LICZBA WYŚWIETLEŃ

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Część 9

Opowiadanie świąteczne to był totalny niewypał. Setki błędów, dziwaczny układ i tekst też jakiś niepasujący do nich. A o to kolejna część.  

Wiktoria rzuciła w Agatę poduszką, a ta jej oddała. Próbowała jej oddać, ale trafiła w przechodzącego za kanapą Falkowicza.
F: Kolejna, rzuca we mnie poduszkami.
W: Zasłużyłeś.
F: Czym?
W: Całokształtem.
Wiktoria rzuciła w Falkowicza poduszką. Agata stała osłupiała zachowaniem koleżanki wobec profesora.
F: Widzę, że kara się spodobała. No cóż pani nie odmówię.
Agata nie  miała pojęcia o jakiej karze on mówi.  <Czy oni..., ale nie, to nie byłaby kara. O czym on mówi?>
Falkowicz podszedł do Wiki i zaczął ją łaskotać. Ona położyła się na kanapie i okładała go poduszka. Agata stała jeszcze bardziej zdziwiona tym wszystkim.
W: Agata! Zabierz go!
Do lekarskiego wszedł Adama.
W: Adam! Ratuj!
Adam podszedł i zaczął walić Falkowicz poduszką. Wiktorii udało się wstać. Agata nie wiedziała co robić.  <Co mi tam. Najwyżej mnie wywali.>  Cała trójka waliła Falkowicz poduszkami.
Do pokoju wszedł Przemek.
F: Panie Przemku, niech pan będzie człowiekiem.
P: Pomogę wam. Należy mu się.

Po chwili przeszła Klaudia z Olą.
K: Kogo zabijacie? Mogę się przyłączyć?
F: Raczej nie.
Klaudia zaczęła walić Falkowicza poduszką. Ona też go nienawidziła.
O: Iść po ochronę, profesorze?
F: Tak!
Ola pobiegła do ochroniarzy na korytarzu.
O: Idźcie do lekarskiego. Pięciu lekarzy wali poduszkami w profesora.
Ochroniarz: Niech pani sobie nie robi żartów.
O: Nie robię!
Ochrona weszła do lekarskiego.
Ochroniarz: Rozejść się!
F: Siadać wszyscy na kanapie!
Wszyscy posłusznie usiedli na kanapie, a Falkowicz przy biurku.
K: Profesorze, bo…
F: Cisza! Pani Ola za litość nad bezbronnym człowiekiem może mi asystować przy jakiejś operacji. Proszę sobie coś wybrać. Pani Klaudia za totalny brak tej litości pisze na poniedziałek referat o częściowej lub całkowitej resekcji żołądka z uzasadnieniami i opisem wszystkich powikłań.
K: A oni?
F: Po raz pierwszy ma pani rację. Pan Przemek, bukiet 100 róż i przepraszać Wiktorię.
P: Tą…
F: Niech się pan zastanowi, co chce  powiedzieć.
P: Tą dziwkę!?
F: 150 róż i na kolanach. Pani Agata… Wiktoria okłada koleżankę poduszką przez godzinę. -  Wszyscy wybuchli śmiechem. – Wiktoria, kolacja ze mną.
K: Co? Ja mam referat, a ona kolację z panem!
F: U mnie nie ma nic na ładne oczka. Panią powinno to cieszyć, bo dożywotnio siedziałaby pani na izbie. Kontynuując. Adama osobiście uduszę.
K: Czy to koniec ogłoszeń parafialnych?
F: Ogłoszeń tak, a teraz przypomnienia. Pani Agata była umówiona z dr. Rogalskim.
Ag: Cholera! Spadam! Wiki, weź za mnie ten dyżur, błagam.
W: Ok, ok, ale dam ci szansę się odwdzięczyć.
Ag: Jasne, wszystko , tylko weź za mnie ten dyżur.
W: Dobra, spadaj.
Ag: Dziękuję profesorze, odwdzięczę ci się Wiki. – Rzuciła wybiegając.
F: Jeszcze jedno. Wiktoria, nie zapomniałaś o czymś, a raczej o kimś?
W: Możesz nie bawić się w zgadywanki, tylko mówić jaśniej.
F: Twoja córka jest sama 9 godzin.
W: Cholera! Omówimy tą operację później, albo chodź do hotelu, rób co chcesz, ja idę.
F: Teraz koniec. Rozejść się.
Falkowicz dogonił Wiktorię idącą i szukającą telefonu.
F: To co, omówimy tę operację w hotelu?
W: Ok., to idziemy.
Weszli do hotelu. Wiki pobiegła do córki.
W: Blanka, przepraszam, musiałam zostać na operacji.
B: Coś nie tak z tym profesorem?
Do pokoju Wiki wszedł Falkowicz.
F: Miło, że ktoś się tak o mnie martwi.
W: Wszystko z nim dobrze. Chcesz coś do jedzenia?
B: Przydałoby się, bo w lodówce macie tylko szampana i wino.
W: Adam.
F: W takim razie zapraszam na kolację.
W: Blanka?
B: Jeżeli nie będzie mnie pan niósł, to ok.
F: Wiki, poczekacie chwilę? Podjadę samochodem.
W: Yhm.
Andrzej wrócił i poszedł do pokoju Wiki.
W: Jedziemy?
F: Tak, a to dla was. - Wyjął zza pleców dwa bukiety róż. - Czerwone dla najpiękniejszej i najzdolniejszej pani doktor, a białe dla najpiękniejszej dziewczyny. - podał im kwiaty.
W: Dzięki. Ale jak ty to załatwiłeś? W okolicy nie ma żadnej kwiaciarni.
F: Ale jest Adam, jego wyścigówka i moje groźby.
W: Czy ty musisz mu ciągle grozić i to z takich powodów?
Do jej pokoju wszedł Przemek.
W: Po co ty tu  w kółko przychodzisz?
P: Ja?! Co ten bandyta tu robi?!
F: Domyślam się, że chodzi panu o mnie. Obecnie, stoję, jakby pan nie zauważył.
Przemek rzucił się na Falkowicza z pięściami, a Andrzej zaczął mu oddawać. Walczyli tak chwilę. Blanka siedziała wystraszona, a Wiki zastanawiała się, co zrobić i czy dzwonić po policję.
W: Andrzej, cholera jasna, odpuść! Przemek, debilu!
Wiktoria widząc coraz więcej krwi w całym pokoju użyła całych swoich sił i odciągnęła Zapałę od Andrzeja, powalając go na podłogę.
W: Andrzej... - Podeszła do niego i zaczęła wycierać krew z twarze.- Po co dałeś mu się sprowokować? - Nie czekając na odpowiedź dodała - Chodź do szpitala. Na moje oko to będzie jeden szef na łuku brwiowym i ze trzy na ręce.
F: Ok, a co z Zapałą?
W: Racja. - Podeszła do Przema i szarpnęła go za rękę, wyrzucając go na korytarz.
W: Nienawidzę cię! Nie odzywaj się do mnie, a nawet nie pokazuj mi się na oczy, bo będziesz wyglądał jeszcze gorzej. A róże nieaktualne, bo i tak póki co nie chcę cie znać. Pogadamy jak zmądrzejesz. Chodź Andrzej. Blanka, będziemy za godzinę, jeżeli wszystko z nim dobrze. Zamów sobie pizzę, czy coś.
B: Ok, ale mogę iść do Agaty, bo ten pokój jest cały we krwi.
W: Jasne, i tak jej nie ma. Załatwisz kogoś, żeby to posprzątali? Znajdź jakiś numer w internecie i zadzwoń, ja później zapłacę. Ok?
B: Dobra, dam sobie jakoś radę. Przedstawię się jako ty.
W: Rób co chcesz, byle ktoś to posprzątał, bo ja mam dosyć krwi w pracy.
B: Ok, coś wymyślę.
W: Dzięki i pa. Chodź Andrzej. Nie wiesz, kto ma dyżur?
F: Chyba Adam.
Wyszli z hotelu.
F: Wiktoria, przepraszam.
W: Nie, nie ty powinieneś mnie przepraszać.
Weszli do szpitala. Wszyscy się na nich dziwnie patrzyli, szczególnie na zakrwawionego profesora. Weszli na izbę. Przy biurku siedział Adam uzupełniający papiery.
Ad: Proszę usiąść i chwilę poczekać.
W: Mógłbyś najpierw spojrzeć, kto wchodzi, a potem się odzywać?
Adam podniósł wzrok znad kart pacjentów.
Ad: O Andrzejku! Kto cie tak urządził?
W: Ja się nim zajmę, bo coś czuję, że za chwilę tu przyjdzie Przemek, a za jego szycie się nie wezmę, bo straciłabym prawo wykonywania zawodu. - Wiktoria zaczęła opatrywać rany Falkowicza.
Ad: O co poszło?
Na izbę wszedł Przemek.
P: O! Widzę, że w usługi Wiktorii dla profesora wchodzi też opatrywanie.
Ad: O co tu do cholery chodzi?
W: O Przemka, jego wariacje i jego odgrzewaną zemstę.
Ad: Czyli?
W: Czyli Przemek rzucił się na Andrzeja, on mu oddał, a mój pokój jest cały we krwi.
Ad: Ok, teraz już kumam. Przemek siadaj, pozszywam cię, bo jak Wiki się za to weźmie to myślę, że będziesz mieć zszytą rękę z czołem.
W: I słusznie myślisz.
Adam zszył Przemka. Wiki kończyła Andrzeja. Zapała wybiegł z izby jak oparzony.
W: Cholera.
Ad: Co jest?
W:  Właśnie zaczynam dyżur, a Blanka jest sama jakieś 10 godzin. Adam?
Ad: Ja mam z tobą dyżur.
W: Agata wyjechała, zresztą to za nią mam ten dyżur.
Ad: Nina?
W: Wyjechała gdzieś z Samborem. Przemkowi bym teraz nawet chomika nie powierzyła, kurcze.
F: Ja się nią zajmę.
W: Mógłbyś?
F: O ile  skończysz mnie szyć, to tak.
W: A, jasne, już, sory.
F: Dobra, to kończ i daj mi klucze do hotelu.
W: Ok.
Wiki skończyła szyć Andrzeja i dała mu klucze.
W: Będę rano. Zrób z nią co chcesz.
F: Bardzo się o nią troszczysz. Zrób z nią co chcesz.
W: Oj idź już.
F: Dobra, nie denerwuj się tak.
W: Won.
F: Co ty się taka niemiła zrobiłaś?
W: Uczę się od mistrza.
F: Czuję się zaszczycony.
W: To wspaniale.
Falkowicz wyszedł.
Ad: Nie boisz mu się powierzyć nastolatki?
W: Jakoś wierzę w niego. Idę się przebrać, a ty spadaj na ratunkowy.
Ad: Nie wkopiesz mnie w to. Ja mam izbę.
W: Won. Albo do Hong - Kongu.
Ad: Ty rzeczywiście stałaś się jak Falkowicz. Za dużo czasu razem spędzacie. Tylko błagam nie miejcie dzieci, bo ty by już były totalne potwory.
W: Adam, wbij sobie do tej główki raz na zawsze. My nie jesteśmy razem! I nie zapowiada się żebyśmy byli.
Ad: Wmawiaj sobie. - Wyszedł z izby.
W:  <Chyba zaczynam rozumieć Falkowicza. Miło jak się mnie ktoś słucha.>


