwietnia. Pomysł na to opowiadanie wpadł mi do głowy wcześniej, lecz nie miałam kiedy tego napisać. Mam nadzieję, że wybaczycie lekkie opóźnienie co do pór roku... :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)