Wtorek, rano, po odprawie.
S: Dobrze, to by było na tyle. No właśnie, dyrektor prosi do siebie profesora Falkowicza i doktor Consalidę.
W: Ale osobno?
S: Nie. Razem.
Ad: Pewnie wylądowali na stole operacyjnym. Myślałem, że Andrzej ma większe opanowanie, ale rzeczywiście, przy Wiki trudno je mieć.
W: Mógłbyś sobie darować te uwagi?
Ad: Ja mówię tylko prawdę.
S: Doktorze, bądźmy profesjonalni.
Ad: A oni są?
S: Z tego co widzę...
Ad: To chyba jest pan ślepy, skoro...
F: Adam, Adam, Adam. Nie mów słów, których potem będziesz żałował. Przepraszam za niego. Ostatnio ma trochę kłopotów osobistych.
Ad: Ty jesteś moim największym kłopotem. - powiedział wychodząc z lekarskiego.
S: Dobrze, rozejść się. - Sambor podszedł do Falkowicza. - Co to są za kłopoty?
F: To są tylko i wyłącznie nasze sprawy prywatne. Adam jest jeszcze młody. Nie zawsze umie to oddzielić, ale postaram się, żeby umiał.
S: Dobrze.
W: Nie wiesz po co Tretter nas wzywa i to razem?
F: Z tego co pamiętam na stole operacyjnym nie wylądowaliśmy.
W: Taa. Idziemy?
F: Oczywiście.
Poszli do gabinetu dyrektora. Zapukali i weszli.
W: Dzień dobry, dyrektorze. Wzywał nas pan do siebie.
T: Tak, prosiłem, żebyście państwo przyszli. Proszę usiąść. Przejrzałem państwa ankiety i jestem nimi zaniepokojony. Mianowicie chodzi o rubrykę państwa hobby. Profesor wpisał denerwowanie doktor Consalidy, a Doktor Consalida kłótnie z profesorem Falkowiczem. Chciałem, aby państwo reprezentowali szpital w kampanii reklamowej, ale po tym co przeczytałem zaczynam się tego obawiać. I moje pytanie jest jedno. O co chodzi w tych ankietach?
F: To ma pan wyjaśnione właśnie w tych ankietach. Mógłby pan jaśniej o tej kampanii reklamowej?
T: W ten weekend wspólnie udzieliliby państwo kilku wywiadów, pozowali do zdjęć z fikcyjnymi pacjentami. Jakie jest państwa stanowisko?
F: Widzisz Wiktorio, będziemy musieli przesunąć nasz wyjazd.
W: A może odwołać?
F: Nie ma mowy.
T: Dobrze, ja nie mam pojęcia o jaki wyjazd chodzi, ale czy moglibyśmy wrócić do mojej propozycji.
F: Ja nie mam nic przeciwko. Spędzanie czasu z tak uroczą osobą jak doktor Consalida, to czysta przyjemność.
W: A ja mam jedno pytanie.
T: Słucham?
W: Dlaczego my?
T: Profesor Falkowicz jest znaną w świecie medycyny osobą. Przynajmniej najbardziej znaną z naszego szpitala.
W: Dlaczego ja?
T: Pani..., ponieważ pani...
W: Dyrektorze, nie musi się pan trudzić wymyślaniem kłamstwa, bo ja nie po to zadałam to pytanie.
T: Pani...
W: Dyrektorze, ja co?
T: Po prostu... państwo dobrze się razem prezentujecie.
W: Słucham?! To jest jakiś żart?! Teraz jeszcze pan będzie mi coś insynuował?!
T: Pani Wiktorio, ja pani niczego nie insynuuję. Chciała pani usłyszeć prawdę, więc ją pani powiedziałem. I mówiąc to miałem na myśli wyłącznie zdjęcia.
F: Wiktorio, mówiłem, że my do siebie pasujemy.
W: Po prostu wyśmienicie.
T: Dobrze, teraz chciałbym się dowiedzieć, o co chodzi w tych ankietach.
F: Panie dyrektorze, słusznie pan zauważył w jakiej rubryce to zostało przez nas umieszczone. Jeżeli nie ma pan do mnie żadnej ważnej sprawy, to pozwoli pan, że zajmę się pacjentami.
