LICZBA WYŚWIETLEŃ

poniedziałek, 29 grudnia 2014

CZĘŚĆ 94 "Dmuchany grubas"

Z dedykacją dla wszystkich komentujących...

23 grudnia przygotowania do Wigilii dalej trwały w Leśnej Górze, w końcu wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik.
W pokoju lekarskim znów zebrali się wszyscy lekarze. Wspólny śpiew szedł im coraz lepiej, a Stefan dalej machał z zawzięciem flamastrem. Nawet profesor po błaganiach dyrektora zgodził się przyglądać się próbie. Co prawda Falkowicz cały czas był wpatrzony w swojego iPhona, lecz obecny był. Lekarze skończyli śpiewać i Tretter patrzył z wyczekiwaniem na profesora.
W: Andrzej.
F: Wyszło wam wspaniale, brawo!
T: Błagam pana, ten jeden jedyny raz niechże się pan zaangażuje w życie szpitala! - Tretter spojrzał prosząco na podwładnego. - No niech pan nie będzie takim pesymistą! Nie wierzę, że nie chce pan poczuć tej magii świąt...
F: Magia świąt, powiada pan dyrektorze... - Westchnął zamyślony. - Nie, nie ma mowy. - Odparł odzyskując rezon. - Wesołej choinki panu życzę, szanowny panie dyrektorze. - Falkowicz obdarzył szefa kpiącym spojrzeniem. - Wybaczy pan, lecz jestem zmuszony opuścić tą epokę kamienia łupanego i iść podbijać ten mały świat medycyny gdzie indziej. Tutaj niestety mam wrażenie, że wszyscy się pogrążamy, a nad nami już trzy metry mułu. Tak więc wy tońcie dalej. Sami. Serwus! - I już profesora Falkowicza nie było.
T: No i znowu sobie poszedł! Co za człowiek... - Westchnął niezadowolony. - To wszystko przez was! - Stefan zrzucił "winę" na lekarzy i od razu zrobiło mu się lżej na sercu.

Profesor czarnym Infiniti podjechał pod swoją willę, lecz w tym momencie wcale nie był pewien, czy na pewno nie pomylił domów. Wszędzie porozwieszane były lampki świąteczne i inne "pierdoły", jak to nazywał. Wszedł do domu i zobaczył, że w środku jest jeszcze bardziej kolorowo, a w rogu salonu stoi dwumetrowa choinka z setkami bombek, łańcuchów i lampek. Spojrzał na to wszystko z niedowierzaniem.
W: Andrzej, to ty? - do salonu weszła Wiktoria, a zaraz za nią Agata i Adam.
F: Cześć.
W: Powiedziałeś, że mogę przystroić dom jak chcę, ale chyba nie to miałeś na myśli, sądząc po twojej minie.
F: Nie, jest bardzo.... kolorowo. Ostatni raz widziałem taki dom 30 lat temu. Kto wam tą choinkę przyniósł?
Ag: Ja, bo Wiki nie chciała pomóc, a Adam uznał, że jak powiesił lampki na zewnątrz, to już i tak się przepracował.
F: Nie rób ze mnie idioty. Ta choinka waży trzy razy więcej od ciebie.
Ag: Ale ja serio niosłam tą choinkę! Co prawda dwa metry, bo potem podszedł do mnie jakiś facet i zaoferował pomoc, ale niosłam i to się liczy. - Wiktoria wybuchła śmiechem.
W: A ja kupiłam jemiołę.
F: I to jest świetny pomysł!
Ad: A ja kupiłem wielkiego dmuchanego Mikołaja, ale Wiki nie pozwoliła mi go nadmuchać przed domem. - wszyscy zaczęli się śmiać. - I co, mnie nie pochwalisz?! Sprawiedliwość tego świata, cholera jasna!
-Profesorze, jest już pan! - z kuchni wybiegła gospodyni. - Ma pan całą lodówkę jedzenia, wreszcie nie pójdzie to na marne. Zrobiłam wszystko, co mi tylko do głowy przyszło...
F: Dobrze, pani Aniu, dziękuję. Proszę bardzo. - Falkowicz podał jej kopertę.
-Ale profesorze, nie trzeba. Teraz już nigdzie nie dają premii świątecznych...
F: Wałkujemy to co roku, to już się nudne staje. Spokojnych świąt, widzimy się 2 stycznia.
-Dziękuję bardzo, profesorze. Spokojnych świąt. Do widzenia profesorze, do widzenia pani doktor! - kobieta opuściła willę.
Ag: Żeby nam w szpitalu premie dawali. Ile jej dałeś, tak z ciekawości spytam?
F: Tyle, ile powinienem. Spróbuj jej wyrobów, a też dojdziesz do wniosku, że warto.
Usłyszeli dzwonek do drzwi.
-Mam przesyłki dla profesora Falkowicza, dziś dwa worki. - oznajmił kurier, który wyglądał na nieszczęśliwego, że w ogóle żyje. - Proszę podpisać. - podał Falkowiczowi kwitek z poczty i długopis. - To dla pana. - Kurier postawił dwa worki przy ścianie. - Do widzenia.
W: Od kogo to?!
F: Pojęcia nie mam. W garażu stoi już pięć takich worków.
W: I ty tego nie rozpakowujesz?
F: Już któryś rok z rzędu dostaję paczki od pacjentów - kolejne rupiecie.
Wiktorii i Agacie aż zaświeciły się oczy na myśl o siedmiu workach prezentów.
Ag: Adam przynoś to wszystko tu!
Dwie kobiety dorwały się do worków z prezentami stojących w holu.
F: Ach te baby.
Ad: Baby są głupie, baby trzeba lać. - skwitował zrezygnowany i udał się do garażu po resztę prezentów.

Ag: Boże, ile czekolady! - Obie od dłuższego czasu objadały się słodkościami, a w szczególności Agata.
W: Chcecie? - spytała wyciągając pudełko z czekoladkami w stronę mężczyzn siedzących na kanapie, one same siedziały na podłodze.
Ad: Dzięki, obejdzie się.
Ag: Nie wiesz co dobre! - blondynka sięgnęła po kolejną czekoladkę.
Ad: Po prostu ja wczoraj miałem zatwardzenie po worku czekolady, dziś twoja kolej. Dobrze, że chociaż Wiki i Andrzej się potrafią opanować.
Ag: Torcik wedlowski! - krzyknęła odpakowując kolejny prezent i zabrała się za konsumpcję wyrobu.
W: Jakąś kartkę świąteczną dostałeś. - oznajmiła lekko znudzonym głosem. Kartek z życzeniami przejrzała dziś już setki. -  ,,Wesołych świąt. PS: Nienawidzę Cię.'' - Consalida z lekkim zdziwieniem przeczytała treść życzeń i spojrzała na Andrzeja pytająco.
F: Ach, to od Wandy. To już taka tradycja. Ciekawe, czy moja kartka doszła.
Ag: Wy jesteście normalni?
F: Agato, normalność jest nudna. Wszystko zaczęło się od tego, jak Wanda wysłała mi na święta czekoladki z środkiem przeczyszczającym...
Ad: Pamiętam, bo to ja je zjadłem. - warknął.
F: To była dla ciebie dobra nauczka, że nie wolno otwierać cudzych paczek bez ich wiedzy.
Ad: Taa.
F: Przez kilka lat wysyłaliśmy sobie przeróżne prezenty na Boże Narodzenie, lecz skończyły nam się pomysły, więc poprzestaliśmy na kartkach z tradycyjnym tekstem "Wesołych świąt. Nienawidzę Cię".
W: Nie wierzę. Dwoje profesorów bawi się w coś takiego. - parsknęła śmiechem.
F: Po prostu nie chcemy o sobie zapomnieć. Poza tym ja tylko troszczę się o byłą żonę. Wanda zawsze miała niskie ciśnienie, a ja jej je skutecznie podnoszę.
Ag: Macie coś do picia? Chyba się zasłodziłam tą czekoladą.
W: W kuchni.
F: To oni już się od nas wyprowadzili, czy jeszcze nie? - Spytał rudowłosej lekarski ściszonym głosem, gdy blondynka wyszła z salonu.
W: Wiesz przecież, że oni uwielbiają tu być. Agata nazywa ten dom pałacem.
F: Pałacem?
W: Yhm. - Przytaknęła popijając ulubiony kompot z suszu. - Ty jesteś królem. ja królową... a Adam wiernym twym giermkiem.
Profesor zaśmiał się na słowa kobiety.
F: A Agata kim jest w twoim układzie? Pożeraczem czekolady?
W: Moją wierną i oddaną makijażystką. Ty wiesz, że ona nawet zaczęła czytać przez to zamiłowanie do makeupu? Co prawda same bzdury o blendowaniu cieni i tym podobnych mądrościach, ale zawsze coś.
F: To jej powiedz, że jeśli chce podbić świat swoimi makijażami, to powinna się nauczyć angielskiego. Bardziej by się jej przydało, niż umiejętność blendowania cieni.
W: No może i tak...
F: Dobrze, moja wspaniała, najlepsza na świecie żono, czy pozwolisz się zaprosić na kolację? - Spytał uśmiechając się szelmowsko do kobiety. Profesor ujął jej dłoń i ucałował wewnętrzną stronę.
W: Chętnie bym się skusiła... A oni?
F: A oni przystroją sobie ten dom po swojemu. Gorzej być już raczej nie może... - Westchnął okalając wzrokiem setki łańcuchów, lampek oraz innych kiczowatych ozdób rozwieszonych po całym salonie. - Chyba, że poproszą o pomoc doktor Walczyk, wtedy wszystko zmieni się w róż, jeden wielki róż. - Dodał po chwili.
W: Oby nie. To ja pójdę się przebrać, aby jakoś przy tobie wyglądać. A ty może im powiedz, że tu sami zostają. Jeśli Agata zemdleje z przejęcia krzyknij "Wyprzedaż szminek Chanela" i się ocuci.
F: Czy ona na prawdę jest taką słodką blond idiotką?
W: Przykre to, lecz prawdziwe. - Dziewczyna wstała z beżowej kanapy i udała się po schodach na górę.

Wrócili nocą z Warszawskiej restauracji i z zadowoleniem spostrzegli, że Adama i Agaty już nie ma w ich willi. Całując się i rozbierając dotarli do swojej sypialni. Weszli do eleganckiego pomieszczenia i Consalida aż wrzasnęła. W rogu pokoju stał wielki, nadmuchany święty Mikołaj. Profesor i lekarka spojrzeli na siebie, a po chwili oboje wybuchli śmiechem.
F: Nawet nie myśl, ty grubasie, że ci ją oddam. - Zastrzegł, rzucając sceptyczne spojrzenie nadmuchanemu Mikołajowi.
W: No mam nadzieję! On wygląda jakoś podejrzanie. - Zaśmiała się. Profesor postanowił wrócić do przerwanej czynności. Mężczyzna pocałował namiętnie kobietę przyciągając ją jeszcze bliżej siebie. - Mikołaj patrzy. - Rudowłosa jeszcze raz spojrzała na nadmuchanego grubasa.
F: Trudno, mówić na szczęście nie umie. - Falkowicz delikatnie pchnął zielonooką dziewczynę na wielkie łoże pokryte aksamitną narzutą, a ta pociągnęła go za sobą.


Dziękuję Wam wszystkim za życzenia powrotu do zdrowia, spełniły się :) Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na nexta, u mnie zawsze pomiędzy świętami, oraz po Sylwestrze jest dużo imprez rodzinnych i nieraz jestem na dwóch jednego dnia, a jeszcze do każdej się trzeba jakoś przygotować...

Czekam na Wasze komentarze!!!

czwartek, 25 grudnia 2014

Przepraszam...

Wiem, że miało się dziś coś pojawić, lecz nie dałam rady. Po wczorajszej Wigilii chyba coś mi zaszkodziło i cały czas chce mi się wymiotować, boli mnie głowa, mam 40 stopni gorączki i kręci mi się w głowie, a objawy te nasilają się gdy usiądę, czy wstanę, więc jestem uwięziona w łóżku i cytując profesora Falkowicza "Czuję się jak kupa" :/ Mam nadzieję, że jutro będzie nieco lepiej i wtedy coś dla Was stworzę. Jeszcze raz życzę Wam dużo zdrowia, kochani, bo bez tego daleko się nie zajedzie...

PS: Nigdy nie jedzcie czegoś co Wam nie smakuje tylko z grzeczności, bo skończycie jak ja...

środa, 24 grudnia 2014

CZĘŚĆ 93 "Sorry Stefcio..."

