Wiktoria rzuciła w Agatę poduszką, a ta jej oddała. Próbowała jej oddać, ale trafiła w przechodzącego za kanapą Falkowicza.
F: Kolejna, rzuca we mnie poduszkami.
W: Zasłużyłeś.
F: Czym?
W: Całokształtem.
Wiktoria rzuciła w Falkowicza poduszką. Agata stała osłupiała zachowaniem koleżanki wobec profesora.
F: Widzę, że kara się spodobała. No cóż pani nie odmówię.
Agata nie miała pojęcia o jakiej karze on mówi. <Czy oni..., ale nie, to nie byłaby kara. O czym on mówi?>
Falkowicz podszedł do Wiki i zaczął ją łaskotać. Ona położyła się na kanapie i okładała go poduszka. Agata stała jeszcze bardziej zdziwiona tym wszystkim.
W: Agata! Zabierz go!
Do lekarskiego wszedł Adama.
W: Adam! Ratuj!
Adam podszedł i zaczął walić Falkowicz poduszką. Wiktorii udało się wstać. Agata nie wiedziała co robić. <Co mi tam. Najwyżej mnie wywali.> Cała trójka waliła Falkowicz poduszkami.
Do pokoju wszedł Przemek.
F: Panie Przemku, niech pan będzie człowiekiem.
P: Pomogę wam. Należy mu się.
Po chwili przeszła Klaudia z Olą.
K: Kogo zabijacie? Mogę się przyłączyć?
F: Raczej nie.
Klaudia zaczęła walić Falkowicza poduszką. Ona też go nienawidziła.
O: Iść po ochronę, profesorze?
F: Tak!
Ola pobiegła do ochroniarzy na korytarzu.
O: Idźcie do lekarskiego. Pięciu lekarzy wali poduszkami w profesora.
Ochroniarz: Niech pani sobie nie robi żartów.
O: Nie robię!
Ochrona weszła do lekarskiego.
Ochroniarz: Rozejść się!
F: Siadać wszyscy na kanapie!
Wszyscy posłusznie usiedli na kanapie, a Falkowicz przy biurku.
K: Profesorze, bo…
F: Cisza! Pani Ola za litość nad bezbronnym człowiekiem może mi asystować przy jakiejś operacji. Proszę sobie coś wybrać. Pani Klaudia za totalny brak tej litości pisze na poniedziałek referat o częściowej lub całkowitej resekcji żołądka z uzasadnieniami i opisem wszystkich powikłań.
K: A oni?
F: Po raz pierwszy ma pani rację. Pan Przemek, bukiet 100 róż i przepraszać Wiktorię.
P: Tą…
F: Niech się pan zastanowi, co chce powiedzieć.
P: Tą dziwkę!?
F: 150 róż i na kolanach. Pani Agata… Wiktoria okłada koleżankę poduszką przez godzinę. - Wszyscy wybuchli śmiechem. – Wiktoria, kolacja ze mną.
K: Co? Ja mam referat, a ona kolację z panem!
F: U mnie nie ma nic na ładne oczka. Panią powinno to cieszyć, bo dożywotnio siedziałaby pani na izbie. Kontynuując. Adama osobiście uduszę.
K: Czy to koniec ogłoszeń parafialnych?
F: Ogłoszeń tak, a teraz przypomnienia. Pani Agata była umówiona z dr. Rogalskim.
Ag: Cholera! Spadam! Wiki, weź za mnie ten dyżur, błagam.
W: Ok, ok, ale dam ci szansę się odwdzięczyć.
Ag: Jasne, wszystko , tylko weź za mnie ten dyżur.
W: Dobra, spadaj.
Ag: Dziękuję profesorze, odwdzięczę ci się Wiki. – Rzuciła wybiegając.
F: Jeszcze jedno. Wiktoria, nie zapomniałaś o czymś, a raczej o kimś?
W: Możesz nie bawić się w zgadywanki, tylko mówić jaśniej.
F: Twoja córka jest sama 9 godzin.
W: Cholera! Omówimy tą operację później, albo chodź do hotelu, rób co chcesz, ja idę.