T: Dobrze, widzę, że od pana i tak się niczego nie dowiem. Doktor Consalida zostanie.
W: Wielkie dzięki, Andrzej.
F: Do widzenia. - zwrócił się do dyrektora, po czym odwrócił się w stronę Wiktorii, uniósł jej dłoń i pocałował. - Do zobaczenia. - potem nad chylił się nad nią - Jesteś cudowna. - powiedział wprost do jej ucha.
W: A ty arogancki i bezczelny.
F: I za to mnie kochasz.
W: Nie kocham cię.
F: Oszukuj się. - powiedział wychodząc z gabinetu i zostawiając Wiki, która dopiero po fakcie zdała sobie sprawę, że do tego doszło na oczach dyrektora, który przyglądał się całej sytuacji z zaciekawieniem.
T: Niech mi pani powie o co w tym wszystkim chodzi. Po szpitalu chodzą różne plotki...
W: Plotki są plotkami. Ktoś coś doda, ktoś odejmie i wyjdzie, że zapraszamy na ślub.
T: No szczerze mówiąc, to takie też były. O co tu chodzi?
W: O nic.
T: Kłótnie z profesorem Falkowiczem, denerwowanie doktor Consalidy. O co w tym chodzi?
W: Po prostu... gdy my jesteśmy dla siebie mili i żadne nie ma z tego korzyści, to rzeczą oczywistą jest, że ironicznie.
T: Ale o co chodzi z tym denerwowaniem pani?
W: Nooo o nic.
T: Pani Wiktorio.
W: O nic w tym nie chodzi.
T: Ale czy te denerwowanie pani nie przeszkadza?
W: Na początku, ale jak się tak zastanowić, to brakowałoby mi tego. - Co ja robię? Próbuję wybronić Falkowicza. Odbija mi.
T: Na czym to polega?
W: Cze ja się muszę spowiadać?
T: Spowiadać nie, ale ja po prostu chcę wiedzieć co się dzieje w moim szpitalu. Czy państwa łączy coś prywatnie?
W: Nie!
T: Wyjazd?
W: No wyjazd. Zapomniałam, że Falkowicz zawsze we wszystkim wygrywa i się z nim założyłam.
T: Co ja mam myśleć o całej tej sprawie?
W: Że nic mnie nie łączy z Falkowiczem i że on nie jest aż taką szują za jaką go mają, bo bądź co bądź, zawsze gdy jest potrzeba to mi pomaga.
T: Pomaga?
W: Zawodowo.
T: Dobrze, ale słyszałem, że wczoraj kilka osób widziało profesora niosącego panią i w tej sprawie się pani nie wywinie od tłumaczeń.
W: Dlaczego ja?! Jemu pan pozwolił iść.
T: Pani Wiktorio...
W: To była... narzucona pomoc. Ale bardzo przydatna. - Co ja wyprawiam. Bronię Falkowicz. Ale przynajmniej mu Tretter pogadanek nie zrobi. Zwariowałam.
T: Dobrze. - odpowiedział niepewnie. - Jeżeli zachowanie profesora jednak pani przeszkadza, to ja mogę z nim porozmawiać, upomnieć. - Wiki mimowolnie uśmiechnęła się wyobrażając sobie Trettera upominającego Falkowicza.
W: Nie trzeba. Niech pan lepiej upomni Krajewskiego, żeby mniej pił i nie wyrzucał nam jedzenia.
T: No właśnie. Nie wie pani, czemu doktor Krajewski bierze urlop co drugi dzień?
W: On... ma chorą ciotkę w Szwajcarii. Jeździ tam po dwa, trzy razy w tygodniu. A co do urlopu, to chciałam właśnie prosić pana, żeby połowa mojego urlopu przeszła na Adama.
T: Co wy żeście się uparli z oddawaniem urlopu Adamowi? Wczoraj był u mnie Falkowicz i prosił o to samo.
W: My... rozumiemy jego sytuację. Ta ciotka jest jego jedyną rodziną.
T: Przecież osobiście znam jego matkę.
W: Wie pan jak to jest w życiu. Adopcje, zdrady. To może przejść połowa mojego urlopu na Adama?
