LICZBA WYŚWIETLEŃ

piątek, 30 maja 2014

CZĘŚĆ 78 Czy to na pewno dobry pomysł?

Dwa dni później.
Weszli razem do pokoju lekarskiego. Internistka siedząca przy biurku i uzupełniająca dokumenty podniosła wzrok znad karty pacjenta i instynktownie spojrzała na dłoń Consalidy, jednak nie dostrzgła tam pierścionka.
Ag: Cześć.
F: Dzień dobry, Agato. - powitał blondynkę po czym spojrzał na Borysa śpiącego na kanapie -  DZIEŃ DOBRY, DOKTORZE JAKUBEK! - warknął do ucha chłopakowi.
B: Co się dzieje, oszaleję! - krzyknął.
F: Moja wypowiedź miała na celu dowiedzenie się dlaczego pan śpi, a nie spytanie o tytuł operetki.
B: Czego? Ja z operetek znam tylko te - zastanowił się chwilę po czym zanucił - "Ach gdybym był bogaczem dejdel didel dejdel..."
F: Starczy! Do śpiewania operetek się pan nie nadaje, proszę się wziąć do pracy w szpitalu.
B: "Pracy bym się brzydził... " - zanucił z rozżaleniem.
F: Natychmiast!
B: A jeśli panu wymienię jakieś operetki i inne?
F: A co  ma praca w szpitalu do operetek?
B: No bo pan jest ordynatorem...
F: Nie uratuje się pan operetkami. I tak operuje pan dzisiaj wyrostki i żylaki.
B: Księżniczka Czaradadasza... - zaczął wymieniać idąc za profesorem w stronę gabinetu.
F: Czardasza. - poprawił go idąc wciąż przed siebie.
B: No te...  "Nikt nie kocha tak jak ty".
Ad: Czyżbyśmy mieli w szpitalu nową love story Falko & Jakubek? - spytał przechodzący obok Adam słysząc słowa "Nikt nie kocha tak jak ty".
F: Zawsze spóźniony. - stwierdził patrząc na brata nie przebranego w lekarski strój. Nawet nie chciało mu się już go ochrzaniać, wiedział, że może zdzierać gardło przez 3 godziny a Adam i tak następnego dnia się spóźni.
Ad: Przepraszam bardzo, jest 8:00. To ty nie prowadzisz jeszcze odprawy.
F: Mam ku temu powody.
Ad: Niby jakie?
F: Nie zamierzam prowadzić jednej odprawy dla niespóźnionych i drugiej dla spóźnionych, więc dyżur zaczynacie o 8:00, robicie obchód i o 9:00 odprawa.
B: Ale ja się dzisiaj nie spóźniłem, panie profesorze. - pochwalił się podążając korytarzem za mężczyzną - Specjalnie przyszedłem do szpitala na 5:00 i spałem w lekarskim.
F: Gratulacje.
B: No to jeszcze mamy... "Wielka sława to żart".
F: Nic panu nie da wymienianie operetek. - oznajmił wchodząc do gabinetu i zatrzaskując Jakubkowi drzwi przed nosem.
B: Zabiję Krajewskiego po prostu! Po co ja się tego uczyłem?! - krzyknął sam do siebie.
W: Andrzej u siebie? - spytała podchodząc do Borysa.
B: Przecież przed chwilą się widzieliście!
W: Spytałam tylko, co ty taki jakiś...?
B: Spadaj!
W: Dziwak.
B: To on jest dziwakiem! Ja mu operetki wymieniam, a ten mi do roboty karze iść.
W: Oj chyba jednak ty jesteś dziwakiem. - wyminęła chłopaka i weszła do gabinetu. Zobaczyła profesora grzebiącego nerwowo w jednej z szafek i wyrzucającego setki teczek i papierów z półek. Był odwrócony do niej tyłem, nie dostrzegł nawet, że weszła. Kobieta podeszła do niego po cichu i pocałowała w policzek obejmując go. Momentalnie odwrócił się w jej stronę.
F: Nie słyszałem jak weszłaś.
W: Właśnie widzę. Niezły bajzel tu zrobiłeś. - uśmiechnęła się patrząc na stertę dokumentów na podłodze i na biurku - Zgadnę, że poszukujesz... tego. - wyjęła zza pleców czerwoną teczkę.
F: Jesteś wspaniała. Skąd ty to wzięłaś?
W: Magia, panie profesorze.
F: Od kiedy jestem z tobą zacząłem wierzyć w cuda. - lekarka podała mu teczkę -  A teraz muszę pani doktor podziękować za znalezienie dokumentów... - pocałował namiętnie kobietę.
W: Za taką zapłatę mogę ci przynosić wszystkie dokumenty. Muszę lecieć, tym pacjentom wiecznie coś nie pasuje.
F: Tak, a to źle reagują na leki i się duszą, a to przeszczep się nie przyjmie i marudzą. Wiecznie tylko stwarzają kłopoty i sieją zamęt z byle czego.
W: No bardzo śmieszne. Idę na obchód. Pa.
F: Pa. - rudowłosa lekarka obdarzyła go pięknym, wesołym uśmiechem po czym wyszła z gabinetu. Mężczyzna usiadł na skórzanym fotelu. Znów myślał o kobiecie. Rozkojarzała go. Spojrzał na bałagan na biurku i podłodze, potem na komputer, który przypominał o zaległościach w dokumentacji. Nie chciało mu się pracować, najchętniej spędziłby czas z lekarką, albo siedząc cały dzień i rozmyślając o niej. Zwariowałem. - pomyślał - Trzeba będzie zaprzędz Adama do roboty. Gdzie ten gówniarz może być... 
Miał wstać z fotela i wyjść z gabinetu, ale zanim to zrobił w pomieszczeniu bez zaproszenia pojawił się znany mu mężczyzna.
W: Dzień dobry, profesorze. - przywitał się.
F: Profesor Walczyk, witam. - odpowiedział bez entuzjazmu. Ostatnio na samo nazwisko "Walczyk" przechodziły go ciarki. Miał dość coraz bardziej natrętnej Kingi i domyślał się już w jakim celu profesor będący ojcem laborantki zawitał w jego gabinecie. Gość zajął miejsce na fotelu przed Falkowiczem.
W: Skrzywdził pan moją córkę. Ona ma być szczęśliwa, a pan ma z nią być. Chyba, że woli pan aby pewne sprawy wyszły na jaw...
F: Niech pan mnie nie straszy. Profesorze. Jesteśmy poważnymi ludźmi i w tym momencie proponuję panu namówić córkę na terapię. Nie mówię tego złośliwie, ona na prawdę ma spory kłopot.
W: Niech pan nie obraża mojej córki!
F: Proszę chwilę poczekać. W sumie to dobrze, że się pan tu pojawił... - mówił wyjmując płytę z szuflady - Proszę to przejrzeć i spojrzeć na to obiektywnie. Z resztą, sam to panu pokarzę. - włączył płytę i odwrócił monitor w stronę ojca laborantki. 
F: To nie jest normalne, chyba musi pan przyznać. O, proszę bardzo. Pana córka atakuje ludzi. - pokazał wzrokiem na monitor, gdzie film przedstawiał Walczyk szarpiącą się z Agatą.
W: Kinga wspominała coś o "rudej zdzirze", cytując.
F: Zapewne mówiła o Wiki. Jesteśmy razem, ją także atakowała. Ten film ma łącznie kilka godzin.
W: A ta blondynka na nagraniu?
F: Pańska córka dostrzegła przeciwniczkę nawet w mojej siostrze i tworzyła dość dziwne insynuacje.  Proszę spojrzeć na to obiektywnie, to nie jest normalne zachowanie zdrowego człowieka. - Falkowicz był wyjątkowo miły i "ludzki". W ojcu Kingi widział ostatnią nadzieję na zakończenie sprawy z natrętną laborantką.
W: Co pan jej zrobił?!
F: Ja? Powiedziałem, że jej nie kocham.
W: Pytałem, co pan jej zrobił!
F: Tyle.
W: Niech pan sobie ze mnie nie kpi. Kinia przyjechała do mnie, była zrozpaczona.
F: Właśnie dlatego sugeruję panu namówienie córki na terapię!
W: Ona ma być szczęśliwa.
F: Czy pan zwariował razem z Kingą? Proszę ją po prostu ode mnie odseparować. Tylko tyle, nic więcej mnie nie interesuje.
W: Przemyślę to. - oznajmił profesjonalnym głosem.
F: Niech pan nie straci rozsądku, zaślepiony córeczką. 
W: Cóż, do widzenia.
F: Do widzenia. - pożegnał gościa otwierając przed nim drzwi. Sam także wyszedł z pomieszczenia.
K: I co tatku? - spytała uśmiechając się słodko do ojca. Falkowicz odszedł kilka metrów i przyglądał się tej scenie.
W: Kinguś, aniołeczku... porozmawiamy później.
K: Ale wybiłeś mu z głowy tą głupią, rudą zdzirę?
W: Kulturalniej, Kinia.
K: No ale wybiłeś mu ją z głowy? To wszystko przez nią. On mnie kocha, mówię ci tatku. To tylko taki kryzys, ale liczyłam, że uda cię się trochę poprawić tą sytuację.
W: Porozmawiamy kiedy indziej. Ty na pewno masz tu dużo pracy, w końcu jesteś najlepszą patomorfolog.
K: Oczywiście, że tak. Zawsze mówiłeś, że jestem najlepsza. - I chyba w tym popełniłem błąd. - pomyślał profesor Walczyk patrząc na córkę uśmiechającą się do niego słodko - Z resztą mama też zawsze tak mówiła.
W: Tak... odziedziczyłaś po Annie wszystkie cechy... - Naiwność, głupotę i samozachwyt też. - dodał w myślach - Dobrze, ja ci już nie będę przeszkadzać w pracy, skarbie.
K: Ale zobaczymy się niedługo, tato? Ostatnio nie widzieliśmy się prawie rok.
W: Praca, moja piękna księżniczko, praca. Do widzenia, aniołeczku. - odszedł od blondynki. Falkowicz miał rację, ona jest po prostu głupia. - pomyślał idąc w stronę wyjścia - Boże, ona odziedziczyła dosłownie wszystkie cechy po Annie.

Zajmie się córeczką, wreszcie będę miał święty spokój od tej wariatki. - pomyślał zadowolony z przebiegu sprawy i poszedł szukać Krajewskiego. Walczyk go już nie martwiła, uznał ją za przykład niegroźnej głupoty.

F: Adam! Co ty robisz na izbie przyjęć? Powinieneś być na obchodzie. - spytał widząc chłopaka idącego szpitalnym korytarzem.
Ad: A co ty tutaj robisz?
F: Szukam cię, idioto.
Ad: A dlaczego szukasz mnie na izbie? Uznajmy, że twojego pierwszego pytania nie było, przecież wiesz, że zawsze rano jestem na izbie.
F: Do pracy.
Ad: Przecież jestem w pracy.
F: Do prawdziwej pracy, a nie na plotki do Agaty.
Ad: Skąd ty wiesz, że my codziennie rano plotkujemy?!
F: Teraz już wiem. Pójdziesz do mojego gabinetu i poukładasz to wszystko.
Ad: Znowu czegoś szukałeś, a ja mam sprzątać? - bardziej stwierdził niż spytał. Wiedział, że profesor nie lubi tracić czasu na szukanie czegoś i po prostu wyrzuca wszystko z szafek. Sam też tak robił, tylko, że Andrzej kazał zawsze komuś to posprzątać, a Adam żył w bajzlu.
F: Tak, do pracy.
Ad: W umowie nie było nic o sprzątaniu śmieci Falkowicza. Chyba poproszę Trettera, żebym zaczął pracować na punkty.
F: Rób co chcesz z Tretterem. Dla mnie dalej będziesz pracował tak samo.
Ad: Chryste zmiłuj się nade mną...
F: Do roboty. - spojrzał na chłopaka wzrokiem, któremu Adam nie umiałby się sprzeciwić.
Ad: Dobra. A na Agatę nie nawrzeszczysz, że plotkuje zamiast pracować?
F: Interna to nie moja sprawa.
Ad: Chyba zmienię specjalizację. - burknął idąc w stronę gabinetu.
Ag: Adam! - krzyknęła wychodząc szybko z gabinetu.
Ad: Czego? - warknął odwracając się w jej stronę.
Ag: Zosta...
Ad: Daj mi spokój! Ty nawijałaś o Klaudii i Olce, a ja muszę sprzątać gabinet!
Ag: Ale...
Ad: Nie mam czasu! - krzyknął i szybko poszedł przed siebie korytarzem.
Ag: Zostawiłeś portfel! - chłopak nie reagował tylko szedł dalej - Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle... - stwierdziła zrezygnowana - O, cześć. - dopiero teraz dostrzegła Falkowicza.
F: Cześć.
Ag: Dlaczego ja nie widzę pierścionka na jej palcu? - spytała od razu.
F: To bez sensu. Jest dobrze, po co to psuć.
Ag: Co psuć? Czu ty zwariowałeś?
F: Agata, ja ci dam te 10 tysięcy...
Ag: Mi nie chodzi o te pieniądze! Co ty znowu wymyśliłeś?
F: Nic nie wymyśliłem. Pamiętaj, że na oświadczyny są dwie odpowiedzi.
Ag: Serio? Serio myślisz, że Wiki się nie zgodzi? - spytała z niedowierzaniem - Musiałaby być ślepa, głupia... i nie być Wiki.
F: Do widzenia. - chciał od niej odejść.
Ag: Nie tak prędko!
F: Miłej pracy! - profesor poszedł przed siebie.
Ag: Zawsze wszystko się komplikuje. - powiedziała sama do siebie. Boże, Falkowicz też jest człowiekiem, każdy facet ma jakiś obawy przed wyskoczeniem z pierścionkiem. Cóż, dowód na to, że nie jest robotem.

