W parafii zakręconej i szalonej kiepsko, bo ta zakręcona i szalona dziewczyna się leni i nie idzie jej pisanie, ale jutro coś się pojawi, choćby miał się świat zawalić. Tej nocy będę siedzieć przed komputerem, wpatrywać się w tą migającą kreskę, zero muzyki, co godzinę kubek kawy i nie ma opcji, żebym poszła spać dopóki nie napiszę czegoś sensownego, co nadaje się do opublikowania.
Jak jutro nic się nie pojawi, to znaczy, że umarłam z braku snu i zbyt dużej ilości kofeiny w organiźmie.
LICZBA WYŚWIETLEŃ
piątek, 31 stycznia 2014
wtorek, 28 stycznia 2014
Część 19
Wiki pojechała do domu i od razu poszła do Agaty.
A: Cześć. Co tam u ciebie?
W: Agata, ja nie mam ochoty teraz na ciebie wrzeszczeć, ale wiesz dobrze jakie pomysły ma moja mama i wiesz też, że jest chora, a wtedy ludziom jeszcze bardziej odbija. Nie spiskuj z nią, bo to bez sensu. Pakujecie mnie tylko w niezręczne sytuacje, a jeszcze trochę i moja mama zrobi ze mnie i Andrzeja pośmielisko w całym szpitalu.
A: Wiem, ale my chcemy dla ciebie jak najlepiej.
W: Ale w jaki sposób, Agata, no, w jaki sposób?
A: I tak będziecie razem.
W: Daj ty spokój. Nie mam co robić. A ty?
A: No w sumie to ja też. Co robimy?
W: Nie wiem. Mam pustkę w głowie.
A: Idziemy do szpitala?
W: Czy tobie odbiło?
A: Zawsze kochałaś swoją pracę.
W: I kocham, ale za tydzień zaczynam pracować na potrójnych obrotach.
A: No dobra, to co robimy?
W: Wiesz co, idę spać.
A: Jest 18.00.
W: I co z tego. Ja idę spać, odpoczywać, leżeć. Masz mój telefon. Nie ma mnie dla nikogo i nie ważne co by chciał.
A: Nie ważne kto?
W: W dupie mam kto. Idę spać. Pa.
A: No pa.
21.00
Agata odebrała telefon Wiktorii.
F: Wiktoria, przyjdź jak najszybciej do szpitala.
A: Dobry wieczór, profesorze. Wiki... jest niedyspozycyjna.
F: Co to znaczy niedyspozycyjna?
A: Powiedziała, że nie ważne kto i nie ważne co by chciał, to ona, jakby to powiedzieć... ma to w dupie.
F: Proszę tak dla pewności spytać.
A: Ok.
Agata poszła do pokoju Wiki, która leżała na łóżku i czytała książkę.
A: Wiki, Falkowicz dzwoni, jego też masz w dupie?
W: Jak znowu ma coś do zszycia, to niech idzie na izbę. Borys mu pomoże.
A: Wiki mówi, że jak ma pan coś do zszycia, to Borys panu pomoże.
F: Chodzi o operację.
A: Wiki, chodzi o jakąś operację.
W: Mam to w dupie, nawet jak mają go operować.
A: Wiki ma to w dupie.
F: Niech pani spyta, czy bycie operatorem przy rozwarstwieniu aorty brzusznej taż ma, jak to pani określiła w dupie.
A: Wiki, Falkowicz pyta czy masz w dupie bycie operatorem przy rozwarstwieniu aorty?
W: Niech on se ze mnie jaj nie robi. Dobrze wie, że ja tylko dwa razy przy tym asystowałam.
A: Niech pan sobie nie robi z niej żartów, bo dobrze pan wie, że tylko dwa razy przy tym asystowała.
F: Niech ona nie marudzi i nie karze mi się fatygować przyjściem do hotelu.
A: Wiki, masz iść, albo on tu po ciebie przyjdzie.
W: Ja nie będę narażać pacjenta. Niech on operuje i weźmie na asystę kogoś z doświadczeniem.
A: Ona nie chce narażać pacjenta.
F: Niech pani da jej ten telefon.
A: Yhm.
F: Wiktoria, przychodzisz natychmiast do szpitala i operujesz pacjenta.
W: Ja nie jestem taką idiotką, żeby narażać kogoś na śmierć, a dobrze wiesz, że jak coś spieprzę to nikt już tego nie naprawi.
F: Nie zostawiasz mi wyboru. Zaraz będę.
W: Nawet nie waż się tu przychodzić. - w odpowiedzi usłyszała tylko sygnał zakończonego połączenia.
Agata wyszła z pokoju koleżanki. Po chwili usłyszała dzwonek do drzwi.
F: Jest u siebie?
A: Tak.
Andrzej wyniósł Wiki z jej pokoju.
W: Puszczaj mnie! Andrzej, cholera jasna! Agata, pomóż!
A: Wybacz, ale to jest duża szansa dla ciebie.
W: Agata!
Falkowicz zaniósł szarpiącą się Wiki do pokoju lekarskiego.
F: Przebieraj się.
W: Przecież wiesz, że szanse na to, że ten pacjent przeżyje operację w moim wykonaniu są znikome.
F: Na podstawie czego tak sądzisz?
W: Prostych statystyk! Według wyliczeń, gdy ktoś operował tylko dwa razy i to jako asysta, to szanse na powodzenie...
F: Od kiedy ty wierzysz w puste statystyki? Przebierasz się, czy mam ci pomóc?
W: Przecież...
F: Przebieraj się. Czekam na bloku.
W: Co za człowiek. - powiedziała sama do siebie.
Myjnia przed sala operacyjną.
W: Andrzej, wiesz, że to się nie uda. Ja nie...
F: Od kiedy ty jesteś taką pesymistką i nie wierzysz w swoje możliwości? Uda się, bo jesteś wspaniałym chirurgiem.
W: Jesteś gotowy.
F: Przy tobie zawsze jestem gotowy.
W: O operację pytam?!
F: Do operacji także.
Po operacji.
F: Mówiłem, że dasz radę.
W: Dziękuję.
F: Nie możesz wątpić w swoje możliwości, bo one są naprawdę wielkie.
W: Taaa. Idę do domu. Padam.
Szli korytarzem, gdy zaczepił ich Tretter.
T: Przepraszam, ale słyszałem, że operacji na Ukrainie jednak nie będzie, więc może moglibyście państwo wrócić do pracy?
W: No tak, rzeczywiście. To ja jutro będę.
F: Ja oczywiście też.
T: To do jutra. - powiedział odchodząc.
W: Czyli sobie nie odpocznę.
F: Takie życie.
W: Do jutra.
F: Do jutra.
Następny dzień, poniedziałek.
Sambor skończył omawianie grafiku podczas odprawy.
S: A teraz chciałbym pogratulować doktor Consalidzie udanej operacji rozwarstwienia aorty brzusznej. - W pokoju rozległy się brawa.
W: Dziękuję.
N: Czy to wszystko? - Spytała niezadowolona Nina.
S: No właśnie. Zapomniałbym. Dyrektor Tretter prosił mnie o rozdanie państwu tych ankiet.
W: Dotyczących czego?
S: Państwa zainteresowań i państwa życia prywatnego. Chcielibyśmy wiedzieć coś o pracownikach naszego szpitala.
F: Czy to są jakieś żarty?
S: To nie są żarty i pana, profesorze też prosiłbym o wypełnienie tej ankiety. Po pracy oddajcie je państwo do sekretariatu. To wszystko. Miłego dnia.
Dwie godziny później.
F: Pani doktor. - zawołał oddalającą się Agatę na korytarzu.
A: Tak, profesorze?
F: Mam do pani pytanie?
A: Jeżeli chce pan wyciągnąć ode mnie coś o Wiktorii, to się panu nie uda bo ona mnie zabije za kolejne spiski.
F: Żadne spiski, tylko dwa proste pytania.
A: Jakie?
F: Czy Wiktoria umie jeździć na nartach i czy ma narty? No chyba, że woli snowboard.
A: Narty? - spytała z niedowierzaniem.
F: Narty.
A: Umie i z tego co wiem to gdzieś tam ma w piwnicy.
F: Dziękuję.
A: Co pan wymyślił?
F: Nic złego, pani doktór, nic złego. - powiedział oddalając się od lekarki.
Tak naprawdę chyba nie powinnam dodawać czegoś takiego. Nic to nie wnosi i nic nie znaczy. Mam nadzieję że kolejna część się lepiej uda, bo z tej jestem wyjątkowo niezadowolona.
A: Cześć. Co tam u ciebie?
W: Agata, ja nie mam ochoty teraz na ciebie wrzeszczeć, ale wiesz dobrze jakie pomysły ma moja mama i wiesz też, że jest chora, a wtedy ludziom jeszcze bardziej odbija. Nie spiskuj z nią, bo to bez sensu. Pakujecie mnie tylko w niezręczne sytuacje, a jeszcze trochę i moja mama zrobi ze mnie i Andrzeja pośmielisko w całym szpitalu.
A: Wiem, ale my chcemy dla ciebie jak najlepiej.
W: Ale w jaki sposób, Agata, no, w jaki sposób?
A: I tak będziecie razem.
W: Daj ty spokój. Nie mam co robić. A ty?
A: No w sumie to ja też. Co robimy?
W: Nie wiem. Mam pustkę w głowie.
A: Idziemy do szpitala?
W: Czy tobie odbiło?
A: Zawsze kochałaś swoją pracę.
W: I kocham, ale za tydzień zaczynam pracować na potrójnych obrotach.
A: No dobra, to co robimy?
W: Wiesz co, idę spać.
A: Jest 18.00.
W: I co z tego. Ja idę spać, odpoczywać, leżeć. Masz mój telefon. Nie ma mnie dla nikogo i nie ważne co by chciał.
A: Nie ważne kto?
W: W dupie mam kto. Idę spać. Pa.
A: No pa.
21.00
Agata odebrała telefon Wiktorii.
F: Wiktoria, przyjdź jak najszybciej do szpitala.
A: Dobry wieczór, profesorze. Wiki... jest niedyspozycyjna.
F: Co to znaczy niedyspozycyjna?
A: Powiedziała, że nie ważne kto i nie ważne co by chciał, to ona, jakby to powiedzieć... ma to w dupie.
F: Proszę tak dla pewności spytać.
A: Ok.
Agata poszła do pokoju Wiki, która leżała na łóżku i czytała książkę.
A: Wiki, Falkowicz dzwoni, jego też masz w dupie?
W: Jak znowu ma coś do zszycia, to niech idzie na izbę. Borys mu pomoże.
A: Wiki mówi, że jak ma pan coś do zszycia, to Borys panu pomoże.
F: Chodzi o operację.
A: Wiki, chodzi o jakąś operację.
W: Mam to w dupie, nawet jak mają go operować.
A: Wiki ma to w dupie.
F: Niech pani spyta, czy bycie operatorem przy rozwarstwieniu aorty brzusznej taż ma, jak to pani określiła w dupie.
A: Wiki, Falkowicz pyta czy masz w dupie bycie operatorem przy rozwarstwieniu aorty?
W: Niech on se ze mnie jaj nie robi. Dobrze wie, że ja tylko dwa razy przy tym asystowałam.
A: Niech pan sobie nie robi z niej żartów, bo dobrze pan wie, że tylko dwa razy przy tym asystowała.
F: Niech ona nie marudzi i nie karze mi się fatygować przyjściem do hotelu.
A: Wiki, masz iść, albo on tu po ciebie przyjdzie.
W: Ja nie będę narażać pacjenta. Niech on operuje i weźmie na asystę kogoś z doświadczeniem.
A: Ona nie chce narażać pacjenta.
F: Niech pani da jej ten telefon.
A: Yhm.
F: Wiktoria, przychodzisz natychmiast do szpitala i operujesz pacjenta.
W: Ja nie jestem taką idiotką, żeby narażać kogoś na śmierć, a dobrze wiesz, że jak coś spieprzę to nikt już tego nie naprawi.
F: Nie zostawiasz mi wyboru. Zaraz będę.
W: Nawet nie waż się tu przychodzić. - w odpowiedzi usłyszała tylko sygnał zakończonego połączenia.
Agata wyszła z pokoju koleżanki. Po chwili usłyszała dzwonek do drzwi.
F: Jest u siebie?
A: Tak.
Andrzej wyniósł Wiki z jej pokoju.
W: Puszczaj mnie! Andrzej, cholera jasna! Agata, pomóż!
A: Wybacz, ale to jest duża szansa dla ciebie.
W: Agata!
Falkowicz zaniósł szarpiącą się Wiki do pokoju lekarskiego.
F: Przebieraj się.
W: Przecież wiesz, że szanse na to, że ten pacjent przeżyje operację w moim wykonaniu są znikome.
F: Na podstawie czego tak sądzisz?
W: Prostych statystyk! Według wyliczeń, gdy ktoś operował tylko dwa razy i to jako asysta, to szanse na powodzenie...
F: Od kiedy ty wierzysz w puste statystyki? Przebierasz się, czy mam ci pomóc?
W: Przecież...
F: Przebieraj się. Czekam na bloku.
W: Co za człowiek. - powiedziała sama do siebie.
Myjnia przed sala operacyjną.
W: Andrzej, wiesz, że to się nie uda. Ja nie...
F: Od kiedy ty jesteś taką pesymistką i nie wierzysz w swoje możliwości? Uda się, bo jesteś wspaniałym chirurgiem.
W: Jesteś gotowy.
F: Przy tobie zawsze jestem gotowy.
W: O operację pytam?!
F: Do operacji także.
Po operacji.
F: Mówiłem, że dasz radę.
W: Dziękuję.
F: Nie możesz wątpić w swoje możliwości, bo one są naprawdę wielkie.
W: Taaa. Idę do domu. Padam.
Szli korytarzem, gdy zaczepił ich Tretter.
T: Przepraszam, ale słyszałem, że operacji na Ukrainie jednak nie będzie, więc może moglibyście państwo wrócić do pracy?
W: No tak, rzeczywiście. To ja jutro będę.
F: Ja oczywiście też.
T: To do jutra. - powiedział odchodząc.
W: Czyli sobie nie odpocznę.
F: Takie życie.
W: Do jutra.
F: Do jutra.
Następny dzień, poniedziałek.
Sambor skończył omawianie grafiku podczas odprawy.
S: A teraz chciałbym pogratulować doktor Consalidzie udanej operacji rozwarstwienia aorty brzusznej. - W pokoju rozległy się brawa.
W: Dziękuję.
N: Czy to wszystko? - Spytała niezadowolona Nina.
S: No właśnie. Zapomniałbym. Dyrektor Tretter prosił mnie o rozdanie państwu tych ankiet.
W: Dotyczących czego?
S: Państwa zainteresowań i państwa życia prywatnego. Chcielibyśmy wiedzieć coś o pracownikach naszego szpitala.
F: Czy to są jakieś żarty?
S: To nie są żarty i pana, profesorze też prosiłbym o wypełnienie tej ankiety. Po pracy oddajcie je państwo do sekretariatu. To wszystko. Miłego dnia.
Dwie godziny później.
F: Pani doktor. - zawołał oddalającą się Agatę na korytarzu.
A: Tak, profesorze?
F: Mam do pani pytanie?
A: Jeżeli chce pan wyciągnąć ode mnie coś o Wiktorii, to się panu nie uda bo ona mnie zabije za kolejne spiski.
F: Żadne spiski, tylko dwa proste pytania.
A: Jakie?
F: Czy Wiktoria umie jeździć na nartach i czy ma narty? No chyba, że woli snowboard.
A: Narty? - spytała z niedowierzaniem.
F: Narty.
A: Umie i z tego co wiem to gdzieś tam ma w piwnicy.
F: Dziękuję.
A: Co pan wymyślił?
F: Nic złego, pani doktór, nic złego. - powiedział oddalając się od lekarki.
Tak naprawdę chyba nie powinnam dodawać czegoś takiego. Nic to nie wnosi i nic nie znaczy. Mam nadzieję że kolejna część się lepiej uda, bo z tej jestem wyjątkowo niezadowolona.
sobota, 25 stycznia 2014
Część 18
W: Poszli.
F: To co robimy?
W: Ja sprzątam, a ty rób co chcesz.
F: Ja sprzątam, a ty rób co chcesz.
W: Nie. - Wiki szybko zgarniała talerze ze stolika. Andrzej zaczął też sprzątać. Prześcigiwali się w sprzątaniu i przepychali jak dzieci przy zlewnie. W końcu skończyli i usiedli na kanapie.
W: Co ja w ogóle robię?
F: A co ja mam powiedzieć?
W: My chyba zwariowaliśmy.
F: Ja już dawno na twoim punkcie.
W: No właśnie, badania. - Wiki za wszelką cenę broniła się przed rozmową na ten temat.