F: Co to ma znaczyć?! - Profesor wpadł bez pukania do dyrektorskiej kanciapy (tak, kiedyś był to schowek na miotły). Chirurg trzasnął drzwiami tak głośno, że starszy, łysy mężczyzna aż skulił się na swym, po przecieranym już w niektórych miejscach, fotelu zakupionym na przecenie w Biedronce. Biedny Tretter dał się skusić końcówce 99 i kupił chłam zaoszczędzając na tym całą złotówkę.
T: Coś się stało? - Spytał, instynktownie odsuwając się od ordynatora, jakby ten miał go zaraz pobić.
F: Proszę mi wytłumaczyć dlaczego pan wymienia okna w środku zimy?! I dlaczego będzie pan to robić przez tydzień?!
T: No bo widzi pan, profesorze.... jak zrobimy to do końca 2014 to dostanę zwrot 10% od tego co zapłacę... może wystarczy na wybudowanie panu pomniku przed szpitalem.
Profesor rzucił Tretterowi kpiące spojrzenie.
F: Proszę mi wyjaśnić, dlaczego pan to będzie robił tydzień?! Przecież normalnemu człowiekowi zajmuje to jeden dzień!
T: No tak, ale widzi pan, profesorze, ja muszę jeszcze kupić skalpele i gaziki bo się kończą, więc... zatrudniłem tylko jedną osobę do wymiany tych okien. Może zajmie to troszkę więcej czasu, ale będzie pan miał czym ciąć ludzi.
F: A jakie szanowny pan dyrektor ma propozycje dla lekarzy, którzy nie mają gdzie się podziać przez ten tydzień?
Dyrektor wstał ze swojego fotela, podrapał się po głowie, a po chwili sugestywnie poprawił dwie poduszki i koc leżące na małej kanapie.
F: Rozumiem, że chce pan tu zmieścić dwie osoby?
T: Przecież oni mieszkają u pana, niech pan mi da już spokój... - Tretter spojrzał na podwładnego błagalnie.
F: Wymiana okien ma przebiec sprawniej. - Zażądał. Miał już serdecznie dość goszczenia tej dwójki u siebie w domu. Gdy spotykali się raz na dzień, na godzinę czy dwie wyglądało to o wiele lepiej, niż gdy mieli ze sobą spędzać całe doby,
T: Taka możliwość... jest niemożliwa. - Stwierdziła drapiąc się po głowie, tym razem lewą ręką i z powrotem usiadł na swym fotelu. Tym razem jednak mebel nie wytrzymał ciężaru dyrektora i łysy mężczyzna runął na podłogę wraz ze swym biedronkowym fotelem. Falkowicz zaśmiał się kpiąco i wyszedł z gabinetu, powtórnie trzaskając drzwiami, na co ze ściany spadł jeden z obrazków kupionych w sklepie "Wszystko po 5 złotych". Stefan podniósł się z podłogi strzepując brud z białego fartucha, który dostał w gratisie od firmy farmaceutycznej i patrzył z żalem, to na biedronkowy fotel, to na kawałek papieru, na którym nabazgrolono figury geometryczne. Wiązał z tym malunkiem piękne wspomnienie. Doskonale pamiętał, jak chciał kupić obraz przestawiający kwiaty, lecz nie chciano mu udzielić na niego rabatu, więc ostatecznie zdecydował się na inne działo sztuki. W końcu 4 zł za obrazek, zamiast 5, to już coś. Złotówka na biedronkowym fotelu, złotówka na obrazku i Stefan miał już 2 złote oszczędności. Teraz tylko musiał przekonać panią Marię, żeby sprzedała mu za to kawę, która normalnie kosztuje 2,50zł. Wiedział jednak, że bufetowa się zgodzi - w końcu właśnie dlatego nie wymienił jej jeszcze na automat z kawą - automat by mu rabatu nie dał.


Falkowicz odebrał Consalidę z lotniska. Przyleciała o godzinie 15.00, więc profesor już półtorej godziny przed zakończeniem swojego dyżuru opuścił szpital bezczelnie mówiąc niezadowolonemu Tretterowi, że na niego już pora uśmiechając się przy tym jak zwykle.
Jechali samochodem w ciszy. Oboje mieli tylko jedną myśl - Jeszcze tylko trzy dni. Tylko trzy dni i rodzeństwo profesora sobie pójdzie. I tak Adam z Agatą spędzali u nich sporo czasu, jednak to co innego, gdy ma się świadomość, że nie można ich ot tak wyrzucić z domu, gdy cię zdenerwują.
Ku uciesze zarówno Wiktorii i Andrzeja gdy dotarli do willi Adam i Agata oznajmili, że już tego dnia wieczorem mogą wracać do siebie. Najwidoczniej pan dyrektor Tretter lekko się wystraszył i jednak udało mu się w magiczny sposób wyczarować pieniądze na większą ilość pracowników. Biedny Tretter, teraz nawet nie będzie miał na nowy fotel...

-----------------------------------

T: Patrzcie! - Podekscytowany dyrektor zaprowadził kilku lekarzy do niewielkiego pomieszczenia. - Cudo... - Stefan z uznaniem spojrzał na laser stojący na środku gabinetu. - To jest genialne
K: Laser jak laser. - Stwierdził obojętnie Konica za co został obdarzony przez szefa dość dziwnym spojrzeniem, mówiącym "Jak możesz...!".
T: Będziemy usuwać nim kurzajki i brać za to hajs. To znaczy wybrańcy będą usuwać tym kurzajki, bo byle idiotom jak większość z was to ja bym w życiu nie pozwolił dotknąć tego cacka.  - Tretter po raz kolejny spojrzał z uznaniem na laser i westchną zachwycony.
P: Panie dyrektorze, przepraszam bardzo, ale ja nie będę całych dni spędzał na usuwaniu kurzajek laserem. - Sprzeciwił się Piotr Gawryło będąc pewnym, że to on jest tym wspaniałym, który dostanie pozwolenie dotknięcia lasera.
T: Tobie bym i tak w życiu nie dał dotknąć tego! - Krzyknął, po czym delikatnie "pogłaskał" sprzęt. - Pan. - Starszy, łysy mężczyzna spojrzał na Falkowicza. - Pan profesorze będzie obsługiwał to cacko.
Profesor Falkowicz jednak nie ucieszył się z tego zaszczytu i obdarzył szefa kpiącym spojrzeniem, po czym zaśmiał się ironicznie. - Pan, dyrektorze, jest na prawdę rozbrajający. Przecież to jest jakiś grat... ostatnio oddawałem trzy takie z kliniki na złom. Rozumiem, że to z tam tond go pan zabrał? To coś nie nadaje się do niczego. Nawet usunięcie kurzajek by się nie udało za pomocą tego pana "cacka". - Na słowa podwładnego Tretter cały poczerwieniał ze złości. Starszy mężczyzna zacisnął pięści i obdarzył chirurga spojrzeniem jeszcze bardziej wściekłym, niż chwilę temu Konicę. Falkowicz podszedł do drzwi i otworzył je.
F: To kto z państwa jest chętny do obsługiwania tego "cacka"? - Spytał patrząc kpiąco na Trettera.
Ad: Sory, Stefcio, ale jak Andrzej mówi, to mówi. A jak mówi, to wie. Co jak co, ale mądry to on jest. - Krajewski wyszedł z pomieszczenia.
W: Ja się na tym nie znam, dyrektorze, ale Andrzej się zna na wszystkim. - Wiktoria i Agata także skierowały się do drzwi.
K: Nie mam pojęcia, o co tu chodzi... - Mruknęła Katarzyna dalej nie odrywając wzroku od iPhona. - Ale panu profesorowi ufam w pełni. - Dodała spoglądając na eleganckiego mężczyznę i także wyszła.
K: Sorry Stefan, ale Falkowicz się na takim sprzęcie zna. - Konica i Gawryło, ku niezadowoleniu dyrektora także opuścili pokój. Na środku gabinetu została tylko drobna blondynka, której już trzęsły się ręce z przerażenia. Spoglądała to na jednego, to na drugiego mężczyznę. Ostatecznie Ola spuściła głowę i zaczęła bawić się swoimi palcami.
T: Ola, błagam cię, tylko ty mi zostałaś!
F: Pani doktor, zamierza pani zostać w epoce kamienia łupanego wraz z szanownym panem dyrektorem, czy nauczyć się czegoś nowego?
T: No błagam cię, dziewczyno!
Pietrzak spuściła głowę jeszcze bardziej i powolnym krokiem wyszła z gabinetu.
T: Jak ja pana, kurwa mać, nienawidzę!!! - Wrzasnął na cały głos.
F: Widzi pan, dyrektorze, a ja pana bardzo lubię. Nigdy nie byłem fanem kabaretów, lecz muszę przyznać, że ma pan coraz to lepsze skecze. Jeszcze trochę pan potrenuje i będzie świetnie! Mówię panu, o wiele więcej pan na tym zarobi, niż na tym "cacku". Proszę to poważnie przemyśleć. - Profesor także wyszedł z pokoju zostawiając tam wściekłego szefa.
T: Kurwa mać, nienawidzę go!!! - Wrzasnął jeszcze raz. Był bardzo wściekły. Wczoraj wieczorem pani Maria odmówiła udzielenia rabatu na kawę, dzisiejszy wybryk Falkowicza tylko dolał oliwy do ognia.

Stefana dawno w moich opowiadaniach nie było, a niech się cieszy...

Chciałabym złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia. Zdrowych, spokojnych świąt... no i dużo prezentów :) Nie zapomnijcie, proszę,  o mnie w tym czasie - święta w Leśnej Górze będą także w moim opowiadaniu, lecz z lekkim opóźnieniem i Wigilia w opo wypadnie zapewne w momencie realistycznego Sylwestra, ale cóż, skoro w serialu teraz jest lato, to moje drobne opóźnienie chyba nie będzie tak razić :) Postaram się jednak, aby już jutro pojawił się jakiś, choć krótki, next. 

Dziękuję, że jesteście :)

wtorek, 23 grudnia 2014

CZĘŚĆ 92 "Milionerzy"

Moi Drodzy, 
przepraszam, że dopiero teraz się pojawiam. Wiem, miałam się poprawić, ale mi nie wychodzi. Ta część zbyt genialna nie jest, ale cóż... zapraszam :)

F: Pomogę ci. – Zapropnował blondynce, która z dwoma wielkimi walizami udała się w stronę schodów.
Ag: Miło. – Uśmiechnęła się do mężczyzny zabierającego jej bagaże.
Ad: Założyłabyś bluzkę z jeszcze większym dekoltem, byłby jeszcze milszy. Chociaż sory, z większym już w sklepie nie było.
F: Adam, umówmy się na coś: Jedno słowo za dużo, jeden wybryk i wylatujesz, a mnie nie interesuje czy masz gdzie nocować, czy nie. Ja wracając do domu po parunastu godzinach pracy chcę odpocząć, a nie się z tobą użerać.
Ad: Spoko… ale zachowujesz się jak stary dziad. „Muszę odpocząć po ciężkiej pracy...”. - Zaczął przedrzeźniać brata.
F: Uważaj, bo jeszcze możesz mieć okazję przekonać się na czym polega prawdziwa praca, nie leżenie na kanapie w pokoju lekarskim. Dobrze, tu są dwa pokoje dla was. Tu macie łazienkę. Gdybyście się nie mogli we dwoje zgodzić – na dole jest druga. Adam…
Ad: Ta…?
F: Masz zakaz rozrzucania swoich rzeczy na dole i najlepiej to pozostań w swoim pokoju, bardzo cię proszę.
Ad: A ona to co?! - Krzyknął niezadowolony z niesprawiedliwości mentora.
F: Ja nie jestem pedantem, nie musi wszystko być pod linijkę, ale ten dom musi wyglądać jako tako normalnie. – Usłyszeli dzwonek telefonu. – Przepraszam was.  – Mężczyzna odebrał telefon. – Tak? - …. – Jak to na wtorek?! - …. – Paweł, to jest nierealne. Nie jestem w stanie ci nikogo zorganizować. - …. – Nie mogę przyjechać, mam sprawy na miejscu. - …. – Dobrze, coś wymyślę.
F: Ty – spojrzał na Agatę – rób co chcesz. A ty, nie wiem, włącz sobie jakąś bajkę, pobaw się samochodami, czy co tam masz do roboty. – I zostali sami. Spojrzeli na siebie i stali tak w ciszy nie wiedząc co robić.
F: Wiki, mamy mały problem. – Profesor wszedł do sypialni.
W: Co się dzieje? - Spytała malując usta delikatnym błyszczykiem.
F: Dzwonił profesor z Krakowa, na pojutrze rano musi mieć kogoś do prowadzenia wykładów z naczyniówki. Któreś z nas musi pojechać.  – Usłyszeli hałas. – Cholera jasna, prosiłem, żeby się czymś zajęli! – Oboje wybiegli z sypialni.

Ad: Kazał mi się pobawić samochodami, no to idziem się bawić! – Krajewski pobiegł na dół po schodach i złapał kluczyki zarówno od Nissana, jak i od Infiniti.
Ag: Co ty robisz?! – Blondynka pobiegła za nim. I w taki właśnie sposób zaczęli się szarpać. Po chwili stłukli kryształowy wazon , w którym stały czerwone róże.
F: Co ty, przepraszam bardzo,  robiłeś, że stłukłeś wazon?!
Ad: Dlaczego wszystkie podejrzenia od razu na mnie? Ona też tu jest.
F: Agata, co on zrobił?
Ag: Kazałeś mu się bawić samochodami, więc wziął kluczyki od waszych samochodów i chciał, ten no, pojechać na rajd.  No i się zaczęliśmy szarpać…
Ad: I Agata stłukła wazon! - Wtrącił wskazując dwoma rękami na blondynkę.
Ag: To nie ja!
F: Mnie naprawdę nie interesuje kompletnie, które z was zbiło wazon. Mam ważniejsze sprawy na głowie i nie zamierzam bawić się w wyjaśnianie tego. Mam nadzieję, że to się nie powtórzy.
Ag: To naprawdę nie ja!
F: W to akurat jestem w stanie uwierzyć, ale następnym razem nie próbuj walczyć z Adamem, tylko krzycz.
Blondynka przytaknęła skinieniem głowy.
Ad: Ale...!
F: Sprzątać to, natychmiast!
W: Co wam przyszło do tych durnych łbów?! – Warknęła i razem z mężczyzną skierowała się po schodach na górę.
F: Co robimy?
W: Ja cię błagam, nie zostawiaj mnie  z nimi. Ja nie chcę odpowiadać za ten dom i ich dwoje.  Do tego jeszcze mówiłeś, że pojutrze wieczorem przyjedzie profesor z Szwajcarii, a ja nie znam niemieckiego.
F: To ty chciałaś brać tu ich oboje. - Przypomniał.
W: No wiem, ale ja nie chcę z nimi zostawać! Proszę.
Profesor westchnął zrezygnowany.
F: Czego się nie robi dla kobiety takiej jak ty. – Stwierdził przyciągając ją do siebie i składając na ustach kobiety delikatny pocałunek.
W: Kiedy wyjeżdżam?
F: Jutro po południu, na dwa-trzy dni najprawdopodobniej.
W: Co ja dokładnie mam mówić na tych wykładach?
F: Cokolwiek z naczyniówki. Wykłady dla studentów, czego im nie powiesz i tak zanotują skrupulatnie i wykują na pamięć. Nie ważne co mówisz, ważne jak. Mogę ci wydrukować kilka kartek, przeczytasz im to i się ucieszą.
W: Myślisz, że to wystarczy?
F: Jeśli chcesz, możesz się wyuczyć całego podręcznika, ale i tak nikt na to nie zwróci uwagi.
W: Dobra, kiedy wyjeżdżam? Da się załatwić jakieś bilety na pociąg, mam nadzieję. Nie chcę stać pięć godzin przy kiblu, a samochodem jechać nie mam ochoty. Nie lubię prowadzić na dłuższych trasach.
F: Jutro o 16.00 wylatujesz z Okęcia.
W: Jak to wylatuję?!
F: A myślałaś, że pozwolę ci się tłuc pociągiem? Może i są przedziały vipowskie, ale samolotem będzie wygodniej.
W: Ja się nigdy nie przyzwyczaję do tego twojego życia.
F:  Naszego, Wiktorio, naszego.