F: Teraz koniec. Rozejść się.
Falkowicz dogonił Wiktorię idącą i szukającą telefonu.
F: To co, omówimy tę operację w hotelu?
W: Ok., to idziemy.
Weszli do hotelu. Wiki pobiegła do córki.F: Raczej nie.
Klaudia zaczęła walić Falkowicza poduszką. Ona też go nienawidziła.
O: Iść po ochronę, profesorze?
F: Tak!
Ola pobiegła do ochroniarzy na korytarzu.
O: Idźcie do lekarskiego. Pięciu lekarzy wali poduszkami w profesora.
Ochroniarz: Niech pani sobie nie robi żartów.
O: Nie robię!
Ochrona weszła do lekarskiego.
Ochroniarz: Rozejść się!
F: Siadać wszyscy na kanapie!
Wszyscy posłusznie usiedli na kanapie, a Falkowicz przy biurku.
K: Profesorze, bo…
F: Cisza! Pani Ola za litość nad bezbronnym człowiekiem może mi asystować przy jakiejś operacji. Proszę sobie coś wybrać. Pani Klaudia za totalny brak tej litości pisze na poniedziałek referat o częściowej lub całkowitej resekcji żołądka z uzasadnieniami i opisem wszystkich powikłań.
K: A oni?
F: Po raz pierwszy ma pani rację. Pan Przemek, bukiet 100 róż i przepraszać Wiktorię.
P: Tą…
F: Niech się pan zastanowi, co chce powiedzieć.
P: Tą dziwkę!?
F: 150 róż i na kolanach. Pani Agata… Wiktoria okłada koleżankę poduszką przez godzinę. - Wszyscy wybuchli śmiechem. – Wiktoria, kolacja ze mną.
K: Co? Ja mam referat, a ona kolację z panem!
F: U mnie nie ma nic na ładne oczka. Panią powinno to cieszyć, bo dożywotnio siedziałaby pani na izbie. Kontynuując. Adama osobiście uduszę.
K: Czy to koniec ogłoszeń parafialnych?
F: Ogłoszeń tak, a teraz przypomnienia. Pani Agata była umówiona z dr. Rogalskim.
Ag: Cholera! Spadam! Wiki, weź za mnie ten dyżur, błagam.
W: Ok, ok, ale dam ci szansę się odwdzięczyć.
Ag: Jasne, wszystko , tylko weź za mnie ten dyżur.
W: Dobra, spadaj.
Ag: Dziękuję profesorze, odwdzięczę ci się Wiki. – Rzuciła wybiegając.
F: Jeszcze jedno. Wiktoria, nie zapomniałaś o czymś, a raczej o kimś?
W: Możesz nie bawić się w zgadywanki, tylko mówić jaśniej.
F: Twoja córka jest sama 9 godzin.
W: Cholera! Omówimy tą operację później, albo chodź do hotelu, rób co chcesz, ja idę.
F: Teraz koniec. Rozejść się.
Falkowicz dogonił Wiktorię idącą i szukającą telefonu.
F: To co, omówimy tę operację w hotelu?
W: Ok., to idziemy.
W: Blanka, przepraszam, musiałam zostać na operacji.
B: Coś nie tak z tym profesorem?
Do pokoju Wiki wszedł Falkowicz.
F: Miło, że ktoś się tak o mnie martwi.
W: Wszystko z nim dobrze. Chcesz coś do jedzenia?
B: Przydałoby się, bo w lodówce macie tylko szampana i wino.
W: Adam.
F: W takim razie zapraszam na kolację.
W: Blanka?
B: Jeżeli nie będzie mnie pan niósł, to ok.
F: Wiki, poczekacie chwilę? Podjadę samochodem.
W: Yhm.
Andrzej wrócił i poszedł do pokoju Wiki.
W: Jedziemy?
F: Tak, a to dla was. - Wyjął zza pleców dwa bukiety róż. - Czerwone dla najpiękniejszej i najzdolniejszej pani doktor, a białe dla najpiękniejszej dziewczyny. - podał im kwiaty.
W: Dzięki. Ale jak ty to załatwiłeś? W okolicy nie ma żadnej kwiaciarni.
