Po operacji.
F: Mówiłem, że pójdzie ci świetnie.
W: Masz szczęście, że niczego nie zawaliłam.
F: A kto powiedział, że gdybyś zawaliła, to ja bym się nie wykpił?
W: Agata.
F: Nie wierzę.
W: To uwierz. Powiem ci nawet, że Agatka i moja mamusia szykują nam już ślub, ale chyba będzie on beze mnie.
F: Dlaczego?
W: A jak myślisz? Idziemy do lekarskiego? Papiery trzeba uzupełnić.
F: Jakżeby inaczej.
Weszli do lekarskiego, gdzie siedziała Agata.
A: Ej, Wiki, ten facet na serio chce złożyć skargę?
F: Nie złoży.
W: Nie mów, że nabrał się na twoje filozofie.
F: Niektórzy ludzie są po prostu głupi. Kawy? - spytał podchodząc do ekspresu.
W: Ja już mam dosyć kawy. Herbatę mi możesz zrobić.
F: A pani? - spytał Agaty.
A: Ale ja co?
F: Czego się pani napije?
A: Ale nie, nie musi pan mi nic robić...
W: Agata, korzystaj, póki on ma chęci.
A: Okey. - powiedziała niepewnie. - To może kawy.
F: Jakiej?
A: Wszytko jedno.
Kinga wpadła do lekarskiego i podeszła do Andrzeja.
K: Andrzej, kochanie...
F: Nie mów tak do mnie.
K: Ale co się dzieje skarbie?
F: Kinga, ja cię nie kocham, więc daruj sobie.
K: To przez ciebie! Zabrałaś mi go! - Kinga rzuciła się z pięściami na Wiktorię, która od razu złapała ją za obie ręce.
W: Posłuchaj blondi. Nikogo ci nie zabrałam. I uważaj lepiej, co robisz z tymi rączkami, bo bez ząbków nie będziesz taka śliczna.
K: Ty suko! On jest mój!
W: Możesz go sobie zjeść. Smacznego życzę.
K: Ty...!
F: Już, starczy Kinga. - Falkowicz odciągnął laborantkę od Wiktorii.
K: Skarbie, musimy się spotkać, wyjaśnić sobie wszystko. Ja wiem, że ty kochasz tylko mnie.
F: Kinga, nie kocham cię i nie wmówisz mi tego.
K: Wiem, że mówisz tak tylko przy niej. Jest do czegoś potrzebna?
F: Uświadom sobie raz na zawsze, że cię nie kocham, nigdy nie kochałem i nigdy nie pokocham.
K: Musimy to wszystko sobie wyjaśnić. Nie bój się. Wiem, że ona jest tylko potrzebna do jakiegoś projektu. Spotkajmy się.
F: Dobrze skarbie. To może dzisiaj o 19.00 w twojej ulubionej restauracji.
K: Jeszcze pamiętasz która to była? - spytała z radością.
F: Jak mógłbym zapomnieć. - odpowiedział sztucznie uśmiechając się do laborantki.
K: To do zobaczenia, kochanie. - Kinga z wielkim uśmiechem wyszła z lekarskiego.
W: A ty nie masz dziś nocnego dyżuru?
F: Litości, ja nawet nie mam pojęcia, co to za restauracja. Chociaż z tym by nie było kłopotu. Wystarczy znaleźć najbardziej kiczowatą restaurację w okolicy.
W: Nie pomyślałeś, że ją krzywdzisz?
F: Ona sama siebie krzywdzi.
W: Szuja z ciebie.
F: Dziękuję za komplement.
A: Wiki, co robisz wieczorem?
W: Sory, ale na randkę się z tobą nie umówię. Ja nie tęczowa, poza tym Marek byłby zazdrosny.
F: A ze mną?
W: Ty masz dyżur.
F: Zaraz mogę go nie mieć.
W: Daj ty spokój. Nie mam siły na przekomarzanki.
W: Czego chcesz? - spytała Agaty.
A: Butelki wina i przyjaciółki.
F: Będzie pani zawiedziona, ale Wiktoria ten wieczór spędzi jednak ze mną. - powiedział przyglądając się grafikowi. - I noc też.
W: Co ty żeś powiedział?! Namieszałeś w grafiku?!
F: Nie musiałem. Sambor zrobił to za mnie. Mamy dziś razem dyżur, kochanie.
W: Mówiłam ci już, że jesteś szują?
F: Coś wspominałaś.
W: No Agatka. Spędzisz tan wieczór sama. - Wiki zobaczyła Marka wchodzącego do lekarskiego. - Albo znajdę sobie zastępstwo. Marek, nie masz na dzisiejszy wieczór żadnych planów?
