O 19:00 weszli do lekarskiego z zamiarem odbycia nocnego dyżuru.
Ag: Wiki! - pisnęła radośnie, zanim zdążyli się przywitać i szybko kontynuowała - Jesteś mi potrzebna, chodź do hotelu! - pociągnęła ją za rękę z powrotem w stronę drzwi przez które przed chwilą weszli.
W: Ja mam dyżur!
Ag: Oj tam! Twój narzeczony jest ordynatorem! No, zwolnisz ją, ona tu potem przyjdzie, ale potem. Chodź. - wyciągnęła Consalidę z lekarskiego.
W: Puść mnie! - krzyknęła gdy były już na korytarzu. Internistka posłusznie zostawiła rękę lekarki - O co chodzi?
Ag: Darek zaprosił mnie na kolację!
W: Oj ty to masz niezłą zajawkę na facetów. Nie mogłaś normalnie powiedzieć, tylko cyrki odstawiasz? - rudowłosa lekarka weszła do lekarskiego chcąc chociaż po części wytłumaczyć całą tą jakże dziwaczną sytuację narzeczonemu. Nie zdążyła nic powiedzieć, gdy już była wyciągana za rękę z lekarskiego.
W: Agata idzie na kolację... - mówiła trzymając się framugi drzwi - i potrzebuje pomocy. - blondynka pociągnęła ją tak mocno, że Wiktoria nie utrzymała równowagi na swych piętnastocentymetrowych szpilkach i się przewróciła, a internistka nie zważając na to iż przyjaciółka leży na podłodze, próbowała ją dalej ciągnąć.
F: Agata! - upomniał blondynkę srogim głosem i pomógł wstać Wiktorii.
W: Dzięki.
Ag: Chodź!
W: Już! Jakby co, to dzwoń. - wyszła z lekarskiego ciągnięta przez przyjaciółkę. Profesor rozsiadł się wygodnie na kanapie zastanawiając się, czy Wiktoria przed kolacją z nim także zachowywała się w taki sposób i próbując zrozumieć kobiety. Jego rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka telefonu. Spojrzał na wyświetlacz stwierdzając iż dzwoni jego znajomy, z którym internistka miała się dziś spotkać. Ciekawe, czy ten też będzie prosił o pomoc w dobraniu garderoby?
F: Witam cię, drogi przyjacielu.
D: Cześć. Wiesz co, mam do ciebie takie pytanie. Jakie kwiaty lubi twa siostra?
F: Przykro mi bardzo, ale na to pytanie nie jestem w stanie ci odpowiedzieć.
D: Co ty własnej siostry nie znasz?
F: Mówiłem ci już, że to jest nietypowa sytuacja.
D: No nic. Kupię bukiet róż, to działa na wszystkie kobiety.
F: Powodzenia życzę.
D: I nie powiesz mi, żebym nie skrzywdził twej młodszej siostrzyczki?
F: A czy ty umiesz kogokolwiek skrzywdzić?
D: Dobra. To ja idę po te kwiaty. Pa.
F: Cześć.
Po godzinie Consalida wróciła z powrotem do szpitala.
W: Nic się nie działo?
F: Póki co, spokojnie.
W: Agatka wystrojona, oby tylko wszystko było okey. A ty jak myślisz?
F: Co myślę o nich?
W: No. Myślisz, że coś z tego będzie?
F: Nie wiem, ale możesz być spokojna. Darek należy do tych nudnych, dobrotliwych mężczyzn, którzy muchy by nie skrzywdzili. Będą razem zbawiać świat.
W: Wiesz co, ja przy Agacie się czuję czasem taka zła.
F: Źli ludzie mają łatwiej w życiu, kochanie. Poza tym w porównaniu ze mną, to jesteś matka Teresą.
K: Panie profesorze, tłum się kłębi na izbie. - do pokoju wpadła Miller.
F: A kto ma dyżur na izbie? Proszę spojrzeć. - pokazał ręką na tablicę - Ja i doktor Consalida na oddziale, pani i doktor Rudnicka na izbie.
K: No tak, ale...
F: Więc to nie moja sprawa.
K: Dlaczego pan taki jest?
F: Pani Klaudio, pani jest lekarzem i proszę mi uwierzyć na słowo, że będzie pani setki razy w jeszcze gorszych sytuacjach i musi pani sobie radzić. Proszę pójść na izbę i sobie radzić. - zrezygnowana stażystka opuściła pokój lekarski.
W: Jesteś wredny, wiesz?
F: To dla jej dobra. Musi sobie radzić.
W: Taa.
Następnego dnia.
Ag: On jest taki wspaniały i w ogóle, Wiki...
W: Tak, tak.
Ag: Czuję, że to ten jedyny. - trajkotała dalej do znudzonej już Consalidy.
W: Yhm.
Ag: Masz mnie dość, prawda?
W: Nie, spoko.
Ag: A ty jak myślisz, będzie coś z tego?
W: No nie wiem, ale życzymy wam z Andrzejem szczęścia. On uznał, że pasujecie do siebie.
Ag: Mam nadzieję, że coś z tego będzie.
Kilka dni później.
Usłyszał dźwięk dzwonka zwiastujący przybycie gościa. Poszedł sprawdzić kto postanowił niezapowiedzianie sprawić mu wizytę. Otworzył drzwi i zobaczył Agatę i Adama, który ostentacyjnie otworzył szampana.
Ad: Wszystkiego najlepszego! Świętowaliśmy urodziny Wiki, teraz twoje. - weszli do willi wymijając zdezoriętowanego profesora - Masz jakieś kieliszki?
W: Andrzej, kto przyszedł? - spytała schodząc po schodach - Cześć, a wy co tak z szampanem?
Ad: Andrzej ma urodziny, postanowiliśmy...
Ag: Adam postanowił. - wtrąciła.
Ad: Postanowiliśmy to świętować.
W: Andrzej?
F: Nie przewidywałem gości.
Ag: Nie chcieliśmy przeszkadzać... To on się uparł.
F: To źle zabrzmiało. Nie przewidywałem, że ktokolwiek to interesuje i ktokolwiek o tym wie.
W: No właśnie dlaczego ja nic nie wiedziałam? Wszystkiego najlepszego. - pocałowała mężczyznę.
Ad: Kieliszki tam? - spytał i nie czekając na odpowiedź wyciągnął szkło.
W: Agata, dlaczego ja nic nie wiedziałam? - kobiety rozmawiały mając chwilę dla siebie - Wiesz jak ja się głupio czuję? Wy o tym pamiętaliście, a ja nie miałam zielonego pojęcia.
Ag: Ja z tym nie mam nic wspólnego. Adam wpadł do hotelu i mnie wyciągnął, no i przyjechaliśmy.
W: Adam?
Ag: No.
W: Nie spodziewałabym się po nim czegoś takiego. Zresztą co ja gadam, szukał kolejnej okazji do picia.
Ag: A może nie?
W: Nadzieja umiera ostatnia. Ale serio głupio wyszło.
Ag:Spoko, upiją się i rano nikt nic nie będzie pamiętać.
W: Myślisz? Póki co są trzeźwi... w miarę.
Ag: To źle wróży, bo mogą się zaraz o coś pokłócić.
W: Oj Aga, Aga. Na serio to był Adama pomysł? Musiałaś maczać w tym palce.
Ag: Przysięgam, że nie. Ja o niczym nie wiedziałam. Na ogół nie grzebię w aktach Andrzeja.
W: Chyba Adama pierwszy dobry pomysł w życiu.
Ag: Nie wiem, nie znam go na tyle.
W: Taa.
Ag: Ej, zastanawiałam się kiedyś jak to jest nagle stracić wszystko. Co się czuje jak się ma rodzinę, wszystko i z dnia na dzień się to traci.
W: Nie wiem, nigdy niczego aż takiego takiego nie przeżywałam. Ale jak się traci rodzinę, to jest okropne. Pamiętam jak Blanka mnie znienawidziła. Odechciewało mi się żyć.
Ag: No tak, a on stracił rodziców, rodzeństwo naraz...
W: Agata, ja wiem do czego zmierzasz, ale ja ci nic nie powiem, bo nawet nie wiem.
Ag: Zobacz, ja nic nie wiem o swojej rodzinie.
W: Wiesz, że ja ci na to nie odpowiem. Jedyną osobą, która wie cokolwiek jest Andrzej. W USC nic prawie nie ma. Gdzieś w domu jest jakiś album. Na wielu zdjęciach jest jakaś blondynka. Andrzej tłumaczył Adamowi, że to jakaś córka znajomych, domyślam się, że to ty.
Ag: A skąd to wszystko tak nagle wyszło? Wpadliście do hotelu, potem był zamęt z tą ciążą, no ale skąd tak nagle...?
W: Twoja data urodzin. Zapraszałaś nas wtedy na urodziny i powiedziałam Andrzejowi. Potem pytał jakieś szczegóły. Wiedział o tobie rzeczy, których na ogół nikt nie wie. Wszystko się zgadzało
Ag: Jak dużo rzeczy on o mnie wie? - spytała z lekkim niepokojem.
W: Chyba wszystko o twoich narodzinach i inne rzeczy których lepiej nie rozpamiętywać, jak stwierdził.
Ag: Ale jakich rzeczy? - internistkę wcale nie cieszył fakt iż profesor może wiedzieć o niej rzeczy, których wolałaby żeby nie wiedział.
W: No nie wiem, Aga, ale byłaś małym dzieckiem. Wiesz przecież, że bardzo zdrowo jest małe dzieci zostawiać czasem nagie do snu... - powiedziała chcąc zdenerwować blondynkę - Być może miał okazję podziwiać cię w całej okazałości. No i może mieć zdjęcia, bo wiesz, że ludzie mają zazwyczaj bzika na punkcie zdjęć dzieci w każdej pozycji i w każdej chwili.
Ag: AAAA! - warknęła sama do siebie.
W: Nie denerwuj się tak. Przecież nie jest aż tak wredny, żeby pokazać całemu szpitalowi małą Agatkę i jej... eee... małą, nagą Agatkę.
AG: Już ty mnie lepiej nie denerwuj. Mnie zaczyna coraz bardziej denerwować to ile on może o mnie wiedzieć.
W: A ile mógł się dowiedzieć przez rok? O Adamie wie sporo, bo zna go od tylu lat.
Ag: Tak, Adam mówił, że poznał go po maturze, kiedy prawie zabiła go mafia.
W: Oj ten Adam.
Ag: No Adam to Adam.
Późnym wieczorem Agata i Adam pojechali do hotelu.
F: Właśnie Wiki, powinienem to zrobić już dawno... - powiedział gdy siedzieli na kanapie popijając wino.
W: Co? - spytała odstawiając kieliszek na stolik. Mężczyzna podał jej złotą kartę. - Nie.
F: Wiki...
W: Nie. Ja i tak żyję na dobrą sprawę na twoim utrzymaniu. Jestem w stanie utrzymywać się sama.
F: Kochanie, wiem że jesteś w stanie utrzymywać się sama, ale to jest bez sensu. Wiki, przecież my będziemy małżeństwem.
W: Wiem, ale to nie znaczy, że...
F: Wiki, my mamy się rozliczać z pieniędzy? Na prawdę? Weź po prostu tą kartę i kupuj co chcesz.
W: Ja mogę kupować co chcę za swoje pieniądze.
F: Wiki, zastanówmy się czy ta rozmowa ma w ogóle sens. Próbujesz wmówić mi jakiś bajki. Ile razy ja słyszałem "nie mam pieniędzy"? Nie chcę, żebyś ty musiała liczyć pieniądze, a mi na koncie rosły miliony. Przecież my żyjemy razem.
W: No... dobrze. Ale skoro już mam mieć twoją kartę, to miejmy jedno konto.
F: Jeżeli będziesz się czuła pewniej mając swoje konto to...
W: Nie. Jutro pójdę do banku je zlikwidować i podam w szpitalu nowe. - pocałowała mężczyznę.
Wiem, że ta część jest chyba najgorszą, jaka pojawiła się na tym blogu, ale obiecałam, że coś napiszę, więc proszę bardzo. Szczerze, to zbieranina przeróżnych fragmentów bez ładu i składu, które napisałam już dawno temu. Postaram się, żeby następna była znośna. Mam pewien pomysł, muszę go tylko zrealizować. Za tą część mogę Was tylko przeprosić :'(
LICZBA WYŚWIETLEŃ
sobota, 28 czerwca 2014
środa, 25 czerwca 2014
A więc tak: wiem, że next powinien być już dawno temu, ale nie mam czasu i weny. W piątek nad tym usiądę i może, powtarzam MOŻE, coś się pojawi.