piątek, 27 grudnia 2013

Opowiadanie Świąteczne.

23 grudnia, wieczór, hotel rezydentów.
                Ag: Wiktoria! Pomórz mi dopiąć tą walizkę!
                W: Idę!
                Wiki weszła do pokoju koleżanki.
                Ag: A ty jak spędzasz święta?
                W: Zostaję tu. Wzięłam sobie 24-godzinny w wigilię od rana, żeby nie siedzieć sama. Ty z   Markiem jedziesz dojego rodziny, Adam do swojej, Przemek z Olą gdzieś wyjechali.
                Ag: A z kim masz dyżur?
                W: Nie wiem. Powiedzmy, że to będzie moja niespodzianka Bożonarodzeniowa.
                Ag: Nie tylko to. W lekarskim pod naszą małą choineczką zostawiłam ci prezent.
                W: Kochana jesteś. Ja też coś dla ciebie mam. Poczekaj.
                Wiki poszła do pokoju. Po chwili wróciła z torebką.
                W: Bardzo proszę. Dla mojej najlepszej przyjaciółki.
                Ag: Boże, jaka śliczna. Skąd ty wiedziałaś, że ja chcę?
                W: Przez pół godziny się w nią w katalogu wpatrywałaś. Nie tak ciężko się domyśleć.
                Ag: Dzięki. Jest cudowna.
                W: Dobra. Daj tą walizkę.
                Wiki zapięła walizkę internistki.
                W: Wesołych świąt i przekaż formułkę życzeń Markowi.
                Ag: Jasne. Miłego dyżuru. Ty na serio nie wiesz z kim?
                W: Nie mam pojęcia. W lekarskim był pusty grafik. Sambor kazała się wpisywać, byle był zapełniony, no to      jako pierwsza się wpisałam.
                Ag: No to jeszcze raz miłego dyżuru i napisz jak się dowiesz, kto jeszcze nie ma co robić w Wigilię.
                W: Oczywiście. A kiedy ty w ogóle wracasz?
                Ag: 2 stycznia.
                W: Jak ja wytrzymam tyle bez przyjaciółki i w ogóle sama? Adama już dawno zbyło, Przemek właśnie wyszedł.
                Ag: Dasz radę. Idę, bo Marek czeka. Pa.
                W: Pa.
                Przyjaciółki uściskały się na pożegnanie.
                24 grudnia, 7.00, hotel rezydentów.
                W: Cholera! Jaki idiota wynalazł budziki?!  < Kolejny beznadziejny dzień, a może jeszcze gorszy. Po co ja w ogóle żyję? Dobra, po zastanawiam się później. Za godzinę mam dyżur z… kimś.>
               