M: Sory, ale ja już jestem zajęty.
W: Och jaka szkoda.
M: No musisz jakoś przetrwać, ale z tego co wiem, pan profesor wolny.
W: Zamknij się lepiej. Agatka potrzebuje towarzystwa na dzisiejszy wieczór. Robimy licytację, który z panów da więcej.
F: Bez urazy, ale ja wolę Wiktorię.
M: Czyli obędzie się bez licytacji. Agatka moja, Wiktoria pana.
W: Ja nie jestem niczyja!
M: Tak, tak. Agata, skonsultujesz mi pacjenta i za godzinę w hotelu.
A: Ok. - wyszli z pokoju.
W: Dobra, ja spadam.
F: Wiktoria, ja nie żartowałem z tym dyżurem.
W: Wiem. Idę do hotelu. Przecież nie będę tu siedzieć i patrzeć w ścianę. - powiedziała kierując się w stronę drzwi. - Za 20 minut będę.
F: Czekaj.
W: Co?
F: Jest -3 na zewnątrz. - podał jej kurtkę.
W: A no tak. Dzięki.
Po 20 minutach Wiki weszła do lekarskiego i wyjęła z torebki dwie książki.
F: Niepotrzebnie szłaś do hotelu.
W: Co? - Andrzej pokazał jej swoje książki, które były identyczne jak jej.
W: To jest jakaś paranoja.
F: Jaka paranoja?
W: To są dwie najrzadsze książki z chirurgii jakie znam.
F: Co w tym dziwnego, że oboje czytamy dobre publikacje medyczne. Przecież nie weźmiemy się za książki jakiś studentów. Tylko bez sensu szłaś do hotelu.
W: Nie bez sensu, bo kosmetyków raczej nie masz.
F: Ja nie, ale ktoś zostawił. - podał jej dużą czarną kosmetyczkę - Z tego co kojarzę, to pani Agata.
Wiktoria zajrzała do kosmetyczki.
W: Biedna Agatka. Jaj ulubiony eye-liner.
F: Jej ulubione co?
W: Aaa, taki pisak, do robienia tej kreski. - wskazała na miejsce prze swoim oku.
F: Ja tego nie pojmę.
W: Czekaj Agatka do mnie dzwoni.
A: Wiki! Zgubiłam kosmetyczkę. Nie wiesz gdzie to u licha może być?
W: Nie panikuj. Co ty w tej kosmetyczce złoto masz?
A: No nie, ale nie mam jak się malować.
W: Przecież masz jeszcze z sześć wypchanych kosmetyczek, a tak przy okazji, to ta duża, czarna jest w lekarskim.
A: Przyniesiesz? - spytała błagalnym głosem.
W: Przed chwilą byłam w hotelu. Sory, ale nie mogę w kółko wychodzić ze szpitala podczas dyżuru.
A: Nie możesz, czy nie chcesz?
W: Agata, ja mam dyżur, poza tym przed chwilą byłam w hotelu.
A: Małpa. - Agata się rozłączyła.
Po chwili internistka wpadła do lekarskiego.
W: Cześć.
A: Z tobą nie gadam, ty nieużyty psie.
W: Nieużyty psie? Woźnicka?
A: No co? Kosmetyczki mi nie raczyłaś przynieść.
W: Oj Agata. Siadaj. Zrobię ci śliczne oczka na przeprosiny.
A: No dobra. - Woźnicka usiadła na kanapie.
W: To jakie sobie życzysz kolorki.
A: Beże, brązy. Wiesz, nie za mocno.
W: Ok. Podkład i puder to ty już chyba masz.
A: Yhm. - Wiktoria zaczęła malować koleżankę, a Falkowicz przyglądał się jej wyczynom.
W: A ty co? Nauczyć się chcesz?
F: Czemu by nie.
W: Dobra jeszcze tylko tusz i Mareczek padnie.
A: No błahaha.
W: Wiem. Cholera jasna! - Wiktoria upuściła szczoteczkę od tuszu na kanapę.
A: Co jest? - Agata spojrzała na ślad po tuszu na beżowej kanapie. - Ty to zawsze coś odstawisz. Jak nie podpalenie, to plama na kanapie.
W: W ogóle, to dlaczego my nie poszłyśmy do łazienki?
A: A kto to wie?
F: No ładnie. Macie jakiś genialny pomysł?
W: Ta kanapa powinna być czarna.
A: Wtedy byś na nią wylała podkład.
