LICZBA WYŚWIETLEŃ

poniedziałek, 26 stycznia 2015

CZĘŚĆ 99

Brawa należą się Martynie Zakrzewskiej, która odgadła cóż za niespodzianka spotkała Wiktorię :)

H: Wiki, to nie jest tragedia, to jest potrójne szczęście. - Przekonywała ją ginekolog.
W: Potrójne szczęście?! Nie, nie, nie, to jest niemożliwe! Ja mam dwa guzy, ja umieram.
Ag: Nie masz żadnych guzów. Prawda, Hana?
H: Oczywiście, że tak. Będziesz się tylko musiała teraz oszczędzać. Zrobimy ci wszystkie badania. Agata, możesz mi podać zestaw do pobierania krwi?
Ag: Yhm.
W: Ja nie chciałam jednego, a teraz mam mieć trójkę? Ja oszaleję... - Oszołomiona lekarka posłusznie podwijała rękaw seledynowej koszuli, by Hana mogła pobrać jej krew na badania.
Ag: Znajdź w tym pozytywy, Wiki. Jedna ciąża, jeden poród - trójka dzieci.
W: Ja oszaleję... przecież ja będę wyglądać jak szafa trzydrzwiowa!
Ag: I to dosłownie. - Zaśmiała się, lecz widząc wściekłe spojrzenie Rudej spoważniała.
W: Dwójka, to jeszcze... Ale trójka?! Gdzie, troje dzieci tu?! - Kobieta dwoma rękami pokazała na swój płaski brzuch.
Ag: Zmieszczą się, nie bój się. - Pocieszała przyjaciółkę.
W: Ja nie chcę! Zabierz mi to stąd! Nie chcę gromady dzieci... - I tak rudowłosa dziewczyna wpadła w szał wykrzykując co jej ślina na język przyniesie. Dwie blondynki patrzyły to na siebie, to na zawsze opanowaną i statyczną panię doktór Consalidę.
Ag: Weź jej coś daj w żyłę.
H: Nie chcę truć tych dzieci... Może profesor ją uspokoi?
W: Profesor, profesor... A co profesor może wiedzieć o ciąży?! Gówno może wiedzieć, to nie w nim rośnie trzy małe coś! - Kobieta bezradnie opadła na fotel i wybuchła płaczem zakrywając twarz dłońmi. - I ja mam taka być przez osiem miesięcy? - Spytała zdając sobie sprawę z tego jak irracjonalnie się zachowuje. - Przecież ja oszaleję, wszyscy w moim otoczeni oszaleją...
H: Spokojnie, Wiki. Początki zawsze są trudne.
Ag: Właśnie, to był tylko pierwszy szok, przecież nie będziesz taką wariatką przez najbliższe osiem miesięcy. - Zapewniała, choć sama zaczynała obawiać się o przyjaciółkę. Gdy Wiktoria nie wiedziała, że jest w ciąży zachowywała się normalnie, lecz od kiedy była tego świadoma nie można było uznać jej za rozsądną.
Wyszły razem z oddziału ginekologicznego i szły szpitalnym korytarzem.
W: Kawa? - Spytała odruchowo, gdy zbliżały się do bufetu.
Ag: Nie wolno ci. - Przypomniała.
W: Jezu... - Jęknęła stęskniona za kofeiną. - Pączki?
Ag: Po dwa, moja droga!
Weszły do szpitalnego bufetu. Za ladą zobaczyły nie tylko panią Marię lecz także około dwudziestoletnią blondynkę. Wysoka, szczupła dziewczyna hojnie obdarzona kobiecymi kształtami uśmiechała się pięknie i wyglądała jak woskowa figurka, za to starsza bufetowa miała niezadowoloną minę. Nie zwracając na to większej uwagi zamówiły słodkości i usiadły przy stoliku. Gdy tak plotkowały, zamiast pracować do pomieszczenia wpadł Falkowicz.
F: Podwójne espresso z lodami waniliowymi, poproszę, aniołeczku. - Zwrócił się do młodej dziewczyny, co wywołało jeszcze większy grymas na twarzy pani Marii.
-Już robię, panie profesorze. - Woskowa figurka ani drgnęła i dopiero gdy profesor odwrócił od niej wzrok poszukując wolnego stolika wzięła się za przyrządzanie kawy. Chirurg spostrzegł dwie kobiety i przysiadł się do nich.
W: "Aniołeczku"?
F: Musiałem ją gdzieś zatrudnić. W administracji mogłaby zbyt namieszać, ale tu sprawdzi się wyśmienicie. No spójrzcie na minę naszej kochanej pani Marii... czyż to nie jest piękne? A ja wreszcie mam swoje espresso.
W: Nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać... - Westchnęła zrezygnowana i wzięła się za konsumpcję drugiego pączka.
T: Falkowicz!!! - Stefan gwiżdżąc w swój zielony "instrument" wbiegł do bufetu. Po szpitalu chodziły plotki, że dyrektor ukradł ten gwizdek jednemu z pacjentów, który był wuefistą. - 2.40, biję rekordy. - Powiedział sam do siebie spoglądając na stoper. - Falkowicz, co to jest?! - Dyrektor wrócił do przewodniego tematu i dwoma, wyprostowanymi rękami wskazywał na blondynkę, która stała do nich akurat tyłem za ladą.
F: Nasza nowa bufetowa, dyrektorze.
Młoda kobieta odwróciła się do nich przodem i uśmiechnęła się czarująco do Stefana, na co temu z wrażenia otworzyła się buzia. Dopiero teraz zobaczył duże piersi i pełne usta nowej pracownicy. Kobieta weszła zza lady i dyrektor mógł podziwiać jej długie nogi. "Woskowa figurka" podeszła do nich z tacą stawiając przed Falkowiczem filiżankę z kawą.
T: Panie profesorze, dlaczego pan mi wcześniej nie przedstawił naszej nowej koleżanki? - Stefan nagle zmiękł.
-Ania. - Kobieta wyciągnęła w jego stronę dłoń.
T: Stefan. - Odparł dalej nie mogąc oderwać wzroku od dziewczyny. - DYREKTOR Stefan. - Podkreślił wagę swego stanowiska, na co profesor zaśmiał się ironicznie za co został skarcony wrogim spojrzeniem "szefa".
Stefan, przepraszam, dyrektor Stefan, wraz z nową pracownicą opuścili bufet.
Ag: To ja może...? - Dziewczyna spojrzała sugestywnie w stronę drzwi. Chciała zostawić ich samych.
W: Nie, nie. Zamówimy więcej pączków.
F: Moje drogie damy, o cóż tu chodzi?
-O nic. - Odparły jednocześnie, uśmiechając się do niego.
F: Ja i tak się dowiem, co żeście nabroiły. Trzy pączki, poproszę! - Zwrócił się do pani Marii.

Wiem, że ta część nie jest zbyt genialna... Następna będzie lepsza :)
Zdecydowałam się aktywować aska, więc jeśli jest ktoś chętny -> http://ask.fm/zakrencona288

czwartek, 22 stycznia 2015

CZĘŚĆ 98

Blond lekarka stała od godziny przy wyjściu ze szpitala wpatrzona w szybę. Obserwowała ludzi, przebierając nogami i nie mogąc doczekać się przyjazdu Wiki i Andrzeja. Wczorajszego dnia nie śmiała do nich dzwonić, czy pisać, ale już nie mogła wytrzymać w tej niepewności i całą noc zastanawiała się jak przebiegły "negocjacje" małżonków, a co ważniejsze - jaki przyniosły efekt. Uśmiechnęła się szeroko widząc podjeżdżające pod szpital czarne Infiniti - nawet nie musiała patrzeć na kierowcę, nikt inny w całym szpitalu nie miał auta wartego 300 tysięcy i nikt inny nie parkował na miejscu dla inwalidy, a Falkowicz robił to prawie zawsze. W końcu to miejsce jest zawsze wolne i do tego jeszcze dwa razy szersze. A że Falkowicz inwalidą nie jest, to już zupełnie inna kwestia.
Zadowolona internistka podbiegła do samochodu.
Ag: No i co?! Jak Consalida się ustosunkowała?
F: Będziesz ciocią. - Oznajmił. Dziewczyna radośnie klasnęła w dłonie.
Ad: Hello! A wy co tacy szczęśliwi? Wyruchałeś naszego aniołka, czy co? - Krzyknął idąc kilka metrów od nich i już po chwili stał obok nich.
Ag: Dziecko będzie! - Oznajmiła zadowolona.
Ad: Stary, nie wystarczy ci, że Wiki zaciążyła, jeszcze Adze musiałeś bachora zrobić? I to niby ja jestem nieodpowiedzialny... - Krajewski pokręcił głową z niedowierzaniem. - Moja szkoła.
Ag: Zamknij mordę, baranie!
Ad: O co ci chodzi, laska?! Ja was nie kumam...
F: Wiktoria jest w ciąży, oświeciło cię?
Ad: To to wiemy już od Wigilii. Weź ty może zacznij łykać te swoje leki na miażdżochę, bo jutro będziesz się cieszył, że twoja żona zgodziła się za ciebie wyjść.
Ag: Aaaa, bo on nic nie wie... - Oświeciło dziewczynę.
F: I wiedzieć nie musi. Przeziębisz się. - Stwierdził patrząc na dziewczynę stojącą przed nim w samym białym fartuchu. - Jest minus piętnaście. Do szpitala, dzieci, już.
-Tak  jest, panie profesorze. - Przytaknęli jednocześnie znudzonym głosem, niczym pielęgniarki i posłusznie udali się w stronę wejścia do szpitala.
Ag: A Wiki gdzie?
F: Rozmawialiśmy wczoraj do 4.00 nad ranem. Była zmęczona, nie chciałem jej budzić.
Ad: Taa, rozmawiali! Dam se rękę obciąć, że ruchał ją do rana!
F: Zazdrość przez ciebie przemawia, zazdrość, braciszku. Na odprawę, już!