24 grudnia, 11.30, szpital.
< Cholera, z kim ja mam ten dyżur, nie mogę mieć sama, ale w grafiku jest pusto. Może w rejestracji coś wiedzą.>
W: Z kim mam dyżur?
Rejestratorka: W grafiku jest pusto, ale z tego co wiem, od 12.00 ktoś tu będzie. Nie mam pojęcia kto.    
W: Trudno.
Zadzwonił telefon Wiktorii.
W: Halo.
Ad: Zdrowia, szczęścia, pomyślności i dużo radości. Mikołaja bogatego, seksu wspaniałego.
W: Seksu wspaniałego?  Błagam cię, jestem sama jak palec. Nawet pacjentów nie ma. Liczyłam, że Będę miała robotę, a widzę, że zamiast siedzieć sama i się nudzić w hotelu siedzę sama i się nudzę w szpitalu.
Ad: Przecież nie masz sama dyżuru.
W: Właśnie nie wiem z kim i nikt nie wie. Może ty mi powiesz na czyje towarzystwo jestem skazana?
Ad: Nie mam pojęcia. Teraz nawet Falkowicz ma z kim spędzać święta.
W: No widzisz, nawet Falkowicz nie jest sam, tylko ja.  <Wiktoria, podjęłaś dobrą decyzję. Nie kochasz go.
 Nie kochasz go. Nie kochasz go. Nie kochasz go. Tak jest lepiej. Tego chciałaś. Tak powinno być i tak ma być. Spokojnie.>
Ad: Będzie dobrze. Mikołaja bogatego, seksu wspaniałego. Zobaczysz spełni się. Moje życzenia zawsze się spełniają.
W: Oj Adam, Adam. No cóż wzajemnie i pa. Może w końcu zacznę uzupełniać te wszystkie papiery.
Ad: Pa i pamiętaj, moje życzenia zawsze się spełniają.
W: Zobaczymy. Pa.
Ad: Cześć.
Weszła do lekarskiego i zobaczyła Falkowicza.
W: Ty nie z Kingą?
F: Ja zawsze chciałem być z tobą i zawsze będę chciał.
W: Daj mi spokój. Moje życie jest porażką, a ty jesteś dopełnieniem tej jednej, wielkiej paranoi!
Dziewczyna wybiegła z lekarskiego.  <Cholera, wykrzyczałam swoje myśli, tylko, co teraz>
F: Wiktoria! Wiktoria, zaczekaj! – Falkowicz pobiegł za nią. Wiktoria zatrzymała się dopiero na odległym korytarzu. Usiadła na podłodze.  <Boże, co się ze mną dzieje? I lepsze pytanie: Co ja do niego czuję? Nienawiść? Miłość? Przyjaźń? Wszystkiego po trochu. Tego środkowego… też? Nie, na pewno nie.  Moje życie to porażka. I co z tego? Będzie dobrze… kiedyś.>  Falkowicz podszedł do Wiktorii.
F: Wiktoria… co się dzieje?
W: Nic.
F: Do gabinetu. Już. – Te słowa nie były wypowiedziane ze złością. Powiedział to z troską. Z miłością?
W: Nie baw się w moją przyjaciółkę.
F: Chodź. – spojrzał na jej smutną twarz – Chodź, bo cię zaniosę, a ludzie się będą dziwnie patrzeć. Mi tam to nie przeszkadza, ale pomyślałem, że tobie może się nie spodobać. – Wiktoria zaczęła się śmiać. – Z uśmiechem ci ładniej. No, chodź.
Weszli do gabinetu i usiedli.
F: Co miałaś na myśli, mówiąc, że twoje życie to porażka?
W: Nie baw się w psychologa.
F: Opowiedz.
W: I tak nie zrozumiesz.
F: Nie zrozumiem, dopóki mi nie opowiesz.
W: Ok., ale mi nie przerywaj.
F: A więc…
W: A więc miałam 16 lat, gdy urodziłam córkę swojego nauczyciela, który gdzieś wyparował, jak dowiedział się o ciąży. Córce wmówiłam, że jej matką jest jej babcia, a ja jej siostrą. Wyjechałam z Hiszpanii do Polski. Związałam się z gwałcicielem. Potem prawie mnie zgwałcił. Związałam się z dzieciakiem Zapałą. Moja córka była chora. Musiałam znaleźć jej ojca. Był dawcą. Dzięki temu ona żyje. Dowiedziała się, że ja jestem jej matką. Znienawidziła całą rodzinę, ze, mną na czele. Przemek, jak się dowiedział, że mam córkę, to mnie zostawił. Zaczęło mi się układać z córką, to się przplątał taki wredny profesor, który pieprzył mi życie. Potem ten profesor mi się oświadczył, Przemek prawie mnie za to zabił. Potem jakiś debil wylał na mnie kwas. Dzisiaj Adam złożył mi dziwaczne życzenia, a profesor naciągnął na zwierzenia. Szczęśliwy?
F: Teraz nie wiem, czy twoje życie gorsze, czy moje.
W: A ty co? Jeden egzamin zdałeś na czwórkę, a nie na piątkę i nie dostałeś nowego samochodu?
F: Niestety moje życie nie było, ani nie jest najlepsze.
W: Opowiedz.
F: Nie mam szans się wywinąć?
W: Nie. A więc...
F: A więc miałem piękne i poukładane życie, ale do 12 lat. Wtedy był wypadek i moi rodzice zginęli. Razem z 2-letnim bratem trafiłem do domu dziecka. Jego wzięła jakaś rodzina, a mnie ciotko, czy kto to jest. Raczej pijaczka. Chlała i szlajała się nie wiadomo gdzie. W 18 urodziny się z tam tond wyprowadziłem. Zacząłem szukać swojego brata. Znalazłem go, gdy kończył medycynę. Zobaczyłem, że ma poukładane życie, nie chciałem mu tego pieprzyć, pomyślałem, że mogę mu jakoś pomagać, nie mówiąc mu, że jesteśmy braćmi. Zostałem profesorem, on dla mnie pracował i pracuje. Nie wie, że jesteśmy braćmi. Przywaliła się do mnie blondi. Pieprzyłem życie rezydentce. Oświadczyłem się tej rezydentce, już lekarce. Ona miała mnie w dupie. Blondi mnie zaszantażowała. Ożeniłem się z nią. Teraz uciekam przed nią gdzie można, byle jak najdalej. Gdzieś pomiędzy była jeszcze moja żona, ale to się bardziej zalicza do spraw zawodowych.
W: Czekaj. Twój brat, 10 lat różnicy, pracuje dla ciebie. Adam jest twoim bratem?!
F: Yhm.   
W: I nie pomyślałeś, że warto byłoby mu powiedzieć. Jego poukładane życie i tak już się zawaliło, jak dowiedział się o adopcji.