F: Zaraz dostaniesz te papiery.
W: Nie trzeba. Wezmę w tym udział.
F: Ufasz mi. - stwierdził.
W: O tyle o ile bym nie uwierzyła gdybyś mi powiedział, że to jest legalne, o tyle jestem w stanie uwierzyć, że nie zabijasz ludzi i te leki działają.
F: Trzeba to opić. Wino?
W: Tobie jeszcze nie dosyć alkoholu? Ustalmy lepiej wszystko dokładnie, a nie się będziemy upijać.
F: Lampka wina nie zaszkodzi.
W: Jedna.
F: Oczywiście. To czego się napijesz?
W: No wina.
F: Ale jakiego?
W: Takiego jakie masz.
F: Wiki, proszę, ja mam cały regał wina. Bądź tak łaskawa i się określ.
W: Ale ja się nie znam na winach.
F: Czerwone, czy białe?
W: Czerwone.
F: Z jakiego kraju?
W: A masz hiszpańskie?
F: Jakże by inaczej. Już przynoszę. - Po chwili Falkowicz wrócił do salonu z butelką wina i dwoma kieliszkami.
W: Za badania.
F: Za nas.
W: Za badania. - powtórzyła Wiktoria, woląc pozostać przy takim toaście. - Dobrze, wypiliśmy już po kieliszku, a teraz badania.
F: To co ci mam powiedzieć?
W: Na przykład co mam robić?
F: Oczywiście. A więc...
W: Poczekaj, tylko odbiorę.
W: Cześć Agatko. Przeżyłaś jazdę z Adamem.
A: Równo 80. Na tempomacie.
W: To dobrze.
A: Podziękuj Falkowiczowi.
W: Jasne. Coś jeszcze?
A: Twoja matka dzwoniła do hotelu z 10 razy. Mówi, że nie odbierasz komórki. Martwiła się o ciebie, ale jak jej powiedziałam, że jesteś u Falkowicza, to się wyraźnie ucieszyła.
W: Nie moja wina, że jej zaimponował, a teraz najchętniej zrobiłaby z niego mojego męża.
A: Dobra, zadzwoń do niej, bo pewnie mimo to się martwi.
W: Taaa, martwi. Idę o zakład, że obmyśla akcję pod tytułem ,,Swatać Wiki z Falkowiczem'' Musze jej to z głowy wybić zanim narobi mi kłopotów i wstydu na cały szpital.
A: Chyba trochę za późno na to.
W: Super. Po prostu genialnie. Spróbuję coś wskórać ale wątpię czy się uda.
A: Wiesz Wiki, ona zna Falkowicza tylko z nieskazitelnej strony ideału.
W: No. Zadzwonię do niej. Pa Agatko.
A: Pa.
F: Pani Agata dojechała cała.
W: Tak.
F: Słyszałem, że twoja mama ma jakiś genialny pomysł na połączenie nas ze sobą. Skorzystamy?
W: Właśnie muszę do niej zadzwonić i wybić jej to z głowy, zanim zrobi ze mnie i przy okazji z ciebie pośmielisko w szpitalu. - Wiktoria wybrała numer matki.
W: Cześć mama.
M: Cześć córeczko. Jak było?
W: Co było?
M: No z profesorem.
W: Że przepraszam, co?!
M: Jak było z profesorem Falkowiczem w łóżku?
W: Czy ciebie porąbało?!
M: Przecież możesz mi powiedzieć.
W: Mamo, ja nie poszłam z nim do łóżka i nie zamierzam iść!
M: Co? Przecież miałaś takie ładne stroje i...
W: Ty maczałaś w tym palce?! Zmówiłaś się z Agatą przeciw mnie?!
M: Nie zmówiłam i przecież nie przeciw tobie. My chcemy ci tylko pomóc.
W: Pomóc w czym?! W zrobieniu kolejnej głupoty w życiu?!
M: Wiki, nie denerwuj się. Nam chodzi tylko o twoje szczęście.
W: I dla mojego szczęścia knujesz spiski z Agatą?! To dlatego ona mnie w to wszystko wkopywała. Wiedziałam, że ona nie może mieć aż takich pomysłów. Przesadziłaś.
M: Wiki, nie gniewaj się na mnie. Agata też chce dla ciebie jak najlepiej. Ona traktuje cię jak siostrę.
W: I dlatego wrabia mnie w jakieś sny, pieprzy głupoty, udziela dobrych rad Falkowiczowi, przepakowuje moją walizkę i co jeszcze zrobiła?! Może to dzięki niej mieliśmy mieć jeden pokój w hotelu?! Kogoś jeszcze w to zamieszałaś?!
M: Wiki...
W: Nie, starczy tego. Masz do mnie jakąś sprawę, bo jak nie to wybacz, ale nie mam już ochoty na tą rozmowę.
M: Blanka nie może się do ciebie dodzwonić.
W: Ok, pa.
M: Pa.
W: Zabiję.
F: Kogo znowu?
W: Swoją cudowną mamuśkę. Brawo, udało ci się jej zaimponować, tylko teraz ona spiskuje z Agatą. - Wiktoria westchnęła zastanawiając się co robić z mamą i Agata. Agacie mogła to jeszcze jakoś tłumaczyć, ale jak tak dalej pójdzie to jej matka tu przyleci swatać ją z jej szefem. - Dobra, sory, ale muszę jeszcze do córki zadzwonić.
W: Cześć córcia, dzwoniłaś do mnie.
B: Tak, chciałam tylko spytać czy będę mieć brata czy siostrę. Ładne dziecko będzie, bo ten profesor nawet przystojny i ty niebrzydka.
W: Nie, Blanka, błagam cię, nie mów mi, że babcia cię w to wciągnęła.
B: Spoko, nie wciągnęła, ale chciała. Powiedziała tylko, że jesteście razem i coś o dzieciach napąknęła.
W: Ja mam już dosyć. Moja matka chce mnie swatać z Falkowiczem, moja koleżanka chce mnie swatać z Falkowiczem, mój przyjaciel chce mnie zabić, bo w to wierzy, drugi mi co minutę coś insynuuje. Nina i Borys rzucają w kółko te swoje uwagi, a cały szpital chce mnie zlinczować, za coś czego nie ma. To jest jakaś chora paranoja.
B: Ale Wiki, może was coś na serio łączy tylko ty tego nie zauważasz, przecież w końcu mówisz, że cały szpital tak myśli. Zresztą jak u was byłam, to wy się jakoś dziwacznie zachowywaliście. Ty nie wiesz jak ten facet się przeraził jak usłyszał, że zemdlałaś.
W: Ja już nie wiem. Proszę cię, nie rozmawiaj o tym z babcią, bo ona chyba mi już wesele szykuje.
B: Ok. Pozdrów tego profesora. Jestem po twojej stronie.
W: Chyba ty jedyna.
B: Wiesz, że one to robią z troski o ciebie, tylko przesadnej. Z nastolatką się najlepiej dogadasz, bo też nie cierpię przesadnego martwienia się mną i nadopiekuńczowości.
W: Dobra, jak będę chciała pogadać, to rzeczywiście ty chyba będziesz najlepsza. Pa.
B: Pa.
W: Ja cię na serio przepraszam, ale muszę jeszcze objechać swoją matkę, bo chciała wplątać w to moją córkę.
F: Przyniosę kilka dokumentów.
W: Ok.
M: Córciu, przemyślałaś to.
W: Mamo, do cholery jasnej, nie możesz mieszać mojej córki w takie spiski! Blanka dzwoniła do mnie z pytaniem, czy będzie mieć siostrę, czy brata. Ona chyba mnie najlepiej rozumie mimo, że jest nastolatką. Nie rozmawiaj z nią więcej o tym.
M: Dobrze. - zgodziła się niechętnie, ale musiała przyznać, że mieszanie Blanki w te ,,spiski'' to nie najlepszy pomysł.
W: Pa.
M: Pa.
Andrzej przyszedł z kilkoma teczkami papierów.
F: Wiktoria, a może twoja mama ma rację, że...
W: Błagam cię, nie dziś. Moja córka właśnie mnie zapytała czy będzie mieć siostrę, czy brata i dorzuciła coś, że ładne dziecko będzie, bo jesteś nawet przystojny a ja niebrzydka. Litości, ja zwariuję, moja matka chyba wyprawia nam już wesele, wciągnęła w to Agatę i próbowała Blankę. Mi się wydaje, że w tym wszystkim moja córka jest najmądrzejsza.
F: To jakie chce pani wesele, pani doktor?
W: Huczne, wielkie, do rana. - powiedziała rozmarzonym głosem przypominając sobie o jakim ślubie zawsze marzyła. Na chwilę zapomniała, że to pytanie zadał Andrzej, a nie Agata.
F: A z jakim mężczyzną?
W: Idealnym. - Wiktoria całkowicie pogrążyła się w marzeniach. - Mądrym, troskliwym, przystojnym, wykształconym, eleganckim. - Dopiero teraz do Wiki dotarło, że powiedziała to na głos, ale dotarło do niej też, że on ma te wszystkie cechy. Ale nadal się bała, sama nie wiedziała czego. ,,Ja już niczego się nie boję'' przypomniała sobie swoje słowa. Cieleśnie niczego, psychicznie wszystkiego. No właśnie, cieleśnie niczego, to dlaczego się boję? Nie, nie to nie to, nie on jest tym księciem. ,,Dwa lata'' Przypomniała sobie słowa przyjaciółki. Skoro dwa lata, to może zdążę przestać się bać? - pomyślała.
W: Badania. - rzuciła szybko wiedząc na jakie tory ta rozmowa schodzi.
F: Co badania?
W: Badania, mieliśmy się zajmować badaniami.
F: Badania nie uciekną, Wiktoria.
W: Uciekną, uciekną. To co tu masz? - Wzięła jeden z segregatorów przyniesionych przez Andrzeja.
F: Boisz się.
W: Nie boję się, tylko chcę się skupić na badaniach, a nie na bzdurach. Możemy?
F: Tu są najnowsze wyniki badań naszych pacjentów. Powinnaś się z nimi zapoznać. Są ułożone alfabetycznie. Wszystkie dokumenty są tak układane.
Wiktoria zaczęła szybko przewalać w dokumentach i po chwili znalazła wyniki swojej matki.
W: Oprawię w ramkę.
F: Jak chcesz.
W: Dobra, przejrzę to. Co jeszcze?
F: Napisz mi swój numer konta.
W: Co?
F: No chyba, że mam ci płacić w gotówce, jak chcesz.
W: Aaa, nie, dobra, daj jakąś kartkę. - Andrzej podał jej notes. - Długopis dasz, czy mam szminką napisać?
F: Proszę bardzo. - podał jej pióro.
W: Dziękuję bardzo. Jaki jest kolejny punkt programu na dziś?
F: Twój grafik.
W: Ok, gdzieś to zanotuję.
F: Nie musisz. Zaraz ci go przyniosę.
W: Ok.
Andrzej po chwili wrócił z dużą stertą papieru.
W: Co to?
F: Twój grafik. - podał jej papiery.
W: Czy ty rozporządziłeś pracę do końca badań?
F: To jest na luty. Do końca stycznia cieszysz się wolnością od szpitala i badań, a 3, w poniedziałek zaczynasz pracować na potrójnych obrotach.
W: Ty myślisz, że ja się w tym połapię. To jest ryza papieru.
F: Połapiesz. Wszystko dzieli się na trzy części... - Andrzej przez kwadrans tłumaczył Wiki jej grafik.
F: Rozumiesz?
W: Mniej więcej.
F: Mniej czy więcej?
W: Więcej. Jak nie będę czegoś rozumieć to do ciebie zadzwonię. Jak to było, S w szpitalu, K w twojej klinice, a D w twoim domu.
F: Tak.
W: Dobra, coś jeszcze, czy mogę już jechać.
F: Poczekaj, będziesz mieć szansę poznać wytwórczynię indyka, o którego się zabijałyście.
W: Ha, ha. My po prostu wiecznie głodne chodzimy, dzięki twojemu braciszkowi.
F: On na prawdę robi codziennie imprezy?
W: Gdy tylko nie ma dyżuru, albo wyjazdu. Może to nie tak zły pomysł z tym kurierem. Mniej by imprezował.
F: Zostanie kurierem, ale dla jego satysfakcji dam mu też trochę układania papierków w segregatorach. - usłyszeli dzwonek do drzwi.
W: Twoja cudowna pani Ania.
F: Złota kobieta. - powiedział otwierając drzwi.
F: Witam pani Aniu.
A: Dzień dobry. - pięćdziesięcio paro letnia kobieta weszła do salonu. - Przepraszam, nie wiedziałam, że ma pan gościa, ale mówił pan, żeby przyjechać na 14.30.
W: Ja jestem niezapowiedzianym gościem.
F: Przedstawiam pani Wiktorię. Moją współpracownicę, znajomą, podwładną, przyjaciółkę i mam nadzieję, niedługo kogoś więcej.
W: Dziękuję ci bardzo Andrzej za tak miłe przedstawienie, ale ostatnią uwagę mogłeś sobie darować.
F: Dobrze wiesz, że nie mogłem.
W: Taa, z profesorem Falkowiczem nigdy nie jest normalnie.
F: Lubię zaskakiwać. - Starsza kobieta patrzyła na nich ze zdziwieniem.
W: Mógłbyś zaskakiwać tylko pozytywnie.
F: Nie było by ci be ze mnie nudno?
W: Tak, ty bardzo dobrze wypełniłeś mi czas. - podniosła sugestywnie ryzę papieru będącą jej grafikiem.
A: Ja chyba jednak przeszkadzam.
W: Nie, ja zaraz wychodzę. Pysznego piecze pani indyka.
A: Dziękuję.
F: No właśnie. Jak będzie pani znowu piec, to proszę zrobić dwa. Jednego dla zapracowanej pani doktór.
W: Andrzej, ja nie potrzebuję indyka, a Krajewski i tak to wyrzuci na rzecz szampana. Szkoda pani pracy.
F: Nie wyrzuci, bo właśnie zdecydowałem mianować go swoim kurierem.
W: Ty i tak zrobisz jak chcesz. Zadzwonię po taksówkę.
F: Odwiozę cię.
W: Piliśmy wino, wrócę taksówką.
A: To ja się biorę do pracy. Ma pan jakieś specjalne życzenia?
F: Na razie nie.
W: Do zobaczenia... według tego twojego porąbanego grafiku.
F: Poczekaj. Gdzie chcesz jechać za tydzień?
W: Słucham?
F: Weekend, zakład.
W: Wymyśl coś. I od razu ci mówię, jedziemy tam tylko i wyłącznie jako, znajomi, przyjaciele i nic więcej.
F: Do czasu, Wiktorio, do czasu.
W: To pa i miło się z tobą kłóciło.
F: Dziękuję, mi też miło się z tobą kłóciło.
JAK ZWYKLE LICZĘ NA WASZE KOMENTARZE I OPINIE.
F: To co robimy?
W: Ja sprzątam, a ty rób co chcesz.
F: Ja sprzątam, a ty rób co chcesz.
W: Nie. - Wiki szybko zgarniała talerze ze stolika. Andrzej zaczął też sprzątać. Prześcigiwali się w sprzątaniu i przepychali jak dzieci przy zlewnie. W końcu skończyli i usiedli na kanapie.
W: Co ja w ogóle robię?
F: A co ja mam powiedzieć?
W: My chyba zwariowaliśmy.
F: Ja już dawno na twoim punkcie.
W: No właśnie, badania. - Wiki za wszelką cenę broniła się przed rozmową na ten temat.
F: Zaraz dostaniesz te papiery.
W: Nie trzeba. Wezmę w tym udział.
F: Ufasz mi. - stwierdził.
W: O tyle o ile bym nie uwierzyła gdybyś mi powiedział, że to jest legalne, o tyle jestem w stanie uwierzyć, że nie zabijasz ludzi i te leki działają.
F: Trzeba to opić. Wino?
W: Tobie jeszcze nie dosyć alkoholu? Ustalmy lepiej wszystko dokładnie, a nie się będziemy upijać.
F: Lampka wina nie zaszkodzi.
W: Jedna.
F: Oczywiście. To czego się napijesz?
W: No wina.
F: Ale jakiego?
W: Takiego jakie masz.
F: Wiki, proszę, ja mam cały regał wina. Bądź tak łaskawa i się określ.
W: Ale ja się nie znam na winach.
F: Czerwone, czy białe?
W: Czerwone.
F: Z jakiego kraju?
W: A masz hiszpańskie?
F: Jakże by inaczej. Już przynoszę. - Po chwili Falkowicz wrócił do salonu z butelką wina i dwoma kieliszkami.
W: Za badania.
F: Za nas.