K: Andrzej, kochanie. - zaczepiła go Walczyk.
F: Co? - warknął.
K: Wiem, że ostatnio nasz związek przechodzi kryzys, ale ja ci wybaczam. - oznajmiła z uśmiechem. Profesor zamrugał kilka razy i wybuchł śmiechem, gdy upewnił się, że to mu się nie śni - Wiem, że wiele kobiet by ci tego nie wybaczyło, ale ja cię na prawdę bardzo kocham i zrobię dla ciebie wszystko. Tata z tobą rozmawiał.
Mężczyzna dalej się śmiejąc wszedł do gabinetu i zobaczył Adama grającego na komputerze.
F: Adam!
Ad: CO?! - chłopak aż podskoczył na fotelu.
F: Ty tu miałeś sprzątać. - przypomniał mu srogim głosem.
Ad: Zaraz.
F: Do widzenia.
Ad: Co? - spytał zdezorientowany.
F: Proszę wyjść z mojego gabinetu.
Ad: Pa. - chłopak szybko opuścił pomieszczenie bojąc się, że profesor zaraz zmieni zdanie i jednak karze mu układać dokumenty.

Cały czas wahał się co zrobić. On, wielki profesor Falkowicz bał się że taka nic nie znacząca lekarka nie przyjmie jego oświadczyn. Nic nie znacząca. Dla niego będąca wszystkim. "Musiałaby być ślepa, głupia i nie być Wiki". Profesor usiadł na fotelu myśląc nad słowami siostry. Ślepa nie jest, głupia tym bardziej i bez wątpienia jest Wiki. W końcu Agata zna ją od tylu lat. Mogłem od razu jej się oświadczyć, a teraz rozmyślam i się zastanawiam. "Dyplomata to człowiek, który dwukrotnie się zastanowi zanim coś zrobi" - właśnie to zawsze powtarzał mu profesor Szczepkowski, który kilkanaście lat temu był jego mentorem. Tylko czy mężczyzna miał na myśli całe życie, czy tylko poczynania zawodowe? Zawsze mógłby go o to spytać, jedyny kłopot stanowił fakt iż ów profesor od kilku lat spoczywał na cmentarzu powązkowskim, więc wyjaśnienie tych słów było już niemożliwe. Może rzeczywiście warto spróbować? Jak się nie zgodzi to.... to wtedy się będę zastanawiał.

Domyślam się, że nie na to liczyliście... ale to wyszło :)

poniedziałek, 26 maja 2014

CZĘŚĆ 77 Pierścionek

Wrócili do domu po udanym wypoczynku. Weszli do willi i zobaczyli blondynkę oglądającą telewizję siedząc na kanapie.
Ag: Eee nie wiedziałam, że wrócicie tak wcześnie. Ja zaraz wszystko wyjaśnię, bo Adam zdewastował mój pokój...
F: Nic się nie stało.
W: Właśnie. Mamy dla ciebie szminkę. - rzuciła kosmetyk blondynce.
Ag: Kocham was!

F: Witam wszystkich państwa... - zaczął wchodząc do pokoju lekarskiego. Ostatnie osoby zajęły miejsca na kanapie i krzesłach.
B: Prze... przepraszam... - do gabinetu wpadł zdyszany Borys.
F: Doktor Jakubek jak zwykle spóźniony.
B: Przepraszam, tak wyszło, autobus mi zwiał.
F: I myśli pan, że interesuje mnie autobus?! To już 20 spóźnienie w tym miesiącu! Trzy razy zdarzyło się panu być tu punktualnie!
B: Przecież pana nie było... - zaczął zdezorientowany.
F: Co nie znaczy, że nie kontrolowałem tego całego bałaganu! Mam pana dyscyplinarnie zwolnić, czy kazać napisać, jak w podstawówce, 100 razy "Nie będę spóźniał się do pracy" ?!
B: Nic się nie stało.
F: Nie wiem, czy pan dostrzegł, ale pana wypowiedź była bezsensowna. Mogło się dużo stać. est 8:15, powinien pan tu być od 8:00! Czy pan ma świadomość ile się mogło zdarzyć przez te 15 minut?
B: No racja, jak pan tu jest, wszystko jest możliwe. I wybuchy i eksplozje. W strzelaninie pan już brał udział, w wybuchu też. Nie wiem, co jeszcze zostało...
F: Zostało jeszcze dyscyplinarne zwolnienie pana. O pańskich spóźnieniach porozmawiamy później, teraz są ważniejsze sprawy. Proszę mi wytłumaczyć, co to ma znaczyć? - pokazał ręką kilkaset, albo i kilka tysięcy teczek leżących w rogu pokoju lekarskiego. Prawie każdy był przerażony, tym, że ordynator dostrzegł zaniedbanie. Kilka osób spojrzało błagalnie na Wiktorię, która udała, że nie widzi ich proszących o pomoc spojrzeń.
Ag: To ja mogę wyjaśnić... - zaczęła niepewnie blondynka. Wszyscy lekarze obecni w pokoju spojrzeli na nią zdziwieni i zaczęły się dziwaczne szepty insynuujące bliższe kontakty seksualne internistki z profesorem.
F: Przepraszam bardzo, czy któreś z państwa także ma coś do powiedzenia?! Gdy zadałem pytanie zapadła cisza, teraz zachowujecie się państwo gorzej niż przekupki na targu tylko dlatego, że koleżanka miała odwagę się odezwać i od razu zaznaczam iż to nie jest równoznaczne z tym, że tylko doktor Woźnicka będzie się tym zajmować. - oznajmił surowym głosem.
N: Kolejna naiwna, co poleciała na garnitur. - powiedziała zrezygnowana lekko ściszonym głosem udając iż mówi tylko do Jakubka.
F: Pani ma coś do powiedzenia? Proszę głośniej, z chęcią posłuchamy pani mądrości. - Rudnicka się nie odezwała - Tak więc proszę raczyć zamknąć swą piękną buźkę, bo w innym wypadku do wieczora nie skończymy tej odprawy.
P: Dlaczego pan tu w ogóle ma odprawę na cały szpital? Przecież pan jest tylko ordynatorem chirurgii.
F: Dlatego, panie Przemku, że dyrektor nie daje sobie z państwem rady. Czy teraz możemy już przejść do omawiania odrobinę ważniejszych spraw, czy mamy jeszcze podyskutować na temat pogody? - w pokoju zapadła cisza - Tak więc słucham, proszę wyjaśnić co te dokumenty tu robią.
Ag: To są nieuzupełnione karty pacjentów z tego tygodnia, reszta nieuzupełnionej dokumentacji jest już w archiwum. Najwięcej zaległości jest w kartach z interny, ale chirurgia ma niewiele mniejsze kłopoty.
F: Czy ja się przesłyszałem?!
Ag: Od dwóch tygodni prawie żadna karta pacjenta nie została wypełniona.
F: Gratuluję państwu! A  teraz ja obwieszczę szczęśliwą nowinę. Mianowicie jutro o godzinie 9:00 w szpitalu będzie audyt. Dla wyjaśnienia, jest to kontrola, jakby ktoś nie zrozumiał. Za takie braki w dokumentacji szpitalowi grozi kara w wysokości nawet kilku milionów. Sprawa jest prosta i nieskomplikowana, te dokumenty muszą być uzupełnione. Odwołujemy wszystkie planowe operacje, minimalizujemy pracę z pacjentami w dniu dzisiejszym. Proszę zadzwonić do innych pracowników, ściągamy cały personel. Nikt nie wyjdzie ze szpitala dopóki cała dokumentacja jego pacjentów nie będzie w całości uzupełniona. Nie interesują mnie państwa prywatne sprawy i plany. Ściągamy także pielęgniarki i salowe, ona mogą przepisywać dokumentację z wersji papierowej do komputerowej i na odwrót. Każdy kto jest w stanie, przynosi laptopa i pracuje na prywatnym sprzęcie. Ta dokumentacja ma być uzupełniona do 9:00 rano. Mamy 24 godziny i musimy zdążyć, albo ten szpital zbankrutuje. Działacie państwo nie tylko w interesie placówki, ale także swoim własnym, gdyż stracilibyście państwo pracę. Mam nadzieję, że uzupełnicie to państwo. Gdyby jednak komuś przyszło do głowy nie nadrobić zaległości w dokumentacji, z góry informuję go iż zostanie dyscyplinarnie zwolniony. - poinformował przerażonych pracowników surowym głosem nieznoszącym sprzeciwu.
S: Profesorze, to jest niewykonalne... - zaprotestował Sambor.
F: A wykonalnym było przychodzenie do pracy z godzinnym spóźnieniem i wychodzenie  dwie godziny przed końcem dyżuru? To, że mnie tu nie było nie znaczy, że tego nie kontrolowałem i proszę darować sobie gniewne spojrzenia na doktor Woźnicką i doktora Krajewskiego. Jakbyście państwo zapomnieli jest tu monitoring. I jeszcze jedno co do ciągłych spóźnień. Od jutra każdy przychodząc do pracy będzie podpisywał listę obecności i nie uda się państwu tego fałszować, gdyż będziecie to państwo podpisywać u mnie w gabinecie. Pod koniec miesiąca wszystkie drobne spóźnienia trzeba będzie odpracować, a z większych będę wyciągał konsekwencje.
K: To pan jest teraz dyrektorem, czy Tretter? - ciekawił się Konica.
F: Teoretycznie jest nim dyrektor Tretter, praktycznie do czasu aż cała ta sytuacja się ustabilizuje szpitalem będę rządził ja. Jakieś pytania?
K: Ja mam. - odezwała się nie wiadomo czemu obecna na odprawie Kinga. Chryste panie, za jakie grzechy?! - pytał sam siebie. - Dlaczego ostatnio nasze relacje się popsuły. Kochanie, rozumiem, że masz dużo pracy, ale nie możesz mnie tak zaniedbywać.... - Walczyk kontynuowała swój monolog, a wszyscy obecni w pokoju oprócz Wiki, rodzeństwa profesora i samego Falkowicza śmiali się otwarcie.
F: Nie wiem co pani sobie wyobraziła i szczerze mówiąc, nie chcę wiedzieć. Proszę zachować odrobinę przyzwoitości i zejść mi z oczu.
K: Zawsze lubiłeś nieprzyzwoite zabawy. - uśmiechnęła się do niego jednoznacznie na co mężczyznę przeszła fala obrzydzenia. Dziwił się sobie, jak mogło go z nią wcześniej coś łączyć. Teraz na myśl o tym zbierało mu się na wymioty.
F: Pani doktor. Psychiatra jest na parterze i sugerowałbym wizytę u tego specjalisty. Koniec odprawy! 
K: Ale Andrzej!
F: PROFESOR FALKOWICZ dla PANI. - laborantka się rozpłakała i wybiegła szlochając z  pokoju lekarskiego. - Do pracy, drodzy państwo!

Kilkanaście minut później wszyscy poszli przynosić nieuzupełnione karty pacjentów. Wiki i Agata zostały same w lekarskiem.
W: Plotki o was zaczynają chodzić.
Ag: Niektóre rzeczy, krążące po szpitalu są tak niedorzeczne, że aż śmieszne. Ale wiesz co, nauczyłam się czegoś od Andrzeja. Olewać ich wszystkich i nie przejmować się tymi głupotami.
W: Szkoda, że na Adama nie ma takiego dobrego wpływu jak na ciebie.
F: Co znowu nie ma wpływu na Adama? - spytał wchodząc do lekarskiego.
W: Ty. Agata mówi, że na nią masz świetny wpływ.
Ag: Tej coś powiedzieć. - wywróciła oczami.
F: Mam na ciebie dobry wpływ? A we mnie niby jest coś dobrego?
W: Agatka uczy się od ciebie olewania innych.
F: A to jest bardzo ważne, inaczej by się zwariowało.
Ag: Ja i tak zwariuję. Sama też zawaliłam dokumentację, ale to przez Wiki.
W: Może nie wracajmy do tamtej sprawy.
F: Popieram.
Ag: Cholera, ja z tym nie zdążę.
W: Ja też. Przecież tego jest kilkaset teczek.
F: To tego nie róbcie, albo zróbcie na kiedy indziej.
W: Sam mówiłeś, że jutro audyt.
F: Kochanie, kto w tych czasach nie przekupuje kontroli?
Ag: To po co straszysz cały szpital?
F: Bo lubię. Miło widzieć ich przerażenie.
W: Może byś im jednak powiedział, że nie muszą tego robić?
F: Po co? To będzie taka mała zemsta za te insynuacje względem mnie i Agaty.
W: Zemsta ala Falko? Skoro to jest mała, to jaka jest duża?
F: Wolisz nie wiedzieć.

