Wiki i Falkowicz poszli do lekarskiego.
F: Czyj to telefon? - spytał słysząc dziwaczny dzwonek.
W: Agaty.
W: Cześć. Nie możesz się z nią dzisiaj spotkać? ... To dobrze, jest w szpitalu, skręcenie kostki, nic więcej ... Ok, powiem jej, że jutro przyjdziesz.
W: Mareczek.
F: Yhm. Uzupełniamy papiery?
W: A co mamy robić. Wydrukuję tylko jakieś romansidło dla Agaty. - Wiki włączyła drukowanie jakiejś książki.
F: Romansidło?
W: Niestety. Ona to czyta. Ale jeszcze gorzej jest z telewizorem. Jak jest włączony, to ja nie wchodzę do salonu.
F: Aż tak źle?
W: Źle? Tam lecą na zmianę Teletubisie Zapały, romansidła Agaty i pornosy twojego braciszka. On ma spaczoną psychikę.
F: A jakich filmów się spodziewać po Adamie? Czekaj, doktor Zapała ogląda Teletubisie?
W: Ja tam wariuję. Dobra, masz połowę papierów. - podała mu stertę dokumentów. - Powiedz mi, jaki jest sens pisania tego samego najpierw ręcznie, potem w komputerze?
F: Żaden.
W: Dobra, ja zaczynam od tych w komputerze.
F: Czyli ja od ręcznych.
A: Wiki, masz pożyczyć jakąś książkę? - spytała podchodząc do koleżanki. Wiktoria podała jej swoje książki. - Ja się załamię. Chirurgia, albo chirurgia. A pan coś ma? - Andrzej podał jej swoje książki. - To jest chore.
W: Nie bój się. Właśnie skończyłam drukować ci romansidło. - podała Woźnickiej stertę papierów.
A: Z happy endem?
W: Tak jak lubisz.
A: Dzięki. Nie było tu Marka?
W: Dzwonił. Dziś coś mu wypadło. Zajrzy do ciebie jutro.
A: Ok. A masz pożyczyć jakieś buty, bo ja na bosaka przyszłam. - Wiktoria zaczęła się śmiać spoglądając na nogi Agaty. - No co?
W: Panie profesorze, mogę dzisiaj chodzić w czarnych szpilkach po szpitalu, bo dawanie ich Agacie teraz, to nie najlepszy pomysł.
F: Yhm.
W: Słuchasz mnie?
F: Yhm.
W: Jestem chora.
F: Yhm.
W: Potrzebuję przeszczepu nerki.
F: Yhm.
W: Oddasz mi swoją nerkę?
F: Yhm. Zaraz, co?!
A: Właśnie zgodził się pan oddać Wiktorii nerkę.
W: Znalazłeś jakiś ciekawy artykuł?
F: Tak, chirurdzy...
A: To ja spadam na hasło chirurdzy.
W: Głupia.
A: A ty mądra?
W: Czekaj, buty.
A: A, ok.
W: To moment, założę swoje, a tobie oddam te. - Wiki poszła do przebieralni i po chwili wyszła z swoimi płaskimi, białymi butami w ręce.
W: Masz. Zakładaj.
A: Dzięki.
W: Przez ciebie będę w szpilkach chodzić kilka godzin. No właśnie, profesorze, te buty, to już chyba w ogóle nie pasują?
F: Nie znam się na damskiej modzie.
W: Tak? A z tego co pamiętam usłyszałam od ciebie kiedyś uwagę: Złe buty, nie pasują.
F: Wtedy były inne trendy. - Agata zaczęła się śmiać na te słowa.
W: Czyli teraz przestałeś śledzić newsy? A ja liczyłam, że mi doradzisz.
F: Doradzić ci mogę w innej części garderoby. Mam nadzieję, że wstrzeliłbym się w najnowszą modę.
W: Nadzieja matką głupich.
F: Pani doktor, czy pani mi coś sugeruję?
