LICZBA WYŚWIETLEŃ

wtorek, 6 maja 2014

CZĘŚĆ 69 Rozsądna nastolatka vs stary głupek, czyli Blanka vs Adam.

Wiktoria siedziała w salonie, gdy do pokoju weszła Blanka.
B: Mamo, bo ja chciałam pogadać.
W: O czym?
B: Yyy...
W: Siadaj. - dziewczyna posłusznie zajęła miejsce obok kobiety.
B: Bo...
W: Chłopak, seks, czy coś jeszcze gorszego?
B: No nie trafiłaś.
W: Mów o co chodzi.
B: Bo ja...
W: Blanka, proszę cię, wiesz,  że ja tak naprawdę nie nadaję się na matkę. Miej litość i mów. Przecież zawsze dobrze się dogadywałyśmy.
B: Bo ja... doszłam do wniosku, że fotografia..., że to jest dobre jako hobby i mnie ostatnio zaczęła ciekawić medycyna. No zabrałam Andrzejowi kilka książek...
W: Jezu, jak ja się cieszę!
B: No tak, ale ja nie mówię tego tak bez celu.
W: Słucham.
B: Bo... ja chciałabym zobaczyć jakąś operację..., ale nie tak jak teraz w komputerze. Na żywo.
W: Yyyy... Ja... nie wiem.
B: Ale czego nie wiesz?
W: Wszystkiego. - odpowiedziała niepewnie Wiki, którą porządnie zaskoczyła ta sytuacja. - Andrzej! - krzyknęła. - Andrzej! Chodź! - powtórzyła nie słysząc odpowiedzi. - Ten dom jest zdecydowanie za duży. - wyjęła telefon i zadzwoniła do Andrzeja.
W: No cześć. Mógłbyś przyjść?
F: Ale gdzie ty poszłaś?
W: Nigdzie nie poszłam. W salonie jestem. Mówiłam ci, że ten dom jest za duży.
F: Zaraz  zejdę.
W: Przynieś mi po drodze coś do picia.
F: Co się stało?
W: Wspaniała wiadomość połączona z dziwną prośbą.
F: Ale o co chodzi?
W: Andrzej, cholera, jesteśmy w tym samym domu i będziemy rozmawiać przez telefon?!
F: Idę.
W: Ok.
B: Po co go prosisz?
W: Bo nie mam pojęcia, co zrobić, bo nie mam pojęcia ile mogę zrobić, bo to on jest ordynatorem chirurgii i bo to on zawsze wie co robić.
F: Co się stało, Wiki? - spytał schodząc po schodach.
W: Blanka, możesz?
F: O co chodzi?
B: Yyy, bo ja doszłam do wniosku, że fotografia jest dobra jako hobby, no i pożyczyłam kilka twoich książek i obejrzałam kilka filmów. No i ja bym chciała zostać lekarzem. - powiedziała niepewnie.
F: To wspaniale. Wiktoria, w czym ty widzisz kłopot? To świetna wiadomość. Twoja córka na pewno będzie świetnym lekarzem, jak ty.
W: Blanka, kontynuuj.
B: Bo ja... chciałabym zobaczyć jakąś operację na żywo.
F: Yyy... - Falkowicz na chwilę się zaciął słysząc prośbę dziewczyny.
W: I to jest ten kłopot.
F: Nie, tu nie ma kłopotu. To jest dosyć prosta sprawa.
B: Ale, no proooszę...
F: Dosyć prosta sprawa, że nie zmarnujemy takiego talentu. Może ta operacja jutro o 10.00? Pan Marecki, o ile dobrze pamiętam.
W: Co?!
F: Ale o co chodzi, Wiktoria? My operujemy, Adam na asyście. Nikt się nie sprzeciwi.
W: Andrzej, to jest trudna operacja, ja sama nie jestem do niej najlepiej przygotowana, to bez komplikacji potrwa 3 godziny. Bądź, co bądź, to jest dziecko.
F: Dziecko z bardzo dobrymi genami. A ciebie jeszcze zdążę do tego przygotować, chociaż znając cię, to już możesz recytować z pamięci całą kartę pacjenta i kilka książek medycznych.
W: Tretter by nas zabił.
F: Tobie nic się nie stanie, ja będę wpisany jako pierwszy operator. Mi ze strony naszego cudnego dyrektora nic nie grozi, raczej już na odwrót.
W: Ja nie wiem co ty ćpasz, ale nie służy ci.
F: Wiktoria, zgódź się. Przecież nie można zmarnować takiego talentu.
B: No mamo. Ja już nawet kilka książek przeczytałam z chirurgii. Proooszę...
W: Masz dokładnie umyć łapy, dostaniesz jakieś ciuchy. Niczego nie dotykasz, bo jak tam się wda zakażenie, to po nas.
B: No widzisz, a ja myślałam, że mam trocinami zasypać pole operacyjne.
W: Idź ty.
B: No już. Coś jeszcze?
W: Nikomu ani słowa.  Najlepiej się nie odzywaj i uprzedzam, że tam jest niezła adrenalina .
B: I o to chodzi. Podpisać deklarację ci mam.
W: Nie. Byłby dowód, że ty tam byłaś. Andrzej, możemy iść do gabinetu. Chciałam ci jeszcze pokazać najnowsze zdjęcie pacjenta.
F: Oczywiście.
W: Co ty wyprawiasz?! Chcesz przemycać dziecko na salę operacyjną! - nie wyszli jeszcze z salonu, a Wiki już zaczęła na niego naskakiwać.
F: Wiktoria, twoja córka interesuje się medycyną. Zabrała nam kilka książek. Nie sądzisz, że powinniśmy to rozwijać, a nie negować i hamować?
W: Ale to jest cholernie trudna operacja i cholernie długa operacja.
F: Ale to jest cholernie ambitna dziewczyna, tak jak ty.
W: Co nie zmienia sytuacji, że to jest dziecko!
F: Wiktoria, ona ma 16 lat. To już nie jest małe dziecko. Jak ja sobie przypomnę co wyprawiałem w jej wieku, to to jest naprawdę grzeczne i poukładane dziecko.
W: Co ty niby takiego wyprawiałeś?
F: O tych czasach lepiej zapomnieć. To od nauki czego zaczniemy? - spytał całując szyję Wiktorii.
W: Wiesz. Anatomia mi z głowy wyleciała. Kompletnie nie pamiętam tego rozdziału z układu rozrodczego. - Wiktorii nagle poprawił się humor.
F: Z chęcią odświeżę pani pamięć, pani doktor. - odpowiedział wciąż ją całując.
W: Chyba będę musiała skorzystać, profesorze. Oczywiście tylko dla dobra pacjentów.
F: Jakże by inaczej. - Powiedział prowadząc ją do sypialni.