F: Da się pani zaprosić na kolację, pani doktor? - spytał, gdy wychodzili z myjni.
W: No nie wiem, nie wiem, panie profesorze...
F: Ależ ja nalegam.
W: A czemu miałabym się zgodzić?
F: Bo będzie pyszna kolacja... i jeszcze lepszy deser.
W: Yhm. Musiałby mnie pan jakoś przekonać, profesorze... - mężczyzna namiętnie ją pocałował - Chyba będę musiała się zgodzić. Rozumiem, że to jest tylko zapowiedź?
F: Ależ oczywiście, że tak, pani doktor.
Spędzili miły wieczór w swoim towarzystwie i jeszcze milszą noc.

Następnego dnia.
F: Nie wie pani, gdzie jest Ag... doktor Woźnicka? - spytał pielęgniarkę wchodząc na salę jednego z pacjentów.
-Wydaje mi się, że za 20 minut dopiero zaczyna dyżur.
F: Jakby pani ją zobaczyła, to proszę powiedzieć, żeby do mnie zajrzała.
-Oczywiście, panie profesorze. - mężczyzna nie zdążył wyjść z sali, gdy pielęgniarki już zaczęły szeptać między sobą o rzekomym romansie Agaty i profesora. Mężczyzna uśmiechnął się dostrzegając irracjonalność tej sprawy, jednak miał świadomość, że większość osób w szpitalu nie wie o łączącym ich pokrewieństwie.

Ag: Cześć, wzywałeś mnie. - pół godziny później do gabinetu wpadła blondynka.
F: Tak, prosiłem żebyś przyszła.
Ag: Więc przyszłam w konkretnej sprawie, czy na plotki? - spytała uśmiechając się serdecznie i ukazując przy tym swoje białe zęby. Zawsze podziwiał optymizm blondynki, która 24 godziny na dobę miała uśmiech na twarzy.
F: Potrzebuję twojej rady...
Ag: Mojej? - spytała z niedowierzaniem śmiejąc się otwarcie.
F: Tak, twojej.
Ag: W sprawie?
F: Pierścionka.
Ag: Ja dobrze rozumiem?
F: Tak.
Ag: Tak! Wreszcie pojadę na prawdziwe wakacje!
F: Eee niezbyt rozumiem co masz na myśli.
Ag: Założyłam się kiedyś z Wiki, to było chyba wtedy kiedy byliście pijani z Adamem i u was nocowałyśmy, że w ciągu dwóch lat się ożenicie i co lepsze, założyłam się z nią o 10 tysięcy!
F: Agata... Adam wyciąga ode mnie po kilka tysięcy tygodniowo. Zawsze mogłaś poprosić o jakieś pieniądze.
Ag: Omińmy kwestie finansową wielkim łukiem.
F: Masz czas dziś po pracy?
Ag: Eeee tak, kończę o 20:00.
F: Ja także. Wiki ma dzisiaj całą noc w szpitalu.
Ag: Dobra, ja lecę. Paa.
F: Do widzenia. - internistka opuściła gabinet. Profesor oparł się wygodnie na fotelu i pogrążył w myślach o rudowłosej lekarce. Jest tak piękną wspaniałą kobietą, jak to dobrze, że jednak zmieniłem swój plan na życie...

W: Cześć, ty już skończyłeś dyżur? - spytała widząc go idącego szpitalnym korytarzem z aktówką w ręce i bez białego kitla.
F: Tak. - objął kobietę i złożył pocałunek na jej policzku.
W: Ja tu muszę siedzieć całą noc, ale na szczęście z Haną.
F: Hana, Hana... - zastanowił się chwilę chcąc przypomnieć sobie o kim mówi kobieta.
W: Doktor Goldberg.
F: I już wszystko jasne. Żona Gawryły, siostra Pały, ginekolog.
W: Zgadza się. Widzę, że jednak wiesz coś o pracownikach szpitala. Może nie znasz ich imion, ale coś tam wiesz.
F: Większość pracowników mnie nie interesuje. Ale ty mnie bardzo interesujesz.
W: Muszę lecieć. Jedziesz do domu?
F: Najpierw jeszcze muszę załatwić kilka spraw.
W: O tej godzinie?
F: Tak.
W: Dobra, paa.
F: Pa, miłego dyżuru.
W: Dzięki. - kobieta poszła korytarzem przed siebie, a mężczyzna patrzył na nią uśmiechając się samemu do siebie. Internistka stała kilka metrów za nim i też się uśmiechała. Cieszyła się szczęściem przyjaciółki i profesora. Są lepsi niż jakakolwiek komedia romantyczna. - pomyślała podchodząc do Falkowicza.
Ag: Jestem.
F: Świetnie, chodźmy. - poszli w stronę wyjścia.
-Mówiłam ci, że oni romansują. Woźnicka teraz tylko w sukienkach nowych przychodzi i co dzień to krótsza. A Falkowicz dzisiaj mi kazał ją do siebie wołać. Już nawet wolę nie myśleć co oni w tym gabinecie robią. - mówiła blond pielęgniarka
-Ordynator, myśli, że mu wszystko wolno, cholera jasna! - odezwała się druga, ciemnowłosa pielęgniarka. Internistka zacisnęła oczy nie chcąc pozwolić łzom spłynąć po policzkach. Zawsze bardzo bolały ją takie opinie. Profesor zatrzymał się i obrócił w stronę pielęgniarek. Agata stanęła za nim.
F: Nie sądziłem iż moja prośba o przyjście doktor Woźnickiej do gabinetu wywoła aż taką sensację! Widzę, że paniom się bardzo nudzi. Co to ma znaczyć?! Rozpowiadanie po szpitalu jakiś plotek i głupot! Pani już tu nie pracuje! - zwrócił się do blond pielęgniarki - A pani przejmie wszystkie obowiązki koleżanki! Skoro do tej pory nie miała pani co robić i z nudów postanowiła rozpowiadać takie głupoty, to teraz postaram się pani dobrze wypełnić czas!
-Ale, profesorze, my tak w żartach... - próbowała się ratować blondynka ubrana w pomarańczowy kitel.
F: Tak więc ja tak w żartach panią zwalniam. Jutro ma tu pani nie być. Żegnam! - poszli w stronę parkingu - Pielęgniarki, cholera jasna, a co drugi dzień dostaję pismo z prośbą o zatrudnienie dodatkowych osób na te stanowisko.
W: Witaj Andrzeju. - podeszła do nich była żona profesora.
F: Matko Boska, czy aż tak trudno przedostać się do samochodu?!
W: Widzę iż lekko nie zadowolony jesteś. Koleżanka na pewno zaraz poprawi ci humor. - spojrzała z pogardą na blondynkę.
F: Daruj sobie moja droga te insynuacje. To jest moja siostra.
W: Przepraszam, ale po tym jak zdradziłeś mnie z trzema kobietami jednego dnia, nic mnie już nie zdziwi.
Ag: Ja może was zostawię samych...
F: Wando, masz do mnie jakąś konkretną sprawę?
W: Nie, ale...
F: Tak więc żegnam, nie mam czasu. Chodźmy Agato. - zaprowadził blondynkę do samochodu i otworzył jej drzwi. Po chwili odjechali czarnym Infiniti spod szpitala.
F: Nie mogliśmy przejść w spokoju kilku metrów...
Ag: Oni tacy są. Atakują wszystkich. I tak wyjątkowo spokojnie, nie trafiliśmy na Zapałę i Rudnicką, bo zaraz by tworzyli jakieś wymysły. Nina z wszystkich robi dziwki, a podobno sama w tym siedziała kilka lat.
F: Oj siedziała w tym, do czasu aż wymyśliła sobie, że ją kocham... Przepraszam,  nie powinienem tego mówić.
Ag: Spoko. A o tej godzinie w ogóle jubiler będzie otwarty? - zmieniła temat.
F: Tak, pojedziemy do mojego dawnego znajomego, ma wilki sklep ze złotą  biżuterią.

P: Andrzej, stary! Ile my żeśmy się nie widzieli! - przywitał ich około 40 letni mężczyzna - Widzę, że piękną panią przyprowadziłeś. Paweł. - pocałował blondynkę w rękę
Ag: Agata.
P: Przyjechaliście w odwiedziny, czy po coś konkretnego?
F: Szukam pierścionka...
P: Co ty Wandę będziesz po raz setny przepraszał, czy Kingę omamiał?
F: Nie trafiłeś.
P: Inną? A nie wiesz, czy ta blondi, jak jej tam, Rudnicka jeszcze siedzi w tej branży? To chyba już nie taka młoda laska.
F: Nie wiem, czy w tym siedzi, ale pracuje w szpitalu u mnie.
P: U ciebie? Prywatnie, czy jako pracownik szpitala?
F: Bez takich proszę.
P: No dziewczyna była w tobie nieźle zakochana, zresztą jak każda.
F: Nie przyjechałem powspominać dawne, ZŁE czasy. - spojrzeli na blondynkę wpatrzoną w biżuterię.
P: Ładna, jakie ma stawki? - spytał po cichu Falkowicza.
F: Dlaczego po raz setny ktoś nam to dzisiaj insynuuje? To jest moja siostra.
P: I tak ładna.
F: Znalazłaś coś Agata? - spytał głośniej.
Ag: A to nie ja mam znaleźć, tylko ty.
P: W ogóle, to po co ci ten pierścionek? Co ty się oświadczać będziesz? - zapytał z kpiną.
F: A żebyś wiedział.
P: Ty żartujesz?! Człowieku czyś ty zwariował?! Kilka miesięcy cię nie widziałem, a ty wyskakujesz z takim czymś?! Serio chcesz skończyć z prawdziwą zabawą?! Laseczki, całe dnie i noce z ślicznotkami... imprezy!
F: Dam ci numer do mojego brata, będziecie razem imprezować.
P: Dobra, komu ty się oświadczasz? Przyzwoita jakaś?
F: Piękna, wspaniała, rozsądna ruda złośnica.
P: Będziesz miał z tego jakieś korzyści chociaż?
F: Piękną, wspaniałą, mądrą kobietę.
P: Zwariowałeś na stare lata. Dobra, jakby co to ja będę na zapleczu...
F: Jeszcze ci się ćpanie nie znudziło?
P: Nie zaszkodzi umilić sobie życie czasem. - zostawił ich samych.
Ag: Fajny kolega. - zironizowała.
F: Nowy znajomy dla Adama. - stwierdził przyglądając się gablotom z biżuterią. Kobieta podeszła do niego i również przyglądała się złotu.
F: Co myślisz o tym? - wskazał na jeden z pierścionków.
Ag: Cudo. Wiki lubi biżuterię z dużymi kamieniami, ale zawsze szkoda jej na to pieniędzy. Z resztą, każda kobieta kocha brylanty i rubiny. Śliczny.
F: Bierzemy. Paweł!
P: No? Nawet się człowiekowi naćpać nie pozwolicie.
F: Kupujemy ten. - pokazał na pierścionek.
P: Ten trzeci od prawej? - upewnił się.
F: Tak. - sprzedawca mało nie zemdlał - Coś się stało?
P: Ty patrzyłeś człowieku na cenę?
F: Nie, a co to za różnica?
P: To lepiej spójrz. To kosztuje 80 tysięcy, nie mów mi, że cię na to stać, to jest najdroższe co mam.
Ag: 80 tysięcy?!?!?! - teraz blondynka mało nie zemdlała.
F: Biorę. - stwierdził bez zastanowienia.
Ag: Ty umiesz liczyć?!
F: Wiktoria jest warta więcej niż wszystkie pieniądze tego świata.
P: Ile ty człowieku zarabiasz?!?!?!
F: Wystarczająco dużo.
P: I to ty byłeś tym, który nic nie miał i się z niego śmiali w ogólniaku?
F: Teraz ja się mogę z nich pośmiać.
P: Jezu, jak to szybko się wszystko zmienia. Wtedy byłeś nikim, a teraz o tobie w gazetach piszą.
F: Przecież dobrze o tym wiesz, widzieliśmy się jakieś 7 miesięcy temu.
P: Tak, ale zawsze cię człowieku podziwiałem
F: Pakuj to.
P: Się robi. Ale blondi śliczna. - spojrzał z zachwytem na towarzyszkę profesora.
Ag: Nie blondi, tylko Agata! Masz coś do moich włosów?!
P: Ostra. Pożyczysz mi ją na kilka godzin?
F: Nikogo ci nie pożyczę. Kobieta nie jest towarem na sprzedaż.
P: Się wypowiedział, ten co miał każdą na studiach.
F: Się wypowiedział, ten którego nie przyjęli na studia.
P: No że ciebie przyjęli to się nie dziwię. Same piątki, cholera, miałeś.
F: Pakuj to, nie spędzimy reszty wieczoru w tym sklepie.
P: No z taką laską, to się nie dziwię, że się spieszysz... - Woźnicka walnęła go w policzek.
Ag: Czy teraz już pan do cholery jasnej da mi spokój, czy mam walnąć w drugi?! - spytała srogim głosem.
P: Dostać od takiej kobiety to zaszczyt.
Ag: Kolejny Adam i tanie teksty na podryw.
P: Dobra, już. Daj kartę, chyba, że masz walizkę gotówki. - profesor podał mu złotą kartę - Pin i zielony.
F: Jesteś bliżej Nobla.

Ag: Jedziemy? - spytała, gdy "kolega" profesora zaczął znowu nawijać.
F: Tak. Chodźmy.
P: Cześć. - podał mężczyźnie rękę - Pa śliczna.
Ag: Zamknij się. - wyszli ze sklepu.
F: Gdzie cię zawieść?
Ag: Wszystko jedno.
F: A konkretnie?
Ag: Szpital, hotel, klub nocny. Leśna Góra.
F: Oczywiście. To hotel?
Ag: Tak.