F: Pomyślałem, próbowałem, ale zabrakło mi odwagi. Ja nie umiem mu tego powiedzieć.
Siedzieli chwilę w ciszy.
W: Dlaczego piprzyłeś mi życie?
F: Byłaś nieoszlifowanym brylantem, chciałem, żeby stał się diamentem.
W: Ty nawet w wigilię nie możesz powiedzieć prawdy? W takie bajki, to ci uwierzy Kinga, może wmówisz to  Adamowi.
F: Ty zawsze mnie rozgryziesz?
W: Próbóję, ale nie umiem w 100%. A więc?
F: Słyszałem, że jesteś wspaniałym chirurgiem. Bałem się, że będziesz lepsz ode mnie. Po postrzale zrozumiałem, że nie jestem niezastąpiony.
<On chyba mówi prawdę. Jego życie było koszmarem. Wiem już o nim tyle, ale nie wiem jeszcze dlaczego on wyskoczył z pierścionkiem. To chyba najlepszy moment na to pytanie.>
W: Dlaczego mi się oświadczyłeś?
F: Zakochałem się, zakochałem się jak idiota. I nie mogę się odkochać w żaden sposób.
W: A ja sama nie wiem czego chcę. Z tobą jest mi źle, a bez ciebie jeszcze gorzej.  <Cholera, co ja gadam. Prawdę. Tylko, czy nie mogłam najpierw przyznać się przed samą sobą, tylko przed nim.>
F: Może dasz szansę temu złemu profesorowi.
W: Tylko, że ten profesor ma żonę.
F: Przed którą ucieka. Wiktoria, ja cię kocham, szczerze, prawdziwie cię kocham. Zaufaj mi, spróbuj.
W:  <I co teraz zrobić. Czy on na serio mnie kocha? Chyba tak. Ale czy ja go kocham? Koniec tego. Zaryzykuję, spróbuję, pożałuję. Nie mam nic mogę mieć szczęście.>
Wiktoria przysunęła się do niego i go pocałowała. Szybko to odwzajemnił. Całowali się coraz namiętniej, zaczęli ściągać z siebie ubrania...
2 godzin później.
Leżeli na biurku obok siebie.
W: I co teraz?
F: Teraz się ubieramy, bo jeżeli ktoś tu wejdzie to może być zszokowany. A od razu po świętach składam papiery rozwodowe.
Ubrali się.
F: Mam coś dla ciebie. - Wiktoria zrobiła zdziwioną minę. - Nie bój się. Tym razem nie pierścionek, ale myślę, że ci się spodoba. - Wyjął pudełeczko z biżuterią i podał je Wiktorii. - Proszę. - Dziewczyna otworzyła je i zobaczyła  złote serce na łańcuszku.
W: Jakie to jest piękne.
F: Piękne i wyjątkowe jak ty. Drugiego takiego nie ma na świecie.
W: Dziękuję. - Zadzwonił telefon Wiki. - Kto znowu czegoś chce. - Odebrała.
Ad: Cześć Wiki. Z kim masz dyżur?
W: Z Falkowiczem.
Ad: Współczuję.
W: Nie, nie masz czego współczuć.
Ad: O co ci chodzi?
W: Nie ważne. Pa.
Ad: Pa.
W: Adam dzwonił. Czekaj. Agata teraz.
W: Cześć Agatko.
Ag: Cześć, jak ci się podoba prezent.
W: Przepraszam, nie zdążyłam wziąć. Miałam ciekawsze zajęcia.
Ag: O czym ty gadasz, Ruda?
W: O wszystkim, o wszystkim, Agatko.
Ag: Co ty taka happy jesteś. Wczoraj myślałam, że masz depresję.
W: Życie jest piękne, Agatko.
Ag: Wiktoria,  wszystko dobrze?
W: Dawno nic nie było aż tak dobrze.
Ag: Okey, jakby coś, to jesteś w szpitalu, pomogą ci.
W: Miłość, to nie choroba, a nawet, jeśli, to ja nie chcę być wyleczona.
Ag: Któż znowu zawrócił ci w głowie?
W: Ta sama osoba, od jakiś pięciu miesięcy.
Ag: Czy ty się na pewno dobrze czujesz?
W: Czuję się wspaniale, dziękuję za troskę, coś jeszcze?
Ag: Dobra, powiedz mi jak namówić Marka, żebyśmy nie mieszkali u jego rodziców, tylko w hotelu.
W: Nie mam pojęcia, zadzwoń do Adama, niech ci tego życzy. Jego życzenia spełniają się zawsze w 100%.
Ag: Dobra, kończę, a ty zajrzyj do Szymona.
W: Oj Agatko, Agatko.
Ag: Pa.
W: Pa.
Agata zadzwoniła do Adama.
Ag: Adam, cholera, czego ty jej życzyłeś?
Ad: Komu?
Ag: Wiktorii, a komu!
Ad: Mikołaja bogatego, seksu wspaniałego.
Ag: Bo ja właśnie z nią rozmawiałam i ona pieprzyła coś o miłości i, że twoje życzenia się zawsze sprawdzają w 100%. Z kim ona miała ten dyżur!?
Ad: Się Andrzejek postarał, dla naszej pani doktor. - Adam zaczął się śmiać.
Ag: Co ty pieprzysz?! Czekaj. Ona miała ten dyżur z Falkowiczem?! Twoje życzenia zawsze się spełniają, a ty jej życzyłeś mikołaja bogatego, seksu wspaniałego.
Ad: I jedno i drugie pasuje do profesorka.
Ag: Okey. Ja tam mam to gdzieś. Niech oni robią sobie co chcą. Pa.
Ad: Pa.
W tym samym czasie, gabinet profesora.
F: Jak spędzasz resztę świąt?
W: Sama w hotelu.
F: A ja sam w domu. Kingę wysłałem do Krakowa, do jej rodziny i powiedziałem, że do niej dojadę, ale jakoś benzyna mi się skończyła pod szpitalem.
W: Pewnie cię nie stać na zatankowanie. No cóż. Przygarnę cię do hotelu.
F: Pojedziemy do domu. Do twojego nowego domu.
W: Czy ty mi właśnie proponujesz wspólne mieszkanie?
F: Kiedy tylko spojrzę na ciebie widzę kobietę z którą chciałbym spędzić resztę życia.
W: Nadal?
F: Zawsze i nieustająco.
W: Nie jestem dobrym lokatorem.
F: Jesteś.
W: Dostałeś smsa.
F: Wiem.
W: Nie sprawdzisz? Może coś ważnego.
F: Ok. - Falkowicz wyjął telefon. - Nawet dwa. Kinga pisze: Nie ma po co tego ciągnąć, jeżeli dalej będziesz dla mnie taki obojętny. Pierwsza mądra rzecz, którą ta kobieta w życiu zrobiła.
W: Może nie będzie z nią aż tak źle. A druga wiadomość?
F: Adam. Życzę miłego i w miarę prostego rozwodu. Moje życzenia zawsze się spełniają. - przeczytał na głos wiadomość. - Właściwie, to czego on ci życzył?
W: Mikołaja bogatego, seksu wspaniałego. Idziemy?
F: Oczywiście.

