Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednimi opowiadaniami. Przepraszam za błędy, bo trochę ich na pewno jest. Mam nadzieję, że długością wam pasuje.
Pojechali do jego domu. Wysiedli z samochodu.
F: Zapraszam w moje skromne progi.
W: Bardzo skromne. Ty jakimś bandytą jesteś?
F: Specjalizuję się w zabójstwach na zlecenie. - Wiktoria wybuchła śmiechem.
Andrzej otworzył przed nią drzwi. Zobaczyła duży hol, prowadzący do salonu, połączonego drzwiami z kuchnią oraz kilku pokoi o niewiadomym przeznaczeniu. Zaprowadził ją do wielkiego salonu.
Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy były okna? - drzwi? Sama nie wiedziała jak to nazwać. Szyby od podłogi do sufitu? Widziała przez nie taras i zaśnieżony ogród. Na środku pokoju znajdowała się wielka, skórzana kanapa i mały, niski stolik. Naprzeciwko stała komoda, a na niej wielka plazma. Kolejną ścianę zajmował duży barek i ogromna biblioteczka zapełniona od góry po sam dół książkami medycznymi.
F: Usiądź, proszę. - Wskazał jej na kanapę.
W: Dziękuję. - Usiadła we wskazanym miejscu. Dziwnie czuła się w tym domu. Nie dość, że był to dom Falkowicza, to jeszcze by on wielką willą z stylizowanymi meblami. Zawsze uwielbiała takie drewniane, eleganckie meble. Chciała kiedyś mieć takie w swoim domu, ale wprowadzając się do hotelu rezydentów uznała, że i tak pewnie długo tam nie pomieszka i bez sensu jest inwestować w takie meble, poza tym nie miała nawet co inwestować. Potem przyzwyczaiła się do wystroju swojego pokoju, pieniędzy cały czas nie miała zbyt wiele, a chęci na radykalne zmiany wyglądu jej lokum jeszcze mniejsze i w taki sposób jej pokój był, jaki był, ale zawsze jej.
F: Na co masz ochotę?
W: Ale w sensie czego?
F: Byłaś głodna.
W: Aaa, rzeczywiście. - Zapomniała o tym wchodząc do jego domu.
F: Więc?
W: Cokolwiek, co masz.
F: Wiktoria, ja wiem już, że ty jesteś bardzo kulturalną osobą, ale naprawdę nie wiem co mam ci dać do jedzenia, więc mogłabyś mi pomóc i określić się jasno na co masz ochotę.
W: Ale naprawdę, cokolwiek. Przecież nie masz wszystkiego.
F: Chcesz się założyć, że mam to co zechcesz?
W: Nie będę się z tobą zakładać, a poza tym, mówiłeś, że bierzesz udział tylko w tych konkurencjach, w których masz szanse stanąć na najwyższym podium.
F: Pani doktor boi się ze mną założyć?
W: Przecież wiesz, że przegrasz.
F: O co się zakładamy?
W: Przecież wiesz, że przegrasz.
F: Chyba jednak ty, skoro boisz się założyć?
W: Ja się nie boję, tylko...
F: To o co?
W: Sam chciałeś. Więc... zmienię trochę twój wygląd na jeden dzień.
F: Jak bardzo?
W: Już nie jesteś taki pewien swojej wygranej?
F: Dobrze, a jak ty przegrasz...
W: Do jutra coś wymyślisz?
F: Najbliższy weekend, my dwoje, gdzieś pojedziemy.
W: Gdzie?
F: Zobaczymy.
W: Stoi.
F: Więc na co ma pani ochotę?
Wiktoria chwilę się zastanawiała, a raczej biła z myślami. W końcu się odezwała.
W: Dwie kromki chleba i szklankę wody.
F: Słucham?
W: Dwie kromki chleba i szklankę wody. - powtórzyła wolniej, mówiąc jak do idioty.
F: Słucham?
W: No co? Mam ochotę odpocząć i gdzieś wyjechać. Może twoje towarzystwo to nie najlepsza opcja, ale zawsze coś.
F: Wciąż mnie zadziwiasz.
W: Lubię zaskakiwać.
F: Dobrze, a teraz jak już mamy ustaloną wycieczkę, to co zjesz?
W: Cokolwiek.
F: Wiktoria, ja naprawdę mam wszystko.
W: Jakże bym śmiała twierdzić, ze jest inaczej. Wielki profesor Falkowicz, władca wszechświata ma wszystko.