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze, prawie 70 tysięcy wyświetleń oraz wyniki w ankiecie (tej gdzieś tam po prawej ->
A i jakby co, to piszcie. Mail, gg i aska macie też tam gdzieś po prawej. Jakby ktoś miał jakieś pytania (może oprócz "kiedy next?", bo tych już mi starczy), pomysły na opowiadania, albo chciał się poradzić (wiem, że nie jestem jakimś geniuszem, ale jak to mówią, co dwie głowy to nie jedna) to piszcie śmiało :)
Pozdro i do napisania!
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze, prawie 70 tysięcy wyświetleń oraz wyniki w ankiecie (tej gdzieś tam po prawej ->
A i jakby co, to piszcie. Mail, gg i aska macie też tam gdzieś po prawej. Jakby ktoś miał jakieś pytania (może oprócz "kiedy next?", bo tych już mi starczy), pomysły na opowiadania, albo chciał się poradzić (wiem, że nie jestem jakimś geniuszem, ale jak to mówią, co dwie głowy to nie jedna) to piszcie śmiało :)
Pozdro i do napisania!
niedziela, 15 czerwca 2014
CZĘŚĆ 80 Gdzie się podziały tamte prywatki, gdzie te dziewczyny, gdzie tamten świat...
Następnego dnia:
Weszli do lekarskiego.
Ad: Wy spóźnieni? I to 3 godziny? - przywitał ich Krajewski, który próbował małpować spojrzenie Falkowicza, gdy jest na kogoś wściekły.
W: Nie nastawiliśmy budzika... - Agata spojrzała na dłoń Wiki i rzuciła się na nią - A tej co się stało? - pytała ściskana przez przyjaciółkę. Woźnicka podniosła jej rękę i pokazała Adamowi, wciąż nie wypuszczając Consalidy z objęć - Wiedziałaś?!
Ag: Oj może.
Ad: Stary, myślałem, że to ty jesteś tym mądrym w naszym rodzeństwie. Teraz to już będziesz miał przesrane. Kobieta po ślubie jest okropna. Marudzi, wysługuje się tobą we wszystkim, nie wypuszcza na piwo ze znajomymi, wiecznie wszystko jej nie pasuje, musisz się spowiadać z każdej minuty życia...
W i Ag: Ej!
Ad: Agatka też przed ślubem była fajna, a po ślubie jaka? Tylko rozkazy wydawała mężowi i na koniec się rozwiodła przez jakieś głupoty.
Ag: Wydawałam rozkazy, bo to była niedojda życiowa, a rozwiodłam się bo się okazało, że ma dwie żony, a potem mnie porwał i próbował zastrzelić!
Ad: Po co się zagłębiać w szczegóły? Byłaś okropna i tyle. No właśnie, Andrzej. Wydrukowałem te listy obecności, dziś wszyscy byli w miarę punktualnie i się podpisali. Nie ma podpisu tylko Falkowicza i Consalidy, trzeba będzie wyciągnąć z tego jakieś konsekwencje. Prowadziłem odprawę...
F: Nie wczuwaj się zbyt w funkcję ordynatora. Następnym razem Agata mnie zastępuje. Czekaj, TY prowadziłeś odprawę?
Ad: Taa włamałem ci się do kompa. Przy okazji. Wiki, możesz być spokojna, nie ma żadnych pornosów na kompie, a w historii wyszukiwania nie ma dziwek.
F: Czy ty się lekko nie zapędziłeś? TY chcesz kontrolować MNIE?!
Ad: Nom. Ty mnie, ja ciebie.
F: Niezły żart. Weź się lepiej do pracy.
Ad: Ty całe życie każesz mi się brać do pracy.
F: Bo ty całe życie się nie bierzesz do pracy.
Ad: No i? Od czegoś mam ciebie. Przy okazji, to weźmiesz za mnie operację?
F: Daj wyrostek doktor Rudnickiej.
Ad: Nie, to prawdziwa operacja. Mi się po prostu nie chce i umówiłem się z Nadią.
F: Jaka?
Ad: Blondynka, długie włosy, mega szczupła, mega długie nogi i mega cycki.
F: Pytałem o operację!
Ad: Aaaaa sory. Właśnie trochę się zdziwiłem bo o dupach na ogół się nie mówi przy narzeczonych. To wycięcie guza u Weroniki Durjasz.
F: Bardzo trudna i ciekawa operacja.
W: Pietrasz Adaś?
Ad: Chyba prędzej ty. Nie chce mi się.
W: Doprawdy? A ja mam wrażenie, że się zaraz zesrasz w gacie ze strachu.
Ad: Operujemy?
F: Wy dwoje, ja obserwuję. Zawsze miło zobaczyć rywalizację wspaniałej przedstawicielki płci pięknej i debila.
Ad: Nie jestem debilem!
W: Za godzinę na bloku się przekonamy.
Ad: No przekonamy. - wyszedł z lekarskiego.
F: Gratuluję, mi się go nigdy nie udawało namówić na długie operacje.
W: Dobra, tylko muszę zobaczyć zdjęcia.
F: Jasne. Chodźmy do gabinetu.
W: Yhm.
F: A następnym razem ty prowadzisz odprawę.
Ag: Ja?! Przecież mnie wyśmieją!
F: A jego nie wyśmiali? - spojrzał na nią z politowaniem.
Ag: Ale ja się nie znam na chirurgii.
F: Dzielisz operacje na głupie zabiegi i poważne operacje. Wszystkie bzdury dajesz Zapale, Rudnickiej, Jakubkowi i stażystkom. Oni też siedzą na izbie i ratunkowym. Przy okazji możesz sobie zarządzić podwyżkę. - profesor wraz z Wiki wyszli z lekarskiego zostawiając Woźnicką z miną mówiącą "Że co?!"
Myjnia przed salą operacyjną.
Ad: W sumie to ty tu jesteś nie potrzebny. Dalibyśmy sobie sami radę.
F: To samo powiesz rodzinie pacjenta wręczając akt zgonu? Wiem, że Wiki by sobie świetnie dała radę, ale ty umiesz wszystko spartaczyć.
Ad: Wtedy na operacji z Blanką byłem naćpany!
F: A skąd mam wiedzieć, że teraz nie jesteś? - zrezygnowany chłopak podszedł do profesora i popatrzył mu w oczy.
Ad: Czysty?
F: Tak. Na salę.
Ad: Och dziękuję.
F: I nie błaznować! - Krajewski udał się na salę operacyjną.
W: A ja? - spytała obejmując mężczyznę i jednocześnie starając się nie musieć ponownie myć rąk. Mężczyzna spojrzał w jej duże zielone oczy.
F: Chyba nienaćpana. - pocałował namiętnie kobietę.
W: Idziemy do pracy. - stwierdziła wesoło i weszła na salę operacyjną.
F: Adam, nie śpij! - upomniał chłopaka.
Ad: Nie wrzeszcz na mnie! Nie jestem stażystą!
F: Wiem. Stażyści się starają na operacjach.
Ad: Ale ja się nie staram. - odparł przyglądając się z zaciekawieniem polu operacyjnemu.
W: To wypierdalaj z mojej sali operacyjnej!
Ad: To, że twój narzeczony ma kupę forsy nie znaczy, że wszystko jest twoje! Już prędzej moje, bo my mamy tę samą krew i rodziców.
W: Bierz się do roboty, kretynie!
Ad: Wezmę się jak będę chciał! Nie musisz mi wydawać rozkazów.
W: Albo coś rób, albo wypierdalaj z sali! - usłyszeli przeciągły dźwięk aparatury. Wiktoria przystąpiła do reanimacji.
Ad: To wszystko twoja wina!
W: Zamknij się i mi pomóż!
Ad: Ale po co skoro ty podobno jesteś najlepsza i sobie sama świetnie dajesz radę?
F: Adam! - warknął.
Ad: Przejmuję. - Consalida odsunęła się pozwalając chłopakowi zacząć wykonywać masaż serca, jak mu się wydawało.
F: Serce jest z lewej, kretynie!
Ad: Eeee aaaa.... - poprawił się, bo tym razem musiał przyznać im rację. Serce jest z lewej strony, udowodniono tu już dość dawno temu.
Kilka godzin późnej
W: Co robisz? - spytała od niechcenia wchodząc do lekarskiego.
Ad: Czytam...
W: TY CZYTASZ??? - spytała z niedowierzaniem, po czym dodała - Wolę nie wiedzieć, co. - wiedząc iż Adam preferuje lektury o charakterze czysto erotycznym.
Ad: Psychologię... - Co? Czy on powiedział "psychologię". Nie, Consalida, ty musisz iść do laryngologa. Tak, trzeba zrobić badania i to jak najszybciej. - Próbuję zrozumieć Falkowicza. - dodał, tym samym uświadamiając zdziwionej Wiktorii iż się nie przesłyszała. - Próbuję połączyć to co mówił, z naszą historią i z tą cegłą. - przy wypowiadaniu ostatniego członu zdania wskazał wzrokiem na grubą książkę, którą trzymał w ręce. - Cóż, za łatwe to to nie jest.
W: Adam, ja dobrze zrozumiałam? Ty się bawisz w psychoanalityka? - spytała chcąc się jeszcze dodatkowo upewnić.
Ad: No. Może prościej by było, gdyby Falko przestał być taki tajemniczy, ale dam radę. - oznajmił ze szczerą i nieudawaną dumą. Cieszył się na myśl o rozszyfrowaniu brata, który od tylu lat był dla niego jedną wielką zagadką. Wiktoria natomiast zaczęła się śmiać.
Ag: A wam co się stało? - spytała wchodząca do pokoju lekarskiego blondynka ubrana jak zwykle w sięgającą przed kolana, białą spódnicę, gładką bluzkę i szpilki oraz narzucony na ramiona fartuch, co było ostatnio jej najczęstrzym zestawem w którym zmieniał się tylko kolor bluzki.
Ad: Co ty, od Falkowicza się nauczyłaś takiego noszenia fartucha? - spytał z lekką kpiną.
Ag: Nieee. Zrobiłam sobie przerwę na pójście do hotelu i się spóźniłam... szósty raz w tym tygodniu i nie miałam czasu nawet na to. - wyjaśniła zakładając normalnie biały fartuch lekarski - Adam czyta? - spytała z niedowierzaniem i nie mniejszym zdziwieniem co rudowłosa lekarka.
Ad: Kurwa, czy ja tu mam opinię aż takiego debila?!?!?!?!?!?!?! - wrzasnął zirytowany postawą koleżanek.
W: Ogólnie to mówią, że nie możesz być tak głupi, na jakiego wyglądasz, bo w końcu jesteś bratem Andrzeja. - oznajmiła uśmiechając się delikatnie.
Ad: Super. - stwierdził z nieukrywaną ironią.
Ag: A co ty w ogóle czytasz? - Tak, ciekawość wygrała i blondynka musiała o to spytać. Przypuszczała iż jak zwykle Krajewski czyta erotyki, ale jak to mówią, nadzieja umiera ostatnia.
Ad: Psychologię. - oczy lekarki powiększyły się do rozmiaru pięciozłotówek - Próbuję zrozumieć Falkowicza.
Ag: I co wymyśliłeś Ajnsztajnie? - spytała z kpiną. Nikt by nie dał nawet złotówki na to, że komukolwiek uda się rozszyfrować tak niezrozumiałą i niespotykaną osobę, jaką był ich brat, toteż Agata nie miała jakiejkolwiek wiary w sukces chłopaka, biorąc pod uwagę jego intelekt, który powszechnie był porównywany do rozumu wiewiórki, nie ubliżając wiewiórce, oczywiście.
Ad: Póki co... to nic, bo przeczytałem tylko pierwsze kilka zdań tej cegły. Oczy mnie już od tego bolą, może wydali to też w wersji elektronicznej, bo czytać z papieru to ja nie umiem. - W tym momencie zarówno internistka, jak i rudowłosa lekarka straciły nadzieje na to, że Krajewski zmądrzał. - Napisali tu, że duży wpływ na człowieka ma jego dzieciństwo... a Andrzej miał chujowe dzieciństwo, więc jest... chujowym człowiekiem. - przeanalizował szybko. Wszelkie złudzenia zniknęły, to był dalej ten sam, głupi Adam.
Ag: Kombinuj dalej. - poradziła mu biorąc z biurka stetoskop.