W: Za badania. - powtórzyła Wiktoria, woląc pozostać przy takim toaście. - Dobrze, wypiliśmy już po kieliszku, a teraz badania.
F: To co ci mam powiedzieć?
W: Na przykład co mam robić?
F: Oczywiście. A więc...
W: Poczekaj, tylko odbiorę.
W: Cześć Agatko. Przeżyłaś jazdę z Adamem.
A: Równo 80. Na tempomacie.
W: To dobrze.
A: Podziękuj Falkowiczowi.
W: Jasne. Coś jeszcze?
A: Twoja matka dzwoniła do hotelu z 10 razy. Mówi, że nie odbierasz komórki. Martwiła się o ciebie, ale jak jej powiedziałam, że jesteś u Falkowicza, to się wyraźnie ucieszyła.
W: Nie moja wina, że jej zaimponował, a teraz najchętniej zrobiłaby z niego mojego męża.
A: Dobra, zadzwoń do niej, bo pewnie mimo to się martwi.
W: Taaa, martwi. Idę o zakład, że obmyśla akcję pod tytułem ,,Swatać Wiki z Falkowiczem'' Musze jej to z głowy wybić zanim narobi mi kłopotów i wstydu na cały szpital.
A: Chyba trochę za późno na to.
W: Super. Po prostu genialnie. Spróbuję coś wskórać ale wątpię czy się uda.
A: Wiesz Wiki, ona zna Falkowicza tylko z nieskazitelnej strony ideału.
W: No. Zadzwonię do niej. Pa Agatko.
A: Pa.
F: Pani Agata dojechała cała.
W: Tak.
F: Słyszałem, że twoja mama ma jakiś genialny pomysł na połączenie nas ze sobą. Skorzystamy?
W: Właśnie muszę do niej zadzwonić i wybić jej to z głowy, zanim zrobi ze mnie i przy okazji z ciebie pośmielisko w szpitalu. - Wiktoria wybrała numer matki.
W: Cześć mama.
M: Cześć córeczko. Jak było?
W: Co było?
M: No z profesorem.
W: Że przepraszam, co?!
M: Jak było z profesorem Falkowiczem w łóżku?
W: Czy ciebie porąbało?!
M: Przecież możesz mi powiedzieć.
W: Mamo, ja nie poszłam z nim do łóżka i nie zamierzam iść!
M: Co? Przecież miałaś takie ładne stroje i...
W: Ty maczałaś w tym palce?! Zmówiłaś się z Agatą przeciw mnie?!
M: Nie zmówiłam i przecież nie przeciw tobie. My chcemy ci tylko pomóc.
W: Pomóc w czym?! W zrobieniu kolejnej głupoty w życiu?!
M: Wiki, nie denerwuj się. Nam chodzi tylko o twoje szczęście.
W: I dla mojego szczęścia knujesz spiski z Agatą?! To dlatego ona mnie w to wszystko wkopywała. Wiedziałam, że ona nie może mieć aż takich pomysłów. Przesadziłaś.
M: Wiki, nie gniewaj się na mnie. Agata też chce dla ciebie jak najlepiej. Ona traktuje cię jak siostrę.
W: I dlatego wrabia mnie w jakieś sny, pieprzy głupoty, udziela dobrych rad Falkowiczowi, przepakowuje moją walizkę i co jeszcze zrobiła?! Może to dzięki niej mieliśmy mieć jeden pokój w hotelu?! Kogoś jeszcze w to zamieszałaś?!
M: Wiki...
W: Nie, starczy tego. Masz do mnie jakąś sprawę, bo jak nie to wybacz, ale nie mam już ochoty na tą rozmowę.
M: Blanka nie może się do ciebie dodzwonić.
W: Ok, pa.
M: Pa.
W: Zabiję.
F: Kogo znowu?
W: Swoją cudowną mamuśkę. Brawo, udało ci się jej zaimponować, tylko teraz ona spiskuje z Agatą. - Wiktoria westchnęła zastanawiając się co robić z mamą i Agata. Agacie mogła to jeszcze jakoś tłumaczyć, ale jak tak dalej pójdzie to jej matka tu przyleci swatać ją z jej szefem. - Dobra, sory, ale muszę jeszcze do córki zadzwonić.
W: Cześć córcia, dzwoniłaś do mnie.
B: Tak, chciałam tylko spytać czy będę mieć brata czy siostrę. Ładne dziecko będzie, bo ten profesor nawet przystojny i ty niebrzydka.
W: Nie, Blanka, błagam cię, nie mów mi, że babcia cię w to wciągnęła.
B: Spoko, nie wciągnęła, ale chciała. Powiedziała tylko, że jesteście razem i coś o dzieciach napąknęła.
W: Ja mam już dosyć. Moja matka chce mnie swatać z Falkowiczem, moja koleżanka chce mnie swatać z Falkowiczem, mój przyjaciel chce mnie zabić, bo w to wierzy, drugi mi co minutę coś insynuuje. Nina i Borys rzucają w kółko te swoje uwagi, a cały szpital chce mnie zlinczować, za coś czego nie ma. To jest jakaś chora paranoja.
B: Ale Wiki, może was coś na serio łączy tylko ty tego nie zauważasz, przecież w końcu mówisz, że cały szpital tak myśli. Zresztą jak u was byłam, to wy się jakoś dziwacznie zachowywaliście. Ty nie wiesz jak ten facet się przeraził jak usłyszał, że zemdlałaś.
W: Ja już nie wiem. Proszę cię, nie rozmawiaj o tym z babcią, bo ona chyba mi już wesele szykuje.
B: Ok. Pozdrów tego profesora. Jestem po twojej stronie.
W: Chyba ty jedyna.
B: Wiesz, że one to robią z troski o ciebie, tylko przesadnej. Z nastolatką się najlepiej dogadasz, bo też nie cierpię przesadnego martwienia się mną i nadopiekuńczowości.
W: Dobra, jak będę chciała pogadać, to rzeczywiście ty chyba będziesz najlepsza. Pa.
B: Pa.
W: Ja cię na serio przepraszam, ale muszę jeszcze objechać swoją matkę, bo chciała wplątać w to moją córkę.
F: Przyniosę kilka dokumentów.
W: Ok.
M: Córciu, przemyślałaś to.
W: Mamo, do cholery jasnej, nie możesz mieszać mojej córki w takie spiski! Blanka dzwoniła do mnie z pytaniem, czy będzie mieć siostrę, czy brata. Ona chyba mnie najlepiej rozumie mimo, że jest nastolatką. Nie rozmawiaj z nią więcej o tym.
M: Dobrze. - zgodziła się niechętnie, ale musiała przyznać, że mieszanie Blanki w te ,,spiski'' to nie najlepszy pomysł.
W: Pa.
M: Pa.
Andrzej przyszedł z kilkoma teczkami papierów.
F: Wiktoria, a może twoja mama ma rację, że...
W: Błagam cię, nie dziś. Moja córka właśnie mnie zapytała czy będzie mieć siostrę, czy brata i dorzuciła coś, że ładne dziecko będzie, bo jesteś nawet przystojny a ja niebrzydka. Litości, ja zwariuję, moja matka chyba wyprawia nam już wesele, wciągnęła w to Agatę i próbowała Blankę. Mi się wydaje, że w tym wszystkim moja córka jest najmądrzejsza.
F: To jakie chce pani wesele, pani doktor?
W: Huczne, wielkie, do rana. - powiedziała rozmarzonym głosem przypominając sobie o jakim ślubie zawsze marzyła. Na chwilę zapomniała, że to pytanie zadał Andrzej, a nie Agata.
F: A z jakim mężczyzną?
W: Idealnym. - Wiktoria całkowicie pogrążyła się w marzeniach. - Mądrym, troskliwym, przystojnym, wykształconym, eleganckim. - Dopiero teraz do Wiki dotarło, że powiedziała to na głos, ale dotarło do niej też, że on ma te wszystkie cechy. Ale nadal się bała, sama nie wiedziała czego. ,,Ja już niczego się nie boję'' przypomniała sobie swoje słowa. Cieleśnie niczego, psychicznie wszystkiego. No właśnie, cieleśnie niczego, to dlaczego się boję? Nie, nie to nie to, nie on jest tym księciem. ,,Dwa lata'' Przypomniała sobie słowa przyjaciółki. Skoro dwa lata, to może zdążę przestać się bać? - pomyślała.
W: Badania. - rzuciła szybko wiedząc na jakie tory ta rozmowa schodzi.
F: Co badania?
W: Badania, mieliśmy się zajmować badaniami.
F: Badania nie uciekną, Wiktoria.
W: Uciekną, uciekną. To co tu masz? - Wzięła jeden z segregatorów przyniesionych przez Andrzeja.
F: Boisz się.
W: Nie boję się, tylko chcę się skupić na badaniach, a nie na bzdurach. Możemy?
F: Tu są najnowsze wyniki badań naszych pacjentów. Powinnaś się z nimi zapoznać. Są ułożone alfabetycznie. Wszystkie dokumenty są tak układane.
Wiktoria zaczęła szybko przewalać w dokumentach i po chwili znalazła wyniki swojej matki.
W: Oprawię w ramkę.
F: Jak chcesz.
W: Dobra, przejrzę to. Co jeszcze?
F: Napisz mi swój numer konta.
W: Co?
F: No chyba, że mam ci płacić w gotówce, jak chcesz.
W: Aaa, nie, dobra, daj jakąś kartkę. - Andrzej podał jej notes. - Długopis dasz, czy mam szminką napisać?
F: Proszę bardzo. - podał jej pióro.
W: Dziękuję bardzo. Jaki jest kolejny punkt programu na dziś?
F: Twój grafik.
W: Ok, gdzieś to zanotuję.
F: Nie musisz. Zaraz ci go przyniosę.
W: Ok.
Andrzej po chwili wrócił z dużą stertą papieru.
W: Co to?
F: Twój grafik. - podał jej papiery.
W: Czy ty rozporządziłeś pracę do końca badań?
F: To jest na luty. Do końca stycznia cieszysz się wolnością od szpitala i badań, a 3, w poniedziałek zaczynasz pracować na potrójnych obrotach.
W: Ty myślisz, że ja się w tym połapię. To jest ryza papieru.
F: Połapiesz. Wszystko dzieli się na trzy części... - Andrzej przez kwadrans tłumaczył Wiki jej grafik.
F: Rozumiesz?
W: Mniej więcej.
F: Mniej czy więcej?
W: Więcej. Jak nie będę czegoś rozumieć to do ciebie zadzwonię. Jak to było, S w szpitalu, K w twojej klinice, a D w twoim domu.
F: Tak.
W: Dobra, coś jeszcze, czy mogę już jechać.
F: Poczekaj, będziesz mieć szansę poznać wytwórczynię indyka, o którego się zabijałyście.
W: Ha, ha. My po prostu wiecznie głodne chodzimy, dzięki twojemu braciszkowi.
F: On na prawdę robi codziennie imprezy?
W: Gdy tylko nie ma dyżuru, albo wyjazdu. Może to nie tak zły pomysł z tym kurierem. Mniej by imprezował.
F: Zostanie kurierem, ale dla jego satysfakcji dam mu też trochę układania papierków w segregatorach. - usłyszeli dzwonek do drzwi.
W: Twoja cudowna pani Ania.
F: Złota kobieta. - powiedział otwierając drzwi.
F: Witam pani Aniu.
A: Dzień dobry. - pięćdziesięcio paro letnia kobieta weszła do salonu. - Przepraszam, nie wiedziałam, że ma pan gościa, ale mówił pan, żeby przyjechać na 14.30.
W: Ja jestem niezapowiedzianym gościem.
F: Przedstawiam pani Wiktorię. Moją współpracownicę, znajomą, podwładną, przyjaciółkę i mam nadzieję, niedługo kogoś więcej.
W: Dziękuję ci bardzo Andrzej za tak miłe przedstawienie, ale ostatnią uwagę mogłeś sobie darować.
F: Dobrze wiesz, że nie mogłem.
W: Taa, z profesorem Falkowiczem nigdy nie jest normalnie.
F: Lubię zaskakiwać. - Starsza kobieta patrzyła na nich ze zdziwieniem.
W: Mógłbyś zaskakiwać tylko pozytywnie.
F: Nie było by ci be ze mnie nudno?
W: Tak, ty bardzo dobrze wypełniłeś mi czas. - podniosła sugestywnie ryzę papieru będącą jej grafikiem.
A: Ja chyba jednak przeszkadzam.
W: Nie, ja zaraz wychodzę. Pysznego piecze pani indyka.
A: Dziękuję.
F: No właśnie. Jak będzie pani znowu piec, to proszę zrobić dwa. Jednego dla zapracowanej pani doktór.
W: Andrzej, ja nie potrzebuję indyka, a Krajewski i tak to wyrzuci na rzecz szampana. Szkoda pani pracy.
F: Nie wyrzuci, bo właśnie zdecydowałem mianować go swoim kurierem.
W: Ty i tak zrobisz jak chcesz. Zadzwonię po taksówkę.
F: Odwiozę cię.
W: Piliśmy wino, wrócę taksówką.
A: To ja się biorę do pracy. Ma pan jakieś specjalne życzenia?
F: Na razie nie.
W: Do zobaczenia... według tego twojego porąbanego grafiku.
F: Poczekaj. Gdzie chcesz jechać za tydzień?
W: Słucham?
F: Weekend, zakład.
W: Wymyśl coś. I od razu ci mówię, jedziemy tam tylko i wyłącznie jako, znajomi, przyjaciele i nic więcej.
F: Do czasu, Wiktorio, do czasu.
W: To pa i miło się z tobą kłóciło.
F: Dziękuję, mi też miło się z tobą kłóciło.
JAK ZWYKLE LICZĘ NA WASZE KOMENTARZE I OPINIE.
piątek, 24 stycznia 2014
Część 17
Rano Andrzej obudził się nic nie pamiętając z poprzedniego wieczoru. Zobaczył śpiącego na podłodze Krajewskiego. Wyminął go i poszedł do swojej sypialni. Otworzył drzwi i przetarł oczy ze zdziwienia widząc dwie dziewczyny w swoim łóżku.
F: Wiktoria. - żadna z dziewczyn się nie budziła - Wiki, pani Agato. - nadal nikt nie odpowiadał - Ja mam de-jawu od alkoholu. - Powiedział sam do siebie. W tym momencie dziewczyny zaczęły się budzić i spojrzały na niego.
A: Profesorze, my tylko... yyy... - Agacie kiepsko szły tłumaczenia, gdy była jeszcze zaspana.
W: My tylko... eee... - Wiktoria też zaczęła się jąkać - No, ciesz się, że się wami zajęłyśmy, bo by ci dom okradli. - powiedziała bardziej przytomnie. Na te słowa Agata zaczęła się śmiać. Falkowicz stał cały czas w jednym miejscu nie dowierzając w to co widzi. - Nie śmiej się głupio, Agata, bo za to co my tu wczoraj przeszłyśmy, powinnyśmy medal dostać.
A: Tu się zgodzę. Pijany jest pan nie do zniesienia.
F: A tak konkretnie?
W: A czy musisz znać konkrety?
F: Wiktoria.
W: Próbowaliście podpalić dom i chcieliście latać nadzy po mieście, potem...
F: Wiktoria, ja nawet jak jestem pijany, to nie robię aż takich głupot.
W: A pamiętasz wczorajszy wieczór, że jesteś taki pewny?
Andrzej spojrzał błagalnie na Agatę. Nie sądził, że mógłby zrobić aż takie głupoty, ale rzeczywiście nic nie pamiętał z tamtego wieczoru.
A: Wiktoria lubi być wredna i wmawiać ludziom różne rzeczy po alkoholu. Mi niestety także. I tak miał pan szczęście.
F: Szczęście?
A: Mi wmówiła coś gorszego.
W: Oj, bez przesady.
A: Bez przesady! Ty mi wmówiłaś, że poszłam do łóżka z jakimś śmierdzącym pijakiem, który leżał rano zachlany w naszym salonie i wpychałaś do głowy jakąś ciążę!
W: Agata, ile razy ci powtarzałam, żebyś się zastanowiła zanim coś powiesz i przy kim to mówisz.
A: Co? Złą opinię ci robię? Za to ci się należy.
W: Oj, Agatko, musiałam się jakoś odgryźć za Piotra.
F: Piotra?
W: Eeee, nieważne.
F: Ważne.
W: Wcale, że nie i nie twoja sprawa z kim... operuję pacjenta.
Agata wybuchła śmiechem słysząc tłumaczenia koleżanki.
A: Mistrzostwo, Wiki, wygrasz ranking na najgłubsze tłumaczenia. Borys robi.
W: Weź siedź cicho, bo nas obie pozabija.
A: Dobra.
W: No a teraz mógłbyś...
F: Wyrzucasz mnie z mojego pokoju?
