LICZBA WYŚWIETLEŃ

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Całe opowiadanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Całe opowiadanie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 1 marca 2014

CZĘŚĆ 31 Kolacja, która zmieniła wszystko.

Wiki otworzyła. Stali w drzwiach i w milczeniu przyglądali się sobie. Falkowiczowi pierwszy raz w życiu zdarzyło się zaniemówić na widok kobiety.
W: Yyyy...
F: Dla najpiękniejszej kobiety na świecie. - podał jej bukiet czerwonych róż - Wyglądasz olśniewająco. - pierwszy raz słyszała, że nie mówi pewnym głosem. Wcześniej uważała go za znajomego, nawet zaczęło podchodzić to pod przyjaciela, który się do niej przywala. Przystojnego i pociągającego. Intrygował ją. Miał dziwny charakter, przy nim nie była niczego pewna. Sama się sobie dziwiła, ostatnio czuła się przy nim swobodnie, a teraz nie umiała wydobyć z siebie słowa.
W: Dziękuję. - to jedyne co udało jej się wydukać. Onieśmielały ją te komplementy. Utonęła w szarych tęczówkach profesora. Znowu stali nieruchomo zachwycając się głębią swoich oczu. Odgarnął kosmyk jej włosów i objął ją w tali. Ich twarze dzieliły centymetry. Rozchyliła bezwiednie wargi. Pocałował ją. Delikatnie, subtelnie. Po chwili całowali się namiętniej, tak jakby to był ich pierwszy i ostatni pocałunek. W pewnym momencie kobieta odsunęła się od niego.
W: Chodźmy. - powiedziała niepewnie. Oboje niezbyt wiedzieli jak się zachować. Zdjęła z wieszaka płaszcz. Wziął go od niej i pomógł jej go założyć. W milczeniu przemierzali drogę do jego willi. Nigdy jeszcze nie czuła się przy nim tak onieśmielona, już nie mówiąc o innych facetach, przy każdym czuła się jakby miała kolejne dziecko. Przy Andrzeju było inaczej. Była prawdziwą kobietą. O tym marzyła w dzieciństwie i jako nastolatka. Nie okazywała tego, ale podobało jej się to jak profesor ją traktował. "Prawdziwa kobieta powinna być damą. Elegancką, kulturalną i z klasą" - sama nie wiedziała gdzie to usłyszała, ale te słowa wyjątkowo zapadły jej w pamięci. Zawsze łatwiej było być jak wszyscy. Jako nastolatka próbowała być elegancka i kulturalna, ale odróżnianie się od innych było trudne. Wolała trochę poudawać i być akceptowana w 100% przez wszystkich. Z czasem się do tego przyzwyczaiła, ale mimo to miała w sobie te trzy cechy. Zawsze była w niej ta odrobina starodawności. Przy Falkowiczu czuła się wręcz idealnie.
F: Jesteśmy na miejscu. - z zamyślenia wyrwał ją głos Andrzeja, który wysiadł z samochodu i otworzył jej drzwi.
W: Tak, przepraszam, zamyśliłam się. - powiedziała wysiadając z czarnego samochodu.
F: A można wiedzieć o czym myślałaś?
W: Pozwól, że to pozostanie moją tajemnicą. - uśmiechnęła się delikatnie.
F: Jak uważasz. Ja i tak się wszystkiego dowiem.
W: Zobaczymy. - weszli do willi i skierowali się do salonu. Po chwili Falkowicz postawił przed Wiktorią talerz z jedzeniem.
W: Łosoś?
F: Mam nadzieję, że będzie ci smakował.
W: Masz szczęście, że uwielbiam ryby.
F: Wiem.
W: Niby skąd?
F: Właśnie mi o tym powiedziałaś. - podniósł kieliszek z winem - Z nas.
Wiktoria chwilę się zastanowiła.
W: Niech ci będzie, za nas. - stuknęli się kieliszkami - Przejdźmy do degustacji. - spróbowała ryby - Genialne. Ile ty masz talentów?
F: Wiele. - zjedli kolacje, miło rozmawiając. Wiktoria znowu poczuła się swobodnie rozmawiając z Andrzejem.
F: Może przesiądziemy się na kanapę?
W: Oczywiście. - usiedli na skórzanej kanapie i wpatrywali się w siebie.
F: Jesteś cudowna.
W: Mógłbyś przestać?
F: Nie. Jesteś najwspanialszą kobietą jaką spotkałem. Zmieniłaś mnie, wyciągnęłaś z tego dziwnego świata w którym liczyła się tylko praca i pieniądze. Jesteś pierwszą kobietą, którą pokochałem. Nigdy nie wierzyłem, że istnieje coś takiego jak prawdziwa i szczera miłość. Kocham cię.
Wiktoria siedziała nieruchomo zapatrzona w niego jak w obrazek. Pocałowała go. Całowali się namiętnie, jednocześnie delikatnie. Było jej tak dobrze. Czuła się bezpieczna. Pierwsza to przerwała. Odsunęła swoją twarz od jego na nieznaczną odległość.
W: Ja... ja też cię kocham. - powiedziała powoli, niepewnie. Bała się tych słów. Używanie ich zdecydowanie było już deklaracją, a ona nie lubiła składać deklaracji i obietnic. Zawsze bała się, że się z nich nie wywiąże, dlatego tak ciężko przyszły jej te słowa, jednak wiedziała, że czas skończyć udawanie i granie tylko znajomych. Znowu się pocałowali.
F: Zaufaj mi. - poprosił gdy się od siebie oderwali.
W: Już dawno zaufałam. - wpiła się w jego usta z wielką namiętnością. Usiadła okrakiem na jego kolanach.
F: Zostaniesz?
W: Agata zabroniła mi wracać na noc. - utonęli w namiętnych pocałunkach. Zaniósł ją do sypialni. Kochali się całą noc. Wciąż nie mogli się sobą nasycić. Kochali, nie uprawiali zwykły seks. To dwa słowa o tak podobnym znaczeniu, a tak różniące się od siebie.

Chyba pobiłam rekord. Około 30 części najczęściej są już małżeństwem. We wszystkich opowiadaniach jakie czytałam są już razem XD

KOMENTUJCIE ! ! !

czwartek, 27 lutego 2014

CZĘŚĆ 30 Wredny, cyniczny i arogancki.

Udało mi się wcześniej.
Po południu natknęła się jeszcze na Andrzeja.
F: Przyjadę po ciebie o 19:00. Pasuje?
W: Yhm.
F: Jakaś niezadowolona jesteś. Czy ja jestem aż taki zły? - Wiktoria zlustrowała go od góry do dołu.
W: Wredny, cyniczny i arogancki. - szepnęła mu do ucha.
P: Jak mogłaś całować mordercę?! - zza rogu wybiegł Przemek. Wiktoria zaczęła się śmiać. - Jak mogłaś?! Wy wszyscy jesteście po stronie czarnego charakteru! Wcześniej miał biały samochód, żeby zwodzić ludzi, że on jest taki święty. Teraz nawet auto ma czarne! - Wiki wybuchła jeszcze większym śmiechem.
F: Jeśli tak bardzo panu zależy, panie Przemku mogę zmienić samochód. Dla mojego najlepszego przyjaciela zrobię wszystko. - Ruda kobieta nie mogła przestać się śmiać.
P: Wiktoria! Ty całowałaś mordercę!
T: O co tu znowu chodzi?! - podszedł do nich Tretter, który miał już dość tych wszystkich kłopotów.
P: Ona całowała mordercę!
W: Po pierwsze, to on ma fobię. - pokazała na Zapałę - Po drugie, nie całowałam.
P: Tak, to niby co robiłaś?!
W: Szeptałam coś.
P: Czyli teraz masz wspólne sekrety z mordercą?!
W: Nie z mordercą.
P: Jak zwał tak zwał. Dla mnie on zawsze będzie mordercą. - Tretter westchnął słuchając tej kłótni i odszedł uznając, że nic tu nie wskura - Masz teraz jakieś sekrety z nim?! - pokazał ręką na profesora.
W: Ty nawet nie wiesz ile. Tak naprawdę, to nie sekrety, po prostu nie wszystkich to obchodzi.
P: Dobrze wiesz, że zawsze będziesz mnie obchodzić. Wiem o tobie wszystko.
W: To proszę bardzo. Jaką lubię muzykę?
P: Proste. Dyskotekową i jak gram na gitarze.
F: Ośmiesza się pan, panie Przemku.
P: Tak?! To niby czego teraz słuchasz?! Opery i brzdąkania na pianinie razem z tym dziwakiem?!
W: Jak widać trochę rozumu jednak masz. - odwróciła się w stronę Andrzeja - Do zobaczenia jutro. O 19, tak?
P: Umówiłaś się z mordercą?!
F: To chyba nie jest pana sprawa. Tak przy okazji, to naprawdę lubię patrzeć jak się pan denerwuje, krzyczy i tak dalej, ale już się pan staje nudny.
W: Bardzo arogancki. - szepnęła Andrzejowi do ucha.
F: Podobno rude kobiety są wredne.
W: Jak widać profesorowie w garniturach też. - odeszła od nich.
P: Ty gnido! - rzucił się na Falkowicza, który odsunął go ręką.
F: Śmieszny pan jest. - odszedł w stronę swojego gabinetu.

Wtorek.
Wiki rano wyszła ze szpitala. Poszła do hotelu.
A: Wiki, ty dopiero teraz wróciłaś od Falkowicza?! - od razu wpadła na Agatę, która już zaczynała się cieszyć.
W: Miałam dyżur idiotko. Umówiłam się z nim na dzisiaj na 19:00. Pomożesz?
A: To do roboty. Mamy tylko 9 godzin!
W: Ty się słyszysz? 9 godzin. Ja idę spać. Jadłam śniadanie w bufecie.
A: Ale...
W: 9 godzin, kretynko.
A: No ale...
W: Ale ty się tym podniecasz. Może pójdziesz za mnie?
A: No błahaha.
W: Obudź mnie za 4 godziny.
A: No ale...
W: Agata. 5 godzin. Będziesz mogła robić ze mną co chcesz. Malować, pindzrzyć, stroić, co chcesz. Ale teraz idę spać.
A: Ok, ja dzisiaj nie pracuję.

18:50
A: I nie waż mi się wracać na noc.
W: Chyba zwariowałaś?!
A: Przede mną niczego nie ukryjesz. Wiem, że jesteś w nim zakochana.
W: Może troszeczkę.
A: Dobrze wiem, co znaczy troszeczkę w twoich ustach.
W: Wielkie nic.
A Zakochani są wśród nas. Zakochani pierwszy raz. Romantyczni niedzisiejsi i niemodni. Zakochani kilka dni. Zakochani tak jak my. Ale szczęścia się możemy uczyć od nich. - zaczęła śpiewać.
W: Co ci się na śpiewy zebrało. I skąd ty to znasz?
A: Ty tego przeróżnego gówna z dawnych lat słuchasz. I tu mi nie wmówisz, że to jest piękny głos operowy.
W: No twój na pewno nie.
A: Ale ten, co to śpiewali.
W: Może i nie opera, ale miłe.
A: Pasujecie do siebie. Idę o zakład, że on też słucha tego starego badziewia. Grażyna Brodzieńska, Wioletta Villas, Anna German i to najgorsze, Jerzy Jeszke, czy jak.
W: Ty jednak głupia jesteś. To są piękne głosy.
A: Taa. - usłyszały dzwonek do drzwi - Idź otworzyć.
W: Aż się boję.

CZĘŚĆ 31  Kolacja, która zmieniła wszystko.

środa, 26 lutego 2014

CZĘŚĆ 29 Tylko przestań do cholery i dawaj tą gitarę!

Poniedziałek rano.
Szła do szpitala, gdy zobaczyła podjeżdżające czarne Infiniti, a chwilę później wysiadł z niego Falkowicz.
W: A... Andrzej? - otworzyła usta  patrząc na samochód.
F: Cześć.
A: Kto ma taką brykę?! - ze szpitala wybiegł Adam - Andrzej?!
F: Cześć.
A: Ty... to jest Infiniti QX70?
F: Jesteś bliżej Nobla.
A: Ale... skąd ty... taki samochód?
F: Ze sklepu, a skąd.
A: Ej, ale ja na serio mogę sobie wziąć twoje BMW?
F: Tak.
A: No bo ja nie mam kasy na naprawę...
F: Z tego co pamiętam byłem ubezpieczony. Nie wiem, czy od pani Agaty za kierownicą też, ale może. Jak nie to dam ci te pieniądze.
A: Agata rozwaliła ci samochód?!
F: Tym się nie pochwaliła.
A: Powiedziała tylko, że masz rozwalony samochód. Nie mówiła w jakich okolicznościach.
F: Będziemy tu tak stać, czy pójdziemy do pracy?
A: Ok, ok. Chodźmy. - poszli w stronę szpitala.
W: No właśnie. Nie było okazji żeby spytać. Co było wtedy Zapale?
A: Cztery promile we krwi.
F: Konsultację psychiatry i tak bym zlecił.
A: Ja też, ale nie mam podstaw.

12:00.
Wiki wraz z kilkoma lekarzami siedzieli w lekarskim.
T: Czy ktoś wie, co ma znaczyć te brzdąkanie na gitarze z gabinetu Falkowicza?!?!?! - do pokoju wpadł wściekły Tretter.
W: O cholera. - powiedziała cicho.
T: Wiktoria?
W: Tak?
T: Ty wiesz skąd to się wzięło. Mów.
W: Ale ja nie mam pojęcia.
A: Jak go spytałem, to powiedział, że dla Wiktorii wszystko. - odezwał się siedzący za biurkiem Adam.
T: Wiktoria, skąd to się do cholery wzięło?!
W: Ale to nie moja wina.
T: Wiktoria!
W: Ja nie myślałam, że on na serio... Boże.
T: Co na serio?!
W: Nie ważne.
T: A to akurat racja. Nie ważne. Ale ważne jest to, że ty masz to ukrócić.
W: CO?!
T: Ja nie chcę więcej słyszeć gitary!
W: Ale co ja mam...?! Czemu ja?!
T: Bo ty masz z tym coś wspólnego.
W: Co?! Ja nie mam nic wspólnego z tym, że Falkowicz gra na gitarze! Ja tam nie idę!
T: A kto ma iść?! Ja?! Idziesz, ale już. - Wiktoria niechętnie wstała z kanapy.
W: A nie mogłaby Agata?
T: Natychmiast.
W: Za jakie grzechy? Byłam grzeczną dziewczynką. - Wiki z opuszczoną głową wyszła z lekarskiego. Niechętnie poszła do gabinetu Falkowicza.
W: Miej człowieku litość i przestań.
F: Ależ dlaczego?
W: Chociażby dlatego, że Tretter chyba mnie wywali jak cię nie uspokoję!
F: A zgodzisz się na kolację?
W: Nie! - Andrzej zaczął znowu brzdąkać - Tak, tak! Tylko przestań już do cholery i dawaj tą gitarę. - zabrała mu instrument - ALE... pan profesor sam coś ugotuje.
F: Jak sobie życzysz. Do zobaczenia wieczorem.
W: Na szczęście jutro. Dzisiaj mam 24-godzinny. - wyszła z gabinetu i wpadła na Trettera.
T: I?
W: I go uciszyłam. - podniosła sugestywnie gitarę.
T: Szczerze gratuluję.
W: Nie ma pan zbytnie czego! Musiałam się zgodzić na kolację z nim, żeby przestał! Bardzo panu dziękuję. - wybuchła.
T: Nowe sposoby na kobiety? Muszę dopytać profesora.
W: Nie widział pan Agaty?
T: Powinna być na internie. Ja nie chciałbym plotkować, ale nie wie pani, kto przyjechał Infiniti?
W: Falkowicz.
T: Przecież on ma BMW.
W: Agata wczoraj rozbiła jego BMW. Idę szukać Woźnickiej.
T: A róbcie sobie, co chcecie.