Po krótkim omówieniu najważniejszych spraw w pokoju lekarskim wszyscy lekarze wyszli z gabinetu chcąc udać się do sali pacjentów, lecz przeszkodził im w tym tłum, który zgromadził się na korytarzu.
-Panie profesorze, ja pana kocham! - Krzyknął około sześciedziesięcioletni mężczyzna.
-Bo pan jest najlepszy! - Dodała około dziesięć lat młodsza kobieta. I tak, ku uwielbieniu profesora, cały tłum pacjentów zaczął chórem odśpiewywać "Sto Lat". Z jakiegoż to powodu? Tego nie wiedzą chyba nawet oni sami. Tak jak zapewne każdemu lekarzowi byłoby miło w takiej sytuacji, tak profesora  wcale to nie ucieszyło i z krnąbrną miną wysłuchiwał śpiewów, a raczej wrzasków.

Rudowłosa piękność w zabójczym tempie przemierzała szpitalne korytarze. W pewnym momencie potknęła się i przewróciła. Zaklęła pod nosem, lecz szybko podniosła się z podłogi i popędziła dalej przed siebie. Wpadła do pokoju lekarskiego trzaskając drzwiami.
W: Gdzie on jest?! - Warknęła wściekle w stronę blond koleżanki, która przeglądała dokumentację medyczną.
Ag: Dobrze się czujesz? - Spytała nie zbyt przejęta irytacją przyjaciółki internistka. - O kogo ci chodzi?
W: O Andrzeja, a o kogo mi może, kurwa mać, chodzić?!
Ag: Aaa, u Andrzeja wszystko ok. - Odparła podpisując wypis swojego pacjenta.
W: Jest 13.00! A ja wstałam w południe, bo on sobie poszedł do pracy nie racząc mnie obudzić!
Ag: No i? Weź nie przeżywaj. Mówił, że położyliście się wczoraj o czwartej nad ranem i byłaś bardzo zmęczona, nie chciał cię budzić.
W: Ja go zabiję!
Ag: Consalida... zmiłuj ty się. - Internistka wstała zza biurka i stanęła naprzeciw koleżanki kładąc dłonie na jej ramionach. - Facet upchnął twój dyżur na izbie Jakubkowi i uzupełnia za ciebie papiery, czy ty na prawdę jesteś nienormalna? Usiądź tu sobie spokojnie, ja ci zaparzę meliski i nie dramatyzuj. - Mówiąc to Woźnicka delikatnie popchnęła rudowłosą przyjaciółkę na kanapę, a sama włączyła czajnik. - Co się z tobą dzieje? Ja tu siedzę od rana i papiery uzupełniam, a ty zamiast się cieszyć że tego nie robisz, to jeszcze marudzisz. Chcesz się zamienić?
W: Ja już sama nie wiem, kurwa mać, czego ja chcę!
Ag: To skoro nie wiesz, to ja ci powiem. Chcesz napić się herbatki, zjeść ciacho i być miłą dla swojego wspaniałego męża. Chcesz pójść do Hany na badanie i chcesz zastosować się do jej zaleceń. Tyle chcesz, nic więcej ci nie potrzeba.
W: Hana, właśnie! To mi do głowy nie przyszło. Pójdziesz ze mną? - Spytała już w o wiele lepszym nastroju, podnosząc się z kanapy.
Ag: To znaczy, ja mogę, ale masz jeszcze męża. - Przypomniała.
W: Jeszcze tego mi brakowało! Na stówę Hana będzie nawijać o oszczędzaniu się i tak dalej. Jak on by się tego nasłuchał, to by mi chyba zabronił wstawać z łóżka! Idziemy?
Ag: No idziemy, idziemy! - I tak obie kobiety udały się na oddział ginekologiczny. Już po kwadransie doktor Goldberg zaprosiła je do gabinetu. Robiły właśnie usg. Dwie blondynki patrzyły w ekran z niedowierzaniem.
W: No co jest, dziewczyny? - Spytała, widząc ich miny i sama spojrzała na monitor. - Ja pierdolę. - Tylko tyle była w stanie z siebie wydobyć.

Kochani, po obejrzeniu ostatniego odcinka - 584 zastanawiam się, czy to FaWi, które ja tu tworzę ma jakikolwiek sens. Kiedyś te opowiadania miały coś wspólnego z serialem, teraz nie ma co ukrywać - to co ja piszę odbiega kompletnie od serialu. Dorzuciłam tu Adam i Agatę (ta druga to sama nie wiem co tu robi) i powstało coś takiego... Ja innych opowiadań tworzyć już nie umiem, przyzwyczaiłam się, że piszę o FaWi w takiej sytuacji, jednak w serialu jest ono zupełnie inne. W odcinku 584 jedni zobaczą koniec, inni początek FaWi, jak pisał Kisiel na fb. Ja widzę początek. Nie ważne czy połączy ich wielka miłość, czy też nie - mnie zadowala już to co zobaczyłam w przedpremierowym odcinku. I właśnie teraz zaczęłam się zastanawiać czy komukolwiek jeszcze się podobają moje opowiadania, czy czytacie je z przyzwyczajenia? Ten blog ma 600 wyświetleń dziennie, ale czy kogoś serio to interesuje, czy tak jak pisałam, jest to zwykłe przyzwyczajenie?

środa, 21 stycznia 2015

"Sam, całkiem sam"

Nagle świat stał się dla niego piękniejszy. Wiktoria, Adam... Obiecali, że przy nim będą. I byli, nie zawiedli go. Ani minuty nie był sam. Dializy pomagały, jego organizm reagował dobrze. Już niedługo miał się odbyć przeszczep. Zgodził się przyjąć organy od brata, po tym jak przeprowadzili szczerą rozmowę. Po raz pierwszy w życiu rozmawiali całkowicie szczerze. Okazało się, że mimo wielu masek oboje czują do siebie tą "braterską miłość". I Wiktoria, ta piękna, rudowłosa kobieta... Ta piękna, rudowłosa kobieta, którą kochał po prostu z nim była. Nie wiedział, czy odwzajemnia jego uczucia, czy też nie lecz była z nim, jak prawdziwa przyjaciółka. Życie wydawało się piękne. Odzyskał szanse na pełne wyzdrowienie, a nawet cieszył się tym co miał. Już nie był dla nikogo złośliwy, już patrzył na ludzi z góry, z kpiną, jak kiedyś. Świat wydawał się weselszy. Z resztą nie tylko Wiktoria i Adam byli dla niego przyjaźni. Nagle okazało się, że tacy stali się wszyscy jego dawni współpracownicy, jakby nagle wybaczyli mu wszystko. Gdy wchodził do szpitala lekarze i pielęgniarki uśmiechali się do niego. Szczerze - nie ze strachu przed zwolnieniem. Miał wrażenie, że cały świat się do niego uśmiecha. Przemierzał korytarze, napotkał Wiktorię. Przytuliła się do niego i pocałowała go w policzek wypytując jak się czuje. Gdy Consalida zniknęła w jednym z gabinetów poczuł, że ktoś klepie go po plecach - Krajewski. Kolejne pytania o jego samopoczucie i kilka zwierzeń z życia Adama. Kilka korytarzy dalej napotkał Wandę. ,,Nie bój się, mój ty Baranku, wyciągniemy cię z tego'' - Zapewniała elegancka pani profesor. Szedł dalej szpitalnymi korytarzami, słysząc pytania o jego samopoczucie i życzenia szybkiego powrotu do zdrowi i pracy. W pewny momencie spostrzegł pewną kobietę. Stała tuż przed nim. Tak dobrze znał tą twarz. Tak bardzo tęsknił za nią przez tyle lat. Patrzyła na niego łagodnym wzrokiem. ,,Narozrabiałeś synu..." - Stwierdziła, lecz jej głos nie był karcący. Uśmiechała się do niego serdecznie jak dawniej.
Obudził się. Przez chwilę odczuwał ulgę, wielką radość i dziwne ciepło w okolicy serca wierząc, że to prawda. Rozejrzał się po swojej przestronnej sypialni, jednak nikogo prócz niego w niej nie było. Zorientował się, że to był tylko sen. Piękny sen. Po jego policzku spłynęła jedna, jedyna łza. ,,Jestem sam, całkiem sam" - Pomyślał z żalem do siebie samego, gdyż uświadomił sobie, że to on jest temu winien. Ale było już za późno, już nie miał czasu, ani odwagi by naprawić swoje błędy.

niedziela, 18 stycznia 2015

"Bóg Mordu"

Zapraszam Was serdecznie do przeczytania (i skomentowania) tej krótkiej jednoczęściówki. Domyślam się, że dla osób nie znających spektaklu, o którym mowa w opowiadaniu - może być ono nieco niejasne, ale cóż... polecam serdecznie wybranie się na tą sztukę.
PS: Dziś stuknęło mi 1000 komentarzy :) 

W: Agata! - Consalida w czarnej sukience i wysokich szpilkach wpadła do pokoju lekarskiego o godzinie 18.30. - Gdzie jest Andrzej?! Za godzinę musimy być w centrum!
Jak na zawołanie do pomieszczenia wszedł profesor rozmawiający po angielsku przez telefon. Blondynka pokazała ręką w stronę mężczyzny.
Ag: On tak od godziny. - Szepnęła w stronę rudowłosej koleżanki. Consalida wściekle spojrzała na profesora, na co on serdecznie podziękował swojemu rozmówcy za konwersację i rozłączył połączenie. 
W: Andrzej. - Warknęła w jego stronę.
F: Spokojnie kochanie, zdążymy. - Falkowicz wziął lekarkę pod ramię zarzucając sobie na szyję szalik i łapiąc płaszcz leżący na kanapie.
W: A co, wynajmiesz helikopter?
F: Dla ciebie wszystko, aniołeczku. - I już ich nie było w pokoju lekarskim. 
Woźnicka pokręciła głową z dezaprobatą.
Ag: Nie chcę mieć męża. - Pomyślała. - Kupię sobie osła i wyjdzie na jedno. - Dodała, teraz już na głos. 