A: Ubrać się musimy.
F: Ale ja nie będę przeszkadzał.
W: Andrzej.
F: Za dwie minuty tu wchodzę i wam pomagam, a w szczególności Wiktorii.
W: Idź ty lepiej zobaczyć co z twoim braciszkiem.
F: Braciszek śpi na podłodze.
W: I nie pomyślałeś, żeby go przenieść na kanapę?
F: Kanapy szkoda na tego pijaka.
W: Się lepszy znalazł.
K: Andrzej! Masz coś na kaca! Łeb mi zaraz wysadzi!
W: Idź pomóc braciszkowi.
F: Dwie minuty. - przypomniał.
W: Idź ty już.
Chwilę później, kuchnia.
K: Bracie... - zaczął miłym głosem.
F: Zaczyna się.
K: Ja bym po te wasze rzeczy jutro pojechał.
F: Adam. To, że jesteśmy braćmi oznacza, że jak się w coś wkopiesz, to cię wyciągnę, ale nie jest równoznaczne z zniknięciem Hong-Kongu z map świata.
K: Wiesz co... Grozić bratu Hong-Kongiem.
F: Tak? A czy ty czasem właśnie nie próbowałeś wykorzystać, tego, że jesteśmy braćmi? To, że nimi jesteśmy nie oznacza, że od dzisiaj będziesz mniej pracował i nie musisz być na zawołanie.
K: Ale ty chcesz zrobić ze mnie kuriera.
F: Zrobimy tak. Tymczasowo nim zostaniesz, bo ktoś musi, a potem coś wymyślę.
K: Łaskawszy się robisz. Na Ukrainę pojadę jutro.
F: Adam, czy my musimy znowu się kłócić. To się już naprawdę staje nudne, a wczoraj mówiłeś, że dziś rano pojedziesz.
K: Wybacz, ale nie przewidziałem, że się dowiem kilku nowinek o swoim życiu.
F: To, że jesteś moim bratem, nie zmienia tego, że jesteś moim pracownikiem. Śniadanie i jedziesz. To co zjecie?
A: Ma pan pysznego indyka.
F: Widzę, że Wiktoria już panią poczęstowała.
W: No co? Coś nam się należało za opiekę nad dwoma pijakami.
F: No właśnie, Wiki, co tu się w ogóle działo?
W: Typowe zachowanie pijanych facetów, może trochę nasilone, bardzo objawowe.
A: Dobra diagnoza, Wiki. Zapomniałaś tylko o Kindze.
F: Kindze?
W: Przyszła tu, mówiła, że cie kocha i takie tam.
F: A ja?
A: A pana wypowiedzi składały się z won, wyjdź, nie kocham cię.
F: Czyli normalnie. Coś jeszcze?
W: Wznosiliście toast za drzewa.
K: Za drzewa?
A: Mogę ci nawet powiedzieć, że ty.
W: No i chcieliście gdzieś iść się zabawić.
K: Poszliśmy gdzieś?
W: Takie głupie nie jesteśmy, żeby was puścić.
F: Coś jeszcze się działo?
A: Chyba już nie.
F: To ja zrobię śniadanie.
W: Pomogę ci.
F: Nie trzeba.
W: Ale ja nalegam.
F: Ale ja odmawiam.
W: Dlaczego ty zawsze chcesz wszystko robić sam?
F: Dlaczego ty jesteś taka uparta?
W: Mówiłeś, że lubisz moją upartość.
F: A czy teraz powiedziałem, że nie lubię?
W: Ja zrobię śniadanie.
F: Kobieta powinna być księżniczką, której usługują, szczególnie taka jak ty.
W: Seksista.
F: Wcale, że nie.
W: Wcale, że tak.
F: Kokietka.
W: Ja?
F: A kto? Ja?
W: Cynik.
F: Karierowiczka.
W: Arogant.
F: Arogant?
W: A może nie?
F: Wiktoria?
W: Co?
F: O co my się właściwie kłócimy?
W: Zacznij ty lepiej brać te leki na miażdżycę.
F: To o co?
W: Sama jestem ciekawa.
F: Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
W: Czyli gdzieś niedaleko ciebie.
K: Najwięksi dziwacy na świecie.
A: Zgadzam się w 100%.
K: To dostaniemy coś do jedzenia?
F: Już robię.
W: Ja robię.
K: Starczy tego, bo się do jutra nie doczekamy. Wy siedzieć, a ja z Agatą robimy śniadanie.
W: Ale...
F: Przecież...
K: Cisza, powiedziałem!
W: Młodsze rodzeństwo zawsze jest nie do zniesienia.
K: Jak się ma córkę za siostrę, to się nie dziwię.
W: Myślisz, że łatwo było mi traktować swoją córkę jak siostrę i słuchać jak mówi do babci mamo? Odpowiem ci od razu, że ciężko jest przez 10 lat nie usłyszeć tego głupiego słowa od swojej córki, a potem przez 2 lata słyszeć jak cię nienawidzi.
K: Wiktoria, ty to miałaś na własne życzenie. Nie rozumiem...
W: No właśnie. Nic nie rozumiesz. - Wiktoria wyszła z kuchni. Usiadła na kanapie i jednym łykiem wypiła cały kieliszek nalewki. Falkowicz poszedł za nią.
F: Wiktoria... - usiadł obok niej.
W: Nikt nic nie rozumie. Wszyscy wytykają mi co zrobiłam, ale do cholery miałam 16 lat, dopiero zdałam maturę, a jej ojciec ulotnił się nie wiadomo gdzie. Co miałam zrobić? Całe życie mieszkać z nią u rodziców i pracować na pół etatu w supermarkecie?
F: Podjęłaś najlepszą decyzję. Zapewniłaś jej i sobie lepsze życie.
K: Wiki, przepraszam, powiedziałem kilka słów za dużo.
A: No Wiki... - Agata stanęła za kanapą i od tyłu objęła przyjaciółkę - Nie smuć się już. Wiesz, że Krajewski to idiota.
K: Wypraszam sobie!
A: Masz krzywo zapiętą koszulę, podwiniętą jedną nogawkę spodni i niezawiązane buty.
K: To nie znaczy...
A: Znaczy. No Wiki...
W: Mój blond anioł stróż.
K: Zrobiłem te kanapki.
F: To może przyniesiesz?
K: Może jeszcze posprzątać, panie profesorze?
F: Nie trzeba, o 14.30 będzie tu pani Ania.
K: Pani Ania? Ładna?
F: Już widzę uroki posiadania brata. Ty jedziesz na Ukrainę.
K: Ślicznotką się z bratem nie podzielisz?
F: Mogę ci ją nawet oddać, byle dla mnie gotowała, sprzątała i robiła zakupy, ale nie sądzę, żebyś ją chciał.
K: Znając ciebie, to na pewno jakaś piękność.
F: Pięknością to może i ona była, nie wiem. Jeśli już to jakieś 35 lat temu.
K: Co? Nie wierzę. Ty byś jej nie zatrudnił.
F: A jednak. Przyniesiesz te kanapki?
K: Ok.
Adam przyniósł tacę kanapek i talerze. Usiadł obok Wiktorii.
K: To co panie sobie...
W: Ja z indykiem.
A: Ja też.
K: No Andrzej, ta twoja pani Ania musi mi podać przepis na tego indyka.
W: Z tego co kojarzę, to ty nie gotujesz, tylko wyrzucasz jedzenie z domu.
K: Żeby ściągnąć cię do siebie mogę nawet upiec tego indyka.
W: Adasiu, ty nie musisz nic piec, żeby mnie do siebie ściągnąć. - Powiedziała uwodzicielskim głosem, a Adam spojrzał na starszego brata z wyższością - Mieszkamy razem i nie zmienię tego choćbym nie wiem jak chciała.
K: Bez przesady, aż takim złym lokatorem nie jestem.
A: Takim złym! Ty jesteś najgorszym lokatorem na świecie!
K: Weź nie przesadzaj.
W: Adam, my cię już na serio mamy dosyć. Albo imprezujesz w domu, albo przychodzisz nachlany w środku nocy z jakąś panienką, a ja mam pokój obok ciebie.
A: W domu nie ma nigdy nic do jedzenia, bo wszystko wyrzucasz. Jest popcorn i chipsy. Tym się nie da żywić codziennie.
W: W całym hotelu nawet nie ma szklanki czegoś do picia bez procentów, to jest nie do zniesienia. My kupujemy jedzenie i picie, a ty to wywalasz!
F: Oj Adam, Adam.
K: Teraz ty mnie będziesz pouczał?
F: Bądź bardziej odpowiedzialny i nie psuj koleżankom życia, swoimi imprezami.
K: Ale jak można żyć bez imprez?!
F: Zastanów się nad tym trochę, a ja się zastanowię nad tą posadą kuriera.
K: Czy ty mi grozisz?!
F: Ty chyba w życiu nie słyszałeś gróźb.
F: Wiktoria, w końcu nic nie ustaliliśmy w sprawie badań.
W: No tak, wynikły małe komplikacje.
F: Adam, odwieziesz dr. Woźnicką i na Ukrainę.
K: No nie wiem, boję się was tu zostawić, bo nie stać mnie na bycie wujkiem.
W: Adam.
K: Dobra, chodź Agata.
A: Dzięki, ja... zamówię taksówkę. Jedź od razu na Ukrainę.
K: Nie no, podwiozę cię, to po drodze.
A: Nie, nie trzeba. Zamówię taksówkę.
W: Ej, co jest Agata?
A: Ja nie wsiądę z nim do samochodu! Jestem za młoda, żeby umierać.
W: Słucham?
A: Jechałam z nim raz w życiu i więcej się nie zgodzę. On jeździ 150km/h bocznymi drogami.
F: Adam.
K: No co, sam mi mówiłeś, żebym jeździł jak najszybciej, bo szkoda na to czasu.
A: Człowieku, ja cię wręcz błagałam, żebyś zwolnił, a ty tylko przyspieszałeś, ja z tobą nie wsiądę do samochodu!
F: Braciszku drogi. Odwozisz panią doktor, tylko o połowę wolniej.
K: Ale sam mówiłeś, że muszę być jak najszybciej z powrotem z Ukrainy.
F: Nadrobisz potem. A teraz nie trać już czasu i jedź.
K: Czekaj, mam coś dla ciebie. - Adam podał Andrzejowi kilka kopert.
F: Co to jest?
K: Mandaty.
F: Ile?
K: 4600.
F: Masz. - wyjął z portfela plik banknotów - Zapłać. Ja nie mam czasu.
K: Taaa. Gdzie ci przywieźć te rzeczy?
F: Moje daj mi, a Wiktorii zanieś do pokoju. Liczę, że odróżnisz czyje co jest.
K: Może, bo ty się stroisz jak baba.
F: Mam dla ciebie taką życiową radę. Zastanów się 10 razy zanim coś powiesz, albo zrobisz.
K: Mówi się 3 razy.
F: Dla ciebie i 10 razy to za mało. Jedźcie już. Jakby Adam jechał za szybko, to proszę go upomnieć, przypomnieć o tym jakim pięknym zawodem jest praca kuriera.
A: Spróbuj przekroczyć 80, a cię uduszę. - zagroziła
K: Ta, ta, jedziemy.
F: Adam.
K: Ok, do 80.
A: Dziękuję, do widzenia. Wiki, weź załatw ten przepis.
W: Po co, jak on i tak nam to wywali.
A: Zobaczysz, dwa lata...
W: Agata, nie świruj, tylko idź już, bo się Krajewski niecierpliwi.
A: Zobaczysz.
W: Taa, pa.
A: Pa.
LICZĘ NA WASZE KOMENTARZE, JAK MNIE ZMOTYWUJECIE, TO MOŻE SZYBCIEJ SIĘ COŚ POJAWI :-)
F: Wiktoria. - żadna z dziewczyn się nie budziła - Wiki, pani Agato. - nadal nikt nie odpowiadał - Ja mam de-jawu od alkoholu. - Powiedział sam do siebie. W tym momencie dziewczyny zaczęły się budzić i spojrzały na niego.
A: Profesorze, my tylko... yyy... - Agacie kiepsko szły tłumaczenia, gdy była jeszcze zaspana.
W: My tylko... eee... - Wiktoria też zaczęła się jąkać - No, ciesz się, że się wami zajęłyśmy, bo by ci dom okradli. - powiedziała bardziej przytomnie. Na te słowa Agata zaczęła się śmiać. Falkowicz stał cały czas w jednym miejscu nie dowierzając w to co widzi. - Nie śmiej się głupio, Agata, bo za to co my tu wczoraj przeszłyśmy, powinnyśmy medal dostać.
A: Tu się zgodzę. Pijany jest pan nie do zniesienia.
F: A tak konkretnie?
W: A czy musisz znać konkrety?
F: Wiktoria.
W: Próbowaliście podpalić dom i chcieliście latać nadzy po mieście, potem...
F: Wiktoria, ja nawet jak jestem pijany, to nie robię aż takich głupot.
W: A pamiętasz wczorajszy wieczór, że jesteś taki pewny?
Andrzej spojrzał błagalnie na Agatę. Nie sądził, że mógłby zrobić aż takie głupoty, ale rzeczywiście nic nie pamiętał z tamtego wieczoru.
A: Wiktoria lubi być wredna i wmawiać ludziom różne rzeczy po alkoholu. Mi niestety także. I tak miał pan szczęście.
F: Szczęście?
A: Mi wmówiła coś gorszego.
W: Oj, bez przesady.
A: Bez przesady! Ty mi wmówiłaś, że poszłam do łóżka z jakimś śmierdzącym pijakiem, który leżał rano zachlany w naszym salonie i wpychałaś do głowy jakąś ciążę!
W: Agata, ile razy ci powtarzałam, żebyś się zastanowiła zanim coś powiesz i przy kim to mówisz.
A: Co? Złą opinię ci robię? Za to ci się należy.
W: Oj, Agatko, musiałam się jakoś odgryźć za Piotra.
F: Piotra?
W: Eeee, nieważne.
F: Ważne.
W: Wcale, że nie i nie twoja sprawa z kim... operuję pacjenta.
Agata wybuchła śmiechem słysząc tłumaczenia koleżanki.
A: Mistrzostwo, Wiki, wygrasz ranking na najgłubsze tłumaczenia. Borys robi.
W: Weź siedź cicho, bo nas obie pozabija.
A: Dobra.
W: No a teraz mógłbyś...
F: Wyrzucasz mnie z mojego pokoju?
A: Ubrać się musimy.
F: Ale ja nie będę przeszkadzał.
W: Andrzej.
F: Za dwie minuty tu wchodzę i wam pomagam, a w szczególności Wiktorii.
W: Idź ty lepiej zobaczyć co z twoim braciszkiem.
F: Braciszek śpi na podłodze.
W: I nie pomyślałeś, żeby go przenieść na kanapę?
F: Kanapy szkoda na tego pijaka.
W: Się lepszy znalazł.
K: Andrzej! Masz coś na kaca! Łeb mi zaraz wysadzi!
W: Idź pomóc braciszkowi.
F: Dwie minuty. - przypomniał.
W: Idź ty już.
Chwilę później, kuchnia.
K: Bracie... - zaczął miłym głosem.
F: Zaczyna się.
K: Ja bym po te wasze rzeczy jutro pojechał.
F: Adam. To, że jesteśmy braćmi oznacza, że jak się w coś wkopiesz, to cię wyciągnę, ale nie jest równoznaczne z zniknięciem Hong-Kongu z map świata.
K: Wiesz co... Grozić bratu Hong-Kongiem.
F: Tak? A czy ty czasem właśnie nie próbowałeś wykorzystać, tego, że jesteśmy braćmi? To, że nimi jesteśmy nie oznacza, że od dzisiaj będziesz mniej pracował i nie musisz być na zawołanie.
K: Ale ty chcesz zrobić ze mnie kuriera.
F: Zrobimy tak. Tymczasowo nim zostaniesz, bo ktoś musi, a potem coś wymyślę.
K: Łaskawszy się robisz. Na Ukrainę pojadę jutro.
F: Adam, czy my musimy znowu się kłócić. To się już naprawdę staje nudne, a wczoraj mówiłeś, że dziś rano pojedziesz.
K: Wybacz, ale nie przewidziałem, że się dowiem kilku nowinek o swoim życiu.
F: To, że jesteś moim bratem, nie zmienia tego, że jesteś moim pracownikiem. Śniadanie i jedziesz. To co zjecie?
A: Ma pan pysznego indyka.
F: Widzę, że Wiktoria już panią poczęstowała.
W: No co? Coś nam się należało za opiekę nad dwoma pijakami.
F: No właśnie, Wiki, co tu się w ogóle działo?
W: Typowe zachowanie pijanych facetów, może trochę nasilone, bardzo objawowe.