 Wiktoria znalazła Agatę.
A: Ty, skąd ty masz gitarę?
W: Falkowicz. - wysyczała.
A: Co?!
W: Brzdąkał na gitarze. Tretter kazał mi go uciszyć, a Andrzej nie chciał przestać grać, dopóki się nie zgodziłam na kolację.
A: Ale dlaczego on brzdąkał na gitarze?
W: Kojarzysz tą piosenkę Brodzieńskiej, o dziewczynach z Barcelony?
A: No kojarzę to gówno, co słuchałaś.
W: Nie gówno, Agata, piękny głos operowy.
A: Tak, tak, mniejsza o to. Ale co ma to wspólnego z brzdąkaniną Falkowicza?
W: Poświęć trzy minuty i tego posłuchaj.
A: Ale co to...?
W: Kojarzysz chociaż trochę tekst?
A: No tak, coś tam było, jakim być by go chciały dziewczyny z Hiszpanii, czy coś tam.
W: Mniej więcej. A to o gitarze, kojarzysz? Spytał czy jak nauczy się grać na gitarze, zgodzę się na kolację. Ja powiedziałam, że tak. Nie myślałam, że on na serio, no.
A: Teraz kumam. Pogadamy potem. Powiedz tylko, czy Falkowicz był wczoraj naćpany, że mnie nie zabił?
W: Nie był. On dzisiaj przyjechał Infiniti.
A: CO?! Ja idę to zobaczyć. - Agata wyszła na zewnątrz, a Wiki za nią - Wow.
W: Ty się lepiej już odsuń.
A: Oj tam. Wzrokiem chyba niczego nie zrobię.
W: Oj nie wiem.
A: Przestań.
W: Co przestań?! Ile ty miałaś przejechać?! Trzy metry!
A: Ale  nie umiem skręcać w lewo.
W: Walnęłaś w latarnię! Dobrze, że nie w samochód Trettera. Przecież on obok parkuje. Nie wiem... Jak możne nie umieć skręcać?!
A: Ale ja umiem, ale tylko w prawo!
W: Jak w prawo?! Jak ty dostałaś prawo jazdy?! W prawo tylko umieć skręcać?!
Ad: Nie znęcaj się nad Agatą.
W: A co, może nie mam racji?! Jak można umieć skręcać tylko w jedną stronę?!
Ad: Mogę cię na chwilę?
W: Co znowu? - odeszła razem z Adamem.
Ad: Falkowicz karze mi lecieć do Hiszpanii!
W: Bo?
Ad: Dać kolejne leki twojej mamie.
W: Ja chętnie bym tam poleciała za ciebie, ale nie mogę się z tond ruszyć.
Ad: Dopiero umówiłaś się z Falkowiczem na kolację, a on już cię uziemił?
W: W łeb się puknij. Ty widziałeś mój grafik?!
Ad: Kiedyś miałem niewiele lepszy. Teraz tylko ty operujesz i tylko ty wszystko robisz. Ja jeżdżę w kółko.
W: Takie życie.
Ad: Tobie i tak dobrze. Z tego co pamiętam masz zaplanowane wczasy z Falkowiczem.
W: O, bym zapomniała. Ja mu muszę o tym przypomnieć. Odpocząć warto.
Ad: Dobra, ja lecę. Mam za trzy godziny samolot. Barcelono, witaj.
W: Czyli odpoczniesz trochę.
Ad: Odpocznę?! Pięć godzin później, Barcelono żegnaj.
W: Idę, bo mam dyżur. Pozdrów moją mamę i zresztą pozdrów całą gromadę, bo chyba się tam trochę rodziny zebrało. Pa.
Ad: Pa.

Wiem, że trochę mało FaWi, ale niedługo będzie więcej :) Liczę na wasze komentarze.


poniedziałek, 24 lutego 2014

CZĘŚĆ 28 Rozwaliłaś samochód Falkowicza?

Pół godziny później.
Szła szybko do szpitala, gdy zobaczyła białe BMW, które z zabójczą prędkością podjechało pod szpital i zatrzymało się na podjeździe dla karetek.
A: Tu nie wolno się zatrzymywać! - krzyknęła od razu Agata, która miała dyżur w karetce.
F: Zaparkuje pani? - rzucił jej kluczyki.
A: Ale ja...
F: Dziękuję!
A: Ale ja nie umiem prowadzić!
F: Trudno! - on i Wiki pobiegli do Trettera.
T: Co to ma znaczyć?! Pół godziny spóźnienia! I to oboje!
W: Ja się, ten no w pokoju się zatrzasnęłam.
T: A pan, profesorze? Zatrzasnął się razem z dr. Consalidą.
F: Po co się tak zapeszać. Drobne spóźnienia się zdarzają.
T: Ustawiać się. Dr. Rudnicka z dr. Consalidą. A to dla pana, profesorze. - podał mu pilota.
F: Co to jest?
T: Pilot.
F: Tyle zauważyłem.
T: Panie doktór będą tamować krwawienie z tętnicy, a tym pilotem może pan ustawić kąt nachylenia krwawienia, siłę itp.
F: Może być miło. - powiedział pod nosem.
T: Słucham?
F: Bierzmy się do pracy.
T: Oczywiście. Dobra, wszystko ustawione. Profesorze.
F: Yhm. - nakierował krwawienie na Ninę i włączył największą moc. Nina miała całe fartuchy w sztucznej krwi. Wszyscy zaczęli się śmiać, a Tretter kręcił głową z niedowierzaniem. - Coś pani doktor nie umie tamować krwawienia z tętnicy.
N: Ty gnido! Ty szujo! - Nina rzuciła się z pięściami na Falkowicza, który jedną ręką odsuną ją od siebie na bezpieczną odległość.
F: Złość piękności szkodzi.
N: Ty wrednoto! Ty gnido!
T: Co to miało znaczyć?! Bierzmy się do normalnej pracy, a z panem jeszcze to wyjaśnię. Dr. Consalida z profesorem. A ja poproszę tego pilota. Już!
F: Ależ oczywiście. Pan tu rządzi, dyrektorze.
T: Natychmiast!
F: Ależ spokojniej. - zrobili trochę zdjęć.
T: Starczy tego. Mamy już wszystko. Podpiszcie to.
W: Co to?
T: Zgody na publikowanie wizerunku i tak dalej. - dał im kilka dokumentów.
F: Ja idę do siebie.
W: Przyjdę za pół godziny i jedziemy do kliniki. Tak?
F: Zgadza się. - Wiktoria poszła do lekarskiego. Zadzwoniła do niej Agata.
A: Wiki, przyjdź na parking.
W: Zaraz tam będę z Andrzejem jedziemy do jego klinki na operację.
A: NIE!
W: Co jest Agata?
A: Przyjdź teraz. Natychmiast. SAMA.
W: Co się dzieje?
A: Szybko.
W: Ok, ok. - Wiktoria poszła na parking. Zobaczyła Agatę chodzącą w kółko ze zdenerwowania przy rozwalonym BMW.
W: Rozwaliłaś samochód Falkowicza?
A: On mi kazał zaparkować. Mówiłam, że nie umiem prowadzić. Ja mu do końca życia tego nie spłacę. Pomóż.
W: Boże, Agata. - Wiki złapała się za głowę. - Co ty żeś narobiła. Po co się do tego dotykałaś? Może da się to naprawić. - Wiki zaczęła oglądać samochód. - Rozwaliłaś tylko przód.
A: On mnie zabije. A naprawa i tak będzie droga. Co ja mam zrobić?
W: Chodź.
A: Ale gdzie?
W: Do Falkowicza. Chyba lepiej się przyznać niż żeby wyszedł ze szpitala i zobaczył rozwalony samochód. Raz kozie śmierć.
A: Ale ja nie chcę umierać. On mnie zabije. Ja uciekam z kraju. - Wiki zaczęła się śmiać. - Co się głupio śmiejesz?
W: Uciekam z kraju? Woźnicka.
A: Przecież on mnie zabije.
W: Zobaczymy. Chodź.
A: Ale...
W: Już. - Wiki zaciągnęła Agatę do gabinetu.
F: O, jesteś już. Dzień dobry, pani Agato.
A: Wiki. - Agata przytuliła się do koleżanki chowając się za nią.
F: Coś się stało?
W: Agata. - internistka się nie odezwała, tylko bardziej schowała za Wiki. - Agata rozwaliła ci samochód.
F: Słucham?
A: Mówiłam, że nie umiem prowadzić. Ostatnio jeździłam przed wypadkiem i to jakimś małym gratem.
F: A tak na prawdę, co się stało?
W: Ona na serio rozwaliła ci samochód.
F: Czyli jedziemy taksówką.
W: Co? - spytała zdezorientowana.
F: Skoro mam rozwalony samochód musimy jechać taksówką do kliniki.
A: Ale pan mnie nie zabije?
F: Czemu miałbym panią zabić. Samochód rzecz nabyta i to niedroga.
A: Niedroga?! Przecież...
F: Niech pani powie Adamowi, że jak go naprawi jest jego.
A: Ale że Adam może sobie wziąć pana samochód.
F: I tak chciałem go wymienić. Biały kolor mi się znudził.
W: Widzisz Agatka. A ty chciałaś uciekać z kraju.
F: Uciekać z kraju? Ja nie jestem aż taki zły, pani Agato.
W: Tak, tylko oblałeś Ninę krwią.
F: To był... wypadek przy pracy. Zna któraś z pań numer po taksówkę?
W: Ja coś powinnam mieć. Zadzwonię. A ty Agatka idź do hotelu. Trochę zdenerwowana mi się wydajesz.
A: Yhm. - przytaknęła i wyszła z gabinetu.
W: Dzięki, że na nią nie nawrzeszczałeś. Postaram się z Agatą jakoś oddać ci te pieniądze...
F: Nie wygłupiaj się.
W: Ale...
F: Nie ma żadnego ale. Powiedz lepiej ile bierzesz za przeprowadzenie operacji jaskry.
W: Ale ja jestem na asyście. Poza tym teraz już mi nic nie musisz płacić, za ten samochód.
F: Będę ci płacił za ciężką pracę. I to ty operujesz.
W: Ale ja jeszcze nigdy...
F: Przecież nie będziesz sama. Będzie dobrze.
W: No ok. Idziemy?
F: Yhm.

sobota, 22 lutego 2014

CZĘŚĆ 27

Siedziała w lekarskim i gadała z Agatą.
F: Tu jesteś. - wszedł do lekarskiego.
W: No jestem.
F: Czekam na parkingu.
W: Gdzie?
F: Dzisiaj u mnie. - Agata spojrzała na przyjaciółkę.
W: Dokumenty uzupełniamy, Woźnicka!
A: Oczywiście.
W: Daj ty już spokój. Zaraz będę.
F: Oczywiście. - powiedział wychodząc z lekarskiego.
A: Zabrzmiało to dość jednoznacznie.
W: Ty tylko o jednym. Jutro operuję jaskrę.
A: Jaskrę?!
W: No. Jeszcze nigdy tego nie robiłam.
Ad: Za to ja uzupełniam ich papiery! - odezwał się głos Adama z przebieralni.
W: Zrobimy dzisiaj ile się da.
Ad: Ja zabiję Falkowicza.
W: Przestań, to twój brat.
Ad: Brat od siedmiu boleści.
W: Po coś cię szukał dwa lata.
Ad: CO?!
W: A co idioto myślałeś, że szczęśliwym trafem dostałeś się do niego na staż? On cię po Polsce szukał i dalej, kretynie.
Ad: Nieźle.
W: No nieźle.
Przebrała się i poszła na parking. Wsiadała do samochodu, gdy podbiegł do nich Zapała.
P: Wiedziałem! Wiedziałem!
F: Co pan wiedział, panie Przemku?
P: Wiedziałem!  Teraz wszyscy jesteście po stronie czarnej mocy! Na szczęście Ola jest dobra! Ona jest jak Ludmiła! Pomoże mi! Dowiodę prawdy! Już niedługo wszyscy się dowiedzą. Dowiedzą się, kto jest mordercą Ludmiły. Słyszycie wszyscy! To jest MORDERCA ! ! !
W: Jedziemy, Andrzej?
F: Poczekaj, pan Przemek jest pijany. Potrzebuje pomocy.
W: I ty chcesz mu pomagać?
F: Ja nie. Dzwonię do Adama. - po chwili ze szpitala wyszedł Krajewski.
A: Co jest?
F: Zajmiesz się panem Przemkiem. Zleć badania na poziom alkoholu we krwi i obecność narkotyków.
A: No ok. Chodź stary. - zaciągnął wciąż krzyczącego i wyrywającego się Zapałę do szpitala.
F: Jedziemy?
W: Yhm.
Pojechali do jego willi.
W: Gdzie masz laptopa?
F: Na stole.
W: A ty sobie tak będziesz siedział? Na to to ja się nie zgadzam.
F: Spokojnie. Mam w domu dwa laptopy, dwa komputery, netboka, tableta...
W: Och, jaki ty skromny.
F: I to wszystko prowadzi do tego, że też będę pracował.
W: Nawet nie wiesz jak się cieszę. Raczysz pracować pracować przy swoim projekcie.
F: Naszym, Wiktoria. Naszym.
W: Mam rozumieć, że ja i Adam też mamy z tym coś wspólnego?
F: Ty tak. Adam jest kurierem i to wiecznie pijanym.
W: Nie wiecznie, często. Bierzmy się do roboty.
F: Yhm.

Przez 3 godziny uzupełniali dokumenty, a Wiki słuchała muzyki.
F: Czego pani słucha, pani doktor?
W: Nie sądzę, żeby ci się spodobało. Na czasie to nie jest na pewno.
F: Zobaczymy. - wyjął słuchawki z komputera - Tym mnie zaskoczyłaś. - powiedział słysząc Grażynę Brodzieńską.
W: Pozytywnie, czy negatywnie?
F: Zdecydowanie pozytywnie. Nie sądziłem, że ktoś jeszcze tego słucha. I to ktoś tak młody.
W: Nie jestem młoda.
F: Jesteś. O, to jest piękna piosenka.
W: Dziewczęta z Barcelony?
F: Z tego, co wiem, ty jesteś z Hiszpanii.
W: Tu nie zaprzeczę.
F: ,,Lecz temperament ponosi je czasem, bo ich uroda o miłość aż prosi się" Czysta prawda. - na policzkach Wiktorii pojawił się lekki rumieniec, a piosenka leciała dalej.
F: Z tego co wiem balkonu nie masz.
W: Nie.
F: A jeśli nauczę się grać na gitarze, zgodzisz się na kolację?
W: Tak. - odparła pewnie. Małe szanse, że będzie brzdąkał na gitarze. - pomyślała.
F: Liczysz, że się mnie w taki sposób pozbędziesz? Nie masz szans.
W: Zobaczymy.