Następnego dnia.
W: Blanka, jedz szybciej. Musimy jechać.
B: Już, już. - powiedziała wychodząc z kuchni jednocześnie dojadając kanapkę.
F: Szczęście się do nas uśmiecha. Mam wspaniałą wiadomość.
W: Niby jaką?
F: Trettera dzisiaj nie ma do 14.00
W: Chociaż tyle dobrego. Jedziemy.
B: Ok.
Pojechali do szpitala i weszli do lekarskiego.
W: Dobra. Ja zakładam swoje śliczne, niebieskie wdzianko, Blanka, chodź tu lepiej ze mną, bo zaraz ktoś doniesie Tretterowi.
F: A ja bym nie mógł iść z tobą?
W: Ty lepiej idź jej załatwić jakieś ciuchy.
F: Jaki rozmiar?
B: S
F: Nie ma czegoś tak małego.
W: Jest. Będzie gdzieś na dnie w magazynie. Ja i Agata bierzemy.
F: No tak, jakżeby inny rozmiar mogła nosić pani doktor.
W: Nie błaznuj.
F: Ja błaznuję?
W: A może ja?
F: Za 10 minut w gabinecie.
W: Nie zostawię jej tu samej.
F: Wiktoria, mi naprawdę wystarczy samo to, że jestem z tobą. Biurko w gabinecie nie jest najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę, że tam są wielkie okna.
W: Dlaczego on tak lubi mnie wkurzać?
F: Jeśli nie kojarzysz, to to jest nawet moim hobby.
W: Idź ty już, bo chwilę zajmuje dokopanie się do tak rzadkich strojów.
F: Oczywiście.

10 minut później, gabinet.
Adam wpada do gabinetu.
A: Co ona tu robi?!
F: Dzień dobry, też miło mi cię widzieć, u mnie wszystko w porządku.
A: Dzień dobry, miło mi cię widzieć, wszystko u ciebie w porządku? - szybko wyklepał formułkę.
F: Dzień dobry kochany bracie. Też bardzo miło mi cię widzieć. Chyba zaczynasz łysieć. Nie widzieliśmy się od kilku dni, a mam wrażenie, jakbym cię nie widział  przynajmniej od roku. Wyrosłeś strasznie. Jakby się tak głębiej zastanowić nad Twoim pytaniem... - mówił powoli chcąc zdenerwować Adama.
A: Co ona tu robi?! - przerwał mu.
F: Adasiu, są grzeczniejsze zwroty. - poprawił
A: Dlaczego cudowna córeczka naszej wspaniałej i walecznej pani doktor Consalidy siedzi u ciebie w gabinecie?!
F: Ponieważ cudowna córeczka  MOJEJ wspaniałej i walecznej doktor Consalidy będzie dziś obserwować prowadzoną przesz nas operację.
A: Co?!
F: Zgodziłem się, żeby Blanka patrzyła jak operujemy.
A: Co?!
F: Adam, czy tobie się płyta zacięła?
A: Jak możesz wpuszczać dziecko na salę operacyjną?! Czy ty zidiociałeś, czy już zawsze taki byłeś?! Jakim trzeba być kretynem, żeby wpuszczać nastolatkę na blok?!
F: Czy ty się zbyt nie zapędziłeś z określaniem mnie?
A: Jak można...!
F: Ja jestem ordynatorem oddziału chirurgicznego i ja jestem formalnie pierwszym operatorem. A ty drogi bracie trzymasz haki.
A: Co to znaczy formalnie?!
F: Że masz teraz z tond wyjść i za 20 minut być na bloku. Chyba nie muszę ci przypominać jak się odsącza krew z pola. Jeżeli jednak, to zajrzyj do jakiejś pielęgniarki. Ona z chęcią ci to wytłumaczy, o ile wcześniej nie wylądujecie w składziku na miotły.
A: Myślisz, że nie słyszałem o tobie, Wikuni i tym małym incydencie w...
F: Starczy, Adam. Idź się przewietrzyć, uspokoić przed operacją, bo w końcu jak się ktoś bardzo postara, to odsączanie krwi też spartaczy. - powiedział otwierając przed Adamem drzwi.
A: Najgorszy człowiek na  świecie.  -  wysyczał wychodząc z gabinetu.
F: Też cię kocham braciszku.
F: Dobrze, Wiktoria, czegoś nie wiesz, jakieś pytania?
W: O co chodzi z pierwszym operatorem formalnie?
F: Praktycznie ty nim będziesz. Nie chcę cię wpisywać w dokumentacji, w razie, gdyby wyszło, że Blanka tam była.
W: W ogóle, to dlaczego Adam jest na asyście. Przecież to mogłaby robić stażystka.
F: Ważny pacjent.
W: Kolejny wart fortunę, czy ten dla odmiany ma coś na nas?
F: Błąd. Brat mojego przyjaciela.
W: Ty masz przyjaciół?
F: Wiktoria...
W: No co? Brata nie traktujesz najlepiej.
F: A nie słyszałaś jego wypowiedzi?
W: Dobra, ja idę na blok. Chodź Blanka. Przebierzemy się.
F: Ja sprawdzę tylko czy wszystko dobrze z pacjentem, bo nie wiem czy Adam pamiętał o tym jakże trudnym zadaniu powierzonym mu prze mnie.
W: Ok. My idziemy.