W: Podkładu dziś nie używałam. Masz płyn do demakijażu?
A: Gdzieś w tej czarnej kosmetyczce.
W: Ok. - Wiktoria wygrzebała butelkę z kosmetyczki i próbowała zetrzeć plamę.
W: Co to za gówno?! - spojrzała na butelkę - Biedronka. - przeczytała nazwę producenta - Co ty za chłam kupujesz?!
A: Biedna jestem. Ty może Biodermę masz?
W: A żebyś wiedziała. - Wiktoria wyjęła swój płyn.
A: Co ty napadłaś na drogerię, czy te badania są na serio opłacalne?
W: Badania są opłacalne, bo wreszcie zacznę żyć jak człowiek, a nie za 2000 miesięcznie, ale to od przyszłego miesiąca.
A: 2000? Mówiłaś, że dostajesz 3400.
W: Macierzyństwo jest kosztowne.
A: Co ty, córce dajesz tysiąc czterysta kieszonkowego?
W: Nie wiesz co, ja jej daję co miesiąc dwa miliony, tylko nie stać mnie na jakieś wakacje.
A: No to co robisz z tą kasą? Kredyt jakiś masz?
W: Szkoła z internatem w Nowym Jorku i leki z Ameryki nie są takie tanie.
A: Dobra, dawaj lepiej ten płyn.
W: Ok.
A: Działa.
W: To dobrze, bo... No właśnie, kto by nas zabił?
F: Ja raczej nie.
A: To po co my to czyściłyśmy?
W: Po co ja cię tu malowałam?
A: A kto to wie. Idę do hotelu. Do widzenia, profesorze... - Wiki spojrzała na buty koleżanki.
W: Ty...! Ukradłaś mi buty!
A: Powiedziała dziewczyna która zabrała mi bluzkę.
W: Idź ty już i mi butów nie poniszcz.
A: Zobaczę. Pa.
W: Mareczka pozdrów.
A: Yhm. - Agata była przy samym wyjściu, ale potknęła się i upadła. - Ała! Cholera jasna!
W: I połamałaś mi obcas w butach. Mówiłam, że za wysokie dla ciebie.
F: Nic pani nie jest?
A: Nie wiem. Ałaaa. - dziewczyna próbowała wstać. - Cholera jasna.
W: Co cię boli? - Wiki i Falkowicz podeszli do internistki będącej na podłodze.
A: Stopa. To się nazywa mieć zapchlone szczęście.
W: Zabieramy ja na izbę.
F: Idę po wózek.
W: Ok.
W: No Agata. Mówiłam, że za wysokie dla ciebie. Ty nigdy nie umiałaś chodzić na obcasach.
A: Weź mi daj coś przeciwbólowego. To jest nie do zniesienia.
W: Nie mogę przed badaniem.
A: Ale to cholernie boli.
W: Ale tylko stopa?
A: Na szczęście tak.
W: Już się bałam, że znowu coś z biodrem.
A: Weź coś zrób, to jest nie do wytrzymania.
W: Blokadę w splot nerwowy mam ci założyć? Nic nie wymyślę.
F: No, pani doktor. Pozwoli pani, że pomogę. - Falkowicz podniósł Agatę i posadził na wózku.
W: No Agatko, jedziemy. Zadzwoń do Mareczka i odwołaj to wszystko. - Wiki zawiozła Agatę na izbę i próbowała zdjąć jej buta.
A: Aaałaaa! Wiktoria!
W: Przecież jakoś ci to muszę zdjąć. Nie mogłaś wziąć kozaków z suwakiem? Tylko bez i to jescze do kolan.
A: To weź to może rozetnij. I tak już w nich nie będziesz chodzić.
W: A to jest dobry pomysł, tylko, czy ktoś tu ma sekator, bo ja kupuję porządne buty i nożyczkami tego nie rozetnę.
A: Spróbuj.
W: No ok.
W: Nie no. Sama widzisz, nie ma szans. Nawet się nie nadcięło.
F: Mogę wiedzieć, co robicie? - spytał Falkowicz wchodzący na izbę.
W: Próbujemy jakoś zdjąć tego buta. Masz sekator?
F: Sekatora nie, ale mam piłę do gipsu.
A: Co?! Ja się nie zgadzam!
F: Nie ma pani wyboru. - powiedział wychodząc z gabinetu.
A: Nie no, to jest jakaś paranoja.
W: Było założyć buty z suwakiem.
A: To wszystko przez ciebie!
W: Przeze mnie?! Było nie brać moich butów i to na 15 centymetrowej szpilce.