Czy żyli długo i szczęśliwie? Dla optymistycznego myślenia napiszę, że tak. W końcu ich nic nie powstrzyma przed miłością.


Przepraszam za dziwaczny układ tego tekstu, ale coś się przestawiło i nie umiałam tego poprawić.

czwartek, 26 grudnia 2013

Część 8 Wolisz, żeby na świecie byli sami Krajewscy?

Przemek usłyszał krzyki Wiktorii i pobiegł do jej pokoju z patelnią w ręce jak do ataku.
P: Co ten morderca tu robi?!
F: Niech pan zmieni teksty. Staje się pan przewidywalny.
P: Teraz ją chcesz zabić?
F: Widzisz Wiktorio, jakiego masz dobrego przyjaciela. Chce cię przede mną uratować. Patelnię nawet wziął.
Przemek podszedł do Falkowicza i z całej siły przywalił mu patelnią w głowę. Profesor osunął się na podłogę.
W: Andrzej! – Wiktoria uklękła przy nim i zaczęła oglądać głowę i próbować go ocucić. – Ty debilu! Twoja głupota i idioctwo nie ma granic!
P: Wolę to niż to co ty robisz. Zostałaś jego prywatną dziwką w zamian za operacje i sławę!
W: To chyba ty dostałeś tą patelnią! Zmień płytę, bo ta ci się zacięła od czasu śmierci tej dziwki.
P: Nie masz prawa jej oceniać!
W: A ty nie masz prawa oceniać mnie i Andrzeja i oskarżać mnie o bycie prostytutką!
Przemek wybiegł z pokoju. Po chwili Andrzej  zaczął się wybudzać i zobaczył nad sobą zapłakaną Wiktorię.
F: Co on ci powiedział?
W: Że zostałam twoją dziwką w zamian za operacje i sławę.
F: Ty jesteś wspaniałym lekarzem i nie musisz nic robić, bo i tak będziesz sławnym chirurgiem.
W: Nie żartuj sobie ze mnie.
F: Ja nie żartuję, ty niedługo będziesz lepsza ode mnie.
W: Chodź do szpitala. Zrobię ci tomografię.
F: Ok.
W: Blanka, zostaniesz sama? Jakby coś się działo, to nie wiem, zacznij krzyczeć, Przemek przyleci z patelnią i cię uratuje.
Cała trójka zaczęła się śmiać.
B: Dobra, idźcie. Mam nadzieję, że nic panu nie jest.
F: Ja też, bo pacjentka na Ukrainie czeka. Wiki musimy ustalić, co robimy.
W: Tylko nie próbuj mnie podnieść, bo zacznę krzyczeć i coś czuję, że Przemek tym razem przyleci z nożem, albo z młotkiem do mięsa.
F: To chodź.
W: Dobra, pa Blanka.
F: Do widzenia.
B: Do widzenia, pa.
Poszli do szpitala. Wiki zrobiła Andrzejowi badania.
W: Chyba wszystko dobrze.
F: To chodźmy teraz do gabinetu. Musimy się zastanowić jak to zrobić.
W: Ok.
Gdy szli korytarzem zaczepiła ich pielęgniarka.
P: Pani doktor, profesorze!
W: Tak?
P: Dr. Krajewski błagał, żeby państw ściągnąć. Jakaś bardzo trudna operacja, a nie ma kto operować. Wszyscy są zajęci.
 F: Wiktoria?
W: Jak dr. Krajewski prosi, to muszę się zgodzić, zanim zechce coś gorszego. Idziemy profesorze?
F: Ja pójdę tylko do Adama dowiedzieć się, co to w ogóle za operacja. Widzimy się na bloku.
W: Ok.
Wiktoria poszła się przebrać. W myjni dołączył do niej Falkowicz. Operacja się udała. Wiki poszła do lekarskiego. Siedziała tam tylko Hana.
H: Wiki, ja nie chciałabym się wtrącać, ale natknęłam się na twoją kartę…
W: No tak. I co?
H: Ty co trzy dni bierzesz tabletki po. Może powinnaś pomyśleć o antykoncepcji?
W: Pokarz mi to. – dziewczyna wyrwała Hanie kartę.
W: Zabiję Krajewskiego! – w tym momencie wszedł Falkowicz.
F: Za co znowu, pani doktor?
W: Za to. – Wiktoria pokazała mu swoją kartę.
F: Nie sądziłem, że pani doktor taka nieodpowiedzialna. – powiedział z tym swoim uśmieszkiem.
W: Zauważ, że to wszystko wypisuje Adam.
F: Wolisz to, czy żeby na świecie byli sami Krajewscy?
W: W sumie to przynajmniej nie mam pustej karty.
F: No widzisz.
H: Zaraz, bo ja się pogubiłam.
W: Adam potrzebuje tabletek dla swoich panienek, a gdzieś to musi wpisać.
H: Dobra, ja nadal mało z tego rozumiem, ale cóż, idę  do siebie. Jakbyś coś chciała Wiki, to możesz przyjść.
W: Dzięki, ale na razie mi to nie potrzebne.
F: Na razie…
W: Andrzej, cholera!
F: Już, już, spokojnie. Chcesz kawy?
W: Ok.
Wiki usiadła na kanapie, a Andrzej podszedł do ekspresu. Do lekarskiego wpadła Agata.
A: Wiki, błagam cię weź za mnie nocny.
W: A co się dzieje?
A: Marek.
W: Romantyczny wyjazd z naszym specjalistą od serc?
A: Ty się martw o swojego romeo.
W: Rogalska!
A: Falkowicz!
W: Przegięłaś...
Wiktoria rzuciła w Agatę poduszką, a ta jej oddała. Próbowała jej oddać, ale trafiła w przechodzącego za kanapą Falkowicza.



Krótka część, ale myślę, że szybko uda mi się dodać kolejną. Wynegocjowałam szybszy powrót od babki, u której mam zero dostępu do internetu. Napisałam opowiadanie świąteczne (wiem, że trochę późno). Nie wiem czy je opublikować, jest ok, oprócz tego, że jest w nim trochę za dużo zwierzeń, ale w końcu są święta, Falkowicz może raz w życiu być szczery :)

sobota, 21 grudnia 2013

Część 7 Dobry lekarz musi umieć szybko działać.