W: Jakże bym śmiała. - Andrzej wstał z kanapy i stanął przy Wiktorii. Spojrzał jej w oczy, ale wyjątkowo to on musiał podnieść do tego wzrok.
W: Już lubię te buty.
F: Czy widzisz w tym coś śmiesznego?
W: Nie. Po prostu widzę, że od teraz zacznę chodzić w szpilkach po szpitalu.
F: To ja chyba też będę musiał. - powiedział poważnym głosem, na co Agata wybuchła jeszcze większym śmiechem. - Pani doktor, czy panią coś rozśmieszyło?
A: Nie, wcale.
F: Wiktoria, pożyczysz mi jakieś szpilki? - Agata nie mogła już opanować śmiechu i trzymała się za brzuch. - Czy my przedstawiamy jakąś komedię?
A: No raczej.
W: Widzisz, może powinniśmy zostać aktorami? Ty kwalifikacje masz. Umiesz przyjmować 500 różnych masek.
F: Jak sama dostrzegłaś, moje umiejętności szybko słabną.
W: Słucham?
F: Rano mówiłaś o 600 maskach. W tym tempie za dwa dni ich nie będzie.
W: I jaka to by była tragedia.
F: One znikają wszystkie w ciągu sekundy, gdy na ciebie spojrzę.
W: Oj chyba jednak nie.
F: A dlaczego w to wątpisz?
W: A dlaczego miałabym w to uwierzyć?
A: Mi już starczy patrzenia na to. Do widzenia. A ty może do mnie zajrzysz potem?
W: W tych butach mi się nie chce nigdzie chodzić bez sensu. To są moje najbardziej niewygodne i najwyższe szpilki.
A: Dasz radę.
W: Taa.
Dwie godziny później.
W: To co, operujemy go?
F: Tak, za kwadrans na bloku.
W: Ok.
Półtorej godziny później.
F: Co robisz? - spytał widząc jak dziewczyna zrzuca z nóg swoje buty.
W: Od godziny już operujemy. Dłużej w tych butach nie wystoję.
F: Kontynuujmy.
W: Yhm.
Godzinę później weszli do myjni.
F: Zostawiłaś buty na sali operacyjnej.
W: Trudno, jak będą sprzątać, to i tak mi je przyniosą do lekarskiego, a teraz nie przejdę w nich ani kroku, już nie mówiąc o wejściu na drugie piętro i przejściu przez pół szpitala. - Wiktoria skierowała się do wyjścia z myjni.
F: Czyli cię zaniosę.
W: Że co?!
F: Nie będziesz chodziła po podłodze. Tu jest brudno.
W: Nie! Nie waż się...! - Nie zdążyła nawet dokończyć, gdy już była trzymana przez Falkowicza.
W: Puszczaj mnie! Co ty się uparłeś na noszenie mnie?! Co drugi dzień mnie gdzieś niesiesz!
F: Bez przesady.
Szedł korytarzem niosąc Wiki gdy zobaczyli wychodzącego zza zakrętu Trettera.
T: Witam państwa.
F: Dzień dobry.
W: Dzień dobry.
T: Niech mi pan do cholery jasnej wyjaśni dlaczego niesie doktor Consalidę?!
F: Doktor Consalida nie ma butów.
T: Słucham?!
F: Ależ spokojniej, dyrektorze.
T: O co tu chodzi?!
W: Agata skręciła kostkę i złamała obcas w butach, więc dostała moje.
T: I dlatego pani nie ma butów? - spytał z niedowierzaniem.
W: Miałam szpilki. Pozbyłam się ich po godzinie operacji, bo nie mogłam już stać.
T: A teraz dlaczego to wszystko?
W: Buty zostały na sali operacyjnej. Profesor Falkowicz postanowił mi pomóc. BARDZO nalegał.
F: A teraz jeżeli pan pozwoli, to pójdziemy do pokoju lekarskiego. To była ciężka operacja.
T: Wyjaśnimy sobie jeszcze to wszystko. - Tretter odszedł przed siebie.