W: A tak w ogóle, wracając do tematu Andrzeja, to gdzie on jest?
Ag: Biorąc pod uwagę iż jest sławnym profesorem... może być wszędzie.
W: Dzięki. - warknęła niezadowolona z tego iż nie uzyskała informacji.
Ad: Gada z jakąś starą prukwą o operacji. - powiedział bawiąc się długopisem. Tak, to było jedyne robił. Bynajmniej, nie dlatego, że tylko tle umiał, umiał więcej, ale mu się zwyczajnie nie chciało i wolał po prostu nic nie robić, niż przemęczać się na operacjach. Równanie było proste. Ma Andrzeja, nie umrze z głodu. Może "czasem" się kłócili i "czasem" Adam mało nie zabił brata za jego rozkazy i inne rzeczy, które go w nim tak denerwowały, ale miał świadomość, że ilu głupot by nie narobił, zawsze znajdzie pomoc u Andrzeja i zawsze profesor powie swoje "Mnie można zawieść tylko raz!", ale i tak nawet jeśli go wyklnie, to prędzej, czy później odeklnie i znów się pogodzą.
W: Gdzie? - spytała krótko i skrzyżowała ręce na piach oczekując odpowiedzi.
Ad: Gadał coś, że to ważna prukwa, a wszystkich ważnych pacjentów przyjmuje u siebie. - oznajmił rezolutnie.
W: To lepiej mu nie przeszkadzać. - opadła na kanapę. Siedzieli chwilę w ciszy po czym do pokoju lekarskiego weszła pielęgniarka. Zanim doszła do kanapy każdy dokonał już szybkiej analizy. Brunetka, kręcone, długie włosy, nie za szczupła, ten uśmiech - Grażyna. W taki sposób Wiktoria i Agata rozszyfrowały kobietę, za to myśli Adama były jak zwykle inne niż wszystkich: brunetka, długie kręcone włosy, nie za szczupła, wielkie cycki, świetna w łóżku, ponętne usta - Grażyna. Wychodziło mniej więcej na to samo, jednoznacznie można było stwierdzić iż w pomieszczeniu pojawiła się nieobecna w szpitalu od 9 miesięcy pielęgniarka.
G: Pani doktor... - zwróciła się do Wiktorii - Profesor Falkowicz wzywa panią. Pewnie znowu na dywanik, nie miał za wesołej miny, współczuję. - oznajmiła. Widać było iż nie zdążyła się jeszcze zapoznać z pewnymi zmianami, jakie nastąpiły podczas jej nieobecności. Nie było to zbyt dziwne, gdyż ów pielęgniarka nie była zbyt lubiana, a tak na prawdę była wręcz nielubiana wśród całego personelu, za to ona sama miała o sobie dość wysokie mniemanie i uważała, że jest jedną z najbardziej lubianych osób w kadrze personalnej Leśnej Góry. Cóż, różne przypadki się zdarzają.
Ad: Ją? To chyba na kanapę, albo na biurko. - zaczął się śmiać insynuując Wiktorii iż jest wzywana w... określmy to, prywatnych celach.
Ag: Adam. - warknęła szturchając chłopaka łokciem, gdy zobaczyła minę przyjaciółki.
W: Idę. - poinformowała krótko.
G: Oczywiście. Profesor Falkowicz... - zaczęła.
F: Profesor Falkowicz już świetnie da sobie sam radę. Dziękuję pani bardzo... - spojrzał na pielęgniarkę uśmiechając się ironicznie - ale szukanie Wiktorii zajęło pani pół godziny. Gratulacje. Kim pani w ogóle jest?!
G: Pielęgniarką, nie widać. - Grażyna słynęła z ciętego języka niczym Wiktoria. Różniły się jednak tym, że Consalida zachowywała zawsze kulturę w swych złośliwościach i w przeciwieństwie do brunetki, była jedną z najbardzoej lubianych osób w szpitalu i nie lubiła plotkowania i przekazywania innym niepewnych informacji.
F: Nie przypominam sobie, żebym panią zatrudniał.
G: Zatrudnił mnie kto inny dwa lata temu. Z panem także miałam "przyjemność" pracować.
F: A czy łaskawie podałaby pani swoje podstawowe dane, chociażby imię i nazwisko?!
G: Grażyna Chrobocińska.
F: Ach tak, pani Grażyna... - powiedział jakby miłym głosem. Za miłym, jak na Falkowicza - Zwalniam panią. - oznajmił już nie miłym, lecz ostrym głosem, patrząc na pielęgniarkę z wyższością.
G: Za to, że za wolno znalazłam doktor Consalidę?!
F: Oficjalne zwolnienie wraz z uzasadnieniem dostanie pani od dyrekcji szpitala. Żegnam.
G: Ja byłam na w zagrożonej ciąży, nie mogłam pracować!
F: Wzruszające. Ja już uzupełniłem kadrę pielęgniarską, pani jest tu zbędna. Do widzenia.
G: Do widzenia! - powiedziała wściekła, po czym wyszła z pokoju lekarskiego trzaskając drzwiami.
W: Dobrze, że ją zwolniłeś, nienawidziłam jej.
Ag: Wszyscy jej nienawidzili.
F: Świetnie, tylko ja teraz muszę znaleźć jakieś logiczne uzasadnienie.
W: A ty ją w ogóle dlaczego zwolniłeś?
F: Nie potrzebna mi osoba, która nawet nie umie ciebie znaleźć. Poza tym pracownik z dzieckiem, to niedyspozycyjny pracownik.
W: Szukałeś mnie, żeby sprawdzić pielęgniarkę, czy na prawdę jestem do czegoś ci potrzebna?
F: Ty jesteś mi potrzebna cały czas.
W: A tak poważnie?
F: Kochanie, wiesz, że ja zawsze jestem poważny.
W: Yhm. A więc po co mnie szukałeś?
F: Żeby cię zobaczyć... twoje piękne oczy, twój piękny uśmiech... - mówiąc to złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Agata patrzyła na to z zadowoleniem, a Adam... z zazdrością? Tak, zawsze to Andrzej miał to lepszą dziewczynę. Chłopak powoli się już do tego przyzwyczaił.
Ad: On zawsze był najlepszy w czarowaniu i omamianiu kobiet. - powiedział zrezygnowany do Agaty.
Ag: I tu masz rację... - potwierdziła zamyślona i rozmarzona.
Ad: CO?! - wszyscy obecni w pokoju lekarskim spojrzeli na niego.
F: Cóż ci się znowu stało? - spytał patrząc zrezygnowany na Krajewskiego i wręcz bojąc się odpowiedzi. Zadawanie jakiegokolwiek pytania Adamowi, nawet o tak błahe rzeczy wiązało się z ryzykiem iż zaraz usłyszy się jakąś bzdurę będącą kolejną eksplozją jego głupoty.
Ad: Ona mówi, że jesteś najlepszy w czarowaniu i omamianiu kobiet! ONA! - pokazał na lekko zawstydzoną Woźnicką.
W: To żadne nowum.
Ad: CO?! Czy wyście wszyscy powariowali?!
F: Przejdź ty się może po świeżym powietrzu, albo zacznij medytować.
Ad: Ta! - rzucił się na kanapę. W pokoju zapanowała cisza.
Ad: Idziemy na imprezę?
Ag: Nieee....
Ad: Andrzej?
F: Imprezy z tobą? Ja podziękuję.
Ad: Co ty nigdy nie imprezowałeś?
F: Imprezy dwadzieścia parę lat temu były lepsze, a nie wrzawa i upijanie się do upadłego.
Ad: I jeszcze zaśpiewaj "Gdzie się podziały tamte prywatki, gdzie te dziewczyny, gdzie tamteeeen świat. Gdzie się podziały nasze wspomnienia tamtych szalonych, wspaniałych lat" - sam zaśpiewał - Niby jesteś tylko 12 lat starszy, a z innej epoki.
W: Ja żałuję, że nie jestem z "tamtej epoki". Kiedyś to było inaczej, inny klimat tego wszystkiego.
F: Każdy wiek ma swoje plusy i minusy.
Ad: Ja żałuję, że się nie urodziłem teraz. Nie wiem, jak ja żyłem bez komórki, bez internetu.
Ag: Chyba te 20 lat temu ludzie byli mniej podli. - Adam spojrzał na Falkowicza i wybuchł śmiechem.
F: Bardziej naiwni, to prawda. - potwierdził.
Ad: A ty jak zwykle ich wykorzystywałeś.
F: Nie zagłębiajmy się w szczegóły.
Ad: Jak się wtedy żyło?
F: Adam, nas różni 12 lat, nie 112.
Ad: No ja nie wiem, bo ktoś mnie wsadził do akademika. - spojrzał wściekle na brata.
F: Mówią, że jeżeli ktoś przetrwa akademik, to przetrwa już i III wojnę światową.
Ad: Nie wierzę, ty też się tam gnieździłeś?
F: Dawne dzieje.
W: Serio? I jak jest w akademiku?
Ag: No właśnie. Mi rodzice zabronili mieszkać w akademiku.
W: Zabronili?
Ag: No.
W: Ja wynajmowałam mieszkanie ze znajomymi, bo mnie straszyli, że w akademiku są szczury.
Ad: Nie straszyli, bo są. Chodzi się wiecznie niedożywionym, bo nas okradali z jedzenia. My kupowaliśmy ze znajomymi puszkę rybek na spółkę, bo nas nie było inaczej stać, a potem się puszki wyrzucało za okno.
F: Czyli nie wszystko się zmieniło. Tak było zawsze i chyba dalej tak jest.
Ad: I zawsze pięćset chętnych na waleta. Kiedyś w aktach desperacji spali nie tylko na podłodze, ale i pod łóżkami. Jak ty tam wytrzymałeś? Ja to ja, ale ty?
F: Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Ad: A dlaczego ja się gnieździłem w akademiku skoro ty miałeś już wtedy willę?
F: Bo ty też miałeś dom, ale z niego uciekłeś, a akademik był dla ciebie świetną lekcją życia.
Ad: Tak, nauczyłem się przetrwać trzy dni jedząc srajtaśmę i pijąc wodę z kranu, jak mi się forsa skończyła. Ale to było na początku, potem już się nauczyłem, że nad ranem jest sporo pijanych i można ich okraść.
F: Zebrało ci się na wspomnienia?
W: Ale to jest bardzo ciekawe. Teraz to żałuję, że tam nie mieszkałam.
Ag: To co Wiki, wprowadzamy się do akademika?
W: Za stara na to jestem. Ale z tego co mówicie to coś jest w tej piosence Osieckiej.
F: Ta piosenka wszystko idealizuje.
Ad: No. Nikt nie miał hajsu na okulary i nie miałem swojego czajnika. No i nie wszyscy żyją teraz za 2 tysiące. - pokazał wzrokiem na Falkowicza.
F: "I nie dla nich bal i ubaw" Ty tego miałeś sporo nawet na wykładach o ile na nie poszedłeś.
Ad: A ty nie?
F: Oj Adam, ty zawsze byłeś głupi.
Ad: Nie naśmiewali się z takiego kujona?
F: Jak ktoś się jakimś cudem dostanie na medycynę, to się uczy. Przynajmniej to robi normalny człowiek.
Ad: Przecież ty nie jesteś normalny, a się uczyłeś.
F: Za to ty jesteś przerażająco głupi.
Ad: Ej, ale w tej piosence Osieckiej było "dwa tysiące" a mi na początku płacili tysiąc osiemset.
F: No widzisz, a mi 8 milionów.
Ad: CO?!
Ag: Wtedy były inne pieniądze, imbecylu. Ja miałam pół miliona kieszonkowego w wieku szesnastu lat, a Snikers kosztował 10 tysięcy.
Ad: Aaaa pamiętam. Ha! Ja miałem 800 tysięcy kieszonkowego.
Ag: Nie no, zazdro.
Ad: Dobra, to kto idzie na imprezę?
W: Taką jak są teraz? Nie...
Ad: To wy se urządźcie prywatkę ala lata osiemdziesiąte, albo i sześćdziesiąte a ja spadam do klubu. - wyszedł z lekarskiego.
W: W sumie to nie taki zły pomysł. Andrzej?
F: Jak chcesz, kochanie.
W: Aguś?
Ag: Ja się przez was zestarzałam, ale okey. Kiedy my kończymy dyżur?
W: Wszyscy za godzinę.
F: Zarządzam skrócenie naszego dyżuru.
K: Świetnie, ja też. - do lekarskiego weszła Klaudia.
