Dwa dni później.
Weszli razem do pokoju lekarskiego. Internistka siedząca przy biurku i uzupełniająca dokumenty podniosła wzrok znad karty pacjenta i instynktownie spojrzała na dłoń Consalidy, jednak nie dostrzgła tam pierścionka.
Ag: Cześć.
F: Dzień dobry, Agato. - powitał blondynkę po czym spojrzał na Borysa śpiącego na kanapie - DZIEŃ DOBRY, DOKTORZE JAKUBEK! - warknął do ucha chłopakowi.
B: Co się dzieje, oszaleję! - krzyknął.
F: Moja wypowiedź miała na celu dowiedzenie się dlaczego pan śpi, a nie spytanie o tytuł operetki.
B: Czego? Ja z operetek znam tylko te - zastanowił się chwilę po czym zanucił - "Ach gdybym był bogaczem dejdel didel dejdel..."
F: Starczy! Do śpiewania operetek się pan nie nadaje, proszę się wziąć do pracy w szpitalu.
B: "Pracy bym się brzydził... " - zanucił z rozżaleniem.
F: Natychmiast!
B: A jeśli panu wymienię jakieś operetki i inne?
F: A co ma praca w szpitalu do operetek?
B: No bo pan jest ordynatorem...
F: Nie uratuje się pan operetkami. I tak operuje pan dzisiaj wyrostki i żylaki.
B: Księżniczka Czaradadasza... - zaczął wymieniać idąc za profesorem w stronę gabinetu.
F: Czardasza. - poprawił go idąc wciąż przed siebie.
B: No te... "Nikt nie kocha tak jak ty".
Ad: Czyżbyśmy mieli w szpitalu nową love story Falko & Jakubek? - spytał przechodzący obok Adam słysząc słowa "Nikt nie kocha tak jak ty".
F: Zawsze spóźniony. - stwierdził patrząc na brata nie przebranego w lekarski strój. Nawet nie chciało mu się już go ochrzaniać, wiedział, że może zdzierać gardło przez 3 godziny a Adam i tak następnego dnia się spóźni.
Ad: Przepraszam bardzo, jest 8:00. To ty nie prowadzisz jeszcze odprawy.
F: Mam ku temu powody.
Ad: Niby jakie?
F: Nie zamierzam prowadzić jednej odprawy dla niespóźnionych i drugiej dla spóźnionych, więc dyżur zaczynacie o 8:00, robicie obchód i o 9:00 odprawa.
B: Ale ja się dzisiaj nie spóźniłem, panie profesorze. - pochwalił się podążając korytarzem za mężczyzną - Specjalnie przyszedłem do szpitala na 5:00 i spałem w lekarskim.
F: Gratulacje.
B: No to jeszcze mamy... "Wielka sława to żart".
F: Nic panu nie da wymienianie operetek. - oznajmił wchodząc do gabinetu i zatrzaskując Jakubkowi drzwi przed nosem.
B: Zabiję Krajewskiego po prostu! Po co ja się tego uczyłem?! - krzyknął sam do siebie.
W: Andrzej u siebie? - spytała podchodząc do Borysa.
B: Przecież przed chwilą się widzieliście!
W: Spytałam tylko, co ty taki jakiś...?
B: Spadaj!
W: Dziwak.
B: To on jest dziwakiem! Ja mu operetki wymieniam, a ten mi do roboty karze iść.
W: Oj chyba jednak ty jesteś dziwakiem. - wyminęła chłopaka i weszła do gabinetu. Zobaczyła profesora grzebiącego nerwowo w jednej z szafek i wyrzucającego setki teczek i papierów z półek. Był odwrócony do niej tyłem, nie dostrzegł nawet, że weszła. Kobieta podeszła do niego po cichu i pocałowała w policzek obejmując go. Momentalnie odwrócił się w jej stronę.
F: Nie słyszałem jak weszłaś.
W: Właśnie widzę. Niezły bajzel tu zrobiłeś. - uśmiechnęła się patrząc na stertę dokumentów na podłodze i na biurku - Zgadnę, że poszukujesz... tego. - wyjęła zza pleców czerwoną teczkę.