W: Widzisz co żeś narobił?! Ty zawsze umiesz mnie w coś wkopać!
F: On jeszcze nie wie, że uśpiłaś panią Agatę i że dostała 250 procent dawki leków.
W: Zabije nas.
F: Wymyślimy coś. Jak zawsze.
F: Taa. A teraz możemy już iść do lekarskiego?
F: Oczywiście. - Andrzej zaniósł Wiki do pokoju i posadził na kanapie.
F: Odpocznij.
W: Muszę zrobić papiery.
A: Ej, co wy zrobiliście? Widziałam wściekłego Trettera. Pytał mnie czy to prawda, że mam twoje buty.
W: Co mu powiedziałaś?
A: No, że tak i spytałam czy coś się stało, a on powiedział, że od kiedy profesor Falkowicz tu jest cały czas się coś dzieje. Co zrobiliście? Wiki?
F: Spotkaliśmy naszego cudownego dyrektora.
A: Myślałam, że pana widok denerwuje tylko Zapałę i Rudnicką.
W: Agata! Widział jak Andrzej mnie...
A: Całował?
W: Won z tond Woźnicka!
A: No ale co?
W: Niósł, Agata, niósł.
A: Dobra, szkoda...
F: Tu się z panią zgadzam...
W: Wynocha Woźnicka!
A: Też jestem lekarzem. Nie wyrzucisz mnie z tond. - Agata pokazała język Wiktorii.
W: Jak z dzieckiem.
A: Się odezwała. Poważna i statyczna pani doktór.
W: A ty niby jaka?
A: Na pewno mądrzejsza niż ty.
W: Tak, dzięki tobie mam kłopoty, a raczej mamy.
A: Sory, ale nie ja cię niosłam i nie ja próbowałam się uśpić i nie ja podałam sobie 250 procent dawki przeciwbólowych.
W: Tretter i tak nic nie wie o uśpieniu i lekach. On nas zabije. Ja nie mogę wylecieć z roboty.
F: Dlaczego?
W: A mówią, że nie ma głupich pytań.
F: A dlaczego? Kształcisz się tu, powiększasz swoje umiejętności? Jakby cię wyrzucił to nawet lepiej.
W: Słucham?!
F: Praca się dla lekarza zawsze znajdzie, a ja mam dla ciebie wyjątkowo dobrą i miłą pracę.
W: Już ci mówiłam, że do tego się nie poniżę.
F: Czy to nie jest jakaś choroba, jeżeli komuś wszystko kojarzy się tylko z jednym?
W: To niby jaką genialną pracę masz dla mnie?
F: Na przykład operowanie w mojej klinice. Ale prawdziwe operowanie.
W: Aha, czyli mam rozumieć, że prawdziwe operowanie to jest otworzenie i zamknięcie pacjenta, a nie prawdziwe to jest wykonanie zabiegu?
F: Jeszcze mi nie możesz odpuścić? Prawdziwe operowanie oznacza, że nie masz nudnych operacji i że nie piszesz dwa razy tego samego w dokumentacji.
W: Masz swoje normy, odchodzące od krajowych? Przecież prawnie trzeba mieć to samo na papierze i w komputerze.
F: Ale prawo nie uwzględnia tego, że lekarz musi to wszystko pisać. Prawnie dokumenty mają stanowić opinie lekarzy z odpowiednią specjalizacją. To, że sekretarki wypełniają dane osobowe pacjenta i przepisują te opinie lekarza z jednej wersji do drugiej nie robi różnicy. Jakbyś miała ochotę zmienić pracę, to z chęcią przyjmę tak wybitnego chirurga.
W: Tak, a mnie zastanawia tylko dlaczego wielki profesor Falkowicz zamiast pracować w wspaniałych standardach hańbi się robiąc nic nieznaczące operacje i pracując na izbie w podwarszawskim szpitalu w miejscowości o której istnieniu prawie nikt nie ma pojęcia. Ciekawe, prawda?