F: Przykro mi, ale pani tu zostaje. - stwierdził nawet nie wysilając się na udawanie współczucia.
W: Idziemy?
F: Oczywiście.
Ag: Ale mnie Tretter udusi.
F: Nie udusi. Codziennie wszyscy zostajemy po godzinach, nic się nie stanie jak wyjdziemy wcześniej, są tu inni lekarze.
W: No właśnie. Chodź Aga.
Ag: Co wy jesteście tacy pewni?
F: Jak zwolni którekolwiek z nas, odejdą wszyscy dobrzy pracownicy i ten szpital padnie. Chyba Tretter nie jest aż tak głupi.
W: Nie marudź Aga, tylko chodź. Jedziemy do nas.
Godzinę później.
"A ty mnie precz wygnałeś i tamtą pokochałeś. To po całowałeś mnie wtedy tak." - obie kobiety śpiewały śmiejąc się i popijając nalewkę.
Ag: Jakie to jest głupie! Co to w ogóle jest?!
F: Lata sześćdziesiąte.
W: Kto to włączył?!
F: Ty!
W: Skąd to się wzięło?
Ag: Moment... włączyłaś jakąś playlistę na you tubie i leci nie wiadomo co.
W: Dobrze jest.
Ag: Boże, a ja się kiedyś naśmiewałam z rodziców i ich znajomych jak się spotykali i słuchali tego.
W: Wszyscy się zestarzeliśmy.
F: Świat się zmienia. Kiedyś wszystko było inne.
W: Żałuje, że nie mogłam żyć w tamtym świecie.
F: Teraz się wszystko zmieniło i trzeba iść do przodu. - usłyszeli dzwonek do drzwi.
W: Zobaczę kto to. Idę! - otworzyła drzwi.
D: Dzień dobry. - pocałował Wiktorię w rękę.
W: Dzień dobry.
D: Jest może Andrzej? Ten adres był podany w internecie.
W: A pan to...?
D: Przepraszam, nie przedstawiłem się. Dariusz Borowski, dawny znajomy Andrzeja.
W: Proszę wejść. Andrzej, przyszedł jakiś twój dawny znajomy. - Falkowicz podszedł do nich.
F: Cześć.
D: No cześć. Widzę, że imprezujecie?
F: Można tak powiedzieć. To jest Wiki, moja narzeczona.
D: Doprawdy piękna z pani kobieta.
W: Dziękuję. Może mniej formalnie. Wiki. - podała mu rękę.
D: Darek.
F: A to Agata, siostra.
D: Miło mi. Przyznam, że nie jesteście panie do siebie podobne.
F: Moja siostra, nie Wiki.
Ag: I Aga, nie pani bo się czuję jeszcze starzej.
D: Oczywiście. Darek. - pocałował blondynkę w dłoń - Czekaj Andrzej, jak to twoja siostra? Przecież ty nie masz rodzeństwa. - spojrzał jeszcze raz na Agatę - Wyglądasz na bardzo młodą kobietę, ale nie na nastolatkę.
F: To jest zbyt zagmatwane, żeby to teraz tłumaczyć.
D: Jasne.
F: To co, siadaj. - nalał whisky do szklanki i podał ją znajomemu.
D: Ile my się nie widzieliśmy?
F: Od "trzy butle z tlenem na ortopedię".
D: Wtedy to się piło na dyżurach. Wy jesteście młode, nie wiecie co straciłyście. Zawsze tleniarze roznosili wódkę na cały szpital i się piło na dyżurach, ale to dawne dzieje. Jak mieliśmy staż z Andrzejem na ortopedii to w tym szpitalu było hasło "trzy butle z tlenem na ortopedię" i przynosili wódkę, ale raz był nowy tleniarz i my zamówiliśmy wódkę, a on przyniósł na prawdę trzy butle z tlenem i ciągnie to i się pyta, gdzie nam to postawić. - od razu można było stwierdzić iż Darek był bardzo gadatliwym człowiekiem, ale jak oceniła zarówno Wiki jak i Agata, miłym i pozytywnym.
W: Hahaha, nieźle.
Ag: No ja się tego nie spodziewałam po szanowanym panu profesorze.
F: Wszystko zostaje między nami, moje drogie.
Ag: Spoko.
D: A pamiętasz staż na noworodkach? Każdy się bronił od przewijania dzieci.
F: Ile to było lat temu. Nie wiem, co ja tam robiłem.
D: Podpierałeś ścianę i odliczałeś minuty do końca pracy.
F: Wszyscy tak robili.
D: Oprócz Xeniuka. Tego Ukraińca, pamiętasz?
F: Aaa to ten co otworzył inkubator i poszedł gdzieś i prawie zabił te dziecko?
D: Tak. Biedny Jurek, wywalili go ze stażu.
F: Dlatego właśnie lepiej było podpierać ścianę. - kobiety przysłuchiwały się temu z zaciekawieniem. Zawsze miło jest się dowiedzieć jak wcześniej wyglądała służba zdrowia i to od pewnych źródeł - A pamiętasz Martę Szyndler?
D: Ta co zaczęła sama rodzić przyjmując czyjś poród, nie da się zapomnieć.
Ag: Chyba kiedyś było fajniej. My na stażu tylko uzupełniałyśmy dokumenty i woziłyśmy pacjentów na badania. Nudy były jak nie wiem.
F: Kiedyś było więcej lekarzy w szpitalach, mało możliwości leczenia ludzi i nie było prawie w ogóle dokumentacji. Łatwiej mówiąc, dwa razy mniej pracy, trzy razy więcej pracowników i brak kontroli.
Ag: Fajnie...
D: Ale było też wpadki i to zagrażające życiu. Lekarze i stażyści sobie popijali w pracy, ale tleniarze byli zawsze pijani. Kiedyś na noworodkach jakiś debil podłączył gaz zamiast tlenu.
F: Pamiętam. Pierwszy raz w życiu robiłem cokolwiek na stażu na noworodkach.
D: No ja też. Dobrze, że akurat tamtędy chodziliśmy i poczuliśmy smród gazu, bo by zeszły wszystkie dzieci.
F: To już nie było śmieszne.
D: Oj nie. I to wszystko spadło na biednych stażystów.
F: Już wolałem jak w ogóle tego tlenu nie przywieźli.
D: No za fajnie też nie było. Wszyscy żeśmy dmuchali dzieciaki na ambu przez godzinę w środku nocy bo się po tlen nie można było dodzwonić. Zresztą wy nie wiecie o czym my mówimy.
Ag: No średnio.
F: Jak mieliśmy staże to jeszcze załapaliśmy się na koniec epoki tlenu w butlach w ścianie.
W: Matko Boska.
D: I dopiero jak tlenu było na 15 minut to można było dzwonić do tych imbecyli po butle, ale do nich się nigdy nie można było dodzwonić, byli wiecznie zalani.
Ag: Nieźle. Boże, ile my żeśmy straciły.
D: No sporo, sporo.
"Tylko mnie poproś do tańca. Ja na nic więcej nie liczę. Od krańca świata do krańca. Od piekła do nieba bram. Tylko mnie poproś do tańca. Jakbyś mnie kochał nad życie..." - obie kobiety uwielbiały śpiewać razem z magnetofonem i świetnie się przy tym bawiły. Profesor wstał i delikatnie pociągnął Wiktorię za rękę.
F: Kocham cię nad życie.
D: Mogę prosić? - spytał wstając i uśmiechając się do blondynki.
Ag: Ależ oczywiście. - cała czwórka tańczyła. Wiktoria z zadowoleniem patrzyła na koleżankę, wiedziała że dziewczyna bardzo szybko się zakochuje i bardzo cierpi po rozczarowaniach. Liczyła, że tym razem internistka trafiła na kogoś normalnego. W końcu jest znajomym Andrzeja i jest lekarzem, skoro razem mieli starze. Są w podobnym wieku, to dobrze, bo podobno mężczyźni zaczynają psychicznie dojrzewać dopiero po 35 roku życia. - przeanalizowała szybko - Żeby tylko był wolny, bo ona znowu się załamie i będzie się głodzić, żeby lepiej wyglądać. - Wiktoria znała Agatę jak nikt inny i wiedziała, że zachowanie Woźnickiej podchodzi pod nimfomanię.
Godzinę później.
"Trochę chmur, trochę słońca. Coś z początku, coś z końca. Trochę pieprzu, ciut mięty. Część drug prostych część kręty. Ciut poezji, ciut prozy. Trochę plew, trochę ziarna. Taka miłość, taka miłość w sam raz idealna." - obie kobiety znowu próbowały swych talentów wokalnych w czym lekko przeszkadzał im śmiech, ale właśnie na tym to polegało. Na śpiewaniu, popijaniu wina, czy whisky, śmiechu, wspomnieniach i anegdotach. Do tego wszystkim lekko szumiał już alkohol w głowie, bo jednak dwie butelki wina oraz półtorej whisky zostały już opróżnione.
Ag: Ile to ma lat?
F: Mniej więcej tyle co wy.
Ag: Przypomina ci to coś Wiki?
W: No dawną piosenkę, bodajże Michał Bajor.
Ag: Nie o to chodzi. "Tyle piekła w niej było co nieba. Taka miłość w sam raz, akurat." - zanuciła i spojrzała na nich - Tyle piekła w niej było co nieba? No u kogo?
F: Oj u nas chyba więcej piekła.
W: A to zależy w jaki sposób rozumieć niebo. - zaczęła się śmiać.
Ag: Oj Wiki. Mi się czasem aż nie chce dowierzać w to wszystko.
W: A co my mamy powiedzieć? 10 miesięcy temu gdyby ktoś mi to powiedział, to by go albo wyśmiała, albo walnęła w łeb, że gada takie głupoty.
F: 8 miesięcy temu miałem ochotę cię włożyć w walizkę i nadać na drugi koniec świata.
W: A ja prawie kupiłam spluwę w aktach desperacji pozbycia się ciebie.
D: Wyjaśni mi to ktoś?
W: Aaa no tak, ty nic nie wiesz. My najpierw się nienawidziliśmy, a Andrzej mnie koniecznie chciał wyrzucić z roboty i mi nie pozwalał operować.
Ag: A teraz innym nie pozwala operować, bo Wiki jest najlepsza.
D: Oj Andrzej, ty zawsze byłeś jakiś dziwny.
F: Dziękuję ci bardzo za komplement.
D: Może źle się wyraziłem, inny. W akademikach zawsze był ścisk, a ty jeszcze przyciągałeś tam jakiegoś piętnastoletniego debila.
F: Ten debil to mój brat.
D: Zawsze lubiłeś zaskakiwać. Ale ci się rodzinka powiększyła. Może wy już jej we dwoje nie powiększajcie, bo Andrzej na stażu nie umiał przewinąć niemowlaka.
F: Nie nie umiał, tylko nie chciał. Przecież tam nikt nic nie robił.
W: Rozumiem, że wszystko już zaplanowane?
Ag: Może będziecie mieć sześcioraczki?
W: O nie, nie, nie, NIE.
Ag: Wikuś, być może ty już jesteś w ciąży i za kilka miesięcy będziecie mieć sześć takich maluszków... - położyła dłoń na brzuchu Consalidy.
F: Agata, co ty chcesz przez to powiedzieć?
Ag: Nic. Spoko, Wiki cię jeszcze nie odciągnie od stołu operacyjnego do pieluch.
W: No. - potwierdziła - Serio! - dodała widząc niepewny wzrok profesora.
Jak zwykle czekam na Wasze komentarze! :)
F: Ty jesteś mi potrzebna cały czas.
W: A tak poważnie?
F: Kochanie, wiesz, że ja zawsze jestem poważny.
W: Yhm. A więc po co mnie szukałeś?
F: Żeby cię zobaczyć... twoje piękne oczy, twój piękny uśmiech... - mówiąc to złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Agata patrzyła na to z zadowoleniem, a Adam... z zazdrością? Tak, zawsze to Andrzej miał to lepszą dziewczynę. Chłopak powoli się już do tego przyzwyczaił.
Ad: On zawsze był najlepszy w czarowaniu i omamianiu kobiet. - powiedział zrezygnowany do Agaty.
Ag: I tu masz rację... - potwierdziła zamyślona i rozmarzona.
Ad: CO?! - wszyscy obecni w pokoju lekarskim spojrzeli na niego.
F: Cóż ci się znowu stało? - spytał patrząc zrezygnowany na Krajewskiego i wręcz bojąc się odpowiedzi. Zadawanie jakiegokolwiek pytania Adamowi, nawet o tak błahe rzeczy wiązało się z ryzykiem iż zaraz usłyszy się jakąś bzdurę będącą kolejną eksplozją jego głupoty.