T: No dobrze, ale proszę mi obiecać, że w najbliższym czasie pani też pomyśli o odpoczynku. - Taa, odpoczynku. W sumie to urlop mogę wziąć. Na początku pracy nad tymi badaniami będzie mi łatwiej. Ale to potem.
W: Przemyślę to. To ile mojego urlopu dostanie Adam?
T: Połowa, to będzie jakieś 7 miesięcy. Pani nie brała urlopu od początku pracy.
W: To jest stuprocentowa frekwencja. Ani dnia bez pracy od tylu lat. Mogę wracać do pacjentów?
T: Jeżeli jednak zachowanie profesora jest uciążliwe, to ja zawsze mogę...
W: Dziękuję, ale zachowanie profesora... jest dziwne, nie uciążliwe.
T: Tak, ja nie chciałbym nikogo oceniać, ale profesor Falkowicz wydaje mi się być ogólnie dziwną osobą.
W: Powiedziałabym, wyjątkową. Pod każdym względem. Jeszcze nigdy nie spotkałam takiego człowieka. To mogę już...
T: Tak.
W: Do widzenia.
T: Do widzenia.
Wiki wyszła z gabinetu dyrektora i od razu wpadła na Falkowicza.
F: Aż tak cię pociągam.
W: Chyba przyciągasz. Ciesz się lepiej, że cię przed Tretterem wybroniłam, bo by cię czekała pogadanka i upomnienie.
F: Koniecznie muszę się odwdzięczyć. Pamiętaj, że ja mam dużo zdolności i talentów.
W: Wystarczająco mi się odwdzięczysz nie gadając głupot do końca dnia.
F: A ja uważam, że jednak nie wystarczy. Wiem jak sprawić kobiecie przyjemność.
W: Debil. - powiedziała odwracając się. Chciała odejść, ale Falkowicz złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. - Puszczaj mnie!
F: Miałem przeczucie, że pierwsza propozycja może ci się nie spodobać. Mam drugą. Za dwie godziny robisz Trendelenburga.
W: Ty o operacji mówisz?
F: A znasz inne znaczenie tej nazwy?
W: Posłuchaj, jeżeli jeszcze nie darowałeś sobie wyrzucania mnie ze szpitala, to możesz sobie już odpuścić, bo ja się nie dam.
F: A skąd takie pomysły?
W: Z tond, że nie jestem idiotką i znam procent przeżywalności tej operacji i konsekwencje dla lekarza.
F: Nie wierzysz w swoje umiejętności?
W: Po prostu nie chcę stracić prawa wykonywania zawodu.
F: To zrobimy tak. Ty operujesz. Jak ci nie wyjdzie, to wpiszemy mnie jako operatora. To którą propozycję wybierasz.
W: Nie wiem. - rzuciła oddalając się od Falkowicza. Od razu popędziła na izbę, gdzie Agata miała dyżur. Wpadła do gabinetu i zaczęła paplaninę nie zważając na to, że przy biurku siedzi pacjent.
W: Agata, pomóż. Falkowicz...
A: Pacjenta mam! - krzyknęła blondynka.
W: Tak, ale Falkowicz...
A: Umiera, przystawił ci broń do głowy, zgwałcił cię? To są trzy powody dla których oderwałabym się od pacjenta.
W: No nie.
A: To siedź cicho i nie przeszkadzaj.
W: Jak dobrze mieć taką wspaniałą przyjaciółkę, jak ty, zawsze doradzisz, wysłuchasz...
A: Wiktoria, ja w pracy jestem. Na serio interesuje mnie twoja historia, bo potem zbiję fortunę na tobie.
W: Słucham?
A: No co? Książkę napiszę o was. Od nienawiści do miłości. Idealny tytuł. Zbiję fortunę. Wszyscy to kupią, to będzie wspaniała książka. - powiedziała jednocześnie wypisując skierowanie.
W: No to chyba nie ta bajka. Przecież to jest Falkowicz. Największa szuja, gnida i nie wiadomo co na świecie.
A: Ale mówiłaś, że zawsze ci pomaga.
W: Tak, ale nie uważasz, że trochę w dziwny sposób.
A: Oj tam. On jest po prostu wyjątkowy.
W: Taa, wszystko robi na ten swój chory, pokręcony sposób.
A: Ale ty też taka jesteś.
W: Że przepraszam, co?!