F: Polubiłem ten szpital. Mam tu wielu przyjaciół. Tęskniłbym za Niną, ordynatorem Samborem już nie mówiąc o tym jak smutno by mi było bez dr. Zapały. No i oczywiście brakowałoby mi pani Marii.
W: No jakby tak dokładniej przekalkulować to nie toleruje cię już tylko pół szpitala.
F: Widzisz. Statystyki mi spadają.
W: I nawet raz dostałeś kawę w bufecie.
F: Do czego to doszło. Niedługo może jeszcze zagram z dr. Zapała w skłosza?
W: I pójdziesz z Niną na ciacho.
F: Zazdrosna?
W: Raczej nie mam czego zazdrościć.
F: A czego byś zazdrościła?
W: Ninie? Jej tylko mogłabym pogratulować, jakby wreszcie dobrze przeprowadziła operację żylaków.
F: Każdy powiększa swoje kwalifikacje zgodnie ze swoimi możliwościami. Ważne, że dr.Rudnicka się rozwija. Powoli, ale wspina się na szczyt. Najpierw udało jej się zmienić zawód na, jakby to określić, mniej uwłaczający, chociaż w jej wykonaniu, nawet ten zawód poniża. Potem pierwszy wycięty kaszak. Na pewno bardzo cieszyła się z tego sukcesu. A teraz walczy o udaną operację żylaków.
W: Tępo tego rozwoju jest zadziwiające.
F: Na wszystko przyjdzie czas.
A: Wy też się wolno rozwijacie.
W: Won, Agata!
A: No co. Prawda w zielone oczka kole.
W: Ty się już lepiej zajmij sobą, Mareczkiem i całą resztą facetów z którymi się przespałaś.
A: No bardzo śmieszne.
W: To nie miało być śmieszne.
A: Wredna małpa.
W: Już, Agatka, ja już taka jestem, lubię być wredna. A bądź co bądź, to jednak trochę ich było.
A: Się odezwała, kto w składzikach z... - Wiki zasłoniła koleżance usta ręką.
W: Ile razy powtarzałam. Zastanów się co mówisz i przy kim.
F: Ale to jest bardzo ciekawe.
W: No bardzo. Chodź Woźnicka. - Wiki pociągnęła internistkę za rękę.
A: Ale gdzie?
W: Do składzika.
A: Sory, ale nie jesteś w moim typie.
W: Na szczęście moja pięść pasuje do ciebie idealnie.
A: Wiki, ty się robisz ostatnio coraz bardziej agresywna. Masz za dużo energii. Musisz coś z tym zrobić.
F: Ja z chęcią pomogę.
W: Wiecie co, róbcie sobie co chcecie, ale beze mnie. - Wiktoria wyszła z lekarskiego.
A: I się obraziła. Wiki, no! - Agata wyszła z pokoju i zobaczyła stojącą kilka metrów dalej śmiejącą się przyjaciółkę. - A ciebie co tak rozśmieszyło?
W: Ty.
A: Co?
W: No sory, ale innego sposobu nie było, żeby wyciągnąć cię z tego pokoju, zanim mu cały mój życiorys sprzedasz.
A: Nie bój się. Wiem, że następnego dnia szpital huczałby od informacji o mnie.
W: No właśnie.
A: To co robimy?
W: A to jest piękne pytanie, bo ty nie masz co robić, prawda?
A: No tak.
W: To przepiszesz mi dokumentację z kompa do papierowej. - Wiktoria wciągnęła Agatę do lekarskiego.
A: Są tylko dwa biurka, Wikuniu moja kochana.
W: Wikuniu moja kochana? Ty się dobrze czujesz?
A: Jak nigdy, kochana, jak nigdy.
W: Okey. To bierz się za dokumenty.
A: Już mówiłam, są dwa biurka.
W: Profesor Falkowicz ma swoje w gabinecie.
F: Wyrzucasz mnie z lekarskiego?