F: Dziękuję za pomoc... - pomógł wysiąść kobiecie z samochodu.
Ag: Nie ma za co.
Ad: Heja!
F: Jezu, znowu on.
Ad: Co wy się tak razem prowadzacie? Plotki o was chodzą i to niezłe.
Ag: Paranoja jakaś. Chodź do hotelu, Adam. Padam po 24 godzinnym. Cześć.
Ad: No cześć. - poszli do drzwi i Krajewski wepchnął się przed lekarką.
F: Aaadaam...
Ad: Sory Aga.
F: Do widzenia.

Dość długie, więc mam nadzieję, że coś Wam się spodobało w tym wszystkim :)
Ma ktoś link do 561 odcinka???





czwartek, 22 maja 2014

CZĘŚĆ 76 Wyjątkowi goście.

Kilka dni później:
Ag: Boże, jak dobrze, że wy już się pogodziliście. I znowu żyjesz w bajce.
W: Dosłownie w bajce.
Ag: Co znowu?
W: Mówiłam ci kiedyś, że Andrzej jest wyjątkowy?
Ag: I co w związku z tym?
W: Codziennie przynosi mi wieli bukiet róż, albo jakąś biżuterię.
Ag: CO?!?!?!
W: Mamy willę zastawioną kwiatami, a mi się już nie mieści biżuteria.
Ag: Ciekawe ile to potrwa?
W: Weź, te kwiaty mnie już przytłaczają.
Ag: Na świecie skończą się przez was róże.
W: I złoto.
Ag: Ej ale serio? Aż mi się wierzyć nie chce. Codziennie?
W: Tak.
Ag: Powiem ci tylko, że dla mnie Falkowicz zawsze będzie człowiekiem niezrozumiałym. On jest poza moim pojmowaniem. - Wiktoria zaczęła się śmiać.
W: Ja póki co pojęłam, że go cholernie kocham i nie mogę bez niego żyć.
K: Co ty zrobiłaś?! Ty zdziro! - do lekarskiego wpadła Walczyk.
P: Chyba nikt nie jest za tym waszym "związkiem". - zrobił w powietrzu cudzysłów. Zaraz za laborantką wszedł Zapała.
Ag: Od kiedy świat tylko trwa, Falko wciąż z Wiki gra. Ludziom na złość... - Zanuciła i spojrzała na Przemka - Kindze wbrew, bieguny dwa łączą się. - obdarzyła spojrzeniem Walczyk.
F: Tu jesteś, Wiki. - wszedł do lekarskiego ignorując dwóch "wrogów" stojących przy drzwiach.
K: Andrzej!
W: Cześć kochanie. - pocałowała profesora.
P: Jak ty możesz tak z tym mordercą...?!
K: Andrzej! Słuchaj mnie jak do ciebie mówię!
F: Możemy jechać do domu, skarbie? Skończyłaś już dyżur?
K: Oczywiście, że możemy jechać. - stwierdziła Walczyk nie zauważając iż to pytanie wcale nie było skierowane do niej.
W: Tak, tylko się przebiorę.
P: Wiktoria! - Consalida ignorując go poszła do przebieralni.
K: Andrzej, ja się nie zgadzam na takie traktowanie mnie....
F: Agata, nie wiesz gdzie jest dokumentacja pana Biegańskiego? Robiłaś konsultacje internistyczne i karta gdzieś zniknęła. - mężczyzna nie zwracał uwagi na Walczyk.
K: Aaaaaandrzeeeeeeej!!!! - wrzasnęła wściekła.
Ag: A tak, przepraszam, uzupełniałam kartę w hotelu i zapomniałam przynieść. Zaraz pójdę.
P: Agata, jak ty się możesz zadawać z tym mordercą?!
F: Nie trzeba. Przynieś ją jutro, teraz nie jest potrzebna, ale lepiej, żeby dokumentacja była w szpitalu.
Ag: Wiem, sory, ale nie zdążyłam z uzupełnianiem.
F: Nic się nie stało.
P: Jak ty się możesz zadawać z mordercą, Agata?!?!?!?!
Ag: Nie z mordercą tylko z bratem. Cicho już.- pierwszy raz ktoś się do nich odezwał.
P: Co?! Nie ja nie wierzę! Wy wszyscy jesteście z czarnej sekty tego mordercy! W waszych żyłach płynie krew mordercy! MOOOOOOORDEEEEEERCYYYYY!!!!
K: Dlaczego ty mi nie powiedziałeś Andrzej? Ja powinnam wiedzieć o tobie takie rzeczy. No nic, wybaczam ci, kochanie. Ale następnym razem mów mi o wszystkim, skarbie.
F: Oni są oboje chorzy psychicznie.
K: Andrzej, ja się nie zgadzam na takie traktowanie. Jako twojej kobiecie należy mi się szacunek.
F: To jest kabaret. - profesor zaczął się śmiać - Wy oboje żyjecie w jakimś wyimaginowanym świecie. Żyjcie sobie jak chcecie, ale mnie w to nie plączcie.
P: Agata, ja już wiem. Da się wymienić krew. Może to nie daje stuprocentowej gwarancji, ale zawsze coś...
Ag: Banda debili. Psychiatria na parterze jest.
W: Dobrze, możemy iść. - z przebieralni wyszła Wiki.
F: Oczywiście. Pamiętaj o tej dokumentacji, Agata. Niedługo będziemy tu mieć kontrolę i wszystko musi się zgadzać.
Ag: Jasne, przyniosę.
W: Pa Aga.
Ag: Cześć.
F: Do widzenia.
W: Na razie dziwaku, na razie wariatko. - zwróciła się do Walczyk i Zapały po czym wyszła razem z Andrzejem z pokoju lekarskiego.
K: Agata, ty masz to zniszczyć, ten ich związek....!!!
P: Ja się nie zgadzam, żeby Wiki była z mordercą...!!!
Ag: Weźcie się odwalcie. Czego wy od niego chcecie?
P: On jest zły! Po prostu ZŁY!
Ag: Jaki zły? Może nie zawsze bardzo miły, ale nie zły.
K: On jest głupi. Traci mnie dla tej wariatki.
Ag: Po pierwsze, to ty jesteś wariatką, po drugie, to ty jesteś głupia. Falkowicz zna odpowiedź na każde pytanie świata i zawsze wszystko wie. I szczerze to podziwiam.
P: Nie no, ten świat oszalał! Ona jest po stronie mordercy!
K: Nie mów tak o moim Andrzeju! - Kinga i Przemek zaczęli się kłócić, a Agata wyszła niezauważona z lekarskiego chcąc uniknąć udziału w awanturze.


W: Andrzej, gdzie jesteś?! - Boże, ten dom jest za duży.
F: W znienawidzonym przez ciebie pomieszczeniu. - kobieta skierowała się do "archiwum" w którym profesor przechowywał wszystkie dokumenty. Nie cierpiała tego miejsca. Na każdej ścianie od podłogi do sufitu stały regały wypełnione segregatorami.
W: Co ty robisz? - spytała widząc go siedzącego na podłodze, wyjmującego karki z segregatorów i wkładającego je do niszczarki. Obok na podłodze leżało jeszcze kilkadziesiąt wypchanych segregatorów i 3 wypchane pociętym już papierem worki.
F: Na prawdę nie widać?
W: Widać, ale nie wiem po co ty się bawisz w wyjmowanie karteczek z segregatora i wkładanie do niszczarki. To w ramach zajęć odstresowujących, czy co?!
F: W ramach tego, kochanie, że dokumentacja nam się już nie mieści.
W: Nie możesz trzymać tego w klinice?
F: Niektórych, czyli tych dokumentów nie. Te kilkadziesiąt segregatorów jest do zniszczenia. Niestety nie mam kominka, żeby to spalić, a nie rozpalę ogniska za domem. Została mi niszczarka.
W: Będziesz teraz tak każdą karteczkę...?
F: A mam to zjeść? No Wiki, trzeba coś z tym zrobić, a Adam jest w Szwajcarii, albo w Kanadzie, chyba, że się pospieszył, to w Nowym Jorku. Zresztą, zaraz mogę sprawdzić... - wyjął telefon.
W: Nie mów mi, że wszczepiłeś Adamowi czipa.
F: Bez przesadyzmu, wystarczyła aplikacja na telefon.
W: I gdzie on jest?
F: Albo zgubił telefon, albo jest teraz w Chinach.
W: Powiedziałabym, że na pewno zgubił telefon, ale znam Adama na tyle, żeby wiedzieć, że obie opcje są równie możliwe.
F: Gdzie by nie był, tutaj go nie ma, a ktoś się tym musi zająć.
W: Przecież ty masz całą służbę.
F: To są dokumenty z badań.
W: O jezu... A gdybym znalazła kogoś kto będzie siedział na 100% cicho i zrobi to za ciebie?
F: Kto? - spojrzał na Wiktorię z zaciekawieniem.
W: Twoja siostrzyczka, tylko musisz jej kupić szminkę Chanela. Ona zrobi wszystko dla różowawo jakiegoś tam supertrwałego koloru.
F: To jakie masz plany na dzisiejszy dzień?
W: Jeszcze żadnych nie mam. Zadzwonię po Woźnicką.
F: Ty nie żartowałaś?
W: Ona jest tanią siłą roboczą. Trzeba będzie tylko kupić jej tą szminkę.
F: Nie ma problemu.
W: Okey.
W: Cześć Agatka! - przywitała ją przesadnie słodkim głosem.
Ag: Hej. - Woźnicka odpowiedziała o wiele mniej entuzjastycznie widząc że taki głos przyjaciółki nie zwiastuje nic dobrego.
W: Pamiętasz tą szminkę, Chanela, supertrwałą, powiększającą usta, delikatnie byłyszczącą, nasyconą pięknym cukierkowym, różowym kolorem?
Ag: Tą za 300 zł?!?!?!?!?!?!?!
W: Ehem.
Ag: Jaki haczyk?
W: Masz dziś wolny dzień?
Ag: Nie będę ci masować stup. Chcę tą szminkę, ale nie aż tak.
W: Będziesz wyjmować kartki z segregatora i wkładać do niszczarki, a potem z niszczarki przekładać te pocięte kawałki papieru do worków na śmieci. Idziesz na to?
Ag: Chcę mieć zapewnione picie i jedzenie podczas pracy.
W: Da się załatwić.
Ag: Będę za 20 minut. Paa.
W: Pa.
W: Załatwione, tylko Agatka domaga się jedzenia i picia podczas pracy.
F: Jesteś wielka.

W: Cześć! - otworzyła drzwi internistce.
Ag: Hej!
W: Andrzej, tania siła robocza przyszła!
F: To dobrze, dzień dobry.  - chciał pocałować blondynkę w rękę, ale ona zabrała dłoń.
Ag: Cześć. Proszę, skończ z tym całowaniem mnie w rękę, bo dość dziwnie się czuję. - Wiktoria zaczęła się śmiać.
W: I kto mi mówił, żebym się przyzwyczaiła i że to normalne przez kilka miesięcy? - blondynka wywróciła oczami - Oj Agatka, niektórych zwyczajów nie zmienisz.
Ag: Dobra, ja tu przyszłam do roboty, a nie żeby ze mnie robić księżnę Dianę.
F: Księżnę Dianę... - powiedział pod nosem.
W: No Agatka jest lekko szalona i nielubi takich zwyczajów.
Ag: Apropo szaleństwa. Co powiesz na szaloną całonocną imprezę z finałem z jakimś nieznajomym  przystojniakiem w ta sobotę? - profesor spojrzał na nią - Eee ja jestem sama...
W: Oj tak jej się palnęło. Chyba, że pójdziesz z nami?
F: Dziękuję, obejdę się bez całonocnej wrzawy.
W: Mogę iść, Andrzej? - Woźnicka wybuchła śmiechem.
Ag: Niezły terror hahaha
W: Źle zrozumiałaś. Mam coś w planach?
F: Żadnych operacji nie ma, ale z tego co wiem miałaś...
W: Zrobisz to za mnie, kochanie?
F: Mam za ciebie rozmawiać z twoją córką?
W: Eee zapomniałam o niej. Ty wszystko pamiętasz? Załatwię to... później.
Ag: To impreza?
W: Jasne. A teraz do roboty bo nie będziesz szminki miała!
Ag: A wy na zakupy! Chanel numer 650.
W: Tak, chodź. - zaprowadziła ją do "archiwum" - Tak więc wyjmujesz każdy dokument z segregatora i wkładasz do niszczarki, a śmieci z niszczarki przekładasz do worków na śmieci. Masz zniszczyć dokumenty z wszystkich segregatorów na podłodze.
Ag: Yhm.
F: Nie czytasz treści tych dokumentów, a jeśli coś niechcący zauważysz, zapominasz o tym.
Ag: Jeżeli mnie będę torturować, to powiem, co tu było napisane. - zastrzegła.
F: Najlepiej tego nie czytaj.
Ag: Ehe. - usiadła na podłodze i wzięła się do pracy.
W: To jak spędzimy ten dzień?
F: Jak tylko chcesz, kochanie. - mieli wyjść z pomieszczenia, ale Woźnicka zatrzymała ich głośnym:
Ag: Stać!
W: Czego dusza pragnie?
Ag: Mieliście mi zapewnić jedzenie i picie.
F: Bierz co chcesz z kuchni.
W: To gdzie idziemy? - wyszli z pomieszczenia, zostawiając Woźnicką samą z dokumentami.
F: Właśnie nie wiem.
W: A my nie mieliśmy dziś wrócić do szpitala?
F: Powiedziałem Tretterowi, że może.
W: To co robimy? Jest dopiero 9:00, mamy cały dzień.
F: Nie określiłem dyrektorowi kiedy wrócimy do pracy, w klinikach są grafiki póki co nieobejmujące nas... co powiesz na wyjazd na kilka dni?
W: Ale jak to? Kiedy?
F: Teraz.
W: Zwariowałeś.
F: Z miłości do ciebie. To jak?
W: Idę się pakować!
F: Zarezerwuję jakiś hotel. Gdzie chcesz jechać?
W: Do lasu, ale do dobrego hotelu. W środku lasu. Wymyśl coś. - odpowiedziała zadowolona będąc już w garderobie i wkładając ubrania do niewielkiej walizki.