F: Ale jest Adam, jego wyścigówka i moje groźby.
W: Czy ty musisz mu ciągle grozić i to z takich powodów?
Do jej pokoju wszedł Przemek.
W: Po co ty tu w kółko przychodzisz?
P: Ja?! Co ten bandyta tu robi?!
F: Domyślam się, że chodzi panu o mnie. Obecnie, stoję, jakby pan nie zauważył.
Przemek rzucił się na Falkowicza z pięściami, a Andrzej zaczął mu oddawać. Walczyli tak chwilę. Blanka siedziała wystraszona, a Wiki zastanawiała się, co zrobić i czy dzwonić po policję.
W: Andrzej, cholera jasna, odpuść! Przemek, debilu!
Wiktoria widząc coraz więcej krwi w całym pokoju użyła całych swoich sił i odciągnęła Zapałę od Andrzeja, powalając go na podłogę.
W: Andrzej... - Podeszła do niego i zaczęła wycierać krew z twarze.- Po co dałeś mu się sprowokować? - Nie czekając na odpowiedź dodała - Chodź do szpitala. Na moje oko to będzie jeden szef na łuku brwiowym i ze trzy na ręce.
F: Ok, a co z Zapałą?
W: Racja. - Podeszła do Przema i szarpnęła go za rękę, wyrzucając go na korytarz.
W: Nienawidzę cię! Nie odzywaj się do mnie, a nawet nie pokazuj mi się na oczy, bo będziesz wyglądał jeszcze gorzej. A róże nieaktualne, bo i tak póki co nie chcę cie znać. Pogadamy jak zmądrzejesz. Chodź Andrzej. Blanka, będziemy za godzinę, jeżeli wszystko z nim dobrze. Zamów sobie pizzę, czy coś.
B: Ok, ale mogę iść do Agaty, bo ten pokój jest cały we krwi.
W: Jasne, i tak jej nie ma. Załatwisz kogoś, żeby to posprzątali? Znajdź jakiś numer w internecie i zadzwoń, ja później zapłacę. Ok?
B: Dobra, dam sobie jakoś radę. Przedstawię się jako ty.
W: Rób co chcesz, byle ktoś to posprzątał, bo ja mam dosyć krwi w pracy.
B: Ok, coś wymyślę.
W: Dzięki i pa. Chodź Andrzej. Nie wiesz, kto ma dyżur?
F: Chyba Adam.
Wyszli z hotelu.
F: Wiktoria, przepraszam.
W: Nie, nie ty powinieneś mnie przepraszać.
Weszli do szpitala. Wszyscy się na nich dziwnie patrzyli, szczególnie na zakrwawionego profesora. Weszli na izbę. Przy biurku siedział Adam uzupełniający papiery.
Ad: Proszę usiąść i chwilę poczekać.
W: Mógłbyś najpierw spojrzeć, kto wchodzi, a potem się odzywać?
Adam podniósł wzrok znad kart pacjentów.
Ad: O Andrzejku! Kto cie tak urządził?
W: Ja się nim zajmę, bo coś czuję, że za chwilę tu przyjdzie Przemek, a za jego szycie się nie wezmę, bo straciłabym prawo wykonywania zawodu. - Wiktoria zaczęła opatrywać rany Falkowicza.
Ad: O co poszło?
Na izbę wszedł Przemek.
P: O! Widzę, że w usługi Wiktorii dla profesora wchodzi też opatrywanie.
Ad: O co tu do cholery chodzi?
W: O Przemka, jego wariacje i jego odgrzewaną zemstę.
Ad: Czyli?
W: Czyli Przemek rzucił się na Andrzeja, on mu oddał, a mój pokój jest cały we krwi.
Ad: Ok, teraz już kumam. Przemek siadaj, pozszywam cię, bo jak Wiki się za to weźmie to myślę, że będziesz mieć zszytą rękę z czołem.
W: I słusznie myślisz.
Adam zszył Przemka. Wiki kończyła Andrzeja. Zapała wybiegł z izby jak oparzony.
W: Cholera.
Ad: Co jest?