W: Po coś masz ten gabinet. Tak naprawdę, to za wstawiennictwem całego szpitala. Wszyscy prosili o to dyrektora.
F: Aż tak mnie lubią?
W: Raczej nie chcieli cię oglądać w lekarskim. A teraz idź, bo Agatka będzie papiery uzupełniać.
F: Co za kobieta. - powiedział opuszczając pokój.
Kwadrans później.
W: Mogę? - spytała wchodząc do jego gabinetu.
F: Tak, oczywiście. - Wiki weszła i stanęła przed Falkowiczem.
F: Przyszłaś w jakiejś konkretnej sprawie?
W: Muszę uzupełnić papiery. - Wiktoria usiadła na krześle.
F: Stęskniłaś się za moim towarzystwem?
W: Raczej zmęczyłam Agaty. Ona chyba studiowała zaocznie denerwowanie mnie. Zachowuje się jak idiotka i gada bzdury.
F: Musisz się zrelaksować. - powiedział podchodząc do niej od tyłu.
W: Świetny pomysł. To może pan profesor coś zagra.
F: Zagra?
W: Zagra. Po coś tutaj postawiłeś te pianino.
F: To może pani doktor zagra ze mną?
W: Pani doktor odpocznie, a pan profesor zagra coś wesołego.
F: A może jednak zagrasz ze mną?
W: A może jednak nie? Coś wesołego poproszę.
F: Co? - spytał siadając przy pianinie.
W: Coś wesołego, nie marsz pogrzebowy.
F: Jedna opcja już wykluczona. Zostało jakieś 400.
W: Oj mówię coś wesołego, na poprawę humoru. - Andrzej zaczął grać marsz weselny, a Wiki zaczęła się śmiać.
W: Coś innego.
F: Widzę, że humor ci już poprawiłem.
W: Tak, a teraz coś normalnego.
F: Dobrze. - Falkowicz zaczął grać bardziej normalną muzykę.
A: Ooooo Bawi się pan w Mozarta! Ja też chcę! - powiedziała głupkowatym głosem wchodząc do gabinetu i naciskając kilka klawiszy instrumentu.
A: Wikusia! - rozradowana Agata rzuciła się przyjaciółce na szyję.
W: Agata, Agatka, ty się dobrze czujesz?
A: Jak zawsze, wspaniale!
F: Że też ja się od razu nie zorientowałem. Opóźniona reakcja na zwiększoną dawkę leków.
W: No trochę była zwiększona.
A: No właśnie, Wikuś. Wisisz mi meeegaaa przysługę. Zrobiłam ci wszyyyystkieeee papiery.
W: Ja może pójdę sprawdzić co ona tam wpisała. Chodź lepiej Agatka.
A: Ja chcę tu zostać! - powiedziała głosem naburmuszonej pięciolatki.
W: Mogę ją tu zostawić?
F: Czemu by nie.
Wiki poszła do lekarskiego i wzięła papiery wypełnione przez Agatę. W tym czasie Falkowicz prowadził roześmianą Agatę do sali.
A: Dzień dobry dyrektorze! - Agata pomachała ręką na widok Trettera.
T: Co tu się dzieje?
F: Wszystko potem wyjaśnimy, ale potem. - pociągnął Agatę za rękę. Dziewczyna obróciła się wokół własnej osi i zaczęła podążać za Falkowiczem.
Wiki wyszła z lekarskiego ze sterta dokumentów.
T: Gdzie pani z tym idzie? - spytał podchodząc do niej.
W: Idę uzupełnić dokumenty.
T: Chce pani wynieść dokumenty ze szpitala?
W: Nie. Ja... lepiej mi się uzupełnia dokumenty w gabinecie profesora Falkowicza.
T: W gabinecie profesora Falkowicza?
W: Tak, tam... są wygodniejsze fotele.
T: W pokoju lekarskim są takie same fotele, tylko w innym kolorze.
W: Tak, ale... u profesora Falkowicza... są mniej zużyte.