Ag: Adaś, głodna jestem.
Ad: Idź sępić jedzenie u Falkowicza. Ja tu nic do gadania nie mam.
Ag: Ale nie mógłbyś ty... Bo ty nie masz wstydu, a mi trochę głupio tak...
Ad: Co z tego będę miał?
Ag: Mój uśmiech. - Internistka uśmiechnęła się do niego najsłodziej jak umiała i spojrzała maślanymi oczkami.
Ad: Baby. - Westchnął zrezygnowany. - Aaaaandrzeeeeej!!!! Jeść!!!!!!!! Ja chce jeeeeść!!!!- Zaczął krzyczeć na cały głos.
F: Jezus, Maria! Ciszej, dziecko!
Ad: Jeeeeeść!!!!!
F: Dostaniesz jedzenie, tylko zamknij tą buzię! Oszaleję, po prostu oszaleję. - Mężczyzna skierował się do swojego gabinetu.
Ad: Ja chcę jeść!!!!
F: Dostaniesz swoje jedzenie, tylko muszę to przecież zamówić! - Wrzasnął. Dopiero teraz Krajewski się uciszył.
Ag: Nie musiałeś się aż tak starać, Adaś.
Ad: Dla ciebie wszystko, śliczna. Poza tym sam jestem głodny. Jeść!!!
F: Ja zaraz zwariuję z wami!

W pięknym, wielkim salonie na drewnianym stole pokrytym białym obrusem stały cztery talerze z identycznie ułożonym posiłkiem oraz kieliszki. Obok stołu stał, a raczej spał na stojąco młody chłopak. Po schodach zeszli Wiktoria, Agata, Andrzej i Adam. Woźnicka oraz Krajewski ze zdziwieniem spojrzeli na młodego kelnera, który, gdy tylko zorientował się, że weszli stanął na baczność i schylił głowę, jakby bał się, że przez przypadek spojrzy komuś w oczy. Zajęli miejsca przy stole. Blondynka spojrzała zdziwiona na duże krewetki królewskie, które były podane na talerzu. Zerknęła ukradkiem na Adama. Chłopak był lekko niezadowolony, ale nie wyglądał na zaskoczonego. Internistka już miała spytać o co chodzi, choć to pytanie raczej na miejscu nie było, lecz gdy otworzyła buzię spojrzała na kelnera, który nalał odrobinę wina do kieliszka profesora i dopiero, gdy ten zaakceptował trunek, rozlał go do wszystkich kryształowych naczyń. Dziewczyna patrzyła na to z otwartymi ustami. Zarówno Consalida i profesor wykonywali wszystkie czynności jak automaty. Jednym ruchem rozłożyli serwetki na kolanach. Z racji, iż nawet Krajewski rzucił ją niezdarnie uda, ona także postanowiła to zrobić. Consalida i Falkowicz jednocześnie podnieśli kieliszki z winem, Adam zaraz po nich, więc ona postanowiła ich naśladować. Dziewczyna kompletnie nie orientowała się w sytuacji. Nie sądziła, że są na świecie ludzie, którzy jadają w taki sposób.
F: Pić niezdrowo, więc na zdrowie.
Ad: Zdrowie. - Powtórzył Adam.
Blondynka patrzyła jak narzeczeni przyprawiają swoje dania. Ona nawet nie wiedziała co to za przyprawy, więc wolała z nich zrezygnować. Wzięła się za jedzenie, mimo iż taki posiłek wcale jej się nie uśmiechał. Nigdy nie jadła wcześniej żadnych owoców morza i krewetki nie posmakowały jej już po pierwszym kęsie, lecz była bardzo głodna. Nie wiedziała tylko, że to jest dopiero przystawka.
F: Agato, skorupek się nie je. - Uświadomił dziewczynę. Teraz już wiedziała dlaczego aż tak jej to danie nie smakowało. Zawstydzona odwróciła głowę, próbując zakryć twarz blond włosami.

Ad: Aga, połóż ten nóż i widelec równolegle, bo będziemy tak siedzieć do jutra. - Upomniał dziewczynę Krajewski. Internistka poczuła się zawstydzona po raz enty tego wieczoru. Niby znała tą prostą zasadę, lecz nigdy jej nie stosowała. Zawsze wydawało jej się, że nikt  nie stosuje się do tych mądrości wypisanych w książkach savoir vivre'u i przeżyła szok, gdy zobaczyła, że jednak są ludzie którzy je praktykują. Zaskoczyło ją, że nawet Adam radzi sobie tu z wszystkim lepiej od niej, a jeszcze bardziej zdziwiło ją, że chłopak nawet nie tknął dania, choć jak twierdził, był bardzo głodny. Zrozumiała to dopiero, gdy kelner zabrał talerze i przyniósł im smażonego łososia. To po to dostaliśmy tyle sztućców. - Olśniło młodą lekarkę. I tak zjedli obiad i  deser, którym był wielki kawałek szarlotki podanej z  lodami waniliowymi.

Profesor ukradkiem spoglądał na internistkę, która dość nieporadnie konsumowała posiłek. Chwilami ledwo powstrzymywał wybuch śmiechu patrząc na dziewczynę. Przy stole panowała cały czas cisza. Falkowicz i Wiktoria czasem wymieniali kilka zdań, a Agata i Adam siedzieli nie odzywając się. Była już godzina 21.30. Przenieśli się na kanapę, a kelner przyniósł im kolejne dwie karafki z alkoholem: jedną z winem, drugą z whisky.
-Czy będę jeszcze państwu potrzebny? - Spytał w końcu student, który ledwo już wysilał się na uśmiech.
W: Myślę, że już panu podziękujemy. - Oznajmiła rudowłosa lekarka. Młody chłopak ukłonił się, a po chwili usłyszeli zamykane drzwi.
Ag: Wy tak zawsze?
W: Jak?
Ag: No tak wykwintnie, elegancko...
F: Nawet codzienność może być przyjemna. I to jest wspaniałe, nie sądzisz?
Ag: Ja się trochę nie odnajduję w tej waszej codzienności.
Ad: Przyzwyczaisz się,  to wcale nie jest takie trudne jak się wydaje. Jak ja się nauczyłem zachowywać przy stole, to i ty to ogarniesz. - Zapewnił dziewczynę.
Ag: Ja myślałam, że wy sobie robicie ze mnie żarty.
F: Ja nie jestem typem żartownisia.
Ag: Wam nie szkoda tyle forsy? Kelner, najdroższe dania...
F: Do grobu tych pieniędzy ze sobą nie zabiorę. Myślisz, że po co pracuję całymi dniami i nocami? No właśnie po to. Żeby na prawdę żyć, bo życie przecież po to jest.
Blondynka uśmiechnęła się delikatnie. Prawda była taka, że zazdrościła Consalidzie takiego życie. Ona także chciałaby zaznać luksusu.

Rudowłosa lekarka weszła do sporej sypialni w czerwonej, koronkowej koszulce. Przygryzła delikatnie wargę widząc, że profesor oderwał wzrok od książki i ukradkiem na nią zerka. Podeszła do niego i zabrała mężczyźnie lekturę, odkładając ją na elegancką, drewnianą szafkę nocną ze zdobieniami.
W: Nauka jest wspaniała, ale nie sądzisz, że są ciekawsze zajęcia?
F: Coś pani proponuje, pani doktor? - Spytał i nie czekając na odpowiedź pociągnął dziewczynę na łóżko kładąc ją  na plecach i namiętnie wpił się w jej usta.
W: Myślę, że mam w zanadrzu sporo propozycji.
Profesor sugestywnie spojrzał na dębowe drzwi sypialni.
W: Śpią już. A jak nie, to ich problem. - Nim profesor się spostrzegł rudowłosa kobieta była już nad nim.
----------------------------------------


T: Uwaga! - Krzyknął wchodząc do pokoju lekarskiego. Podwładni niechętni uciszyli się i zajęli miejsca. - W ramach akcji "Szpital przyjazny pacjentowi" będziemy urządzać wigilię pacjentom, którzy muszą u nas zostać w czasie świąt. Każdy z państwa musi się zaangażować. Będziemy piec ciasta, śpiewać, kupimy prezenty...
F: Zgłaszam się do zakupu prezentów i dalej mnie w to nie mieszajcie. - Zdeklarował od razu.
T: Nie, nie, nie! Prezenty będą kupione z pieniędzy szpitalnych, co jest jak dla mnie absurdalne, ale dobra... A śpiewać będziecie wszyscy!
F: Beze mnie.
T: Dobra, może pan nie śpiewać, ale wtedy to pan rozdziela zadania kto co śpiewa. Pasuje?  Pierwsza kolęda " Gdy śliczna panna".
F: Wikto... - Nie zdążyło powiedzieć imienia rudowłosej lekarki, gdy ta mu przerwała.
W: Obiecuję ci, że jeśli mnie w to wkopiesz jeszcze dziś złożę papiery rozwodowe. - Warknęła.
F: Doktor Kaczmarek nam zaśpiewa solowo! - Zarządził. -  I ani słowa sprzeciwu! - Zastrzegł, nim dziewczyna zdążyła się odezwać. - Co tam dalej mamy?
T: "Jest taki dzień".
F: Doktor Rudnicka. - Rozporządził. Nina zaczęła warczeć i krzyczeć, lecz nikt nie zwrócił na nią uwagi.
T: Jeszcze " Dzisiaj w Betlejem"
F: Adam.
Ad: Ja nie umiem śpiewać!
T: Zaśpiewaj coś to rozstrzygniemy!
Ad: Wlazł kotek na płotek i walnął go młotek... - zaczął śpiewać. - Nic więcej nie umiem.
F: Dobrze, więc... doktor Van Graf! - Stwierdził entuzjastycznie.
V: Ja nie wiedzieć, profesorze, czy ja dać radę.
F: Dać, dać. Dalej, dyrektorze. - Popędził szefa chcąc  móc jak najszybciej wyjść z pokoju lekarskiego.
V: No i jeszcze musicie coś wszyscy razem zaśpiewać. A co to niech pan sam wymyśli.
F: Ktoś ma może jakiś pomysł?
Ag: Santa, can you here me. - Odezwała się blondynka.
T: Litości, mamy na oddziałach osiemdziesięciolatki, one nie wiedza co to jest.
Ag: A pan wie?
T: Oj dajcie spokój! Co innego wymyśleć, po polsku!
F: Macie państwo dwie minuty na decyzję, albo będziecie śpiewać coś w wykonaniu operowym i to zawierające sześćset archaizmów.
Ad: Bu... bu... bu! - Wszyscy odsunęli się od Adama myślące, że ten zaraz zwymiotuje, lecz tan wyśpiewał, a raczej wykrzyczał na cały głos: - Bóg się roooodziiiii!!!!!
F: Drobny szantaż i wszyscy się potrafią dogadać.
T: To zróbmy teraz próbę! - Krzyknął entuzjastycznie i zaczął ustawiać pracowników w rzędzie. - Pan będzie dyrygentem. - Stwierdził wręczając Andrzejowi flamaster.
F: Chyba to są żarty. - Profesor zaczął się śmiać.
T: Jeszcze chwila i dostanie pan solówkę.
F: A jak nie wykonam rozkazu, to może mnie pan zwolni?
T: Nie chcesz być dyrygentem, to spadaj! Nie wiesz co tracisz! - Tretter wyrwał mężczyźnie flamaster z rąk. - Śpiewamy " Bóg się rodzi". Trzy, cztery! - Dyrektor zaczął machać entuzjastycznie mazakiem na wszystkie strony, lecz podwładni nie zaśpiewali ani słowa, a po chwili większość z nich zaczęła się śmiać.
T: Śpiewać powiedziałem! Trzy, cztery! - W pokoju lekarskim zapanowała cisza.
K: Ogarnijcie się, idioci, bo ja nie zamierzam tu stać do wieczora! - Wrzasnęła w końcu Kasia. - Jak się ten stary łysy uparł, że mamy śpiewać, co jest absurdalne, to może już śpiewajmy, bo będziemy tu tak stać do Wielkanocy. Adam, śpiewamy! - Zarządziła. Sama zaczęła śpiewać kolędę. Już po kilku słowach Krajewski, który dostał od niej jeszcze z łokcia zaczął śpiewać, a po chwili powoli dołączyli do nich inni lekarze, a Tretter dalej z zawzięciem machał mazakiem.
F: Wspaniale wam to wychodzi. Wybaczcie jednak, nie mogę dłużej z państwem tu zostać. Doktor Kaczmarek świetnie sobie radzi z organizacją zespołu, na pewno sprosta zadaniu. Do widzenia! - Nim Tretter zdążył się sprzeciwić Falkowicza już nie było.
T: Czy on musi, kurwa mać, mieć wszystko w dupie?! - Wrzasnął zirytowany.
B: Może on pedał? - Zasugerował Jakubek.
V: Ja nie rozumieć. - Przyznał się Van Graff.
B: Bo jak się jest pedałem, to jeden drugiemu w dupę....  a Stefcio powiedział, że Falkowicz ma wszystko w dupie. - Borys jako dobry kolega wytłumaczył anestezjologowi o co chodzi.
V: Adam mówić, że profesor być buc, dyrektor, że celebryta, Sambor, że cham, ty, że pedał... Teraz to ja już nic nie rozumieć! - Ruud niezadowolony wyszedł z pokoju lekarskiego.
T: No już, śpiewać! Trzy, cztery!