Ad: Ona mówi, że jesteś najlepszy w czarowaniu i omamianiu kobiet! ONA! - pokazał na lekko zawstydzoną Woźnicką.
W: To żadne nowum.
Ad: CO?! Czy wyście wszyscy powariowali?!
F: Przejdź ty się może po świeżym powietrzu, albo zacznij medytować.
Ad: Ta! - rzucił się na kanapę. W pokoju zapanowała cisza.
Ad: Idziemy na imprezę?
Ag: Nieee....
Ad: Andrzej?
F: Imprezy z tobą? Ja podziękuję.
Ad: Co ty nigdy nie imprezowałeś?
F: Imprezy dwadzieścia parę lat temu były lepsze, a nie wrzawa i upijanie się do upadłego.
Ad: I jeszcze zaśpiewaj "Gdzie się podziały tamte prywatki, gdzie te dziewczyny, gdzie tamteeeen świat. Gdzie się podziały nasze wspomnienia tamtych szalonych, wspaniałych lat" - sam zaśpiewał - Niby jesteś tylko 12 lat starszy, a z innej epoki.
W: Ja żałuję, że nie jestem z "tamtej epoki". Kiedyś to było inaczej, inny klimat tego wszystkiego.
F: Każdy wiek ma swoje plusy i minusy.
Ad: Ja żałuję, że się nie urodziłem teraz. Nie wiem, jak ja żyłem bez komórki, bez internetu.
Ag: Chyba te 20 lat temu ludzie byli mniej podli. - Adam spojrzał na Falkowicza i wybuchł śmiechem.
F: Bardziej naiwni, to prawda. - potwierdził.
Ad: A ty jak zwykle ich wykorzystywałeś.
F: Nie zagłębiajmy się w szczegóły.
Ad: Jak się wtedy żyło?
F: Adam, nas różni 12 lat, nie 112.
Ad: No ja nie wiem, bo ktoś mnie wsadził do akademika. - spojrzał wściekle na brata.
F: Mówią, że jeżeli ktoś przetrwa akademik, to przetrwa już i III wojnę światową.
Ad: Nie wierzę, ty też się tam gnieździłeś?
F: Dawne dzieje.
W: Serio? I jak jest w akademiku?
Ag: No właśnie. Mi rodzice zabronili mieszkać w akademiku.
W: Zabronili?
Ag: No.
W: Ja wynajmowałam mieszkanie ze znajomymi, bo mnie straszyli, że w akademiku są szczury.
Ad: Nie straszyli, bo są. Chodzi się wiecznie niedożywionym, bo nas okradali z jedzenia. My kupowaliśmy ze znajomymi puszkę rybek na spółkę, bo nas nie było inaczej stać, a potem się puszki wyrzucało za okno.
F: Czyli nie wszystko się zmieniło. Tak było zawsze i chyba dalej tak jest.
Ad: I zawsze pięćset chętnych na waleta. Kiedyś w aktach desperacji spali nie tylko na podłodze, ale i pod łóżkami. Jak ty tam wytrzymałeś? Ja to ja, ale ty?
F: Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Ad: A dlaczego ja się gnieździłem w akademiku skoro ty miałeś już wtedy willę?
F: Bo ty też miałeś dom, ale z niego uciekłeś, a akademik był dla ciebie świetną lekcją życia.
Ad: Tak, nauczyłem się przetrwać trzy dni jedząc srajtaśmę i pijąc wodę z kranu, jak mi się forsa skończyła. Ale to było na początku, potem już się nauczyłem, że nad ranem jest sporo pijanych i można ich okraść.
F: Zebrało ci się na wspomnienia?
W: Ale to jest bardzo ciekawe. Teraz to żałuję, że tam nie mieszkałam.
Ag: To co Wiki, wprowadzamy się do akademika?
W: Za stara na to jestem. Ale z tego co mówicie to coś jest w tej piosence Osieckiej.
F: Ta piosenka wszystko idealizuje.
Ad: No. Nikt nie miał hajsu na okulary i nie miałem swojego czajnika. No i nie wszyscy żyją teraz za 2 tysiące. - pokazał wzrokiem na Falkowicza.
F: "I nie dla nich bal i ubaw" Ty tego miałeś sporo nawet na wykładach o ile na nie poszedłeś.
Ad: A ty nie?
F: Oj Adam, ty zawsze byłeś głupi.
Ad: Nie naśmiewali się z takiego kujona?
F: Jak ktoś się jakimś cudem dostanie na medycynę, to się uczy. Przynajmniej to robi normalny człowiek.
Ad: Przecież ty nie jesteś normalny, a się uczyłeś.
F: Za to ty jesteś przerażająco głupi.
Ad: Ej, ale w tej piosence Osieckiej było "dwa tysiące" a mi na początku płacili tysiąc osiemset.
F: No widzisz, a mi 8 milionów.
Ad: CO?!
Ag: Wtedy były inne pieniądze, imbecylu. Ja miałam pół miliona kieszonkowego w wieku szesnastu lat, a Snikers kosztował 10 tysięcy.
Ad: Aaaa pamiętam. Ha! Ja miałem 800 tysięcy kieszonkowego.
Ag: Nie no, zazdro.
Ad: Dobra, to kto idzie na imprezę?
W: Taką jak są teraz? Nie...
Ad: To wy se urządźcie prywatkę ala lata osiemdziesiąte, albo i sześćdziesiąte a ja spadam do klubu. - wyszedł z lekarskiego.
W: W sumie to nie taki zły pomysł. Andrzej?
F: Jak chcesz, kochanie.
W: Aguś?
Ag: Ja się przez was zestarzałam, ale okey. Kiedy my kończymy dyżur?
W: Wszyscy za godzinę.
F: Zarządzam skrócenie naszego dyżuru.
K: Świetnie, ja też. - do lekarskiego weszła Klaudia.
F: Przykro mi, ale pani tu zostaje. - stwierdził nawet nie wysilając się na udawanie współczucia.
W: Idziemy?
F: Oczywiście.
Ag: Ale mnie Tretter udusi.
F: Nie udusi. Codziennie wszyscy zostajemy po godzinach, nic się nie stanie jak wyjdziemy wcześniej, są tu inni lekarze.
W: No właśnie. Chodź Aga.
Ag: Co wy jesteście tacy pewni?
F: Jak zwolni którekolwiek z nas, odejdą wszyscy dobrzy pracownicy i ten szpital padnie. Chyba Tretter nie jest aż tak głupi.
W: Nie marudź Aga, tylko chodź. Jedziemy do nas.
Godzinę później.
"A ty mnie precz wygnałeś i tamtą pokochałeś. To po całowałeś mnie wtedy tak." - obie kobiety śpiewały śmiejąc się i popijając nalewkę.
Ag: Jakie to jest głupie! Co to w ogóle jest?!
F: Lata sześćdziesiąte.
W: Kto to włączył?!
F: Ty!
W: Skąd to się wzięło?
Ag: Moment... włączyłaś jakąś playlistę na you tubie i leci nie wiadomo co.
W: Dobrze jest.
Ag: Boże, a ja się kiedyś naśmiewałam z rodziców i ich znajomych jak się spotykali i słuchali tego.
W: Wszyscy się zestarzeliśmy.
F: Świat się zmienia. Kiedyś wszystko było inne.
W: Żałuje, że nie mogłam żyć w tamtym świecie.
F: Teraz się wszystko zmieniło i trzeba iść do przodu. - usłyszeli dzwonek do drzwi.
W: Zobaczę kto to. Idę! - otworzyła drzwi.
D: Dzień dobry. - pocałował Wiktorię w rękę.
W: Dzień dobry.
D: Jest może Andrzej? Ten adres był podany w internecie.
W: A pan to...?
D: Przepraszam, nie przedstawiłem się. Dariusz Borowski, dawny znajomy Andrzeja.
W: Proszę wejść. Andrzej, przyszedł jakiś twój dawny znajomy. - Falkowicz podszedł do nich.
F: Cześć.
D: No cześć. Widzę, że imprezujecie?
F: Można tak powiedzieć. To jest Wiki, moja narzeczona.
D: Doprawdy piękna z pani kobieta.
W: Dziękuję. Może mniej formalnie. Wiki. - podała mu rękę.
D: Darek.
F: A to Agata, siostra.
D: Miło mi. Przyznam, że nie jesteście panie do siebie podobne.
F: Moja siostra, nie Wiki.
Ag: I Aga, nie pani bo się czuję jeszcze starzej.
D: Oczywiście. Darek. - pocałował blondynkę w dłoń - Czekaj Andrzej, jak to twoja siostra? Przecież ty nie masz rodzeństwa. - spojrzał jeszcze raz na Agatę - Wyglądasz na bardzo młodą kobietę, ale nie na nastolatkę.
F: To jest zbyt zagmatwane, żeby to teraz tłumaczyć.
D: Jasne.
F: To co, siadaj. - nalał whisky do szklanki i podał ją znajomemu.
D: Ile my się nie widzieliśmy?
F: Od "trzy butle z tlenem na ortopedię".
D: Wtedy to się piło na dyżurach. Wy jesteście młode, nie wiecie co straciłyście. Zawsze tleniarze roznosili wódkę na cały szpital i się piło na dyżurach, ale to dawne dzieje. Jak mieliśmy staż z Andrzejem na ortopedii to w tym szpitalu było hasło "trzy butle z tlenem na ortopedię" i przynosili wódkę, ale raz był nowy tleniarz i my zamówiliśmy wódkę, a on przyniósł na prawdę trzy butle z tlenem i ciągnie to i się pyta, gdzie nam to postawić. - od razu można było stwierdzić iż Darek był bardzo gadatliwym człowiekiem, ale jak oceniła zarówno Wiki jak i Agata, miłym i pozytywnym.
W: Hahaha, nieźle.
Ag: No ja się tego nie spodziewałam po szanowanym panu profesorze.
F: Wszystko zostaje między nami, moje drogie.
Ag: Spoko.
D: A pamiętasz staż na noworodkach? Każdy się bronił od przewijania dzieci.
F: Ile to było lat temu. Nie wiem, co ja tam robiłem.
D: Podpierałeś ścianę i odliczałeś minuty do końca pracy.
F: Wszyscy tak robili.
D: Oprócz Xeniuka. Tego Ukraińca, pamiętasz?
F: Aaa to ten co otworzył inkubator i poszedł gdzieś i prawie zabił te dziecko?
D: Tak. Biedny Jurek, wywalili go ze stażu.
F: Dlatego właśnie lepiej było podpierać ścianę. - kobiety przysłuchiwały się temu z zaciekawieniem. Zawsze miło jest się dowiedzieć jak wcześniej wyglądała służba zdrowia i to od pewnych źródeł - A pamiętasz Martę Szyndler?
D: Ta co zaczęła sama rodzić przyjmując czyjś poród, nie da się zapomnieć.
Ag: Chyba kiedyś było fajniej. My na stażu tylko uzupełniałyśmy dokumenty i woziłyśmy pacjentów na badania. Nudy były jak nie wiem.
F: Kiedyś było więcej lekarzy w szpitalach, mało możliwości leczenia ludzi i nie było prawie w ogóle dokumentacji. Łatwiej mówiąc, dwa razy mniej pracy, trzy razy więcej pracowników i brak kontroli.
Ag: Fajnie...
D: Ale było też wpadki i to zagrażające życiu. Lekarze i stażyści sobie popijali w pracy, ale tleniarze byli zawsze pijani. Kiedyś na noworodkach jakiś debil podłączył gaz zamiast tlenu.
F: Pamiętam. Pierwszy raz w życiu robiłem cokolwiek na stażu na noworodkach.
D: No ja też. Dobrze, że akurat tamtędy chodziliśmy i poczuliśmy smród gazu, bo by zeszły wszystkie dzieci.
F: To już nie było śmieszne.
D: Oj nie. I to wszystko spadło na biednych stażystów.
F: Już wolałem jak w ogóle tego tlenu nie przywieźli.
D: No za fajnie też nie było. Wszyscy żeśmy dmuchali dzieciaki na ambu przez godzinę w środku nocy bo się po tlen nie można było dodzwonić. Zresztą wy nie wiecie o czym my mówimy.
Ag: No średnio.
F: Jak mieliśmy staże to jeszcze załapaliśmy się na koniec epoki tlenu w butlach w ścianie.
W: Matko Boska.