W: Dobra, spakowany jesteś?
F: Tak, prawie.
W: No to jedziemy. Gdzie zarezerwowałeś hotel?
F: Niespodzianka, pani doktor.
W: Ja zawsze lubię wszystko wiedzieć, ale tym razem cię nie zabiję za te niespodziankę.
F: No mam nadzieję.
W: Jedziemy?
F: Agata.
W: Co Agata?
F: Trzeba coś zrobić z Agatą.
W: Eee.
F: Ona umie zamknąć drzwi?
W: Myślę, że tak.
W: Agata, my wyjeżdżamy. - poinformowała koleżankę wchodząc z profesorem do "archiwum".
Ag: Co? Gdzie? - pytała zdezorientowana.
W: No właśnie nie wiem.
Ag: Co?
F: Mam nadzieję, że umiesz przekręcić klucz w zamku. - mężczyzna podał jej klucze do domu.
Ag: Co?
W: Będziemy za kilka dni. Paa.
Ag: Ale...!
F: Cześć! - wyszli z pomieszczenia.
Ag: Czy oni powariowali?!?!?!

W: Białystok? - skrzywiła się, gdy wjechali do miasta.
F: Ty to jesteś marudna... Będzie las i będzie luksusowy hotel. Za 10 kilometrów.
W: Za 10 kilometrów? My jesteśmy w środku miasta.
F: Nie wierzysz w moje możliwości?
W: A wyczarujesz ten hotel i las?
F: Dla ciebie wszystko. - po kilkunastu minutach wjechali w las i zobaczyli spory hotel.
W: To to chyba na prawdę wyczarowałeś.
F: Można tak powiedzieć.
R: Dzień dobry. - przywitała ich recepcjonistka.
F: Dzień dobry, mieliśmy rezerwację na nazwisko Falkowicz.
R: Ale... ja nie widzę tu  żadnej rezerwacji na te nazwisko... - stwierdziła wpatrując się w monitor.
F: Proszę zawołać szefową.
R: Ale... - zaczęła - Dobrze, zadzwonię. - zgodziła się widząc spojrzenie mężczyzny.
-Dzień dobry państwu! Kłaniam uniżenie. - po chwili przy recepcji pojawiła się kobieta około pięćdziesiątki.
F: Witam, mieliśmy rezerwację.
-Tak, rozmawialiśmy dzisiaj.
R: Ale ja nie mam nic takiego w komputerze... - protestowała recepcjonistka.
-To są wyjątkowi goście, wszystko jest ustalone. Państwo są tutaj najważniejsi, zrób wszystko, czego sobie zażyczą. - zakomunikowała młodej kobiecie głosem nieznoszącym sprzeciwu - Może chcecie państwo zapisać się na jakieś zabiegi w SPA?
W: Dziękujemy na razie.
-A pan profesorze?
F: Dziękuję, może później coś wybierzemy.
R: Ale my nie mamy terminów... - zaczęła młoda kobieta.
-Moniko, państwo są wyjątkowymi gośćmi, terminy się znajdą, wszystko jest. Może chcą państwo coś zjeść?
R: Ale obiadokolacja rozpoczyna się od godziny 15:00. - przypomniała.
-Państwo jedzą w osobnej sali  w dogodnych dla nich godzinach. Tak więc?
F: Kochanie?
W: Dziękujemy na razie.
-Dobrze, w razie czego, zapraszamy o każdej porze dnia i nocy. Marek! - zawołała młodego chłopaka stojącego kilka metrów dalej.
M: Tak?
-Zaprowadzisz państwa do apartamentu 106, zaniesiesz walizki.
M: Ale ja tu jestem kelnerem, goście sami się obsługują.
-Jesteś tu przede wszystkim pracownikiem. Do roboty, nie marudzić. - rozkazała kelnerowi - Gdybyście państwo czegoś potrzebowali, zawsze proszę dzwonić do mnie lub na recepcję, zostaniecie państwo obsłużeni w trybie natychmiastowym. - przy wypowiadaniu ostatnich słów spojrzała na pracowników.
F: Dziękujemy bardzo.
-Marek.
M: Yhm. - zabrał od Wiki i Falkowicza walizki. - Zapraszam. Państwa apartament znajduje się na drugim piętrze. - weszli do windy.

W: Powiesz mi dlaczego ci ludzie traktują cię jak prezydenta? - spytała gdy zostali sami w apartamencie.
F: Jakby to powiedzieć... to jest... mój hotel.
W: CO?!?!?!
F: Pobudowałem go z nudów. Znajomy musiał szybko sprzedać ten teren, miałem pieniądze więc to kupiłem. Pomyślałem, że luksusowy hotel w takim miejscu będzie świetnym pomysłem. Pani Halina zarządza tym wszystkim i jest uważana przez pracowników za właścicielkę.
W: Czy jest coś, czego ty nie masz?
F: Pabu, burdelu, restauracji...
W: Czy ty serio jesteś jakimś miliarderem?
F: Miliarderem nie, ale pieniędzy nigdy nam nie zabraknie.
W: Dobra, co robimy? Ja nie znam tu okolicy.
F: Ja też nie. Wiem, że tu jest las, gdzieś dalej jest rzeka, jakieś muzeum ikon i na tym kończy się moja widza o tym miejscu. W hotelu jest SPA, baseny, sauny, jacuzzi, kilka restauracji i sale bankietowe. Tyle pamiętam.
W: Cały czas dowiaduję się o tobie nowych rzeczy i jestem w coraz większym szoku.
F: Lubię zaskakiwać. Jesteśmy wyjątkowymi gośćmi.
W: Ty jesteś wyjątkowy pod każdym względem.

Udało mi się wcześniej. Ma ktoś link do następnego odcinka???

niedziela, 18 maja 2014

Miniaturka "Wszystkie drogi prowadzą do FaWi"

Miała być kolejna część, ale napisałam jednoczęściówkę i nie miałam weny na 76. 

Siedziała w hotelu. Usłyszała donośne pukanie do drzwi.
W: Idę! No idę przecież! - krzyknęła i po chwili otworzyła drzwi.
F: Coś ty najlepszego zrobiła?! Zniszczyłaś wszystko! Tyle lat pracy, starań, wywarzania zamkniętych drzwi! Zniszczyłaś całe badania! - kobieta odsunęła się jak najdalej od profesora. Jeszcze nigdy nie widziała go tak wściekłego - Zawsze tak jest, zawsze jak się komuś zaufa, komuś uwierzy, wszystko się wali!
W: Uratowałam cię przed więzieniem! A badania będą kontynuowane.
F: Będą kontynuowane?! Zniszczyłaś to wszystko, cały sens tego badziewnego życia! Nawet nie wiesz ile pracy, czasu i pieniędzy mnie to kosztowało! A teraz wszystko diabli wzięli! 
W: Zwariowałeś?!
F: Tak, zwariowałem.
W: Weź się człowieku uspokój! Uratowałam cię razem z Adamem od więzienia.
F: Uratowałbym się sam, gdybyście nie wchodzili mi w paradę!
W: Tak, tylko nie sądzę, żebyś nad nami się zlitował.
F: Ja nie potrzebuję niczyjej litości, nie potrzebuję nikogo.
W: Spokojnie, nie litowaliśmy się nad tobą. Litowaliśmy się nad twoimi umiejętnościami, bo tego nam było szkoda. Nie wiem, czego ty chcesz? Masz świetne umiejętności, tytuł profesora, a cały czas chcesz więcej i więcej. Człowieku, ty masz już wszystko!
K: Andrzej! - do hotelu wbiegła Walczyk.
F: Rozwodzimy się.
K: Co?!
F: Rozwodzimy się.
K: Doniosę na ciebie! Chyba nie chcesz pójść do więzienia?
F: Rób co chcesz, tylko wreszcie mi zniknij z życia.
K: Zamkną cię w pierdlu! I tak z nią nie będziesz! Oboje będziecie w pierdlu! Nie pozwolę ci z nią być! Nigdy, rozumiesz, nigdy! Nigdy z nią nie będziesz, nie pozwolę ci na to! Choćbyś nie wiem jak chciał, nie uda ci się to! Możesz ją kochać i tak nigdy nie pozwolę żebyście byli razem. Możesz być nieszczęśliwy, ale zawsze będziesz ze mną!
F: Racja, nigdy nie będę z Wiktorią. Ale nigdy nie będę z tobą!
Ad: Co tu się dzieje?! Nie damy się aresztować! Nic nie zrobiliśmy! - do hotelu wpadł Krajewski - To tylko wy. - stwierdził zadowolony gdy zobaczył, że w hotelu nie ma policji - I co Andrzejku, nie jesteś zadowolony? - zaczął się śmiać.
F: Uratowałem ci życie, gówniarzu... - przybliżył się do Krajewskiego. Kinga i Wiktoria patrzyły na to przerażone.
Ad: A ja twoje...
F: ZNISZCZYŁEŚ! Zniszczyłeś wszystko! - złapał Krajewskiego za szyję.
Ad: Zwariowałeś, puść mnie... - chłopak był nieźle przerażony. Zaczęli się szarpać, bić i przewalać po podłodze.
K: Andrzej! - krzyknęła spanikowana piskliwym głosem - Wiktoria, zrób coś.
W: Nie wiem, oni się pozabijają zaraz. - stwierdziła nie mniej przerażona.
K: Może kubeł zimnej wody? - zaproponowała.
W: To są ludzie, a nie psy! - Cholera, oni się pozabijają. - pomyślała patrząc na braci. Wzięła głęboki wdech. Podeszła do nich starając się nie oberwać. Rozdzieliła ich, o ile tak można było nazwać zaczęcie całowania profesora. Adam leżał obok na podłodze, a Kinga stała z otwartą buzią i oboje patrzyli na to z niedowierzaniem.
Ag: Co się...?! - do salonu wpadła Agata z kijem bejsbolowym w ręce. Spojrzała na zakrwawionego Adama i Wiki całującą się z Falkowiczem po czym upuściła kij. Po chwili Wiki oderwała się od profesora. Spojrzeli na siebie. Innego sposobu nie było. - wmawiała sobie Wiki.
K: Ty ździro! - rzuciła się na Consalidę i zaczęły się przewracać po podłodze i szarpać.
Ad: Skoro raz zadziałało... - odciągnął Kingę od Wiktorii i zaczął ją namiętnie całować. Internistka, stojąca do tej pory w bezruchu,  zemdlała i upadła na podłogę.
W: Agata! - Wiktoria podbiegła do niej - Pomóż mi z nią!
F: Już. - położyli blondynkę na kanapie. Po chwili Adam oderwał się od Walczyk. Wszyscy siedzieli na podłodze, patrząc na siebie. Internistka zaczęła się wybudzać, ale dalej leżała na kanapie.
K: Dlaczego ty się na niego nie rzuciłeś?! - spytała zbulwersowana.
F: Bo to wszystko nie ma sensu. 
K: Ale...!
F: Rozwodzimy się!
K: Ale...!
F: Rozwodzimy się, jasne?!
Ad: No Kinia, nieźle było. W sumie to fajna z ciebie laska.
K: Serio?
Ad: No. Wiki mnie nie chciała, trudno. Ty jesteś super. To co? - wstał i podał jej rękę.
K: A polecimy na wyspy kanaryjskie na wakacje?
Ad: Polecimy, kochanie. - Walczyk wstała i poszli na górę.
F: Zostaliśmy my.
W: I ona. - pokazała na Agatę.
Ag: Łeb mi zaraz rozsadzi! - wstała z kanapy i zawlokła się po schodach na górę.
F: Wiki, skończmy już ten teatrzyk. Czy ty nie widzisz, że to zaszło za daleko?
W: Zaszło.
F: Kingi już nie ma, Adama też... - kobieta go pocałowała.
W: I Rzepeckiego też już nie będzie. - Wiktoria odsunęła od niego nieznacznie swoją twarz - Kocham cię. Mimo tego wszystkiego i mimo tego, jaki jesteś wredny, kocham cię.
F: Ja ciebie też, mimo, że razem z Adamem rozwaliliście projekt nad którym pracowałem od 13 lat.
W: Oj wymyślisz coś.