Znowu uzupełniali dokumenty.
W: Która godzina? - spytała. Prawie już zasnęła z komputerem na kolanach.
F: A jak myślisz? - on też prawie spał.
W: To co myślę o tej porze najczęściej nadaje się tylko na śmietnik.
F: Przecież często operujemy w nocy.
W: Ale dzisiaj piłam tylko 6 kaw. Moja norma to 13.
F: To jaką ty masz morfologię. Kawa wypłukuje żelazo.
W: Wolę to niż colę, bo miałabym oprócz słabej morfologi cukrzycę i warzyła z 200 kilo. Poza tym na kawi wychodzi taniej. To która jest?
F: 4:00.
W: Co?
F: 4:00.
W: Powiedziałabym, że spadam, ale nie mam siły wstać. Mogę tu zostać.
F: Możesz tu zawsze nocować.
W: Miej człowieku litość. Nie mam siły na utarczki słowne z tobą. Śpię. Dobranoc.
F: Dobranoc. - zasnęli. Ona na kanapie, a on na fotelu.

O 8:00 obudziły ich wrzaski i dobijanie się do drzwi.
Ad: Andrzej, kretynie! Tretter cię zabije! Andrzej!
F: Pięć minut. Litości.
Ad: AAAAANDRZEEEEEJ ! ! ! - wrzasnął na całą okolicę i walnął pięścią w drzwi. - Wiktoria obudziła się i spojrzała na zegarek na ręce.
W: O cholera. Andrzej! - pociągnęła go za rękę.
F: Moment.
Ad: AAAAADRZEEEEEJ ! ! !
W: Wstawaj  rzesz!
Ad: AAAAADRZEEEEEJ ! ! !
W: Co jest? Ty masz taki budzik, czy co?
F: Jest 8:00?
W: Tak!
F: Tretter nas zabije. Adam dobija się do drzwi. - wstał i wpuścił Krajewskiego do środka.
Ad: Co jest, kurde. Ja się dobijam od godziny! Tretter was zabije.
W: Błagam cię, zawieź mnie do hotelu. Proszę Adam, może być 200 na godzinę.
Ad: Co wy żeście tu całą noc robili?
F: Adam, odwozisz Wiktorię. Na szafce jest drugi komplet kluczy. Weź. Mnie już pewnie nie będzie jak wrócisz.
A: Nie no. Jesteś stary, ale nie aż tak.
F: Adam!
A: Już, już. Przewrażliwiony na swoim punkcie.
F: Chuchnij.
A: Myślisz, że piłem?
F: Myślę, że miauczałeś i szczekałeś. Oczywiście, że myślę, że piłeś. - Adam podszedł do Andrzeja i chuchną mu w twarz.
F: Ty wiesz co to jest szczoteczka?! Kupię ci w prezencie pastę do zębów.
A: Nie podoba ci się?
F: Już się domyślam, co mówią o tobie w Szwajcarii. Idiota w wytartych spodniach, krzywo zapiętej koszuli, wiecznie pijany i na kacu, z oddechem gorszym niż bezdomnego.
A: Ty to głupi jesteś. Teraz się kupuje tylko przetarte spodnie i z dziurami. One są droższe niż całe. Teraz się człowiek musi lansować.
F: Lansuj się z dala ode mnie. I ludzi.
A: Nie znasz się. - usłyszeli dziwaczną muzykę będącą dzwonkiem Adama.
F: Co to jest do cholery?!
A: Dzwonek. Ania pewnie chce się umówić na jutro. - wyjął telefon z kieszeni.
F: Dawaj to. - wyrwał mu telefon i odebrał - Adam nie jest zainteresowany żadnymi spotkaniami. Proszę zapomnieć o nim. Żegnam.
A: Ale co ty?! Idioto! Dawaj ten telefon! Może jeszcze jakoś to naprawię.
F: Jutro to ty będziesz uzupełniał dokumenty.
A: Ale...! To była lepsza dupa niż Wiktoria!
F: Nie obrażaj Wiktorii.
A: Tak? A może mi powiesz, że Wiki...
F: Czy ty na prawdę chcesz dostać w pysk? Dla mnie to nie kłopot.
A: Tak? A zobaczymy kto jest silniejszy?
W: Ja nie chciałabym przerywać, miło się na to patrzy. Czuję się jak w kabarecie, ale jesteśmy już spóźnieni.
F: Zawieź Wiktorię. Po licytujemy się później.
A: Boisz się profesorku, że ci przygżmocę?
F: Adam, ja nie jestem idiotą i nie daję się sprowokować.
A: Boisz się? - Adam uderzył kilka razy w Andrzeja, który zaczął się śmiać.
F: Uderzasz gorzej niż kobieta. Chętnie bym się z tobą pokłócił, ale z racji, że nie mam czasu... - walnął raz Adama, który się przewalił - Nic ci nie będzie. Zapomnij o tym i zapisz się na jakieś treningi.
W: Super, tylko teraz ja muszę dzwonić po taksówkę.
F: Zawiozę cię.
W: Ty się lepiej ludziom nie pokazuj, bo wyglądasz jakbyś się lansował. Ja jadę. Do zobaczenia. - wyszła z willi.

środa, 19 lutego 2014

CZĘŚĆ 26 Bajka o pięknej księżniczce i wrednym księciu.

A: No to ja spadam. (według życzenia Madzi:) ) - Agata wyszła z sali.
F: To co robimy, skarbie.
W: Spróbuj jeszcze raz tak powiedzieć, a obiecuję, że cię uduszę. - zagroziła słodkim głosem.
F: Spokojnie. Skarbie...
W: Uduszę po prostu.
F: Ale nie udusiłaś.
W: Tylko dlatego, że nie chcę iść do pierdla. Ja idę.
F: Czekaj, czekaj, czekaj, skarbie.
W: Czego?!
F: Jeszcze nie wybrałaś pozycji.
W: Posłuchaj. Ja dobrze wiem jakie rady udzielała ci Agatka i tego się trzymaj, albo stawiaj sobie ładny grób.
F: Nie denerwuj się już tak i chodź.
W: Gdzie znowu?
F: Do gabinetu. Za pół godziny operujemy. Operujesz.
W: Słucham?
F: Operujesz.
W: Ale...
F: Nie ma żadnego ale, pani doktór. Walczyłaś pięć miesięcy o operowanie, to korzystaj.
W: Oj tak, walczyłam.

Po operacji.
F: Widzisz, świetnie ci poszło.
W: Yhm.
F: A teraz ponawiam pytanie. Zgodzisz się na kolację?
W: A dlaczego miałabym się zgodzić?
F: Bo o to proszę?
W: Ja prosiłam pięć miesięcy o operowanie.
F: Ale się doprosiłaś.
W: Doprosiłam się po pięciu miesiącach. - powiedział kierując się do wyjścia z myjni.
F: Zawsze na ciebie zaczekam.
W: Yhm. - mruknęła bez przekonania i wyszła.
F: Ja nie żartuję! - krzykną za nią.

Poszła do hotelu.
A: Cześć. Co u ciebie?
W: Nic. Nudy.
A: Idziemy jutro na zakupy.
W: Agata ja mam cztery stówy na koncie.
A: Co ty taka biedna?
W: Blanka potrzebowała kasy.
A: No tak, córeczka.
W: Poza tym jutro czwartek.
A: I co z tego, że czwartek?
W: Jestem wolna od szpitala i od badań, które mnie wykańczają.
A: Aż tak źle? Myślałam, że z Falkowiczem ci się dobrze pracuje.
W: Pracuje się w miarę, ale męczące to jest. Idę spać.
A: Ok. Ja idę... nie mam co robić. Idę spać.
W: Yhm. Jak jutro pracujesz?
A: Od 12.00. Pa.
W: Pa.

Czwartek rano.
Kończyła jeść śniadanie, gdy usłyszała telefon.
W: Co jest?
F: Jak się zajmować pięciolatką?
W: Co u licha?!
F: Jak się zajmować pięciolatką?
W: Ty masz dziecko?
F: Nie jestem taki głupi jak Adam.
W: To skąd je wytrzasnąłeś?!
F: Nie wiem skąd to się wzięło. Usłyszałem dzwonek do drzwi, otworzyłem i zobaczyłem dziewczynkę z kartką, że ma na imię Marta, i ma pięć lat.
W: I ty chcesz się zająć dzieckiem?
F: Nie chcę się zająć dzieckiem. Dzwoniłem do pomocy społecznej, ale będą dopiero wieczorem. Te dziecko rozniesie mi dom. - Wiktoria zaczęła się śmiać. - Z czego się śmiejesz?
W: Z tego, że nie umiesz się zająć dzieckiem.
F: A co proponujesz?
W: Telewizja, internet.
F: To dziecko powiedziało, że  matka mu nie pozwala dotykać się do komputera, ani oglądać telewizji.
W: Dobra, będę za kwadrans. - powiedziała niechętnie.
F: Dziękuję.
W: Taa.
F: Co mam teraz z nią robić?
W: Nie wiem. Bajkę dziecku opowiedz.
F: Bajkę?
W: Bajkę, tylko może inną niż te Krajewskiego.
F: Ale z kont ja mam znać...
W: Wymyśl! - rozłączyła się. Chciała wyjść z hotelu, ale zatrzymał ją głos Agaty.
A: Gdzie idziesz?
W: Niańczyć dziecko u Falkowicza.
A: Niańczyć dziecko Falkowicza?!
W: U Falkowicza. U!
A: Ale, jak?, skąd? - Agata zaczęła zadawać pytania.
 W: Ktoś mu podrzucił do domu bachora. Dzwonił do MOPSu, ale będą dopiero wieczorem, a to jest pierwsze dziecko na świecie, którego nie namówisz na telewizję i komputer.
A: Nie dziwię się, ja też jakbym miała komuś podrzucić dziecko, to wybrałabym wielką willę.
W: Dobra, lecę, bo Falkowicz jest spanikowany.
A: Co on się dzieci boi?
W: Może nie boi, ale nie ma co z nią zrobić.
A: Skoro to dziewczynka, to...
W: AGATA!
A: No co? Może on jest zboczeńcem i gwałcicielem?
W: I jeszcze zwierzęta gwałci.
A: A skąd możesz wiedzieć?
W: Idź ty do Dryla. A ja mu to zaraz powtórzę.
A: CO?! Wiki!
W: No co?
A: Ty wiesz co.
W: Dobra, idę. Pa.
A: Pa.

Pojechała do jego willi.
F: Przyjechałaś.
W: Przyjechałam.
F: Dziękuję.
W: Taa. Masz jakiś pomysł?
M: To jest ta rudowłosa księżniczka? – spytała Andrzeja pięcioletnia dziewczynka.
F: Tak.
M: Rzeczywiście jest piękna.
F: Wiem.
M: Wiesz jaki jest koniec bajki? – spytała Wiki.
W: Jakiej bajki?
M: O pięknej księżniczce i wrednym księciu. – Wiktoria spojrzała wściekle na Andrzeja.
W: Nie wiem.
M: Ale on powiedział, że piękna, rudowłosa księżniczka będzie wiedzieć.
W: A na czym się zatrzymaliście?
M: Księżniczka zgodziła się opiekować dzieckiem, razem z księciem.
W: Andrzej!
M: Ale jaki jest koniec bajki?
W: A jaki powinien być?
M: Ślub.
F: Już cię lubię, mała.
W: Jak jesteś taki mądry, to dokończ teraz bajkę.
F: Życie ją dokończy.
W: Tylko myślę, że dziecko chce usłyszeć dokończenie teraz.
F: Pobrali się i żyli długo i szczęśiwie.
M: Co będziemy robić?
W: Moment. Zastanowię się. Nie jesteś głodna?
M: Nie.
W: A szkoda.
F: I co, pani doktor nie taka genialna?
W: Jeszcze słowo i będziesz sam niańczył dziecko.
F: Tak. tak. Masz jakiś pomysł?
W: Bierz się za drukowanie kolorowanek z księżniczkami i szukaj kredek.
F: Myślisz, że mam kredki?
W: Kredek nie masz?!
F: A ty  masz?!
W: W domu są dwa kartony farb, tylko nikt nie ma prawa się do tego dotknąć.
F: Po co ci to?
W: Mi po nic. Ta nieboszczka Zapały lubiła malować. Te stare farby są świętością. Ja już zbiłam jej ulubiony kubek. Zapała wyglądał jakby miał mnie zaraz zabić.
M: Coooo roooobiiiimyyyy? - dziewczynka uwiesiła się na ręce Wiki.

Przez trzy godziny zajmowali się dzieckiem. W końcu dziewczynka zasnęła.
W: Ja spadam.
F: Zostań.
W: Nie mam po co. Posprzątaj ten bajzel.
F: Pani doktor.
W: Ale po co ja u licha mam zostać?! Idę do hotelu.
F: Bo o to proszę.
W: Sory, ale zmęczona jestem. Powiedz mi lepiej jak ja jutro pracuję.
F: Od 8.00 do 15.00 w szpitalu i do wieczora tu.
W: Co mam znowu tu robić?
F: Trochę dokumentów w komputerze.
W: Znoowuu? - spytała niechętnie.
F: A pojutrze Adam siedzi w papierach, a my operujemy jaskrę.
W: I to mi się podoba.
F: Tak myślałem.
W: To do jutra. - zadowolona wyszła z jego domu. Co prawda pracując z nim siedziała dużo w dokumentach, ale prowadziła też ciekawe operacje w klinice.

Piątek po odprawie.
S: Profesora, dr. Consalidę i dr. Rudnicką dyrektor prosi do siebie.
W: Oczywiście.
Cała trójka poszła do Trettera.
T: Tak jak już wspominałem, w sobotę rano odbędą się zdjęcia i tak dalej, reklamujące nasz szpital. Dr. Rudnicka też weźmie w nich udział.
F: Juz się cieszę na współprace z panią doktór.
N: Na pewno będzie bardzo... miło, profesorze.
T: Dobrze, a więc o 8.00...
W: Mam operację.
T: Z grafiku na sobotę zostały wykreślone wszystkie operacje. Ma pani jakąś inną pracę?
W: Za te marne grosze ze szpitala się niestety nie da wyżyć.
F: Przesuniemy operację na popołudnie.
W: Mamy zaległości w dokumentach.
F: Wszystko się jakoś ułoży.
W: Ok, ewentualnie zarwę noc.
N: Pracujesz z tą gnidą?!
T: O co tu chodzi?
N: Ona pracuje z mordercą Ludmiły ! ! !
T: Ile razy mam powtarzać, że subiektywna opinia na temat profesora mnie nie interesuje.
N: Subiektywna?! On ją zabił! To jest morderca!
W: Zamknij się.
N: Zostałaś jego dziwką!
W: Dziwką jesteś ty. Ja zarabiam ciężką pracą.
N: Tak, oczywiście. Ewentualnie zarwę noc. Kto tak mówił?
W: Tak, na uzupełnianiu dokumentów, kretynko!
N: Jesteś zwykłą dziwką!
W: Ja?! To ty...
T: CIIISZAAA!!! - wrzasnął. - Widzę, że nie jesteście państwo w stanie normalnie pracować, dopuki nie uporządkujecie wszystkiego prywatnie. Więc proszę bardzo. Na spokojnie ułużmy to wszystko w jedną całość.
N: Zaprośmy do tej debaty dr. Zapałę.
W: I Agatę.
N: Więc panią Marię też.
W: Oczywiście pielęgniarka Iza też powinna wziąć w tym udział.
N: Dr. Van-Graff oczywiście też.
W: Adam także.
T: O co tu do cholery chodzi?!
N: O niego! - pokazała na Falkowicza.
F: Też bardzo panią lubię, pani doktor. Dyrektorze, proszę się nie łudzić, że uporządkuje pan sprawy, ciągnące się od roku.
T: Dobrze, nie obchodzi mnie to wszystko. Macie państwo NORMALNIE PRACOWAĆ i jutro o 8.00 widzę całą trójkę. Nie zależnie, czy ktoś kogoś lubi, nienawidzi, czy nie wiem co. Jasne?!
F: Do zobaczenia, pani doktor. Wiktoria, zapraszam do gabinetu. Mamy drobne zmiany w grafiku.
T: Zmiany w swoich grafikach omówicie państwo po pracy.
F: Obiecuję panu, dyrektorze, iż zostanę te pięć minut dłużej, żeby to odpracować. I oczywiście za dr. Consalidę też.
T: Wyjść mi z tond wszyscy!
F: Do widzenia.
W: Do widzenia.
F: Proszę, pani doktor. - przepuścił Wiktorię w drzwiach.
N: I widzi pan! - pokazała ręką na drzwi.
T: Właśnie nic, do cholery, nie widzę! Wszyscy widzą we wszystkim jakiś kłopot! Wyjść z tond!