W: Właśnie zaczynam dyżur, a Blanka jest sama jakieś 10 godzin. Adam?
Ad: Ja mam z tobą dyżur.
W: Agata wyjechała, zresztą to za nią mam ten dyżur.
Ad: Nina?
W: Wyjechała gdzieś z Samborem. Przemkowi bym teraz nawet chomika nie powierzyła, kurcze.
F: Ja się nią zajmę.
W: Mógłbyś?
F: O ile skończysz mnie szyć, to tak.
W: A, jasne, już, sory.
F: Dobra, to kończ i daj mi klucze do hotelu.
W: Ok.
Wiki skończyła szyć Andrzeja i dała mu klucze.
W: Będę rano. Zrób z nią co chcesz.
F: Bardzo się o nią troszczysz. Zrób z nią co chcesz.
W: Oj idź już.
F: Dobra, nie denerwuj się tak.
W: Won.
F: Co ty się taka niemiła zrobiłaś?
W: Uczę się od mistrza.
F: Czuję się zaszczycony.
W: To wspaniale.
Falkowicz wyszedł.
Ad: Nie boisz mu się powierzyć nastolatki?
W: Jakoś wierzę w niego. Idę się przebrać, a ty spadaj na ratunkowy.
Ad: Nie wkopiesz mnie w to. Ja mam izbę.
W: Won. Albo do Hong - Kongu.
Ad: Ty rzeczywiście stałaś się jak Falkowicz. Za dużo czasu razem spędzacie. Tylko błagam nie miejcie dzieci, bo ty by już były totalne potwory.
W: Adam, wbij sobie do tej główki raz na zawsze. My nie jesteśmy razem! I nie zapowiada się żebyśmy byli.
Ad: Wmawiaj sobie. - Wyszedł z izby.
W: <Chyba zaczynam rozumieć Falkowicza. Miło jak się mnie ktoś słucha.>
Andrzej wrócił i poszedł do pokoju Wiki.
W: Jedziemy?
F: Tak, a to dla was. - Wyjął zza pleców dwa bukiety róż. - Czerwone dla najpiękniejszej i najzdolniejszej pani doktor, a białe dla najpiękniejszej dziewczyny. - podał im kwiaty.
W: Dzięki. Ale jak ty to załatwiłeś? W okolicy nie ma żadnej kwiaciarni.
F: Ale jest Adam, jego wyścigówka i moje groźby.
W: Czy ty musisz mu ciągle grozić i to z takich powodów?
Do jej pokoju wszedł Przemek.
W: Po co ty tu w kółko przychodzisz?
P: Ja?! Co ten bandyta tu robi?!
F: Domyślam się, że chodzi panu o mnie. Obecnie, stoję, jakby pan nie zauważył.
Przemek rzucił się na Falkowicza z pięściami, a Andrzej zaczął mu oddawać. Walczyli tak chwilę. Blanka siedziała wystraszona, a Wiki zastanawiała się, co zrobić i czy dzwonić po policję.
W: Andrzej, cholera jasna, odpuść! Przemek, debilu!
Wiktoria widząc coraz więcej krwi w całym pokoju użyła całych swoich sił i odciągnęła Zapałę od Andrzeja, powalając go na podłogę.
W: Andrzej... - Podeszła do niego i zaczęła wycierać krew z twarze.- Po co dałeś mu się sprowokować? - Nie czekając na odpowiedź dodała - Chodź do szpitala. Na moje oko to będzie jeden szef na łuku brwiowym i ze trzy na ręce.
F: Ok, a co z Zapałą?
W: Racja. - Podeszła do Przema i szarpnęła go za rękę, wyrzucając go na korytarz.
W: Nienawidzę cię! Nie odzywaj się do mnie, a nawet nie pokazuj mi się na oczy, bo będziesz wyglądał jeszcze gorzej. A róże nieaktualne, bo i tak póki co nie chcę cie znać. Pogadamy jak zmądrzejesz. Chodź Andrzej. Blanka, będziemy za godzinę, jeżeli wszystko z nim dobrze. Zamów sobie pizzę, czy coś.
B: Ok, ale mogę iść do Agaty, bo ten pokój jest cały we krwi.