W: Ale fajna komedia, co nie? - Rozmawiali wychodząc z teatru.
F: Nie wiem co ty w tym widzisz. Jak dla mnie dość kiepskie przedstawienie.
W: Nikt ci tu nie kazał iść. Mówiłam, pójdę sama to się tu pchałeś. Przestań zrzędzić. Nikt cię tu nie zapraszał!
F: Ja nie rozumiem, o co ci chodzi, moja droga? Pytałaś mnie o opinię, więc ci ją przedstawiłem. Nie podobał mi się ten spektakl i tyle.
W: Nie ciągnęłam cię tu na siłę. Chciałam iść sama, to się uparłeś. Trzeba było tu nie przychodzić, a nie teraz marudzisz!
F: Zamknij lepiej buzię, bo się przeziębisz. - Powiedział, gdy wyszli na dwór. 
W: Tak, bo ty wszędzie widzisz tylko bakterie, wirusy, zarazki i inne nieszczęścia! - Krzyknęła zirytowana, nie bacząc na to, że wszyscy ludzie już i tak się za nimi oglądają.
F: Przepraszam cię, moja droga, ważniejsze sprawy wzywają. - Profesor odebrał telefon i znów zaczął prowadzić konwersację, a raczej kłótnię pełną rozkazów i zarządzeń z jego strony w języku angielskim.
W: Odłóż wreszcie ten telefon! Zachowujesz się dokładnie jak ten Alian, czy jak mu tam z tego przedstawienia! - Rudowłosa lekarka wyrwała mężczyźnie komórkę.
F: Zwariowałaś?! To jest bardzo ważny sponsor! - Krzyknął.  Oddaj! - Zażądał, a raczej warknął wyciągając rękę w stronę dziewczyny. Ta jednak zamiast wykonać jego rozkaz rozłączyła połączenie i wyciągnęła rękę z telefonem do tyłu chcąc oddalić jego odległość od wściekłego mężczyzna.
W: Szkoda, że nie ma tu żadnego wazonu z kwiatami, bo wrzuciłabym tam ten twój cholerny telefon! Ciekawe co byś wtedy zrobił?!
F: Wylał ci tą wodę na ten pusty, rudy łeb! - Wiktoria dawno nie widziała profesora tak wściekłego, sama z resztą też była wściekła. Falkowicz od rana miał zły humor. Wszystko mu dziś nie wychodziło, wszyscy pacjenci byli wyjątkowo upierdliwi i jeszcze spędził półtorej godziny oglądając sztukę, z której miał ochotę wyjść już po kwadransie. Ta sytuacja tylko dolała oliwy do ognia. 
- Zachowujesz identycznie jak ta baba z tego "genialnego" spektaklu, której, wybacz, imienia nie pamiętam, gdyż mało nie usnąłem na tej "wspaniałej" sztuce!
W: A ty co?! Chodzisz tylko jak jakiś hrabia z tym swoim telefonem i ciągle przez niego gadasz! Pół minuty bez niego wytrzymać nie możesz, to teraz nie ma. To już jest chyba jakieś uzależnienie! Oddam, jak zmądrzejesz!
F: Kurwa mać, czy ty zwariowałaś?! - Wrzasnął. - Nie dość, że kretynka, to jeszcze wariatka! - Irytacja mężczyzny sięgała właśnie zenitu. - Posłuchaj, ty głupia, pusta babo... - Wysyczał do ucha dziewczyny przybliżając się do niej. - Oddaj mi tej telefon, bardzo cię proszę. Szkoda by było takiej ładnej buzi... - Profesor wyrwał jej z ręki komórkę i odszedł kilka metrów od teraz już przerażonej, nie wściekłej lekarki. Falkowicz kontynuował rozmowę po angielsku, a Consalida patrzyła na niego ze złością. Przechodząc obok chirurga wymierzyła mu cios w policzek. W zamian została obdarzona wściekłym spojrzeniem i dostała z łokcia od mężczyzny. Nie spodziewała się, że dostanie, tak samo jak Andrzej. Lekarka upadła na betonowy chodnik. Nic jej nie było fizycznie, ale była przerażona. Przerażona tym, do czego oni dwoje doprowadzili - do porządnej kłótni i to jeszcze wzajemnej przemocy.  I co z tego, że ani jemu, ani jej nic się nie stało? Nie o to chodziło. Wstała szybko i pobiegła przed siebie. Falkowicz nawet na nią nie spojrzał skupiony na konwersacji ze sponsorem. 

Rudowłosa lekarka od godziny tułała się po Warszawie. Mimo, że bywała tu dość często nie znała tego miast. Zawsze przyjeżdżała do Złotych Tarasów bądź Arkadii i nigdzie więcej się nie ruszała. W końcu doszła do drogiego hotelu. Spojrzała na niego i usiadła na murku kilka metrów dalej. Nie płakała. Była załamana, ale nie płakała. Wzięła głęboki wdech i udała się w stronę hotelu. Weszła najpierw do sporego baru. Przy blacie zobaczyła siedzących na wysokich taboretach kilku, albo i kilkunastu mężczyzn. Od razu było widać, że wszyscy są tu sami. Ubrani byli w przeróżne garnitury, na oko można było stwierdzić, że bardzo drogie. Wszyscy pili drogie drinki. Widać było, że wszyscy są bogaci, podczas wielu spotkań biznesowych zaczęła rozróżniać ludzi bogatych od biednych, czy przeciętnych po wyglądzie. Wszyscy panowie mieli przynajmniej po pięćdziesiąt lat i wszyscy wręcz ślinili się na widok seksownych osiemnastolatek. Consalida jeszcze raz spojrzała na nich wszystkich przygryzając wargę i skierowała się do łazienki. Poprawiła makijaż i wróciła do baru. Stanęła między mężczyznami opierając się o blat. 
W: Margharitę poproszę. 
-Razy dwa. - Usłyszała za sobą męski głos. Odwróciła głowę i spostrzegła za sobą dość przystojnego mężczyznę koło pięćdziesiątki. - Jak ci na imię, śliczna? - Spytał obejmując kobietę w talii. 
W: Nadia. - Podała pierwsze imię, jakie przyszło jej do głowy. 
-Nadia... pięknie. 
Usłyszeli dźwięk dzwonka telefonu kobiety. Dziewczyna wyciągnęła komórkę z kopertówki. - Nikt ważny. - Stwierdziła rozłączając połączenie, gdy spostrzegła, że dzwoni do niej Andrzej. 
Mężczyzna przybliżył się do niej. Stykali się ciałami. Kobieta poczuła jego wargi na swojej szyi. Przymknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu. Wzięła głęboki wdech, jednak gdy poczuła, że mężczyzna zmierza w stronę jej ust wyrwała się z jego objęcia. - Przepraszam! - Krzyknęła wybiegając jak oparzona z baru.
-Dziwka! - Usłyszała za sobą. 

Co ty odpierdalasz, Consalida?! - pytała samą siebie stojąc pod hotelem. Przejechała ręką po swoich rudych kosmykach. Znów usłyszała dźwięk telefonu, nawet już na niego nie zareagowała. Przeszła kilka metrów i dostrzegła taksówkę. Wsiadła do niej i odruchowo podała adres domu profesora. Po chwili jednak się poprawiła i kazała się zawieźć do hotelu rezydentów. 

Profesor o wiele mniej już zainteresowany pozyskaniem pieniędzy od sponsora prowadził konwersację. Z każdą minutą coraz bardziej docierało do niego jak się zachował. W końcu przerwał rozmowę mówiąc tylko, że musi kończyć i oddzwoni i wręcz biegiem udał się do samochodu w międzyczasie wybierając numer Consalidy. Nie odbierała połączeń, mógł się tego domyśleć. Zastanowił się gdzie lekarka mogła się udać. Nie znała nikogo w Warszawie, do domu zapewne też nie wróciła. Postanowił pojechać do Leśnej Góry. Jeśli miał jakiekolwiek szanse na odnalezienie jej, to w wielkim mieście poszukiwania były bezsensowne. 

Wiktoria weszła do hotelu rezydentów. Pech chciał, że od razu natknęła się na Woźnicką. Nie miała ochoty na zwierzenia i tłumaczenia. Blondynka spojrzała na przyjaciółkę z niepokojem. Miała smutną twarz, a po jej policzkach teraz już spływały pojedyńcze łzy. Nim blondynka zdążyła coś powiedzieć z pokoju wyszedł Krajewski. On jednak także stanął w miejscu patrząc na koleżankę.
W: Spokój. Dajcie mi święty spokój, ludzie! - Krzyknęła i płacząc jeszcze bardziej udała się do swojego dawnego pokoju zatrzaskując za sobą drzwi.