F: Jesteś wspaniała. Skąd ty to wzięłaś?
W: Magia, panie profesorze.
F: Od kiedy jestem z tobą zacząłem wierzyć w cuda. - lekarka podała mu teczkę - A teraz muszę pani doktor podziękować za znalezienie dokumentów... - pocałował namiętnie kobietę.
W: Za taką zapłatę mogę ci przynosić wszystkie dokumenty. Muszę lecieć, tym pacjentom wiecznie coś nie pasuje.
F: Tak, a to źle reagują na leki i się duszą, a to przeszczep się nie przyjmie i marudzą. Wiecznie tylko stwarzają kłopoty i sieją zamęt z byle czego.
W: No bardzo śmieszne. Idę na obchód. Pa.
F: Pa. - rudowłosa lekarka obdarzyła go pięknym, wesołym uśmiechem po czym wyszła z gabinetu. Mężczyzna usiadł na skórzanym fotelu. Znów myślał o kobiecie. Rozkojarzała go. Spojrzał na bałagan na biurku i podłodze, potem na komputer, który przypominał o zaległościach w dokumentacji. Nie chciało mu się pracować, najchętniej spędziłby czas z lekarką, albo siedząc cały dzień i rozmyślając o niej. Zwariowałem. - pomyślał - Trzeba będzie zaprzędz Adama do roboty. Gdzie ten gówniarz może być...
Miał wstać z fotela i wyjść z gabinetu, ale zanim to zrobił w pomieszczeniu bez zaproszenia pojawił się znany mu mężczyzna.
Miał wstać z fotela i wyjść z gabinetu, ale zanim to zrobił w pomieszczeniu bez zaproszenia pojawił się znany mu mężczyzna.
W: Dzień dobry, profesorze. - przywitał się.
F: Profesor Walczyk, witam. - odpowiedział bez entuzjazmu. Ostatnio na samo nazwisko "Walczyk" przechodziły go ciarki. Miał dość coraz bardziej natrętnej Kingi i domyślał się już w jakim celu profesor będący ojcem laborantki zawitał w jego gabinecie. Gość zajął miejsce na fotelu przed Falkowiczem.
W: Skrzywdził pan moją córkę. Ona ma być szczęśliwa, a pan ma z nią być. Chyba, że woli pan aby pewne sprawy wyszły na jaw...
F: Niech pan mnie nie straszy. Profesorze. Jesteśmy poważnymi ludźmi i w tym momencie proponuję panu namówić córkę na terapię. Nie mówię tego złośliwie, ona na prawdę ma spory kłopot.
W: Niech pan nie obraża mojej córki!
F: Proszę chwilę poczekać. W sumie to dobrze, że się pan tu pojawił... - mówił wyjmując płytę z szuflady - Proszę to przejrzeć i spojrzeć na to obiektywnie. Z resztą, sam to panu pokarzę. - włączył płytę i odwrócił monitor w stronę ojca laborantki.
F: To nie jest normalne, chyba musi pan przyznać. O, proszę bardzo. Pana córka atakuje ludzi. - pokazał wzrokiem na monitor, gdzie film przedstawiał Walczyk szarpiącą się z Agatą.
W: Kinga wspominała coś o "rudej zdzirze", cytując.
F: Zapewne mówiła o Wiki. Jesteśmy razem, ją także atakowała. Ten film ma łącznie kilka godzin.
W: A ta blondynka na nagraniu?
F: Pańska córka dostrzegła przeciwniczkę nawet w mojej siostrze i tworzyła dość dziwne insynuacje. Proszę spojrzeć na to obiektywnie, to nie jest normalne zachowanie zdrowego człowieka. - Falkowicz był wyjątkowo miły i "ludzki". W ojcu Kingi widział ostatnią nadzieję na zakończenie sprawy z natrętną laborantką.
W: Co pan jej zrobił?!
F: Ja? Powiedziałem, że jej nie kocham.
W: Pytałem, co pan jej zrobił!
F: Tyle.
W: Niech pan sobie ze mnie nie kpi. Kinia przyjechała do mnie, była zrozpaczona.
F: Właśnie dlatego sugeruję panu namówienie córki na terapię!