A: A tak w ogóle, to gdzie poszedł Falkowicz?
W: Pewnie załatwić Bartka i piłę.
F: Pana Bartka, obsługującego ten sprzęt nie ma, ale proszę się nie obawiać, raz w życiu piłowałem tym gips. - powiedział wchodząc z piłą.
A: Nie! Wiki, ja nie chcę! - Agata złożyła błagalnie ręce.
W: Ja tego w ręce nawet nigdy nie miałam. Po za tym mówiłaś, że Andrzej jest najlepszy.
A: Najlepszym chirurgiem! Wiktoria, ratuj.
W: Ale przed czym ja mam cię ratować i jak?
A: Nie wiem, pomóż.
W: Agatka, ja nic nie wymyślę. Mogę cię za rączkę potrzymać.
A: Nie mógł pan wziąć ręcznej?
F: Mogłem.
A: To czemu pan nie wziął?!!!
F: Strach w pani oczach jest nieoceniony.
A: A ja powiedziałam, że pan nie jest taką szują. Wiki, ratuj.
W: Andrzej weź zwykłą piłę, bo nam Agatka zemdleje.
F: Zwykłej nie miałem ani razu w ręce, ale jak pani woli.
A: Wiki?
W: Decyduj Agata. Ja nie miałam w ręce ani jednej, ani drugiej.
A: Ja już nie wiem, co gorsze. Wiki, pomóż.
W: Daj rękę. - Wiktoria sprawdziła tętno. - Przyspieszone, miarowe. Dam ci coś na uspokojenie.
A: Co?
W: Cicho.
F: Dożylnie, szybciej zadziała.
W: Ok. - Wiktoria wstrzyknęła Agacie lek. Internistka natychmiast opadła na łóżko.
F: Czy ty uśpiłaś panią Agatę?
W: Nie wiem, cholera jasna, pielęgniarki musiały poprzekładać leki.
F: Zobacz lepiej, co jej podałaś.
W: To. - Wiktoria podała Andrzejowi opakowanie po leku.
F: Nie uśpiłaś jej na stałe, to jest plus. Ile ona waży?
W: A kto to wie? Z 60? Pojęcia nie mam.
F: Zakładając, że 60, to za pół godziny się obudzi.
W: To bierz się za robotę, póki śpi, ale może weź jednak tą ręczną, żebyś jej nogi nie obciął.
F: Postaram się.
40 minut później.
A: Co ja tu robię? - spytała gdy obudziła się na sali dla pacjentów.
F: Obudziła się pani.
A: Dlaczego ja w ogóle spałam? Film mi się urwał na panu z piłą i Wiki badającej mi tętno.
F: Wiktoria chciała pani podać leki uspokajające, ale pielęgniarki je poprzekładały i przez przypadek dostała pani leki nasenne.
A: Idiotka z niej.
F: Szczerze mówiąc, to nawet dobrze się stało, że pani zasnęła. W spokoju mogliśmy rozpiłować pani tego buta i zbadać stopę.
A: I jaka diagnoza?
F: Ma pani skręconą kostkę.
A: Tylko? Przecież to cholernie bolało.
F: To jest bardzo rzadkie i bardzo bolesne skręcenie, ale wystarczą ścisłe bandaże i leki przeciwbólowe.
A: Gdzie Wiki?
F: Poszła do łazienki.
W: O, Agatka się obudziła.
A: Ty małpo, uśpić mnie chciałaś.
W: Ale mi się niestety nie udało. Jak się czujesz?
A: Nic mnie nie boli.
W: Nie dziwię się, bo dałam ci niezłą dawkę przeciwbólowych.
F: Ty jej coś dawałaś?!
W: No tak. Dałam jej nawet zwiększoną dawkę, a co?
F: Ja też jej dałem zwiększoną dawkę.
A: Nie no ludzie! Wy mnie zabić chcecie?!
W: Przynajmniej cię nie boli.
F: Ile ty dałaś?
W: 130 procent normalnej dawki.
F: Ja 120.
A: Po prostu super! 250 procent normalnej dawki.
F: Nic pani nie powinno być.
W: Chyba. Dobra, to my idziemy do lekarskiego, chodzić możesz.
A: Czekaj. Kiedy mnie z tond wypuścicie?
W: No po takiej dawce leków, to pojutrze, wieczorem.
A: Co?!
F: Musi pani być opłacalna dla szpitala.
A: Że co?!
W: Nie czytała nowych rozporządzeń. Zajrzyj sobie jak będziesz mieć chwilę, a teraz leż i odpoczywaj.