T: Niech mi pani powie o co w tym wszystkim chodzi. Widziałem właśnie profesora prowadzącego dr. Woźnicką w dość dziwnym stanie.
W: Wszystko wyjaśnimy, ale potem.
T: Co wy żeście się do cholery uparli z tym potem?! Teraz, słucham.
W: Bo tu chodzi o to, że... jakby tak zacząć od początku... bo to może się wydać panu dziwne... - Wiktoria dostrzegła Falkowicza i spojrzała na niego błagalnie. - yyy... bo tak po kolei to najpierw było... jakby to określić...
F: Pani doktór. Jest mi pani bardzo pilnie potrzebna.
W: Już idę, profesorze. - Wiktoria już chciała odejść, ale zatrzymał ją Tretter.
T: Moment. Słucham wyjaśnień.
F: To jest bardzo pilne.
W: Przepraszam dyrektorze. Wszystko potem wyjaśnimy. - powiedział szybko oddalając się za Falkowiczem.
W: Dzięki.
F: Pani Agata jest w swojej sali.
W: Słyszałam, że ją tam zaprowadziłeś. Masz teraz jakiś genialny pomysł, bo tych kłopotów już trochę narosło.
F: Teraz nic oprócz nie wychodzenia z gabinetu do końca dyżuru i zamknięcia drzwi na klucz, ale zaraz ustalimy wspólnie jakiś przebieg wydarzeń.
W: Ok. - weszli do gabinetu.
F: Trzeba zobaczyć co napisała pani Agata w dokumentacji.
W: Nasza doktor Woźnicka napisała w wskazaniach do operacji: ,,Ból brzuszka''. W przebiegu operacji: ,,To co zwykle, bla, bla, bla''. O, a tu jest opis pierwszej doby po operacji: ,,Ten idiota spał jak jakiś bachor przez kilka godzin. Potem się obudził i w kółko marudził. To go boli, to mu przeszkadza i mu dałam na odczepnego przeciwbólowe. Maruda jakich mało, ale i tak lepszy od tego obok. Nęda nad nędami. Dno po prostu.'' I ona mnie pod tym podpisała.. Rzeczywiście wiszę jej meeega przysługę.
F: Nie była świadoma co robi.
W: Tak, ale teraz ja to muszę korektorować i pisać od nowa.
F: Daj trochę tego. - wziął od niej połowę dokumentów.
W: Czy ja dobrze rozumiem, że chcesz mi pomóc w poprawianiu głupot Agaty?
F: Można to tak określić. Teraz trzeba wymyśleć jakąś wersję dla naszego cudownego dyrektora.
W: Nie wiem. Trochę tych wydarzeń jest. Nie mam pojęcia jak tłumaczyć, że przez przypadek podałam leki nasenne zamiast uspokajających.
F: Nie mów, że je podałaś. W karcie nie jest jeszcze nic wpisane. Pani Agata raczej na ciebie nie doniesie.
W: A jak wytłumaczysz jej zachowanie?
F: Była po pracy. Mogła być pijana.
W: Przecież rozmawiał z nią wcześniej i wie, że ma skręconą kostkę.
F: Ale mogła skręcić kostkę i wtedy się upić.
W: No ok, ale musimy jeszcze wyjaśnić zniknięcie takiej dawki leków przeciwbólowych.
F: Napiszemy, że 100% dostała pani Agata, a resztę rozdzielimy innym pacjentom, gdzie się da.
W: Dobra, a to, że mnie niosłeś?
F: To już wyjaśniliśmy.
W: Trzymamy się jednej wersji i może nas nie objedzie.
F: Niestety dyrektor nic nam nie może zrobić.
W: Tylko zwolnić.
F: Myślę, że to by nie było tragedią.
W: Może dla ciebie. Ja muszę za coś żyć i córkę utrzymywać więc bierzmy się lepiej za te papiery, zanim dorwie się do tego Tretter. - usłyszeli głośne walenie do drzwi gabinetu.
W: Pijany Krajewski, wściekły Tretter, otumaniona Agata. Robimy zakłady?