F: A co chcesz zjeść?
W: Kanapki.
F: Kanapki?
W: Z pieczonym schabem z galaretą, z indykiem nadziewanym śliwką, z pasztetem z królika i z pieczonym kurczakiem z jabłkiem. No i ciemne pieczywo bez ziaren.
F: Daj mi 10 minut.
Po chwili Wiktoria dostała talerz z dokładnie tym o co prosiła.
W: Skąd ty to wziąłeś?
F: Z kuchni.
W: Ale po co ty masz w domu to wszystko i jak ty to wszystko robisz?
F: Mam swoje sposoby. Spróbuj.
Wiktoria zjadła po kanapce z wszystkim o co prosiła.
W: Masz żonę, koleżankę, ciotkę czy córkę, która ci to robi?
F: Nie mam ani jednej żony, ciotki, ani córki.
W: Czyli koleżanka.
F: Jedyną jesteś ty, chociaż mogłabyś być kimś więcej.
W: Ha, ha, ha. Ja nie jestem głupia, mów jaka kobieta ci to robi.
F: Dlaczego kobieta?
W: Ponieważ czuć, że to jest spod kobiecej ręki.
F: Ale jak czuć?
W: Mężczyźni wszystko robią ostrzejsze i bardziej przyprawione. A więc kto?
F: Zatrudniłem jakąś starszą kobietę, która pilnuje, żeby zawsze było wszystko do jedzenia, sprząta dwa razy w tygodniu i zajmuje się ogrodem.
W: Nie sądziłam, ze wielki profesor Falkowicz nie umie sobie czegoś ugotować, zrobić zakupów, albo zająć się ogrodem.
F: Umie to wszystko, ale nie ma na to czasu.
W: Taaa.
F: Więc co mam pani doktor ugotować na obiad?
W: A ty kuchenkę umiesz włączyć?
F: Już mówiłem, że umiem wszystko, tylko nie mam na to czasu. Więc co sobie życzysz?
W: Dobra, bez przesady.
F: Nie, ja mówię poważnie. Mogę raz na jakiś czas coś ugotować.
W: Nie trzeba. Wierzę w twe umiejętności.
F: Jakoś bez przekonania to mówisz.
W: Miałeś mi pokazać papiery.
F: Oczywiście.
Weszli po schodach. Falkowicz otworzył przed nią drzwi jednego z pokoi. Ujrzała na środku wielkie, drewniane łóżko. Uświadomiła sobie wtedy, że źle się zachowywała i była zbyt miła, ona już taka jest, tylko, że on to źle odebrał. Ale czy na pewno źle? Wiktoria stała zdziwiona w wejściu i zastanawiała się co zrobić. Sercem chciała się mu oddać, ale rozumem nie była tego pewna. Nie chciała stać się kolejną naiwną kobieta na kilka nocy, bała się zranienia, bała się, że zbyt by się w to zaangażowała.
W: Miałeś mi pokazać dokumenty.
F: Mogę ci pokazać co innego.
W: Nie rób ze mnie Kingi, nie rób ze mnie naiwnej dziewczyny wierzącej w księcia z bajki, nie rób ze mnie kobiety chcącej zrobić karierę przez łóżko. Ja taka nie jestem i nie chcę być. - powiedziała spokojnym głosem.
F: Ja cię za taką nie uważam, ja...
W: Starczy. Miały być dokumenty. Chodźmy. - Wyszła z pokoju i szła przed siebie korytarzem. Andrzej poszedł za nią. Czego on się spodziewał? Sam tego nie wiedział, tak naprawdę wątpił, aby reakcja Wiktorii była inna niż odmowa, ale nie sądził, że w taki sposób. Myślał, że zacznie krzyczeć na niego, ewentualnie spróbuje obrócić to w żart, ale ona wyglądała na smutną, tylko dlaczego?
F: Wiktoria, przepraszam. - dziewczyna odwróciła się na jego słowa. Zastanowiła się chwilę co powiedzieć. Nie miała ochoty na niego wrzeszczeć, postanowiła mu darować.
W: Zapomnijmy o tym. - uśmiechnęła się delikatnie - Gdzie te dokumenty?
F: Przedostatnie drzwi po prawej.
W: Radzę ci, żebym nie zobaczyła tam łóżka, bo teraz już cię zabiję.
F: Dobry lekarz musi być opanowany.
W: Przy tobie się nie da.
F: Mi przy tobie też ciężko.