F: Doktorze Samborze, jakże się cieszę na pana widok. - Profesor wszedł do pokoju lekarskiego i zastał mężczyznę uzupełniającego dokumentację medyczną. - Mam dla pana wybitnie trudne zadanie, lecz wierzę, że pan sprosta.
S: Co pan ode mnie chce?
F: Proszę znaleźć doktor Consalidę i bezpiecznie doprowadzić do mego gabinetu. Mam nadzieję, że nie będę za długo musiał czekać i uwinie się pan z tym prędko.
S:  Mam szukać pańskiej narzeczonej?!
F: Od początku miałem przeczucie, że jednak pan sobie nie da rady.
S: Profesorze, pan sobie ze mnie chyba kpi!
F: Doktorze, to pan sobie chyba ze mnie kpi. To jest rozkaz i ja nie będę czekał godzinami na jego wykonanie. - Falkowicz wyszedł z pokoju lekarskiego trzaskając drzwiami. Kwadrans później do jego gabinetu weszła Wiktoria i jeszcze bardziej wściekły Sambor. Pchnął dziewczynę na kanapę, obdarzył szefa złośliwym spojrzeniem i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
W: Kazałeś mu mnie znaleźć?
F: Nie odbierałaś telefonu. - Wyjaśnił i oboje zaczęli się śmiać. - Musimy jechać na lotnisko, Wiktorio. - Przypomniał.
W: Aaa, no tak.
F: A no tak.

Profesor siedział na skórzanej kanapie podpierając głowę rękami. Do pokoju wpadła Agata i Adam. Oboje mieli przy sobie po misce cukierków i rzucali nimi w siebie biegając po cały salonie.
F: Spokój! - Jęknął, takim głosem, że można by pomyśleć, że zaraz się rozpłacze. - A mogłem dać im pieniądze na hotel.... i co by to komu szkodziło? - Spytał sam siebie.
Ad: Ty sam ze sobą gadasz? - Adam na chwilę wstrzymał walkę z Agatą.
F: Czasem trzeba porozmawiać z kimś inteligentnym.
Ad: No ha, ha, ha.... Ognia! - Krajewski rzucił kilkoma cukierkami w blondynkę, a ta odwdzięczyła mu się tym samym.
F: Bogdan, Bogdan, Bogdan trzymaj się. - Zanucił wstając z kanapy i nalewając sobie szklankę ulubionego trunku.
Ad: A ty nie miałeś na imię Andrzej? Z resztą nieważne, wsio ryba.
F: Użyj może czasem internetu do czegoś pożytecznego.
Ad: Taa.  Aga, o czym on gada?
Ag: Wiem, że nic nie wiem. - Przyznała.
F: A czyje to są słowa?
Ag: A skąd ja mam wiedzieć?!
F: Grecki filozof żyjący na przełomie V i VI wieku p.n.e., Sokrates.
Ag: Eee zawsze miałam same dwóje z historii i geografii.
F: Wiemy już przynajmniej dlaczego nigdy nie możesz tu trafić.
Ag: Bo to jest nielogiczne! Bo jak jest N, E, W, S to to powinno być w kolejności jak wskazówki zegara, żeby się układało w news!
F: Zdecydowanie.
Ad: W ogóle, to gdzie Consalida?
F: Wyjechała. - Oznajmił popijając alkohol. - Nawet ona z wami nie może wytrzymać.
Ag: A kiedy wróci?
F: Za dwa-trzy dni. Sprzątajcie to, za dwie godziny będzie tu profesor ze Szwajcarii.
Ad: Co mam robić? I ona. - Spytał zbierając cukierki z podłogi.
F: Ty się tu nie pokazuj. - Rozkazał Adamowi. - A ty... - Spojrzał na Agatę. - Rób co chcesz. Możesz tu siedzieć i dobrze wyglądać, albo zająć się Adamem.
Ag: To wybieram Adama. Nie znam niemieckiego.
F: A znasz jakikolwiek język?
Ag: Polski.
Ad: Ha! A ja znam angielski! - Pochwalił się. - Mniej więcej... dobra mniej. - Przyznał. - Ale Andrzej zna angielski, niemiecki, francuski, rosyjski. norweski, łaciński, włoski i uczy się portugalskiego i greckiego.
Ag: Ja pierdole...
F: Ty to chyba nawet polskiego nie znasz.
Ag: No dzięki! W ogóle, kto normalny uczy się greckiego i tych ich bazgrołów?!
F: A co to, w Grecji nie ma milionerów, potencjalnych inwestorów?
Ag: Wy się macie z tymi pieniędzmi... - Westchnęła i udała się po schodach na górę, a zaraz za nią poszedł Adam.

Krajewski i Woźnicka siedzieli w jednym z pokoi popijając gorącą czekoladę i jedząc szarlotkę. Do pomieszczenia wpadł profesor.
Ad: Skończyliście już to pierdolenie o Chopinie? - Spytał znudzony.
F: Prawie. - Mężczyzna otworzył jedną z szafek. Adam i Agata aż otworzyli buzie zdumieni, gdy zobaczyli, że w środku są ułożona paczuszki z gotówką.
Ad: Co ty robisz?
F: Inwestuję.
Ag: Trzymasz w domu szafkę pieniędzy?!
F: Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie się potrzebować gotówki. - Profesor włożył do papierowej torby kilkanaście paczek gotówki.
Ag: Ja się poddaję, w życiu nie zrozumiem twojej logiki, jestem na to za głupia.
F: Płacąc teraz w gotówce zaoszczędzimy jakieś 700 tysięcy. Może majątek to to nie jest, ale zawsze coś.  - Falkowicz zostawił ich z powrotem samych w pokoju.
Ag: Ja tego w życiu nie ogarnę.
Ad: Ja też, ale trudno. To jest Falkowicz, jego nie zrozumiesz. 

środa, 10 grudnia 2014

CZĘŚĆ 91




Moi Drodzy, 
możemy otwierać szampana i świętować! A jest co: dziś, 10 grudnia, mija rok od kiedy założyłam tego bloga i dodałam pierwszą część opowiadania. Dziękuję Wam strasznie za ten czas, za to, że jesteście i czytacie moje opowiadania, komentujecie. Na prawdę, wielkie dzięki! Bez Was ten blog by nie istniał. Zakładając go myślałam o 20, maksymalnie 30 częściach, a właśnie dodaję 91. Uwierzcie mi, uwielbiam tego bloga i uwielbiam dla Was pisać, w pewnym momencie chyba nawet byłam od tego uzależniona, ale ostatecznie stało się to moją pasją. Jeszcze raz, Kochanie, bardzo Wam dziękuję i mam nadzieję, że będziecie ze mną dalej! :)  Cóż, zapraszam na 91 część :D


Ag: Gdzie Consalida?! - Blondynka jak zwykle bez pukania wpadła do jego gabinetu. Przyzwyczaił się już, ta dziewczyna była porządnie zakręcona i mimo, że nieraz śmieszyło go jej zachowanie, to jednak była tak pogodną i miłą osobą, że nie dało się jej nie lubić mimo szaleństwa, którym emanowała. Internistka miała ze sobą kilka wieszaków z przeróżnymi żakietami, a na ręce zawieszonych kilka torebek i jedną przezroczystą siatkę, w której były buty.
F: Doktor Consalida operuje, nie sądzę aby wpuścili cię na blok z tymi ubraniami.
Ag: Szlag! Dobra, to który będzie elegantszy? Czarnego nie mam. - Blondynka zaczęła pokazywać mu żakiety. - Może niebieski?
F: A to zależy na kim chcesz zrobić wrażenie.
Ag: Na facecie, który może dać mi kasę.
F: Czerwony.
Ag: Tak? Dobra, a które buty?
F: Załóż co chcesz i nie rób ze mnie stylisty, ja jestem lekarzem. A jak na prawdę chcesz zrobić wrażenie to się w ogóle nie ubieraj i problem z głowy.
Ag: Super pomysł! Może mi jeszcze powiesz jaką bieliznę lubią profesorowie medycyny.
F: Moja droga, nie wiem w co ty chcesz się wpakować, ale z góry zapowiadam, że nie chcę cię potem z tego wyciągać. Jak chcesz się bawić w sponsoring, to znajdź sobie jakiegoś prawnika. Pieniądze te same, a przynajmniej nie powtórzysz historii doktor Rudnickiej. Nie warto sobie robić kłopotów w środowisku, w którym się robi jakąś karierę.
Ag: O czym ty mówisz?
F: Ja nie jestem osobą, która mogłaby kogoś umoralniać. Rób co chcesz, tylko potem nie płacz.
Ag: Ja idę szukać roboty! Jako le-kar-ka! I chcę zrobić wrażenie, najlepiej dobre, na dzianym bucu w garniaku, który jednym skinieniem palca może mnie wykopać na bruk lub zatrudnić w tej przychodni co się otworzyła naprzeciwko Wiki ulubionej restauracji. Nie wiem jak ona się nazywa, z resztą co za różnica. To które buty, bo się spóźnię!
F: Nie masz co się starać. I tak jesteś bez szans.
Ag: No dzięki, że we mnie wierzysz!
F: Agatko, to jest sieć prywatnych przychodni z renomą. Po pierwsze to tam zatrudniają praktycznie samych profesorów, ewentualnie doktorantów. Po drugie: lekarze pracujący tam ubierają się w garnitury, nie żakiety i dżinsy. I nie kolorowe, tylko czarne...
Ag: Ja nie chcę być czarnym smutasem.
F: Pozostaje ci jeszcze kolor granatowy i szary. Po trzecie: wszystkie osoby tam pracujące mają certyfikat b2 z języka angielskiego. Po kolejne: lekarzy pracujących tam obowiązują ścisłe normy zachowania. Do każdego pacjenta musisz wyjść przed gabinet, zaprosić go, przedstawić się, przywitać go w przychodni i przedstawić misję przychodni...
Ag: Ja nie chcę tam pracować!
F: I tak by cię nie zatrudnili. Nawet gdybyś cudem przeszła test z wiadomości medycznych to i tak nie masz certyfikatu z języka angielskiego, ani doktoratu.
Ag: Ale ja chcę torebkę! A Chanel kosztuje trzynaście tysięcy... Już wiem! Nakłamię w tym CV! Masz, napisz mi coś tam, jeszcze zdążę. - Kobieta rzuciła mu na biurko pendriva.
F: Agato, powiem ci to może w najprostszy sposób, abyś zrozumiała: ogarnij się. Moja propozycja jest taka: ja ci dam pieniądze na torebkę, a ty zamkniesz buzię.
Ag: Ja chcę pracę, nie pieniądze od milionera!
F: W sumie pracę też ci mogę dać. Tylko chociaż zacznij się uczyć angielskiego.
Ag: A daj ty mi święty spokój! - Niezadowolona internistka zaczęła zbierać wszystkie ubrania i dodatki, które zdążyła porozkładać po gabinecie. 
F: Przepraszam, że zburzyłem twe marzenia o zarabianiu 100 złotych za godzinę. Wybacz, życie. 

Ag: Zobaczysz, jeszcze mi dadzą 150 za godzinę!
F: Nie wątpię. Na autostradzie do Krakowa nawet 200.

Ag: Zobaczysz! Jeszcze się dorobię tej torebki! - Krzyknęła wesoło i już jej nie było. Wybiegła z pomieszczenia, jak zwykle trzaskając drzwiami, że mało szyba nie pękła. Cóż, taki był urok jej szaleństwa. Nie minęła minuta, gdy jego gabinetu wszedł Krajewski. 
Ad: Andrzej, masz chwilę? - Spytał. 
F: Wchodź. Co się stało?
Ad: Nie no, w sumie to nic... - Krajewski rozsiadł się na czerwonym fotelu.
F: Nic? - Starszy mężczyzna krótko spojrzał na brata z lekkim zdumieniem.
Ad: Wiesz, chyba się zakochałem. - Wyznał rozciągając się na fotelu. Na te słowa Andrzej przestał uzupełniać dokumentację i przyjrzał się Adamowi dokładniej.
F: Doprawdy?
Ad: Bo ona jest idealna... piękna, seksowna...
F: Która?
Ad: Jak to która?! - Oburzył się, tak jakby jego wybranka miała już tytuł miss świata. -  Kasia. - Odpowiedział w końcu dumnie. Profesorowi na te słowa zszedł uśmiech z twarzy. - W sumie to doktor Kaczmarek, bo kazała mówić sobie po nazwisku. - Westchnął młody chirurg.
Profesor ostentacyjnie wybuchł śmiechem, choć wcale do śmiechu mu nie było. Nie chciał, żeby Adam uganiał się za tą dziewczyną, bo ona raczej nie pawała do niego uczuciem.  - Tobie coś powiedzieć...
F: Adaś, dam ci radę: zejdź na Ziemię i sobie odpuść.
Ad: A co, myślisz, że nie mam szans u niej?
F: Adam, to jest elegancka, rozsądna kobieta i do tego wyrachowana. Nikt dla ciebie.
Ad: Ale ja nie chcę tylko ją przelecieć... może ona by mnie pokochała? - Spytał nieśmiało, w myślach widząc już jego i Kasię siedzących razem na łące, wśród kwiatów i ptaków, obejmujących się.
F: Raczej nasza pani doktor jest kolekcjonerką złamanych serc, nie miłą dziewczynkę. Odpuść sobie, dobrze ci radzę.
Ad: Skąd ty możesz tyle o niej wiedzieć?
F: Mam intulicję do ludzi. - Odparł wstając z czarnego fotela. Nalał dwie szklanki whisky i podał jedną z nich bratu. - Napij się, od razu ci się poprawi.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - -

B: Pani Kasiu, kochana pani profesor... - do pokoju lekarskiego, w którym lekarka uzupełniała dokumentację wpadł jeden z młodych chirurgów - Borys. - Kochana pani doktor, ja panią błagam... wielmożny pan ordynator wcisnął mi dyżur wigilijny, no ja panią błagam. Ja mam zobowiązania, dziewczynie obiecałem... Kochana pani profesor, ja panią błagam. - Borys był w stanie zrobić wiele, by koleżanka zgodziła się wziąć za niego dyżur. Uznał, że najlepiej będzie dorzucić jej tytuł pani profesor, nieważne, że nie miała jeszcze nawet specjalizacji.
Kobieta ostentacyjnie przewróciła oczami.
B: Całuję rączki, do nóżek padam! Pani profesor... - brunet rzeczywiście upadł przed nią na kolana całując jej dłonie. - Błagam, kochana pani, zmiłuj się pani. - lekarz złożył ręce jak do modlitwy.
F: Przepraszam państwa, nie chciałbym przeszkadzać, wtrącać się, aczkolwiek oświadczać się proszę doktorze poza pracą. - do pokoju lekarskiego wszedł profesor i rozsiadł się na krześle.
B: Pani kochana, pani profesor... błagam!
K: Dobrze, już dobrze tylko niechże się pan zmiłuje i puści moje nogi!
B: Dla pani wszystko, dobrodziejko! Ja wiedziałem, że pani jest święta kobieta! Dla pani, pani doktor to ja teraz wszystko zrobię! Wszystko, co tylko pani zechce, kochana!
K: Kawa wystarczy. I dla pana profesora przy okazji.
B: Już robię, dobrodziejko!
K: Proszę mnie nie nazywać dobrodziejką, bo jeszcze zmienię zdanie.
B: Jak tylko sobie pani życzy!
K: I niech pan przestanie tak krzyczeć.
B: Co tylko pani chce. Proszę bardzo. - brunet, teraz mówiąc już szeptem, postawił na biurku dwie filiżanki z kawą i wyszedł z pokoju lekarskiego.
F: Droga pani, ja nie chcę wiedzieć co wyście wymyślili z tymi dyżurami, ale pani, na własne życzenie dostała ich w grudniu 15 i ja nie zamierzam mieć kłopotów przez to, że pani pięćdziesięciokrotnie przekracza czas pracy lekarza. Dałem pani 15 dyżurów i to jeszcze jestem w stanie zatuszować w dokumentacji, ale nie zgadzam się na ani jeden więcej. Pani ma dyżury co drugi dzień i między nimi MUSI być zachowany ten 24-godzinny odstęp. Co pani z tym fantem zrobi to już mnie nie interesuje, ale proszę wiedzieć, że ja na to zgody nie wyrażam!
K: Pan jest zawsze taki stanowczy... pewny siebie? - Spytała wstając z krzesła. Podeszła do mężczyzny i objęła go jedną ręką za szyję uśmiechając się przy tym słodko. Profesor jednak zrobił stanowczy krok do tyłu.
F: Proszę coś zrobić z tymi dyżurami, albo zostanie pani wykreślona całkowicie z grafiku. Gdy już uda się pani coś ustalić bardzo proszę mnie o tym poinformować. Nie miłego dnia pani życzę. - Mężczyzna odwrócił się, lecz nim zdążył skierować się w stronę drzwi lekarka zagrodziła mu drogę.
K: To można by uznać za mobbing, panie profesorze. - I tu znaczenia nie miały wypowiadane przez nią słowa, znaczenie miał jedynie ton jakim je wypowiadała. Nawet głupi zorientowałby się, że próbuje z nim flirtować. Rozmawiając na dość dziwny temat, ale jednak.
F: Proszę nie nadużywać tego słowa, bo jeszcze trochę i będzie pani miała okazję przekonać się co na prawdę ono oznacza.
K: Groźby są karalne. Ale cóż, nieważne. A w sprawie tego jednego dyżuru więcej... na prawdę nie moglibyśmy się jakoś dogadać? Ja jestem w stanie zrobić bardzo dużo dla pracy, tak  na prawdę wszystko...
Profesor wziął głęboki wdech. Ona, kobieta, podwładna, lekarka, czy jak zwał tak zwał proponowała jemu mężczyźnie, profesorowi, ordynatorowi seks w zamian za przyzwolenie na pracę w ilościach przekraczających wszelkie, nawet naginane normy prawne i to dostrzegł by każdy głupi przyglądający się tej scenie.  Falkowicz miał serdecznie dość tej właśnie kobiety i najchętniej przedstawiłby jej znaczenie słowa "mobbing" i to w praktyce, a jeszcze chętniej przedstawiłby tej właśnie kobiecie, podwładnej, lekarce zwolnienie dyscyplinarne, ale cóż... nie mógł tego zrobić, przynajmniej prawnie.
F: Próba przekupstwa także jest karalna.
K: A może pan określić czymże ja próbuję pana przekupić, profesorze?
F: Pani doktor, ja nie zamierzam prowadzić z panią tej bezsensownej dyskusji!
K: Ależ pan jest prędki... W naszym zawodzie jest to chyba bardzo przydatne, gdy liczą się sekundy. Dobrze, tak więc przejdźmy do meritum. - Kobieta próbowała go pocałować, lecz jej się to nie udało, gdyż mężczyzna odsunął się od niej jeszcze dalej.
F: W tym szpitalu panuje pewna hierarchia i żadna byle lekarka nie będzie tego burzyć. Albo się pani dostosuje, albo bay bay.
K: Ja zawsze dostaję to czego chcę.
F: Więc nadszedł czas na zmiany. To ja jestem szefem i to ja mam to czego chcę, a pani nadaje się co najwyżej do układania papierów i to właśnie będzie pani robić. Zaczyna pani od jutra rana.
K: Profesorze, ja nie jestem kretynką. Nie po to kończyłam medycynę, żeby teraz układać papierki. Wiem, że jak się pan uweźmie, to nie odpuszcza, proszę mi wierzyć - legendy chodzą o panu niezłe. I o Consalidzie także. Ale cóż, jak to mówią, żona rzecz nabyta. Co pan na to, aby nasz konflikt przerodził się w coś milszego?
F: Wylecisz stąd, rozumiesz? I to jest kwestia dni, może kilku tygodni. Proszę sobie szukać nowej pracy.
K: Pan nienawidzi ludzi.
F: A pani może zamierza zbawiać świąt jako dobra wróżka? - Zaśmiał się.
K: Jeśli już to psuć go jako zła. Nie wyrzuci mnie pan stąd, doskonale o tym wiem.
F: A chce się pani przekonać?
K: Panie profesorze, jako iż jest pan człowiekiem, wydaje mi się rozsądnym, nie wyrzuci mnie pan stąd. Nie ma pan do tego podstaw prawnych i by to zrobić musiałby się pan narażać. A ja i tak bym nie zniknęła. Najwyżej pracowałabym tu charytatywnie, w ramach takiego odkupienia grzechów. Nie pozbędzie się mnie pan stąd, zbyt mi się tu spodobało. - Kobieta wyszła z pokoju lekarskiego. Profesor pokręcił głową z niedowierzaniem. Co za baba. - Przeszło przez jego myśl i po raz kolejny przypomniał sobie słowa wypowiedziane kiedyś przez Adama, chyba jedne z jakimi się zgadzał: "Baby są głupie, baby trzeba lać".
--------------------------------------------------

Ag: Nie, przecież to jest bez sensu! - Agata z Adamem kłócili się od godziny w niewielkim, jednosobowym pokoju w hotelu, a raczej motelu, który nie zasługiwał nawet na jedną gwiazdkę. - Przecież oni się w życiu nie zgodzą! Nawet nie ma co ich prosić!
Ad: A masz lepszy pomysł?! Ja już się wykazałem. Roztłukłem świnkę skarbonkę, żeby uciułać na pokój w tym nędznym hotelu i paluszki bo się uparłaś, że mamy ich czymś poczęstować!
Ag: Bo tak wypada! Wiesz jakiego Falkowicz ma bzika na punkcie kultury i tym podobnych głupot!
Ad: Z tych paluszków to i owszem się ucieszy. Kolejny powód, żeby nas ten buc wyśmiał!
Ag: Mój drogi, bardzo cię proszę - nie obrażaj człowieka, który nam może dupę uratować!
Ad: Przecież on się nie zgodzi! Jestem pewien!
Ag: Nie pierdol! Zgodzą się, przecież to tylko osiem dni.
Ad: Aż osiem dni, Aga! Aż! Poza tym ja tam nie wytrzymam!
Ag: Przecież chyba kiedyś już z nim mieszkałeś.
Ad: Ja?! W życiu!
Ag: Serio?
Ad: My ze sobą wytrzymujemy do 24 godzin, a potem zaczynamy sobie skakać do gardeł. Osiem dni, 192 godziny...
Ag: Adam! - Krzyknęła uradowana. - Ty umiesz liczyć! teraz to Andrzej nas na stówę przyjmie!
Ad: Nie bredź, babo! Mam telefon w kieszeni! Ja i liczenie... ty chyba żeś na prawdę zwariowała... Z resztą nieważne, najważniejsze jest teraz to, że my się pozabijamy przez te osiem dni. My jesteśmy z dwuch różnych światów! Spójrz na mnie i spójrz na niego! Ja mam w rogu pokoju stertę skarpet i nie odróżniam czystych od brudnych, bo praktycznie wszystkie są już brudne, a jemu skarpetki piorą, prasują w kant i chyba jeszcze krochmalą! Albo wyrzuca je po jednym załorzeniu... Moje są z przetworzonych śmiecie, jego z jakiejś bawełny, bambusów czy czegoś tam! - Krajewski prędko dokonał analizy skarpet swoich i brata.
Ag: Adam, nie na skaretach się świat kończy! - Usłyszeli pukanie do drzwi.
Ag: Cześć. - Agata uśmiechnęła się do nich aż przesadnie słodko. - Wejdźcie proszę, usiądźcie... - Blondynka wskazała im łóżko.
W: Powiecie mi po co nam tu kazaliście przyjechać? - Spytała, gdy oni usiedli na łóżku, a Agata i Adam stali przed nimi na baczność.
Ag: Częstujcie się! - Blondynka dalej mówiła przesadnie słodko, a na jej twarzy gościł dość sztuczny uśmiech. Intenistka wskazała ręką na dwie szklanki ze słonymi paluszkami.
F: Jak u Wolańskich. - Zaśmiał się korzystając z "poczęstunku" i założył nogę na nogę.
Ad: Mogę coś powiedzieć, Aga? - Spytał podnosząc do góry rękę.
Ag: I tak gorzej być już nie będzie. - Westchnęła.
Ad: A kto to byli ci cali Wolańscy?
Ag: A co za różnica! Zmieniam zdanie, może być gorzej. Nic nie mów, Adam!
Ad: Jak se chcesz. - Krajewski zamilkł i przez chwilę cała czwórka wpatrywała się w siebie nawzajem.
F: Dobrze, powiedzcie mi o co chodzi? Zachowujecie się przynajmniej dziwnie i to oboje, co mnie zaczyna niepokoić.
Internistka szturchnęła Adama łokciem.
Ag: No otwórz mordę. - Warknęła w jego stronę, gdy ten się nie odzywał.
Ad: Zakazałaś mówić!
Ag: Odwołuję, gadaj!
Ad: No widzicie... - Zamilkł chcąc dobrać odpowiednie słowa.
Ag: Wynikła taka sytuacja...
Ad: To wszystko przez Trettera. Wymieniają nam w hotelu okna i my się nie mamy gdzie podziać, a to zajmie osiem dni co też jest winą Trettera i nie mamy co z sobą zrobić i... chcielibyśmy się do was wprowadzić.
Na te słowa mina zrzedła zarówno Andrzejowi, jak i Wiktorii.
Ag: Może damy wam chwilę na wyjście z szoku, zastanowienie się... pójdziemy do baru. Chodź Adam. - Krajewski posłusznie udał się w stronę drzwi. - Częstujcie się, nie ma co się krępować. - Dorzuciła na koniec i już ich nie było.
W: Chyba nie mamy wyjścia.
F: To ja się wyprowadzam.
W: Słucham?
F: O tyle o ile Agata jest nieszkodliwym dziewczęciem, tak Adamowi miana miłego chłopca przyznać nie można. Ja z nim nie wytrzymam osiem dni, nawet mowy nie ma. Dajmy im pieniądze na wynajęcie apartamentów w hotelu i będzie i im lepiej i nam.
W: Nieee, to by wyglądało jakbyśmy za wszelką cenę nie chcieli ich brać do siebie.
F: Nie wiem jak ty, ale ja za wszelką cenę nie chcę brać Adama do naszego domu.
W: Co ty się tak do niego przyczepiłeś? A do Agatki nic nie masz, bo co? Ma cycki?
F: Tak i chcę ją wziąć do nas, aby ją podglądać. Biegnę zainstalować kamery w pokoju dla niej i w łazience.
W: Dobra, co robimy?
F: Bierzemy Agatę, Adama wysyłamy do Szwajcarii, chociaż ja dalej jestem za rozwiązaniem z daniem im pieniędzy.
W: Pieniądze odpadają od razu. A Adam... będzie mu przykro... no zgódź się! Pogadam z nim, postara się nic nie zniszczyć i nic nie ukraść.
Profesor westchnął zrezygnowany.
F: Że też akurat teraz musiała z ciebie wyjść Matka Teresa... Dobrze, zgadzam się, bierzemy ich, ale jego na twoją odpowiedzialność i wiedz, że mi się to nie podoba.
W: Kocham cię! - Krzyknęła uradowana z decyzji profesora. 