Jechali już 5 godzin. Wiki obudziła się ze snu. Podniosła się i spojrzała na licznik. Jechali 130km/h.
W: Andrzej proszę cię, zwolnij. Ja nie chcę jeszcze dziś wylądować w prosektorium. I tak nic nie ulepszymy. Musisz odpocząć.
F: Nie muszę.
W: Proszę cię, ja nie chcę zginać w jakimś wypadku. Odpoczniesz chwilę i pojedziemy dalej.
F: Ok. Z tobą nie wygram.
Zatrzymali się na stacji. Usiedli przy stoliku. Wiki poszła po kawę.
W: Proszę. - podała Andrzejowi kubek z kawą.
F: Dzięki. Nie mówiłaś, że masz córkę. Gdzie ty ją ukrywasz, pod łóżkiem, czy w szafie?
Wiki w streszczeniu opowiedziała mu wszystko aż po wypadek.
W: Dzięki za uratowanie jej, ale nie musiałeś od razu grozić Krajewskiemu Hong - Kongiem.
F: Musiałem, przez ciebie złagodniałem i ludzie się już tak mnie nie boją. Zmieniłaś mnie.
W: Chyba na dobre. To co? Jedziemy?
F: Ok
Pojechali dalej. Gdy weszli do szpitala Wiki od razu popędziła na salę córki, a Andrzej czekał na korytarzu. Blanka zaczęła się wybudzać.
W: Nigdy więcej nie rób mi takich niespodzianek.
B: Przepraszam.
Wiki opowiedziała jej co się działo, o Adamie i o groźbach Falkowicza.
B: Czekaj. Ten Falkowicz mnie uratował?!
W: On się zmienił. Dla wszystkich, a dla mnie o 180 stopni. Jest miły, zawsze mi pomaga, daje najlepsze operacje... Dobra, zobaczę tę nogę.
Wiki dokładnie obejrzała stopę.
W: Chyba wszystko ok.
B: Jest tu?
W: Kto?
B: Ten profesor.
W: Tak. - odpowiedziała niepewnie.
B: Poprosisz  go. Chcę mu podziękować.
W: Ok, ale nie gadaj głupot, bo to mój szef i zawsze może mnie też wysłać do Hong - Kongu.
B: Mówiłaś, że się zmienił.
W: Bo się zmienił, żartuję przecież. Dobra idę po niego, tylko błagam, bez żadnych uwag do niego, bo jego ego jest globalnych rozmiarów.
B: Na pewno aż tak źle nie jest.
W: Facet w garniturze, czerwony krawat, srebrne spinki i wypolerowane buciki.
B: Z tego co mówiłaś, zawsze podobali ci się tacy eleganccy w garniturach.
W: Blanka!
B: Ok, ok. Spoko. Nieźle ci się musi podobać, skoro tak się martwisz, co mu powiem.
W: Przestań, on ma wyjątkowy dar pojawiania się kiedy ktoś robi sobie ze mnie takie żarty i potem wykorzystuje to przeciwko mnie. - w tym momencie za nią stanął Falkowicz.
F: Bez przesady pani doktor, niczego nie wykorzystuję przeciwko pani, a po za tym, pani Agata mówiła, że ten sen to prawda.
B: Jaki sen?
W: Nie odzywaj się nawet. - zagroziła Falkowiczowi.
F: Nie bój się, nie zamierzam psuć dziecku psychiki.
Wiki wściekła wyszła z sali.
B: Co to był za sen?
Falkowicz tylko się uśmiechną, a Blanka wybuchła śmiechem.
F: Jak się czujesz? - spytała gdy dziewczyna przestała się śmiać
B:Dobrze.... dziękuję, za uratowanie mi nogi.
F: Nie ma za co.
Na salę znowu weszła Wiki.
- Pacjent się zatrzymał. - krzyknęła pielęgniarka. Oboje podbiegli do niego.
W: Spadaj!
F: Sama spadaj! - zaczęli się przepychać.
- Pacjent! - przypomniała rozśmieszona pielęgniarka
W: Już.
Ustabilizowali pacjenta.
W: Sprawdzisz jej nogę.
F: Ok.
Wiki wyszła z Sali. Falkowicz podszedł do Blanki.
B:  Dlaczego wy ciągle się nawzajem wkurzacie?
F: Mamy podobny charakter. Dobra, zobaczę tą nogę.
B: Coś nie tak, że mama nasłała na mnie profesora?
F: Z tego co wiem, wszystko dobrze. Chcemy mieć pewność. Muszę wiedzieć, czy nie wysłać Adama do Hong – Kongu.
Blanka zaczęła się śmiać jeszcze głośniej. Weszła Wiki.
W: Co ty jej zrobiłeś?
F: Dlaczego wszyscy w kółko zadają mi te pytanie?
W: Przecież ona nie może przestać się śmiać.
F: Aaa, o to ci chodzi, myślałem, że tak jak pan Przemek oskarżysz mnie o zabójstwo.
B: Zabójstwo?! – Blanka spojrzała na nich pytająco.
W: Dziewczyna Przemka miała guza. Nie dało jej się w żaden sposób uratować. Umarła, po kilku miesiącach. Andrzej po prostu nie miał jak jej uratować, to nie było w możliwościach nawet najlepszego lekarza.
F: I teraz, za każdym razem, gdy dr. Zapała mnie widzi, mówi mi, że jestem mordercą. Ale i tak jest już lepiej. Miesiąc po śmierci Ludmiły okleił całą okolicę moimi zdjęciami z napisem morderca.
W: Że co?! – nie sądziła, że on to naprawdę zrobił.
F: W nocy jechałem do domu i zobaczyłem, że staję się sławny.
W: Ale nikt nie widział żadnych plakatów.
F:  Dobry lekarz musi umieć szybko  działać.
W: O czym ty gadasz?
F: Wynająłem całą ekipę do zrywania tego. Najwięcej kłopotów mieli z moja kliniką, bo tam nie było nie zaklejonego centymetra.
W: Boże, czy on kiedyś odpuści. To trwa już kilka miesięcy. Ten idiota zamiast się cieszyć, że mu rękę uratowałeś, gada jakieś głupoty.
F: Co ci mówiłem. Nie ja mu uratowałem rękę, tylko ty.
W: Nie kpij,  ja bym mu to amputowała. W życiu bym nie rekonstruowała w takich warunkach.
F: Ale ty wszystko robiłaś.
W: Ale ciebie chcieli wsadzić do więzienia.
B: Zaraz, bo ja już się gubię, wsadzić do więzienia, za uratowanie ręki?
F: Nie mówiłaś jej o wybuchu?
B: Jakim znowu wybuchu?
W: W szpitalu jakiś wariat podłożył bombę, bo Andrzej nie chciał mu dać leków z zakończonych badań klinicznych. Wziął sobie za zakładników Andrzeja i Przemka, a Konicę wysłał po leki. Była minuta do wybuchu, ewakuowali już cały szpital, Andrzej wyrwał mu klucze od pokoju lekarskiego. Uciekli, ale Przemek miał rozwaloną prawą rękę. Ja weszłam do szpitala przez okno w magazynach. Chciałam go wywieźć, na zewnątrz, ale Andrzej zawiózł go na salę. Sami operowaliśmy, uśpiliśmy go płynem do czyszczenia blatów. Jak zaczynaliśmy, to na salę wpadli antyterroryści i kazali nam wyjść, ale Andrzej na nich nawrzeszczał, jak kończyliśmy, to wpuścili dyrektora i pozwolili nam w spokoju dokończyć . Potem chcieli nas aresztować za zakłócanie akcji ewakuacyjnej, a Andrzej powiedział, że ja tylko wykonywałam jego polecenia, bo jest moim szefem i aresztowali tylko jego.
B: Boże, to brzmi jak jakaś akcja z filmu. I po co my co sobotę rozmawiamy na skaypie, skoro ciekawych rzeczy dowiaduję się i tak sporo po czasie.
W: Żebym nie zapomniała jak wygląda moja córka. Dobra, młoda, wychodzisz.
B: Mamo, bo ja przyjechałam tylko na dwa dni i jutro po południu mam samolot.
W: Wypuścimy ja z Polski?
F: Z tego co wiem, pani doktor perfekcyjnie zdała egzamin i jest pełnoprawnym lekarzem mogącym podejmować samodzielne decyzje.
W: Andrzej, proszę cię.
F: Ok. Myślę, że morze wylecieć. Adam bałby się to zawalić.
W: Nie dziwię mu się. Blanka, gdzie masz swoje rzeczy?
B: Agata zaniosła do hotelu,
W: Dobra, to ubieraj się, a ja czekam na korytarzu.
F: Do widzenia.
B: Do widzenia i jeszcze raz dziękuję.
Falkowicz uśmiechną się i wyszedł z Wiki.
F: Miłą masz córkę.
W: Dzięki.
Blanka wyszła z Sali ledwo idąc.
W: Pomogę ci iść.
Falkowicz szedł za nimi. Nagle obie dziewczyny się zachwiały i by się przewróciły, ale uratował je Falkowicz.
F: Chyba jednak ja pomogę.
W: Poradzimy sobie jakoś.
F: Wiktoria…
W: Ok., bo jeszcze mnie  odeślesz do Hong – Kongu.
Falkowicz podszedł do Blanki i wziął ją na ręce.
B: Co pan robi?!
F: Pomagam.
W: Andrzej, nie możesz jej nosić, Dobrze wiesz, że twoje serce, po  postrzale jest słabsze.
F: Zazdrosna? Ciebie też z chęcią ponoszę, ale później.
W: Andrzej, proszę cię.
Falkowicz już jej nie słuchał, bo poszedł z Blanką do wyjścia. Wiktoria widząc, że nic nie wskóra, pobiegła za nimi. Czuła, że wszyscy się na nich gapią. W końcu profesor niosący nastolatkę i biegnąca za nimi lekarka, to niecodzienny widok. Andrzej zaniósł Blankę do hotelu i położył ją na łóżku.
B: Dziękuję.
F: Nie ma za co. Wiki, chodź, musimy się zastanowić, co teraz z operacją.
W: Proszę cię, jutro.
F: Wiesz, że to nie może czekać.
W: Daj mi spokój. – powiedziała zmęczonym głosem.
F: O nie.. – podszedł do niej i wziął ją na ręce.
W: Zostaw mnie wariacie!
F: Zwrócę ci ją za godzinę. – powiedział do Blanki.
Przemek usłyszał krzyki Wiki i pobiegł do jej pokoju z patelnią w ręce, jak do ataku.