W: Nie uważasz, że chociaż na dzisiejszy dzień mógłbyś odpuścić?
F: Słyszałem, że jestem od denerwowania cię z takim podtekstem.
W: Przecież wy się wczoraj kłóciliście.
F: Po kilku godzinach doszedł do wniosku, że jednak nie warto było rzucać we mnie lampką. Rano przeprosił i powiedział, że jutro pojedzie na Ukrainę.
W: Dobra, dokumenty.
F: Proszę bardzo. - wskazał na drzwi
W: Adam mówił coś o kodach do drzwi.
F: Żarty sobie z ciebie robił. Tu i tak nie sposób się włamać.
W: Geniusz dowcipów z niego.
F: Wiktoria...
W: Tak?
F: Mój cudowny braciszek naprawdę gasił fajerwerki?
W: Szkoda, że nie wie, że jest tym cudownym braciszkiem.
F: Na wszystko przejdzie czas.
W: Kiedy? Za kolejne 30 lat?
F: Nie wiem, ale wiem, że on ma kochającą rodzinę, bo to sprawdziłem dokładnie i póki co nie zamierzam mu tego psuć.
W: Przecież i tak kiedyś się dowie.
F: Może się nie dowie? Nie wiadomo czy wyda się, że jego matka, nie jest jego matką i czy wtedy jego matka i ja będziemy jeszcze w ogóle żyć.
W: A co, zamierzasz umierać?
F: Nie zamierzam, ale dobrze wiesz, że tak naprawdę za godzinę możemy już oboje nie żyć.
W: I ty się kierujesz teorią, że być może jutro już nie będziesz żył? W taki sposób, to ja nie mam po co przeglądać te papiery, skoro być może jutro nie będę żyła.
F: Wiktoria, to są tylko realia. Masz tego świadomość, ale nie dopuszczasz tego do siebie.
W: Weź ty się nie baw w psychologa, tylko pokarz mi te papiery, bo jeżeli te leki działają, a ty chcesz jeszcze dziś umierać, to ja z Adamem się tym zajmiemy, bo na świecie są jeszcze ludzie, którzy chcą żyć.
F: Wiesz o co mi chodziło. Nigdy nie wiemy, co się stanie. Jeśli Adam dowie się, że ona nie jest jego matką, powiem mu, że jesteśmy braćmi, chociaż nie wiem, czy się ucieszy.
W: I w taki sposób się nie dowiesz.
F: Szczerze mówiąc, wolałbym się nie dowiadywać.
W: A jednak pan profesor nie taki odważny? Boi się powiedzieć bratu, że nim jest.
F: Ja mogę mu to powiedzieć i dziś, ale jaki to ma sens. Teraz ma matkę i całą rodzinę, a jak mu powiem, to co mu zostanie? Brat, którego i tak nienawidzi.
W: Dlaczego sądzisz, że cię nienawidzi?
F: Bo to wiem.
W: Dlaczego?
F: Bo się z nim kłócę prawie codziennie.
W: Ze mną też się kłócisz prawie codziennie i cię nie nienawidzę. A co do Adama, to gdyby potrzebował pomocy, to myślę, że by cie o nią poprosił.
F: Później się pokłócimy, telefon.
Andrzej odebrał telefon.
A: Cześć. Upiłbyś się ze mną.
F: Co się stało?
A: Grzebałem w papierach i się dowiedziałem, że moja matka nie jest moją matką.
F: Przyjedź do mnie.
A: Chodźmy lepiej do jakiegoś baru, ja się chcę po prostu upić.
F: Przyjeżdżaj do mnie.
A: No ok, będę za 20 minut, pa.
F: Ty jesteś prorocza.
W: Słucham?
F: Adam się dowiedział, że jego matka nie jest jego matką. Będzie tu za 20 minut.
W: To ja się zmywam i radzę ci mu powiedzieć i nie czekać kolejnych 30 lat. - zaczęła schodzić po schodach.
F: Zaczekaj.
W: Co?
F: Mogłabyś tu zostać?
W: Słucham?
F: Proszę.
W: Ale po co?
F: Bo mam mu powiedzieć, że jesteśmy braćmi i nie wiem jak zareaguje.
W: Ty i tak chciałeś umierać za godzinę.
F: Wiktoria...
W: Ale po co? Ja się tu do niczego nie przydam. Wy musicie pogadać, ja nie mam z tym nic wspólnego.
F: Masz.
W: Co, może jestem waszą siostrą?