A: No co? Słyszałam z Adamem waszą kłótnię i to było dosyć nietypowe.
W: Agatka, gdy my jesteśmy dla siebie mili, to rzeczą oczywistą jest, że ironicznie.
A: Oj przestań. Mówię ci. Za dwa lata wy będziecie małżeństwem, a ja wreszcie pojadę na porządne wakacje. - powiedziała kończąc wypisywać receptę. - Dobrze, to wszystko, do widzenia. - wskazała pacjentowi ręką na drzwi i gdy tylko wstał od biurka zaczęła wypytywać Wiki. - No to mów, co ci Falkowicz zrobił?
W: Ma u mnie drobny dług. I ma dwie propozycje odwdzięczenia mi się. Pierwsza to mam robić za dwie godziny Trendelenburga.
A: Przecież mówiłaś, że po tobie, jak się nie uda, a szanse na to, że się uda minimalne.
W: No właśnie wiem. Ale on powiedział, że jak mi nie pójdzie, to on się wpisze jako operator.
A: To on chce stracić prawo wykonywania zawodu?
W: No właśnie nic z tego nie rozumiem.
- Dzień dobry, pani doktor.
W: Pani doktor ma przerwę.
- Miała przerwę kwadrans temu.
W: Niech pan siada. - wskazała na fotel - Co panu jest?
- Mam rozciętą rękę. - pokazał dziewczynie ranę.
W: A taa. Oczyszczę. Agata, podaj, oj padaj wszystko co trzeba, wiesz co.
A: Taa, już.
W: No i właśnie nie wiem co robić.
A: No tak, jak ci nie pójdzie to on straci prawo wykonywania zawodu. Ja bym się źle czuła wiedząc, że komuś może się zawalić życie zawodowe przeze mnie.
W: Falkowicz prywatnego nie ma. Medycyna jest całym jego życiem.
A: Ty go lepiej znasz.
W: Ja go nie znam. Niestety. On ma 600 masek i nie da się chyba przez to przebrnąć. Ciekawe jaki jest prawdziwy Falkowicz.
A: A może on przy tobie nie udaje?
W: Nie możliwe. Byłby idealnym facetem, a obie wiemy, że idealni na świecie nie istnieją.
A: A może on jest tym wyjątkiem?
W: No właśnie nie wiem. Boję się, że to jego enta maska. No bo co jak on sobie jeszcze nie darował wyrzucenia mnie ze szpitala? - Wiki na chwilę spojrzała na rękę pacjenta upewniając się, że nie robi mu krzywdy i jej wzrok znowu padł na Agatę - Co jak coś zawalę, a on się wykpi i zacznie się śmiać z mojej naiwności? Ja na serio chciałabym wiedzieć jaki on jest na prawdę.
A: Nie wiem Wiki. On się chyba na serio zmienił. No przynajmniej dla ciebie.
W: No tak. Raczy się na mnie nie drzeć. Jednej sytuacji do końca życia nie zapomnę.
A: Jakiej?
W: Mówił jaka jestem beznadziejna, coś o podwórkowym wykształceniu, a potem powiedział, że wylatuję z tond z wilczym biletem.
A: Nieźle.
W: Nieźle? On potem zawył jak wilk. Dziewczyno ja byłam na niego wściekła, ale ledwo się powstrzymywałam, żeby śmiechem nie wybuchnąć.
A: Nie wierzę.
W: To uwierz. To jest najlepszy tekst jaki w słyszałam.
A: I co ty zrobiłaś?
W: A co ty byś zrobiła, gdybyś usłyszała od Falkowicza wylatuje z tond pani z wilczym biletem auuuu.
A: Albo bym się zaczęła śmiać, albo bym podeszła i go udusiła tym jego czerwonym krawatem.
W: Miałam ochotę na tą drugą opcję, ale bym siedziała w pierdlu więc się powstrzymałam i wyszłam.
A: No właśnie Wiki. Ty mi jeszcze nie mówiłaś o czym rozmawialiście, wtedy pierwszy raz w lekarskim.
W: Robił mi wyrzuty o nie wiadomo co. potem powiedział, że to on tu rządzi i spytał czy chcę kawy.
A: Czy chcesz kawy?
W: Yhm. Takie pomysły to ma tylko Falkowicz.