Przepraszam za wszelkie błędy, część pisałam na szybko, gdy się zorientowałam, że to już dziś mija rok :) Czekam na Wasze komentarze, kochani, mając nadzieję, że i tego, wyjątkowego dnia (jak dla tego bloga) będziecie ze mną :)

sobota, 6 grudnia 2014

Jednoczeńściówka Ani :)

Moi Drodzy!
Nie wiem, czy kojarzycie, ale jakiś czas temu napisałam początek jednoczęściówki prosząc Was o dokończenie i wysłanie mi na maila. I dziś właśnie otrzymałam, jedyne do tej pory dokończenie w wykonaniu Ani. Opowiadanie jest wspaniałe, sami dojdziecie do tego wniosku po przeczytaniu. Co tu więcej pisać? Zapraszam :)
Jeśli ktoś nie czytał mojego początku, to podsyłam wam linka: <klik>


Ag: Co zamierzasz teraz zrobić? - spojrzała badawczo na przyjaciółkę.                                                                                                      W: Nie wiem Agata… ja nic już nie wiem… - odpowiedział Wiktoria chowając głową w dłoniach                                            Ag: Kochasz go?                                                                                                                                                                                             W: Nie wiem, Andrzej on, on jest….  Łączyło mnie z nim coś wspaniałego ale po tym wszystkim nie wiem co mam robić. - Wiktoria zaczęła przypominać sobie chwile spędzone wspólnie z profesorem, mimo iż próbowała o nim zapomnieć to wszystko i tak ciągle do niej wracało, w snach w marzeniach, zawsze gdy go widziała zastanawiał się jak mogła by wyglądać ich wspólna przyszłość.                                                                                                                                         Ag: Pytałam o Tomasza. To z nim masz wkrótce wziąć ślub - Agata wyrwała przyjaciółkę z rozmyślań.                                   W:  A … o Tomasza - Wiktorii zrobiło się głupio lecz próbowałam nie dać tego po sobie poznać - czuję się przy nim bezpiecznie, wiem że mogę mu zaufać i że mnie nie wystawi a to chyba najważniejsze, czy nie?                                                              Ag: To jest ważne ale na tym nie buduje się związku, zaufanie, przyjaźń to jest dobra dla przyjaciół w małżeństwie chodzi o coś więcej, o miłość!                                                                                                                                                                                 W: Co ty możesz o tym wiedzieć, przespałaś się z połową szpitala - z męską połową. Ty będziesz mnie uczyć tego jak ma wyglądać mój związek. Dwa razy odbiłaś męża swoim koleżankom z pracy - to nazywasz miłością… 
Agata  nie wytrzymała gorzkich słów przyjaciółki, ostatnio coraz częściej je od niej słyszała. Wybiegła na schody i rozpłakała się na dobre. Biła się ze swoimi myślami wiedziałam że Wiki ma trochę racji, wie że źle zrobiła mieszając w  małżeństwach Latoszków i Rogalskich ale czy to była tylko jej wina, Marek, Witek oni przecież też mieli swój wkład w te sprawy , ciekawe czy inni też tak o niej myślą, jako o łatwej lasce, którą każdy może mieć , która rozwala szczęści innych. Z rozmyślań wyrwał ją Adam, który od czasu śmierci Romy bardzo się zmienił. Długo zajęło mu dojście do siebie po tym co się stało, początkowo o wszystko obwiniał brata, miał do niego żal, nie umiał mu wybaczyć tego że nie powiedział mu o chorobie ukochanej, że jej nie uratował. Całkowicie oddał się pracy, bardzo angażował siew historie i los swoich pacjentów, cały czas przebywał w szpitalu, często spał w nim i jadł. Szpital był jego azylem. Pomagając innym na chwilę zapominał o śmierci ukochanej. Bardzo pomagała mu wtedy Agata, ich relacje bardzo się zacieśniły. A o Wiktorii zapomniał i tak było mu dobrze.
Ad: No hej, co tak sama siedzisz? – chłopak przysiadł się do internistki                                                                                         Ag: Rozmyślam nad tym jaką to suką jestem.                                                                                                                                     Ad: Nie rozumiem… - odrzekł wyraźnie zdziwiony słowami przyjaciółki.                                                                                            Ag: Rozmawiałam z Wiktorią, usłyszałam od niej sporo gorzkich słów, gorzkich ale prawdziwych!                                                Ad: Nie przejmuj się nią. To już nie jest ta sama Wiki co kiedyś, zmieniła się, kiedyś zawsze można z nią było pogadać, nawet ze mną rozmawiała i wspierała mnie mimo iż non stop do niej zarywałem i uprzykrzałem jej życie.                              Ag: Oj tak, nie raz mówiła mi jak bardzo ją irytujesz, była na ciebie mega wściekła.                                                                       Ad: No właśnie a mimo to wiedziałem że zawsze mogę na nią liczyć                                                                                              Ag: A teraz?                                                                                                                                                                                                Ad: Co teraz?                                                                                                                                                                                                  Ag: No jak jest z wami teraz? Nic już do niej nie czujesz? Przecież kiedyś byłeś w niej na prawdę zakochany.                                             Ad: Masz rację, kiedyś wierzyłem w to że możemy być razem, ale teraz, teraz nic do niej nie czuje, teraz nawet przyjaźń z nią nie jest dla mnie ważna.                                                                                                                                               Ag:  Nie mów tak, na pewno tak nie myślisz, przecież ona zawsze była taka… niepokorna, sama nie raz się z nią ścierałam ale taka już jest.                                                                                                                                                                                                                                                                                                     Ad:  Agata, spójrz prawdzie w oczy, to już nie jest ta sama Wiki co dawniej, teraz  jest gburowatą panią ordynator, do tego ten ślub z Rzepeckim, w sumie spoko facet nic do niego nie mam, ale chyba nie wierzysz w to że ona go kocha? Ag: Nie wiem, ona twierdzi że jest jej z nim dobrze, ale moim zdaniem ona wciąż czuje cos do profesora.                              Ad: No Andrzej też bardzo się zmienił, po tym jak udało mu się wyrwać śmierci myślał że wszystko może się jeszcze ułożyć, definitywnie skończył z Kingą, chciał ułożyć sobie życie z Wiktorią, ale nie udało mu się. Teraz chodzi przybity, do tego jeszcze… śmierć… - chirurg na chwilę zawiesił głos-… Romy, zaangażował się w jej sprawę, chciał jej pomóc, traktował to jako swego rodzaju pokute, za krzywdy które wcześniej wyrządził innym, teraz chciał to naprawić, na prawdę chciał jej pomóc. - do oczu chirurga powoli zaczęły napływać łzy. Agata zauważyła to i przytuliła chłopaka.               Ag: Nie masz wrażenia że przez ostatnie miesiące to wszystko, cały ten szpital zmienił się. Kiedyś wszyscy - Przemek, Wiki, my nawet Nina z Borysem, wszyscy potrafiliśmy sobie pomagać, czasem było ciężko ale razem dawaliśmy radę. Teraz to wszystko się skończyło, Przemek zrezygnował z pracy, został zawodowym tatusiem, porzucił szpital, który przecież był całym jego życiem. Borys przyjął propozycje pracy w prywatnej klinice, Nina wyszła za mąż za Sambora, niebawem urodzi mu dziecko, Wiki, szkoda gadać. Nawet inni: Piotr i Hana - wydawało się że są dla siebie najważniejsi, a teraz Hana jest z Radwanem! Konica walczy o dzieci. Falkowicz stara się ukryć żal, wyżywając się na stażystkach. Tylko u Latoszków jest tak jak dawniej, czyli szczęśliwie i dobrze. Kiedyś było prościej, naszymi problemami były kłótnie o łazienkę i ostatnią kromkę chleba, czemu nie może być tak jak kiedyś?                                                                                                                                                                                             Ad: Może właśnie na tym polega prawdziwa dorosłość, może życie nie może być piękne... A co powiesz o nas, o tobie i o mnie, my też tak się zmieniliśmy?                                                                                                                                                        Ag: Dobre pytanie, myślę że tak, spójrz na siebie, kiedyś byłeś dużym dzieckiem a teraz … Teraz biorę życie na poważnie, bo wiem jak łatwo możemy stracić to na czym nam najbardziej zależy - dokończył Adam. 
Zapadła długa cisza, której żadne z nich nie chciało przerywać, dobrze czuli się w swoim towarzystwie, gdy wszyscy tak bardzo się zmienili i oddalali oni zbliżyli się do siebie. Siedzieli tak jeszcze przez godzinę rozmawiając o przeszłości o ich początkach w Leśnej Górze, co prawda Adam zaczął pracę w szpitalu jakieś 4 lata po Agacie, ale i tak mieli masę wspólnych wspomnień. Rozmawiali jeszcze przez długi czas, pogodna pogoda sprzyjała takim rozmowom mimo że były to ostatnie dni października.
Ad: Pora się zbierać, robi się chłodno.                                                                                                                                                           Ag: Nie, błagam nie… - mówiła Agata teatralnie przy tym gestykulując.                                                                                                            Ad: No już mała, idziemy!!!  - chirurg wziął przyjaciółkę na ręce i zaniósł to ich hotelu.                                                               
W hotelu rezydentów:                                                                                                                                                                              Ag: Nie mam siły, jestem padnięta, idę wziąć prysznic.                                                                                                                    Ad: Co powiesz na lampkę wina w moim towarzystwie?                                                                                                                                   Ag:  Bardzo chętnie za 15 min. będę w twoim pokoju.              
Przyjaciele spędzili kolejne godziny na rozmowie, o 3 nad ranem poszli spać, oboje zaczynali dyżur o 12, mieli więc czas by się wyspać. Agata obudziła się na kanapie z głową na kolanach przyjaciela,  do dyżuru mieli jeszcze ponad 2 godziny.
Ad: Co się tak wiercisz?                                                                                                                                                                                    Ag: Wstawaj, już 10.                                                                                                                                                                                   Ad: Spoko, zdążymy.                                                                                                                                                                                  Ag: Aała, moja szyja, ciebie też tak wszystko boli?                                                                                                                                                     Ad: I to jak, wspólne spanie na tej ciasnej kanapie to chyba nie był najlepszy pomysł.                                                                  Ag: Popieram, co powiesz na pyszne śniadanie?                                                                                                                                 Ad: Bardzo chętnie. To ja lecę trochę się ogarnąć a ty coś naszykuj.                                                                                                            Ag: OK.
Agata zeszła do kuchni, gdzie natknęła się na Wiktorię. Sytuacja między nimi była mocno napięta. Agata nie umiała wybaczyć przyjaciółce tego jak zachowuje się w stosunku do niej od kilku tygodni, z drugiej jednak strony wiedziała że nie jest jej łatwo, ten ślub i całe zamieszanie wokół tego, mimo wszystko nie potrafiła ot tak wymazać pamięci ich przyjaźni. Taka właśni była i jest Agata, zawsze potrafi dla każdego znaleźć jakieś wytłumaczenie.
Ag: Jak tam nadal uważasz że moje rady są beznadziejne i jestem zwykłą suką rozbijającą małżeństwa.  - spytała wyraźnie podirytowana internistka.                                                                                                                                                 W: Nie, Agata ja cię strasznie przepraszam, wiem że zachowałam się jak ostatnia szmata, wiem że cie zraniłam, wiesz przecież że tak o tobie nie myślę, jesteś dla mnie bardzo ważna. Błagam wybacz mi.                                                                             Ag: Nie wpadnę ci teraz w ramiona, jak gdyby nic się nie stało. Ale myślę że nie jesteśmy przedszkolakami które przez najbliższe miesiące nie będą się do siebie odzywać. Mów co postanowiłaś w sprawie profesora, ślubu i tego wszystkiego.                                                                                                                                                                                                                                                               W: Z Andrzejem chce się dziś spotkać, wyjaśnić kilka spraw. Kocham Tomasza i to z nim chce spędzić resztę mojego życia.                                                                                                                                                                                                                Ag: No cóż zrobisz jak uważasz, wiedz że mimo wszystko możesz na mnie liczyć.                                                                            W: Nawet nie wiesz jak bardzo twoje słowa są dla mnie ważne. Dziękuję.                                                                                
Ruda wyszła do pracy, musiała jeszcze przed dyżurem załatwić kilka spraw ponieważ chciała wcześniej urwać się z pracy by zdążyć na umówione spotkanie z Andrzejem. Agata z Adamem zjedli wspólne śniadanie i szczęśliwi ruszyli do szpitalnych obowiązków. Mimo iż dyżur mijał spokojnie Wiki nie mogła się skupić na pracy, wszystko leciało jej z rąk, myślała o tym co wydarzy się dziś wieczorem. Bała się tego spotkania ale chciała je mieć już za sobą. Liczyła na to że spotka Andrzeja w pracy by powiedzieć mu że przybędzie na spotkanie, dowiedziała się jednak, że wziął on kilka dni wolnego. Chciała do niego zadzwonić, lub chociaż wysłać sms-a ale za każdym razem gdy się do tego zabierała, ktoś lub coś jej w tym przeszkadzało. Dziewczyna wciąż spoglądała na zegarek. Gdy wybiła godzina 18, wyszła ze szpitala. W hotelu rezydentów odświeżyła się, założyła ulubione dżinsy i bluzkę, wypiła filiżankę kawy i rozmyślała nad tym co wydarzyło się w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Wspominała dawne czasy - dzień w którym profesor pojawił się w szpitalu, to jak przez tyle miesięcy ja gnoił i gardził nią oraz te chwile w jego towarzystwie, które niewątpliwie można zaliczyć do udanych. Gdy wyrwała się ze wspomnień na zegarze widniał godzina 18.45, założyła szpilki,  narzuciła na siebie płaszcz, wzięła torebkę i ruszyła do restauracji. Na szczęście była ona bardzo blisko szpitala, punktualnie o 18 stanęła w drzwiach restauracji. Już stąd go dostrzegła, siedział tyłem do wejścia, ta nienaganna marynarka i idealnie ułożone włosy, tak to musi być ON. Gdy podeszła bliżej poczuła zapach jego korzennych perfum, teraz nie miała już najmniejszych wątpliwości że to Falkowicz. Profesor siedział wyraźnie zamyślony, od kilku miesięcy był taki, ponury, pełen żalu i goryczy, tylko czasem w szpitalu chcąc to ukryć przybierał maskę pewnego siebie, aroganckiego i szowinistycznego szefa. Gdy zostawał sam, zdejmował tę maskę, rozmyślał, na przeszłością, o przyszłości wolał nie myśleć, bał się …
W: Andrzej - powiedziała niepewnie Wiktoria.                                                                                                                                Profesor dopiero teraz zorientował się że Consalida stoi tuż za nim.                                                                                                       F:  A więc jednak przyszłaś.                                                                                                                                                                    W: Tak, chcę żebyśmy sobie wszystko wyjaśnili raz na zawsze. Nie chcę żeby nasza znajomość tak się kończyła.                                 F: Ja też tego nie chce. Ale może najpierw coś zamówimy, mają tu świetne specjały kuchni hiszpańskiej - myślę że będą ci smakować.                                                                                                                                                                             W: No dobrze, skoro tak mówisz.  
---Pół godziny później---    
W: Dziękujemy, było pyszne. - rzekła Wiktoria do odchodzącego od ich stolika kelnera.                                                                         K: Życzą sobie państwo coś jeszcze?                                                                                                                                                            F: Nie… dziękujemy.                                                                                                                                                                                      W: Andrzej, posłuchaj mnie, to co było między nami                                                                                                                            F: Nie wiktorio zawsze to ty decydowałaś o tym co będzie dla nas lepsze, teraz pozwól, że ja to zrobię i wysłuchaj mnie. - przerwał jej Andrzej. - Kocham cię! Wiem że to tylko puste słowa, wiem że nie potrafisz mi zaufać, boisz się że wykorzystam cię i porzucę, że zakpię z ciebie. Oszukiwałem cię, kłamałem w sprawie badań, leku, Adama, twojej mamy. Wiele razy cię okłamałem, moim zdaniem zrobiłem to w słusznej sprawie ale wiem że to mnie nie usprawiedliwia. Gdy zacząłem pracę w Leśnej Górze, dostrzegłem w tobie równego rywala, osobę która może być dla mnie godnym przeciwnikiem. Nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś takiego, gnoiłem cie i uprzykrzałem ci życie, bo bałem się, zrozum bałem się bo spostrzegłem że jesteś lepsza ode mnie. Nie umiem o tobie zapomnieć, chcę żebyś była szczęśliwa, ale wierzę że naprawdę szczęśliwa możesz być tylko u mojego boku. Jestem w stanie zrobić dla ciebie wszystko, moje badanie, mój lek - pracowałem nad tym całe moje życie, wieżę że ten lek jest odkryciem na miarę Nobla. Wieżę że może on ocalić świat – z tej jednej choroby. Ale wiem też, że dla ciebie jestem w stanie go zniszczyć, zapomnieć o nim, jestem w stanie zrobić wszystko by tylko być bliżej ciebie - by być z tobą, bo kocham cię i nigdy nie przestanę!                                                                                                                                                                                                                                                                     W: Andrzej - mówiła ze łzami w oczach Wiktoria - ja… ja nie potrafię ci zaufać.  Nie chodzi o krzywdy jakie mi wyrządziłeś, bo o nich dawno już zapomniałam  chodzi o zaufanie, które w moich oczach straciłeś, przepraszam, ciężko jest mi to mówić, ale ja… ja nie kocham cię. Za 2 tygodnie biorę ślub z Tomaszem - to z nim chcę się związać na resztę życia. Wybacz mi - nigdy o tobie nie zapomnę, mam nadzieje że ty o mnie też nie.                                                                  F: Tego możesz być pewna - odpowiedział chirurg, złożył czuły pocałunek dłoni ukochanej i ruszył w kierunku wyjścia. Wyrwał się śmierci, tylko po co, po co skoro tu na ziemie i tak nikt na niego nie czeka, nikt go nie chce..                                                             
----Tydzień później --- 1 Listopada -  Dzień wszystkich świętych
Przygotowania do ślubu Tomasza i Wiktorii szły pełną parą, Agata pomagała przyjaciółce, robiła to trochę wbrew sobie ale wiedziała że musi jej pomóc. Po za Agatą nikt nie wspierał narzeczonych, Adam, Przemek – oddalili się od przyjaciółki, nie byli nawet pewni czy chcą iść na ślub. Konica, Gawryło, Latoszkowie – wszyscy udawali szczere uśmiechy życząc im powodzenia i szczęśliwych przygotowań ale tak naprawdę każde z nich czuło że nie jest to szczera, prawdziwa miłość. 
--- grób rodziców Adama i Andrzeja --- 
F: Widzę, że już nie tylko ja ich tu odwiedzam.  - profesor podszedł do grobu rodziców, przy którym stał już Krajewski.                                                                                                                                                                                                                                          Ad: No tak, w końcu… to moi rodzice.                                                                                                                                                     F: Myliłem się.                                                                                                                                                                                          Ad: Co masz namyśli?                                                                                                                                                                                         F: Myliłem się myśląc, że jesteś głupim, niewychowanym, rozpieszczonym bachorem. Jesteś mądry, mądrzejszy niż sądziłem. Po śmierci Romy bardzo się zmieniłeś, dorosłeś, bierzesz odpowiedzialność ze swoje czyny.                                            Ad: Błagam nie mów już dłużej bo powoli zaczynam myśleć że zmieniam się w ciebie.                                                                                                           Oboje szczerze się do siebie uśmiechnęli, Andrzej zawsze był dla Adama kimś ważnym, wzorem, trochę ojcem. Gdy dowiedział się że jest jego bratem, po kilku kłótniach, kacach i złamanych nosach zaczął się z tego cieszyć. Nigdy nie prawili sobie komplementów, była to raczej szorstka miłość, ale miłość której każde z nich potrzebowała.                                   Ad: Andrzej, powiedz, dlaczego… dlaczego zaczynamy doceniać to co mamy dopiero gdy bezpowrotnie to stracimy? Gdy całe nasze życie się zawali, dopiero wtedy  zaczynamy rozumieć jak wielki szczęście mieliśmy.                                                                                               F: Cóż, tak już niestety jest, Adam, kiedy mnie zabraknie, proszę nie popełniaj moich błędów.                                               Ad: A co jeśli już je popełniłem.                                                                                                                                                                    F: To znaczy że jednej coś nas łączy braciszku. Proszę kiedy mnie tu nie będzie zaopiekuj się Wiktorią.                                             Ad: Ale jak to, jak to cię nie będzie?                                                                                                                                                          F: Proszę obiecaj mi to!                                                                                                                                                                            Ad: Ale co to znaczy że cię tu już nie będzie? Przecież pokonałeś tamtą chorobę? Andrzej o co chodzi?                                                       F: Adam, ja, wyjeżdżam. Postanowiłem to i nie zmienię mojej decyzji, za tydzień wyjeżdżam do Kanady, tam będą kontynuowane badanie nad moim lekiem, tu nic mnie już nie trzyma, no po za tobą braciszku, mam nadzieję że będziesz mnie odwiedzał.                                                                                                                                                                           Ad: Dobrze to przemyślałeś?                                                                                                                                                                            F: Tak, jeszcze kilka tygodni temu myślałem że wszystko jakoś się ułoży. Ale teraz wiem że nie. Nie chce tu być, nie chce pracować z nią w jednym szpitalu.                                                                                                                                                      Ad: Rozumiem.  Będę tęsknił, naprawdę.                                                                                                                                                   F: Wiem, ja też.
Dzień ślubu Wiktorii i Tomasza. 
W: Agata, gdzie są moje buty? Agata?!?                                                                                                                                                         Ag: Już, już je niosę, nie panikuj to tylko ślub.                                                                                                                                                     W: Tylko ślub? Agata to może być najważniejszy dzień w moim życiu.                                                                                           Ag: Mógł by być, gdy by obok ciebie był Andrzej.                                                                                                                             W: Kocham Tomasza.