Przebierały się, gdy do pomieszczenia wszedł profesor.
B: Mógłbyś się na mnie nie patrzeć.
F: Nie jestem pedofilem. Bardziej interesuje mnie twoja mama.
W: Zamknij się.
F: Wiktoria - upomniał ją.
W: Czy mógłbyś z łaski swojej zamknąć tą swoją piękną buźkę.
F: Już lepiej.
W: Tsa. - założyła szybko na siebie spodnie.
Ad: Heja! - do przebieralni wpadł uradowany Adam.
F: Nie ciesz się tak.
Ad: Niby czemu?
F: Bo nie jesteś w lunaparku. Co ci mówiłem?
Ad: Spokój, powaga, rozwaga i inne bzdury.
F: Nie bzdury tylko cechy dobrego chirurga, których ty nie posiadasz.
Ad: Czy ty mi coś imptujesz?!
F: Mówi się imputujesz jeśli już.
Ad: Co za różnica?!
F: Zasadnicza. A teraz spokój. Wdech, wydech.
Ad: Człowieku, ja będę zaraz operował, nie rodził!
F: Spokój, Adam. Tylko spokój może nas uratować.
Ad: Kto ci takich bzdur do łba nawciskał?!
F: To nie są bzdury. A jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to to są słowa profesora Szczepkowskiego.
Ad: Twój mentor?
F: Każdy swojego miał. Przebieraj się.
B: Idziemy?
Ad: Zostań. Rozluźnimy się przed operacją. Śliczna jesteś. - Blanka spojrzała na niego z obrzydzeniem.
B: W twoich snach.
Ad: W snach już dawno to robiliśmy.
F: Adam, opanuj się. Masz już opinię starego erotomana. Właśnie pracujesz na pedofila.
Ad: A tobie się nie podoba? Przecież zawsze takie lubiłeś.
F: Po pierwsze jestem z Wiktorią, po drugie, to jest córka Wiktorii i po trzecie najważniejsze, to jest dziecko. I po kolejne, jak masz ochotę, to wiesz gdzie iść zamiast wymyślać gwałty.
Ad: Nie oszukuj się. Ona nie jest dzieckiem.
F: Nie jestem twoim ojcem, żebym miał teraz ci to tłumaczyć. Powiem tylko w prosty sposób, jeśli jej dotkniesz, urwę ci łeb. Myślę, że przekaz był na tyle prosty, że zrozumiałeś. Słów, które są dla ciebie archaizmami też nie użyłem, więc  chyba dotarło.
Ad: Ale jest seksi.
B: Zamknij się bałwanie.
Ad: Jest.
F: Jak to lubią teraz mówić, ogarnij się. Myślę, że zrozumiałeś. Blanka chodź, na wszelki wypadek. Jego idioctwo jest nieprzewidywalne.
B: Jasne.

W myjni.
Ad: W sumie, to ty tu jesteś niepotrzebny. Dalibyśmy sobie sami radę z Wiki.
F: Czy to samo powiesz rodzinie pacjenta przy akcie zgonu?
Ad: Spoko...
F: A tak przy okazji, to czy ty zapomniałeś procedur?
Ad: No nie.
F: Tak więc powinieneś wiedzieć, że przy tym zabiegu potrzebnych jest dwóch operatorów i asysta. Jeżeli ty chcesz być na asyście, to gdzie osoba do trzymania haków?
Ad: Myślałem, że wspaniała córeczka Wikusi.
F: Adam, takie żarty to nie ze mną. Miałeś gówniarzu kogoś załatwić.
Ad: OK! Idę!
F: Stój, kretynie. Zadzwoń, nie będziesz biegał po szpitalu.
Ad: Kogo sobie szanowny pan profesor życzy?
F: Pani Ola.
Ad: Ta blondi, co ją ruchał Zapała?
F: Słownictwo, Adam!
Ad: Oj tam. Ona, czy nie ona?
W: Ona. Dzwoń czym prędzej. Pacjent na stole.
Ad: Ten no, telefon mi padł.
F: Jak być głupim i nieodpowiedzialnym? Robić to co Adam!
Ad: Eee tam.

Godzinę później.
F: Adam, odsączaj tutaj.
Ad: Oki. Maczak. - Wziął narzędzie od instrumentariuszki.
F: Co robisz?! - wrzasnął gdy Krajewski uszkodził tętnicę.
Ad: Eee sory...
F: Ssanie!
W: I serwety!
F: Adam do cholery! - wrzasnął gdy chłopak ślepo patrzył się w pole operacyjne nic nie robiąc.
Ad: To przez Wiki oczy. Śliczna.
W: Adam! - wrzasnęła i dopiero wtedy chłopak wziął się do roboty.