Wiktoria i Falkowicz poszli do gabinetu.
W: Musiałeś?
F: Co znowu zrobiłem?
W: Ty wiesz, co.
F: Właśnie nie wiem w czym wszyscy widza kłopot. Siadaj.  - Wiki zajęła miejsce naprzeciwko biurka.
W: Siedzę i co?!
F: I siedź i odpoczywaj.
W: Nie mam czasu na odpoczywanie. Do rzeczy.
F: Jak sobie życzysz. Za godzinę operujemy nowotwór. Zmniejszył się po naszych lekach, nie ma już przerzutów do kości. Ma bardzo ciekawe umiejscowienie. - włączył na monitorze zdjęcie i pokazał Wiktorii.
W: Rzeczywiście, ale powinno się udać.
F: Na pewno się uda. My operujemy, Adam na hakach.
W: Mogę iść?
F: Nie. Zadaniem dla ciebie jest pobranie wycinka na hist-pat.
W: A jak Ruud się zorientuje?
F: Mamy na to sposób.
W: Jaki?
F: Przekonasz się.
W: Oby skuteczny. Idę do lekarskiego.

Półtorej godziny później, sala operacyjna.
V: Po co pobiera pani wycinek? - spytał Wiktorii. Falkowicz spojrzał porozumiewawczo na Adama. Chłopak przeciął nie duże naczynie.
F: Krwawienie. Tamujemy. Adam, odsączaj.
A: Już.

Po operacji.
W: Niezły ten wasz sposób.
A: Mam brata geniusza.
F: A ja umiejącego wykonywać proste rozkazy.
A: Ej, no.
F: A dla kształcenia swoich umiejętności uzupełniasz jutro papiery.
A: Co?! Miałem operować z tobą jaskrę!
W: Sorki, stary. - poklepała go po ramieniu i wyszła z myjnie.
A: Ona zajęła moje miejsce! Przecież ona niedawno jeszcze nic nie umiała!
F: Ale teraz umie więcej niż ty. Trzymaj się, bracie. - poklepał go po drugim ramieniu i też wyszedł z myjni.







piątek, 14 lutego 2014

CZĘŚĆ 25 Jaką pozycję najbardziej lubisz?

Dla Majki G., która pytała jak udaje mi się tak często pisać. Oj jak ja bym chciała mieć czas, żeby pisać jeszcze częściej. Mam nadzieję, że się podoba.

A: A jak nikt się nim nie zajmie?
W: Ja mam to w dupie.
F: Mnie losy pana Przemka nie interesują.
A: Nie wiem, jak on mógł się tak zachować.
W: Solidnie tego pożałował.
A: Wiki, idziesz ze mną na kawkę.
W: Jakiś nowych informacji się dowiem?
A: Maże, może. Chodź. Ciacho ci postawię na pocieszenie. - ciągnęła Wiki za rękę jak małe dziecko.
W: Przepraszam, ale jak widzisz, dziecko się niecierpliwi.
F: Yhm, pamiętaj, że za godzinę trudna operacja.
W: O boże, zapomniałam, ale to jak my to robimy?
A: Wiki noooo...
W: Wybacz Agatka, ale muszę się do operacji przygotować.
A: Ale Wiki noooo...
W: Czy ty masz pięć lat? Agatka, zrobię operację i kończę robotę. Jestem twoja na całą noc.
F: Szkoda, że nie moja.
A: Wie pan. Mi aż tak bardzo na Wiktorii nie zależy. Mogę ją panu odstąpić na wieczór - Wiktoria spojrzała wściekle na koleżankę - i noc też. - dodała chcąc zdenerwować przyjaciółkę.
F: Wiktorio, skoro mamy już błogosławieństwo twojej mamy, córki i przyjaciółki, możemy pójść na kolację?
W: Niech pomyślę... NIE!
F: Dlaczego?
W: Jakie są argumenty, żebym się zgodziła?
F: A jakie są, żebyś się nie zgodziła?
W: Takie, że nie mam ochoty.
F: Jaka ty jesteś uparta. Nie możesz mi czasem odpuścić?
W: Jeszcze czego brakowało. Powiedz lepiej jak operujemy.
F: A jak myślisz?
W: Gdybym rozmawiała z kimkolwiek innym, stawiałabym na tradycyjnie, ale rozmawiam z tobą, więc myślę, że tak jak mi kiedyś pokazywałeś ten swój patent.
F: W jakiej pozycji? - Wiktoria chwilę się zastanowiła i starała się w głowie połączyć wszystko, co wiedziała.
W: Pozycja nie jest najważniejsza. Do uzyskania pełnej satysfakcji najważniejsze jest doświadczenie i umiejętności wykonującej osoby. Liczy się także kont nachylenia, rozmiar i głębokość. Nie można działać też zbyt szybko. - No tak. Wiktoria miała na myśli satysfakcję dobrze wykonanego zabiegu, doświadczenie chirurga, głębokość, kont nachylenia i rozmiar skalpela i hamowanie nerwów na sali operacyjnej.
F: A jaką pozycję najbardziej lubisz?
W: Wybór pozycji zależy od sytuacji oraz warunków.
F: Dobrze. To gdzie to zrobimy?
W: Na sali operacyjnej. A gdzie?
F: Sala operacyjna? Ciekawa propozycja. Żyję trochę na tym świecie, ale czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. - Agata nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. Do Wiktorii dotarło o czym on mówił.
W: Ty gnido! Dobrze wiedziałeś o jakich pozycjach mówiłam!
F: Tak, wiedziałem. Mówiłaś o pozycjach w, ładnie określając, kontaktach płciowych. - Wiktoria poczerwieniała ze złości.
A: Nie no Wiki, ale serio mówiłaś, jakbyś...
W: Ty się już lepiej zamknij!
F: No cóż. Jedyne co mogę powiedzieć, to, że postaram się sprostać wymaganiom. Ale zastanów się chwilę, czy sala operacyjna jest na pewno dobrym miejscem. Tam jest spore okno.  Chyba, że lubisz seks w miejscach publicznych. Dla ciebie wszystko.
Agata śmiała się patrząc na przyjaciółkę, która była już cała czerwona i zaciskała pięści ze wściekłości. Falkowicz dłonią odgarną jej kosmyk włosów z twarzy.
F: No cio, skarbie?
W: Radzę ci zabrać te łapy, bo skończysz gorzej niż Zapała. Ja mam mocne nogi.
F: Nogi? Wolałbym ręce. To jakieś nowe techniki?
W: Agata, zabierz mnie z tond, bo zaraz uduszę własnego szefa.
F: Podduszanie? Nie słyszałem. Ja chyba naprawdę jestem zacofany w tych sprawach.
W: Agata, ja się zaraz na niego rzucę.
F: Aż tak cię pociągam, że już nie możesz wytrzymać? - bardziej stwierdził niż zapytał. Internistka złapała Wiktorię za rękę, chcąc ją trochę uspokoić. Kobieta mocno zacisnęła dłoń na nadgarstku Agaty.
A: Ała. Wiki. - Agata syczała z bólu, a Wiktoria tylko zaciskała dłoń coraz mocniej. - Aaaa!!! Wiki, boli! - internistka miała już łzy w oczach z bólu zadawanego jej przez przyjaciółkę. - Wiiikiiii!
F: Wiktoria. Wiktoria, puść panią Agatę. - dziewczyna nie reagowała i cały czas mocno ściskała nadgarstek koleżanki.
A: Pomocy. - powiedziała błagalnym głosem. Musiała przyznać, że Wiki miała w ręce więcej siły nawet niż jej były mąż.
F: Wiktoria. - podniósł jej rękę i powoli udało mu się wyswobodzić dłoń Agaty.
A: Dziękuję. Jeszcze chwila i bym miała niedokrwienie. - Agata zaczęła masować czerwony nadgarstek.
F: Wiktoria, dobrze się czujesz?
W: Oprócz tego, że mam ochotę kogoś zabić, to tak.
F: Chodź. - Falkowicz zaciągnął Wiki do sali rehabilitacyjnej, a Agata poszła za nimi.
F: Musisz się odstresować przed operacją, bo jeszcze wybierzesz nie tą pozycję i nie będzie stuprocentowej satysfakcji. - pokazał ręką na worek treningowy - Myślałem, że przyda się panu Przemkowi, ale teraz chyba bardziej tobie. - Wiktoria zaczęła walić w worek.
T: Co tu się dzieje? - spytał wchodzący dyrektor.
F: Doktor Consalida się odstresowuje przed operacją.
T: O. Zna pani jakieś pozycje?
W: Nie znam żadnych pozycji! Nie będę się wypowiadać na ten temat! I najlepiej proszę nie wypowiadać przy mnie tego słowa!
T: Czy coś się stało, pani Wiktorio?
W: On się stał! - Wiki dalej waliła w worek.
T: Profesorze?
F: Ja nic nie zrobiłem.
W: Tak, tylko ja mówiłam o pozycjach przy cięciu! O głębokości, koncie nachylenia i wielkości SKALPELA! O doświadczeniu chirurga i o podjęciu decyzji co do pozycji przy cięciu podczas OPERACJI i o robieniu OPERACJI na stole operacyjnym!
T: Ja nadal słabo rozumiem.
A: Pan profesor źle zinterpretował słowa Wiktorii. Każde z nich myślało o pozycjach w innych... dziedzinach. O innej głębokości, koncie nachylenia i wielkości i o innym doświadczeniu. Wiktoria nie używała rzeczowników.
T: Słucham?! To o czym pan myśli w czasie pracy?!
F: Woli pan nie wiedzieć, dyrektorze.
T: Państwo mają tu pracować! - wściekał się Tretter - I skupiać się na PRACY!
F: Nawet pan nie wie jak ciężko się skupić przy takiej cudownej kobiecie, jak Wiktoria.
W: FALKOWICZ!!!
F: Tak, skarbie? - Wiktoria znowu zaczęła walić w worek, nie chcąc zrobić komuś krzywdy.
A: Niech pan ją denerwuje ile chce, ale czemu ja mam na tym cierpieć?! - Agata podniosła rękę pokazując czerwony nadgarstek.
T: Kto to pani zrobił?!
A: Ona! - pokazała na Wiktorię.
T: Ja mam dość. Wszystkie obowiązki mają być wykonywane na czas, a państwo macie nie zrobić sobie krzywdy. Tyle mnie interesuje. W jaki sposób państwo pracują mnie nie interesuje. Ja nie jestem dyrektorem przedszkola, tylko szpitala klinicznego. Wyjaśniajcie sobie to sami. Do widzenia. - dyrektor wyszedł z sali.

czwartek, 13 lutego 2014

CZĘŚĆ 24 To ty jesteś mordercą.

Obudziła się w na kanapie w gabinecie Falkowicza przykryta jego marynarką. Obok niej siedziała Agata.
W: Ej, Agata, co jest?
A: To jest, że znowu zjadłaś jakieś cukierki od pacjenta.
W: O w cholerę. Co ja tu robię?
A: Wszystko ci powiemy, ale najpierw mów, co ty pamiętasz.
W: Mam perfumy za dwa tysiące?
A: Coś jeszcze ci świta?
W: Nagadałam coś Zapale. Falkowicz mnie niósł?
A: Dobrze, a wcześniej?
W: Nie wiem, a co było?
A: Też nie wiem. Wiem tylko, że najpierw odstawiałaś głupoty w bufecie i chyba Adam przy tym był, więc idź się dowiadywać wszystkiego po kolei.
W: Czyli najpierw mam iść do Krajewskiego, potem do Zapały, Falkowicza i ciebie?
A: No tak. Krajewski powinien być na ratunkowym.
W: Ok, to ja idę. A ty tak właściwie co tu robisz?
A: Pilnuję cię. Falkowicz mnie zastępuje na izbie.
W: Ok, ja idę na poszukiwania Krajewskiego.
A: A ja?
W: Masz klucze od gabinetu?
A: No nie.
W: To lepiej tu siedź, bo jak Zapała by się dorwał do czegoś, to po nas.
A: Ok, a co mam zrobić, jak tu wpadnie policja z nakazem przeszukania?
W: A skąd ja mam wiedzieć? Podaj wszystkim leki  nasenne. Zresztą, małe szanse, że wpadną tu antyterroryści.
A: Ok, a jakby ktokolwiek tu przyszedł?
W: Agata, po co ty zadajesz takie głupie pytania?
A: Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi.
W: To mów,  że Falkowicza nie ma.
A: A jakby ten ktoś zaczął grzebać w szafkach?
W: Litości Agata.
A: No ale co mam zrobić?
W: Umówmy się tak. Cokolwiek by się nie działo, nie pozwalasz nikomu tu grzebać i dzwonisz po Andrzeja i nie zadajesz już więcej głupich pytań. Ok?
A: Dobra, idź już,
Wiki znalazła Adama.
W: No cześć, ty podobno wiesz co odstawiłam w bufecie.
A: Wiem, ale ty wolałabyś nie wiedzieć.
W: Dobra, mów.
A: Wlazłaś na stół, krzyczałaś, że  nikt więcej nie będzie okłamywał pacjentów, przyszedł Falkowicz, śpiewałaś coś, że chcesz damą być, czy coś takiego, Falkowicz podał ci rękę, zeszłaś ze stołu jak księżniczka, śpiewałaś coś, że chcesz uwodzić spojrzeniem, on ci powiedział, że uwodzisz, pocałowałaś go...
W: CO?!
A: Pocałowałaś Andrzeja.
W: Ale, że w usta?!
A: Nie, w nos. Oczywiście, że w usta. Kilku osobom w bufecie gały wyleciały, chciałaś z nim tańczyć, powiedział, żebyście poszli do gabinetu, bo tam będzie muzyka, a ty, że od muzyki piękniejsza jest tylko cisza i jego głos, kilku osobom w bufecie mordy się otworzyły.
W: Boże, co ja narobiłam.
A: Potem Falkowicz cię podniósł, wyjechałaś z jakimś tekstem do Niny, że na pewno ci zazdrości i Andrzej cię wyniósł. Potem natknęliście się na Przemka, ale jak to wyglądało, to nie wiem.
W: Miło raczej nie było?
A: Oj na pewno nie, bo Zapała wyglądał na porządnie wściekłego.
W: Dobra, idę go poszukać, może jakoś uda mi się złożyć te wszystkie wydarzenia w całość.
A: O to spotkanie radziłbym spytać Andrzeja, bo nie wiadomo co powiedziałaś Zapale.
W: Ok, chociaż boję się jego komentarzy, co do tego pocałunku. Cholera, ja nie wiedziałam co robię.
A: Bez przesady, was i tak ciągnie ku sobie.
W: Krajewski!
A: Już, już, spoko. W ogóle, to prawda, że Falkowicz siedzi na izbie?
W: Drugi raz w tym tygodniu, za Agatę.
A: Agatka się zaczyna kręcić w okół Andrzeja? Zazdrosna powinnaś być.
W: Kręcić? Ona z nim plotkowała na mój temat. Zaciągnął ją do gabinetu, a ta idiotka mu nagadała nie wiadomo co.
A: Żeś się wkopała. Idź się dowiedzieć, co nagadałaś Zapale.
W: No idę, idę. - Wiktoria niechętnie poszła na izbę. Weszła do gabinetu, gdy był w nim tylko profesor.
F: O, Wiktoria. Już dobrze się czujesz?
W: Ja nie wiem, co narobiłam, ale wiem, że nieświadomie, więc...
F: Pod wpływem środków psychoaktywnych jesteś milsza. Chociaż nie dla wszystkich.
W: Mów mi co ja do jasnej cholery nagadałam.
F: Począwszy od?
W: Od tego jak mnie wyniosłeś z bufetu. Co było wcześniej powiedział Adam.
F: Powiedział. A z jakimi szczegółami?
W: Zbyt dokładnymi. Ja nie wiedziałam co robię, więc jakbyś był łaskaw zostawić to bez komentarzy, byłabym wdzięczna.
F: Więc powiem ci tylko, że jesteś cudowna.
W: Co nagadałam Zapale?
F: Mówiłaś, że na pewno zazdrości, że nie może nosić swojej dziwki. Powiedziałaś, że jego nawet nieboszczka nie chce.
W: Coś jeszcze?
F: Powiedziałaś, że zostawił cię, gdy go najbardziej potrzebowałaś, a teraz ty zostawiasz jego.
W: Jedyna mądra rzecz, jaką powiedziałam.
F: Zostawił cię kidy go najbardziej potrzebowałaś, czyli?
W: Czyli, gdy moja córka umierała i mnie nienawidziła. Co było potem?
F: Tretter uparł się na pobranie ci krwi na badania.
W: Cholera jasna, ja nie mogę wylecieć z roboty.
F: Spokojnie. Masz to szczęście, że ja też jestem wyjątkowy, a pani Agata uczynna, chociaż to co za to usłyszała nie było raczej adekwatne do jej pomocy.
W: O czym ty mówisz?
F: Pani Agata pobrała mi krew zamiast tobie. Mamy takie same grupy.
W: Ty jesteś święty człowiek.
F: Nie obrażaj mnie.
W: Ale co ja nagadałam Agacie?
F: Padło trochę niemiłych słów.
W: Ale jakich słów?!
F: Mam to powtarzać?
W: No ale co ja jej nagadałam?!
F: Ogólnie to mówiłaś, że spała prawie z każdym mężczyzną w tym szpitalu.
W: O cholera.
F: Pani Agata wyszła z gabinetu, ale ty zaczęłaś płakać i chciałaś jej szukać. Udało mi się ją z powrotem ściągnąć, przeprosiłaś więc chyba jest dobrze.
W: Najważniejsze, że przeprosiłam. Nienawidzę tego robić.
F: Jesteśmy do siebie podobni.
W: Taa. Coś jeszcze?
F: Chciałaś, żebyśmy śpiewali i myślałaś, że dr. Woźnicka jest aniołem, a ja miałem zagrać marsz weselny.
W: Ok, tyle?
F: Chyba już tak.
W: To ja idę przepraszać Zapałę, a ty lepiej idź do gabinetu, bo Agatka siedzi tam przerażona.
F: Przerażona?
W: Boi się, że  antyterroryści tam wpadną i będą chcieli przeszukać gabinet, a wtedy znajdą jakieś dokumenty z badań.
F: Antyterroryści w postaci pana Przemka?
W: To też.