F: Nie, chyba nie, ale jesteś jedyną osobą tolerującą i mnie i Adama.
W: Nie jedyną. Agata cię toleruje, moja mama cię wręcz wielbi.
F: To bardzo miło mi słyszeć, ale sądzę, że jednak ty będziesz lepszą osobą w tej sytuacji.
W: Ale co ja mam robić?
F: A co ja mam robić?
W: Ok.
F: Idziemy na dół?
W: Yhm.
Chwilę później.
A: Daj mi butelkę wudki. - poprosił wchodząc do willi profesora.
F: Upijesz się później.
Weszli do salonu.
A: A ty co tu robisz, Wiki?
W: Nieważne.
F: Siadaj.
A: Daj coś mocnego.
F: Później.
A: Andrzej, ja nie potrzebuję psychologa, gadaniny, że zawsze mogło być gorzej, tylko butelki alkoholu.
F: Nie. Musimy poważnie porozmawiać.
A: Wybacz, ale ja nie mam teraz ochoty na poważne rozmowy.
W: Lepszego momentu nie będzie. Andrzej.
A: Co wy się hajtacie, czy co?
F: Niestety nie. Może kiedyś...
W: Andrzej. - Wiktoria była coraz bardziej podirytowana Falkowiczem chcącym przeciągnąć to jak najdalej.
F: Ja wiem trochę o twoich prawdziwych rodzicach.
A: Ale z kąt.
F: Nie przerywaj mi teraz.
A: No ok.
F: Twoi rodzice... Twoi rodzice są też moimi rodzicami.
A: Że co?!
F: My jesteśmy braćmi.
A: Wiesz coś o naszych rodzicach? Spotykasz się z nimi? Jakim cudem ja jestem adoptowany? Mów co wiesz.
F: Nasi rodzice nie żyją. Zginęli kilka dni po twoich narodzinach.
A: Jak to zginęli?
F: Mieli wypadek.
A: Coś jeszcze wiesz? Jak to wszystko wyszło, że my razem pracujemy? Od kiedy ty wiedziałeś?
F: Tak mówiąc od początku, to ciebie adoptowali Krajewscy.
A: A ciebie?
F: Nieważne. Twoja rodzina zabroniła mi kontaktów z tobą. Znalazłem cię, jak kończyłeś studia, co się dalej działo już wiesz.
A: Ty wiedziałeś od początku?
F: Tak.
A: Dlaczego mi nie powiedziałeś?
F: Bo miałeś poukładane życie i kochającą rodzinę.
A: Z kąt ty niby o tym wiedziałeś?
F: Bo to dokładnie sprawdziłem.
A: A znasz kogoś z naszej rodziny?
F: My nie mieliśmy rodziny. Jedyną osobą jaką znam jest jakaś pijaczka ciotka, ale wolałbym jej nie znać.
A: A twoja rodzina.
F: Nie wgłębiaj się w moje życie.
A: No weź powiedz, przecież nie mieszkałeś całe życie w domu dziecka.
F: Ciotka pijaczka mnie wzięła. W osiemnaste urodziny się z tam tond wyprowadziłem.
A: A nasi rodzice kim byli?
F: Ojciec był prawnikiem, matka nikim.
A: A tak właściwie to jak my mamy na nazwisko.
F: To cię może trochę zdziwić, zaskoczyć...
A: No mów.
F: Baran.
A: Czy ty mógłbyś mnie nie obrażać, tylko wreszcie powiedzieć?
F: Baran.
A: Andrzej, to przestaje być śmieszne. Jak my mamy na nazwisko.
F: Przecież ci mówię, że Baran.
Wiktoria na to wybuchła śmiechem.
A: Ty se robisz ze mnie jaja?
F: Nie robię.
W: Dwa barany.
F: Ha, ha, ha.
W: Andrzej Falkowicz, profesor ceniony, przyjął nazwisko swej byłej żony. Bo jak profesor z nazwiskiem Baran wejdzie w świat medycyny niczym taran.
Tym razem Adam wybuchł śmiechem.
F: A mogłem cię nie prosić, żebyś została.
W: Ciesz się, że nie dostałeś za to w pysk.
A: Stary, co ty żeś zrobił?
W: Nieważne, ważne, że mam darmowy wypoczynek w weekend.
A: Co wy żeście ludzie wymyślili? Hajtacie się, będziecie mieć dziecko, czy już macie bachora i chcecie, żebym się nim zajął na czas podróży poślubnej?