Pół godziny później.
F: Jak można uszkodzić tętnicę maczakiem?! I to tak mocno! Skalpelem bym tak nie uszkodził tętnicy, jak ty głupią pęsetą! - od pół godziny tamowali krwawienie - Trzeba to będzie zszyć.
W: Za mocno krwawi.
F: Widzę. Zalewa pole, nie damy rady.
W: To co mamy robić?!
F: Niech się wypowie ten, który uszkodził tętnice pęsetą!
Ad: No ja nie wiem! Ja bym zadzwonił po Falkowicza! Kto tu jest naczyniowcem?!
F: A gdyby Falkowicz był akurat na drugim końcu świata?
Ad: To po Consalidę! Nie mów mi, że oboje bylibyście na drugim końcu świata!
F: Ty będziesz. Dostaniesz kopa w dupę to zmądrzejesz!
Ad: Zrób coś do cholery!
F: Chciałeś się wykazywać, to proszę bardzo! Wykazuj się!
Ad: Ja nie umiem! Andrzej, do cholery, pomóż!
F: Zawsze ci pomagam, gówniarzu. - poprosił odpowiednie narzędzia i po kolejnej półgodzinie udało im się to jakoś opanować, im a raczej profesorowi, bo w tej sytuacji wymiękła nawet Wiktoria, która tylko pomagała nie wiedząc nawet w jaki sposób Falkowicz chce to opanować.

Weszli do myjni.
Ad: Andrzej, bo...
F: Jeżeli nie chcesz, żebym cię za chwilę zabił, to radzę ci się nie odzywać.
Ad: No bo ja...
W: No bo ja co, kretynie jeden?!
Ad: Blanka, oni tak zawsze?
B: Nie jestem może lekarzem, ale takich błędów chyba nie powinieneś popełniać.
Ad: W dupie z wami.
F: Za kwadrans masz być w gabinecie.
Ad: Może.
F: Adam, kretynie!
Ad: Oki. Nara. - wyszedł z myjni.
W: Co za debil, co za ciołek, co za palant.
F: Mam identyczne wrażenia. Przyjdź też za chwilę.
W: A mogę ją...
F: Jak chcesz. - wyszedł z myjni.
B: Nieźle.
W: Nieźle jest jak oni się pokłócą. Tym razem Adam mógł kogoś zabić.
B: On jest na haju?
W: Domyślam się, że tak. Andrzej też się domyśla i może być niewesoło jak to sprawdzi.
B: Yhm.

Po kilku minutach obie dziewczyny siedziały na krzesłach w gabinecie. W pewnym momęcie wpadł tam Adam i stanął przy krześle Blanki.
Ad: Może być tak... ?!
B: Ok. - dziewczyna chciała wstać.
F: Siedź. On postoi.
Ad: Słucham?! Jakaś gówniara ma sobie siedzieć, a ja stać nad nią?!
F: To ty jesteś gówniarzem. Słucham, co masz na wytłumaczenie tego, że uszkodziłeś tętnicę pęsetą?
Ad: Boże... każdemu się może zdarzyć. Walne się na kanapę.
F: Nie, nie walniesz się na kanapę. Będziesz stał. I nie każdemu się może zdarzyć. Stażystce by się nie zdarzyło, Blance by się nawet nie zdarzyło. Czy ja ci powierzyłem naprawdę zbyt odpowiedzialną funkcję, czyli odsączanie krwi gazikiem za pomocą pęsety?!
Ad: To może teraz ona ma mnie zastąpić?!
F: To nie był by wcale zły pomysł. Zatrudnić mądrą nastolatkę, albo starego debila który ćpa. Kogo wybrać?
Ad: Nie ćpam!
F: Doprawdy? - profesor wyjął latarkę i zbadał jego źrenice - Ćpasz gówniarzu.
Ad: I co?! Powiedziała ci to ta twoja durnowata latareczka?!
F: Rozumiem iż teraz podważasz moje, a jednocześnie swoje własne metody? Pamiętaj, że nauczyłem cię tego samego.
Ad: Tak, bo wszystko jest twoją zasługa. Może ci pomnik postawić?
F: Obejdzie się. Przestań ćpać i to wystarczy.
Ad: Weź się odwal.
F: Nie, nie odwalę się. Od dziś masz zablokowane konto.
Ad: Słucham?!?!?!
F: Będziesz miał ograniczone wydatki i spowiadał się z każdej złotówki.
Ad: Nie będę pracował.
F: Doprawdy? Adam, znamy się tyle lat, dobrze wiesz, że mam na ciebie haka, bo zawsze mam.
Ad: Jesteś beznadziejny.
F: Widzisz, ty tego nie doceniasz. Mojej troski o ciebie, mojego zaangażowania w twoje wychowanie...
Ad: Nie wkurzaj mnie już bardziej.
F: To powiedz mi co mam zrobić, żebyś przestał ćpać?
Ad: Daj z trzy stówki.
F: Adam.
Ad: Oj no weź. Chce ci się mnie kontrolować na każdym kroku? Nie będę ćpał.
F: Jeszcze raz zobaczę cię na haju i wylecisz na drugi koniec świata.
Ad: Kobiety są na całym świecie.
F: Adam.
Ad: Ehe... To mogę już...?
F: Nie.
Ad: To co mam robić?
F: Postoisz sobie tutaj.
Ad: Co?
F: Cicho, bo zamienię to na klęczenia na grochu.
Ad: Matko Boska.
F: Nie jestem nią.
Ad: O Boże...
F: Już lepiej. To może jakiś obiad, drogie panie?
W: W sumie. Zamówimy coś?
B: Może pizza? - spytała z nadzieją.
F: Niech będzie.
B: Dla mnie wegetariańska.
W: Ja poproszę jakieś owoce morza, czy co my wtedy jedliśmy.
Ad: Dla mnie...
F: Cicho. Stój w miejscu.
Ad: Ale no...!
F: Cicho.