A: No, on chyba całymi nocami knuje jak być bardziej aroganckim.
W: Ale w medycynie jest lepszy niż Haus.
A: Lepszy niż Haus?
W: Dziewczyno, ty nie wiesz w jakich przypadkach jemu się udało postawić dobrą diagnozę.
W: Dobra, to już chyba oczyszczone.
A: No chyba tak, bo oczyszczasz to od kwadransa.
W: Ok, Agatka masz tu zestaw do szycia? Do zabiegowego mi się nie chce iść.
- Słucham?!
W: W czym znowu problem?
- Nie chce się pani iść do innego gabinetu?!
W: Panu to i tak wszystko jedno. Agata, masz?
A: Taa. Łap! - rzuciła w Wiki zestawem do szycia.
W: Na głupoty ci się zebrało?
A: Bez przesady. Latoszek kiedyś we mnie rzucił krwią.
W: A tam, krew w folii. Nic ci się nie stało.
A: Świetnie, tylko, że wtedy krew była jeszcze w szkle! Miałam całe fartuchy we krwi! Ja go udusić miałam ochotę! A ten razem z Borysem i Zapałą stali i się śmieli ze mnie. Niewiele brakowało, a bym ich pozabijała!
W: Refleksu nie masz. Idziemy na strzelnicę.
A: Wiesz, ciężko mieć refleks, jak się jest jeszcze o kulach!
W: Ej, spoko. Pomyśl co ja mam z Falkowiczem. Jak gdzieś nie chcę iść, to on mnie kuźwa niesie siłą.
A: Ciesz się, że cię siłą na stole operacyjnym nie...
W: Agata!!!
A: No co. Mówię ci. On najpóźniej za dwa lata będzie twoim mężem.
W: Rogalska!!!
A: Falkowicz!!!
W: Przeginasz! Kończ sobie to szycie sama.
A: Jak? Ja internistką jestem!
W: To poproś Falkowicza, albo Rudnicką. Ja spadam.
A: Ej no, Wiki, sory, noooo. - Agata słodkimi oczkami aniołka popatrzyła na przyjaciółkę - Proooszee.
W: Wydłubię ci kiedyś te ślepia. - Wiki wróciła do szycia pacjenta. - Doradź mi chociaż, co robić z Falkowiczem.
A: Mówiłaś, że miał dwie propozycje.
W: No tak, ale ta druga to yyy, no wiesz.
A: Zastanów się porządnie.
W: Ja już nie wiem co gorsze. I w jednym i w drugim Falkowicz może się wykpić tylko w pierwszej opcji spieprzy mi życie zawodowe, a w drugiej prywatne.
A: A może nie wiesz która propozycja lepsza?
W: A ty niby co byś wybrała?
A: Nie wiem, no nie chciałabym kogoś wkopywać, jak mi operacja nie pójdzie.
W: O ile on by wtedy nagle nie zapomniał, że mówił coś o sobie jako operatorze.
A: Nie no Wiki, on się na serio zmienił. Nie jest już taką gnidą.
W: Matką Teresą z Kalkuty też nie.
A: Oj, każdy ma jakąś swoją przeszłość. Ty też i to nie najciekawszą.
W: Ty i tak nie wiesz najgorszego z mojej przeszłości.
A: Co?
W: Nieważne. Nie będę rozpamiętywać spraw sprzed 15 lat.
A: Ale jakich spraw?
W: Nieważne mówię! Powiedz mi lepiej, co mam robić.
A: Nie wiem. Za dwa lata będziecie małżeństwem, więc...
W: Agata!!! Ja jeszcze nie skończyłam tego szycia.
A: Ok, no. Po prostu mówię, że Falkowicz...
- Czy panie, do cholery jasnej mogłyby się wreszcie mną zająć, a nie plotkować!!! - wrzasnął wściekły pacjent.
F: Co to za krzyki na lekarki? - spytał Falkowicz wchodzący do gabinetu.
- Szanowne panie doktór nie raczą się mną zająć, tylko plotkują o jakimś Falkowiczu!
F: Wiktorio, ja wiem, że nie możesz przestać o mnie myśleć, ale podczas wykonywania szycia, mogłabyś się postarać dla dobra pacjenta.