Nie minęło pół godziny, gdy internistka otworzyła drzwi Falkowiczowi. Gdy go zobaczyła od razu wyszła przed hotel nie chcąc, aby Wiktoria ich usłyszała.
Ag: Powiesz mi co tu się, kurwa mać, dzieje?! - Wrzasnęła.
F: Bóg mordu... rządził naszą dwójką tego wieczoru. - Stwierdził.
Ag: Ja oszaleję! Oszaleję przez was!
F: Nie boj się, gorzej już być z tobą nie może. Wiktoria rozumiem u siebie? - Nie czekając na odpowiedź profesor wyminął internistkę i wszedł do hotelu. 

F: Wiktorio. - Mężczyzna wszedł do niewielkiego pokoju. Dziewczyna krótko na niego spojrzała i z powrotem skupiła wzrok na materiale swojej sukienki. Profesor usiadł na krześle naprzeciw niej.
W: Przegięliśmy, obydwoje. - Stwierdziła.
F: Bóg Mordu. To jedyny, który rządzi - niepodzielnie, od zarania dziejów. - Skwitował profesor. Dopiero teraz zrozumiał prawdziwy sens tego spektaklu oraz to, że rzeczywiście pokazywał on prawdziwą twarz każdego z nas.

czwartek, 8 stycznia 2015

CZĘŚĆ 97

Profesor czarnym Infiniti podjechał pod swoją willę. Jechał okrężną drogą, lecz w końcu, po ponad godzinie dotarł na miejsce. Próbował ułożyć sobie jeszcze raz to wszystko. Miał cichą nadzieję, że gdy wejdzie do domu ukochana oznajmi, że zmieniła zdanie, lecz wiedział, że szanse na to są marne. Nadzieja matką głupich. - Westchnął wprowadzając samochód do garażu.

Consalida wyjrzała przez okno widząc podjeżdżający samochód. Wiedziała, że to nie będzie prosta rozmowa, tym bardziej, że ona dalej nie wiedziała, czego chce. Położyła dłoń na swoim brzuchu, lecz po chwili pokręciła głową z niedowierzaniem temu co się z nią dzieje. Była rozdarta. Połowa jej mówiła "Zostaw to dziecko, to ona da ci szczęście", zaś druga cząstka niej krzyczała "Nie daj zniszczyć sobie życia jakiemuś bachorowi". Szczerze liczyła, że mąż podejmie decyzję za nią. Nie ważne jaką, byle ten ciężar spadł na niego, nie na nią.
Wiktoria zeszła po schodach, gdy profesor wchodził do domu. Usiadła na skórzanej kanapie nie patrząc na niego. Mężczyzna zdjął kurtkę i także zajął miejsce na sofie. Małżonkowie patrzyli na siebie w milczeniu unikając spojrzenia sobie w oczy.
F: Musimy podjąć jakąś decyzję, Wiktorio. - Zaczął.
W: Jaką? - Spytała podciągając kolana pod brodę.
F: Słuszną i wspólną, kochanie.  - Profesor wygodnie oparł się na kanapie oddychając głęboko.
W: Jak wyobrażasz sobie nasze życie jako rodziny? - Spytała ślepo patrząc przed siebie.
F: Dwoje ludzi kochających siebie i swoje dzieci, umiejących czasem się dla nich poświęcić, kochających je bezwzględnie. Przynajmniej taka wizja rodziny została w mojej pamięci. Popraw mnie, jeśli się mylę.
W: Właśnie, mamy się poświęcać dziecku... - Westchnęła.
F: Coś za coś, nie da się mieć wszystkiego. Mogę wynająć osiemdziesiąt opiekunek, ale to nie zwolni nas całkowicie z obowiązku opieki. Mam wrażenie, że boisz się przyszłości, tylko czego dokładnie? Wiki... - Mężczyzna przybliżył się do niej i objął ją od tyłu, przytulając ją mocno do siebie.
W: Boję się, że cię stracę. Że w końcu ktoś mi cię zabierze na dobre. - Powiedziała w końcu. Przez cały dzień poważnie wahała się, czy mówić mu o swoich obawach. Bała się, że się ośmieszy, lecz teraz, gdy tak czule ją obejmował czuła, że może powiedzieć mu wszystko. Że teraz nie pora na zgrywanie twardej i silnej. - Najpierw wielbił cię tylko świat medycyny, ci wszyscy profesorowie, całe pielgrzymki pacjentów do ciebie, potem Adam i Agata. I jeszcze ta nowa dziewczyna - Katarzyna. Dla nich wszystkich jesteś najwspanialszy, oni wszyscy cię wielbią, a teraz jeszcze dojdzie dziecko - oczko w głowie tatusia. Czasami mam wrażenie, że ja jestem tu nie potrzebna.
F: Wiktorio, co ty pleciesz? - Spytał poważnie zaskoczony słowami żony. Może rzeczywiście ostatnio ją zaniedbywałem? - Zaczął się zastanawiać.
W: Wiedziałam, że mnie wyśmiejesz. - Odparła.
F: Nie wyśmiewam cię, po prostu się zastanawiam, co zrobiłem źle? - Profesor ukucnął przed Consalidą trzymając w dłoniach jej drobne rączki. - Wiki, spójrz na mnie. - Poprosił. Jedną ręką delikatnie uniósł jej podbródek nakierowując jej wzrok na siebie. Znów utonęła w jego szarych oczach. - Ty jesteś dla mnie najważniejsza. Nie medycyna, nie pacjenci, Adam, czy Agata, już nie mówiąc o tej blond idiotce z oddziału. TY jesteś dla mnie najważniejsza, o stokroć ważniejsza niż dziecko. Nigdy nie przypuszczałbym, że możesz być zazdrosna o jakiś profesorów, Adama, czy Agatę. Przecież to są tylko dodatki, ty jesteś najważniejsza, to ciebie kocham. - Profesor przytulił do siebie lekarkę. Stali w miejscu w swoich objęciach.
W: Ja ciebie też kocham. Najbardziej na świecie. - Kobieta totalnie utonęła w uścisku męża. Wdychała zapach jego korzennych perfum, które tak uwielbiała, i które zawsze działały na nią uspokajająco. - Co robimy? - Spytała przypominając sobie z jakiego powodu zaczęli tą rozmowę.
F: A co chcesz zrobić? - Spytał wypuszczając ją na chwilę z objęć, by móc spojrzeć głęboko w jej zielone oczy.
W: Nie wiem. - Westchnęła siadając z powrotem na kanapie. Mąż zajął miejsce tuż obok niej. Dziewczyna spojrzała na swój brzuch i westchnęła.
F: Decyzja, Wiktorio. - Przypomniał jej.
W końcu po dłuższej chwili ciszy kobieta odezwała się:
W: Czeka nas niezła zabawa. - Zaśmiała się. Profesor za to odetchnął z ulgą. - Que sera, sera. Whatever will be, will be. The future's not ours to see. Que sera, sera. What will be, will be. - Zaśpiewała uśmiechając się do męża. Andrzej odwzajemnił uśmiech.
F: Znasz ten film?
W: To przez ciebie zaczęłam się interesować starymi filmami. - Odparła. Falkowicz przyciągnął żonę do siebie składając czuły pocałunek na jej ustach. Dziewczyna odwzajemniła pocałunek i po raz kolejny utonęła w objęciu Andrzeja.
F: Będzie dobrze. - Szepnął do jej ucha. - Obiecuję.

----------------------------------------
Oue Sera, Sera - piosenka z filmu "Człowiek, który wiedział za dużo" śpiewana przez Doris Day w 1956 roku. Refren, który pojawił się w opowiadaniu w tłumaczeniu na j. polski brzmi "Que Sera, Sera. Co będzie pokaże czas. Cóż przyszłość obchodzi nas, co nam jutro da."
Zapraszam serdecznie do wysłuchania piosenki w orginale (https://www.youtube.com/watch?v=CcWbZUgymkw), jak i w polskiej wersji (https://www.youtube.com/watch?v=stASU6V9ZoA), a także do obejrzenia całego filmu (http://www.cda.pl/video/10575655).

Nie wiem, czy trochę nie przesłodzone, ale to już oceńcie sami :) Zapraszam tam na dół, będzie mi miło jeśli zostawisz komentarz.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, do napisania kochani!

wtorek, 6 stycznia 2015

CZĘŚĆ 96

Wczorajszy wieczór zakończył się dość szybko. Agata bardzo wcześnie nakazała Adamowi wspólny powrót do hotelu. Uznała, że nie powinni się kręcić po domu w zaistniałej sytuacji. Wiktoria siedziała ponad godzinę na dworzu nie bacząc na to, że straciła czucie w palcach, a potem poszła spać w jednym z gościnnych pokoi. Falkowicz za to siedział w swoim gabinecie sącząc whisky aż do świtu. Wielka willa ułatwiła im uniknięcie natknięcia się na siebie. Rano jednak spotkali się w salonie.
W: Cześć. - Dziewczyna krótko spojrzała na profesora nie wiedząc jak się zachować.
F: Będziemy się teraz unikać, kłócić, czy porozmawiamy jak dorośli ludzie? - Spytał z zaciekawieniem przyglądając się rudowłosej. Miała podkrążone oczy, od razu domyślił się, że płakała pół nocy.
W: Porozmawiamy. - Zgodziła się nieśmiało. - Ale wieczorem. - Dodała.
F: Proszę cię bardzo. Tak więc ja jadę do szpitala, widzimy się wieczorem.
W: Yhm.