A: Dobra diagnoza, Wiki. Zapomniałaś tylko o Kindze.
F: Kindze?
W: Przyszła tu, mówiła, że cie kocha i takie tam.
F: A ja?
A: A pana wypowiedzi składały się z won, wyjdź, nie kocham cię.
F: Czyli normalnie. Coś jeszcze?
W: Wznosiliście toast za drzewa.
K: Za drzewa?
A: Mogę ci nawet powiedzieć, że ty.
W: No i chcieliście gdzieś iść się zabawić.
K: Poszliśmy gdzieś?
W: Takie głupie nie jesteśmy, żeby was puścić.
F: Coś jeszcze się działo?
A: Chyba już nie.
F: To ja zrobię śniadanie.
W: Pomogę ci.
F: Nie trzeba.
W: Ale ja nalegam.
F: Ale ja odmawiam.
W: Dlaczego ty zawsze chcesz wszystko robić sam?
F: Dlaczego ty jesteś taka uparta?
W: Mówiłeś, że lubisz moją upartość.
F: A czy teraz powiedziałem, że nie lubię?
W: Ja zrobię śniadanie.
F: Kobieta powinna być księżniczką, której usługują, szczególnie taka jak ty.
W: Seksista.
F: Wcale, że nie.
W: Wcale, że tak.
F: Kokietka.
W: Ja?
F: A kto? Ja?
W: Cynik.
F: Karierowiczka.
W: Arogant.
F: Arogant?
W: A może nie?
F: Wiktoria?
W: Co?
F: O co my się właściwie kłócimy?
W: Zacznij ty lepiej brać te leki na miażdżycę.
F: To o co?
W: Sama jestem ciekawa.
F: Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
W: Czyli gdzieś niedaleko ciebie.
K: Najwięksi dziwacy na świecie.
A: Zgadzam się w 100%.
K: To dostaniemy coś do jedzenia?
F: Już robię.
W: Ja robię.
K: Starczy tego, bo się do jutra nie doczekamy. Wy siedzieć, a ja z Agatą robimy śniadanie.
W: Ale...
F: Przecież...
K: Cisza, powiedziałem!
W: Młodsze rodzeństwo zawsze jest nie do zniesienia.
K: Jak się ma córkę za siostrę, to się nie dziwię.
W: Myślisz, że łatwo było mi traktować swoją córkę jak siostrę i słuchać jak mówi do babci mamo? Odpowiem ci od razu, że ciężko jest przez 10 lat nie usłyszeć tego głupiego słowa od swojej córki, a potem przez 2 lata słyszeć jak cię nienawidzi.
K: Wiktoria, ty to miałaś na własne życzenie. Nie rozumiem...
W: No właśnie. Nic nie rozumiesz. - Wiktoria wyszła z kuchni. Usiadła na kanapie i jednym łykiem wypiła cały kieliszek nalewki. Falkowicz poszedł za nią.
F: Wiktoria... - usiadł obok niej.
W: Nikt nic nie rozumie. Wszyscy wytykają mi co zrobiłam, ale do cholery miałam 16 lat, dopiero zdałam maturę, a jej ojciec ulotnił się nie wiadomo gdzie. Co miałam zrobić? Całe życie mieszkać z nią u rodziców i pracować na pół etatu w supermarkecie?
F: Podjęłaś najlepszą decyzję. Zapewniłaś jej i sobie lepsze życie.
K: Wiki, przepraszam, powiedziałem kilka słów za dużo.
A: No Wiki... - Agata stanęła za kanapą i od tyłu objęła przyjaciółkę - Nie smuć się już. Wiesz, że Krajewski to idiota.
K: Wypraszam sobie!
A: Masz krzywo zapiętą koszulę, podwiniętą jedną nogawkę spodni i niezawiązane buty.
K: To nie znaczy...
A: Znaczy. No Wiki...
W: Mój blond anioł stróż.
K: Zrobiłem te kanapki.
F: To może przyniesiesz?
K: Może jeszcze posprzątać, panie profesorze?
F: Nie trzeba, o 14.30 będzie tu pani Ania.
K: Pani Ania? Ładna?
F: Już widzę uroki posiadania brata. Ty jedziesz na Ukrainę.
K: Ślicznotką się z bratem nie podzielisz?
F: Mogę ci ją nawet oddać, byle dla mnie gotowała, sprzątała i robiła zakupy, ale nie sądzę, żebyś ją chciał.
K: Znając ciebie, to na pewno jakaś piękność.
F: Pięknością to może i ona była, nie wiem. Jeśli już to jakieś 35 lat temu.
K: Co? Nie wierzę. Ty byś jej nie zatrudnił.
F: A jednak. Przyniesiesz te kanapki?
K: Ok.
Adam przyniósł tacę kanapek i talerze. Usiadł obok Wiktorii.
K: To co panie sobie...
W: Ja z indykiem.
A: Ja też.
K: No Andrzej, ta twoja pani Ania musi mi podać przepis na tego indyka.
W: Z tego co kojarzę, to ty nie gotujesz, tylko wyrzucasz jedzenie z domu.
K: Żeby ściągnąć cię do siebie mogę nawet upiec tego indyka.
W: Adasiu, ty nie musisz nic piec, żeby mnie do siebie ściągnąć. - Powiedziała uwodzicielskim głosem, a Adam spojrzał na starszego brata z wyższością - Mieszkamy razem i nie zmienię tego choćbym nie wiem jak chciała.
K: Bez przesady, aż takim złym lokatorem nie jestem.
A: Takim złym! Ty jesteś najgorszym lokatorem na świecie!
K: Weź nie przesadzaj.
W: Adam, my cię już na serio mamy dosyć. Albo imprezujesz w domu, albo przychodzisz nachlany w środku nocy z jakąś panienką, a ja mam pokój obok ciebie.
A: W domu nie ma nigdy nic do jedzenia, bo wszystko wyrzucasz. Jest popcorn i chipsy. Tym się nie da żywić codziennie.
W: W całym hotelu nawet nie ma szklanki czegoś do picia bez procentów, to jest nie do zniesienia. My kupujemy jedzenie i picie, a ty to wywalasz!
F: Oj Adam, Adam.
K: Teraz ty mnie będziesz pouczał?
F: Bądź bardziej odpowiedzialny i nie psuj koleżankom życia, swoimi imprezami.
K: Ale jak można żyć bez imprez?!
F: Zastanów się nad tym trochę, a ja się zastanowię nad tą posadą kuriera.
K: Czy ty mi grozisz?!
F: Ty chyba w życiu nie słyszałeś gróźb.
F: Wiktoria, w końcu nic nie ustaliliśmy w sprawie badań.
W: No tak, wynikły małe komplikacje.
F: Adam, odwieziesz dr. Woźnicką i na Ukrainę.
K: No nie wiem, boję się was tu zostawić, bo nie stać mnie na bycie wujkiem.
W: Adam.
K: Dobra, chodź Agata.
A: Dzięki, ja... zamówię taksówkę. Jedź od razu na Ukrainę.
K: Nie no, podwiozę cię, to po drodze.
A: Nie, nie trzeba. Zamówię taksówkę.
W: Ej, co jest Agata?
A: Ja nie wsiądę z nim do samochodu! Jestem za młoda, żeby umierać.
W: Słucham?
A: Jechałam z nim raz w życiu i więcej się nie zgodzę. On jeździ 150km/h bocznymi drogami.
F: Adam.
K: No co, sam mi mówiłeś, żebym jeździł jak najszybciej, bo szkoda na to czasu.
A: Człowieku, ja cię wręcz błagałam, żebyś zwolnił, a ty tylko przyspieszałeś, ja z tobą nie wsiądę do samochodu!
F: Braciszku drogi. Odwozisz panią doktor, tylko o połowę wolniej.
K: Ale sam mówiłeś, że muszę być jak najszybciej z powrotem z Ukrainy.
F: Nadrobisz potem. A teraz nie trać już czasu i jedź.
K: Czekaj, mam coś dla ciebie. - Adam podał Andrzejowi kilka kopert.
F: Co to jest?
K: Mandaty.
F: Ile?
K: 4600.
F: Masz. - wyjął z portfela plik banknotów - Zapłać. Ja nie mam czasu.
K: Taaa. Gdzie ci przywieźć te rzeczy?
F: Moje daj mi, a Wiktorii zanieś do pokoju. Liczę, że odróżnisz czyje co jest.
K: Może, bo ty się stroisz jak baba.
F: Mam dla ciebie taką życiową radę. Zastanów się 10 razy zanim coś powiesz, albo zrobisz.
K: Mówi się 3 razy.
F: Dla ciebie i 10 razy to za mało. Jedźcie już. Jakby Adam jechał za szybko, to proszę go upomnieć, przypomnieć o tym jakim pięknym zawodem jest praca kuriera.
A: Spróbuj przekroczyć 80, a cię uduszę. - zagroziła
K: Ta, ta, jedziemy.
F: Adam.
K: Ok, do 80.
A: Dziękuję, do widzenia. Wiki, weź załatw ten przepis.
W: Po co, jak on i tak nam to wywali.
A: Zobaczysz, dwa lata...
W: Agata, nie świruj, tylko idź już, bo się Krajewski niecierpliwi.
A: Zobaczysz.
W: Taa, pa.
A: Pa.
LICZĘ NA WASZE KOMENTARZE, JAK MNIE ZMOTYWUJECIE, TO MOŻE SZYBCIEJ SIĘ COŚ POJAWI :-)
czwartek, 23 stycznia 2014
Obrazek numer 3
Z podziękowaniami za takie miłe komentarze. Przy okazji dowiedziałam się co znaczy ,,mrrrrrraśne'' :)
Kolejna część pojawi się w piątek. Zapowiadam tylko, że będzie w niej: -Idę o zakład, że obmyśla akcję pod tytułem ,,Swatać Wiki z Falkowiczem'' Musze jej to z głowy wybić zanim narobi mi kłopotów i wstydu na cały szpital. - Chyba już za późno.
Kolejna część pojawi się w piątek. Zapowiadam tylko, że będzie w niej: -Idę o zakład, że obmyśla akcję pod tytułem ,,Swatać Wiki z Falkowiczem'' Musze jej to z głowy wybić zanim narobi mi kłopotów i wstydu na cały szpital. - Chyba już za późno.
wtorek, 21 stycznia 2014
Część 16
Cztery godziny później.
Andrzej i Adam wyszli przed dom widząc zamówioną taksówkę.
F: Niech pan go zawiezie z dala z tond. On mi wypił trzy butelki nalewki.
T: To gdzie jedziemy?
A: A żebym to ja wiedział. Do domu mnie pan zawieź!
T: Czyli?
A: Nie wiem, do cholery! Andrzej, gdzie ja jadę?
F: A z kąt ja mam wiedzieć? Jedź do domu, bo cie dosyć mam!
A: Gorszego brata na świecie nie ma! Idź w cholerę, sam se dam rade!
T: To gdzie mam pana zawieść?
A: Wiki będzie wiedzieć. - powiedział mając przebłyski świadomości i podał taksówkarzowi telefon.
Taksówkarz znalazł kontakt o nazwie ,,Wiki'' i wybrał numer.
W: Halo.
T: Dobry wieczór. Pani Wiktoria?
W: Tak. O co chodzi?
T: Jestem taksówkarzem. Podjechałem na ulicę Zaciszną i moim klijentem jest jakiś pijany mężczyzna w towarzystwie niejakiego pana Andrzeja. Wywnioskowałem, że są braćmi. Żaden z nich nie wie gdzie chce jechać. Powiedzieli, że pani będzie wiedzieć.
W: Mówiłam, żeby się nie upijali. Niech pan zawiezie jednego do hotelu rezydentów w Leśnej Górze i byłabym wdzięczna jakby dopilnował pan, żeby jeden poszedł do tej wielkiej willi.
T: Oczywiście, ale który, gdzie?
W: Ten w garniturze do willi, a na tego drugiego będę czekać pod hotelem.
T: Ale żaden z nich nie ma garnituru. Jeden jest w dżinsach, a drugi w bieliźnie.
W: Że co?! <Zaraz, moment, Falkowicz chyba nie miał dzisiaj na sobie garnituru, jest nadziej, że nie on zrobił z siebie debila> To może niech pan lepiej przywiezie obydwoje do hotelu, trochę niebezpiecznie zostawić któregoś samego.
T: Ja nie chciałbym się wtrącać, ale drzwi od tej willi są otwarte na oścież.
W: Niech pan zostawi ich dwoje w tym domu i przyjedzie pod ten hotel. Ja się niemi zajmę.
T: Oczywiście. Za 20 minut będę pod hotelem.
W: Dziękuję. Do widzenia.
Wiktorii nie na rękę była ta sytuacja, ale wiedział, że musi tak zrobić. Zaczęła szybko wrzucać potrzebne rzeczy do torby. Wiedział, że zostanie tam na noc. Po chwili znowu zadzwonił jej telefon.
T: Pani Wiktorio, ja bardzo przepraszam, ale oni nie chcą wysiąść.
W: Proszę powiedzieć, że przyjedzie ruda złośnica się z nimi zabawić, bo lepszego pomysłu nie mam.
T: Dobrze. - Odpowiedział zdziwiony.
Wiktoria kończyła wrzucanie swoich rzeczy do torby, gdy do jej pokoju weszła Woźnicka.
A: Wiki, nie wiesz czy...
W: Agata! Jesteś zbawieniem!
A: Co jest?
W: Pakuj się. Nocujemy dziś u Falkowicza.
A: Że co?!
W: Krajewski i Falkowicz się upili. Muszę tam jechać. Chyba nie zostawisz mnie samej z dwoma pijanymi facetami.
A: Ale...
W: Pakuj się. Za 5 minut pod hotelem będzie taksówka.
A: No ok.
Chwilę później, pod hotelem.
T: Pani rozwiązanie zadziałało genialnie.
A: Jakie rozwiązanie?
W: Już ci wszystko opowiadam. Więc Andrzej powiedział Adamowi, że są braćmi.
A: Że co?!
W: Adam się dowiedział, że jego matka nie jest jego matką.
A: Ty wiedziałaś, że oni są rodzeństwem?
W: Od jakiś dwóch dni. Adam i Falkowicz się upili ze szczęścia, że są braćmi i, że Andrzej robi nalewki.
T: Z tego co wiem, to wypili trzy butelki.
W: Że co?! To ma 62 procent. Mi jeden łyk przełyk wypalił.
A: Dobra, no i co dalej.
W: Zamówili taksówkę, ale nie wiedzieli gdzie Agam ma jechać, dali taksówkarzowi telefon i powiedzieli, że Wiki będzie wiedzieć.
A: To po co my tam jedziemy?
W: Bo nie zostawię samego pijanego Falkowicza, poza tym, jeszcze ktoś mu dom okradnie.
T: Nie chcieli wysiąść z taksówki, ale pani Wiktoria miała świetny pomysł.
A: Jaki?
W: Żeby im powiedzieć, że ruda złośnica się z nimi zabawi.
A: To dlatego mnie wzięłaś. Nie chcesz być sama na dwóch facetów. Spoko, profesorka ci odstąpię.
W: Po pierwsze weź się zamknij, a po drugie, to opowiem ci jeszcze drugą historię, tylko, że moją z dzisiejszego dnia.
A: Się wkopałaś. Dwóch facetów, a ty z takimi tekstami wyjeżdżasz. Przecież oni i tak są na ciebie napaleni, a teraz jeszcze są pijani.
W: Weź się zamknij, Woźnicka, ja mam już na dziś dosyć Falkowicza.
A: Wy...
W: Nie! Nie wiem, on chyba źle mnie zrozumiał.
A: Ale jak to źle.
W: No nie wiem, po prostu ja byłam dla niego miła, jak mi coś insynuował to na niego nie wrzeszczałam tylko obracałam to w żart. On mnie jakoś źle zrozumiał. I jeszcze ta sytuacja rano. Wkopałam się.
A: Ale jak to się wkopałaś. Co się dzisiaj stało?
T: Jesteśmy na miejscu.
W: Potem ci opowiem, a teraz mnie uratuj przed tymi dwoma napaleńcami.
A: Zobaczymy. Masz pieniądze, bo zapomniałam portfela.
W: Tak, zapłacę.
Dziewczyny wysiadły z taksówki i weszły do domu. Przywitał ich Krajewski w samej bieliźnie
K: Cześć! - Objął je obie rękami i przytulił. - Andrzej, bracie! Ruda złośnica przyjechała i wzięła koleżankę!
F: Idę! - Andrzej wszedł do holu - Witam piękne panie! - pocałował obie kobiety w dłonie.
W: Agata, ratuj.
A: Po co ja tu przyjeżdżałam.
K: Żeby się z nami zabawić. - pociągnął Woźnicką za rękę, ale ona kurczowo trzymała się przyjaciółki.