W tym czasie.
P: Gdzie jest ta gnida?! - Przemek wpadł do gabinetu.
A: Nie wiem, tu go nie ma.
P: On wymyślił jakieś nowe badania! Podsłuchałem jak rozmawiał z Adamem. On chce znowu zabijać ludzi! Pomóż mi, tu muszą być jakieś dowody. - Zapała próbował zacząć grzebać w szafkach, a Agata go odciągała. Internistka zadzwoniła do Falkowicza.
F: Słucham, pani Agato.
A: Niech pan natychmiast przyjdzie do gabinetu! Zapała dostał szału!
F: Idę.
F: Zapała dorywa się do dokumentów.
W: Biedna Agata. - oboje szybko poszli do gabinetu.
A: Zostaw to! - Agata wyrywała mu teczki z dokumentami.
F: Dzień dobry panie Przemku.
P: Ty gnido! Znowu chcesz zabijać ludzi!
F: PROSZĘ Z TOND NATYCHMIAST WYJŚĆ!
P: JESTEŚ MORDERCĄ!
W: WON Z TOND! - Przemek podszedł do Wiktorii. Stali twarzą w twarz i patrzyli na siebie wściekle.
P: Zdradziłaś mnie!
W: Ja?! To ty mnie zdradziłeś z tą dziwką!
P: Nie masz prawa tak o niej mówić! - Zapała pchnął Wiktorię na drzwi.
F: Wiktoria! - Andrzej i Agata podbiegli do dziewczyny. Ona wstała, podeszła do Zapały, jedną ręką złapała go za dwa nadgarstki i przysunęła swoją twarz o kilka centymetrów od jego.
W: To TY jesteś mordercą. To TY zabiłeś naszą miłość. To TY zabiłeś naszą przyjaźń. I to TY próbowałeś teraz zabić mnie. - wysyczała przez zęby i walnęła Przemka w policzek.
P: To ON zabił Ludmiłę. ON JEST MORDERCĄ!
W: Nie waż się tak mówić! - Wiktoria kolanem walnęła Przemka w krocze i pchnęła go na ścianę. Zapała osuną się na podłogę. Falkowicz podszedł do niego i szarpną go za rękę.
F: Masz szczęście, że nie jestem mordercą, bo już dawno byś nie żył, za to co zrobiłeś Wiktorii! - otworzył drzwi - Niech ktoś się nim zajmie! - krzyknął wyrzucając Zapałę z gabinetu.

niedziela, 9 lutego 2014

CZĘŚĆ 23 Znowu jadłaś cukierki od pacjenta.

ZAPRASZAM WSZYSTKICH DO CZYTANIA GENIALNYCH OPOWIADAŃ MADZI:
FaWi - LOVE STORY

Następnego dnia.
W: Koniec z oszukiwaniem pacjentów! Nie bójmy się mówić o śmierci! - przechodził obok bufetu gdy usłyszał krzyki Wiktorii. Wszedł i zobaczył Consalidę na stole, kilku lekarzy i stojącego obok dyrektora proszącego, żeby zeszła.
T: Pani doktor, proszę zejść ze stołu.
W: Andrzej! - krzyknęła na jego widok i kilka par oczu zwróciło się  w jego stronę. - Nikt więcej nie będzie oszukiwać pacjentów, prawda.
F: Tak, tak. Możesz zejść ze stołu?
W: Chcę damą być i chcę być natchnieniem. Diwą kobiecych zachwytów i wad. Dla jednych muzą, a dla innych snem. Chcę stworzyć na nową swój świat. - zaśpiewała kawałek piosenki.
F: Chodź damo. - podał jej rękę, a ona zeszła ze stołu niczym księżniczka.
W: Chcę być kobietą, uwodzić spojrzeniem. Nie chcę być planem i grą. - znowu zaśpiewała.
F: Uwierz, uwodzisz spojrzeniem.
W: Naprawdę?
F: Naprawdę. - Wiki szybko namiętnie pocałowała Falkowicza na co wszyscy obecni w bufecie otworzyli szerzej oczy ze zdziwienia.
F: Dlaczego ty taka nie możesz być zawsze?
W: Bo nie chcę.
F:  Zajmę się panią doktór. Chodź do  gabinetu. Musisz się położyć.
W: Nie chcę leżeć. Chcę tańczyć. - złapała go za rękę i obróciła się kilka razy. - Zatańczysz ze mną?
F: W gabinecie będzie muzyka. Chodź.
W: Od muzyki piękniejsza jest tylko cisza i twój głos. - Na te słowa kilka osób obecnych w bufecie otworzyło budzie ze zdziwienia.
F: Wiem, że tego nie lubisz, ale nie pozostawiasz mi wyboru. - powiedział podnosząc Wiki.
W: Ale super! Zazdrościsz, blond dziuniu? - spojrzała na Ninę.
N: Tak, bardzo.
F: My może pójdziemy. - wyniósł Wiki z bufetu.
P: Co ty jej robisz?! - spotkali Przemka.
F: Ratuję przed większym ośmieszeniem się.
P: Ale co...
W: Zamknij się głupia pało. Zazdrościsz, że ty tak nie możesz nosić tej swojej dziwki. Ciebie nawet nieboszczka nie chce. - powiedziała rozbawionym głosem.
P: Co ty jej zrobiłeś?! - warkną Przemek
W: Zrobiłeś mi coś tylko ty.
P: Słucham?!
W: Zostawiłeś mnie, gdy cię najbardziej potrzebowałam. Teraz ja zostawiam ciebie. - Pomachała Przemkowi ręką. - Idziemy, Andrzej?
F: Dobrze.
Falkowicz zaniósł Wiktorię do gabinetu i położył na kanapie.
F: Znowu jadłaś cukierki od pacjenta.
W: Bo one była taaakieee pyyyszneee.
F: Dużo tego zjadłaś?
W: Dał mi całą torebkę. - Wiki wyjęła foliową siatkę, gdzie było jeszcze trochę cukierków.
F: Daj to. - zabrał jej cukierki.
W: Ej! To moje! Oddawaj!
F: Raczej nie.
- Profesorze, dyrektor prosił, żebym pobrała krew doktor Consalidzie na badania. - powiedziała wchodząca do gabinetu pielęgniarka.
F: Proszę mi to dać. - zabrał jej metalową tacę.
- Ale dyrektor powiedział, żeby pobrać krew na badania doktor Consalidzie.
F: Czy wątpi pani w to, że ja także umiem pobrać krew? - zmieszana pielęgniarka nic nie odpowiedziała. - Więc proszę z tond wyjść.
- Oczywiście. Do widzenia.
F: Wiktoria, masz telefon?
W: A co? Wielki pan profesor zapomniał naładować komórkę?
F: Daj.
W: Masz. - dała mu telefon. - Ale nie gadaj długo.
F: Tak, tak.
A: Cześć Wiki. Falkowicz znowu ci coś zrobił, czy masz ciekawe propozycje od niego? - zaczęła internistka nie wiedząc, że wcale nie rozmawia z przyjaciółką.
F: Dzień dobry, pani doktor. Nic nie zrobiłem Wiktorii.
A: Aaaa, to pan. - powiedziała zmieszana.
F: Tak.
A: A to nie jest telefon Wiki?
F: Co to za różnica. Jest pani teraz w szpitalu?
A: No tak, siedzę w lekarskim.
F: Czyli pani nie wie o przedstawieniu, jakie odstawiła Wiktoria.
A: Co? Co ona zrobiła?
F: Proszę przyjść do mojego gabinetu.
A: No dobrze. Już idę.
Po chwili Agata przyszła do gabinetu.
A: Co ona zrobiła?
F: Wszystko zaraz, teraz nich mi pani pobierze krew.
A: Co?
F: Dyrektor uparł się, żeby zrobić badania Wiktorii, a domyślam się, że ma substancje psychoaktywne we krwi. Znowu jadła cukierki od pacjenta.
A: Nie uda się. Ma najrzadszą grupę krwi na świecie i to jest zapisane w jej karcie.
F: Jaką?
A: B-
F: To ma szczęście. Niech mi pani pobierze tą krew.
A: Przecież to jest najrzadsza grupa krwi na świecie.
F: Oboje jesteśmy wyjątkowi. No, już. - powiedział zdejmując marynarkę i podwijając rękaw koszuli.
A: Nie mam w tym wprawy. Może trochę zaboleć. - powiedziała pobierając krew.
W: Większą masz w innych rzeczach z facetami.
A: Weź się zamknij.
W: A niby czemu? Prawda w niebieskie oczka aniołka kole?
A: Siedź cicho.
W: Oczka aniołka, a charakterek diabełka. Z iloma facetami w tym szpitalu spałaś? Powiedz mi lepiej z kim nie spałaś. Będzie prościej.
F: Czy ty nie przesadzasz?
W: Się lepszy znalazł. Wszystko by chciał seksem załatwić.
Agata i Falkowicz popatrzyli na siebie, potem na roześmianą Wiktorię.
F: Ona nie ma pojęcia, co mówi.
A: Wiem, ale i tak mam ochotę ją zabić.
F: Pani była łatwiejszym dzieckiem do opieki.
A: Dziękuję.
W: Dzieci nie pieprzą się codziennie z inną osobą.
A: Wiktoria.
W: Umiesz tylko pieprzyć ludziom szczęście. Spieprzyłaś już małżeństwo Latoszków, Rogalskich, moje szczęście dwa razy. Ciekawe za kogo się teraz weźmiesz. - z oczu internistki poleciało kilka łez.
F: Niech pani nie płacze. Ona nie wie co mówi.
A: Ale ona mówi prawdę. Ja tylko niszczę ludziom szczęście.
W: Widzę,  że teraz chcesz mi spieprzyć coś, czego jeszcze nie ma. Prawdziwa przyjaciółka z ciebie.
A: Przepraszam. - Agata wybiegła z gabinetu.
F: I widzisz, co narobiłaś.
W: Ona mnie znienawidzi. - Wiki się rozpłakała.
F: Czy ty w ciąży jesteś, że ci się tak często zmienia nastrój?
W: Chyba nie. Muszę iść do Agatki. - dziewczyna próbowała wstać, ale zatrzymał ją Falkowicz. - Muszę iść do Agatki.
F: Już, już, siedź. - Andrzej wziął telefon.
A: Czego. - spytała nie patrząc na wyświetlacz.
F: Ja wiem, że to nie najlepszy moment, ale Wiktoria płacze i chce iść pani szukać. Mogłaby pani przyjść?
A: Ale co jej odwaliło?
F: Nie wiem co jest w tych cukierkach, ale trzeba to zbadać. Mogłaby pani przyjść? Wiktoria! Siedź rzesz w miejscu! - złapał za rękę dziewczynę która znowu chciała wyjść z gabinetu.
A: Dobrze.
Po chwili do gabinetu weszła Agata z lekko rozmazanym makijażem.
W: Agatka! - Wiktoria rzuciła się na przyjaciółkę.
A: No chodź ty wredny rudzielcu.
W: Przepraszam. Poprawię ci oczka.
A: Lepiej nie. Kładź się.
W: Ale...
A: Kładź się, powiedziałam. - Agata wskazała ręką na kanapę.
W: Zmarznę. - powiedziała wykonując rozkaz internistki.
A: Ma pan jakiś koc?
F: Nie.
W: Widzisz, czyli nie mogę...
F: Możesz. - Falkowicz zdjął marynarkę i przykrył nią Wiktorię. - Teraz dobrze?
W: Yhm. Masz fajne perfumy.
F: Yhm.
W: Ile to kosztuje?
F: Nieważne.
W: Ile?
F: Nieważne.
W: Powiedz.
F: Co to za różnica?
W: Powiedz!
F: Wiktoria...
W: Powiedz!
F: 8000. - Agata zakrztusiła się własną śliną na te słowa. - Wszystko dobrze, pani Agato?
A: 8000?!
F: Mówiłem nieważne.
A: A człowiek się zastanawia czy kupić buty za 300 zł.
W: A tam. Ja mam perfumy za 200 tysięcy.
A: Wiki, ty masz perfumy za 200 złotych, nie 200 tysięcy.
W: A ty niby z kont możesz wiedzieć?
A: Bo je od ciebie pożyczam. Śpij już.
W: Zaśpiewasz mi kołysankę? - spytała Agaty. Internistka spojrzała na Falkowicza.
F: Niech pani tak na mnie nie patrzy. Ja kojarzę tylko ,,Lulaj że Jezuniu"
A: Wiki, ja nie umiem śpiewać.
W: Przecież jesteś aniołkiem. Każdy anioł umie  śpiewać. A ty zagrasz marsz weselny.
A: Niestety Wiki, ja też znam tylko ,,Lulaj że Jezuniu" Ty jesteś w tym szpitalu od śpiewania.
F: A głos masz naprawdę piękny.
A: No śpij już. - Agata usiadła obok przyjaciółki i pogładziła ją po rudych włosach.
A: Ja się nią zajmę. A pan zastąpi mnie na izbie.
F: Kolejna. - powiedział wychodząc z gabinetu.
A: Dziękuję!