Kilka miesięcy później.
F: Za sukces! - otworzył szampana i rozlał alkohol do kieliszków.
W: Ile zapłaciłeś Wawrzyniakowi?
F: Tyle, że do końca życia spłacałbym kredyt i liczył każdy grosz do pierwszego, ALE rozpoczynamy badania i dostałem za nie kilka milionów!
K: To ja siedzę w laboratorium. - zastrzegła.
Ad: A ja znowu jeżdżę w kółko. Fundnij mi za to chociaż jakieś wakacje z Kinią.
K: No właśnie. 
F: Zobaczymy. A my kochanie polecimy... na Seszele. 
W: Może na Malediwy? 
F: Gdzie tylko chcesz.

Chwilę później:

K: Andrzej, możesz na chwilę? - spytała Walczyk. Profesor spojrzał na Wiktorię.
F: Zaraz wrócę, kochanie. - odszedł razem z Kingą od stolika.
K: Dlaczego ty się ze mną żeniłeś?
F: Szantażowałaś mnie.
K: Dobrze  wiem, że byś coś wymyślił. Więc ponawiam pytanie, dlaczego się ze mną żeniłeś?
F: Czy to robi jakąś różnicę?
K: Mi tak.
F: Nie miałem szans na bycie z Wiktorią, ty mnie szantażowałaś i nie miałem pewności, że uda mi się z tego cało wyjść. Poza tym... - westchnął - nie jesteś aż taką złą kobietą. Nie pasowaliśmy do siebie kompletnie, ale lepsza taka kobieta niż nikt.
K: Ożeniłeś się ze mną z obawy przed samotnością? Powiedziałam ci kiedyś, że zostaniesz całkiem sam... Ale skoro ożeniłeś się ze mną, niby bez przymusu, to dlaczego mnie miałeś dosyć?
F: Bo po kilku dniach zrozumiałem, że wolę być sam niż tobą. Nie pasujemy do siebie kompletnie i irytuje mnie prawie wszystko w tobie.
K: Jestem aż taka zła?
F: Oj Kinga, Kinga. Zajmij się lepiej Adamem. - wrócił do stołu.

sobota, 17 maja 2014

ŻADNEGO ROZSTANIA, NIGDY

Byli ze sobą od roku. Ale czy to można było nazwać prawdziwą miłością, która najpierw była nienawiścią, potem romansem, a dopiero na koniec związkiem? Byli ze sobą ze strachu przed samotnością. W między czasie pokochali się. Pokochali, czy przyzwyczaili do siebie?
Wiktoria weszła do salonu i usiadła na skórzanej kanapie obok mężczyzny.
W: Może czas to skończyć? - spytała. Zaskoczyła go tym pytaniem. Wcale nie spodobała mu się propozycja rudowłosej kobiety. Nie wiedział, co do niej czuje, ale miał wrażenie, że ją kocha. Jej uśmiech, po prostu jej obecność w swoim życiu. - Przecież to było skazane na niepowodzenie. - kontynuowała. Chcę to skończyć.
F: Nie wiem, czy się do ciebie przyzwyczaiłem, czy na prawdę cię pokochałem...
W: Jeżeli mnie kochasz, pozwól mi odejść. - przerwała mu.
F: Na prawdę chcesz to skończyć?
W: Tak. - szepnęła niepewnie. Nie wiedziała, czy chce, czy nie chce, ale miała wrażenie, że przyszedł czas, na to aby zakończyć tą dziwną relację łączącą ich.
F: Bądź szczęśliwa, Wiktorio. - mężczyzna wstał z kanapy i poszedł do swojego gabinetu. Westchnęła ciężko i odchyliła głowę do tyłu. Posiedziała tak chwilę, a z racji iż był już wieczór, po półgodzinie była już w łóżku. Przekręcała się z boku na bok przez dłuższy czas. Leżała sama na wielkim małżeńskim łożu, wiercąc się z boku na bok. Nie pasowało jej to, że ma spać sama, ale po chwili zastanowienia uznała, że nienormalne by było gdyby z nią spał. Z jej oczu mimowolnie popłynęły łzy. Już zaczęła odczuwać brak profesora. Wytarła oczy o poduszkę i postarała się powstrzymać kolejne łzy. Przekręciła się na plecy i nabrała kilka razy powietrza do płuc. Wstała z łóżka, założyła leżący na fotelu atłasowy szlafrok i wyszła z sypialni. Miała w planach pójście do kuchni i skonsumowanie przynajmniej dwóch tabliczek czekolady popijając je winem, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Powodem zmiany decyzji bynajmniej nie była abulia, lecz fakt iż idąc korytarzem dostrzegła, że w gabinecie profesora pali się światło. Zastanowiła się chwilę po czym położyła dłoń na klamkę i powoli uchyliła drzwi. Weszła do pomieszczenia i stanęła na środku patrząc na mężczyznę siedzącego na fotelu za biurkiem i trzymającego w ręce szklankę z rudawo-brązowym trunkiem.
W: Andrzej. - powiedziała cicho, gdy profesor nie reagował wcale na jej wejście.
F: Tak? - spytał patrząc dalej w bliżej nieokreślony punkt i unikając widoku lekarki. Nie wiedziała, co ma powiedzieć, nie wiedziała po co tu przyszła.
W: Nie idziesz spać? - zadała pytanie bezsensowne, nie miała pomysłu na inne, a w jakiś sposób musiała się odezwać.
F: Jeszcze nie jestem pijany. Z tego co pamiętam, rozwodzimy się.
W: Andrzej, spójrz na mnie. - powiedziała stanowczo. Falkowicz obdarzył ją chłodnym, pełnym profesjonalizmu spojrzeniem niewyrażającym żadnych uczuć. Jak zwykle przybrał maskę, zawsze tak robił, gdy nie chciał okazać co czuje. - Teraz tak będziemy się traktować?
F: Jakiekolwiek relacje łączące nas zostały przez ciebie jednoznacznie zakończone. Jutro się wyprowadzę, pozwolisz, że noc jeszcze spędzę tu.
W: Przestań bredzić, nagle będziemy sobie obcymi osobami? Może jeszcze mamy mówić sobie pan, pani?
F: Czego ode mnie oczekujesz? - spytał. Nie znała odpowiedzi, sama nie wiedziała. Zastanowiła się chwilę, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Rozejrzała się po pokoju, jakby na ścianach była napisana odpowiedź na to pytanie. Dalej nie wiedziała. Co miała powiedzieć? Czułości i miłości? Kilka godzin temu przecież powiedziała, że chce się z nim rozwieść. Opuściła gabinet cicho zamykając za sobą drzwi. Wróciła do sypialni i położyła się z powrotem na łóżku. Patrzyła w sufit i nic nie robiła.
Godzinę później Wiktoria dalej nie zmieniła pozycji. Nagle zerwała się z łóżka. Nie wytrzymała. Poszła żwawym krokiem w stronę gabinetu i pewnie otworzyła drzwi. Obeszła biurko i podeszła do mężczyzny. Stanęła naprzeciw niego i patrzyła mu w oczy.
W: Zapomnij o dzisiejszej rozmowie, nie będzie żadnego rozwodu, nie będzie żadnej wyprowadzki, nie pozwalam! Nie zgadzam się! Ja bez ciebie zwariuję, już wariuję! - wpiła się namiętnie w jego usta.
F: Żadnego rozstania, nigdy. - wyszeptał jej do ucha.
W: Nigdy. - powtórzyła - Kocham cię. - pocałowała profesora.
F: Ja ciebie też

piątek, 16 maja 2014

CZEŚĆ 75 Wrócił dawny Falkowicz i dawna Wiki

Po godzinie był z powrotem w hotelu. Otworzyła mu Woźnicka.
Ag: Cześć, znowu.
F: Cześć. - minął ją i wszedł do hotelu.
P: Ten morderca się tu wprowadził czy co kurwa?! - przywitał go zbulwersowany Zapała.
F: Spokojnie, nie mieszkałbym pod jednym dachem z wariatem. - przeszedł obok nich i poszedł do pokoju Wiki.
W: Agata, ja serio nie chcę naleśników! - usłyszał w odpowiedzi na pukanie. Wszedł do pokoju - Znowu? - spytała widząc go.
F: Mam nadzieję, że już ostatni raz. Nie wierzysz mi, uwierz temu. - podał jej płytę.
W: Co to jest?
F: Dowód, wysoki sądzie. Masz laptopa? - Wiktoria pokazała na urządzenie stojące na szafce.
F: Proszę bardzo. Ta wariatka wchodząca do domu. - pokazał jej nagranie - I ta wariatka rozbierająca się. Kamera z zewnątrz objęła salon. Teraz mi wierzysz? - Wiktoria się rozpłakała i przytuliła do mężczyzny.
W: Przepraszam. - wyszeptała - Przepraszam, że ci nie wierzyłam.
F: Nieważne. Kocham cię i nie wyobrażam sobie bez ciebie życia.
W: Ja ciebie też. - ich usta połączyły się w namiętnym pocałunku. Jak zwykle musiał ktoś wpaść do pokoju i tym kimś była Agata z talerzem naleśników.
Ag: Przepraszam. - chciała się wycofać.
W: Stój.
Ag: Błagam, pogodziliście się. - spojrzała na nich wyczekująco.
W: Yhm. - delikatnie uniosła kąciki ust.
Ag: Tak! - na twarzy blondynki zagościł wielki uśmiech - Czyli zjesz coś wreszcie Wiki?
W: Dawaj te naleśniki.
Ag: Mam z truskawkami, z jagodami, z czekoladą, z bananami, z toffi... - zaczęła wymieniać.
W: Ty chyba umiesz tylko piec naleśniki.
Ag: Ale na 600 sposobów. - postawiła talerz na stoliku - Dobra, ja idę. - szczęśliwa internistka wyszła z pokoju.

Ad: Znowu nie chce jeść? - spytał zrezygnowany, gdy Woźnicka wyszła z pokoju.
Ag: Pogodzili się! - krzyknęła uradowana.
Ad: Jezu, wreszcie! - ze szczęścia przytulił siostrę.
K: Gdzie Andrzej? Podobno tu jest? - w hotelu pojawiła się Walczyk.
Ag: Wynocha z tond! - warknęła.
K: Gdzie jest mój Andrzej? - laborantka nie dawała za wygraną.
Ad: Won! - rozkazał wściekłym głosem.
K: Gdzie on jest?!
Ad: Wynoś się, zanim ci dam w pysk! - zagroził.
K: Nie przyszłam do ciebie. Gdzie jest Andrzej? - natręctwo blondynki objawiło się po raz kolejny
Ad: Wynocha z tond! - Krajewski wypchnął ją za drzwi.
Ag: Jeszcze tej tu brakowało. Jak ona ma czelność tu przychodzić?

F: Wrócisz do domu?
W: Yhm. - wstała z łóżka, wyjęła walizkę i wrzuciła do niej wszystko po kolei z szafek - Spakowana. - stwierdziła.
F: Idziemy, pani doktor. - wziął jej walizkę i wyszli z pokoju.
Ad: Wiesz co, ja już mam po dziurki w nosie Falkowicza, Wiki, Kingi i całej tej sprawy! - Adam i Agata żywo dyskutowali na ich temat.
F: Bardzo miło nam to słyszeć.
Ad: Wyprowadzasz się Wiki? Błagam, powiedz, że się wyprowadzasz.
W: Aż tak mnie macie dość?
Ad: TAK!!!
Ag: NIE!!! - wrzasnęli równocześnie.
W: To skoro Agatka nie ma mnie dość, to posprząta mój pokój.
Ag: Co z tego będę mieć? - profesor wyjął portfel - Wy wszystko przeliczacie na pieniądze?!?!?! Chcę...
W: To nie wróży nic dobrego.
F: Wynajmiemy firmę sprzątającą.
W: Tak, ta co sprzątała twoją i Zapały krew z mojego pokoju. Byli dobrzy.
F: Załatwi się to. - szli w stronę wyjścia, rozmawiając.
W: Paa!
F: Do widzenia! - wyszli z hotelu.
Ad: Wariatkowo.
Ag: Wrócił dawny Falkowicz i dawna Wiki. Znowu karze mi przekładać papierki z prawa w lewo i parzyć kawę. - stwierdził zrezygnowany.

Wyszli przed hotel i zobaczyli, że samochód profesora jest cały wypchany stertami papierów.
F: Adam!!!
Ad: No i znowu mnie zabije. Już wolałem go załamanego. - powiedział do Woźnickiej i wyszedł z hotelu.
F: Co to ma znaczyć?
Ad: To są papiery do zawiezienia i schowania w twym domowym archiwum. Powinieneś się zmieścić za kierownicą. Trochę się zaległości narobiło.
F: Masz się tym zająć.
W: Jedziemy moim samochodem?
F: Tak. Adam, do roboty. Koniec obijania się.
Ad: Jeeezuuuu.... Wolałem cię pijanego. No właśnie, a skoro ja ci tak wiernie pomagałem, to dasz z dwa patyki?
F: Kilka dni cię nie pilnowałem. Co zrobiłeś?
Ad: No nic nie zrobiłem. I to ja pilnowałem ciebie. - stwierdził z dumą.
W: Myślę, że my będziemy już jechać.
F: Dobry pomysł, Wiki. - odeszli od Krajewskiego nie zważając na to co do nich mówił.
T: Dzień dobry! - usłyszeli za plecami.
F: Chodź kochanie. - poszli w stronę samochodu udając, że nie słyszeli dyrektora.
T: Profesorze! - Tretter zaraz znalazł się przy nich.
F: Pan mówi do mnie?
T: A ilu tu jest profesorów?
F: Nie wiem. Nie było mnie kilka dni, nie wiem jakie ekwilibrystyki pan tu przeprowadził.
T: Państwo podobno jesteście chorzy? - Falkowicz już chciał coś powiedzieć, ale Tretter mu na to nie pozwolił - Proszę nie łgać.
F: Bo widzi pan, dyrektorze. Doktor Woźnicka potrzebowała wsparcia, gdy usłyszała tą jakże smutną wiadomość.
T: Wsparcia trzech osób?
F: Wiktoria jest najbliższą przyjaciółką dr Woźnickiej, a ja i Adam... my jesteśmy bardzo zżytym rodzeństwem...
T: Jakim znowu rodzeństwem?!
F: Normalnym.
T: Pani Wiktorio.
W: Słucham.
T: Niechże pani coś powie.
W: Nie mam nic do powiedzenia.
T: Wrócicie państwo jutro do pracy wreszcie?!
F: Może. - otworzył drzwi samochodu przed Consalidą. Kobieta zajęła miejsce pasażera.
T: Konkrety proszę.
F: Może. - wsiadł do Infiniti i odjechali.
T: Pracownicy, kurwa mać!