F: Chyba lepiej sprawdzić. - powiedział otwierając drzwi.
A: Wiki! Twój mąż zaciągnął mnie na salę i zostawił samą. Tam jest tak straaasznieee nudnooo.
F: Widzisz Wiktorio, jakiego masz wrednego męża.
W: Zaraz będziesz sam niańczył statyczną panią doktor.
A: Obiecałaś mi, że pójdziemy na strzelnicę.
W: Oj Agata, Agata.
A: Wiiikiii nooo obiecałaś. - powiedziała niczym nieszczęśliwa pięciolatka.
W: Myślałam, że mam jedno dziecko.
F: A ja myślałem, że mam brata, a nie dziecko.
W: Niestety ale Adam potrzebuje ojca. Na pewno świetnie sprawdzisz się w tej roli. - Wiki pogładziła go po ramieniu.
A: Aaaleee nuuudyyy.
W: No właśnie. Musimy papiery uzupełniać.
A: Przecież już ci uzupełniłam. Mogę jeszcze trochę zrobić, ale to już będą dwie meeegaaa przysługi.
W: Nie trzeba. Chodź do lekarskiego. Włączę ci na kompie jakiś film.
A: Ja chcę tu!
F: To nawet dobra opcja, bo w pokoju lekarskim mogłaby jeszcze trafić na Trettera.
W: No ok.
A: Ja tu! - Agata szybko zajęła fotel Falkowicza i obróciła się na nim kilka razy.
W: Starczy tych obrotów, bo ci się w główce zakręci.
F: No to skoro pani Agata tam, to ja tu. - Andrzej usiadł na krześle na przeciwko internistki.
A: Ha, ja mam fajniejszy fotel.
W: Już Agatka, wiemy, że masz najfajniejszy fotel. To co oglądamy? - spytała włączając w komputerze stronę z filmami.
A: To. - Agata pokazała palcem na jeden z filmów.
W: No sory, ale nie mam ochoty słuchać, a już na pewno oglądać pornosów. Takie filmy to z Krajewskim.
A: To ten. - Agata pokazała na drugi film.
W: Cliford? Szukamy dalej. Zaraz coś znajdziemy.
A: Ja chcę Cliforda!
F: Wiktoria, jeżeli koleżanka chce oglądać czerwonego psa, to ma do tego prawo.
W: W sumie lepsze to nisz pornos.
A: Wiiikiii...
W: Co?
A: A pójdziemy na 50 twarzy Greya?
W: Beze mnie.
A: A ty ze mną pójdziesz profesorku?
W: Zobacz Cliford się zaczyna. - Wiki włączyła bajkę.
A: Super! - Agata zaczęła oglądać bajkę, a Wiki usiadła na drugim krześle. Po chwili usłyszeli pukanie do drzwi.
T: Profesorze, jest pan tam?
F: Chwileczkę! - Andrzej wyszedł przed gabinet.
T: Możemy? - spytał dyrektor wskazując na drzwi gabinetu profesora.
F: Może pójdźmy do pana gabinetu.
T: Dlaczego?
F: U pana są wygodniejsze fotele. - Tretter popatrzył na niego jak na idiotę.
T: Co wy żeście się z Consalidą na te fotele uparli?! I w ogóle, to czy z pana gabinetu słychać jakaś bajkę?
F: A czy to robi jakąś różnicę?
T: Proszę mi to wszystko wyjaśnić. Natychmiast.
A: Wiki no, ja chcę oglądać to! - usłyszeli z gabinetu.
W: Nie będziemy oglądać pornosów!
F: Wybaczy pan, dyrektorze. Wszystko wyjaśnimy. Ale jutro.
T: Nie, nie ju...
F: Dobranoc. - powiedział wchodząc do gabinetu.
W: Czego on chciał?
F: Wyjaśnień tego wszystkiego, tego, że z mojego gabinetu słychać bajki i , że uparliśmy się na fotele.