To chyba ostatnia tak nierealna, jak to określa Majka G. , część.

piątek, 7 lutego 2014

CZĘŚĆ 22 Nadzieja matką głupich.

Wiki i Falkowicz poszli do lekarskiego.
F: Czyj to telefon? - spytał słysząc dziwaczny dzwonek.
W: Agaty.
W: Cześć. Nie możesz się z nią dzisiaj spotkać? ...  To dobrze, jest w szpitalu, skręcenie kostki, nic więcej ...  Ok, powiem jej, że jutro przyjdziesz.
W: Mareczek.
F: Yhm. Uzupełniamy papiery?
W: A co mamy robić. Wydrukuję tylko jakieś romansidło dla Agaty. - Wiki włączyła drukowanie jakiejś książki.
F: Romansidło?
W: Niestety. Ona to czyta. Ale jeszcze gorzej jest z telewizorem. Jak jest włączony, to ja nie wchodzę do salonu.
F: Aż tak źle?
W: Źle? Tam lecą na zmianę Teletubisie Zapały, romansidła Agaty i pornosy twojego braciszka. On ma spaczoną psychikę.
F: A jakich filmów się spodziewać po Adamie? Czekaj, doktor Zapała ogląda Teletubisie?
W: Ja tam wariuję. Dobra, masz połowę papierów. - podała mu stertę dokumentów. - Powiedz mi, jaki jest sens pisania tego samego najpierw ręcznie, potem w komputerze?
F: Żaden.
W: Dobra, ja zaczynam od tych w komputerze.
F: Czyli ja od ręcznych.
A: Wiki, masz pożyczyć jakąś książkę? - spytała podchodząc do koleżanki. Wiktoria podała jej swoje książki. - Ja się załamię. Chirurgia, albo chirurgia. A pan coś ma? - Andrzej podał jej swoje książki. - To jest chore.
W: Nie bój się. Właśnie skończyłam drukować ci romansidło. - podała Woźnickiej stertę papierów.
A: Z happy endem?
W: Tak jak lubisz.
A: Dzięki. Nie było tu Marka?
W: Dzwonił. Dziś coś mu wypadło. Zajrzy do ciebie jutro.
A: Ok. A masz pożyczyć jakieś buty, bo ja na bosaka przyszłam. - Wiktoria zaczęła się śmiać spoglądając na nogi Agaty. - No co?
W: Panie profesorze, mogę dzisiaj chodzić w czarnych szpilkach po szpitalu, bo dawanie ich Agacie teraz, to nie najlepszy pomysł.
F: Yhm.
W: Słuchasz mnie?
F: Yhm.
W: Jestem chora.
F: Yhm.
W: Potrzebuję przeszczepu nerki.
F: Yhm.
W: Oddasz mi swoją nerkę?
F: Yhm. Zaraz, co?!
A: Właśnie zgodził się pan oddać Wiktorii nerkę.
W: Znalazłeś jakiś ciekawy artykuł?
F: Tak, chirurdzy...
A: To ja spadam na hasło chirurdzy.
W: Głupia.
A: A ty mądra?
W: Czekaj, buty.
A: A, ok.
W: To moment, założę swoje, a tobie oddam te. - Wiki poszła do przebieralni i po chwili wyszła z swoimi płaskimi, białymi butami w ręce.
W: Masz. Zakładaj.
A: Dzięki.
W: Przez ciebie będę w szpilkach chodzić kilka godzin. No właśnie, profesorze, te buty, to już chyba w ogóle nie pasują?
F: Nie znam się na damskiej modzie.
W: Tak? A  z tego co pamiętam usłyszałam od ciebie kiedyś uwagę: Złe buty, nie pasują.
F: Wtedy były inne trendy. - Agata zaczęła się śmiać na te słowa.
W: Czyli teraz przestałeś śledzić newsy? A ja liczyłam, że mi doradzisz.
F: Doradzić ci mogę w innej części garderoby. Mam nadzieję, że wstrzeliłbym się w najnowszą modę.
W: Nadzieja matką głupich.
F: Pani doktor, czy pani mi coś sugeruję?
W: Jakże bym śmiała. - Andrzej wstał z kanapy i stanął przy Wiktorii. Spojrzał jej w oczy, ale wyjątkowo to on musiał podnieść do tego wzrok.
W: Już lubię te buty.
F: Czy widzisz w tym coś  śmiesznego?
W: Nie. Po prostu widzę, że od teraz zacznę chodzić w szpilkach po szpitalu.
F: To ja chyba też będę musiał. - powiedział poważnym głosem, na co Agata wybuchła jeszcze większym śmiechem. - Pani doktor, czy panią coś rozśmieszyło?
A: Nie, wcale.
F: Wiktoria, pożyczysz mi jakieś szpilki? - Agata nie mogła już opanować śmiechu i trzymała się za brzuch. - Czy my przedstawiamy jakąś komedię?
A: No raczej.
W: Widzisz, może powinniśmy zostać aktorami? Ty kwalifikacje masz. Umiesz przyjmować 500 różnych masek.
F: Jak sama dostrzegłaś, moje umiejętności szybko słabną.
W: Słucham?
F: Rano mówiłaś o 600 maskach. W tym tempie za dwa dni ich nie będzie.
W: I jaka to by była tragedia.
F: One znikają wszystkie w ciągu sekundy, gdy na ciebie spojrzę.
W: Oj chyba jednak nie.
F: A dlaczego w to wątpisz?
W: A dlaczego miałabym w to uwierzyć?
A: Mi już starczy patrzenia na to. Do widzenia. A ty może do mnie zajrzysz potem?
W: W tych butach mi się nie chce nigdzie chodzić bez sensu. To są moje najbardziej niewygodne i najwyższe szpilki.
A: Dasz radę.
W: Taa.
Dwie godziny później.
W: To co, operujemy go?
F: Tak, za kwadrans na bloku.
W: Ok.
Półtorej godziny później.
F: Co robisz?  - spytał widząc jak dziewczyna zrzuca z nóg swoje buty.
W: Od godziny już operujemy. Dłużej w tych butach nie wystoję.
F: Kontynuujmy.
W: Yhm.
Godzinę później weszli do myjni.
F: Zostawiłaś buty na sali operacyjnej.
W: Trudno, jak będą sprzątać, to i tak mi je przyniosą do lekarskiego, a teraz nie przejdę w nich ani kroku, już nie mówiąc o wejściu na drugie piętro i przejściu przez pół szpitala. - Wiktoria skierowała się do wyjścia z myjni.
F: Czyli cię zaniosę.
W: Że co?!
F: Nie będziesz chodziła po podłodze. Tu jest brudno.
W: Nie! Nie waż się...! - Nie zdążyła nawet dokończyć, gdy już była trzymana przez Falkowicza.
W: Puszczaj mnie! Co ty się uparłeś na noszenie mnie?! Co drugi dzień mnie gdzieś niesiesz!
F: Bez przesady.
Szedł korytarzem niosąc Wiki gdy zobaczyli wychodzącego zza zakrętu Trettera.
T: Witam państwa.
F: Dzień dobry.
W: Dzień dobry.
T: Niech mi pan do cholery jasnej wyjaśni dlaczego niesie doktor Consalidę?!
F: Doktor Consalida nie ma butów.
T: Słucham?!
F: Ależ spokojniej, dyrektorze.
T: O co tu chodzi?!
W: Agata skręciła kostkę i złamała obcas w butach, więc dostała moje.
T: I dlatego pani nie ma butów? - spytał z niedowierzaniem.
W: Miałam szpilki. Pozbyłam się ich po godzinie operacji, bo nie mogłam już stać.
T: A teraz dlaczego to wszystko?
W: Buty zostały na sali operacyjnej. Profesor Falkowicz postanowił mi pomóc. BARDZO nalegał.
F: A teraz jeżeli pan pozwoli, to pójdziemy do pokoju lekarskiego. To była ciężka operacja.
T: Wyjaśnimy sobie jeszcze to wszystko. - Tretter odszedł przed siebie.
W: Widzisz co żeś narobił?! Ty zawsze umiesz mnie w coś wkopać!
F: On jeszcze nie wie, że uśpiłaś panią Agatę i że dostała 250 procent dawki leków.
W: Zabije nas.
F: Wymyślimy coś. Jak zawsze.
F: Taa. A teraz możemy już iść do lekarskiego?
F: Oczywiście. - Andrzej zaniósł Wiki do pokoju i posadził na kanapie.
F: Odpocznij.
W: Muszę zrobić papiery.
A: Ej, co wy zrobiliście? Widziałam wściekłego Trettera. Pytał mnie czy to prawda, że mam twoje buty.
W: Co mu powiedziałaś?
A: No, że tak i spytałam czy coś się stało, a on powiedział, że od kiedy profesor Falkowicz tu jest cały czas się coś dzieje. Co zrobiliście? Wiki?
F: Spotkaliśmy naszego cudownego dyrektora.
A: Myślałam, że pana widok denerwuje tylko Zapałę i Rudnicką.
W: Agata! Widział jak Andrzej mnie...
A: Całował?
W: Won z tond Woźnicka!
A: No ale co?
W: Niósł, Agata, niósł.
A: Dobra, szkoda...
F: Tu się z panią zgadzam...
W: Wynocha Woźnicka!
A: Też jestem lekarzem. Nie wyrzucisz mnie z tond.  - Agata pokazała język Wiktorii.
W: Jak z dzieckiem.
A: Się odezwała. Poważna i statyczna pani doktór.
W: A ty niby jaka?
A: Na pewno mądrzejsza niż ty.
W: Tak, dzięki tobie mam kłopoty, a raczej mamy.
A: Sory, ale nie ja cię niosłam i nie ja próbowałam się uśpić i nie ja podałam sobie 250 procent dawki przeciwbólowych.
W: Tretter i tak nic nie wie o uśpieniu i lekach. On nas zabije. Ja nie mogę wylecieć z roboty.
F: Dlaczego?
W: A mówią, że nie ma głupich pytań.
F: A dlaczego? Kształcisz się tu, powiększasz swoje umiejętności? Jakby cię wyrzucił to nawet lepiej.
W: Słucham?!
F: Praca się dla lekarza zawsze znajdzie, a ja mam dla ciebie wyjątkowo dobrą i miłą pracę.
W: Już ci mówiłam, że do tego się nie poniżę.
F: Czy to nie jest jakaś choroba, jeżeli komuś  wszystko kojarzy się tylko z jednym?
W: To niby jaką genialną pracę masz dla mnie?
F: Na przykład operowanie w mojej klinice. Ale prawdziwe operowanie.
W: Aha, czyli mam rozumieć, że prawdziwe operowanie to jest otworzenie i zamknięcie pacjenta, a nie prawdziwe to jest wykonanie zabiegu?
F: Jeszcze mi nie możesz odpuścić? Prawdziwe operowanie oznacza, że nie masz nudnych operacji i że nie piszesz dwa razy tego samego w dokumentacji.
W: Masz swoje normy, odchodzące od krajowych? Przecież prawnie trzeba mieć to samo na papierze i w komputerze.
F: Ale prawo nie uwzględnia tego, że lekarz musi to wszystko pisać. Prawnie dokumenty mają stanowić opinie lekarzy z odpowiednią specjalizacją. To, że sekretarki wypełniają dane osobowe pacjenta i przepisują te opinie lekarza z jednej wersji do drugiej nie robi różnicy. Jakbyś miała ochotę zmienić pracę, to z chęcią przyjmę tak wybitnego chirurga.
W: Tak, a mnie zastanawia tylko dlaczego wielki profesor Falkowicz zamiast pracować w wspaniałych standardach hańbi się robiąc nic nieznaczące operacje i pracując na izbie w podwarszawskim szpitalu w miejscowości o której istnieniu prawie nikt nie ma pojęcia. Ciekawe, prawda?
F: Polubiłem ten szpital. Mam tu wielu przyjaciół. Tęskniłbym za Niną, ordynatorem Samborem już nie mówiąc o tym jak smutno by mi było bez dr. Zapały. No i oczywiście brakowałoby mi pani Marii.
W: No jakby tak dokładniej przekalkulować to nie toleruje cię już tylko pół szpitala.
F: Widzisz. Statystyki mi spadają.
W: I nawet raz dostałeś kawę w bufecie.
F: Do czego to doszło. Niedługo może jeszcze zagram z dr. Zapała w skłosza?
W: I pójdziesz z Niną na ciacho.
F: Zazdrosna?
W: Raczej nie mam czego zazdrościć.
F: A czego byś zazdrościła?
W: Ninie? Jej tylko mogłabym pogratulować, jakby wreszcie dobrze przeprowadziła operację żylaków.
F: Każdy powiększa swoje kwalifikacje zgodnie ze swoimi możliwościami. Ważne, że dr.Rudnicka się rozwija. Powoli, ale wspina się na szczyt. Najpierw udało jej się zmienić zawód na, jakby to określić, mniej uwłaczający, chociaż w jej wykonaniu, nawet ten zawód poniża. Potem pierwszy wycięty kaszak. Na pewno bardzo cieszyła się z tego sukcesu. A teraz walczy o udaną operację żylaków.
W: Tępo tego rozwoju jest zadziwiające.
F: Na wszystko przyjdzie czas.
A: Wy też się wolno rozwijacie.
W: Won, Agata!
A: No co. Prawda w zielone oczka kole.
W: Ty się już lepiej zajmij sobą, Mareczkiem i całą resztą facetów z którymi się przespałaś.
A: No bardzo śmieszne.
W: To nie miało być śmieszne.
A: Wredna małpa.
W: Już, Agatka, ja już taka jestem, lubię być wredna. A bądź co bądź, to jednak trochę ich było.
A: Się odezwała, kto w składzikach z... - Wiki zasłoniła koleżance usta ręką.
W: Ile razy powtarzałam. Zastanów się co mówisz i przy kim.
F: Ale to jest bardzo ciekawe.
W: No bardzo. Chodź Woźnicka. - Wiki pociągnęła internistkę za rękę.
A: Ale gdzie?
W: Do składzika.
A: Sory, ale nie jesteś w moim typie.