Już nie piszę, kiedy będzie kolejna część, bo zawsze jest kiedy indziej. Zdradzam tylko, że w następnej części będzie ,,miłe’’ spotkanie Przemka z Falkowiczem, a raczej patelni Przemka z głową Falkowicza.


Pozdrawiam.

czwartek, 19 grudnia 2013

CZĘŚĆ 6 Bilet do Hong-Kongu.

F: Wiesz co... , rzucać w profesora poduszką?
W: A co? Nie wolno?
F: Ale kara musi być.
W: Znowu dostaję wilczy bilet, auuu... Trudno się mówi.
F: Raczej inna.
Falkowicz wstał z fotela i zaczął iść w jej stronę. Wiktoria obawiała się co zrobi. Nie sądziła, żeby był aż tak bezczelny i ją pocałował, ale co on zrobi. Wiktoria biła się z myślami, on przecierz zawsze jest nieprzewidywalny. Przypomniała sobie, co kiedyś powiedział: Lubię zaskakiwać.
Tylko czym on ją może teraz zaskoczyć. Andrzej podszedł do niej i zaczął łaskotać ją po brzuchu. Tego  się nie spodziewała. Przewróciła się na łóżko i zaczęła okładać go poduszką. Oboje głośno się śmiali.  Czuła się w tym czasie świetnie, jakby był jej dawnym przyjacielem, a nie szefem, który za nią łazi. Andrzej sam się sobie dziwił, ale podobało mu się to wygłupianie z Wiktorią. Co ta dziewczyna z nim robiła.
Wydurniali się tak jakieś 10 minut. Wiktorię zdziwiło zachowanie profesora, ale też jej się to spodobało.
Zobaczyła w nim człowieka, nie no, ona zobaczyła w nim człowieka jakieś cztery miesiące temu i to ją przerażało.  Usiadła na łóżku, a on na stojącym obok krześle.
W: Nie spodziewałabym się tego po profesorze, doktorze habilitowanym nauk medycznych Andrzeju Falkowiczu. Prędzej uwierzyłabym, że wyjmiesz pistolet i mnie zastrzelisz.
F: Czemu wszyscy zawsze łączą mnie z najgorszym?
W: Pracowałeś na to latami. - odpowiedziała śmiejąc się
Siedzieli tak jeszcze chwilę. Zadzwonił telefon Wiki. Adam. Odebrała.
W: Halo.
A: Wiki, twoja córka chciała cię odwiedzić. Porwał ją jej ojciec. Uciekła, ale przejechał jej stopę. Da się to naprawić, ale potrzebuję twojego podpisu.
W: Jak ja mam ci to podpisać!? Jestem na Ukrainie!
A: Nie wiem Wiki, ja nie mogę nic zrobić bez twojego podpisu.
W: Krajewski, proszę cię, ja nawet jakbym nie wiem jak chciała, to będę tam najszybciej za 11 godzin.
A: Bez twojej zgody nie mogę niczego zrobić.
W: Adam, błagam cię za 11 godzin ja nie będę podpisywać zgody na operację, tylko na amputację.
A: Wiesz, że nie mogę, właśnie jest u nas kontrola.
W: Adam, proszę cię.
A: Wiesz, że..
W: Błagam cię, operuj ją. Wezmę za ciebie wszystkie dyżury przez miesiąc i zrobię wszystkie nudne operację. Proszę, Adam. - powiedziała płacząc. Nie chciała, żeby przez jakąś głupia kontrolę i upartego Krajewskiego jej córka była kaleką.
A: Nie mogę.  - rozłączył się
F: Co się stało? - spytał osuwającej się na podłogę Wiktorii
W: Moja córka ma rozwaloną stopę, trzeba operować, potrzebują mojego podpisu.
F: Mogę cię zawieźć. - zaproponował
W: Za 11 godzin tam będę, będzie już za późno. Krajewski nie chce operować. Mówi coś o jakiejś kontroli.
F: Krajewski?! O nie, on nie będzie się tak zachowywał mimo jakiejś kontroli.
Andrzej wyciągnął telefon.
W: Gdzie dzwonisz?
F: Jak to gdzie? Do Adama.
A: Halo.
F: Czy ja dobrze zrozumiałem, że odmawiasz operacji?
A: Andrzej, dobrze wiesz, że nie mogę. Jest kontrola.
F: Za 15 minut dzwonię do jakiejś sekretarki i jeżeli ta dziewczyna nie będzie jeszcze na stole możesz jutro nie przychodzić do szpitala i radzę kupić bilet do Hong-Kongu, bo na terenie europy nie znajdziesz nowej pracy.
A: Ale Andrzej, ja nie mogę.
F: Nie idziesz, ale biegniesz teraz wszystko załatwiać! Już!
A: Dobrze wiesz, że nie moge.
F: Biegiem! Albo jutro ma cię nie być na terenie europy!
A: Dobra, dobra, nie denerwuj się tak - Adam wiedział, że jeżeli Falkowicz zechce, może spieprzyć mu życie.
F: Jeszcze jedno słowa, Adam...!
A: Ok, już, pa.
F: Żegnam.
F: Załatwione, to co jedziemy?
W: Tak.