Dłużej się nie dało (sprawdziany, odpowiedzi, zaliczenia, referaty i inne). Ma ktoś link do 560 odcinka?

wtorek, 13 maja 2014

CZĘŚĆ 74 Nie odpuszczę

F: Adam, czy ty się tu wprowadziłeś na stałe? - spytał, gdy zobaczył rano, że Krajewski u niego nocował.
Ad: Nie, tak se zostałem.
F: To mógłbyś teraz tak sobie pójść? Nie mam ochoty na twoją głupotę.
Ad: Ale serio zdradziłeś Consalidę?
F: Wynoś mi się z domu.
Ad: Mieliśmy jechać do instytutu czegoś tam. Badania nam się rozwalą.
F: Zrób śniadanie.
Ad: Dobra... - niechętnie poszedł do kuchni - Tylko uprzedzam, że ja przypalam nawet wodę na herbatę!
F: Trudno.

Jechali samochodem. Profesor zamyślił się, nie wyhamował na światłach i ze sporym rozpędem wjechał w czyjś samochód.
Ad: No i huj. - skomentował. Falkowicz oparł głowę na kierownicy - Ej, spoko. Naprawi się auto. To aż tak cię przejęło? No weź, to tylko samochód...
F: Zajmij się tym całym bagnem. Do urzędów pojedziemy jutro. - powiedział wysiadając z samochodu.
Ad: Ej, gdzie ty...? - Krajewski wyskoczył z samochodu za nim.
F: Jak najdalej. Zajmij się tym. - odszedł od Infiniti i wszedł do jakiegoś przydrożnego lasu.
Ad: My jesteśmy 10 kilometrów od Leśnej Góry! - krzyknął idąc za nim.
F: Trudno. Zajmij się tym. Szpital w tamtą stronę? - pokazał ręką w prawo.
Ad: Tak, ale czy ty zwariowałeś? - profesor nie słuchając go poszedł przed siebie. Szedł rozmyślając o Wiki, o tym wszystkim co się zdarzyło. Nie wiedział już co zrobić, żeby mu uwierzyła. W końcu doszedł do Leśnej Góry. Wszedł do kwiaciarni.
-Coś podać?
F: Róże, czerwone.
-Ile? - profesor spojrzał na wielki wazon wypchany bordowymi kwiatami.
F: Wszystkie.
-Oświadczyny? - pytała kobieta wyjmując kwiaty z wazonu. Tym pytaniem już go dobiła.
F: Niestety nie.

Agata otworzyła drzwi i odeszła.
Ag: Kup jej lepiej czekoladki, bo schudła z 10 kilo, a te kwiaty już nam się nie mieszczą w hotelu. - powiedziała obojętnie i lekceważąco po czym usiadła na kanapie. Cholerna solidarność kobiet. - pomyślał idąc do jej pokoju. Zapukał do drzwi i usłyszał jej smutny głos.
W: Woźnicka, jedz sobie sama te naleśniki. Mogę i się zagłodzić, wisi mi to. - Z Consalidą z dnia na dzień było coraz gorzej.
F: Ale mi nie. - powiedział wchodząc do pokoju.
W: Znowu ty. - rzuciła kolejną zużytą chusteczką, na stertę leżących w rogu serwetek.
F: Wiktoria, uwierz mi.
W: Sory, ale zobaczyłam wystarczająco dużo i ciężko mi uwierzyć, że ona tak po prostu paradowała sobie prawie naga po domu.
F: Wiki..
W: Idź.
F: To co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła? Skoczyć z mostu? Rzucić się pod pociąg?
W: Idź z tond i weź sobie te kwiaty. - Rozejrzała się po swoim pokoju, a raczej pobojowisku. W jednym rogu leżała wielka sterta chusteczek, a w drugim sterta róż. Na szafce przy łóżku stało z 10 kartonów chusteczek. - Idź. Zrozum, że nie chcę na ciebie patrzeć.
F: Wiktoria, kocham cię. - "Ja ciebie też" miała ochotę odpowiedzieć. Zamiast tego powiedziała tylko:
W: Idź i przestań się ośmieszać.
F: Mogę się ośmieszać, zrobić wszystko. Uwierz mi.
W: Do widzenia, panie profesorze. - powiedziała chłodnym głosem. Mężczyzna położył kwiaty na łóżku.
F: Nie odpuszczę, choćbym miał przychodzić tu do końca życia. - wyszedł z pokoju, a Consalida zalała się łzami. Usiadł na kanapie w salonie.
F: Co mam zrobić? - spytał Woźnicką nie podnosząc wzroku z podłogi.
Ag: Przepraszam, ale my się z Wiki znamy od zawsze...
F: Jasne. Sam sobie pracowałem na taką opinię. Jestem szują, ale nie aż taką. Do każdego mógłbym podejść i bez skrupułów go zabić, ale jej bym nie umiał skrzywdzić.
Ag: Jeszcze trochę i będę musiała podłączyć jej kroplówkę. Na prawdę kup jej czekoladki.
Ad: Cześć! - przywitał się wchodząc do hotelu - A teraz ty będziesz u mnie nocował? Naprawią ci ten samochód. Nieźle żeś walnął, myśl ty za kierownicą o drodze, bo nas w końcu pozabijasz i innych przy okazji.
F: Tak, tak.
Ad: Ty żeś serio przyszedł 10 kilometrów?
F: I tak nie mam nic innego do robienia.
Ad: To chodź... na squosha.
F: Pójdź z Zapałą.
Ad: To... do teatru, albo do tej no... do operetki.
F: A idź sobie gdzie chcesz.
Ad: No ale samemu mi się nie chce.
F: To pójdź z kimś innym.
Ad: No chodź gdzieś.
F: Doceniam twoje natręctwo, ale dziękuję. Jakbyś wymyślił coś mądrego to zadzwoń. - wstał z kanapy i poszedł w stronę drzwi potykając się po drodze o własne nogi.
Ad: Co ty pijany? Rozumiem, że byłeś niewyspany jak z Wiki całe noce... no ale teraz zawalasz pracę, Wiki nie ma. Mógłbyś się chociaż wyspać.
F: Nie lubię używać tego wyrażenia, ale dla ciebie zrobię wyjątek. Zamknij się.
Ad: Czekaj. Idę z tobą.
F: Daj mi spokój. Zajmijcie się Wiktorią. Mnie póki co... cóż, nie chce znać.
Ad: Idę z tobą, upijemy się razem.
F: A wiesz, że to nie jest taki zły pomysł.
Ag: Przestańcie!
F: A co mam zrobić? Albo się upić, albo rzucić z mostu. Z racji iż w okolicy nie ma mostu, pozostanę na upiciu się. Idziemy Adam?
Ad: Jasne.
Ag: Adam!
Ad: Daj spokój, Aga. Alkohol pomaga na wszystko. Idź lepiej karmić Wiki. - wyszli z hotelu.
Ad: Tu obok jest pub.
F: Mi już wszystko jedno. - weszli do niewielkiego baru.
Ad: Wódkę, dużo.
F: Dobry pomysł.
Ad: To nie ty gadałeś, że alkohol nie jest na nic sposobem?
F: Innego już nie ma.
Ad: Za Wiki!
F: Za Wiki. - stuknęli się kieliszkami i wypili od razu całą zawartość.

Sporo promili później.
F: W sumie, to dobrze, że jesteś. Mam z kim pić.
Ad: Woźnicka jest okey. Chciałaby żeby to wszystko się jakoś ułożyło.
F: Mogłoby się już ułożyć.
Ad: Co my w ogóle odstawiamy?
F: Upijamy się. - sięgnęli po kolejne kieliszki.

-Zamykamy za chwilę. Jest 03:00 nad ranem. - przypomniał im barman.
F: Przenosimy się do mnie?
Ad: Za daleko. Chodź do mnie. - poszli do hotelu.
Ag: Matko Boska! - to jedyne co powiedziała Woźnicka na ich widok.
Ad: Wódeczka tam? - pokazał na szafkę w salonie.
Ag: Nie będzie już żadnej wódki! - zaprotestowała.
F: Daj spokój, dziewczyno. - wzięli kilka butelek i poszli do Adama.
Ad: Za to, że życie jest hujowe!
F: Oj jest. - stuknęli się butelkami i pociągnęli z nich po łyku alkoholu.