Godzinę później kończyli jeść pizzę, a Krajewski dalej stał w miejscu patrząc z zazdrością na jedzenie.
Ad: Nogi mnie już bolą... - jęknął.
F: A mnie serce boli, drogi braciszku, jak widzę jak się niszczysz narkotykami. - usłyszeli głośne pukanie i do gabinetu wpadł wściekły Tretter.
T: To prawda?! Jak pan mógł wpuścić dziecko na blok?!
F: Jakie dziecko? Nie rozumiem, o czym pan mówi, dyrektorze. - Falkowicz postanowił udawać głupiego.
T: To dziecko! - pokazał na Blankę.
F: Panie dyrektorze, żadne dziecko nie przebywało na sali operacyjnej. Blanka siedziała w gabinecie i czytała książki. Prawda?
B: Tak.
F: Widzi pan.
T: Na sali operacyjnej było dziecko.
F: Dowody poproszę. - wyciągnął rękę w stronę Trettera.
T: Dr Zapała... - zaczął.
F: A przepraszam bardzo, dr Zapała nie jest wiarygodnym świadkiem, nieprawdaż? Mści się na mnie za śmierć swojej ukochanej prostytutki.
T: A pan ma świadków?
F: Oczywiście, że tak. Na sali była obecna dr Consalida i dr Krajewski. Czy pan mi nie ufa? - spytał udając oburzenie - Dyrektorze, zaufanie to podstawa w zgranym zespole. Wymagamy zaufania lekarzowi od pacjenta, a sami sobie nie wierzymy? Dyrektorze, to jest poważny problem. Uważam, że w szpitalu powinny być przeprowadzone zajęcia integrujące wszystkich pracowników. Można by także wykonywać proste ćwiczenia. Kojarzy pan na pewno ćwiczenie, właśnie na zaufanie, polegające na tym, że pan się przewraca do tyłu, a ktoś, na przykład ja, ma pana złapać. - Bądź nie złapać. - pomyślał - Z wielką chęcią spróbuj. Mam nadzieję iż poważnie podejdzie pan do sprawy. Jak mawiał pewien filozof... - wyprowadził dyrektora z gabinetu  i zatrzasnął za nim drzwi - cel uświęca środki. - dokończył gdy Trettera nie było już w gabinecie.
W: Ty umiesz z wszystkiego wybrnąć. - powiedziała z podziwem.
Ad: Mogę już usiąść? - spytał z nadzieją.
F: Stoisz.
Ad; Daj chociaż pizzy.
F: Nie.
Ad: Przecież ty tego już nie jesz i to wyrzucisz!
F: Dokarmiam psy.
Ad: Czemu ci nie wierzę?
F: Jesteś człowiekiem małej wiary.
Ad: Ty niby dużej?
F: Oczywiście, że tak.
Ad: To niby w co wierzysz?
F: Wierzę w Boga, ojca wszechmogącego, stworzyciela nieba i ziemi i tak dalej.
Ad: Nie kpij sobie ze mnie. Skąd ty to znasz?
F: Rozsądny człowiek ma wiedzę na każdy temat.
Ad: To kto to jest Shakira?
F: Pytanie godne filozofa.  Shakira Isabel Mebarak Ripoll urodziła się w 1977 w Barranquilli To kolumbijska piosenkarka popowa, autorka tekstów, muzyk, producent muzyczny, tancerka i filantrop.
Ad: Ty się tym interesujesz?
F: Interesuję się wszystkim.
Ad: A co to jest... seks analny?
F: Adam, zostaw może ten temat w spokoju.
Ad: Nie wie.
F: Co za głupi człowiek.
Ad: Jak się wsadza w dupe...
W: Adam!
F: Kochany braciszku, myślę, że obejdziemy się bez twych tłumaczeń. Masz jeszcze jakieś pytania.
Ad: A kto... napisał "Lalkę"?
B: To, to ja wiem.
F: Moment. Może Adaś zabłyśnie wiedzą?
Ad: Mickiewicz?
F: Bolesław Prus.
Ad: A co to jest...
W: Długo się jeszcze będziecie licytować?
F: A masz ochotę na jakiś wspólny wieczór?
W: Z dokumentami.
F: Zajmę się tym później.
Ad: Złamię cię.
F: Nie sądzę.
W: Ja idę popaplać z Woźnicką. - pocałowała profesora w policzek - Blanka?
B: Ja do bufetu.
W: Pa.
F: Jedziesz do domu, czy na nas zaczekasz?
W: Nie wiem, pa. - wyszły z gabinetu.
Ad: Co to znaczy, zajebiście?
F: Że ten kto to mówi, używa wulgaryzmów i nie ma kultury.