Wiem, że strasznie krótko, wiem, że miało być wcześniej, ale dodaję, żebyście wiedzieli, że o Was nie zapomniałam. Mam trochę kłopotów osobistych i na wszystko brakuje mi czasu, ale w piątek powinno się wszystko wyjaśnić i najprawdopodobniej w nocy z piątku na sobotę dodam kolejną część.
Pozdrawiam.

niedziela, 15 grudnia 2013

CZĘŚĆ 5 Zabiję cię!

Weszli do pokoju i zobaczyli na środku wielkie łóżko, jak dla nowożeńców.
W: Nie. To jest jakiś żart!
F: Wierzysz w przesądy.
W: I co ja mam teraz zrobić?
F: Iść spać, bo jest 4.30 nad ranem, a jutro mamy badać pacjentkę.
W: Dobra, idę poszukać jakiegoś sklepu.
F: Po co?
W: Żeby kupić jakiś materac, czy cokolwiek. Chyba nie myślisz, że będę spać z tobą w jednym łóżku.
F: O nie, nie będziesz spała na podłodze. Obiecuję ci, że za każdym razem, jak tylko zaśniesz, będę cię przenosił na łóżko.
W: No, ale jak  ty to sobie wyobrażasz, mam spać w jednym łóżku, z profesorem, swoim szefem.
F: Przecież cię nie zjem.
W: Ja się raczej obawiam czego innego.
F: Tak, zaproszę cię na kolację, dosypię coś do alkoholu, zgwałcę, sprzedam organy, zabiję, a zwłoki spuszczę w ubikacji. No Wiktoria...
W: No dobra, ale spróbuj mnie dotknąć, to cię zabiję.
F: Ok, ok. Idziesz pierwsza do łazienki?
W: Ty idź, ja się rozpakuję, zanim zajmiesz wszystkie wieszaki.
F: Jak sobie chcesz.
Falkowicz poszedł do łazienki, a Wiki zaczęła przegrzebywać walizkę.
W: Zabiję ją! - powiedziała na głos.
F: Kogo? - krzyknął z łazienki
W: Nie twoja sprawa.
F: I tak się dowiem.
Wiki wyciągnęła telefon i wybrała numer Agaty.
A: Halo.
W: Zabiję cię!
A: Oj tam, zamieniłam ci kilka rzeczy.
W: Kilka! Agata, kilka! Do cholery, ja tam mam same sukienki, w których widać mi dupę! I tak ci ludzi traktują mnie jak kogoś zbędnego, a teraz to już nie będę lekarzem, tylko atrakcją dla pana profesora, jeżeli mnie w tym zobaczą!
A: Dałam ci dwie koszule.
W: Świetnie, tylko, że jakbyś nie zauważyła, to to są pół prześwitujące koszule, a żadnego topu pod spód tu nie widzę! Nawet bieliznę mi zamieniłaś na jakieś koronki! W ogóle, to nie pamiętam, żebym to kupowała. Ale mniejsza o ciuch na dzień. Agata, ja mam z nim spać w jednym łóżku, a ty  mi zamieniłaś piżamy i normalny szlafrok na jakieś atłasy! Teraz zamiast mieć wybór pomiędzy  dresami, a leginsami, mam pomiędzy krótkimi koszulkami z błyszczącego materiału! Ta czarna, czy czerwona? W ogóle, czy ty mi zamieniłaś majtki na stringi z koronek!? Agata!
A: Zaraz, ty masz z nim spać w jednym łóżku?
W: Tak! Albo to, albo idę spać na śmietniku, bo najbliższy hotel jest 80 kilometrów z tond.
A: A tam, nie jest tak źle.
W: Agata! Nie jest tak źle! Czy ty się słyszysz!? Mam spać z Falkowiczem, swoim szefem w jednym łóżku, a ty mi spakowałaś jakieś atłasowe koszulki, zamiast  piżamy, zamiast normalnej bielizny mam jakieś koronki, a zamiast majtek - stringi!!!
A: Oj nie panikuj, będzie ok. Przecież on cię nie zje
W: Zabiję cię, wiesz! Mówiłam to już kilka razy, a teraz już na 100% dotrzymam obietnicy.
Gdy wypowiedziała te słowa do pokoju wszedł Falkowicz.
F: Kogo znowu zabijesz?
A: dobra, bo słyszę, że musisz kończyć.
W: Agata! - ta już się nie odezwała tylko rozłączyła. Wiki rzuciła telefonem.
W: Zabiję ją. - wymamrotała pod nosem.
F: Za co? - Falkowicz udał, że nic nie słyszał, mimo, że słyszał każde jej słowo.
W: Za to. - przerzuciła stertę koronkowej bielizny i atłasowych koszulek z boku na bok. Falkowicz podszedł i wyciągnął jedną z jej koszulek.
W: Nawet się nie odzywaj. A to są moje ciuchy - pokazała na stertę krótkich sukienek. Falkowicz wziął jej stringi w dwa palce i podniósł na jakieś 30cm.
F: No, muszę podziękować dr. Woźnickiej, jeśli będę miał takie widoki. pożyczę twój telefon, bo nie mam jej numeru. - podniósł telefon z podłogi
W: Zostaw! - próbowała mu go wyrwać
F: Zaraz.... o Agata, to ona
F: Dzień dobry...
W: Oddawaj ten telefon!!!
F: pani doktor...
W: Andrzej! Dawaj to!
F: chciałem podziękować...
W: Oddawaj to natychmiast!  - Wiktoria cały czas próbowała wyrwać mu telefon.
F: za przepakowanie walizki Wiktorii - Wiki wreszcie udało się wyrwać mu telefon
W: Zabiję cię, Woźnicka!
A: Miłej zabawy.
W: Miłej zabawy?! Czy ciebie łeb boli!? Idź ty lepiej na izbę, albo od  razu do psychiatry.
A: Oj przestań, trochę przesadziłam.
W: Trochę przesadziłaś?! Trochę przesadziłaś?! Agata, ty zrobisz ze mnie dziwkę przed tymi wszystkimi profesorami i jeszcze ten się będzie we mnie wślepiał. Wiesz co... przegięłaś.
A: Oj sory.
W: Sory?! Agata, weź mi teraz załatw normalne ciuchy!!!
A: Dobra, przepraszam, przesadziłam.
W: I co ja mam teraz zrobić, bo Falkowicz właśnie przewala w mojej, a raczej twojej bieliźnie, bo z tego co pamiętam, ja tego nie kupowałam.
Agata zaczęła się śmiać.
A: To weź się go spytaj, którą założyć.
W: Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. Policzymy się za tydzień, a i jak będziesz mieć chwilę, to napisz mi nowe SV jako prostytutce, bo w tych ciuchach nikt mi nie uwierzy, że jestem lekarzem
A: Dobra, nie wybuchaj już! Zostaw trochę energii dla profesorka! - ostatnie zdanie wypowiedziała tak głośno, że  Falkowicz usłyszał i zaczął się śmiać.
W: Tak, masz zupełna rację. To wiesz co ja już nie będę jej marnować na ciebie. - rozłączyła się
W: A ty to zostaw!
F: Oj, oglądam tylko. W tej ci będzie ślicznie. - wyciągnął czerwoną koszulkę i dostał za to poduszką w głowę.