W: Bardzo panu dziękuję. - Wściekle spojrzała na zdezorientowanego pacjenta. - Agata, chodź na kawę.
- A moja ręka?!
W: Profesor Falkowicz - wskazała ręką na Andrzeja - bardzo chętnie dokończy szycie. - Wiki zaczęła odchodzić ciągnąc za rękę Agatę.
F: Wiktoria. - powiedział upominającym głosem.
W: Tak, kochanie? - Agata wybuchła śmiechem słysząc słowa koleżanki.
A: Ja - zasłoniła usta dłońmi chcąc powstrzymać kolejny wybuch śmiechu - przepraszam - wyszła z gabinetu.
F: Pochlebiasz mi, ale niestety jesteśmy w pracy. A wielka szkoda.
W: Dokończ to szyć. A i zastąp Agatę.
F: Słucham?
W: Co? Praca na izbie zbyt cię hańbi i upokarza? Agatka cię broniła i powiedziała nawet, że nie jesteś taką gnidą, więc zastąp koleżanczkę z którą z tego co wiem razem spiskujesz.
F: Nie bój się. Przyjaciółki ci nie zabiorę.
W: Więc ją zastąp i zrób te głupie szycie.
F: Czy ty nie pozwalasz sobie na zbyt wiele?
W: To tym razem będziesz mnie łaskotał, czy wilczy bilet auuu? Sory, ale nie boje się.
F: Kto powiedział, że się boisz?
W: No właśnie. Nie boję się. Boli cię?
F: Zawsze wiedziałem, że jesteś wyjątkowa.
W: A ja, że ty masz setki masek i nie sposób dokopać się do prawdziwego ciebie.
F: A może ci się już udało.
W: Nie sądzę.
- Halo! Ja tu jestem!
W: Bierz się za szycie, skarbie, bo zobaczysz pierwszą w życiu skargę na siebie od pacjenta.
- Oj zobaczy pan. I panie plotkary też.
F: Ależ spokojnie. Po co się tak zaperzać. Zawsze można dojść do jakiegoś porozumienia. Jest nawet taka teoria, twierdząca że gdy psychicznie uwierzy się... - Wiktoria wyszła z izby i skierowała się do bufetu. Od razu poszła do stolika, gdzie siedziała Agata.
A: Objechał cię?
W: Mnie? Mnie się nie da objechać.
A: Tak, widziałam jak zareagowałaś na jego próby.
W: I co z tego? Doradź mi lepiej, co z tym Trendelenburgiem.
A: Wiki, jesteś najlepszym chirurgiem, jakiego znam.
W: Najlepszy jest Falkowicz.
A: Wcale, że nie.
W: A jakbyś miała zdecydować, kto cię będzie operował?
A: No to zależy, co operował.
W: Ale jak to?
A: No jakby mi miał cycki obmacywać w ramach badania, to dzięki.
W: Agata, to jest też lekarz.
A: Tak, a ty co byś zrobiła? Chociaż tobie to będzie macał cycki niedługo bez badania.
W: Agata, czy ty sobie nie pozwalasz na zbyt wiele?
A: Tradycyjny zwrot Falkowicza.
W: Idź ty.
A: Nie no, ale jak ty byś zdecydowała.
W: Gdyby te badania miały być, no wiesz, to nie wiem. Pewnie bym usłyszała z 500 tych jego tekstów, ale i tak prosiłabym go, żeby to on operował.
A: Czyli zaczęłaś mu ufać?
W: Agata, w czym jak w czym, ale zawodowo, to jemu się nie da nie ufać, bo on wiedzę ma na serio dużą i teoretyczną i praktyczną. Bardzo dużo mnie nauczył.
A: Zgódź się robić tą operację. Dużo cię nauczył, poza tym będzie ją robił z tobą. On nie jest idiotą i by ci tego nie proponował tak po prostu. Przecież najlepiej zna twoje możliwości.
W: No ok, ale jak coś zawalę, a on się nie wpisze jako operator, to ty nim będziesz.
A: Co? Przecież ja bym do pierdla poszła. Nie mam kwalifikacji do wykonywania operacji chirurgicznych, a już na pewno tak poważnych.
W: Przecież wierzysz, że mnie nie oszuka i się w to wkopie jak coś zawalę.