F: Nie, kurwa mać, nie! - Jęknął w stronę pielęgniarki, gdy ta oznajmiła, że jest wzywany na blok. - Doktor Gawryło będzie operować za mnie.
-Ale panie profesorze, doktor Gawryło jest na urlopie. - Poinformowała nieśmiało młoda dziewczyna.
F: Więc Sambor. - Mężczyzna bardzo nie chciał wchodzić dziś na blok, o sto razy wolał papierkową robotę, co w praktyce oznaczało, że siedział w swoim gabinecie popijając kawę za kawą.
-Przyjmuje na izbie. - Brunetka rozłożyła bezradnie ręce.
F: Z kim?
-Z doktor Woźnicką. - Słysząc nazwisko blondynki profesor mimowolnie się uśmiechnął. Tak jak nienawidził pracy na izbie przyjęć, tak z Agatą było to wspaniałym odpoczynkiem. Internistka nie dość, że przyjmowała wszystkich pacjentów sama, to jeszcze zawsze częstowała wszystkich kawą i ciastem i tam profesor mógł przesiedzieć w spokoju cały swój dyżur.
F: Proszę się niczym nie martwić, ja się wszystkim zajmę.
-Jak pan sobie życzy, profesorze. - Brunetka posłusznie wyszła z gabinetu, a Falkowicz zaraz za nią.

F: Doktorze Samborze, koniec na dziś tego nudzenia się na izbie przyjęć! Pan będzie operował w dwójce, a ja za pana wezmę tą nieszczęsną izbę.
S: Profesorze, to na prawdę nie jest konieczne. Ja sobie tu świetnie dam radę, proszę się nie martwić.... - Michał nie chciał stracić dyżuru z Agatą.
F: My się chyba nie zrozumieliśmy, zapraszam pana na salę operacyjną numer dwa i ani słowa sprzeciwu.
S: Nie lubię pana. - Odparł, posłusznie wychodząc z gabinetu. Dziewczyna siedząca za biurkiem nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
Ag: Tiramisu? - Spytała starając się opanować.
F: Upiekłaś tiramisu? Ja muszę częściej brać te dyżury na izbie.
Ag: Dzisiaj jest cisza i spokój, aż się sama dziwię. Zawsze się roiło od tych idiotów, a dziś miałam tylko jedną wariatkę, co nakarmiła roczne dziecko bigosem i się dziwi, że dzieciak rzyga. A tak apropos, co tam w kwestii dzieci u was, że tak spytam?
F: Znasz Wiktorię. - Westchnął zrezygnowany.
Ag: No ale co, nie odzywacie się do siebie, czy co?
F: Zgodziła się ze mną porozmawiać, wieczorem. No nieważne, próbowałaś się przejechać autem, czy się boisz? - Spytał chcąc zmienić temat.
Ag: Boję się. Poza tym nie umiem skręcać w lewo i w ogóle trochę niepewnie się czuję za kółkiem. Krajewski mi obiecał kilka lekcji.
F: O nie, nie, uczyć cię będę ja, albo instruktor. Nie dam cię zabić Adamowi. Kto mi będzie piekł tiramisu?
Ag: Wiktoria.
F: Przecież wiesz, że Wiki umie tylko ugotować kilka potraw hiszpańskich.
Ag: To cała zgraja służby, którą zatrudniasz. Poza tym ty masz teraz ważniejsze sprawy na głowie, a instruktor ciągnie sześć dych za godzinę. Zostaje mi Adam, w końcu to ja mam prowadzić, a on tylko siedzieć obok.
F: To ja może od razu poproszę drugi kawałek tego ciasta.

Profesor wyszedł ze szpitala. Przystanął na kilka sekund i wziął głęboki wdech, po czym skierował swe kroki w stronę czarnego Infiniti
Ag: Andrzej! - Usłyszał za sobą głos siostry. Siostra - jak to dziwnie brzmi. - Zastanowił się. Kobieta ubrana w fartuchy szpitalne podeszła do niego. - Nie daj się tej rudej wariatce. Ona teraz gada głupoty, ale jeśli jej pozwolisz na przełożenie tego na czyny będzie potem żałować. 
F: Agato, dziękuję ci za radę, ale ja nie mogę i nie zamierzam jej do niczego zmusić. - Oznajmił spoglądając na dziewczynę.
Ag: A może powinieneś? 
F: Nie wiem, co według twej sugestii powinienem zrobić. Przyznam, jest ona dość nietypowa. Pozwolisz jednak, że ja swoje zagrywki zawodowe zostawię w pracy, a sprawy prywatne spróbuję rozwiązać w najlepszy dla nich sposób - czyli poprzez rozmowę, moja droga. - Oznajmił i już miał wsiąść do samochodu, gdy zobaczył dyrektora biegnącego w ich stronę i gwiżdżącego głośno w zielony gwizdek, który miał zawieszony na szyi.
T: Falkowicz!!! - Wrzasnął, przez co "instrument" wypadł mu z buzi. 
Ag: Stefcio, odpuść, nie dziś. - Poprosiła.
T: Falkowicz, masz dyżur jeszcze przez dwie godziny!!! Gdzie ty się wybierasz, koleżko? - Spytał dumny z siebie, że udało mu się dobiec na parking z gabinetu, nim profesor odjechał z parkingu. Specjalnie z tą myślą uprawiał jogging od tygodnia. 
F: Są sprawy ważne i ważniejsze, szanowny panie dyrektorze. - Chirurg popatrzył na szefa z politowaniem, po czym wsiadł do swojego samochodu i już miał wyjechać z parkingu, gdy zobaczył, że Tretter leży na ziemi w poprzek wyjazdu z parkingu. Lekarz wykręcił w drugą stronę mało nie rozjeżdżając śmiejącej się Agaty i skierował się w stronę wjazdu. Stefan miał zamiar przebiec na drugą stronę parkingu i tam ułożyć się na ziemi, lecz nim zdążył podnieść się z ziemi, Falkowicz już wyjechał z parkingu jadąc pod prąd. Biedny Stefan nie przewidział takiej sytuacji, więc nie ćwiczył szybkiego podnoszenia się na równe nogi. 
T: Znowu, kurwa mać, znowu!!! - Wrzasnął zirytowany.

Falkowicz zaparkował samochód i wysiadł z niego trzaskając drzwiami. Udał się w kierunku wielkiego parku. Profesor przeszedł kilka metrów i usiadł na jednej z ławeczek. Potrzebował chwili spokoju, aby móc przemyśleć na spokojnie całą sytuację. W pierwszej chwili bardzo cieszył się z dziecka, lecz teraz także jego dopadły obawy, podobne do tych Wiktorii. Zastanawiał się, czy umiałby być ojcem. A może jego żona miała rację? Zamiana ich dotychczasowego życia na życie z dzieckiem wcale nie jest takim dobrym pomysłem? Andrzej miał coraz więcej wątpliwości. Profesor spojrzał na wielki plac zabaw kilka metrów dalej. Wszystkie dzieci były tam takie szczęśliwe... a co gdyby jego dziecko nie było szczęśliwe? Nie było szczęśliwe przez niego, przez jego wybory? Przed oczami miał już wizję małej dziewczynki stojącej przed nim i ze łzami w oczach proszącej aby się z nią pobawił i jego, który ma na głowie ważny projekt, badania lub inną pilną sprawę. Co by wybrał? Nie wiedział i to go przerażało. Po chwili wzrok profesora padł na parę nastolatków siedzących na oparciu ławki kilka metrów dalej. Co chwilę słyszał wulgaryzmy padające z ich ust. Oboje ubrani w glany, czarne stroje. Dziewczyna wymalowana na czarno, z czarnymi ustami. Przekazywali sobie na wzajem butelkę wódki. Pełnoletni na pewno nie byli, mieli pewnie po piętnaście lat. Gdzie są rodzice tych dzieci? - Spytał się odruchowo, lecz po chwili dotarła do niego prosta odpowiedź: W pracy. A co on by zrobił, gdyby jego dziecko w przyszłości takie było? Przecież to byłaby jego wina, jego niedopilnowanie, jego zaniedbanie. Co by wtedy zrobił? Nie wiedział. A co gdyby jego dziecko urodziło się niepełnosprawne, chore? Co by wtedy zrobił, czy dałby radę? A co jeśli ktoś chcąc się na nim zemścić skrzywdziłby jego dziecko, przecież takie sytuacje się zdarzają? Myśli profesora wybiegały coraz dalej, miał setki złych wyobrażeń w głowie. Falkowicz pomasował swoje skronie, po czym odchylił głowę do tyłu. Patrzył tak przez chwilę w niebo, jakby tam miała być odpowiedź na wszystkie jego pytania, wątpliwości. I chyba znalazł. Dość!! - Zarządził w końcu w swym umyśle. Podparł głowę dłońmi opierając łokcie na kolanach i patrzył przed siebie. Postanowił wmówić sobie, że wszystko będzie dobrze, że chce tego dziecka. To jedyna słuszna decyzja. - Powtarzał jak mantrę w głowie. - Chcę tego dziecka, chcę tego dziecka, chcę tego dziecka, chcę tego dziecka, chcę tego dziecka, chcę tego dziecka... - Powtarzał do znudzenia. - Cholera jasna, chcę tego dziecka! - Dopiero teraz na prawdę w to uwierzył. Już doskonale rozumiał, o co chodzi. On chciał tego dziecka, on był gotów rzucić w każdej chwili swoją pracę, ale nie tego oczekiwał od niego wielki świat medycyny. Nie obawiał się, że straci przez dziecko jakiś grant, czy badania - obawiał się, że zostanie wyśmiany, przez współpracowników, że poświęcił pracę dla dziecka, i to działało na niego najsilniej. Poklask był dla ludzi sukcesu, nie dla ludzi z wesołą rodzinką, a on podświadomie dążył do poklasku i pochwał. Ale teraz już wiedział, był pewien, że chce tego dziecka. Pierwsza jego reakcja na wieść o ciąży nie była błędna, była po prostu szczera i prawdziwa, teraz to zrozumiał. Uśmiechnął się sam do siebie, lecz uśmiech zszedł z jego twarzy, gdy przypomniał sobie, że zostaje jeszcze Consalida. Przecież nie mógł wejść do domu i krzyknąć "Chcę tego dziecka, nie zgadzam się na aborcję". Nie, przecież nie mógł jej zmusić, wywoływać na niej presji. Wolałby już, aby usunęła dziecko, niż do końca życia wypominała mu że przez niego jest skazana na wychowywanie potomka, którego nie chciała. Musiał jej to wytłumaczyć... tak aby zrozumiała, że dziecko nie jest najgorszym, a najlepszym co ich może spotkać.