W: Jasne, i tak jej nie ma. Załatwisz kogoś, żeby to posprzątali? Znajdź jakiś numer w internecie i zadzwoń, ja później zapłacę. Ok?
B: Dobra, dam sobie jakoś radę. Przedstawię się jako ty.
W: Rób co chcesz, byle ktoś to posprzątał, bo ja mam dosyć krwi w pracy.
B: Ok, coś wymyślę.
W: Dzięki i pa. Chodź Andrzej. Nie wiesz, kto ma dyżur?
F: Chyba Adam.
Wyszli z hotelu.
F: Wiktoria, przepraszam.
W: Nie, nie ty powinieneś mnie przepraszać.
Weszli do szpitala. Wszyscy się na nich dziwnie patrzyli, szczególnie na zakrwawionego profesora. Weszli na izbę. Przy biurku siedział Adam uzupełniający papiery.
Ad: Proszę usiąść i chwilę poczekać.
W: Mógłbyś najpierw spojrzeć, kto wchodzi, a potem się odzywać?
Adam podniósł wzrok znad kart pacjentów.
Ad: O Andrzejku! Kto cie tak urządził?
W: Ja się nim zajmę, bo coś czuję, że za chwilę tu przyjdzie Przemek, a za jego szycie się nie wezmę, bo straciłabym prawo wykonywania zawodu. - Wiktoria zaczęła opatrywać rany Falkowicza.
Ad: O co poszło?
Na izbę wszedł Przemek.
P: O! Widzę, że w usługi Wiktorii dla profesora wchodzi też opatrywanie.
Ad: O co tu do cholery chodzi?
W: O Przemka, jego wariacje i jego odgrzewaną zemstę.
Ad: Czyli?
W: Czyli Przemek rzucił się na Andrzeja, on mu oddał, a mój pokój jest cały we krwi.
Ad: Ok, teraz już kumam. Przemek siadaj, pozszywam cię, bo jak Wiki się za to weźmie to myślę, że będziesz mieć zszytą rękę z czołem.
W: I słusznie myślisz.
Adam zszył Przemka. Wiki kończyła Andrzeja. Zapała wybiegł z izby jak oparzony.
W: Cholera.
Ad: Co jest?
W: Właśnie zaczynam dyżur, a Blanka jest sama jakieś 10 godzin. Adam?
Ad: Ja mam z tobą dyżur.
W: Agata wyjechała, zresztą to za nią mam ten dyżur.
Ad: Nina?
W: Wyjechała gdzieś z Samborem. Przemkowi bym teraz nawet chomika nie powierzyła, kurcze.
F: Ja się nią zajmę.
W: Mógłbyś?
F: O ile skończysz mnie szyć, to tak.
W: A, jasne, już, sory.
F: Dobra, to kończ i daj mi klucze do hotelu.
W: Ok.
Wiki skończyła szyć Andrzeja i dała mu klucze.
W: Będę rano. Zrób z nią co chcesz.
F: Bardzo się o nią troszczysz. Zrób z nią co chcesz.
W: Oj idź już.
F: Dobra, nie denerwuj się tak.
W: Won.
F: Co ty się taka niemiła zrobiłaś?
W: Uczę się od mistrza.
F: Czuję się zaszczycony.
W: To wspaniale.
Falkowicz wyszedł.
Ad: Nie boisz mu się powierzyć nastolatki?
W: Jakoś wierzę w niego. Idę się przebrać, a ty spadaj na ratunkowy.
Ad: Nie wkopiesz mnie w to. Ja mam izbę.
W: Won. Albo do Hong - Kongu.
Ad: Ty rzeczywiście stałaś się jak Falkowicz. Za dużo czasu razem spędzacie. Tylko błagam nie miejcie dzieci, bo ty by już były totalne potwory.
W: Adam, wbij sobie do tej główki raz na zawsze. My nie jesteśmy razem! I nie zapowiada się żebyśmy byli.
Ad: Wmawiaj sobie. - Wyszedł z izby.
W: <Chyba zaczynam rozumieć Falkowicza. Miło jak się mnie ktoś słucha.>