A: Błagam Wiki, pomóż.
W: Dwa barany.
F: Wiktorio, obrażać nas w taki sposób.
W: Tak! - powiedziała uradowana.
A: Co tak?
W: On nie jest całkiem pijany.
A: Ty chyba sobie jaja robisz.
W: Nie jest. Kojarzy swoje nazwisko.
A: Co?
W: Baran. To są dwa barany.
A: Ja się gubię.
W: Ich rodzice mieli na nazwisko Baran.
A: No ok, ale co to zmienia?
W: To, że on jeszcze coś kojarzy. Andrzej, proszę cię, idź spać.
F: Bez ciebie nigdzie nie idę.
W: Zajmij się młodszym bratem.
F: Baby. - westchną z rezygnacją.
K: To co stary, idziemy szukać towarzystwa z dala od tych nudziar?
F: To chodź, tylko jeszcze butelkę wezmę na drogę. - bracia poszli do salonu.
Wiktoria przekręciła klucz w zamku i dała go Woźnickiej.
A: Co ja mam niby z tym zrobić? Połknąć?
W: A rób co chcesz. Schowaj to gdzieś.
A: Gdzie?
W: Do kieszeni, ja mam sukienkę.
A: No ok. Ty patrz, jakaś taksówka tu podjeżdża. On był z kimś umówiony o tej porze?
W: Skąd ja mam niby wiedzieć. O cholera. Kinga.
A: To może chociaż się zajmie Falkowiczem?
W: A skąd ja mam wiedzieć. Idzie tu.
A: Wpuścimy ją?
W: Czemu by nie. - Dziewczyny otworzyły drzwi i Walczyk weszła do willi.
K: Co wy tu robicie?
W: A co ty tutaj robisz?
K: Jak to co? Przyszłam do Andrzeja.
Falkowicz i Adam weszli do holu.
Kr: Kinga! - krzyknął zadowolony.
K: Andrzej, ja przemyślałam to wszystko i wiem, że ty tak naprawdę kochasz mnie, a ta ruda dziunia tylko zakręciła ci w głowie. Wybaczam ci to wszystko. - Kinga znowu tworzyła swoje wyznania nie patrząc na to, że obaj bracia są pijani.
F: Won!
K: Andrzej, kocham cię.
F: Powtarzałem to już kilka razy, ale powtórzę jeszcze raz. Nie! Kocham! Cię! - Falkowicz nie był aż tak pijany, żeby zapomnieć o natrętnej Kindze.
K: Ale...
F: Wyjdź.
Zapłakana Kinga odwróciła się do wyjścia.
Kr: Kinga, ja cię z chęcią pocieszę.
K: Nie trzeba. - wyszła z domu.
W: Może się napijemy.
F: Oczywiście.
A: Wiki, czy ty zgłupiałaś? Oni już są wystarczająco pijani. - Spytała szeptem koleżanka.
W: Będzie dobrze, zobaczysz. No siadajcie.
K: A wy?
W: My tak po babsku, z winkiem w kuchni.
K: Nie zostaniecie z nami?
W: Może potem dołączymy. Chodź Agatka. - Pociągnęła przyjaciółkę do kuchni.
A: Ty, niezły pomysł, ale oni o nas nie zapomną.
Kr: Za drzewa!
F: Za drzewa już było!
W: Może jednak zapomną. To co, zjemy coś?
A: Co?
W: Falkowicz ma jakąś kobietę do gotowania, robienia zakupów i sprzątania. Ty nie wiesz jakiego on ma pysznego indyka ze śliwkami.
A: Ty zwariowałaś. Chcesz objadać Falkowicza?
W: On i tak nawet nie zauważy, a nam się coś należy za to wszystko.
A: No dobra, ale opowiadaj co on ci tu dzisiaj zrobił.
W: Moment, zajrzę tylko co oni tam robią, bo jest podejrzanie cicho i albo śpią, albo się pozabijali, a ty pogrzeb trochę w szafkach.
A: Mam grzebać w szafkach Falkowicza?
W: No.
A: No nie, dzięki.
W: Dobra, sama zaraz coś wymyślę. Poczekaj.
Wiki poszła do salonu i zobaczyła śpiących braci. Wzięła jeden kieliszek i napełniła go nalewką.
W: Agata, mam coś dla ciebie. - Weszła do kuchni.
A: Co takiego?
W: Spróbuj. - podała koleżance kieliszek.
A: Ale co to?
W: Spróbuj.
A: No ok. - Woźnicka wzięła łyk alkoholu. - Co to jest, do cholery? Przełyk mi wypala.
W: Nalewka zrobiona przez Falkowicza. 62 procent. Oni wypili cztery butelki.
A: Cztery? Ja po jednym łyku czuję, że więcej nie przełknę mimo, że to jest strasznie pyszne, ty nie da się tego pić.
W: Wiem. Nalewka godna Falkowicza.
A: Taa. Z czego to jest?
W: Aronia. To co jemy? Pasztet z królika, schab, indyk, pieczony kurczak?
A: Że co?
W: Z tym też wiąże się moja dzisiejsza historia. To ja zrobię nam jakieś kanapki, a ty idź do łazienki.
A: Ale że ja mam tu nocować?
W: Chyba mnie samej nie zostawisz?
A: Będziemy w kuchni spać?
W: W sypialni Falkowicza. Sam mnie chciał dziś tam zaciągnąć.
A: Co?
W: Idź pod prysznic i za kwadrans tu przyjdź.
A: No dobra, ale gdzie tu jest łazienka?
W: Chodź i lepiej ustawiaj JPSa, bo tu się można zgubić.
A: Co?
W: Z tego co słyszałam kiedyś od Adama, to tu są przejścia z pokoju do pokoju, nawet pomiędzy piętrami, więc jak się zgubisz w lochach Falkowicza, to do jutra się nie odnajdziesz.
A: To jest chyba najdziwniejszy człowiek jakiego znam.
W: Zgadzam się z tobą w 100 procentach, a teraz chodź.
20 minut później.
Agata przyszła do kuchni.
A: Wiki, ty bierz się za niego póki można i wprowadzaj do tego zamku.
W: Ta, super, tylko po pierwsze to ja nie chcę się za niego ,,brać'' jak to ty określiłaś, a po drugie to nie chciałabym mieć domu w którym się gubię.
A: A tam, narysowałby ci mapę.
W: Głupia. Chodź zjemy w pokoju.
A: Wow. - Agata dopiero teraz dostrzegła tacę kanapek.
W: No wow.
A: A mówią, że pieniądze szczęścia nie dają.
W: On nie ma nic oprócz nich.
A: Co?
W: No teraz ma brata, ale przez 30 lat nie miał nic.
A: Opowiadaj ty wszystko od początku, bo ja już na serio nic nie kumam.
W: No ok, chodź.
A: Ale gdzie?
W: Do sypialni. Nie będę spać na krześle.
A: Wiktoria, ty chcesz iść do sypialni Falkowicza?
W: My tylko ją pożyczymy.
A: Nie poznaję cię.
W: Chodź.
Dziewczyny weszły do sypialni.
A: Nie, Wiki, ja tu nie wytrzymam. Świadomość, że jestem w sypialni Falkowicza mnie przytłacza.
W: Mnie też, ale jakoś damy radę.
Dziewczyny usiadły na łóżku.
A: No to opowiadaj.
Wiki opowiedziała Agacie całą historię.
A: Czekaj, zaprowadził cię do sypialni.
W: No tak!
A: A mówiłam, żeby był cierpliwy.
W: Że przepraszam, co?!
A: Nic, nie ważne.
W: Agata.
A: Oj zamieniłam z nim kilka zdań.
W: Jakich znowu zdań?!
A: Oj nic takiego, kilka rad.
W: Że przepraszam, co?! Ty chcesz mnie sfatać z Falkowiczem!?
A: Nie sfatać, bez przesady. Mów lepiej, co ty zrobiłaś?
W: Ale po co , jutro pójdziesz z nim na plotki, to się wszystkiego dowiesz, może jeszcze mu kilka rad udzielisz.
A: Przepraszam, no, ale widzę, że facetowi na tobie zależy.
W: Ale to nie powód, żebyś z nim gadała o takich rzeczach.
A: Dobra, no już, sory. Mów.
W: Powiedziałam, że miał mi pokazać dokumenty a on, że może mi pokazać co innego.
A: I co ty zrobiłaś?
W: Powiedziałam, żeby nie robił ze mnie Kingi, ani naiwnej dziewczyny wierzącej w księcia z bajki.
A: Ale może on jest twoim księciem z bajki.
W: Ta. Na pewno.
A: Oj Wiki i w ogóle, to mówiłaś, że się zgodziłaś na jakąś wycieczkę.
W: No tak, tak jak ci mówiłam z tym zakładem. Głupia byłam, ale pomyślałam, że fajnie będzie odpocząć, a on to źle odebrał.
A: A może on to dobrze odebrał? Podobna, jeśli dziewczyna nie idzie do łóżka z facetem, którego zna, to znaczy, że zbyt jej na nim zależy.
W: Z takimi tekstami to idź jutro pocieszać Falkowicza. Ja idę pod prysznic, a ty z tond nie wychodź, a jakby coś się działo, to krzycz, ale głośno, bo ten dom jest na serio wielki.
A: Jasne.
Po kwadransie Wiki wróciła do sypialni.
A: Kładziemy się?
W: Ja tu nie zasnę.
A: To co robimy?
W: On tu musi mieć jakieś książki. Sprawdź w tamtej szafce, a ja w tej.
A: Wiki, ty chcesz grzebać w szafce Falkowicza?
W: Oj zobacz. Co można mieć w szafce nocnej.
A: No ok.
Wiki usiadła na brzegu łóżka i otworzyła szufladę. Zobaczyła swoje zdjęcie. Wyjęła je i patrzyła na nie z niedowierzaniem.
A: Co ty tam znalazłaś, że tak siedzisz nieruchomo. Pistolet czy zakrwawiony nóż?
W: Agata, ten facet jest jakiś chory.
A: Co ty żeś tam znalazła?
W: On trzyma moje zdjęcie w szafce nocnej.
A: Twoje zdjęcie?
W: No zobacz. - podała przyjaciółce fotografię.
A: Są jeszcze jakieś?
W: Nie.
A: To weź przestań panikować. On nie ma serii fotografii z śledzenia cię, tylko jedno zdjęcie i to takie, które jest w internecie na stronie szpitala.
W: A ty czyje zdjęcia trzymasz w szafce?
A: No nie trzymam, ale co z tego, jesteś taka piękna, że może czasem ma ochotę na ciebie popatrzeć.
W: Weź się zamknij. Jutro go o to spytam.
A: Ale po co, Wiktoria, jak myślisz, co ci powie.
W: Właśnie nie wiem.
A: Wiki, nie fiksuj z powodu jednego zdjęcia.
W: A nie uważasz tego za dziwne.
A: Posłuchaj, każdy po kolei ci powie, że między wami coś jest.
W: Ale co?
A: Wiki, jesteś w nim zakochana, tylko, że ukrywasz to przed samą sobą.
W: Ja nie jestem w nim zakochana. Po prostu nie umiem się od niego uwolnić i lubię się z nim kłócić.
A: A spójrz na to inaczej. Jakie jest dokończenie filmu o dwóch nienawidzących się ludziach?
W: Agata, to nie jest film ,,Od nienawiści do miłości", to jest życie.
A: Oj jeszcze się ze mną zgodzisz. Może za miesiąc, może za rok, ale gwarantuję ci, że jeszcze będziecie mieć przynajmniej jedno dziecko, jak nie gromadkę.
W: Chyba ci odbiło.
A: Zobaczysz, może nie za miesiąc, ale za rok, może dwa będziesz mieć inne nazwisko i dziecko.
W: Przecież dobrze wiesz, że to nie możliwe.
A: Założymy się. O 10.000, że za dwa lata będziesz już jego żoną.
W: Odbiło ci.
A: Nie odbiło, tylko przyda mi się kasa, nawet za dwa lata.
W: Spisuj dokumenty.
A: Się robi.
Agata z Wiktorią podpisały się pod dokumentem.
W: Zaczynaj zbierać kasę.
A: Ty nie musisz, bo jak będziesz z Falkowiczem, to 10.000 w te czy w fte to będzie żadna różnica.
W: Dobra idziemy spać, bo jest 03.20 i zaraz się te pijaki zaczną zbudzać.
A: Mówić pijak o swoim przyszłym mężu?
W: Wiesz co, zapomnijmy na dwa lata o tym zakładzie.
A: Ok.
LICZĘ NA WASZE KOMENTARZE
Andrzej i Adam wyszli przed dom widząc zamówioną taksówkę.
F: Niech pan go zawiezie z dala z tond. On mi wypił trzy butelki nalewki.
T: To gdzie jedziemy?
A: A żebym to ja wiedział. Do domu mnie pan zawieź!
T: Czyli?
A: Nie wiem, do cholery! Andrzej, gdzie ja jadę?
F: A z kąt ja mam wiedzieć? Jedź do domu, bo cie dosyć mam!
A: Gorszego brata na świecie nie ma! Idź w cholerę, sam se dam rade!
T: To gdzie mam pana zawieść?
A: Wiki będzie wiedzieć. - powiedział mając przebłyski świadomości i podał taksówkarzowi telefon.
Taksówkarz znalazł kontakt o nazwie ,,Wiki'' i wybrał numer.
W: Halo.
T: Dobry wieczór. Pani Wiktoria?
W: Tak. O co chodzi?
T: Jestem taksówkarzem. Podjechałem na ulicę Zaciszną i moim klijentem jest jakiś pijany mężczyzna w towarzystwie niejakiego pana Andrzeja. Wywnioskowałem, że są braćmi. Żaden z nich nie wie gdzie chce jechać. Powiedzieli, że pani będzie wiedzieć.
W: Mówiłam, żeby się nie upijali. Niech pan zawiezie jednego do hotelu rezydentów w Leśnej Górze i byłabym wdzięczna jakby dopilnował pan, żeby jeden poszedł do tej wielkiej willi.
T: Oczywiście, ale który, gdzie?
W: Ten w garniturze do willi, a na tego drugiego będę czekać pod hotelem.
T: Ale żaden z nich nie ma garnituru. Jeden jest w dżinsach, a drugi w bieliźnie.
W: Że co?! <Zaraz, moment, Falkowicz chyba nie miał dzisiaj na sobie garnituru, jest nadziej, że nie on zrobił z siebie debila> To może niech pan lepiej przywiezie obydwoje do hotelu, trochę niebezpiecznie zostawić któregoś samego.
T: Ja nie chciałbym się wtrącać, ale drzwi od tej willi są otwarte na oścież.
W: Niech pan zostawi ich dwoje w tym domu i przyjedzie pod ten hotel. Ja się niemi zajmę.
T: Oczywiście. Za 20 minut będę pod hotelem.
W: Dziękuję. Do widzenia.
Wiktorii nie na rękę była ta sytuacja, ale wiedział, że musi tak zrobić. Zaczęła szybko wrzucać potrzebne rzeczy do torby. Wiedział, że zostanie tam na noc. Po chwili znowu zadzwonił jej telefon.
T: Pani Wiktorio, ja bardzo przepraszam, ale oni nie chcą wysiąść.
W: Proszę powiedzieć, że przyjedzie ruda złośnica się z nimi zabawić, bo lepszego pomysłu nie mam.
T: Dobrze. - Odpowiedział zdziwiony.
Wiktoria kończyła wrzucanie swoich rzeczy do torby, gdy do jej pokoju weszła Woźnicka.
A: Wiki, nie wiesz czy...
W: Agata! Jesteś zbawieniem!
A: Co jest?
W: Pakuj się. Nocujemy dziś u Falkowicza.
A: Że co?!
W: Krajewski i Falkowicz się upili. Muszę tam jechać. Chyba nie zostawisz mnie samej z dwoma pijanymi facetami.
A: Ale...
W: Pakuj się. Za 5 minut pod hotelem będzie taksówka.
A: No ok.
Chwilę później, pod hotelem.
T: Pani rozwiązanie zadziałało genialnie.
A: Jakie rozwiązanie?
W: Już ci wszystko opowiadam. Więc Andrzej powiedział Adamowi, że są braćmi.
A: Że co?!
W: Adam się dowiedział, że jego matka nie jest jego matką.
A: Ty wiedziałaś, że oni są rodzeństwem?
W: Od jakiś dwóch dni. Adam i Falkowicz się upili ze szczęścia, że są braćmi i, że Andrzej robi nalewki.
T: Z tego co wiem, to wypili trzy butelki.
W: Że co?! To ma 62 procent. Mi jeden łyk przełyk wypalił.
A: Dobra, no i co dalej.