W: Ona ma być szczęśliwa.
F: Czy pan zwariował razem z Kingą? Proszę ją po prostu ode mnie odseparować. Tylko tyle, nic więcej mnie nie interesuje.
W: Przemyślę to. - oznajmił profesjonalnym głosem.
F: Niech pan nie straci rozsądku, zaślepiony córeczką.
W: Cóż, do widzenia.
F: Do widzenia. - pożegnał gościa otwierając przed nim drzwi. Sam także wyszedł z pomieszczenia.
K: I co tatku? - spytała uśmiechając się słodko do ojca. Falkowicz odszedł kilka metrów i przyglądał się tej scenie.
W: Kinguś, aniołeczku... porozmawiamy później.
K: Ale wybiłeś mu z głowy tą głupią, rudą zdzirę?
W: Kulturalniej, Kinia.
K: No ale wybiłeś mu ją z głowy? To wszystko przez nią. On mnie kocha, mówię ci tatku. To tylko taki kryzys, ale liczyłam, że uda cię się trochę poprawić tą sytuację.
W: Porozmawiamy kiedy indziej. Ty na pewno masz tu dużo pracy, w końcu jesteś najlepszą patomorfolog.
K: Oczywiście, że tak. Zawsze mówiłeś, że jestem najlepsza. - I chyba w tym popełniłem błąd. - pomyślał profesor Walczyk patrząc na córkę uśmiechającą się do niego słodko - Z resztą mama też zawsze tak mówiła.
W: Tak... odziedziczyłaś po Annie wszystkie cechy... - Naiwność, głupotę i samozachwyt też. - dodał w myślach - Dobrze, ja ci już nie będę przeszkadzać w pracy, skarbie.
K: Ale zobaczymy się niedługo, tato? Ostatnio nie widzieliśmy się prawie rok.
W: Praca, moja piękna księżniczko, praca. Do widzenia, aniołeczku. - odszedł od blondynki. Falkowicz miał rację, ona jest po prostu głupia. - pomyślał idąc w stronę wyjścia - Boże, ona odziedziczyła dosłownie wszystkie cechy po Annie.
Zajmie się córeczką, wreszcie będę miał święty spokój od tej wariatki. - pomyślał zadowolony z przebiegu sprawy i poszedł szukać Krajewskiego. Walczyk go już nie martwiła, uznał ją za przykład niegroźnej głupoty.
F: Adam! Co ty robisz na izbie przyjęć? Powinieneś być na obchodzie. - spytał widząc chłopaka idącego szpitalnym korytarzem.
Ad: A co ty tutaj robisz?
F: Szukam cię, idioto.
Ad: A dlaczego szukasz mnie na izbie? Uznajmy, że twojego pierwszego pytania nie było, przecież wiesz, że zawsze rano jestem na izbie.
F: Do pracy.
Ad: Przecież jestem w pracy.
F: Do prawdziwej pracy, a nie na plotki do Agaty.
Ad: Skąd ty wiesz, że my codziennie rano plotkujemy?!
F: Teraz już wiem. Pójdziesz do mojego gabinetu i poukładasz to wszystko.
Ad: Znowu czegoś szukałeś, a ja mam sprzątać? - bardziej stwierdził niż spytał. Wiedział, że profesor nie lubi tracić czasu na szukanie czegoś i po prostu wyrzuca wszystko z szafek. Sam też tak robił, tylko, że Andrzej kazał zawsze komuś to posprzątać, a Adam żył w bajzlu.
F: Tak, do pracy.
Ad: W umowie nie było nic o sprzątaniu śmieci Falkowicza. Chyba poproszę Trettera, żebym zaczął pracować na punkty.
F: Rób co chcesz z Tretterem. Dla mnie dalej będziesz pracował tak samo.
Ad: Chryste zmiłuj się nade mną...
F: Do roboty. - spojrzał na chłopaka wzrokiem, któremu Adam nie umiałby się sprzeciwić.
Ad: Dobra. A na Agatę nie nawrzeszczysz, że plotkuje zamiast pracować?
F: Interna to nie moja sprawa.
Ad: Chyba zmienię specjalizację. - burknął idąc w stronę gabinetu.
