Wybiegła z zebrania. Na korytarzu zatrzymał ją Falkowicz.
F: Wiktoria, zaczekaj.
W: Zostaw mnie, ludzie na nas patrzą.
F: Co z tego. I tak wszyscy o nas wiedzą.
W: Kto? Kinga.
F: Oj, nie zmieniaj tematu.
W: Ja nie zmieniam tematu, bo nie ma żadnego tematu i nie ma żadnych nas.
F: Nie mogę pozwolić, żebyś popełniała zawodowe samobójstwo. Potrzebujesz walki, a nie miękiego szefa, co głaszcze cię po główce.
W: Potrzebuję ciebie, tak?! Może i tak, do cholery jasnej nie wiem! Może i potrzebuję ciebie! Ale nie wiem jakiego! Miłego, romantycznego, wrednego, wkurzającego, intrygującego, imponującego, nie wiem do cholery jasnej! Może potrzebuję prawdziwego ciebie, szkoda tylko, że takiego nie miałam okazji cię poznać! - wyrwała się i pobiegła przed siebie. Wybiegła ze szpitala i biegła sama nie wiedząc gdzie. Nie obchodziło ją, że lało, że miała całe mokre włosy i ubrania. Nic ją nie interesowało. Andrzej dogonił ją i złapał za rękę.
W: Zostaw mnie!
F: Nigdy cię nie zostawię. Nigdy nie dam ci spokoju. Nigdy nie dam ci odejść. - przyciągnął ją do siebie. - Zawsze będę za tobą chodził. Zawsze będę z tobą. Zawsze będę się o ciebie martwił. Zawsze będę cię kochał. - zaczęli się całować. Byli cali przemoczeni, ale to ich nie obchodziło. Nie interesowało ich nic. Nawet Adam, który także wybiegł za Wiktorią i krzyczał na zmianę ich imiona. W tym momencie nie liczyło się dla nich nic. Byli w swoim własnym świecie. Świecie swojej miłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, komentujcie.
To bardzo motywuje :)
Można komentować anonimowo. Ogarnęłam to jakoś.