W: Zamówili taksówkę, ale nie wiedzieli gdzie Agam ma jechać, dali taksówkarzowi telefon i powiedzieli, że Wiki będzie wiedzieć.
A: To po co my tam jedziemy?
W: Bo nie zostawię samego pijanego Falkowicza, poza tym, jeszcze ktoś mu dom okradnie.
T: Nie chcieli wysiąść z taksówki, ale pani Wiktoria miała świetny pomysł.
A: Jaki?
W: Żeby im powiedzieć, że ruda złośnica się z nimi zabawi.
A: To dlatego mnie wzięłaś. Nie chcesz być sama na dwóch facetów. Spoko, profesorka ci odstąpię.
W: Po pierwsze weź się zamknij, a po drugie, to opowiem ci jeszcze drugą historię, tylko, że moją z dzisiejszego dnia.
A: Się wkopałaś. Dwóch facetów, a ty z takimi tekstami wyjeżdżasz. Przecież oni i tak są na ciebie napaleni, a teraz jeszcze są pijani.
W: Weź się zamknij, Woźnicka, ja mam już na dziś dosyć Falkowicza.
A: Wy...
W: Nie! Nie wiem, on chyba źle mnie zrozumiał.
A: Ale jak to źle.
W: No nie wiem, po prostu ja byłam dla niego miła, jak mi coś insynuował to na niego nie wrzeszczałam tylko obracałam to w żart. On mnie jakoś źle zrozumiał. I jeszcze ta sytuacja rano. Wkopałam się.
A: Ale jak to się wkopałaś. Co się dzisiaj stało?
T: Jesteśmy na miejscu.
W: Potem ci opowiem, a teraz mnie uratuj przed tymi dwoma napaleńcami.
A: Zobaczymy. Masz pieniądze, bo zapomniałam portfela.
W: Tak, zapłacę.
Dziewczyny wysiadły z taksówki i weszły do domu. Przywitał ich Krajewski w samej bieliźnie
K: Cześć! - Objął je obie rękami i przytulił. - Andrzej, bracie! Ruda złośnica przyjechała i wzięła koleżankę!
F: Idę! - Andrzej wszedł do holu - Witam piękne panie! - pocałował obie kobiety w dłonie.
W: Agata, ratuj.
A: Po co ja tu przyjeżdżałam.
K: Żeby się z nami zabawić. - pociągnął Woźnicką za rękę, ale ona kurczowo trzymała się przyjaciółki.
A: Błagam Wiki, pomóż.
W: Dwa barany.
F: Wiktorio, obrażać nas w taki sposób.
W: Tak! - powiedziała uradowana.
A: Co tak?
W: On nie jest całkiem pijany.
A: Ty chyba sobie jaja robisz.
W: Nie jest. Kojarzy swoje nazwisko.
A: Co?
W: Baran. To są dwa barany.
A: Ja się gubię.
W: Ich rodzice mieli na nazwisko Baran.
A: No ok, ale co to zmienia?
W: To, że on jeszcze coś kojarzy. Andrzej, proszę cię, idź spać.
F: Bez ciebie nigdzie nie idę.
W: Zajmij się młodszym bratem.
F: Baby. - westchną z rezygnacją.
K: To co stary, idziemy szukać towarzystwa z dala od tych nudziar?
F: To chodź, tylko jeszcze butelkę wezmę na drogę. - bracia poszli do salonu.
Wiktoria przekręciła klucz w zamku i dała go Woźnickiej.
A: Co ja mam niby z tym zrobić? Połknąć?
W: A rób co chcesz. Schowaj to gdzieś.
A: Gdzie?
W: Do kieszeni, ja mam sukienkę.
A: No ok. Ty patrz, jakaś taksówka tu podjeżdża. On był z kimś umówiony o tej porze?
W: Skąd ja mam niby wiedzieć. O cholera. Kinga.
A: To może chociaż się zajmie Falkowiczem?
W: A skąd ja mam wiedzieć. Idzie tu.
A: Wpuścimy ją?
W: Czemu by nie. - Dziewczyny otworzyły drzwi i Walczyk weszła do willi.
K: Co wy tu robicie?
W: A co ty tutaj robisz?
K: Jak to co? Przyszłam do Andrzeja.
Falkowicz i Adam weszli do holu.
Kr: Kinga! - krzyknął zadowolony.
K: Andrzej, ja przemyślałam to wszystko i wiem, że ty tak naprawdę kochasz mnie, a ta ruda dziunia tylko zakręciła ci w głowie. Wybaczam ci to wszystko. - Kinga znowu tworzyła swoje wyznania nie patrząc na to, że obaj bracia są pijani.
F: Won!
K: Andrzej, kocham cię.
F: Powtarzałem to już kilka razy, ale powtórzę jeszcze raz. Nie! Kocham! Cię! - Falkowicz nie był aż tak pijany, żeby zapomnieć o natrętnej Kindze.
K: Ale...
F: Wyjdź.
Zapłakana Kinga odwróciła się do wyjścia.
Kr: Kinga, ja cię z chęcią pocieszę.
K: Nie trzeba. - wyszła z domu.
W: Może się napijemy.
F: Oczywiście.
A: Wiki, czy ty zgłupiałaś? Oni już są wystarczająco pijani. - Spytała szeptem koleżanka.
W: Będzie dobrze, zobaczysz. No siadajcie.
K: A wy?
W: My tak po babsku, z winkiem w kuchni.
K: Nie zostaniecie z nami?
W: Może potem dołączymy. Chodź Agatka. - Pociągnęła przyjaciółkę do kuchni.
A: Ty, niezły pomysł, ale oni o nas nie zapomną.
Kr: Za drzewa!
F: Za drzewa już było!
W: Może jednak zapomną. To co, zjemy coś?
A: Co?
W: Falkowicz ma jakąś kobietę do gotowania, robienia zakupów i sprzątania. Ty nie wiesz jakiego on ma pysznego indyka ze śliwkami.
A: Ty zwariowałaś. Chcesz objadać Falkowicza?
W: On i tak nawet nie zauważy, a nam się coś należy za to wszystko.
A: No dobra, ale opowiadaj co on ci tu dzisiaj zrobił.
W: Moment, zajrzę tylko co oni tam robią, bo jest podejrzanie cicho i albo śpią, albo się pozabijali, a ty pogrzeb trochę w szafkach.
A: Mam grzebać w szafkach Falkowicza?
W: No.
A: No nie, dzięki.
W: Dobra, sama zaraz coś wymyślę. Poczekaj.
Wiki poszła do salonu i zobaczyła śpiących braci. Wzięła jeden kieliszek i napełniła go nalewką.
W: Agata, mam coś dla ciebie. - Weszła do kuchni.
A: Co takiego?
W: Spróbuj. - podała koleżance kieliszek.
A: Ale co to?
W: Spróbuj.
A: No ok. - Woźnicka wzięła łyk alkoholu. - Co to jest, do cholery? Przełyk mi wypala.
W: Nalewka zrobiona przez Falkowicza. 62 procent. Oni wypili cztery butelki.
A: Cztery? Ja po jednym łyku czuję, że więcej nie przełknę mimo, że to jest strasznie pyszne, ty nie da się tego pić.
W: Wiem. Nalewka godna Falkowicza.
A: Taa. Z czego to jest?
W: Aronia. To co jemy? Pasztet z królika, schab, indyk, pieczony kurczak?
A: Że co?
W: Z tym też wiąże się moja dzisiejsza historia. To ja zrobię nam jakieś kanapki, a ty idź do łazienki.
A: Ale że ja mam tu nocować?
W: Chyba mnie samej nie zostawisz?
A: Będziemy w kuchni spać?
W: W sypialni Falkowicza. Sam mnie chciał dziś tam zaciągnąć.
A: Co?
W: Idź pod prysznic i za kwadrans tu przyjdź.
A: No dobra, ale gdzie tu jest łazienka?
W: Chodź i lepiej ustawiaj JPSa, bo tu się można zgubić.
A: Co?
W: Z tego co słyszałam kiedyś od Adama, to tu są przejścia z pokoju do pokoju, nawet pomiędzy piętrami, więc jak się zgubisz w lochach Falkowicza, to do jutra się nie odnajdziesz.
A: To jest chyba najdziwniejszy człowiek jakiego znam.
W: Zgadzam się z tobą w 100 procentach, a teraz chodź.
20 minut później.
Agata przyszła do kuchni.
A: Wiki, ty bierz się za niego póki można i wprowadzaj do tego zamku.
W: Ta, super, tylko po pierwsze to ja nie chcę się za niego ,,brać'' jak to ty określiłaś, a po drugie to nie chciałabym mieć domu w którym się gubię.
A: A tam, narysowałby ci mapę.
W: Głupia. Chodź zjemy w pokoju.
A: Wow. - Agata dopiero teraz dostrzegła tacę kanapek.
W: No wow.
A: A mówią, że pieniądze szczęścia nie dają.
W: On nie ma nic oprócz nich.
A: Co?
W: No teraz ma brata, ale przez 30 lat nie miał nic.
A: Opowiadaj ty wszystko od początku, bo ja już na serio nic nie kumam.
W: No ok, chodź.
A: Ale gdzie?
W: Do sypialni. Nie będę spać na krześle.
A: Wiktoria, ty chcesz iść do sypialni Falkowicza?
W: My tylko ją pożyczymy.
A: Nie poznaję cię.
W: Chodź.
Dziewczyny weszły do sypialni.
A: Nie, Wiki, ja tu nie wytrzymam. Świadomość, że jestem w sypialni Falkowicza mnie przytłacza.
W: Mnie też, ale jakoś damy radę.
Dziewczyny usiadły na łóżku.
A: No to opowiadaj.
Wiki opowiedziała Agacie całą historię.
A: Czekaj, zaprowadził cię do sypialni.
W: No tak!
A: A mówiłam, żeby był cierpliwy.
W: Że przepraszam, co?!
A: Nic, nie ważne.
W: Agata.
A: Oj zamieniłam z nim kilka zdań.
W: Jakich znowu zdań?!
A: Oj nic takiego, kilka rad.
W: Że przepraszam, co?! Ty chcesz mnie sfatać z Falkowiczem!?
A: Nie sfatać, bez przesady. Mów lepiej, co ty zrobiłaś?
W: Ale po co , jutro pójdziesz z nim na plotki, to się wszystkiego dowiesz, może jeszcze mu kilka rad udzielisz.
A: Przepraszam, no, ale widzę, że facetowi na tobie zależy.
W: Ale to nie powód, żebyś z nim gadała o takich rzeczach.
A: Dobra, no już, sory. Mów.
W: Powiedziałam, że miał mi pokazać dokumenty a on, że może mi pokazać co innego.
A: I co ty zrobiłaś?
W: Powiedziałam, żeby nie robił ze mnie Kingi, ani naiwnej dziewczyny wierzącej w księcia z bajki.
A: Ale może on jest twoim księciem z bajki.
W: Ta. Na pewno.
A: Oj Wiki i w ogóle, to mówiłaś, że się zgodziłaś na jakąś wycieczkę.
W: No tak, tak jak ci mówiłam z tym zakładem. Głupia byłam, ale pomyślałam, że fajnie będzie odpocząć, a on to źle odebrał.
A: A może on to dobrze odebrał? Podobna, jeśli dziewczyna nie idzie do łóżka z facetem, którego zna, to znaczy, że zbyt jej na nim zależy.
W: Z takimi tekstami to idź jutro pocieszać Falkowicza. Ja idę pod prysznic, a ty z tond nie wychodź, a jakby coś się działo, to krzycz, ale głośno, bo ten dom jest na serio wielki.
A: Jasne.
Po kwadransie Wiki wróciła do sypialni.
A: Kładziemy się?
W: Ja tu nie zasnę.
A: To co robimy?
W: On tu musi mieć jakieś książki. Sprawdź w tamtej szafce, a ja w tej.
A: Wiki, ty chcesz grzebać w szafce Falkowicza?
W: Oj zobacz. Co można mieć w szafce nocnej.
A: No ok.
Wiki usiadła na brzegu łóżka i otworzyła szufladę. Zobaczyła swoje zdjęcie. Wyjęła je i patrzyła na nie z niedowierzaniem.
A: Co ty tam znalazłaś, że tak siedzisz nieruchomo. Pistolet czy zakrwawiony nóż?
W: Agata, ten facet jest jakiś chory.
A: Co ty żeś tam znalazła?
W: On trzyma moje zdjęcie w szafce nocnej.
A: Twoje zdjęcie?
W: No zobacz. - podała przyjaciółce fotografię.
A: Są jeszcze jakieś?
W: Nie.
A: To weź przestań panikować. On nie ma serii fotografii z śledzenia cię, tylko jedno zdjęcie i to takie, które jest w internecie na stronie szpitala.
W: A ty czyje zdjęcia trzymasz w szafce?
A: No nie trzymam, ale co z tego, jesteś taka piękna, że może czasem ma ochotę na ciebie popatrzeć.
W: Weź się zamknij. Jutro go o to spytam.
A: Ale po co, Wiktoria, jak myślisz, co ci powie.
W: Właśnie nie wiem.
A: Wiki, nie fiksuj z powodu jednego zdjęcia.
W: A nie uważasz tego za dziwne.
A: Posłuchaj, każdy po kolei ci powie, że między wami coś jest.
W: Ale co?
A: Wiki, jesteś w nim zakochana, tylko, że ukrywasz to przed samą sobą.
W: Ja nie jestem w nim zakochana. Po prostu nie umiem się od niego uwolnić i lubię się z nim kłócić.
A: A spójrz na to inaczej. Jakie jest dokończenie filmu o dwóch nienawidzących się ludziach?
W: Agata, to nie jest film ,,Od nienawiści do miłości", to jest życie.
A: Oj jeszcze się ze mną zgodzisz. Może za miesiąc, może za rok, ale gwarantuję ci, że jeszcze będziecie mieć przynajmniej jedno dziecko, jak nie gromadkę.
W: Chyba ci odbiło.
A: Zobaczysz, może nie za miesiąc, ale za rok, może dwa będziesz mieć inne nazwisko i dziecko.
W: Przecież dobrze wiesz, że to nie możliwe.
A: Założymy się. O 10.000, że za dwa lata będziesz już jego żoną.
W: Odbiło ci.
A: Nie odbiło, tylko przyda mi się kasa, nawet za dwa lata.
W: Spisuj dokumenty.
A: Się robi.
Agata z Wiktorią podpisały się pod dokumentem.
W: Zaczynaj zbierać kasę.
A: Ty nie musisz, bo jak będziesz z Falkowiczem, to 10.000 w te czy w fte to będzie żadna różnica.
W: Dobra idziemy spać, bo jest 03.20 i zaraz się te pijaki zaczną zbudzać.
A: Mówić pijak o swoim przyszłym mężu?
W: Wiesz co, zapomnijmy na dwa lata o tym zakładzie.
A: Ok.
LICZĘ NA WASZE KOMENTARZE
niedziela, 19 stycznia 2014
Część 15
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednimi opowiadaniami. Przepraszam za błędy, bo trochę ich na pewno jest. Mam nadzieję, że długością wam pasuje.
Pojechali do jego domu. Wysiedli z samochodu.
F: Zapraszam w moje skromne progi.
W: Bardzo skromne. Ty jakimś bandytą jesteś?
F: Specjalizuję się w zabójstwach na zlecenie. - Wiktoria wybuchła śmiechem.
Andrzej otworzył przed nią drzwi. Zobaczyła duży hol, prowadzący do salonu, połączonego drzwiami z kuchnią oraz kilku pokoi o niewiadomym przeznaczeniu. Zaprowadził ją do wielkiego salonu.
Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy były okna? - drzwi? Sama nie wiedziała jak to nazwać. Szyby od podłogi do sufitu? Widziała przez nie taras i zaśnieżony ogród. Na środku pokoju znajdowała się wielka, skórzana kanapa i mały, niski stolik. Naprzeciwko stała komoda, a na niej wielka plazma. Kolejną ścianę zajmował duży barek i ogromna biblioteczka zapełniona od góry po sam dół książkami medycznymi.
F: Usiądź, proszę. - Wskazał jej na kanapę.
W: Dziękuję. - Usiadła we wskazanym miejscu. Dziwnie czuła się w tym domu. Nie dość, że był to dom Falkowicza, to jeszcze by on wielką willą z stylizowanymi meblami. Zawsze uwielbiała takie drewniane, eleganckie meble. Chciała kiedyś mieć takie w swoim domu, ale wprowadzając się do hotelu rezydentów uznała, że i tak pewnie długo tam nie pomieszka i bez sensu jest inwestować w takie meble, poza tym nie miała nawet co inwestować. Potem przyzwyczaiła się do wystroju swojego pokoju, pieniędzy cały czas nie miała zbyt wiele, a chęci na radykalne zmiany wyglądu jej lokum jeszcze mniejsze i w taki sposób jej pokój był, jaki był, ale zawsze jej.