Godz. 1700 – ślub
Goście czekali już przed wejściem do kościoła. Był Tretter, Latoszkowie, Konica, Hana z Radwanem, Piotr, Ola, Klaudia, Nina, Michał. Wszyscy oni przyszli bo tak wypadało, koleżanka z pracy, pani ordynator, głupio było by nie przyjąć zaproszenia, ale żadne z nich nie wierzyło w ten związek. Zbliżała się limuzyna, a w niej pani młoda w pięknej białej sukni, Tomek, Agata i przyjaciel Tomasza  - Kamil. 
…. Kilka minut później…. Agata stała z Wiktorią w drzwiach kościoła.
Ag: Jesteś pewna tego co robisz?                                                                                                                                                                                    W: Tak
---godzinę później---
Para młoda przyjmowała życzenia i prezenty od gości. Pod kościół podjechał dobrze znany wszystkim samochód, Wiktoria od razu dostrzegła kto w nim siedzi, zamurowało ją. Nie sądziła że on się tu pojawi.
F: Witaj Wiktorio. - Powiedział Falkowicz gdy stał już tuż przed młodą parą.                                                                                   W: Nie sądziłam że przyjdziesz. Ale cieszę się że tu jesteś.                                                                                                             F: Zależy mi na twoim szczęściu, chcę dla ciebie tego co najlepsze, kocham cię, wiem że ty mnie nie, dlatego życzę ci szczęścia na nowej drodze życia. – profesor wręczył młodej parze prezent, pożegnał się uściskiem dłoni z Tomaszem  i przybliżył się do WiktoriI.                                                                                                                                                                                 F: Pamiętaj, zrobię wszystko by być bliżej ciebie. – szepnął wprost do jej ucha. Wiktoria nie zdawał sobie sprawy z tego jak prorocze będą te słowa, nie sądziła też że jest to ostatni raz kiedy widzi Andrzeja.                                                  F: Żegnaj Wiktorio, rzekł jeszcze na odchodne profesor. Wsiadł do samochodu wszystko było już gotowy, to były ostatnie jego chwile w Polsce. Za 2 godziny ma samolot do Kanady. Siedząc już w samochodzie ostatni raz wymienił spojrzenie z ukochaną i ruszył… w swoją drogę.
Tydzień później.
Kilka dni po ślubie Wiki wróciła do pracy. Na odprawę przyszedł dyrektor, miał dla wszystkich ważna informację.                                                  T: Proszę o ciszę. Muszę powiedzieć wam coś ważnego. Profesor Falkowicz opuścił nasz szpital. Z tego co wiem opuścił także Polskę, nie ukrywam że to dla nas wielka strata, nie wiem czemu do tego doszło. No cóż ale my musimy pracować tak jak wcześniej. Wierzę że zmiany jakie wprowadził profesor, które jak wiadomo nie do końca nam się podobały zostaną mimo iż nie ma już tego, który pilnował ich przestrzegania. Falkowicz odmienił ten szpital, zdecydowanie na lepsze, mam nadzieję że standardy jakie wprowadził zostaną z nami .                                                                W: Ale co się stało, dlaczego odszedł?                                                                                                                                                         T: Nie wiem, otrzymałem wypowiedzenie, przekonywałem go żeby jeszcze to przemyślał, nie chciał słuchać. Nie mam pojęcia co się wydarzyło ani gdzie teraz jest, nie wiem czy wróci kiedyś do Polski.                                                                                                                                      Ad: Jest w Kanadzie. Do Polski nie wróci, nigdy. Po tych słowach Adama, wszystkim zrobiło się… jakoś… dziwnie. Nie darzyli go sympatią on ich też nie, mimo to jego odejście bardzo ich dotknęło. Wiedzieli że coś ważnego, właśnie się skończyło.
2 lata później.
Wiktoria wiodła spokojne, pozornie szczęśliwe życie u boku męża. Razem z nimi zamieszkała Blanka, studiowała w Polsce. Tomaszowi nie zbyt podobało się to że dziewczyna mieszka z nimi. Mimo to początkowo wszystko wydawało się być sielanką. Nie trwało to długo.
W: Gdzie ją zabieracie? - prawie krzyczała przerażona Wiktoria.                                                                                                    K: Będziemy operować, ona, ona może tego nie przeżyć, pożegnajcie się z nią. – rzekł kardiochirurg                                      W: Ale , jak to, ona nie może umrzeć, przecież nigdy nie skarżyła się na serce. To niemożliwe. -  Blanka, skarbie, trzymaj się, za kilka godzin się obudzisz, i będziesz zdrowa, słyszysz nie poddawaj się, musisz walczyć.
11 godzin później.
K: Robiliśmy co w naszej mocy, nie wiemy dlaczego nagle jej serce tak bardzo się uszkodziło, na razie jest stabilna, ale jej serce jest bardzo, bardzo słabe. Bez przeszczepu nie przeżyje dłużej niż 5-6 tygodni. Przykro mi. – Po tych słowach chirurga, Wiki osunęła się na ziemię, jej córka zaraz umrze a ona nic nie może zrobić. Tego co teraz czuła Wiktoria nie dało opisać się słowami.                                                                                                                                                                 Następne dwa tygodnie Wiki z Tomaszem spędzili przy łóżku Blanki, która leżała na oiomie, był w śpiączce farmakologicznej, większość funkcji życiowych wykonywały za nią maszyny, było bardzo źle. Tomasz wspierał Wiki, choć tak naprawdę, nie wiele obchodził go stan zdrowia Blanki w końcu nie była jego córką.
T:Wiki,musisz odpocząć, idź do domu, prześpij się.                                                                                                                                    W: Ona umiera, a ja mam odpoczywać -  wykrzyczała przez łzy kobieta.                                                                                     T: Zrozum, nie możemy jej już pomóc. Ona i tak umrze.                                                                                                                      W: Czy ty sama siebie słyszysz, wynoś się, nie chcę cię znać!!!!
2 dni później - Rozmowa Andrzeja z Adamem.                                                                                                                                       Ad: Kiedy ten twój cud zostanie opatentowany?                                                                                                                                    F: Myślę, że za 3-4 miesiące. Ad: Dopiąłeś swego, nie sądziłem że ci się uda. Gratulują.                                                                     F: Dziękuję. Co u ciebie, co w szpitalu?                                                                                                                                          Ad: Szpital jak szpital, chaos, bałagan nie to co za twoich czasów.                                                                                                                                         F: A co u państwa Rzepeckich?                                                                                                                                                                  Ad: No niezbyt kolorowo, ta córka Wiki – Blanka – wykryto u niej jakąś chorobę serca, ponoć jeśli nie przeszczep to … to nie pożyje dłużej niż 4 tygodnie. Na te słowa Falkowicz zaniemówił, zaczął sobie wyobrażać co teraz musi czuć Wiki.                                                                                                                                                                                                          Ad: Halo, Andrzej jesteś tam?                                                                                                                                                            F: yyy Tak, jestem, to straszne, Naprawdę jest aż tak źle?                                                                                                                           Ad: Lekarze mówią że przeszczep daje 80% szans że uda się ocalić jej życie, no ale wiesz jak to jest ze znalezieniem dawcy, raczej marne szanse. Jest w najlepszej klinice w Polsce, u tego twojego kolegi ze studio, Jarka?                                F: Janka.                                                                                                                                                                                                Ad: No może, nie pamiętam. W każdym razie najlepsi specjaliści nic nie mogą zrobić. Wiesz co mi to przypomina?          F: Romę.                                                                                                                                                                                               Ad: Jej też nikt nie mógł pomóc, nawet ty.                                                                                                                                                      F: Może tym razem będzie inaczej. Przeprasza cię muszę coś załatwić.                                                                                                                                                                Ad: Jasne, cześć. Zadzwoń jutro jak będziesz miał czas.
Andrzej bardzo długo myślał nad tym co usłyszał od brata. Romie nie był w stanie pomóc, teraz zrobi wszystko by pomóc Blance. Od razu zadzwonił do Janka, swojego kolegi, który zajmuje się dziewczyną. Dowiedział się wszystkiego, co było mu potrzebne. Tak jak mówił Adam jedynym wyjściem był przeszczep. Jak na razie dawcy o takiej samej grupie krwi i wszystkich innych czynnikach pozwalających na przeszczep nie było. Los chciał że wszystkie te warunki spełniał nie kto inny – tylko On, profesor Falkowicz. Przez kolejny tydzień długo myślał nad tym co chce zrobić,  był pewien że dobrze robi, nie chciał odchodzić z tego świata, ale tylko w ten sposób mógł znaleźć się bliżej Wiki – przynajmniej częściowo. Załatwił wszystkie sprawy związane z lekiem, zakończył dzieło jego życia, za kilka miesięcy będzie ono ratować życia milionom. A on stanie się bogaty i sławny na całym świecie – kiedyś nic więcej do szczęścia nie było by mu potrzebne, jednak teraz ma inne priorytety. Pewnie gdyby kilka lat temu nie trafił do Leśnej Góry, jego życie było by zupełnie inne. 