10:00 rano.
Agata weszła do pokoju Adama i zobaczyła ich zalanych, w dziwnych pozycjach na podłodze i kilka pustych butelek po wódce. Nawet taki człowiek jak Falkowicz potrafi się staczać. - pomyślała.
Ag: Wstawajcie! Halo, żyjecie?
Ad: Czego?
Ag: Gówna psiego. Spójrzcie na siebie! Jak wy wyglądacie?!
F: Agata, nie krzycz. Chociaż ty już nie krzycz. Człowiek się musi czasem porządnie upić.
Ag: Śmierdzicie wódą! Jak wy pójdziecie do szpitala?
F: Nie pójdziemy.
Ad: Jestem za.
Ag: Wiedziałam, że Adam jest pijakiem, ale...
Ad: Ale przestań. Każdy mężczyzna jest mężczyzną. Nie praw morałów i nie baw się w poukładaną dziewczynkę. Sama się upijasz często. Oszczędź tych wymówek. Każdy się czasem musi upić, nawet poważnemu profesorowi się może zdarzać. - wytłumaczył.
Ag: Nie stocz się razem z Adamem. - zwróciła się do Falkowicza, po czym wyszła.
Ad: Ale się o ciebie Agatka martwi. - zakpił.
F: Nie mam już siły na to wszystko. Czego bym nie zrobił, to Wiki i tak mi nie wierzy.
Ad: Ja ci wierzę.
F: Tylko, że to mi nie pomoże w odzyskaniu Wiktorii. Już nie wiem, co by mogło pomóc.
Ad: Więcej kwiatów?
F: Prędzej na całym świecie zabraknie kwiatów, niż ona mi uwierzy. - wstał z podłogi i położył się na łóżku.
Ad: Nie odpuścisz, prawda?
F: Nigdy nie odpuszczę.
Ad: To pijemy? - spytał i pociągnął alkohol z butelki.
F: Nie przesadzaj z tym alkoholem. Załatw lepiej coś na kaca. My chyba wypiliśmy z 10 litrów tej wódki.
Ad: Noooo czuję się jakby mnie tir, kurna, przejechał. Może i Woźnicka miała, cholera, rację z tym alkoholem? Przegięliśmy, kurwa.
F: Może. Czy ty nie umiesz wypowiedzieć zdania bez przekleństwa.
Ad: Weź się zamknij. Piliśmy oboje całą noc. Aga miała rację, staczasz się razem ze mną. Upodabniasz się do mnie.
F: I to mnie przeraża. - wstał z łóżka.
Ad: Myślałeś kiedyś, żeby tak leżeć cały dzień na podłodze?
F: Tobie się chyba mózg zamienił w wódkę.
Ad: W kuchni jest witamina c i potas. I jeszcze polecam wodę z ogórków kiszonych.
F: I co jeszcze?
Ad: Kubeł wody na łeb. To działa najlepiej.
F: Ja uwierzę w witaminę c i potas.  - wyszedł z pokoju. Wszedł do kuchni i zobaczył śpiącą z głową na stole Agatę i kilka butelek po winie.
Ad: Znalazłeś? O! Nasza Agatka też się stacza. To rodzinne, czy co? Aga!
Ag: Co?! Co jest?! - Woźnicka aż podskoczyła na taborecie - Po huj mnie budziłeś?!
Ad: A ty nie byłaś przed chwilą u nas?
Ag: No i co z tego?! Całą noc nie spałam przez te wasze libacje alkoholowe i płacze Wiki. Dajcie się człowiekowi wyspać. Położyła głowę na blat.
Ad: Mamy coś do jedzenia?
Ag: Stare naleśniki.
Ad: Zrobić zakupy?
Ag: No mógłbyś. Masz listę. - podała mu kartkę nie podnosząc głowy z blatu.
Ad: Cola, czekolada i chusteczki razy trylion?
Ag: No. A dla mnie napoje energetyzujące, tak z 10 litrów. A i jeszcze dopisz z 60 butelek wina.
F: W tym hotelu jest aż tak źle?
Ag: Czekoladę i Colę spróbuję wepchnąć w Wiki, bo w winie nie ma za dużo składników odżywczych. Napoje energetyzujące, bo zaraz padnę, chusteczki z powodów myślę oczywistych.
Ad: A jedzenie?
Ag: Nie mam kasy. Zjedz stare naleśniki.
F: Kup coś dobrego i nakarm Wiktorię. - powiedział dając jej pieniądze.
Ad: Nie przejdzie. Ona tylko pije wino. Ostatnio jadła chusteczki.
F: Zróbcie wy coś z nią, zanim ona się wykończy.
Ad: To zrób coś mądralo. To wy macie problem, nie my, a sparaliorzowaliście cały hotel, szpital, badania i kwiaciarnie.
F: Co mam według ciebie zrobić?
Ag: Spróbować ją nakarmić, iść do niej. Ja nie wiem, co się stało, ale odkręcić to jakoś.
F: To się stało, że tej debilce Walczyk się zachciało teatrzyków.
Ad: Przekup Walczyk.
F: Ona ma pieniędzy jak wody. Tatuś milioner, cholera jasna.
Ad: Zastrasz ją.
F: Ja? Ja nic na nią nie mam. To ona może mnie wsadzić do pierdla, nie ja ją.
Ad: Wow.
F: Ciebie i Wiktorię też.
Ad: Może dostalibyście z Wiki jedną celę?
F: Świetny pomysł, gratuluję,
Ad: Agata.
Ag: Co Agata?
Ad: Co ci podpowiada ta kobieca intulicja?
Ag: Że zaraz zemdleję.
Ad: Myślisz, że to kogoś obchodzi? Skup się. Co trzeba zrobić, żeby Wiki mu uwierzyła?
Ag: Nie wiem, nie jestem Wiki.
Ad: To myśl jak Wiki.
F: Adam, nie wydurniaj się. Ja nie chcę chcę stworzy klona Wiki, tylko....
Ad: W sumie... przemalujemy jej włosy, zmienimy kolor oczu i będziesz miał Wiki.
Ag: CO?!
F: Spokojnie, wolę orginał.
P: Co ty tu do cholery robisz?! - wrzasnął wchodzący Zapała.
F: Co pan tu do cholery robi?
P: Wynoś się.
F: Niech pan się sam wynosi.
Ad: Ej no to Agata, co on ma zrobić, żeby Wiki mu uwierzyła?
Ag: Wiki... myśleć jak Wiki... znaleźć dowody. - Usłyszeli dźwięki piosenki - Znowu katuje się muzyką.
Ad: Katuje muzyką?
Ag: Ty to niezorientowany jesteś. Nie wiesz pewnie nawet co to za piosenka.
F: Edyta Geppert, Już nigdy.
P: Boże, ja zwariuję. Wiki, przycisz to gówno! Robimy zrzutę na słuchawki dla niej?
Ag: Nie, przynajmniej wiadomo jaki ma nastrój.
Ad: Głupie piosenki oddają czyjś nastrój?
Ag: Wiki zawsze lubiła muzykę. Jak miała doła to włączała szczęście to to co trwa, czy jak.
Ad: Nie no, bardzo mądre.
F: Mądre. Muzyka potrafi uspokoić, albo dodać energii.
Ad: Może jeszcze doradzić?  To jest okropne.
F: Nie. Cisza jest okropna.
Ad: Bo wtedy człowieka nachodzi na refleksje i myślisz sobie jaki jesteś zły.
F: Oj Adam, Adam, kretynie. Ja nie muszę się zastanawiać, żeby wiedzieć, że jestem zły. Powiedzcie mi lepiej co mam zrobić, żeby Wiki mi uwierzyła?
Ad: A ty Aga? Co ciebie by w takiej sytuacji przekonało?
Ag: Mnie? Yyy... bukiet kwiatów? Niestety szanownemu doktorowi Rogalskiemu nawet to nie przyszło do tego durnego łba. Już nie mówiąc o tak trudnym słowie, jak "przepraszam". - warknęła.
Ad: Wspomnę Markowi.
F: Dobrze, ale co z Wiki?
Ag: Więcej kwiatów? - powiedziała bez przekonania.
Ad: Albo weź jej kup jakieś wisiory. Diamenty, szafiry. Kobiety to lubią.
Ag: Chyba cię pojebało! Ja bym wtedy faceta walnęła w pysk.
Ad: Idiotka.
Ag: Chyba ty idiota! Jaki debil...
F: Starczy! Bardzo mi pomogliście, bo dalej nikt nic nie wymyślił.
Ad: Tu się nie da nic wymyśleć.
F: Idę po więcej kwiatów. - stwierdził zrezygnowany. Nawet gdyby zaangarzował w to
Ad: I to niby ja jestem głupi? My już mamy kompostownik z tych twoich róż.
F: To kupię tulipany, zresztą róż już nie ma w sześciu kwiaciarniach.
Ad: Agata, pomyśl!
Ag: Nie drzyj się na mnie. Ja chciałabym coś wymyśleć, ale wiem, że na Wiki nic nie zadziała. Wiki jest jak prokurator sądowy,  nie ma dowodów... - rozłożyła bezradnie ręce.
F: Z prokuraturą jest łatwiej, bo można sfałszować dowody i wykupić świadków.
Ad: To weź wykup mnie jako świadka.
F: Świadka czego?
Ad: Noooo.... powiemy, że ja z tobą spałem.
Ag: Na pewno Wiki się ucieszy. - zironizowała.
Ad: Nie no nie tak! Że ja tam nocowałem i że spaliśmy w jednym łóżku.
F: W to uwierzyłby chyba tylko taki debil, jaki to wymyślił. Ja nie chcę jej oszukiwać, tylko właśnie próbuję znaleźć dowody na to, że jej nie oszukuję.
Ad: Ale czemu? Powiemy, że.... że bałem się, żebyś się nie zastrzelił.
F: A niby dlaczego miałbym się wtedy zabijać?
Ad: Jezu, ale komplikujecie, kurwa.
Ag: To może...
Ad: Może powiedzmy, że Agata z tobą spała.
F: To już jest najgłupszy pomysł jaki słyszałem.
Ad: Powiemy, że ona była załamana Rogalskim czy innym tam i przyjechała do was, żeby się wyżalić Wiki, ale że Wiki nie było, to żaliła się tobie i zasnęliście razem.
F: Po pierwsze, Agata mi się żaliła? - spojrzał na internistkę.
Ag: Z całym szacunkiem, ale nie.
F: A po drugie, dlaczego jej tam rano nie było, jak Wiktoria wpadła do sypialni?
Ad: Bo poszła do kibla.
Ag: Czy za debilizm można ostać Nobla? On by dostał kilka razy.
F: Adam, nie ma debila który w to uwierzy, a już na pewno nie Wiki.
Ad: No taa. Mówią, że im kobieta ma mniejsze cycki, tym większy rozum.
F: Adam!
Ad: Wszystko ci nie pasuje, to weź kurna sam coś wymyśl. Czekaj, a może powiemy, że nie mogłeś jej zdradzić, bo... bo była to rocznica zapłodnienia Agi i żałobę masz tego dnia.
F: Jeśli już to twoja. Może jeszcze dlatego, że wróżka mi powiedziała, żebym jej nie zdradził?
Ad: Niezłe.
F: Zajrzyj do doktora Dryla.
Ag: Nie no, dowody. Musisz mieć jakieś niezbite dowody. Wiki jest realistką. Zastanów się, czy ty sam byś wierzył w jej gadanie gdybyś zobaczył, nie wiem gołego faceta w domu?
F: Jeżeli odpowiem ci na to pytanie, to wyjdę na debila.
Ad: Ty na debila? No czekamy, chociaż raz daj się z siebie pośmiać.
F: Ja bym ją dalej kochał tak samo i dalej byłaby dla mnie najważniejsza.
Ag: A to już jest współuzależnienie.
Ad: Chyba raczej debilstwo. - Krajewski zaczął się śmiać.
Ag: Adam, czy ja ci mam przywalić?
Ad: Bardzo się boję jakiejś głupiej blon... - nie zdążył dokończyć gdy został powalony jednym ciosem na podłogę.
Ag: Głupia blondi? spytała schylając się nad nim.
Ad: Chora psychicznie.
F: Jeszcze słowo, Adam, a już dziś cały szpital będzie wiedział, że doktora Krajewskiego powalił na ziemię blond aniołek.
Ag: Blond aniołek?
Ad: Wszyscy cię tak nazywają.
Ag: Pielęgniarki, kurwa mać.
Ad: Ja spadam. A, stary pamiętaj, najlepsza jest terapia poprzez seks. Zostawiam cię z naszą najlepszą terapeutką, blond aniołkiem. Cycki ma nawet, nawet. - wyszedł z kuchni.
Ag: Adam! - warknęła - Ja go zabiję normalnie. Ale potem. Dobra... znajdź dowody. Niezbite dowody, którym Wiki nie zaprzeczy, których nie da się wyprzeć. I znowu będzie love story. Ja muszę lecieć. Chyba już zaczęłam dyżur... - spojrzała na zegarek - Cholera jasna! Spóźnię się przez was 3 godziny! Nie no tym razem już Tretter mnie zabije! To wszystko PRZEZ WAS! - krzyknęła i wyszła.
Skoro przez mnie to można by coś z tym zrobić. Może nie trzeba być aż takim złym dla wszystkich? Mięknę... wyjął telefon i zadzwonił do Trettera.
F: Dzień dobry dyrektorze. Mnie, doktor Consalidy i doktora Krajewskiego niestety nie będzie w pracy przez najbliższy tydzień. Rozchorowaliśmy się wszyscy. Widzi pan, mieszkaliśmy razem i jak się dowiedziałem Adam pija z każdego kubka jaki zobaczy i w taki sposób cała nasz trójka jest chora. No właśnie, doktor Woźnicka jest dzisiaj bardzo spóźniona. Dostała bardzo przykrą wiadomość. Jej ciocia, z którą miała bardzo bliskie i zażyłe relacje zmarła. Agata nie mogła się uspokoić przez dwie godziny i cały czas płakała. Proszę jej nie stresować i puścić w niepamięć te spóźnienie.
T: Oczywiście rozumiem sytuację doktor Woźnickiej. A wyście się państwo wszyscy rozchorowali? - spytał z niedowierzaniem.
F: Tak, wie pan jak to jest, jak się mieszka w jednym domu.
T: Tak. - burknął bez przekonania.
F: To do widzenia, miłego dnia życzę! - rozłączył się chcąc uniknąć dalszej rozmowy. Teraz tylko coś wymyśleć.... Tylko... Znaleźć dowody... Jakie mogą być dowody? - usiadł na kanapie w salonie zastanawiając się co zrobić.

Ag: Dzień dobry, dyrektorze. - mówiła zdyszana, gdy wpadła na Trettera przy pokoju lekarskim - Przepraszam bardzo za spóźnienie.... - kombinuj Woźnicka, cholera jasna!
T: Oczywiście rozumiem pani sytuację. Szczerze współczuję. Proszę dzisiaj może zostać w domu. W takim stanie powinna pani odpocząć. Z załatwieniem wolnego na dzień pogrzebu oczywiście nie będzie kłopotu, znajdę zastępstwo.
Ag: Yyyyeee.... Ale... - zaczęła zdezorientowana.
T: Profesor Falkowicz mnie poinformował o tej smutnej wiadomości. - Falkowicz, no to już wszystko jasne, powiedział, że ktoś mi umarł.
Ag: Dziękuję.
T: Proszę iść do domu i przekazać pozdrowienia dla profesora, doktora Krajewskiego i doktor Consalidy. Profesor mówił, że wszyscy się rozchorowali.
Ag: Tak, pozarażali się od siebie. Jeszcze raz bardzo panu dziękuję.
T: Gdy sam profesor Falkowicz prosi o wyrozumiałość i to w nie swojej sprawie...
Ag: Tak, dziękuję. Do widzenia. - udała się z powrotem w stronę wyjścia ze szpitala powstrzymując się od śmiechu.

Ag: Powiedziałeś, że ktoś mi umarł? - spytała, a raczej stwierdziła wchodząc do hotelu.
F: Tak, bliska ciocia. - odpowiedział zamyślony.
Ag: Okey, a z racji, że mam wolne dzięki tobie, chcesz jakieś śniadanie?
F: Nie, dziękuję. - mężczyzna nawet jej nie słuchał. Woźnicka popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Może Ainsztain odkrył kolejną genialną cząsteczkę. Albo planuje kolejną próbę samobójczą. Oby to pierwsze. - pomyślała i poszła do swojego pokoju.


POLECAM! Opowiadania o FaWi naszej kochanej Rudej Fawiomanki: http://fawi-rudej.blogspot.com/


POMÓŻCIE!!!
Mam do Was ważne pytanie, może nie związane z blogiem, ale dla mnie ważne: Czy jeżeli referat jest do 15 maja i ja oddam go 15 maja, to zaliczą mi to??? To jest dodatkowa praca, ale zaważy na mojej ocenie na koniec roku, a dzisiaj już nie mam siły tego pisać, bo jeszcze nie zaczęłam. Poza tym to będzie jakieś 10 stron A4 i muszę też umieć to jakby "obronić". Jak praca magisterska, prawie że. Musiałabym zarwać całą noc, żeby zdążyć z tym, a padam.... No i jeszcze mam zadania z matmy i polskiego i jutro sprawdzian z religii...