Ad: Nie dramatyzuj. A co to jest mama?
F: Słucham?
Ad: Co to jest mama?
F: Czy ty musisz zadawać pytania dla idiotów?
Ad: Ktoś kogo ty nigdy nie miałeś. - zaczął się śmiać.
F: Twoje żarty nie są śmieszne.
Ad: A co, raniące?
F: Tak, bardzo, zaraz się rozpłaczę.
Ad: Serduszko zabolało? Nie miał mamusi, biedactwo.
F: Tylko dlatego, żebyś ty ją miał. Wyjdź mi z gabinetu.
Ad: Nie wiesz, kto to jest matka. A ja pędzę do swojej na obiadek.
F: Jesteś bezczelnym gówniarzem. Wynoś się!
Ad: Nigdy nie miałeś matki, ani ojca.
F: Mylisz się. To ty przez 30 lat żyłeś z rodziną, która tak na prawdę nie była twoją rodziną i cię okłamywała.
Ad: A ty z pijaczką. Mieszkałeś na klatce schodowej czy na śmietniku?
F: Zapędziłeś się odrobinę. I w ten sposób ośmieszasz właśnie siebie. Mając wszystko nie osiągnąłeś nic.
Ad: A ty biedny byłeś sam. Nie miałeś do kogo się przytulić...
F: Ale teraz mam kogo walnąć w pysk i dziwię się, że jeszcze tego nie zrobiłem.
Ad: Trafiłem w czuły punkt? Nigdy nikogo nie miałeś. Zawsze byłeś sam, całkiem sam. Nie chcieli cię,  wzięli mnie.
F: Chroniłem cię, pomagałem ci całe życie. Traciłem majątek, czas i nerwy. Żałuję, że kiedykolwiek cię poznałem. Wierzyłem, że zmądrzejesz, byłeś tylko dzieckiem, ale ty tylko zgłupiałeś. Zapomnij o pracy, zapomnij o mnie, zapomnij o tym, że kiedykolwiek się spotkaliśmy! Ćpaj sobie, zadłużaj się. Niech cię ta mafia zabije. Wynocha z tond!
Ad: Co ty...
F: Won!
Ad: Czy ty zwario...
F: Wynoś mi się z życia! Mam cię dość. Ciebie, twojej głupoty i wszystkich kłopotów z tobą związanych. Nie potrzebuję cię. - coś nim pękło. Zawsze starał się tolerować głupotę Krajewskiego i jego totalny brak kultury, ale najzwyczajniej w świecie, miał go dość. Co miał z tego? Wieczne kłopoty, niewdzięczność Adama i jego głupie żarty oraz zbędne wydatki. A korzyści? Zero.
Ad: A ja nie potrzebuję ciebie!
F: Szkoda, że mi tego nie powiedziałeś jakieś 15 lat temu!
Ad: Wyżywasz się. Wyżywasz się cały czas na wszystkich za to, że ci się nie ułożyło. I co, biedactwo samo sobie musiało radzić?
F: Won. Nie słyszałeś?! Wynoś się i nie waż się wracać. - otworzył przed nim drzwi.
Ad: Idź szukaj mamusi... na cmentarzu ewentualnie. - Krajewski wyszedł z gabinetu. Falkowicz usiadł z powrotem na skórzanym fotelu. Nalał sobie whisky i wypił od razu całą szklankę. Odstawił szkło i butelkę na dalszą część biurka i położył głowę na blacie. Przynajmniej się go pozbyłem. Gówniarz jeden. Zresztą nieważne. Wiktoria jest najważniejsza. - pomyślał. Do gabinetu weszła Woźnicka.
Ag: Eee... - profesor podniósł głowę z blatu i przełożył butelkę z alkoholem i szklankę za biurko - Szukam twojego braciszka. Podobno tu był.
F: Był. Tak samo jak BYŁ moim bratem.
Ag: Wykląłeś Krajewskiego?
F: Masz do mnie jakąś sprawę?
Ag: Co on zrobił?
F: Nieważne. Teraz nie wiem, gdzie jest, ale od jutra możecie go szukać gdzieś w Skandynawii, bo tam go wyślę.
Ag: Ja tam zawsze jestem za pojednaniem.
F: A ja za pozbyciem się insektów.
Ag: On jest głupi, ale... w pewnym sensie to dobry chłopak.
F: Zdecydowanie. Ty chyba niedługo będziesz mieć aureolę nad głową.
Ag: Może go odeklniesz?
F: Poszukaj go w lekarskim.
Ag: Okey, zrozumiałam, że nie chcesz moich durnych rad. Wiki pojechała z Blanką do domu. Do widzenia.
F: Do widzenia. - blondynka wyszła z gabinetu.