D: I dopiero jak tlenu było na 15 minut to można było dzwonić do tych imbecyli po butle, ale do nich się nigdy nie można było dodzwonić, byli wiecznie zalani.
Ag: Nieźle. Boże, ile my żeśmy straciły.
D: No sporo, sporo.
"Tylko mnie poproś do tańca. Ja na nic więcej nie liczę. Od krańca świata do krańca. Od piekła do nieba bram. Tylko mnie poproś do tańca. Jakbyś mnie kochał nad życie..." - obie kobiety uwielbiały śpiewać razem z magnetofonem i świetnie się przy tym bawiły. Profesor wstał i delikatnie pociągnął Wiktorię za rękę.
F: Kocham cię nad życie.
D: Mogę prosić? - spytał wstając i uśmiechając się do blondynki.
Ag: Ależ oczywiście. - cała czwórka tańczyła. Wiktoria z zadowoleniem patrzyła na koleżankę, wiedziała że dziewczyna bardzo szybko się zakochuje i bardzo cierpi po rozczarowaniach. Liczyła, że tym razem internistka trafiła na kogoś normalnego. W końcu jest znajomym Andrzeja i jest lekarzem, skoro razem mieli starze. Są w podobnym wieku, to dobrze, bo podobno mężczyźni zaczynają psychicznie dojrzewać dopiero po 35 roku życia. - przeanalizowała szybko - Żeby tylko był wolny, bo ona znowu się załamie i będzie się głodzić, żeby lepiej wyglądać. - Wiktoria znała Agatę jak nikt inny i wiedziała, że zachowanie Woźnickiej podchodzi pod nimfomanię.
Godzinę później.
"Trochę chmur, trochę słońca. Coś z początku, coś z końca. Trochę pieprzu, ciut mięty. Część drug prostych część kręty. Ciut poezji, ciut prozy. Trochę plew, trochę ziarna. Taka miłość, taka miłość w sam raz idealna." - obie kobiety znowu próbowały swych talentów wokalnych w czym lekko przeszkadzał im śmiech, ale właśnie na tym to polegało. Na śpiewaniu, popijaniu wina, czy whisky, śmiechu, wspomnieniach i anegdotach. Do tego wszystkim lekko szumiał już alkohol w głowie, bo jednak dwie butelki wina oraz półtorej whisky zostały już opróżnione.
Ag: Ile to ma lat?
F: Mniej więcej tyle co wy.
Ag: Przypomina ci to coś Wiki?
W: No dawną piosenkę, bodajże Michał Bajor.
Ag: Nie o to chodzi. "Tyle piekła w niej było co nieba. Taka miłość w sam raz, akurat." - zanuciła i spojrzała na nich - Tyle piekła w niej było co nieba? No u kogo?
F: Oj u nas chyba więcej piekła.
W: A to zależy w jaki sposób rozumieć niebo. - zaczęła się śmiać.
Ag: Oj Wiki. Mi się czasem aż nie chce dowierzać w to wszystko.
W: A co my mamy powiedzieć? 10 miesięcy temu gdyby ktoś mi to powiedział, to by go albo wyśmiała, albo walnęła w łeb, że gada takie głupoty.
F: 8 miesięcy temu miałem ochotę cię włożyć w walizkę i nadać na drugi koniec świata.
W: A ja prawie kupiłam spluwę w aktach desperacji pozbycia się ciebie.
D: Wyjaśni mi to ktoś?
W: Aaa no tak, ty nic nie wiesz. My najpierw się nienawidziliśmy, a Andrzej mnie koniecznie chciał wyrzucić z roboty i mi nie pozwalał operować.
Ag: A teraz innym nie pozwala operować, bo Wiki jest najlepsza.
D: Oj Andrzej, ty zawsze byłeś jakiś dziwny.
F: Dziękuję ci bardzo za komplement.
D: Może źle się wyraziłem, inny. W akademikach zawsze był ścisk, a ty jeszcze przyciągałeś tam jakiegoś piętnastoletniego debila.
F: Ten debil to mój brat.
D: Zawsze lubiłeś zaskakiwać. Ale ci się rodzinka powiększyła. Może wy już jej we dwoje nie powiększajcie, bo Andrzej na stażu nie umiał przewinąć niemowlaka.
F: Nie nie umiał, tylko nie chciał. Przecież tam nikt nic nie robił.
W: Rozumiem, że wszystko już zaplanowane?
Ag: Może będziecie mieć sześcioraczki?
W: O nie, nie, nie, NIE.
Ag: Wikuś, być może ty już jesteś w ciąży i za kilka miesięcy będziecie mieć sześć takich maluszków... - położyła dłoń na brzuchu Consalidy.
F: Agata, co ty chcesz przez to powiedzieć?
Ag: Nic. Spoko, Wiki cię jeszcze nie odciągnie od stołu operacyjnego do pieluch.
W: No. - potwierdziła - Serio! - dodała widząc niepewny wzrok profesora.
Jak zwykle czekam na Wasze komentarze! :)
czwartek, 12 czerwca 2014
ŻYCIE JEST CHOLERNIE NIEPRZEWIDYWALNE I NIESPRAWIEDLIWE
Zapraszam Was do przeczytania i oczywiście KOMENTOWANIA tej oto miniaturki. Część 80 pojawi się w weekend.
Dlaczego on ją prosił, żeby wróciła? Po co? Najpierw modlił się, żeby odeszła, a gdy odeszła, prosił ją i płaszczył się przed nią, żeby wróciła. Profesora Falkowicza nie mógł nigdy nikt zrozumieć a w tym momencie on sam nie mógł siebie zrozumieć. Po co on to zrobił? Odpowiedź była prosta, ale nie dopuszczał jej do siebie, bał się. Od zawsze jedyne czego się bał to śmierć. A teraz wiedział, że jest śmiertelnie chory. Adam tylko potrafi głupio się uśmiechać. Wiki ma go gdzieś, zresztą po szpitalu zaczęły chodzić plotki o jej zaręczynach z Tomaszem. Bolało? Może. Kochał tę kobietę w dziwny, niezrozumiały sposób i żałował, że nie może zamienić Walczyk na nią. Cóż, życie. Zawsze uciekał od Kingi, chciał się jej pozbyć z domu, a teraz ledwo uprosił ją, żeby wróciła. Nienawidził jej, czasem miał ochotę wyjąć z szafki pistolet i ją zastrzelić, ale była ona jedyną osobą, która zawsze przy nim była. Kochała go, na prawdę go kochała i znosiła to wszystko, a on teraz bał się, że umrze sam i po kilku miesiącach znajdzie go martwego komornik. Może trzeba porozmawiać z Wiki? Przecież ona troszczy się o każdego pacjenta, a on w ramach relacji łączącej ich będzie pacjentem specjalnej troski? Albo tym, któremu trzeba przez przypadek podać trutkę. Profesor spojrzał na "blond pudla", jak określał Kingę. Nawijała coś o tym jak ja traktuje i nawet nie spostrzegła iż mężczyzna jej nie słucha. Zwariowana kobieta. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. - pomyślał i objął kobietę. Lub według Adama "Jak się nie ma co się pragnie, to się rucha co popadnie" - te zdanie było mądrością życiową Krajewskiego, którą wpajał Falkowiczowi mając dwadzieścia parę lat. Profesor przypomniał sobie to wszystko. Głupoty na które namawiał go Adam, a on się zgadzał woląc mieć nadzór nad tym co robi jego młodszy brat, setki młodych dziewczyn, wszystkie kłótnie głównie o to, że chłopak nic nie robi i się nie uczy. Trzeba być Adamem, żeby się nie domyśleć iż nie mają oni relacji tylko mistrz - uczeń. I młodsze lata. Wolałem go kiedy nie umiał mówić. - pomyślał przypominając sobie widok małego Adasia. Potem ten wypadek. Uratowałem tego debila. Szkoda, że się nie odwzajemni. No i Wiktoria. W pewnym sensie rywalizowali o nią, tylko że profesor miał trochę więcej kłopotów niż Krajewski. A teraz taka wspaniała kobieta jest z tym fajtłapą. - Falkowicz przypomniał sobie spotkanie ładnych parę lat temu z doktorem Rzepeckim, który jąkał się i nie potrafił wydusić z siebie zdania, już nie mówiąc o zrobieniu czegoś sensownego, czy przejściu pięciu metrów bez wywrotki. W porównaniu z tamtą ofiarą losu, to nie jest tak źle. Tylko jakim cudem on się jeszcze nie zabił o własne nogi, abo nie utopił w kubku herbaty? - Z zamyślenia wyrwała go głos Walczyk.
K: Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - spytała zirytowana - Znowu myślisz o tej Consalidzie?!
F: Nie. Myślę o swym braciszku.
K: O Adamie? - spytała zaciekawiona - I co wymyśliłeś?
F: Kiedy indziej, kochanie. - choroba pozwala nabrać dystansu do całego świata. Zamiast rozpamiętywać Wiktorię pozostał z myślą, że najważniejsze, żeby ona była szczęśliwa, a w razie gdyby zmieniła zdanie co do Tomasza, to w każdej chwili przecież można zostawić tego pudla. Zaczął jednak bardziej doceniać to, że póki co ma Kingę. Przynajmniej ktoś mi kupi trumnę, oby nie różową. - pomyślał znając zamiłowanie małżonki do tego jakże słodkiego koloru. W końcu lepsza ona, niż nic. Zawsze jest ktoś, kto ponawia bezsensownie o lakierach do paznokci, albo chociaż ugotuje obiad, może nie za dobry, ale przeżyć się da. Może nie zawsze trzeba kogoś kochać, a wystarczy nauczyć się z nim żyć i go tolerować? Przecież Kinga ma jakieś zalety... na przykład.... może na pierwszy rzut oka ciężko je dostrzec, ale jakieś tam na pewno ma. Bez wątpienia jest kobietą, nawet nie taką złą. Co prawda nie ma kocich oczu, pięknych malinowych ust... Pozostańmy na tym, że jest kobietą. Żyć się z nią da... jakoś.
K: Andrzej... a ty mówiłeś prawdę? Na prawdę mnie kochasz? - Ona jednak umie zadać pytanie mające jakiś sens. A teraz ja muszę jej odpowiedzieć w sensowny sposób... albo w taki, żeby nie zrozumiała ani jednego słowa... chociaż znaczenie słów można sprawdzić w słowniku, może tak, żeby nie zrozumiała połączenia tych słów... albo nazmyślać.
F: Tak. Może na początku nie darzyłem cię jakimś wielkim uczuciem, ale zrozumiałem, że ty zawsze przy mnie jesteś, a chyba na tym polega prawdziwa miłość. - Czy nie powiedzieć całej prawdy to też znaczy skłamać? Był jej wdzięczny za to, że cały czas z nim jest, ale nie umiał jej kochać. Wciąż kochał tą rudą złośnicę, mimo tego iż go odrzuciła, rozwaliła badania. Bo na tym polega prawdziwa miłość, że kocha się bez względu na to co ta osoba zrobi i ważniejsze jest dla ciebie szczęście tej osoby niż twojej własne, a teraz właśnie tak było.
K: Zawsze wiedziałam, że kiedyś zmądrzejesz. Idę pod prysznic, pójdziesz ze mną?
F: Ja już byłem.
K: A może teraz pójdziesz ze mną?
F: Kinguś, jestem zmęczony. Idę się położyć. - poszedł po schodach na górę.
K: Nie wiesz co tracisz! - krzyknęła za nim i poszła do łazienki.
Chwilę później.
W: Andrzej, jest środek lata, ja się tu duszę z gorąca, a ty śpisz w jakiejś piżamie zakrywającej cię od stup do głów? - teraz to profesor wyszedł na idiotę, ale wolał, aby żona nie wiedziała póki co o jego chorobie. - Andrzej, odpowiesz mi coś?
F: Mi jest zimno. - odpowiedział. Nic innego nie wymyślił. - Dobranoc. - powiedział chcąc uniknąć dalszej rozmowy z laborantką.
K: Andrzej, ty jesteś chory? W tym pokoju jest 40 stopni ciepła i ja mdleję z gorąca.
F: To się rozbierz, skarbie i daj mi spać, bo dostanę jutro opieprz od nowej pani ordynator.
K: Nie mów mi, że to prawda, że ta suka jest ordynatorem.
F: Daj już spokój, Kinguś. - odwrócił się do niej tyłem.
Rano.
K: Andrzej! - krzyknęła, gdy nie mogła go dobudzić od piętnastu minut. Z przerażeniem przyłorzyła dwa palce do jego szyi, badając mu tętno, ale żył.