Domyślam się, że nie na to liczyliście, lecz o godzinie 22.00 coś mnie wzięło i stworzyłam tą część. Nic Wam na to nie poradzę, taka moja wena... :)

piątek, 2 stycznia 2015

CZĘŚĆ 95

Przepraszam, że dopiero teraz się pojawiam. Czas przed Sylwestrem jest u mnie pełen imprez i nie mam czasu na pisanie - nie zdążę wydobrzeć po jednej zabawie, już jest kolejna... 
Zapraszam do czytania i komentowania :)

24 grudnia.
Po wigilii zorganizowanej w szpitalnym bufecie dla pacjentów wszyscy lekarze spotkali się w pokoju lekarskim, by tam mieć swoją własną, małą wigilię.
Ad: Ej, A skoro ty jesteś niedowiarkiem, to po co zorganizowałeś wigilię? - Spytał.
F: A czy to przypadkiem nie ty mnie o to prosiłeś?
Ad: Aga mi kazała.
Ag: Cicho! - Warknęła szturchając chłopaka łokciem.
F: Szanowni Państwo, zebraliśmy się tu wszyscy jak co roku w tym jakże wyjątkowym dniu. Organizacja Wigilii jest jedną z wielu tradycji tego szpitala od wielu lat. Ja z tego miejsca chciałbym złożyć państwu najsereczniejsze życzenia: Zdrowych, spokojnych świąt, wielu sukcesów zarówno prywatnych, jak i zawodowych oraz satysfakcji z wykonywanej pracy. Pracy się nienawidzi, pracę się przeklina, lecz płacze się, gdy się jej nie ma. Nienawidzimy swoich współpracowników, wszyscy nienawidzą mnie, ale chyba każdemu z państwa ciężko byłoby odejść z tego zespołu, a mimo wielu niesnasek mogę posunąć się o stwierdzenie, że ten zespół jest bardzo zgrany. Wielu z państwa pracuje w tym szpitalu od początku swej kariery zawodowej i mam nadzieję, będzie pracować do końca. Wspólnie musimy kształcić nowych lekarzy, tak jak nas niegdyś uczyli profesorowie, których już nie ma, aby potem miał kto zająć nasze miejsce. Nie przedłużając: Obyśmy za rok spotkali się w tym samym, ewentualnie większym, składzie. - Wszyscy lekarze zaczęli bić brawa, jedni ze szczerym uznaniem, inni bo tak wypada, ale przemówienie profesora chcąc nie chcąc trzeba było uznać za stosowne.
T: Ja panu życzę, profesorze, żeby pan dał się lubić. Bo pan ma lepsze oblicze, tylko rzadko je pokazuje... - Tretter jako pierwszy podszedł do Falkowicza. Chirurg już miał rzucić jakąś kąśliwą uwagą, gdy przypomniał sobie błagania Wiktorii, aby ten jeden raz był dla wszystkich miły. Co ta Consalida ze mną zrobiła?! - Zastanowił się wysilając się na sztuczny uśmiech w stronę starszego, łysego mężczyzny i powiedział tylko:
F: Wszystkiego najlepszego, dyrektorze. - Spojrzał w bok i zobaczył Wiktorię i Agatę w objęciach, które po chwili obie się zachwiały, lecz w ostatniej chwili złapały równowagę.
Ad: Stary, wesołej choinki! - Krajewski podszedł do brata.
F: Żebyś zmądrzał, drogi bracie, bo szkoda takich dobrych genów.
Ad: A ja ci życzę, że jeżeli chcesz mieć jakieś bachory, to już jesteś wystarczająco stary żeby skrzywdzić te dzieci.
F: Naucz się budować poprawnie zdania.
Ad: Naucz się, że ja już się nie zmienię. Kocham cię, braciszku! - Adam głośno wypowiedział to zdanie i rzucił się profesorowi na szyję. Zaskoczony Falkowicz nawet go nie odepchnął, a wzrok wszystkich lekarzy skupił się na nich.
Ad: Gapią się na nas.
F: Trzeba się było nie zachowywać jak idiota.
Ad: Sam jesteś debil.
F: Bądź już lepiej cicho.
Ad: Sam bądź cicho i przestań mnie poprawiać.
F: Przestanę cię poprawiać, gdy przestaniesz zachowywać się jak dwulatek.
Ad: To ty przestań zachowywać jak byś miał osiemdziesiąt lat.
F: To ty...
Ad: Nie, to ty...
-Znowu?! - Krzyknęły Wiktoria i Agata.
F: Bracia się muszą czasem pokłócić. Co to za zainteresowanie nieswoimi sprawami? Mam państwu wpisać nagany? - Spytał rozglądając się po lekarzach. Wszyscy nieco się przestraszyli, wiedzieli że Falkowicz byłby do tego zdolny i podciągnąłby to zaraz pod jakiś paragraf. - Dzisiaj wam odpuszczę, nie jestem aż taki zły. - Oznajmił. - Ale jak ja się za was wszystkich wezmę po świętach... - Ostrzegł. - Na koniec, drodzy państwo jedna informacja: Dziś wszyscy kończymy pracę o godzinie dwunastej, za godzinę proszę się stąd zbierać, zostają tylko nasi dyżuranci. - Zadowoleni ze skrócenia dyżuru podwładni zaczęli bić brawa, tym razem już wszyscy z zadowoleniem, nawet Rudnicka.
T: Ale zaraz, zaraz, moment! Ja nie mówiłem nic o żadnym skróceniu pracy... - Zaprotestował Tretter.
F: Ale ja powiedziałem.
T: Falkowicz! - Warknął w stronę denerwującego go od dwóch lat podwładnego i poczerwieniał ze złości.
F: Tretter! - Chirurg odpowiedział mu tym samym tonem, zaśmiał się i skierował do drzwi. - Do zobaczenia po świętach, moi drodzy, wtedy już tak miło nie będzie! - Profesor pogroził podwładnym palcem i wyszedł z pokoju lekarskiego zamaszyście zamykając drzwi.
L: On pijany, naćpany, czy co, kurde? - Zastanowił się Latoszek.
K: Bierzmy się lepiej za dokumentację, bo zaraz nas opieprzy. - Rafał zasiadł do biurka i zaczął przygotowywać wypisy dla pacjentów.