2 dni później – Polska.
Andrzej był już w Polsce, o tym że jest wiedział tylko Adam. Miał się  z nim spotkać dziś wieczorem.
Wieczór.                                                                                                                                                                                                      Ad: No witaj braciszku, nawet nie wiesz jak się cieszę że jesteś, wiedziałem że długo za tym oceanem nie wytrzymasz. F: Też się cieszę że cię widzę, nawet nie wiesz jak bardzo. Adam muszę ci coś powiedzieć.                                                                                 Ad: Coś się stało?                                                                                                                                                                                            F: I tak i nie.  Podjąłem pewną decyzje. Nie mogę powiedzieć o co chodzi. Chcę komuś pomóc,  komuś na kim bardzo mi zależy. Chcę żebyś wiedział że cieszę się że cię mam i przepraszam że kiedyś cię okłamywałem. Prawdopodobnie to jest ostatni raz kiedy się widzimy. Proszę nie popełniaj moich błędów, wiem że nie raz ci to mówiłem, wiem też że się zmieniłeś i jesteś innym człowiekiem. Ad: Ale Andrzej, o czym ty do cholery gadasz, jak to widzimy się ostatni raz, co ty chcesz zrobić, znów gdzieś wyjeżdżasz? Andrzej mów mi o co chodzi, ja się o ciebie martwię, rozumiesz to?!!                                  F: Nie, nigdzie nie jadę, wręcz przeciwnie, zostaje tu, może nawet na zawsze. Muszę już iść, żegnaj bracie.                      
Profesor wyszedł z hotelu rezydentów w którym spotkał się z bratem. Natknął się na Agatę.
Ag: Profesor?! Co pan tutaj robi? Wrócił pan?                                                                                                                                                                       F: Witam pani Agato. Można tak powiedzieć. Co u Wiki? Co z Blanką? –Andrzej udawał że mało wie o chorobie Blanki, tak naprawdę wiedział wszystko.                                                                                                                                                         Ag: Coraz gorzej, Blanka, ona umiera. Nic nie można zrobić.                                                                                                            F: Można, można ją uratować. Muszę już iść, proszę zaopiekować się Adamem, żegnam.
Agata nie wiedziała co ma myśleć po rozmowie profesorem z jednej strony mówi że wraca, później mówi że mam się zaopiekować Adamem, no to w końcu zostaje czy nie? Coś kręci. Jutro muszę pogadać o tym z Adamem.
Ranek.
Ag: O hej Adam, jak się spało?                                                                                                                                                                       Ad: Źle, nie mogłem usnąć, myślałem o Andrzeju . Wczoraj wrócił do Polski, bredził coś od rzeczy jak by był na haju. Boję się o niego.                                                                                                                                                                                Ag: Też go wczoraj spotkałam, mówił coś że mam się tobą zaopiekować. Bardzo był dziwny.                                                                 Ad: Mi mówił że widzimy się ostatni raz, co ci jeszcze mówił? Ad: Coś że Blance da się pomóc.                                                                                                Ad: Nie rozumiem, przecież jedynym sposobem jest…. przeszczep. – Adam zaczął się domyślać co chce zrobić jego brat. Agata także. Natychmiast wsiedli do auta i ruszyli w kierunku domu profesora.                                                              Ad: Cholera, nie odbiera! Obyśmy się mylili.
Kilka minut później byli pod domem chirurga, na wjeździe stała karetka .
Ad: O boże, Andrzej!!!! – zaczął krzyczeć przerażony chłopak widząc jak sanitariusze wynoszą Andrzeja na noszach z jego domu.                                                                                                                                                                                                      L: Kim państwo są?   - spytał lekarz pogotowia.                                                                                                                                                         Ad: Ja jestem bratem Andrzeja. Co tu się stało? Jestem chirurgiem, on też! Czemu go zabieracie?                                                                                               L: Pański brat zadzwonił po pogotowie, on, on się zabił- tzn. nie do końca, jest pan chirurgiem więc wie pan o czym mówię – doszło do śmierci pnia mózgu. Leżały przy nim 3 listy. Jeden do pana, drugi do niejakiej Wiktorii Consalidy a trzeci do nas – wiedział że jego organy będzie można przeszczepić, napisał że gdy go znajdziemy mamy natychmiast zawieść do kliniki na Barskiej i powiadomić profesora Jana Majchrzaka, który zajmuje się jakąś młodą dziewczyną. Serca tego pana ma trafić właśnie do tej dziewczyny. Przepraszam pana, musimy się śpieszyć. Niech pan jedzie za nami, pożegna się pan z nim  w szpitalu, przykro mi.
Kilka minut później .
Ag: Dlaczego, dlaczego on to zrobił? Ad: Zawsze powtarzał że chce być bliżej Wiki, teraz może mu się to udać.   Błagam cie jedź szybciej.                                                                                                                                                                                                            Ag: Zaraz będziemy.

Kilkanaście godzin później.
Operacja przebiegła pomyślnie, najbliższa doba będzie decydująca ale wygląda na to że pani córka, będzie jeszcze długo żyła. Proszę być dobrej myśli. – powiedział do Wiki lekarz po zakończonym przeszczepie.
W: Bardzo panu dziękuje.   – Wiki, nie mogła uwierzyć że to dzieje się naprawdę, nie sądziła, że to może się dobrze skończyć. Płakała ze szczęścia.                    
W: Agata, Adam, co wy tu robicie? Blanka przed chwila miała operację, ona będzie żyła!!!                                                      Ad: Wiemy, zgadnij kto był dawcą? W: Nie rozumiem? O czym ty mówisz?                                                                                                                                          Ag: Adam to nie jest dobra pora na takie rozmowy,                                                                                                                                                        Ad: A kiedy będzie, Andrzej zabił się żeby twoja córka mogła żyć, to on był dawcą. ROZUMIESZ?!!! CHOLERA JASNA CZY TY ROZUMIESZ CO ON DLA CIEBIE ZROBIŁ? ON CIĘ KOCHAŁ! TERAZ MU WIERZYSZ!!?     
Wiki nie mogła nic z siebie wydusić. Wrzeszczała, płakała, ale nie były to już łzy radości.
Przez kilka kolejnych tygodni żadne z nich nie mogło dojść do siebie, Adam stracił sens życia, nie miał już teraz nikogo. Płakał przez cały czas, nic nie jadł, z nikim nie rozmawiał. Agata, nie mogła uwierzyć w to co się stało, zarzucała sobie że te 2 lata temu gdy jeszcze wszystko mogło być inaczej mogła przemówić Wiki do rozsądku, mogła nie dopuścić do tego ślubu. Teraz jest już za późno. Wiki nie potrafiła okazać córce ze cieszy się z tego iż ta wróciła do zdrowia. Pewnie że jako matka była mega szczęśliwa że jej córka będzie żyła. Ale świadomość że Andrzej zabił się dla niej – by udowodnić że mu nie niej zależy. Zdała sobie sprawę z tego jak głupią suką jest. Rozstała się z Tomaszem, który okazał się być dupkiem.
Miesiąc później Wiki siedziała przy grobie Andrzeja. Dopiero teraz zdecydowała się odczytać list od Andrzeja.
  Droga Wiktorio!
Kocham Cię! Wiem że ty mnie też.  Nie zadręczaj się, nie mam do ciebie żalu, rozumiem że bałaś się mi zaufać. Proszę nie płacz przeze mnie. Zawsze jak będzie ci smutno, pomyśl sobie że jestem tuż obok ciebie. Będą teraz zawsze z tobą – w twojej córce. Obiecałem że zrobię wszystko by być bliżej ciebie, dotrzymałem słowa. Proszę dbaj o siebie i swoją córkę – drugi raz nie dam rady już jej uratować. KOCHAM CIĘ WIKTORIO.                                                      A.   
W: Boże dlaczego ja byłam taka głupia!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! – zaczęła krzyczeć Wiktoria i obudziła wszystkich w hotelu.                                                                                                                                                                                                  Ag: Wiki, cholera, co ty robisz, ja chce spać.                                                                                                                                        W: Agata co z Andrzejem?                                                                                                                                                                          Ag: Skąd mam wiedzieć, jutro się z nim spotkasz to się dowiesz.                                                                                                       W: To znaczy że on żyje?                                                                                                                                                                             Ag: Z tego co wiem to tak.                                                                                                                                                                    W: Agata, kocham cię.                                                                                                                                                                            Ag: Coś ci się stało? Wczoraj mówiłaś że jestem suką która rozbija małżeństwa.                                                                                                                              W: Agatka, przepraszam cię, nie wiem co ja gadałam. Miałam straszny sen, że Andrzej się zabił żeby być bliżej mnie. Jutro ci wszystko opowiem. Teraz musze do niego jechać.                                                                                                                                         Ag: Jest 3 w nocy, jutro do niego pojedziesz.                                                                                                                                       W: Nie Agata, ja go kocham. Musze mu to teraz powiedzieć. Nie będzie ślubu z Tomkiem, ja kocham Andrzeja!!                 Ag: No wreszcie gadasz rozsądnie.   
20 minut później.
F: Kto tam się dobija, o tej porze, pewnie to znowu ta idiotka Kinga.                                                                                                                        F: Wiki co ty tu robisz?                                                                                                                                                                                W: Kocham Cię!      
2 tygodnie później - miał być ślub Tomasza z Wiki a jest Andrzeja z Wiki!!!                                                                                              
W: Agata, gdzie są moje buty? Agata?!?                                                                                                                                                         Ag: Już, już je niosę, nie panikuj to tylko ślub.                                                                                                                                                     W: Tylko ślub? Agata to jest najważniejszy dzień w moim życiu.                                                                                                       Ag: Wiem, tak tylko się z tobą droczę, dobrze że wreszcie przejrzałaś na oczy. 
Godz. 1700 – ślub
Goście czekali już przed wejściem do kościoła. Byli wszyscy Tretter, Latoszkowie, Konica z dziećmi i Klaudią, Hana z Piotrem (tak,  wrócili do siebie, będą mieli dziecko, Piotr wybaczył Hanie) Ola z Przemkiem (Wiki powoli zaczynała odbudowywać przyjaźń z Przemkiem) i Samborowie . Wszyscy oni przyszli bo szczerze cieszyli się ze ślubu tej dwójki. Pod kościół podjechała biała  limuzyna, a w niej pani młoda w pięknej białej sukni, Andrzej ubrany w elegancki granatowy garnitur oraz ich świadkowie Agata i Adam
…. Kilka minut później…. Agata stała z Wiktorią w drzwiach kościoła.
Ag: Cieszę się że jesteście razem.                                                                                                                                                                  W: Dziękuję ci za wszystko, jesteś najlepsza przyjaciółką.
----pół godziny później----
K: Ogłaszam was mężem i zoną. Możesz pocałować pannę młodą.

-------------------------                                                                                                                                                                                                                     I wszyscy żyli długo i szczęśliwie. A 9 miesięcy po ślubie na świat przyszedł mały Falko.



Przepraszam za układ graficzny tego tekstu, bynajmniej nie jest to wina moja, ani Autorki - blogger nie chce współpracować z tekstem kopiowanym w Worda. 

Komentujcie proszę, Ani na pewno będzie miło!!! :)

PS: Czy ktoś jeszcze wziął się za pisanie dokończenia, z ciekawości spytam?