W: Na szczęście moja pięść pasuje do ciebie idealnie.
A: Wiki, ty się robisz ostatnio coraz bardziej agresywna. Masz za dużo energii. Musisz coś z tym zrobić.
F: Ja z chęcią pomogę.
W: Wiecie co, róbcie sobie co chcecie, ale beze mnie. - Wiktoria wyszła z lekarskiego.
A: I się obraziła. Wiki, no! - Agata wyszła z pokoju i zobaczyła stojącą kilka metrów dalej śmiejącą się przyjaciółkę. - A ciebie co tak rozśmieszyło?
W: Ty.
A: Co?
W: No sory, ale innego sposobu nie było, żeby wyciągnąć cię z tego pokoju, zanim mu cały mój życiorys sprzedasz.
A: Nie bój się. Wiem, że następnego dnia szpital huczałby od informacji o mnie.
W: No właśnie.
A: To co robimy?
W: A to jest piękne pytanie, bo ty  nie masz co robić, prawda?
A: No tak.
W: To przepiszesz mi dokumentację z kompa do papierowej. - Wiktoria wciągnęła Agatę do lekarskiego.
A: Są tylko dwa biurka, Wikuniu moja kochana.
W: Wikuniu moja kochana? Ty się dobrze czujesz?
A: Jak nigdy, kochana, jak nigdy.
W: Okey. To bierz się za dokumenty.
A: Już mówiłam, są dwa biurka.
W: Profesor Falkowicz ma swoje w gabinecie.
F: Wyrzucasz mnie z lekarskiego?
W: Po coś masz ten gabinet. Tak naprawdę, to za wstawiennictwem całego szpitala. Wszyscy prosili o to dyrektora.
F: Aż tak mnie lubią?
W: Raczej nie chcieli cię oglądać w lekarskim. A teraz idź, bo Agatka będzie papiery uzupełniać.
F: Co za kobieta. - powiedział opuszczając pokój.
Kwadrans później.
W: Mogę? - spytała wchodząc do jego gabinetu.
F: Tak, oczywiście. - Wiki weszła i stanęła przed Falkowiczem.
F: Przyszłaś w jakiejś konkretnej sprawie?
W: Muszę uzupełnić papiery. - Wiktoria usiadła na krześle.
F: Stęskniłaś się za moim towarzystwem?
W: Raczej zmęczyłam Agaty. Ona chyba studiowała  zaocznie denerwowanie mnie. Zachowuje się jak idiotka i gada bzdury.
F: Musisz się zrelaksować. - powiedział podchodząc do niej od tyłu.
W: Świetny pomysł. To może pan profesor coś zagra.
F: Zagra?
W: Zagra. Po coś tutaj postawiłeś te pianino.
F: To może pani doktor zagra ze mną?
W: Pani doktor odpocznie, a pan profesor zagra coś wesołego.
F: A może jednak zagrasz ze mną?
W: A może jednak nie? Coś wesołego poproszę.
F: Co? - spytał siadając przy pianinie.
W: Coś wesołego, nie marsz pogrzebowy.
F: Jedna opcja już wykluczona. Zostało jakieś 400.
W: Oj mówię coś wesołego, na poprawę humoru. - Andrzej zaczął grać marsz weselny, a Wiki zaczęła się śmiać.
W: Coś innego.
F: Widzę, że humor ci już poprawiłem.
W: Tak, a teraz coś normalnego.
F: Dobrze. - Falkowicz zaczął grać bardziej normalną muzykę.
A: Ooooo Bawi się pan w Mozarta! Ja też chcę! - powiedziała głupkowatym głosem wchodząc do gabinetu i naciskając kilka klawiszy instrumentu.
A: Wikusia! - rozradowana Agata rzuciła się przyjaciółce na szyję.
W: Agata, Agatka, ty się dobrze czujesz?
A: Jak zawsze, wspaniale!
F: Że też ja się od razu nie zorientowałem. Opóźniona reakcja na zwiększoną dawkę leków.
W: No trochę była zwiększona.
A: No właśnie, Wikuś. Wisisz mi meeegaaa przysługę. Zrobiłam ci wszyyyystkieeee papiery.
W: Ja może pójdę sprawdzić co ona tam wpisała. Chodź lepiej Agatka.
A: Ja chcę tu zostać! - powiedziała głosem naburmuszonej pięciolatki.
W: Mogę ją tu zostawić?
F: Czemu by nie.
Wiki poszła do lekarskiego i wzięła papiery wypełnione przez Agatę. W tym czasie Falkowicz prowadził roześmianą Agatę do sali.
A: Dzień dobry dyrektorze! - Agata pomachała ręką na widok Trettera.
T: Co tu się dzieje?
F: Wszystko potem wyjaśnimy, ale potem. - pociągnął Agatę za rękę. Dziewczyna obróciła się wokół własnej osi i zaczęła podążać za Falkowiczem.
Wiki wyszła z lekarskiego ze sterta dokumentów.
T: Gdzie pani z tym idzie? - spytał podchodząc do niej.
W: Idę uzupełnić dokumenty.
T: Chce pani wynieść dokumenty ze szpitala?
W: Nie. Ja... lepiej mi się uzupełnia dokumenty w gabinecie profesora Falkowicza.
T: W gabinecie profesora Falkowicza?
W: Tak, tam... są wygodniejsze fotele.
T: W pokoju lekarskim są takie same fotele, tylko w innym kolorze.
W: Tak, ale... u profesora Falkowicza... są mniej zużyte.
T: Niech mi pani powie o co w tym wszystkim chodzi. Widziałem właśnie profesora prowadzącego dr. Woźnicką w dość dziwnym stanie.
W: Wszystko wyjaśnimy, ale potem.
T: Co wy żeście się do cholery uparli z tym potem?! Teraz, słucham.
W: Bo tu chodzi o to, że... jakby tak zacząć od początku... bo to może się wydać panu dziwne... - Wiktoria dostrzegła Falkowicza i spojrzała na niego błagalnie. - yyy... bo tak po kolei to najpierw było... jakby to określić...
F: Pani doktór. Jest mi pani bardzo pilnie potrzebna.
W: Już idę, profesorze. - Wiktoria już chciała odejść, ale zatrzymał ją Tretter.
T: Moment. Słucham wyjaśnień.
F: To jest bardzo pilne.
W: Przepraszam dyrektorze. Wszystko potem wyjaśnimy. - powiedział szybko oddalając się za Falkowiczem.
W: Dzięki.
F: Pani Agata jest w swojej sali.
W: Słyszałam, że ją tam zaprowadziłeś. Masz teraz jakiś genialny pomysł, bo tych kłopotów już trochę narosło.
F: Teraz nic oprócz nie wychodzenia z gabinetu do końca dyżuru i zamknięcia drzwi na klucz, ale zaraz ustalimy wspólnie jakiś przebieg wydarzeń.
W: Ok. - weszli do gabinetu.
F: Trzeba zobaczyć co napisała pani Agata w dokumentacji.
W: Nasza doktor Woźnicka napisała w wskazaniach do operacji: ,,Ból brzuszka''. W przebiegu operacji: ,,To co zwykle, bla, bla, bla''. O, a tu jest opis pierwszej doby po operacji: ,,Ten idiota spał jak jakiś bachor przez kilka godzin. Potem się obudził i w kółko marudził. To go boli, to mu przeszkadza i mu dałam na odczepnego przeciwbólowe. Maruda jakich mało, ale i tak lepszy od tego obok. Nęda nad nędami. Dno po prostu.'' I ona mnie pod tym podpisała.. Rzeczywiście wiszę jej meeega przysługę.
F: Nie była świadoma co robi.
W: Tak, ale teraz ja to muszę korektorować i pisać od nowa.
F: Daj trochę tego. - wziął od niej połowę dokumentów.
W: Czy ja dobrze rozumiem, że chcesz mi pomóc w poprawianiu głupot Agaty?
F: Można to tak określić. Teraz trzeba wymyśleć jakąś wersję dla  naszego cudownego dyrektora.
W: Nie wiem. Trochę tych wydarzeń jest. Nie mam pojęcia jak tłumaczyć, że przez przypadek podałam leki nasenne zamiast uspokajających.
F: Nie mów, że je podałaś. W karcie nie jest jeszcze nic wpisane. Pani Agata raczej na ciebie nie doniesie.
W: A jak wytłumaczysz jej zachowanie?
F: Była po pracy. Mogła być pijana.
W: Przecież rozmawiał z nią wcześniej i wie, że ma skręconą kostkę.
F: Ale mogła skręcić kostkę i wtedy się upić.
W: No ok, ale musimy jeszcze wyjaśnić zniknięcie takiej dawki leków przeciwbólowych.
F: Napiszemy, że 100% dostała pani Agata, a resztę rozdzielimy innym pacjentom, gdzie się da.
W: Dobra, a to, że mnie niosłeś?
F: To już wyjaśniliśmy.
W: Trzymamy się jednej wersji i może nas nie objedzie.
F: Niestety dyrektor nic nam nie może zrobić.
W: Tylko zwolnić.
F: Myślę, że to by nie było tragedią.
W: Może  dla ciebie. Ja muszę za coś żyć i córkę utrzymywać więc bierzmy się lepiej za te papiery, zanim dorwie się do tego Tretter. - usłyszeli głośne walenie do drzwi gabinetu.
W: Pijany Krajewski, wściekły Tretter, otumaniona Agata. Robimy zakłady?
F: Chyba lepiej sprawdzić. - powiedział otwierając drzwi.
A: Wiki! Twój mąż zaciągnął mnie na salę i zostawił samą. Tam jest tak straaasznieee nudnooo.
F: Widzisz Wiktorio, jakiego masz wrednego męża.
W: Zaraz będziesz sam niańczył statyczną panią doktor.
A: Obiecałaś mi, że pójdziemy na strzelnicę.
W: Oj Agata, Agata.
A: Wiiikiii nooo obiecałaś. - powiedziała niczym nieszczęśliwa pięciolatka.
W: Myślałam, że mam jedno dziecko.
F: A ja myślałem, że mam brata, a nie dziecko.
W: Niestety ale Adam potrzebuje ojca. Na pewno świetnie sprawdzisz się w tej roli. - Wiki pogładziła go po ramieniu.
A: Aaaleee nuuudyyy.
W: No właśnie. Musimy papiery uzupełniać.
A: Przecież już ci uzupełniłam. Mogę jeszcze trochę zrobić, ale to już będą dwie meeegaaa przysługi.
W: Nie trzeba. Chodź do lekarskiego. Włączę ci na kompie jakiś film.
A: Ja chcę tu!
F: To nawet dobra opcja, bo w pokoju lekarskim mogłaby jeszcze trafić na Trettera.
W: No ok.
A: Ja tu! - Agata szybko zajęła fotel Falkowicza i obróciła się na nim kilka razy.
W: Starczy tych obrotów, bo ci się w główce zakręci.
F: No to skoro pani Agata tam, to ja tu. - Andrzej usiadł na krześle na przeciwko internistki.
A: Ha, ja mam fajniejszy fotel.
W: Już Agatka, wiemy, że masz najfajniejszy fotel. To co oglądamy? - spytała włączając w komputerze stronę z filmami.
A: To. - Agata pokazała palcem na jeden z filmów.
W: No sory, ale nie mam ochoty słuchać, a już na pewno oglądać pornosów. Takie filmy to z Krajewskim.
A: To ten. - Agata pokazała na drugi film.
W: Cliford? Szukamy dalej. Zaraz coś znajdziemy.
A: Ja chcę Cliforda!
F: Wiktoria, jeżeli koleżanka chce oglądać czerwonego psa, to ma do tego prawo.
W: W sumie lepsze to nisz pornos.
A: Wiiikiii...
W: Co?
A: A pójdziemy na 50 twarzy Greya?
W: Beze mnie.
A: A ty ze mną pójdziesz profesorku?
W: Zobacz Cliford się zaczyna. - Wiki włączyła bajkę.
A: Super! - Agata zaczęła oglądać bajkę, a Wiki usiadła na drugim krześle. Po chwili usłyszeli pukanie do drzwi.
T: Profesorze, jest pan tam?
F: Chwileczkę! - Andrzej wyszedł przed gabinet.
T: Możemy? - spytał dyrektor wskazując na drzwi gabinetu profesora.
F: Może pójdźmy do pana gabinetu.
T: Dlaczego?
F: U pana są wygodniejsze fotele. - Tretter popatrzył na niego jak na idiotę.
T: Co wy żeście się z Consalidą na te fotele uparli?! I w ogóle, to czy z pana gabinetu słychać jakaś bajkę?
F: A czy to robi jakąś różnicę?
T: Proszę mi to wszystko wyjaśnić. Natychmiast.
A: Wiki no, ja chcę oglądać to! - usłyszeli z gabinetu.
W: Nie będziemy oglądać pornosów!
F: Wybaczy pan, dyrektorze. Wszystko wyjaśnimy. Ale jutro.
T: Nie, nie ju...
F: Dobranoc. - powiedział wchodząc do gabinetu.
W: Czego on chciał?
F: Wyjaśnień tego wszystkiego, tego, że z mojego gabinetu słychać bajki i , że uparliśmy się na fotele.
W: Zbyłeś go?
F: Jakżeby inaczej.


Odbiło mi XD Pisać coś takiego. Jestem bardzo ciekawa waszych opinii. Szczerych opinii , nie załamię się.

wtorek, 4 lutego 2014

CZĘŚĆ 21 Czy ty uśpiłaś panią Agatę?