Ag: Co jest stary? - spytała wchodząc do lekarskiego i widząc Krajewskiego chodzącego w kółko po pokoju.
Ad: Nagadałem Falkowiczowi.
Ag: To wyjaśnia dlaczego powiedział, że byłeś jego bratem.
Ad: Wyklął mnie?
Ag: Yhm.
Ad: Boże, aż mi głupio. Przegiąłem, naklepałem takich rzeczy, że jakby mi ktoś coś takiego powiedział to bym się chyba rozbeczał i do końca życia się do niego nie odezwał.
Ag: No cóż, Falkowicz pozostał na wyklęciu cię i whisky. Co żeś powiedział?
Ad: Że nigdy nie miał rodziny. I że nie miał matki. No i że go nikt nie chciał. I że mieszkał na śmietniku z pijaczką.
Ag: A on?
Ad: Że żałuje, że mnie poznał i żebym o nim zapomniał i zniknął mu z życia.
Ag: I?
Ad: I mnie wyrzucił z gabinetu. A ja...
Ag: Nie lubię dawkowania emocji. Ty co?
Ad: A ja powiedziałem, żeby poszedł szukać mamusi na cmentarzu.
Ag: Adam. - Woźnicka złapała się na głowę.
Ad: Nie myślałem...
Ag: Czy ty kiedykolwiek myślisz?! On ci pomagał całe życie, ratował cię! Ty wiesz co musi czuć człowiek, który...?!
Ad: Nie wrzeszcz na mnie.
Ag: To co? Mam pogłaskać cię po główce i powiedzieć "biedny Adaś"?
Ad: Pomóż mi żeż.
Ag: Jak ja mam ci niby pomóc?
Ad: Nie wiem! Upiecz tort na przeprosiny.
Ag: Sory, ale to są sprawy między wami. Szczerze mówiąc dziwię się, że tylko cię wyklął zamiast zabić.
Ad: Boże, pomóż mi. Ja nie chciałem, żeby tak wyszło. On powiedział, żebym się wynosił i nie warzył wracać.
Ag: Już się nie dziwię, że mnie wyśmiał, jak powiedziałam, że "dobry z ciebie chłopak".
Ad: Ale Aga, ja nie chciałem, żeby tak wyszło. Zadzwonię do Wiki, ona może...
Ag: Nie! Nie plącz w to Wiki. Falkowicz na ogół nie lubi mieszania całego świata we wszystko.
Ad: To co ja mam zrobić?
Ag: Iść tam.
Ad: I co powiedzieć? Sory, jestem głupi. To co, odeklniesz mnie?
Ag: Nie wiem.
Ad: Przecież on mnie albo zastrzeli, albo udusi, a w najlepszym wypadku wypchnie z pokoju. Pójdź ze mną.
Ag: Nie!
Ad: No ale ciebie nie wypchnie. No i nie udusi mnie przy świadku.
Ag: Brat to zawsze brat.
Ad: Ale ty jesteś siostrzyczką.
Ag: Ja bym się tak w życiu nie zachowała.
Ad: On mnie nienawidzi. Może ty byś poszła... jakoś to załagodziła.
Ag: Adam, ja tu nic nie mam do powiedzenia. Ty idź.
Ad: Chodź ze mną.
Ag: Ale no... - próbowała się sprzeciwić.
Ad: Proszę. Ja sam nie dam rady.
Ag: Ale...
Ad: No proszę.
Ag: Okey, ale ja się nie odzywam. I tak już powiedział, że niedługo będę chodziła z aureolą nad głową.
Ad: Chodź.
Stali pod drzwiami gabinetu.
Ag: No?
Ad: Boję się bardziej niż przed LEPem, który kupił mi Falkowicz. - zapukał.
F: Proszę. - powiedział niechętnie. Nie miał ochoty na więcej gości dzisiejszego dnia. Wolałby dotrwać do końca dyżuru uzupełniając w samotności dokumenty i spędzić wieczór z Wiktorią - Jeżeli chcesz pieniędzy, to uświadom sobie, że nie jestem bankomatem.
Ad: Nie no, bo ja chciałem cię przeprosić... bo to musiało cię zaboleć... - chłopak liczył, że na tym przerwie i ktoś się odezwie, ale wszyscy byli cicho - No sory za tych rodziców. Przegiąłem.
F: Coś ci powiem gówniarzu. - wstał zza biurka i podszedł do Adama - Jesteś głupim, niewychowanym, rozkapryszonym debilem. Miałeś rodzinę, miałeś pieniądze, miałeś możliwości. Zmarnowałeś to wszystko.
Ad: Nie miałem rodziny tak samo jak ty.
F: Miałeś. Krajewska jest twoją matką i doceń to wreszcie do cholery!
Ad: Ona nie jest...
F: Jest! Nie doceniasz niczego. Zawsze chciałeś więcej i więcej. Nigdy nie doceniałeś swojej rodziny.
Ad: Ona nie jest moją matką.
F: Nawet tak nie mów. Są pewne granice przyzwoitości i lepiej ich nie przekraczaj.  Ja jej mogę nienawidzić za to, że nie pozwalała nam się spotykać, ale i tak ją szanuję, bo nie każdy wytrzymałby z tobą tyle lat.
Ad: Ona nie jest moją matką. - powtórzył.
F: Jest. I teraz pójdziesz, kupisz wielki bukiet kwiatów i ją przeprosisz.
Ad: Co?!
F: To. Doceń wreszcie to co miałeś. 
Ad: Miałem matkę, która mnie oszukiwała i nie była moją matką.
F: Miałeś kochającą rodzinę, kochającą matkę i obracałeś się w kręgu ludzi, którzy zrobiliby dla ciebie wszystko, a nie wokół ludzi, którzy najchętniej by cię zabili.
Ad: Przepraszam.
F: Zmądrzej zamiast przepraszać. A teraz już do matki i ciesz się, że ją masz. I ja to sprawdzę.
Ad: To jestem twoim bratem?
Ag: Chciał upiec tort na przeprosiny.
F: A to jest świetny pomysł.
Ad: Dobra, upiekę ci ten tort, ale nie wiem, czy będzie jadalne.
F: Ale nie mi. Do mamy pójdziesz. 
Ad: No ale...
F: Jeszcze trochę i ci karzę śpiewać utwór Brodzińskiej.
Ad: Mamo, tęsknię wciąż do ciebie. Słońce lśni na niebie i tak mi brak moich snów. Mamo, wołam twoje imię. Wiem, że jesteś przy mnie, jak za dawnych lat. - zaśpiewał w miarę swoich możliwości.
F: Skąd ty to znasz?
Ad: Jestem wszechwiedzący.
F: Tak, skoro masz taki talent do śpiewu, to myślę, że pani Krajewska będzie zadowolona z koncertu.
Ad: Już nie przesadzaj.
Ag: Nie wyszło tak źle.
F: Bał się przyjść sam?
Ad: No niestety. Tylko ty się niczego nie boisz. Chyba, że boisz się samego siebie.
F: Idź już i ja to wszystko sprawdzę.
Ad: A ona nie musi pojechać do mamusi? Nie miały kontaktu odkąd Aga wyjechała na studia.
Ag: O nie, w życiu.
F: Rodzina jest zawsze rodziną. Znienawidzoną, ale zawsze jakąś.
Ad: A gdyby do ciebie przyszła ta pijaczka ta, no...?
F: Ta pijaczka już nie żyje. Zaćpała się na śmierć. Miałem przyjemność stwierdzenia zgonu.
Ad: Ile ty miałeś lat.
F: 16.
Ad: Co zrobiłeś?
F: Poszedłem sobie.
Ad: Wrednota do potęgi entej. Ja płakałem nad złotą rybką. Ale potem mama powiedziała, że ona tylko tak wypłynęła na sen na górę i jak spałem, wymieniła ją na nową i powiedziała, że to ta sama. Ale chyba muszę uwierzyć w rybki. Tylko nie wiem w którą. 
Ag: A co chciałeś?
Ad: Mieć brata.
F: Już daruj sobie te wzruszające historie.
Ag: Ja chciałam mieć siostrę. - spojrzała na nich - Prawie się udało.
F: No tak, prawie. 
Ad: A ty nie nienawidziłeś czasem mojej matki?
F: A ja mogę jej nienawidzić. To twoja matka. Jak już sam stwierdziłeś, mnie nikt nie chciał. Mówi się trudno. Ja jadę do Wiktorii, Adam do mamy... a Agata szukać siostry.
Ad: To odeklniesz mnie?
F: Zobaczymy. Zamkniesz. - wręczył Krajewskiemu klucz od gabinetu i wyszedł z pomieszczenia.
Ad: Jakoś się nie gniewał.
Ag: Rodzeństwo się nigdy na siebie nie gniewa. Do matki jedź.
Ad: Tak, tak. Moment... - zaczął grzebać w szafkach.
Ag: Dopiero cię odeklnął, a ty chcesz żeby cię wyklął za grzebanie w szafkach?
Ad: Przecież go tu nie ma.
Ag: Z tego co wiem, są kamery. - pokazała na niewielkie urządzenie w rogu.
Ad: Cholera. Przepraszam. - pomachał w stronę kamery.
Ag: Debil.