F: Co? - wymamrotał.
K: Od kwadransa nie mogę cię obudzić.
F: Jestem zmęczony, daj mi spokój. - odwrócił się tyłem do klęczącej przy łóżku laborantki. Blondynka obeszła wielkie łóżko i usiadła na satynowej pościeli.
K: Spałeś 13 godzin, ile można?!
F: Tyle, żeby być wyspanym. - odwrócił się z powrotem na drugi bok, a Walczyk znowu zaszła go z drugiej strony.
K: Jest 12:00 człowieku!
F: No i? - do mężczyzny nie docierały pewne informacje takie jak "12:00" i to iż zaczął dyżur ładnych kilka godzin temu. Jedyne co do niego docierało to prosty komunikat "spać" dawany mu przez organizm.
K: Andrzej! Dzwoniła Wiktoria, udało mi się przesunąć twój dyżur na nocny, ale weź ty w końcu wstań!
F: Dlaczego ty nie jesteś w pracy?
K: Badania można wykonywać o każdej godzinie przecież. Co za różnica kiedy to zrobię? Wstań żeż wreszcie.
F: Daj mi spokój, mam 9 godzin do dyżuru. - profesor ziewnął zasłaniając usta dłonią po czym odwrócił się na drugi bok, tyłem do Walczyk. Zrezygnowana kobieta wyszła z sypialni.
Usłyszała dzwonek do drzwi. Zobaczyła Adama.
Ad: Jest może Andrzej?
K: Śpi. - warknęła.
Ad: Jak to śpi? W środku dnia? To co wy żeście robili w nocy?
K: On śpi od 13 godzin.
Ad: Co? Ty jesteś pewna, że on żyje?
W: Tak. Możesz wejść. - wpuściła chłopaka do domu.
Ad: Gdzie ta gnida?
W: W sypialni. - Krajewski udał się do wskazanego przez Walczyk pokoju.
Ad: Andrzej.
F: Śpię! - warknął.
Ad: Starczy tego spania, wstawaj stary. - Falkowicz spojrzał na niego.
F: Ty? - spytał z niedowierzaniem.
Ad: A myślałeś, że duch? Pozwolisz, że usiądę. - spoczął na łóżku - Wyglądasz okropnie.
F: Nie spodziewałem się gości. Poza tym ty wyglądałeś gorzej jak się rodziłeś.
Ad: Dzięki za wspomnienie.
F: Po co żeś tu przyszedł?
Ad: Wiki mnie prosiła. Nie mogła się dogadać z tą twoją żoncią, bo ona podobno najpierw powiedziała, że nie żyjesz, potem wyzywała Wiki i na koniec powiedziała, że kiedyś się pojawisz w szpitalu.
F: I ty postanowiłeś mnie odwiedzić, drogi bracie?
Ad: Trochę mnie zdziwiłeś tą gadaniną o śmierci.
F: I co, zmieniłeś zdanie i jednak przyjechałeś mnie potrzymać za rączkę?
Ad: Ty se robiłeś jaja?
F: A czy robi ci to jakąś różnicę? - Krajewski się chwilę zastanowił.
Ad: Wiesz co, wiele razy miałem ochotę cię zabić, albo palnąć w ten głupi ryj, ale mama mi powiedziała, że mnie uratowałeś. Chcesz czegoś?
F: Możesz... włożyć mi do trumny skalpel.
Ad: Co?
F: Jak niedosłyszysz to idź do laryngologa.
Ad: Co ci jest?
F: Adam... uratowałem cię, to prawda, więc zrób coś dla mnie. Nie zapomnij. Nie zapomnij o tym, że miałeś też biologiczną rodzinę.
Ad: Ty gadasz ze mną, jakbyś się ze mną żegnał. - stwierdził coraz bardziej przerażony.
F: Może i się żegnam.
Ad: Ty nie żartowałeś wtedy w szpitalu. Ty... co ci jest? Jak ci pomóc?
F: W razie czego zajmij się Wiki. Niech ona się nie żeni z tym fajtłapą.
Ad: Wiesz co, zawsze do siebie pasowaliście.
F: Słucham?
Ad: Jak patrzę na tego Tomasza to mnie krew zalewa. Wiki mu kazała wyjąć pierścionek i kazała mu się oświadczyć.
F: Znalazła drugiego Zapałę.
Ad: Co ci jest?
F: Nic. W końcu się dogadaliśmy, drogi bracie.
Ad: Czekaj, ty zmyśliłeś tą bajkę?
F: Nie.
Ad: Dobra, a skoro już normalnie rozmawiamy, to jest jakaś szansa, że dowiem się czegoś o swojej rodzinie i o swoim dzieciństwie? - spytał kładąc się na łóżku. Do sypialni wpadła Kinga i spojrzała zdziwiona na braci.
F: Kinguś, daj nam chwilkę porozmawiać.
K: Zwariuję z tobą. - wyszła z sypialni.
Ad: Jak ty mnie znalazłeś?
F: Nie musiałem cię znajdywać. Nigdy cię nie zgubiłem.
Ad: Co ty byłeś moim aniołem stróżem?
F: Ja aniołem? Adam. Ja po prostu cię pilnowałem.
Ad: Mama mówiła, że jak byłem mały to do mnie przychodziłeś, a potem przestałeś i zniknąłeś.
F: Niezła bajka. Nie chcieli żebyś wiedział o moim istnieniu, woleli, żebyś myślał, że jesteś ich synem. Gdy zacząłeś dorastać, pamiętać coś poinformowali mnie, że nie chcą mnie więcej widzieć.
Ad: To tego nigdy nie wybaczyłeś mamie?
F: Może to była najlepsza decyzja dla ciebie. Wychowywałeś się w normalnej rodzinie.
Ad: A ty?
F: Co ja?
Ad: Ty się wychowywałeś sam.
F: Adam, ja ci nie zazdroszczę rodziny, nie żałuję tego co się stało. Dobrze, że to ciebie wzięli Krajewscy, ja jak widzisz dałem sobie sam radę.
Ad: Będę. Będę przy tobie.
F: Chcesz się nade mną litować?
Ad: Nie. Może ty nie żałujesz, ale ja żałuję. Może bylibyśmy innymi ludźmi, gdybyśmy się wychowywali razem? Nie wybaczę tego matce.
F: Gorszymi ludźmi już być nie mogliśmy.
Ad: Dlaczego my się dogadaliśmy dopiero po tylu latach?
F: Nie wiem.
Ad: Sory za Wiki.
F: To wspaniała kobieta. Mamy podobne gusta.
Ad: Niestety ona nie chce żadnego z nas. Ty zostałeś z blond pudlem.
F: Też ją tak nazywam. Może i blond pudel, ale ja się ma co się...
Ad: ...pragnie, to się rucha co popadnie. - przerwał bratu.
F: Zostańmy przy "Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma."
Ad: Ile ty jeszcze pożyjesz?
F: Nie wiem. Mam nadzieję, że tyle, żeby móc załatwić wszystkie swoje sprawy. I ani słowa komukolwiek.
Ad: Czemu? Mi jakoś powiedziałeś.
F: Ja nie potrzebuję niczyjej litości. Ufam ci i mam nadzieję, że tym razem się nie zawiodę.
Ad: Jedziesz do szpitala?
F: Daj mi kwadrans.
Ad: Czekam na dole. - Krajewski wyszedł z sypialni.
Godzinę później.
Ad: Wiki, musisz coś zrobić. - wpadł do jej gabinetu.
W: Co jest?
Ad: Andrzej chce operować.
W: No i? Ja w tym nie widzę nic dziwnego, to jest jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy chirurg w tym szpitalu.
Ad: Wiki, on nie wyjdzie już z tej sali operacyjnej.
W: Co ty powiedziałeś? - kobieta nagle oprzytomniała.
Ad: On umiera, nie mów nikomu... - powiedział Consalidzie wszystko czego się dowiedział.
W: Cholera! On zwariował?! - pobiegła na blok.
W: Co ty odpierdalasz?! - kobieta wpadła wściekła do myjni.
F: Zamierzam operować, pani ordynator.
W: Adam mi wszystko powiedział.
F: To gówniarz.
W: On? To ty się zachowujesz jak gówniarz.
F: Jeżeli mam umrzeć dziś na sali operacyjnej, albo za kilka dni zasnąć i się nie obudzić, to wybieram dziś. Wiesz co, kocham cię. Po prostu cię kocham. - pocałował zszokowaną kobietę i wszedł na salę operacyjną.
Ad: I co? - do myjni wpadł Krajewski.
W: To prawda? On na prawdę...
Ad: Wiktoria, może jestem człowiekiem małej wiary, ale nie wierzę, że on wyjdzie żywy z tej sali operacyjnej.
W: Myjemy się. - podeszła do umywalki i odkręciła wodę, a chłopak uczynił to samo.
Przez całą operację Consalida siedziała zamyślona pod ścianą, a Adam obok niej.
R: A wy po co tak siedzicie? - spytał Ruud.
W: My...
Ad: Lubimy salę operacyjną.
F: Jak każdy prawdziwy lekarz.
Godzinę później wystąpiły komplikacje. Wiktoria widząc to szturchnęła Adama łokciem.
W: Są komplikacje, myj się. Nikt nie umrze na mojej sali operacyjnej. - szepnęła Krajewskiemu do ucha. Chirurg posłuszne poszedł do myjni i po chwili pojawił się z powrotem gotowy do pracy. Wiktoria podeszła do profesora.
W: Proszę cię, chodź stąd.
F: Wiki, daj mi pracować.
W: Chodź, proszę cię. PROSZĘ. - powiedziała stanowczo. Krajewski podszedł do nich.
F: Zrekonstruuj, wstaw protezę. - rozkazał bratu i wyszedł razem z Consalidą.
F: Dlaczego mi to robisz?
W: Pytasz dlaczego nie pozwalam ci się zabić? Chodź do mnie. - zaciągnęła go do swojego gabinetu.
W: To były twoje badania? - nie usłyszała odpowiedzi - Andrzej!
F: Tak, to były moje badania, mam też inne. Diagnoza jest prosta, umieram. Jesteś teraz szczęśliwa?
W: Wiesz dobrze, że operacje w twoim stanie...
F: Wiki ja i tak umrę. Za kilka dni, BYĆ MOŻE tygodni.
W: To ty mnie uczyłeś walki, to ty mi mówiłeś, że nie można się poddawać, to ty mi kazałeś wierzyć w cuda, które się stawały, to ty dokonywałeś rzeczy niewykonalnych i wierzyłeś, że ci się uda! Co się z tobą dzieje?!
F: Wiki, musieliby mi przeszczepić wątrobę, nerki i być może serce i inne narządy. I szkoda tych narządów na mnie. Daj mi w spokoju umrzeć.
W: Nie. Nie dam ci się poddać bez walki, chociażby ze względu na to wszystko ci się zdarzyło.
F: A dla ciebie znaczy coś to co się zdarzyło? - kobieta spojrzała na niego. On zawsze zadaje trudne pytania. Zastanowiła się chwilę nad jakąś sensowną odpowiedzią.
W: Nie da się o tym tak po prostu zapomnieć.
F: Cóż, powiedziałaś mi tyle razy, że mnie nie kochasz, że myślałem, że chcesz zapomnieć.
W: Może i chcę zapomnieć, ale nie umiem. Zresztą masz Kingę.
F: Nie kocham jej. Choćbym nie wiem jak chciał, nie umiem pokochać tego blond pudla. Nie umiem o tobie zapomnieć. Bądź po prostu szczęśliwa. Ze mną nie będziesz, znajdź kogoś normalnego, nie tego debila.
W: Tomasz jest...
F: Nawet mi o nim nie wspominaj. Zrób to dla mnie i znajdź kogoś kogo na prawdę pokochasz.
W: Kocham cię. - szepnęła, a po jej policzkach spłynęły pojedyńcze łzy - Chodźmy stąd. - wstała z kanapy i uśmiechnęła się do niego. Chodźmy do mnie. - Chwilę później leżeli objęci na łóżku.
Następnego dnia.
W: Tomek... ja nie mogę z tobą być. Przepraszam, nie chcę cię wykorzystywać.
T: Spotkałaś kogoś?
W: Nie. Zrozumiałam, że kocham, dopiero gdy ten człowiek jest umierający.
T: Adam?
W: Nie. Andrzej. To jest długa historia.
T: Ten profesor? Falkowicz?