Po operacji.
F: Mówiłem, że pójdzie ci świetnie.
W: Masz szczęście, że niczego nie zawaliłam.
F: A kto powiedział, że gdybyś zawaliła, to ja bym się nie wykpił?
W: Agata.
F: Nie wierzę.
W: To uwierz. Powiem ci nawet, że Agatka i moja mamusia szykują nam już ślub, ale chyba będzie on beze mnie.
F: Dlaczego?
W: A jak myślisz? Idziemy do lekarskiego? Papiery trzeba uzupełnić.
F: Jakżeby inaczej.
Weszli do lekarskiego, gdzie siedziała Agata.
A: Ej, Wiki, ten facet na serio chce złożyć skargę?
F: Nie złoży.
W: Nie mów, że nabrał się na twoje filozofie.
F: Niektórzy ludzie są po prostu głupi. Kawy? - spytał podchodząc do ekspresu.
W: Ja już mam dosyć kawy. Herbatę mi możesz zrobić.
F: A pani? - spytał Agaty.
A: Ale ja co?
F: Czego się pani napije?
A: Ale nie, nie musi pan mi nic robić...
W: Agata, korzystaj, póki on ma chęci.
A: Okey. - powiedziała niepewnie. - To może kawy.
F: Jakiej?
A: Wszytko jedno.
Kinga wpadła do lekarskiego i podeszła do Andrzeja.
K: Andrzej, kochanie...
F: Nie mów tak do mnie.
K: Ale co się dzieje skarbie?
F: Kinga, ja cię nie kocham, więc daruj sobie.
K: To przez ciebie! Zabrałaś mi go! - Kinga rzuciła się z pięściami na Wiktorię, która od razu złapała ją za obie ręce.
W: Posłuchaj blondi. Nikogo ci nie zabrałam. I uważaj lepiej, co robisz z tymi rączkami, bo bez ząbków nie będziesz taka śliczna.
K: Ty suko! On jest mój!
W: Możesz go sobie zjeść. Smacznego życzę.
K: Ty...!
F: Już, starczy  Kinga. - Falkowicz odciągnął laborantkę od Wiktorii.
K: Skarbie, musimy się spotkać, wyjaśnić sobie wszystko. Ja wiem, że ty kochasz tylko mnie.
F: Kinga, nie kocham cię i nie wmówisz mi tego.
K: Wiem, że mówisz tak tylko przy niej. Jest do czegoś potrzebna?
F: Uświadom sobie raz na zawsze, że cię nie kocham, nigdy nie kochałem i nigdy nie pokocham.
K: Musimy to wszystko sobie wyjaśnić. Nie bój się. Wiem, że ona jest tylko potrzebna do jakiegoś projektu. Spotkajmy się.
F: Dobrze skarbie. To może dzisiaj o 19.00 w twojej ulubionej restauracji.
K: Jeszcze pamiętasz która to była? - spytała z radością.
F: Jak mógłbym zapomnieć. - odpowiedział sztucznie uśmiechając się do laborantki.
K: To do zobaczenia, kochanie. - Kinga z wielkim uśmiechem wyszła z lekarskiego.
W: A ty nie masz dziś nocnego dyżuru?
F: Litości, ja nawet nie mam pojęcia, co to za restauracja. Chociaż z tym by nie było kłopotu. Wystarczy znaleźć najbardziej kiczowatą restaurację w okolicy.
W: Nie pomyślałeś, że ją krzywdzisz?
F: Ona sama siebie krzywdzi.
W: Szuja z ciebie.
F: Dziękuję za komplement.
A: Wiki, co robisz wieczorem?
W: Sory, ale na randkę się z tobą nie umówię. Ja nie tęczowa, poza tym Marek byłby zazdrosny.
F: A ze mną?
W: Ty masz dyżur.
F: Zaraz mogę go nie mieć.
W: Daj ty spokój. Nie mam siły na przekomarzanki.
W: Czego chcesz? - spytała Agaty.
A: Butelki wina i przyjaciółki.
F: Będzie pani zawiedziona, ale Wiktoria ten wieczór spędzi jednak ze mną. - powiedział przyglądając się grafikowi. - I noc też.
W: Co ty żeś powiedział?! Namieszałeś w grafiku?!
F: Nie musiałem. Sambor zrobił to za mnie. Mamy dziś razem dyżur, kochanie.
W: Mówiłam ci już, że jesteś szują?
F: Coś wspominałaś.
W: No Agatka. Spędzisz tan wieczór sama. -  Wiki zobaczyła Marka wchodzącego do lekarskiego. - Albo znajdę sobie zastępstwo.  Marek, nie masz na dzisiejszy wieczór żadnych planów?
M: Sory, ale ja już jestem zajęty.
W: Och jaka szkoda.
M: No musisz jakoś przetrwać, ale z tego co wiem, pan profesor wolny.
W: Zamknij się lepiej. Agatka potrzebuje towarzystwa na dzisiejszy wieczór. Robimy licytację, który z panów da więcej.
F: Bez urazy, ale ja wolę Wiktorię.
M: Czyli obędzie się bez licytacji. Agatka moja, Wiktoria pana.
W: Ja nie jestem niczyja!
M: Tak, tak. Agata, skonsultujesz mi pacjenta i za godzinę w hotelu.
A: Ok. - wyszli z pokoju.
W: Dobra, ja spadam.
F: Wiktoria, ja nie żartowałem z tym dyżurem.
W: Wiem. Idę do hotelu. Przecież nie będę tu siedzieć i patrzeć w ścianę. - powiedziała kierując się w stronę drzwi. - Za 20 minut będę.
F: Czekaj.
W: Co?
F: Jest -3 na zewnątrz. - podał jej kurtkę.
W: A no tak. Dzięki.
Po 20 minutach Wiki weszła do lekarskiego i wyjęła z torebki dwie książki.
F: Niepotrzebnie szłaś do hotelu.
W: Co? - Andrzej pokazał jej swoje książki, które były identyczne jak jej.
W: To jest jakaś paranoja.
F: Jaka paranoja?
W: To są dwie najrzadsze książki z chirurgii jakie znam.
F: Co w tym dziwnego, że oboje czytamy dobre publikacje medyczne. Przecież nie weźmiemy się za książki jakiś studentów. Tylko bez sensu szłaś do hotelu.
W: Nie bez sensu, bo kosmetyków raczej nie masz.
F: Ja nie, ale ktoś zostawił. - podał jej dużą czarną kosmetyczkę - Z tego co kojarzę, to pani Agata.
Wiktoria zajrzała do kosmetyczki.
W: Biedna Agatka. Jaj ulubiony eye-liner.
F: Jej ulubione co?
W: Aaa, taki pisak, do robienia tej kreski. - wskazała na miejsce prze swoim oku.
F: Ja tego nie pojmę.
W: Czekaj Agatka do mnie dzwoni.
A: Wiki! Zgubiłam kosmetyczkę. Nie wiesz gdzie to u licha może być?
W: Nie panikuj. Co ty w tej kosmetyczce złoto masz?
A: No nie, ale nie mam jak się malować.
W: Przecież masz jeszcze z sześć wypchanych kosmetyczek, a tak przy okazji, to ta duża, czarna jest w lekarskim.
A: Przyniesiesz? - spytała błagalnym głosem.
W: Przed chwilą byłam w hotelu. Sory, ale nie mogę w kółko wychodzić ze szpitala podczas dyżuru.
A: Nie możesz, czy nie chcesz?
W: Agata, ja mam dyżur, poza tym przed chwilą byłam w hotelu.
A: Małpa. - Agata się rozłączyła.
Po chwili internistka wpadła do lekarskiego.
W: Cześć.
A: Z tobą nie gadam, ty nieużyty psie.
W: Nieużyty psie? Woźnicka?
A: No  co? Kosmetyczki mi nie raczyłaś przynieść.
W: Oj Agata. Siadaj. Zrobię ci śliczne oczka na przeprosiny.
A: No dobra. - Woźnicka usiadła na kanapie.
W: To jakie sobie życzysz kolorki.
A: Beże, brązy. Wiesz, nie za mocno.
W: Ok. Podkład i puder to ty już chyba masz.
A: Yhm. - Wiktoria zaczęła malować koleżankę, a Falkowicz przyglądał się jej wyczynom.
W: A ty co? Nauczyć się chcesz?
F: Czemu by nie.
W: Dobra jeszcze tylko tusz i Mareczek padnie.
A: No błahaha.
W: Wiem. Cholera jasna! - Wiktoria upuściła szczoteczkę od tuszu na kanapę.
A: Co jest? - Agata spojrzała na ślad po tuszu na beżowej kanapie. - Ty to zawsze coś odstawisz.  Jak nie podpalenie, to plama na kanapie.
W: W ogóle, to dlaczego my nie poszłyśmy do łazienki?
A: A kto to wie?
F: No ładnie. Macie jakiś genialny pomysł?
W: Ta kanapa powinna być czarna.
A: Wtedy byś na nią wylała podkład.
W: Podkładu dziś nie używałam. Masz płyn do demakijażu?
A: Gdzieś w tej czarnej kosmetyczce.
W: Ok. - Wiktoria wygrzebała butelkę z kosmetyczki i próbowała zetrzeć plamę.
W: Co to za gówno?! - spojrzała na butelkę - Biedronka. - przeczytała nazwę producenta - Co ty za chłam kupujesz?!
A: Biedna jestem. Ty może Biodermę masz?
W: A żebyś wiedziała. - Wiktoria wyjęła swój płyn.
A: Co ty napadłaś na drogerię, czy te badania są na serio opłacalne?
W: Badania są opłacalne, bo wreszcie zacznę żyć jak człowiek, a nie za 2000 miesięcznie, ale to od przyszłego miesiąca.
A: 2000? Mówiłaś, że dostajesz 3400.
W: Macierzyństwo jest kosztowne.
A: Co ty, córce dajesz tysiąc czterysta  kieszonkowego?
W: Nie wiesz co, ja jej daję co miesiąc dwa miliony, tylko nie stać mnie na jakieś wakacje.
A: No to co robisz z tą kasą? Kredyt jakiś masz?
W: Szkoła z internatem w Nowym Jorku i leki z Ameryki nie są takie tanie.
A: Dobra, dawaj lepiej ten płyn.
W: Ok.
A: Działa.
W: To dobrze, bo... No właśnie, kto by nas zabił?
F:  Ja raczej nie.
A: To po co my to czyściłyśmy?
W: Po co ja cię tu malowałam?
A: A kto to wie. Idę do hotelu. Do widzenia, profesorze... - Wiki spojrzała na buty koleżanki.
W: Ty...! Ukradłaś mi buty!
A: Powiedziała dziewczyna która zabrała mi bluzkę.
W: Idź ty już i mi butów nie poniszcz.
A: Zobaczę. Pa.
W: Mareczka pozdrów.
A: Yhm. - Agata była przy samym wyjściu, ale potknęła się i upadła. - Ała! Cholera jasna!
W: I połamałaś mi obcas w butach. Mówiłam, że za wysokie dla ciebie.
F: Nic pani nie jest?
A: Nie wiem. Ałaaa. - dziewczyna próbowała wstać. - Cholera jasna.
W: Co cię boli? - Wiki i Falkowicz podeszli do internistki będącej na podłodze.
A: Stopa. To się nazywa mieć zapchlone szczęście.
W: Zabieramy ja na izbę.
F: Idę po wózek.
W: Ok.
W: No Agata. Mówiłam, że za wysokie dla ciebie. Ty nigdy nie umiałaś chodzić na obcasach.
A: Weź mi daj coś przeciwbólowego. To jest nie do zniesienia.
W: Nie mogę przed badaniem.
A: Ale to cholernie boli.
W: Ale tylko stopa?
A: Na szczęście tak.
W: Już się bałam, że znowu coś z biodrem.
A: Weź coś zrób, to jest nie do wytrzymania.
W: Blokadę w splot nerwowy mam ci założyć? Nic nie wymyślę.
F: No, pani doktor. Pozwoli pani, że pomogę. - Falkowicz podniósł Agatę i posadził na wózku.
W: No Agatko, jedziemy. Zadzwoń do Mareczka i odwołaj to wszystko. - Wiki zawiozła Agatę na izbę i próbowała zdjąć jej buta.
A: Aaałaaa! Wiktoria!
W: Przecież jakoś ci to muszę zdjąć. Nie mogłaś wziąć kozaków z suwakiem? Tylko bez i to jescze do kolan.
A: To weź to może rozetnij. I tak już w nich nie będziesz chodzić.
W: A to jest dobry pomysł, tylko, czy ktoś tu ma sekator, bo ja kupuję porządne buty i nożyczkami tego nie rozetnę.
A: Spróbuj.
W: No ok.
W: Nie no. Sama widzisz, nie ma szans. Nawet się nie nadcięło.
F: Mogę wiedzieć, co robicie? - spytał Falkowicz wchodzący na izbę.
W: Próbujemy jakoś zdjąć tego buta. Masz sekator?
F: Sekatora nie, ale mam piłę do gipsu.
A: Co?! Ja się nie zgadzam!
F: Nie ma pani wyboru. - powiedział wychodząc z gabinetu.
A: Nie no, to jest jakaś paranoja.
W: Było założyć buty z suwakiem.
A: To wszystko przez ciebie!
W: Przeze mnie?! Było nie brać moich butów i to na 15 centymetrowej szpilce.
A: A tak w ogóle,  to gdzie poszedł Falkowicz?
W: Pewnie załatwić Bartka i piłę.
F: Pana Bartka, obsługującego ten sprzęt nie ma, ale proszę się nie obawiać, raz w życiu piłowałem tym gips. - powiedział wchodząc z piłą.
A: Nie! Wiki, ja nie chcę! - Agata złożyła błagalnie ręce.
W: Ja tego w ręce nawet nigdy nie miałam. Po za tym mówiłaś, że Andrzej jest najlepszy.
A: Najlepszym chirurgiem! Wiktoria, ratuj.
W: Ale przed czym ja mam cię ratować i jak?
A: Nie wiem, pomóż.
W: Agatka, ja nic nie wymyślę. Mogę cię za rączkę potrzymać.
A: Nie mógł pan wziąć ręcznej?
F: Mogłem.
A: To czemu pan nie wziął?!!!
F: Strach w pani oczach jest nieoceniony.
A: A ja powiedziałam, że pan nie jest taką szują. Wiki, ratuj.
W: Andrzej weź zwykłą piłę, bo nam Agatka zemdleje.
F: Zwykłej nie miałem ani razu w ręce, ale jak pani woli.
A: Wiki?
W: Decyduj Agata. Ja nie miałam w ręce ani jednej, ani drugiej.
A: Ja już nie wiem, co gorsze. Wiki, pomóż.
W: Daj rękę. - Wiktoria sprawdziła tętno. - Przyspieszone, miarowe. Dam ci coś na uspokojenie.
A: Co?
W: Cicho.
F: Dożylnie, szybciej zadziała.
W: Ok. - Wiktoria wstrzyknęła Agacie lek. Internistka natychmiast opadła na łóżko.
F: Czy ty uśpiłaś panią Agatę?
W: Nie wiem, cholera jasna, pielęgniarki musiały poprzekładać leki.
F: Zobacz lepiej, co jej podałaś.
W: To. - Wiktoria podała Andrzejowi opakowanie po leku.
F: Nie uśpiłaś jej na stałe, to jest plus. Ile ona waży?
W: A kto to wie? Z 60? Pojęcia nie mam.
F: Zakładając, że 60, to za pół godziny się obudzi.
W: To bierz się za robotę, póki śpi, ale może weź jednak tą ręczną, żebyś jej nogi nie obciął.
F: Postaram się.

40 minut później.
A: Co ja tu robię? - spytała gdy obudziła się na sali dla pacjentów.
F: Obudziła się pani.
A: Dlaczego ja w ogóle spałam? Film mi się urwał na panu z piłą i Wiki badającej mi tętno.
F: Wiktoria chciała pani podać leki uspokajające, ale pielęgniarki je poprzekładały  i przez przypadek dostała pani leki nasenne.
A: Idiotka z niej.
F: Szczerze mówiąc, to nawet dobrze się stało, że pani zasnęła. W spokoju mogliśmy rozpiłować pani tego buta i zbadać stopę.
A: I jaka diagnoza?
F: Ma pani skręconą kostkę.
A: Tylko? Przecież to cholernie bolało.
F: To jest bardzo rzadkie i bardzo bolesne skręcenie, ale wystarczą ścisłe bandaże i leki przeciwbólowe.
A: Gdzie Wiki?
F: Poszła do łazienki.
W: O, Agatka się obudziła.
A: Ty małpo, uśpić mnie chciałaś.
W: Ale mi się niestety nie udało. Jak się czujesz?
A: Nic mnie nie boli.
W: Nie dziwię się, bo dałam ci niezłą dawkę przeciwbólowych.
F: Ty jej coś dawałaś?!
W: No tak. Dałam jej nawet zwiększoną dawkę, a co?
F: Ja też jej dałem zwiększoną dawkę.
A: Nie no ludzie! Wy mnie zabić chcecie?!
W: Przynajmniej cię nie boli.
F: Ile ty dałaś?
W: 130 procent normalnej dawki.
F: Ja 120.
A: Po prostu super! 250 procent normalnej dawki.
F: Nic pani nie powinno być.
W: Chyba. Dobra, to my idziemy do lekarskiego, chodzić możesz.
A: Czekaj. Kiedy mnie z tond wypuścicie?
W: No po takiej dawce leków, to pojutrze, wieczorem.
A: Co?!
F: Musi pani być opłacalna dla szpitala.
A: Że co?!
W: Nie czytała nowych rozporządzeń. Zajrzyj sobie jak będziesz mieć chwilę, a teraz leż i odpoczywaj.