A: Ok, a tak właściwie, to kto jest na izbie?
W: Falkowicz.
A: On cię zabije.
W: Oj tam. Kawę mu wezmę, bo on nie ma szans, że coś dostanie w bufecie.
A: Bez jaj. Jak on wchodzi, to nagle wszystko jest popsute i się kończy i to tylko jak on coś zamawia.
W: Pani Maria go nie polubiła.
A: Dobra, chodź.
W: Kawę mu miałam wziąć.
A: A no tak. Dobra, to bierz i spadam, bo mnie ukatrupi.
W: To ty też weź mu kawę.
A: Ale że dwie?
W: A co?
A: No ok.
Obie dziewczyny zamówiły po kawie i z filiżankami udały się na izbę. Gdy weszły w gabinecie nie było żadnego pacjenta.
A: Profesorze, bo ja... to znaczy my... kawę panu przyniosłam. - postawiła przed nim filiżankę.
W: I ja też. - Teraz przed Falkowiczem stały dwa naczynia z kawą.
F: Widzę, że chcecie mnie zabić zbyt dużą dawką kofeiny.
W: Kochanie. - na te słowa Agata zakrztusiła się wodą, którą piła.
W: Agata. Agata, ok?
A: Ta, tak już lepiej. Ale mogłabyś nie próbować mnie zabić.
F: Widzisz Wiki. Mnie chcesz zabić, koleżankę. I kto tu jest mordercą?
W: Jak następnym razem ktoś cię pobije, albo żuci w ciebie lampką, to dzwoń sobie do Agaty.
A: Już ci mówiłam, że jestem internistką. Nie moja działka.
F: Niestety Wiki, zadzwonię do ciebie, jak mnie ktoś pobije, albo Adam znowu rzuci we mnie tą lampką.
W: Żebym tylko nie zapomniała znieczulenia.
F: I tak zemdleję, gdy spojrzę w twoje oczy.
W: Daruj sobie.
F: Zdecydowałaś w jaki sposób mam ci się odwdzięczyć?
W: Operujemy.
F: No cóż. Liczyłem, że wybierzesz pierwszą propozycję, ale jak wolisz.
W: Za godzinę na bloku. No, ja idę przejrzeć dokumentację.
F: Czyli ja też. - oboje skierowali się w stronę drzwi.
A: A kto tą kawę wypije? - odwrócili się w jej stronę, podeszli do biurka i wzięli po filiżance.
W: Dzięki.
A: A ja?!
W: Pójdziesz do bufetu! - krzyknęła wychodząc z gabinetu.
Spóźniłam się tak zwany kwadrans akademicki, wybaczcie, ale musiałam nanieść trochę poprawek, bo jeden wyraz powtarzał się trzy razy w dwóch zdaniach i tak w kółko. Bez poprawek to by było nie do przeczytania. Wiem, że mało FaWi, ale na więcej pomysłu nie miałam.
Jak zwykle super. Twoje opo czytam z wielkim uśmiechem na ustach ;-p Czekam na kolejną część :) Ale weź jakiegoś buźaka między werdy wstaw ;-)
OdpowiedzUsuńBędzie, może jeszcze nie w następnej części.
OdpowiedzUsuńŻadnych buziakow !!!!!! Tak dalej !!!! ♥♥♥♥ MADZIK :*
OdpowiedzUsuńKomputer ci oddali, to się bierz za pisanie u siebie ! ! !
UsuńDługo to ja już tak tego nie pociągnę. Psuć tego nie chcę zbyt, ale może jak mi przyjdzie jakiś pomysł na przerwanie tej sielanki, to coś wymyślę, ale na pewno nie będą umierać, ani nie wplączę w to ślubu z Kingą. Wolę, żeby mieli do siebie zaufanie i kłócili się na ten swój chory, porąbany sposób.
UsuńCzęść świetna :) Kiedy next?? :) ;)
OdpowiedzUsuń;* Świetne.
OdpowiedzUsuńCo raz bardziej kojarzy mi się to z 50 twarzami Greya tam Christian też nosił Anastazję. I były bardzo podobne sytuacje ...
OdpowiedzUsuńNie czytałam 50 twarzy Greya więc wszelkie podobieństwa są przypadkowe.
Usuń