Ag: Adam! - krzyknęła wychodząc szybko z gabinetu.
Ad: Czego? - warknął odwracając się w jej stronę.
Ag: Zosta...
Ad: Daj mi spokój! Ty nawijałaś o Klaudii i Olce, a ja muszę sprzątać gabinet!
Ag: Ale...
Ad: Nie mam czasu! - krzyknął i szybko poszedł przed siebie korytarzem.
Ag: Zostawiłeś portfel! - chłopak nie reagował tylko szedł dalej - Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle... - stwierdziła zrezygnowana - O, cześć. - dopiero teraz dostrzegła Falkowicza.
F: Cześć.
Ag: Dlaczego ja nie widzę pierścionka na jej palcu? - spytała od razu.
F: To bez sensu. Jest dobrze, po co to psuć.
Ag: Co psuć? Czu ty zwariowałeś?
F: Agata, ja ci dam te 10 tysięcy...
Ag: Mi nie chodzi o te pieniądze! Co ty znowu wymyśliłeś?
F: Nic nie wymyśliłem. Pamiętaj, że na oświadczyny są dwie odpowiedzi.
Ag: Serio? Serio myślisz, że Wiki się nie zgodzi? - spytała z niedowierzaniem - Musiałaby być ślepa, głupia... i nie być Wiki.
F: Do widzenia. - chciał od niej odejść.
Ag: Nie tak prędko!
F: Miłej pracy! - profesor poszedł przed siebie.
Ag: Zawsze wszystko się komplikuje. - powiedziała sama do siebie. Boże, Falkowicz też jest człowiekiem, każdy facet ma jakiś obawy przed wyskoczeniem z pierścionkiem. Cóż, dowód na to, że nie jest robotem.
K: Andrzej, kochanie. - zaczepiła go Walczyk.
F: Co? - warknął.
K: Wiem, że ostatnio nasz związek przechodzi kryzys, ale ja ci wybaczam. - oznajmiła z uśmiechem. Profesor zamrugał kilka razy i wybuchł śmiechem, gdy upewnił się, że to mu się nie śni - Wiem, że wiele kobiet by ci tego nie wybaczyło, ale ja cię na prawdę bardzo kocham i zrobię dla ciebie wszystko. Tata z tobą rozmawiał.
Mężczyzna dalej się śmiejąc wszedł do gabinetu i zobaczył Adama grającego na komputerze.
F: Adam!
Ad: CO?! - chłopak aż podskoczył na fotelu.
F: Ty tu miałeś sprzątać. - przypomniał mu srogim głosem.
Ad: Zaraz.
F: Do widzenia.
Ad: Co? - spytał zdezorientowany.
F: Proszę wyjść z mojego gabinetu.
Ad: Pa. - chłopak szybko opuścił pomieszczenie bojąc się, że profesor zaraz zmieni zdanie i jednak karze mu układać dokumenty.
Cały czas wahał się co zrobić. On, wielki profesor Falkowicz bał się że taka nic nie znacząca lekarka nie przyjmie jego oświadczyn. Nic nie znacząca. Dla niego będąca wszystkim. "Musiałaby być ślepa, głupia i nie być Wiki". Profesor usiadł na fotelu myśląc nad słowami siostry. Ślepa nie jest, głupia tym bardziej i bez wątpienia jest Wiki. W końcu Agata zna ją od tylu lat. Mogłem od razu jej się oświadczyć, a teraz rozmyślam i się zastanawiam. "Dyplomata to człowiek, który dwukrotnie się zastanowi zanim coś zrobi" - właśnie to zawsze powtarzał mu profesor Szczepkowski, który kilkanaście lat temu był jego mentorem. Tylko czy mężczyzna miał na myśli całe życie, czy tylko poczynania zawodowe? Zawsze mógłby go o to spytać, jedyny kłopot stanowił fakt iż ów profesor od kilku lat spoczywał na cmentarzu powązkowskim, więc wyjaśnienie tych słów było już niemożliwe. Może rzeczywiście warto spróbować? Jak się nie zgodzi to.... to wtedy się będę zastanawiał.
Domyślam się, że nie na to liczyliście... ale to wyszło :)