W: Tak. Tomek, ja wiem, że on umrze niedługo, ale nie umiem cię oszukiwać. Kocham go.
T: A ja ciebie. Zawsze możesz do mnie wrócić.
W: Dzięki, że rozumiesz.
K: Chciałeś, żebym z tobą była, bo bałeś się zostać sam?
F: Dziękuję ci za wszystko. - Walczyk uśmiechnęła się kpiąco.
K: Już się pakuję.
K: Wiktoria, wprowadź się do niego. - Consalida odebrała telefon od Walczyk.
W: Słucham?
K: Bądź z nim. On cię kocha, mnie niestety nie. Wprowadź się tam, ja się właśnie pakuję. Pa. - rozłączyła się.
K: Wiesz co, dziękuję ci. Zabrałaś mi go, on mnie nigdy nie kochał. W nocy mówił twoje imię, śniłaś mu się ty, myślał o tobie, oglądał twoje zdjęcia. Dzięki. - powiedziała, gdy mijała się z Wiki w drzwiach. Consalida stanęła zdziwiona jej zachowaniem. Po chwili z domu wyszedł Falkowicz.
F: Wiki. Wprowadzasz się? - spytał widząc, że lekarka przyszła z walizką.
K: Pomyślałam, że chciałbyś mieć jakieś towarzystwo. Żegnaj. - blondynka powolnym krokiem wyszła przez furtkę i poszła ulicą.
W: Kocham cię. - przytulił się do mężczyzny. Przez ponad dwa tygodnie spędzali ze sobą każdą chwilę. Wiktoria wzięła wolne w pracy. Kilka razy odwiedził ich Adam, który już chyba pogodził się z tym kogo kocha Wiktoria, ale obawiał się najgorszego. Cała trójka miała świadomość, że dni Andrzeja są policzone. Na śmiertelną substancję chemiczną nie było lekarstwa, nic się nie dało zrobić. Któregoś dnia stało się. Leżeli razem na wielkim łóżku oglądając jakiś film. Kobieta spojrzała na niego. Myślała, że zasnął, jednak dostrzegła, że jego klatka piersiowa się nie unosi. Wybuchła płaczem. Wiedziała, że ta chwila kiedyś nadejdzie, jednak nie dopuszczała do siebie tej myśli.
Krajewski zaparkował na podjeździe. Wszedł do domu i usłyszał płacz Consalidy. Wziął głęboki wdech. Nie musiał sprawdzać, wiedział co się stało. Po jego policzku także spłynęły łzy. Dlaczego teraz nas zostawił? Teraz, gdy my się pogodziliśmy, Wiki go pokochała. Dlaczego? - pytał się wchodząc do sypialni. Usiadł na łóżku obok lekarki i ją objął. Płakali razem. On stracił ostatnią osobę ze swojej prawdziwej rodziny. Andrzej go uratował z płonącego samochodu w wieku 12 lat, a on nie mógł w wieku 30 pomóc mu w walce z chemikaliami. Nikt nie mógł. Wiktoria straciła miłość swojego życia. Andrzej był pierwszą osobą, którą na prawdę pokochała, dla której zrobiłaby wszystko, a nie mogła zrobić nic. Życie jest cholernie nieprzewidywalne i niesprawiedliwe.
sobota, 7 czerwca 2014
CZĘŚĆ 79 Audentes fortuna iuvat.
Siedział w gabinecie pijąc mocną kawę i uzupełniając dokumentację medyczną. Dziś kończy o 19:00. - stwierdził przyglądając się grafikowi - A ja o 15:00... Może dziś jest dobry dzień? Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję. Audentes Fortuna iuvat. W tłumaczeniu z języka uznawanego powszechnie za "medyczny", a mianowicie z łaciny oznacza to "Szczęście sprzyja odważnym". Może nie było to tak często przytaczane przez lekarzy przysłowie jak znane przez ludzi praktykujących medycynę "Odwaga bez umiejętności, to samobójstwo" , ale mówiono je czasem młodym stażystom, którym brakowało odwagi, a mieli za chwilę wykonywać zabieg, którego się nie da spartaczyć, choćby się nie wiem jak chciało. Było powszechnie wiadomo iż profesor Falkowicz miał umiejętności i to bardzo duże w omamianiu kobiet, więc oświadczania się przedstawicielce płci pięknej w jego wykonaniu nie można było uznać za samobójstwo, jednakże rudowłosa lekarka nie była zwykłą kobietą. Było w niej coś wyjątkowego. Mówią, że charakter kobiety polega na zupełnym braku charakteru, ale bynajmniej nie tyczyło się to Wiktorii. Ona był pewna siebie, temperamentna. W głębi chyba każda kobieta chciałaby taka być, ale niektóre może nie umieją? Tak na prawdę nie wiadomo co je przed tym powstrzymuje. Może strach? Tylko przed czym? Tego także nie wiadomo. Wiadomo jednak iż, doktor Consalida wyznawała zasadę "Od złego chirurga, gorszy jest tylko przestraszony" i stosowała się do niej nie tylko na sali operacyjnej, ale także w całym swoim życiu, czym od zawsze, nawet za dawnych, pamiętnych czasów nienawiści jej i profesora, wzbudzała jego podziw. On podziwiał kogokolwiek, a co dopiero kobietę. Sam nie wiedział jak do tego doszło, już nie mówiąc o tym jak doszło do ich związku, ale za każdym razem gdy się nad tym zastanawiał, cieszył się, że ten jeden raz jego honor przegrał i poddał się miłości do lekarki.
Zadzwonił do restauracji i zamówił kolację na dzisiejszy wieczór.
Kilka minut po piętnastej wszedł do lekarskiego.
W: Cześć. Jedziesz już? - widząc go od razu podeszła do niego i pocałowała obejmując mężczyznę.
F: Chyba tak.
W: Ja tu siedzę do 19:00. Dobrze przynajmniej, że nic się nie dzieje, pogadam z Agatką bo ona też ma dyżur na oddziale.
F: Spokojnego dyżuru, kochanie.
W: No, do zobaczenia w domu. - profesor pocałował rudowłosą lekarkę.
F: Pa. - wyszedł z pokoju lekarskiego, a kobieta usiadła na kanapie oczekując na przyjście blondynki. W szpitalu było wyjątkowo spokojnie, a Wiktoria wiedziała, że zawsze wtedy internistka przesiaduje w lekarskim. Po chwili do pokoju weszła Woźnicka i koleżanki przegadały prawie cztery godziny.
Zaparkowała samochód na podjeździe. Nigdy nie chciało jej się czekać tych kilku sekund, żeby zaparkować pojazd w garażu.
W: Jestem! - weszła do willi. W domu rozległ się stukot jej obcasów. Postawiła pudrową torebkę na szafkę, po czym skierowała się do salonu.
F: Cześć. - podszedł do kobiety i ją pocałował.
W: Cześć. Ja zapomniałam o czymś? - spytała patrząc na zastawiony elegancko stół. Biały obrus, świece i cicha muzyka klasyczna. Przypominało jej to coś, a mianowicie ich pierwszą "randkę". Uśmiechnęła się na wspomnienie tamtego wieczoru. - Z jakiej to okazji?
F: Z takiej, że jesteś najwspanialszą kobietą. Zapraszam. - odsunął Wiktorii krzesło i zajął miejsce naprzeciw niej, po czym nalał czerwonego wina do kieliszków.
W: Za nas. - uniosła delikatnie kryształowy kieliszek.
F: Za nas. - powtórzył wykonując ten sam gest i upijając łyk czerwonego trunku. Zjedli kolację rozmawiając miło. Potem przesiedli się na kanapę. Siedzieli chwilę w ciszy. Zawsze gdy przenosili się od stołu na kanapę na chwilę zapanowywała cisza.
F: Wiki... - Kobieta spojrzała na niego. Zawahał się chwilę. Audentes Fortuna iuvat - pomyślał. Mimo to bał się jej odpowiedzi. Wiedział, że ryzykuje. Nie oszukujmy się, zawsze gdy kobieta odmówi wyjścia za mąż w związku powstaje dziwny dystans. Cóż, teraz albo nigdy. - Jesteś pierwszą i jedyną kobietą, którą pokochałem. Zmieniłaś mnie, zmieniłaś całe moje życie i stałaś się jego jedynym sensem. Przestały się liczyć pieniądze, sława, prestiż, liczysz się dla mnie tylko ty. - mężczyzna uklęknął przed nią wyjmując i otwierając granatowe pudełeczko ze złotym pierścionkiem. - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moja żoną? - profesor spojrzał w jej zielone, w tym momencie zeszklone oczy.
W: Tak. - odpowiedziała bez wahania. Była tego pewna, czuła, że to jest to. To jest ten związek, to jest ten mężczyzna. "Ten jedyny", jak to mówią. Profesor nałożył jej na palec złoty pierścionek. Wiktoria pociągnęła go do góry, sama także wstając. - Kocham cię. - powiedziała cicho wpatrując się w szare tęczówki mężczyzny.
F: Ja ciebie też. - Wiktoria podniosła dłoń i przyjrzała się biżuterii.
W: Piękny. - stwierdziła, po czym zaczęła namiętnie całować Falkowicza.
Wiele rzeczy wymaga od nas odwagi. Różnego rodzaju. Gdy mamy zawalczyć o coś w pracy, czy szkole często zżera nas stres i uważamy, że właśnie w tej dziedzinie najtrudniej jest o odwagę. Gdy mamy wyznać komuś miłość dochodzimy do wniosku, że jednak to jest trudniejsze. Jeżeli uda nam się już tego dokonać i czeka nas kolejna sytuacja wymagająca od nas odwagi znowu zmieniamy zdanie. Wszystko wydaje się trudne i niewykonalne, do czasu aż to osiągniemy. Odwaga jest bardzo ważna, bez niej ciężko będzie cokolwiek osiągnąć, za równo prywatnie, czy też zawodowo. Nikt nie zawalczy za nas o nasze szczęście, musimy to zrobić sami. Stracona szansa, jest gorsza niż jej brak. Audentes fortuna iuvat - szczęście sprzyja odważnym. W to wierzmy. Czy nie lepiej jest być optymistą? Na pesymizm zawsze przyjdzie czas, ale jutro. A jak było w piosence śpiewanej przez Edytę Geppert "Jutro zawsze będzie jutro, więc jutro jutra znów nie będzie" i w taki sposób mimo tego, że dzisiejszy świat nie jest tym wspaniałym z bajki, pozostańmy tymi "głupimi" optymistami, którzy wierzą, że wszystko się uda i zawsze gdy jesteśmy niepewni powtórzmy sobie: Audentes fortuna iuvat.
czwartek, 5 czerwca 2014
Przepraszam, przepraszam, przepraszam...
Wiem, ze next miał być dzisiaj, ale ja jestem chora, boli mnie głowa, padam i nic nie napiszę przy temperaturze 39 stopni. Jutro robię sobie wolne od szkoły. Wzięłam leki, do rana powinno mi przejść (mniej więcej) i jutro coś napiszę, obiecuję i jeszcze raz przepraszam za to opóźnienie. Wiem, że czekacie, dziękuję Wam za to bardzo, ale dziś jestem ledwo żywa, albo i nieżywa. Idę spać, a jutro muszę coś wymyśleć, bo jestem wściekła sama na siebie, że obiecałam kolejną część, a tu nie ma. Przepraszam, ale nie dałam rady :/
wtorek, 3 czerwca 2014
Cześć!
A więc tak:
1) Są spore szanse, że next pojawi się w nocy (tak W NOCY, nie wieczorem!) z czwartku na piątek.
2) Zapraszam do czytania opowiadań o FaWi w wykonaniu naszej kochanej Marthson -> http://fawi-opowiadanie.blogspot.com/
1) Są spore szanse, że next pojawi się w nocy (tak W NOCY, nie wieczorem!) z czwartku na piątek.
2) Zapraszam do czytania opowiadań o FaWi w wykonaniu naszej kochanej Marthson -> http://fawi-opowiadanie.blogspot.com/
3) Dziękuję Wam za wszystkie komentarze i prośmy o kolejne części, przywracacie człowieka do życia :)
4) Już tłumaczę, czemu ostatnio rzadko piszę: przeliczyłam się co do dobroci nauczycieli i tego, że dostanę oceny za ładny uśmiech i to porządnie, więc muszę poprawiać wszystkie przedmioty (nawet religię!) , ale w lipcu już będę miała wolne i czas na pisanie.
Pozdro i do nexta!
Subskrybuj:
Posty (Atom)