Ag: Cześć!
Ad: Heja! - Wieczorem Adam i Agata wpadli do willi.
F: Cześć. - Odpowiedział o wiele mniej entuzjastycznie.
W: Hej.
Ad: Macie tyle prezentów?!?!?!?!?! - Krajewski otworzył szeroko oczy patrząc na pakunki pod choinką.
F: Dla ciebie tylko rózga.
Ad: Oj przestań, my mamy dla was prezenty.
Ag: Zamknij się Adam i lepiej nie ośmieszaj tymi naszymi prezentami wartymi z 10 złotych. - warknęła szturchając go łokciem.
F: Nieważne.
Ad: A co, wierzysz w magię świąt? Ej, ale wy serio macie tyle prezentów? - Dopytywał zaciekawiony.
F: Nie dla ciebie, mój drogi.
Ad: Eee a już myślałem, że kupiłeś nam coś fajowego.
F: Myślę, że cię nie rozczaruję.
Ad: Boże, co to za kolędy?! Ty nawet w wigilię nie możesz przestać torturować mnie tym czymś?! - Krajewski zatrzymał kolędy w wykonaniu Brodzińskiej.
Ad: Trzy, cztery!
-Santa, can you hear me? I have benn so good this year. And all I want is one thing. Tell me my true love is near . He`s all I want. Just for me. Underneath my Christmas tree. I`ll be waiting here. Santa, that`s my only wish this year. - zaśpiewali całą trójką.
F: Z wami można zwariować. - Machnął ręką zdegustowany.
W: Oj kochanie... możemy ewentualnie zaśpiewać po chińsku. Agata się uczyła.
Ag: Ja umiem tylko pierwsze trzy słowa! - Zastrzegła.
W: Czyli Agata jednak nie zaśpiewa.
Ag: Dobra, nasze prezenty możecie spalić od razu.
W: Agata! - Warknęła w stronę koleżanki. - To już się nudne stało.
Ad: Dobra, to ja mogę pierwszy. To dla ciebie... a to dla ciebie. - podał im prezenty.
F: Jeżeli cośkolwiek nam się stanie po otwarciu tego prezentu, uduszę cię.
W: Ty pierwszy Andrzej.
Ag: Ja nie wiem, co on kupił - zastrzegła.
F: Zaraz się dowiemy, ale domyślam się że te prezenty są wskaźnikiem jego rozsądku... - niechętnie otworzył podarunek.
Ag: Co on kupił? - spytała i spojrzała do środka pudełka widząc miny Wiki i Andrzeja - Adam! - warknęła.
Ad: No co? Jak się pytałem co im kupić to powiedziałaś, że ma to nie być małpa która wyskoczy z pudła i przywali im ciastem w twarz. Dałem praktyczny prezent. Co, wolałbyś srajtaśmę?
F: Tak na przyszłość: Nigdy więcej nie kupuj mi prezentów!
Ad: Oj tam. Ja kupiłem fajowy prezent, a wy marudzicie.
W: Zestawy Durex?!
Ad: Z prezentu powinno się cieszyć i podziękować. Andrzej mnie  tak uczył, gdy powiedziałem profesorowi ze Szwajcarii, że kryształowy wazon od niego jest chujowy.
F: Uznam, że tego nie było.
Ad: No właśnie, a dla Wiki mam to. - podał jej pudełko.
W: Co cię nie zabije, to cię wzmocni. - otworzyła podarunek - Serio? - wyjęła koronkową bieliznę.
Ag: I tak lepszy prezent. Dobra ja nie umiem kupować prezentów, nie mówiąc o kupowaniu prezentów mężczyźnie, a co dopiero mężczyźnie, który wszystko ma, więc tradycyjnie... - dała mu flaszkę whisky.
F: Dziękuję.
Ag: Nie masz nawet za co dziękować.
F: Dziękuję za to, że to nie był prezent pokroju podarunku Adama.
Ad: No właśnie, Aga. Dla ciebie też coś mam.
Ag: Nie! Błagam cię, nie dawaj mi już żadnego prezentu!
Ad: Jak se chcesz.
Ag: Wiem, że masz tysiące podobnych, ale takiej nie masz. - Blondynka dała koleżance torebkę Michaela Korsa, o której Ruda nawijała od tygodnia.
W: Kocham cię, Aguś. Śliczna.
Ag: A tobie tłumoku kupiłam wódkę, ale nie chciało mi się tachać tu skrzynki alkoholu.
Ad: Kocham cię Aguś. A teraz przejdźmy do prezentów od milionera.
F: Pozwolisz kochanie, że Adam pierwszy, bo on zaraz zniesie jajko.
Ad: Co mi kupiłeś?! Co mi kupiłeś?! Co mi kupiłeś?!
F: Proszę. - podał mu niewielkie pudełko.
Ad: Kocham cię! - krzyknął gdy zobaczył sportowy zegarek.
F: Wspaniale. - Odpowiedział zrezygnowany.
Ad: Dobra, ile jej kupiłeś prezentów? - profesor podał rudowłosej lekarce kilka pudełek.
W: Czy ja zawsze muszę się czuć dziwnie?
Ag: Nie marudź Wiki, tylko otwieraj. - kobieta rozpakowała pierwszy podarunek, potem drugi, trzeci i czwarty.
Ad: To nie fair! Wiki dostała perfumy Chanela i  z 10 kilo złota!
Ag: Cicho.
W: Aga, my mamy dla ciebie jeden prezent, ale myślę, że będziesz ukontentowana.
F: Wiktoria wybierała, proszę. - podał jej kluczyki od samochodu. Blondynka spojrzała na nie oszołomiona. Po emblemacie na kluczykach zobaczyła, że dostała Toyotę Auris.
Ag: Nie, ja nie mogę tego przyjąć.
F: Możesz i przyjmiesz. Podobno masz prawo jazdy. Może przyda cię się trochę jazd doszkalających, ale szybko sobie wszystko przypomnisz.
Ag: Wy stawiacie mnie w na prawdę niezręcznej sytuacji. To jest za drogi prezent.
W: Oj Aga, Aga. Uznajmy, że to jest od świętego Mikołaja.
Ag: Wiktoria, ja nie mogę przyjmować prezentów za tyle tysięcy.
Ad: Nie marudź Aga, nauczę cię jeździć.
F: Nie! Najpierw sam się naucz prowadzić, potem ucz innych.
W: A ty nie marudź Aga, tylko się ciesz. Zawsze chciałaś czerwone autko.
Ag: Dziękuję, chociaż dalej jestem na was wściekła, że kupiliście mi coś tak drogiego.
W: Cicho. Dobra, dla Adasia mam drugą skrzynkę tego co najbardziej kocha, stoi w hotelu i do tego w bonusie leki na kaca.
Ad: Kocham was.
W: I na koniec ja zostałam. Uwaga wszyscy, jestem w ciąży. - Oznajmiła ledwo wysilając się na uśmiech i kontynuowała z "lekko" udawanym zadowoleniem: -  Ja wiem, że to może nie jest najwspanialsze co mogło cię spotkać, ale odwołać się tego nie da... - Zaczęła tłumaczyć. Postanowiła powiedzieć to podczas wigilii, gdyż mimo kilkugodzinnego maratonu po sklepach nie znalazła kompletnie nic co nadawałoby się na prezent dla Andrzeja i  liczyła, że taka nowina odwróci uwagę od braku prezentu.
F: To jest najwspanialsze co mogło mnie spotkać. - Profesor objął kobietę - Kocham cię. - wyszeptał do jej ucha - Teraz już was.
Ad: No gratulacje stary.
Ag: Cóż, cieszę się z wami. Będziecie mieć wspaniałego dzidziusia.
Ad: Nie chwal dnia przed zachodem słońca, Aga. Połączenie charakterów tej dwójki to będzie jakaś makabra!
F: Zamknij się. Pamiętaj, że to jest jednoznaczne z informacją, że ty będziesz wujkiem. A ty ciocią.
Ag: E tam, wujek, ciocia. Wy będziecie rodzicami!
Ad: Nie wiem czemu ty się cieszysz, ale ja sobie nie wyobrażam wielkiego profesora Falkowicza z pieluchami. Skończą się operacje, zacznie się zabawa z dzieciakiem. A potem 6 godzin bujania dziecka na huśtawce na placu zabaw...
Ag: Zamknij się!
F: Teraz szczęścia nie popsuje mi nawet największa eksplozja jego głupoty.
Ag: A ty Wiki co masz taką niewyraźną minę?
W: Po prostu się zastanawiam czy te dziecko będzie miało dla mnie trochę litości i nie karze mi spędzić na porodówce 30 godzin.
Ad: A ty razem z nią! Ale spoko, najdłuższy poród trwał 20 dni, może Wiki pobije rekord, a ty będziesz tam przy niej siedział! - Adama wyraźnie śmieszyła wizja brata jako ojca - A teraz kochanieńka w szpitalu to ja będę pupilkiem pana profesora, a ty przez 9 miesięcy nie wchodzisz na salę operacyjną!
W: Osiem, jeśli już.
Ad: A potem macierzyński, wychowawczy... no chyba, że Andrzej na tacierzyński. -Krajewski koniecznie chciał obrzydzić im wizję bycia rodzicami - No i będziesz musiał dorabiać po szpitalu, żeby dziecko utrzymać. - dodał śmiertelnie poważnie.
Ag: Mówiłam, że ten samochód nie jest dobrym pomysłem. Oddacie go i... - Woźnicka poważnie potraktowała słowa Adama, który w tym momencie wybuchł nieopanowanym śmiechem.
Ad: Agata, on zarabia dziennie więcej niż ty zarobiłaś od początku swojej pracy. DZIENNIE!
F: To, że masz w to wgląd, nie znaczy, że teraz masz każdemu obwieszczać ile zarabiam.
Ad: Ale kumple mi zazdrościli jak powiedziałem, że mam takiego brata.
F: Adam!
Ad: No co? Nie każdy zarabia 400 tysięcy dziennie. - Agata otworzyła buzię z wrażenia - Zobacz jak siostrzyczka zareagowała. - profesor spojrzał na internistkę.
F: Sztuka dobrych inwestycji i jednej złej w tego oto osobnika. - Profesor wskazał ręką na Krajewskiego.
Ag: Ehe. - blondynka pokręciła głową w górę i w duł.
W: Ja prawie zemdlałam. I tak dobra reakcja.