W: Zbyłeś go?
F: Jakżeby inaczej.
Odbiło mi XD Pisać coś takiego. Jestem bardzo ciekawa waszych opinii. Szczerych opinii , nie załamię się.
Fajnie , zabawnie.
OdpowiedzUsuńTeraz zaprzeczam sama sobie ale zrób jakiegoś caluska albo cokolwiek ^0^ ♥♡♥♡♥♡♥♡
Serio genialne, nie mogłam przestać się śmiać. Zgadzam się z FaWi - Love story, jakiś mały całusek fajnie by wyglądał :D
OdpowiedzUsuńRozważę. Ogólnie mam już jakąś swoją wizję na to wszystko i zero pomysłów na nową perspektywę. Zobaczymy co z tego wszystkiego wyjdzie.
OdpowiedzUsuńHahaha..........świetne..........Cliforda.........oja dobre Ale opo świetne
OdpowiedzUsuńKiedy next? ;)
Znowu ja :D
OdpowiedzUsuńKiedy nexcior ??? ♡♥♡♥♡♥♡♥ :p
Nie wiem dokładnie. Postaram się w weekend, ale mam dość napięty grafik.
UsuńŚmieszne i świetne <3 Daj całusa choiarz. Może być nawet taki przypadkowy albo nie chciany przez Wiki ;-) Szybko pisz ;3
OdpowiedzUsuńOgólnie fajne. Trochę tylko... Mało realne :) Ale to też ma swój urok. :D Czekam.
OdpowiedzUsuńW lekach przeciwbólowych jest trochę narkotyku. Nic nie zmieniające przy normalnej dawce, ale po większej ludzie robią różne rzeczy. Chociaż wiem, że mimo to opowiadanie wydaje się nierealne dla osoby która nie doświadczyła tego w praktyce. Mój ojciec jest lekarzem i często bywam na oddziale itd.
UsuńNie o to mi chodzi :) Dobrze, że piszesz właśnie tak jak piszesz. Że jest inaczej. To jest właśnie piękne, że masz pomysł i realizujesz cel opowiadania tak, jak to zaplanowałaś. Jest super. Co do nierealności:) Nie mam na myśli kwestii związanych z medycyną, choć opisywane przypadki są dość... Skrajne. Ale to dobrze. Chodzi mi o ogólny obraz i niespodziewane zwroty.. Bardziej o bohaterów. Ale pisz jak piszesz, nic nie zmieniaj, cudnie jest. :)
UsuńNastępna część też będzie trochę ,,nierealna'', chociaż tak naprawdę nierealne byłoby dopiero, gdybym napisała, że zaczęli latać. Rozumiem, o co ci chodzi. To będzie już chyba ostatnia taka część i z 24 wracamy do realnego świata, chociaż nie wiem co z tego wszystkiego wyjdzie, bo nie mam nic napisanego na przyszłość.
Usuń:D Pisz tak, jak lubisz. Do tej pory jest cudnie, naprawdę. Więc na pewno dalej też będzie :)
UsuńKiedy next kochana?
OdpowiedzUsuńTy mi lepiej powiedz kiedy u ciebie.
OdpowiedzUsuńU mnie może w niedzielę, ale nie wiem.
Hejoo ^0^
OdpowiedzUsuńMam teraz ferie a jak zapewne wiecie we ferie dzieci się nudzą -,- i wpadłam na pomysł abyśmy razem z innymi dziewczynami założyły stronę na Facebooku. Na niej umieszczaly byśmy nasze opowiadania. Szczerze mówcie co o tym sądzicie cytat z NDINZ : " walić jak w dym " :)
Pozdrawiam madzik ♡♥♡♥
Nie wiem, co o tym sądzić. Osobiście nie mam ogólnie nawet styczności z facebookem. Nigdy na to nawet nie wchodziłam. Mi chyba wystarczy mój blog i forum.
UsuńNormalnie ze śmiechu się prawie udusiłam. Super :)
OdpowiedzUsuń