Czego przykładem jest ta historia? Na pewno nie rodzeńskiej miłości. Wniosek jest prosty, Falkowicza się nie da załamać, czy zasmucić. Umie grać, knuć, kombinować, tylko nie zawsze w swoim interesie. Nie zabolały go słowa Adama, miał świadomość tego wszystkiego i było to zwykłą prawdą. Najbardziej w tym wszystkim denerwowało go zachowanie Krajewskiego. Ten chłopak był po prostu niewychowany, mimo iż do tego przykładali dużą wagę i jego adopcyjni rodzice i brat. 

W: Cześć. Co ty tak późno? Dużo tych głupot Adam wymyślił?
F: Oj tak.
W: Zagiął cię?
F: W pewnym sensie.
W: To znaczy?
F: To znaczy, że cię bardzo kocham. - pocałował kobietę
W: Ja ciebie też, ale coś tu jest nie halo i ja to wywęszę.

23:00 
Pod dom podjechał czarny samochód. usłyszeli dzwonek do drzwi. 
W: Zobaczę kto. - oznajmiła wstając z kanapy.
Ad: Mogłabyś spytać Falkowicza, czy  w końcu mnie odeklnie? Upiekłem ten tort, mama mówi, że dobre. Przeprosiłem ją i kazała mi teraz tu przyjechać i was poczęstować tortem.
W: Poczekaj chwilę. - wróciła do salonu - Andrzej, Adam przyszedł i pyta, czy go odeklniesz i przyniósł ci jakiś tort.
Ad: Hej. - Krajewski wszedł do pokoju - Dasz jakieś talerze, Wiki? Weź to. - dał jej pudełko z ciastem.
W: Okey. - powiedziała bez przekonania i poszła do kuchni.
Ad:To odeklniesz mnie?
F: Domyślam się, że za tydzień znowu cię wyklnę, ale tak.
Ad: Jupi! A dasz trzy stówki?
F: Nie.
Ad: Eeee trudno.
W: Dobra, próbujemy. - Consalida przyniosła ciasto - Przecież to jest niejadalne!
F: I na tym polega miłość matki. Zawsze mówi, że wszystko jest pyszne i to je.
Ad: Super. Czyli gdybym dał jej surowe jajko posypane mąką też by zjadła?
W: Nie wiem, ja katowałam swoją mamę surowymi babeczkami.
Ad: Przecież ty umiesz piec.
W: Pięć lat miałam.
F: No tak. Wesoło.
Ad: Dobrze, że mnie odkląłeś,  bo mama mi powiedziała, że mnie wyklenie, jeżeli ty mnie nie odeklniesz.
W: Co wy żeście odstawili?
Ad: Andrzej mnie wykluł. - profesor i Wiktoria wybuchli śmiechem.
F: Wykluwają się ptaki z jajek. Chyba wyklął.
Ad: Tak, tak. No to, Andrzej  mnie wyklął, ale teraz już odeklnął.
W: Ja wolę nie wnikać.

Ta część wydaje mi się jakaś... dziwna. Takie są moje odczucia. Mam nadzieję, że coś tam Wam się tu spodobało. Obiecuję, że w następnej części coś się zacznie dziać i już nawet mam na to pomysł.


4 komentarze:

  1. Trochę dziwne i poplątane ,ale mimo wszystko bardzo fajne....Adam to już naprawdę dna dotknął..... Next !!

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem ci, iż mi się wydaje, ze Krajewski to jednak ma n13, a nie 3 lat. Te jego teksty i zachowanie dowodzą tylko i wyłącznie jego głupoty..:)) Czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  3. Żeby pogadać z Krajewskim to trzeba się chyba zniżyć do poziomu podłogi..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej do poziomu źródeł wód termalnych, albo dna morza...

      Usuń

Proszę, komentujcie.
To bardzo motywuje :)
Można komentować anonimowo. Ogarnęłam to jakoś.