W: No nie wstrzeliłeś się Adasiu. Przegrałam zakład i jadę z nim nie wiadomo gdzie w weekend.
A: Założyłaś się z Falkowiczem? Przecież wiesz, że on zawsze dostaje to co chce i zawsze wygrywa.
W: Chyba jednak nie zawsze.
A: Ludzie, ja was na serio nie rozumiem.
W: I nie musisz. Powiedz lepiej jak się czujesz z tymi wszystkimi informacjami.
A: Chyba jedynym plusem jest to, że mam brata.
F: Plusem?
A: Jaki jesteś, taki jesteś, ale przynajmniej nie jestem całkowicie sam i dowiedziałem się czegoś o rodzinie. Tylko nie mówmy o tym w szpitalu, bo mnie też pani Maria nie obsłuży.
Wiktoria znowu wybuchła śmiechem.
F: Pokarzę ci coś.
A: Ale co?
F: Poczekaj chwilę.
Po kilku minutach Andrzej wrócił do salonu z niewielkim albumem.
F: Zobacz jak żeś wyglądał po urodzeniu.
A: Z kąt ty to masz?
F: Jedyne czego cudem mi nie zabrali.
Adam zaczął przeglądać album.
A: A ta , to kto? - Wskazał na około roczną dziewczynkę.
F: Nie mam pojęcia.
A: Przecież ona jest na co drugim zdjęciu.
F: Nie wiem, kto to. Napijesz się czegoś?
A: Wyjątkowo nie.
W: To ja wyjątkowo tak, bo nie mogę przetrawić całego tego dnia.
F: To czego ci nalać?
W: Cokolwiek, co masz.
F: Wiktoria, jeżeli w kolejny weekend też chcesz gdzieś pojechać, to nie musimy się zakładać.
W: Daj mi coś BARDZO mocnego.
F: Oczywiście. Po chwili podał jej kieliszek.
W: Mam się bać spróbować, bo nalewałeś z butelki bez etykiety.
F: Chciałaś coś mocnego.
Wiktoria wzięła mały łyk i poczuła się jakby coś wypalało jej przełyk.
W: Ile to ma procent?!
F: 62.
W: Co to jest?!
F: Nalewka z aronii. Jedna z rzeczy, które robię sam.
A: Już się cieszę, że jesteś moim bratem. Daj to. - wyrwał Wiktorii kieliszek. - Ja pierdole, jakie to jest dobre.
F: No to za nas, bracie. - Nalał sobie alkoholu.
A: Za nas.
W: Dobra, to ja dzwonię po taksówkę. Nie upijcie się zbyt.
A: Się zobaczy. - odpowiedział jej Krajewski, który opróżniał już trzeci kieliszek.
F: Zostań z nami.
W: Nie dzięki, ja nie lubię się zbyt upijać.
A: Eeee, przynudza, to co bracie, za rudą nudziarę!
F: Za najpiękniejszą, rudą, złośnicę. - Wypili kolejny kieliszek. Wiktoria zadzwoniła po taksówkę. Chciał się jeszcze pożegnać, ale usłyszała krzyk Krajewskiego ,,Za drzewa'' i zrezygnowała z kolejnej rozmowy z dwoma pijanymi facetami. Pojechał do hotelu i poszła do swojego pokoju.
To jeszcze nie koniec tego dnia.
Super część, czekam na next :D
OdpowiedzUsuńŚwietne:)
OdpowiedzUsuńWspaniała część..... :) Kidy next? :)
OdpowiedzUsuńMusicie cierpliwie czekać. Next będzie, jak będzie czas. Jak chcecie szybciej to idźcie do moich nauczycieli na skargę, bo mam na jutro referat, którego nie zaczęłam.
UsuńSuper <3 Genialnie piszesz ;3 Czekam na nexta
OdpowiedzUsuńKiedy next?
OdpowiedzUsuńNext się pisze. Nie obiecuję, że będzie dziś, ale w środę już na pewno :)
UsuńPiszesz świetnie! Wczoraj jak wpadłam na bloga, nie mogłam się oderwać! Tego mi brakowało ;) Ale nie zawalaj szkoły... napewno jak ustatkujesz się w szkole, bd miała więcej czasu na sen i opowiadania ;) Wiem, że oczekujesz komentarzy i to dużo daje, ale jak czytam twoje części to natychmiast przechodzę do następnej! :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do przeczytania kolejnych 85 części :)
Usuń