Ag: Pozostawiłabym to bez komentarza, ale po jaką cholerę wy pracujecie w tym nędznym szpitaliku za marne dwa pięćset na rękę?! - każde słowo wypowiadała o kilka decybeli głośniej.
F: Wiki lubi ten szpital.
W: I wy tam pracujecie.
F: Ale to się może niedługo zmienić...
Ad: Kupiłeś mi też klinikę pod choinkę?
F: Jeszcze jesteś na to za głupi.
Ad: Powiedział "jeszcze"! JESZCZE, słyszeliście!- krzyknął zadowolony.
F: Prędzej spalę wszystkie pieniądze za domem niż kupię ci klinikę.
Ad: Powinienem się już przyzwyczaić. A teraz będziesz się bawił w kupowanie grzechotek i przytulanek.
W: Jeżeli ty dziecku będziesz kupował wszystko, to to już będzie paranoja.
F: A czemu miałbym nie kupować?
Ad: Bo tak się nie wychowuje dzieci!
F: A znasz się na wychowaniu dzieci?
Ad: A ty może się znasz?
F: Wolę nie wspominać swoich kontaktów z dziećmi.
Ad: A co? Jakiś głupi bachor cię wkurzył? - Na słowa Adama profesor szeroko się uśmiechnął.
F: Całe życie czekałem na moment w którym przyznasz się, że jesteś głupi. - Wiktoria zaczęła się śmiać.
Ag: Mnie w to nie plączcie. - Zastrzegła od razu.
Ad: A czemu by nie? Coś ciekawego powiesz o naszej Agatce?
F: Mogę powiedzieć o tobie, a nawet coś pokazać... - mężczyzna podszedł do regału i wyjął album - Proszę bardzo, przedstawiam państwu Adasia w całej okazałości. - pokazał im zdjęcie nagiego dziecka. Wszyscy oprócz Krajewskiego zaczęli się śmiać.
Ad: Ja cię zabiję. - warknął - Miałem kilka dni, a wy już zdążyliście mi napstrykać nagich fotek?! A ty się Agata nie śmiej, bo skoro on ma tyle moich zdjęć z kilku tygodni, to ile ma z roku z tobą?!
F: Adaś, ja mam twoje zdjęcia do wieku czterech lat.
W: Nie no, słodki dzidziuś, gdyby tylko to zdjęcie mniej pokazywało...
Ad: Widzisz Aga? Mną się interesował, a tobą nie.
W: Czy oni walczą o twoje zainteresowanie?
F: Mnie zawsze najbardziej interesujesz ty, kochanie. Przepraszam bardzo, ja wolałem siostrę i nie chciałem brata.
Ad: Bo jej nie musiałeś oddawać zabawek.
F: Adam... - powiedział z politowaniem - Ja bym ci i tak nic nie oddał.
W: Kocham ten ten twój wredny charakter.
Ad: Serio?! Nawet starego samochodu byś mi nie dał?
F: Samochodem dostałeś w głowę, może to spowodowało u ciebie jakiś niedorozwój mózgu. Cóż, nie wiem, co tobie się stało, ale jak zwykle ja obrywałem za wybryki Agaty.
Ad: Serio?! Ty to pamiętasz?
F: Ja pamiętam wszystko.
Ag: Jakie moje wybryki? Aż tak złym dzieckiem byłam?
F: Ech... uwielbiałaś rzucać wszystkim w Adama.
Ag: Hahahaha dalej uwielbiam. - rzuciła w chłopaka pudełkiem od prezentu.
F: Przynajmniej teraz nikt mi nie wmówi, że to ja.
W: Biedny, pokrzywdzony, dostawał kary za siostrzyczkę...
F: I to bardzo pokrzywdzony.
Ad: Dobra, tylko wiecie, jeden bachor i przyhamujcie, bo nas wygryzą z roboty te wasze dzieciaki. On już nawet Blance jakiś głupot o medycynie nawciskał do łba, że się dziewczynie poprzestawiało!
W: No bardzo śmieszne.
Ad: A co? Chcecie mieć przedszkole?
W: No dwadzieścia najlepiej.
F: Jak chcesz.
Ad: Ciebie to by było stać i na 600 dzieci. Jak się tyle zarabia to...
F: Jakbyś się postarał i nie był debilem, to też byś tyle zarabiał.
Ad: Mam ciebie.
F: Świetnie.
W: I ja też mam ciebie.
Ag: A ja sobie kupię psa... albo wezmę ze schroniska, bo na kupienie nie mam forsy.
W: Agatka, ty się lepiej zacznij martwić, bo my się trułyśmy tym samym gównem, moja droga i skoro u mnie nie zadziałało...
Ag: Przecież ja już raz wpadłam z tym imbecylem. - wskazała wzrokiem na Krajewskiego. - Coś musi być nie tak z tymi naszymi tabletkami.
W: To ty se to wyjaśniaj, a ja mam je teraz w dupie.
Ag: Dziękuję ci bardzo za takie wsparcie, pomoc...
Ad: Kto chętny na seks zbiorowy?! - wykrzyczał nagle ni stąd, ni z owąd. Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
Ag: On jest chory psychicznie?
F: Zawsze taki był.
Ad: Ej, no to kto chętny?
Ag: On jest nienormalny.
W: Wiem.
F: Mnie to w sumie nie dziwi... - Profesor przewrócił kilka kartek w albumie i wskazał palcem jedno ze zdjęć, które przedstawiało małego Adasia łapiącego koleżankę z tyłek. - Wybacz, drogi bracie, lecz nie mogłem tego nie sfotografować. Czyż to nie jest piękna pamiątka rodzinna?
Wiktoria parsknęła śmiechem, za to Adam poczerwieniał ze złości.
F: A teraz moi drodzy, ktoś musi posprzątać po naszej uroczystości.
Ad: Twój dom, ty sprzątasz.
F: A ty mi pomagasz, drogi bracie, bo ci zaraz ten twój prezent zabiorę.
Ad: Co?! - Chłopak przytulił do siebie zegarek. - Niewolno... to od świętego Mikołaja!
F: Ty to wierzysz w tego świętego Mikołaja, Adaś... Już, do roboty!
Ad: Yhm... - Chłopak niechętnie wstał i zaczął zbierać talerze ze stołu. - No pomóż mi! - Profesor także wstał z kanapy. - I ty sprzątasz papiery po prezentach. - Zastrzegł.
F: Ale ty zmywasz naczynia.
W: Widzisz, Aga, jak się potrafią dogadać... Prawdziwi bracia.
Ad: Tylko czemu ten loczek blond nie pomaga?
Ag: Bo nie wypada, żeby kobieta pracowała. - Obie dziewczyny położyły się wygodnie na kanapie, a mężczyźni nosili naczynia do kuchni.
W: I co, loczku blond?
Ag: I nico.
W: Kulturalna gadanina już była, no dawaj, wiem że się cieszysz z tego auta. - Przyjaciółki spojrzały na siebie.
Ag: Aaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!! Mam samochód!!! - Piszczała szczęśliwa.
W: Ten loczek blond, promyczek blond, zawsze jest skory do psoty.... - Zanuciła.
Ag: Umiał też, ten loczek blond, nieraz pocieszyć was. - Dokończyła i obie zaczęły się śmiać.
W: No umiał, umiał. - Przyznała.
Ag: Ciszysz się? - Internistka spojrzała sugestywnie na brzuch koleżanki.
W: Tak, chociaż trochę się boję. To dziecko wywróci całe nasze dotychczasowe życie do góry nogami. Wiesz, że jak się dowiedziałam, to pierwszą moją myślą było żeby się tego pozbyć? - Wyznała.
Ag: Boisz się.
W: Nie wiem jak to będzie wyglądać. Przecież my jeździmy po całej Polsce, latamy po świecie... Wszystkie operacje, adrenalina, zabawa... ja nie chcę, żeby to się skończyło. Wybacz, ale nie czuję instynktu macierzyńskiego. Ja chcę zatrzymać się w tym co jest, nie chcę tego tracić. - Po policzkach rudowłosej dziewczyny popłynęły pojedyńcze łzy. Zauważył to profesor przechodzący po raz kolejny przez salon. Mężczyzna stanął w miejscu. Wiktoria leżąc na łóżku nie zorientowała się, że mąż stoi tuż obok. Agata za to spojrzała krótko na chirurga, a Consalida kontynuowała swój monolog. - Bo póki dziecko jest małe, to jeszcze jakoś będzie, ale potem? Ja nie chcę, żeby to dziecko zabrało mi moje dotychczasowe życie. Wszyscy się będą skupiać tylko na dzieciaku. Już wiem jak to będzie wyglądać, zostanę sama z pieluchami, a wszyscy będą tylko patrzeć jak dziecko się uśmiecha, a dla mnie zostanie brudna robota. Skończą się wyjścia do teatrów, nagłe wyjazdy, seks do rana, kilkunastogodzinne operacje, wracanie do domu po trzech dniach w środku nocy... Ja chyba nie chcę zamieniać tego wszystkiego na dziecko, Agata, nie chcę.
F: Z tego co jest mi wiadome, jesteś w czwartym tygodniu, masz półtora miesiąca na decyzję. - Oznajmił i wyszedł z salonu.
W: Andrzej...
Ag: On ci tego nie powiedział, więc ja ci  powiem: Nie pierdol głupot, Consalida.
Blondynka wstała z kanapy i udała się do kuchni by wyjąć naczynia ze zmywarki. Consalida wzięła głęboki wdech patrząc w sufit. Dziewczyna wstała z kanapy i udała się do ogrodu zarzucając na siebie szary płaszcz. Usiadła na bujanej ławeczce nie ważąc na to, iż jest ona całą w śniegu. Wielki dom, rozsądny i odpowiedzialny facet - idealne warunki dla dziecka. - Pomyślała. - Tylko ja tu nie pasuję. - Westchnęła. Nie wiedziała co ma zrobić. Tak bardzo chciałaby zatrzymać przy sobie dotychczasowe życie, bała się zmian. A dziecko byłoby dużą zmianą w ich życiu, praktycznie wywróciłoby je do góry nogami. Usunęłaby to dziecko... gdyby nie Andrzej. On cieszył się na wieść o ciąży i bała się, że jeśli dokona aborcji relacje między nimi się pogorszą, a tego nie chciała. Sama nie wiedziała czego chce i to ją przerażało.