F: Na co masz ochotę?
W: Ale w sensie czego?
F: Byłaś głodna.
W: Aaa, rzeczywiście. - Zapomniała o tym wchodząc do jego domu.
F: Więc?
W: Cokolwiek, co masz.
F: Wiktoria, ja wiem już, że ty jesteś bardzo kulturalną osobą, ale naprawdę nie wiem co mam ci dać do jedzenia, więc mogłabyś mi pomóc i określić się jasno na co masz ochotę.
W: Ale naprawdę, cokolwiek. Przecież nie masz wszystkiego.
F: Chcesz się założyć, że mam to co zechcesz?
W: Nie będę się z tobą zakładać, a poza tym, mówiłeś, że bierzesz udział tylko w tych konkurencjach, w których masz szanse stanąć na najwyższym podium.
F: Pani doktor boi się ze mną założyć?
W: Przecież wiesz, że przegrasz.
F: O co się zakładamy?
W: Przecież wiesz, że przegrasz.
F: Chyba jednak ty, skoro boisz się założyć?
W: Ja się nie boję, tylko...
F: To o co?
W: Sam chciałeś. Więc... zmienię trochę twój wygląd na jeden dzień.
F: Jak bardzo?
W: Już nie jesteś taki pewien swojej wygranej?
F: Dobrze, a jak ty przegrasz...
W: Do jutra coś wymyślisz?
F: Najbliższy weekend, my dwoje, gdzieś pojedziemy.
W: Gdzie?
F: Zobaczymy.
W: Stoi.
F: Więc na co ma pani ochotę?
Wiktoria chwilę się zastanawiała, a raczej biła z myślami. W końcu się odezwała.
W: Dwie kromki chleba i szklankę wody.
F: Słucham?
W: Dwie kromki chleba i szklankę wody. - powtórzyła wolniej, mówiąc jak do idioty.
F: Słucham?
W: No co? Mam ochotę odpocząć i gdzieś wyjechać. Może twoje towarzystwo to nie najlepsza opcja, ale zawsze coś.
F: Wciąż mnie zadziwiasz.
W: Lubię zaskakiwać.
F: Dobrze, a teraz jak już mamy ustaloną wycieczkę, to co zjesz?
W: Cokolwiek.
F: Wiktoria, ja naprawdę mam wszystko.
W: Jakże bym śmiała twierdzić, ze jest inaczej. Wielki profesor Falkowicz, władca wszechświata ma wszystko.
F: A co chcesz zjeść?
W: Kanapki.
F: Kanapki?
W: Z pieczonym schabem z galaretą, z indykiem nadziewanym śliwką, z pasztetem z królika i z pieczonym kurczakiem z jabłkiem. No i ciemne pieczywo bez ziaren.
F: Daj mi 10 minut.
Po chwili Wiktoria dostała talerz z dokładnie tym o co prosiła.
W: Skąd ty to wziąłeś?
F: Z kuchni.
W: Ale po co ty masz w domu to wszystko i jak ty to wszystko robisz?
F: Mam swoje sposoby. Spróbuj.
Wiktoria zjadła po kanapce z wszystkim o co prosiła.
W: Masz żonę, koleżankę, ciotkę czy córkę, która ci to robi?
F: Nie mam ani jednej żony, ciotki, ani córki.
W: Czyli koleżanka.
F: Jedyną jesteś ty, chociaż mogłabyś być kimś więcej.
W: Ha, ha, ha. Ja nie jestem głupia, mów jaka kobieta ci to robi.
F: Dlaczego kobieta?
W: Ponieważ czuć, że to jest spod kobiecej ręki.
F: Ale jak czuć?
W: Mężczyźni wszystko robią ostrzejsze i bardziej przyprawione. A więc kto?
F: Zatrudniłem jakąś starszą kobietę, która pilnuje, żeby zawsze było wszystko do jedzenia, sprząta dwa razy w tygodniu i zajmuje się ogrodem.
W: Nie sądziłam, ze wielki profesor Falkowicz nie umie sobie czegoś ugotować, zrobić zakupów, albo zająć się ogrodem.
F: Umie to wszystko, ale nie ma na to czasu.
W: Taaa.
F: Więc co mam pani doktor ugotować na obiad?
W: A ty kuchenkę umiesz włączyć?
F: Już mówiłem, że umiem wszystko, tylko nie mam na to czasu. Więc co sobie życzysz?
W: Dobra, bez przesady.
F: Nie, ja mówię poważnie. Mogę raz na jakiś czas coś ugotować.
W: Nie trzeba. Wierzę w twe umiejętności.
F: Jakoś bez przekonania to mówisz.
W: Miałeś mi pokazać papiery.
F: Oczywiście.
Weszli po schodach. Falkowicz otworzył przed nią drzwi jednego z pokoi. Ujrzała na środku wielkie, drewniane łóżko. Uświadomiła sobie wtedy, że źle się zachowywała i była zbyt miła, ona już taka jest, tylko, że on to źle odebrał. Ale czy na pewno źle? Wiktoria stała zdziwiona w wejściu i zastanawiała się co zrobić. Sercem chciała się mu oddać, ale rozumem nie była tego pewna. Nie chciała stać się kolejną naiwną kobieta na kilka nocy, bała się zranienia, bała się, że zbyt by się w to zaangażowała.
W: Miałeś mi pokazać dokumenty.
F: Mogę ci pokazać co innego.
W: Nie rób ze mnie Kingi, nie rób ze mnie naiwnej dziewczyny wierzącej w księcia z bajki, nie rób ze mnie kobiety chcącej zrobić karierę przez łóżko. Ja taka nie jestem i nie chcę być. - powiedziała spokojnym głosem.
F: Ja cię za taką nie uważam, ja...
W: Starczy. Miały być dokumenty. Chodźmy. - Wyszła z pokoju i szła przed siebie korytarzem. Andrzej poszedł za nią. Czego on się spodziewał? Sam tego nie wiedział, tak naprawdę wątpił, aby reakcja Wiktorii była inna niż odmowa, ale nie sądził, że w taki sposób. Myślał, że zacznie krzyczeć na niego, ewentualnie spróbuje obrócić to w żart, ale ona wyglądała na smutną, tylko dlaczego?
F: Wiktoria, przepraszam. - dziewczyna odwróciła się na jego słowa. Zastanowiła się chwilę co powiedzieć. Nie miała ochoty na niego wrzeszczeć, postanowiła mu darować.
W: Zapomnijmy o tym. - uśmiechnęła się delikatnie - Gdzie te dokumenty?
F: Przedostatnie drzwi po prawej.
W: Radzę ci, żebym nie zobaczyła tam łóżka, bo teraz już cię zabiję.
F: Dobry lekarz musi być opanowany.
W: Przy tobie się nie da.
F: Mi przy tobie też ciężko.
W: Nie uważasz, że chociaż na dzisiejszy dzień mógłbyś odpuścić?
F: Słyszałem, że jestem od denerwowania cię z takim podtekstem.
W: Przecież wy się wczoraj kłóciliście.
F: Po kilku godzinach doszedł do wniosku, że jednak nie warto było rzucać we mnie lampką. Rano przeprosił i powiedział, że jutro pojedzie na Ukrainę.
W: Dobra, dokumenty.
F: Proszę bardzo. - wskazał na drzwi
W: Adam mówił coś o kodach do drzwi.
F: Żarty sobie z ciebie robił. Tu i tak nie sposób się włamać.
W: Geniusz dowcipów z niego.
F: Wiktoria...
W: Tak?
F: Mój cudowny braciszek naprawdę gasił fajerwerki?
W: Szkoda, że nie wie, że jest tym cudownym braciszkiem.
F: Na wszystko przejdzie czas.
W: Kiedy? Za kolejne 30 lat?
F: Nie wiem, ale wiem, że on ma kochającą rodzinę, bo to sprawdziłem dokładnie i póki co nie zamierzam mu tego psuć.
W: Przecież i tak kiedyś się dowie.
F: Może się nie dowie? Nie wiadomo czy wyda się, że jego matka, nie jest jego matką i czy wtedy jego matka i ja będziemy jeszcze w ogóle żyć.
W: A co, zamierzasz umierać?
F: Nie zamierzam, ale dobrze wiesz, że tak naprawdę za godzinę możemy już oboje nie żyć.
W: I ty się kierujesz teorią, że być może jutro już nie będziesz żył? W taki sposób, to ja nie mam po co przeglądać te papiery, skoro być może jutro nie będę żyła.
F: Wiktoria, to są tylko realia. Masz tego świadomość, ale nie dopuszczasz tego do siebie.
W: Weź ty się nie baw w psychologa, tylko pokarz mi te papiery, bo jeżeli te leki działają, a ty chcesz jeszcze dziś umierać, to ja z Adamem się tym zajmiemy, bo na świecie są jeszcze ludzie, którzy chcą żyć.
F: Wiesz o co mi chodziło. Nigdy nie wiemy, co się stanie. Jeśli Adam dowie się, że ona nie jest jego matką, powiem mu, że jesteśmy braćmi, chociaż nie wiem, czy się ucieszy.
W: I w taki sposób się nie dowiesz.
F: Szczerze mówiąc, wolałbym się nie dowiadywać.
W: A jednak pan profesor nie taki odważny? Boi się powiedzieć bratu, że nim jest.
F: Ja mogę mu to powiedzieć i dziś, ale jaki to ma sens. Teraz ma matkę i całą rodzinę, a jak mu powiem, to co mu zostanie? Brat, którego i tak nienawidzi.
W: Dlaczego sądzisz, że cię nienawidzi?
F: Bo to wiem.
W: Dlaczego?
F: Bo się z nim kłócę prawie codziennie.
W: Ze mną też się kłócisz prawie codziennie i cię nie nienawidzę. A co do Adama, to gdyby potrzebował pomocy, to myślę, że by cie o nią poprosił.
F: Później się pokłócimy, telefon.
Andrzej odebrał telefon.
A: Cześć. Upiłbyś się ze mną.
F: Co się stało?
A: Grzebałem w papierach i się dowiedziałem, że moja matka nie jest moją matką.
F: Przyjedź do mnie.
A: Chodźmy lepiej do jakiegoś baru, ja się chcę po prostu upić.
F: Przyjeżdżaj do mnie.
A: No ok, będę za 20 minut, pa.
F: Ty jesteś prorocza.
W: Słucham?
F: Adam się dowiedział, że jego matka nie jest jego matką. Będzie tu za 20 minut.
W: To ja się zmywam i radzę ci mu powiedzieć i nie czekać kolejnych 30 lat. - zaczęła schodzić po schodach.
F: Zaczekaj.
W: Co?
F: Mogłabyś tu zostać?
W: Słucham?
F: Proszę.
W: Ale po co?
F: Bo mam mu powiedzieć, że jesteśmy braćmi i nie wiem jak zareaguje.
W: Ty i tak chciałeś umierać za godzinę.
F: Wiktoria...
W: Ale po co? Ja się tu do niczego nie przydam. Wy musicie pogadać, ja nie mam z tym nic wspólnego.
F: Masz.
W: Co, może jestem waszą siostrą?
F: Nie, chyba nie, ale jesteś jedyną osobą tolerującą i mnie i Adama.
W: Nie jedyną. Agata cię toleruje, moja mama cię wręcz wielbi.
F: To bardzo miło mi słyszeć, ale sądzę, że jednak ty będziesz lepszą osobą w tej sytuacji.
W: Ale co ja mam robić?
F: A co ja mam robić?
W: Ok.
F: Idziemy na dół?
W: Yhm.
Chwilę później.
A: Daj mi butelkę wudki. - poprosił wchodząc do willi profesora.
F: Upijesz się później.
Weszli do salonu.
A: A ty co tu robisz, Wiki?
W: Nieważne.
F: Siadaj.
A: Daj coś mocnego.
F: Później.
A: Andrzej, ja nie potrzebuję psychologa, gadaniny, że zawsze mogło być gorzej, tylko butelki alkoholu.
F: Nie. Musimy poważnie porozmawiać.
A: Wybacz, ale ja nie mam teraz ochoty na poważne rozmowy.
W: Lepszego momentu nie będzie. Andrzej.
A: Co wy się hajtacie, czy co?
F: Niestety nie. Może kiedyś...
W: Andrzej. - Wiktoria była coraz bardziej podirytowana Falkowiczem chcącym przeciągnąć to jak najdalej.
F: Ja wiem trochę o twoich prawdziwych rodzicach.
A: Ale z kąt.
F: Nie przerywaj mi teraz.
A: No ok.
F: Twoi rodzice... Twoi rodzice są też moimi rodzicami.
A: Że co?!
F: My jesteśmy braćmi.
A: Wiesz coś o naszych rodzicach? Spotykasz się z nimi? Jakim cudem ja jestem adoptowany? Mów co wiesz.
F: Nasi rodzice nie żyją. Zginęli kilka dni po twoich narodzinach.
A: Jak to zginęli?
F: Mieli wypadek.
A: Coś jeszcze wiesz? Jak to wszystko wyszło, że my razem pracujemy? Od kiedy ty wiedziałeś?
F: Tak mówiąc od początku, to ciebie adoptowali Krajewscy.
A: A ciebie?
F: Nieważne. Twoja rodzina zabroniła mi kontaktów z tobą. Znalazłem cię, jak kończyłeś studia, co się dalej działo już wiesz.
A: Ty wiedziałeś od początku?
F: Tak.
A: Dlaczego mi nie powiedziałeś?
F: Bo miałeś poukładane życie i kochającą rodzinę.
A: Z kąt ty niby o tym wiedziałeś?
F: Bo to dokładnie sprawdziłem.
A: A znasz kogoś z naszej rodziny?
F: My nie mieliśmy rodziny. Jedyną osobą jaką znam jest jakaś pijaczka ciotka, ale wolałbym jej nie znać.
A: A twoja rodzina.
F: Nie wgłębiaj się w moje życie.
A: No weź powiedz, przecież nie mieszkałeś całe życie w domu dziecka.
F: Ciotka pijaczka mnie wzięła. W osiemnaste urodziny się z tam tond wyprowadziłem.
A: A nasi rodzice kim byli?
F: Ojciec był prawnikiem, matka nikim.
A: A tak właściwie to jak my mamy na nazwisko.
F: To cię może trochę zdziwić, zaskoczyć...
A: No mów.
F: Baran.
A: Czy ty mógłbyś mnie nie obrażać, tylko wreszcie powiedzieć?
F: Baran.
A: Andrzej, to przestaje być śmieszne. Jak my mamy na nazwisko.
F: Przecież ci mówię, że Baran.
Wiktoria na to wybuchła śmiechem.
A: Ty se robisz ze mnie jaja?
F: Nie robię.
W: Dwa barany.
F: Ha, ha, ha.
W: Andrzej Falkowicz, profesor ceniony, przyjął nazwisko swej byłej żony. Bo jak profesor z nazwiskiem Baran wejdzie w świat medycyny niczym taran.
Tym razem Adam wybuchł śmiechem.
F: A mogłem cię nie prosić, żebyś została.
W: Ciesz się, że nie dostałeś za to w pysk.
A: Stary, co ty żeś zrobił?
W: Nieważne, ważne, że mam darmowy wypoczynek w weekend.
A: Co wy żeście ludzie wymyślili? Hajtacie się, będziecie mieć dziecko, czy już macie bachora i chcecie, żebym się nim zajął na czas podróży poślubnej?
W: No nie wstrzeliłeś się Adasiu. Przegrałam zakład i jadę z nim nie wiadomo gdzie w weekend.
A: Założyłaś się z Falkowiczem? Przecież wiesz, że on zawsze dostaje to co chce i zawsze wygrywa.
W: Chyba jednak nie zawsze.
A: Ludzie, ja was na serio nie rozumiem.
W: I nie musisz. Powiedz lepiej jak się czujesz z tymi wszystkimi informacjami.
A: Chyba jedynym plusem jest to, że mam brata.
F: Plusem?
A: Jaki jesteś, taki jesteś, ale przynajmniej nie jestem całkowicie sam i dowiedziałem się czegoś o rodzinie. Tylko nie mówmy o tym w szpitalu, bo mnie też pani Maria nie obsłuży.
Wiktoria znowu wybuchła śmiechem.
F: Pokarzę ci coś.
A: Ale co?
F: Poczekaj chwilę.
Po kilku minutach Andrzej wrócił do salonu z niewielkim albumem.
F: Zobacz jak żeś wyglądał po urodzeniu.
A: Z kąt ty to masz?
F: Jedyne czego cudem mi nie zabrali.
Adam zaczął przeglądać album.
A: A ta , to kto? - Wskazał na około roczną dziewczynkę.
F: Nie mam pojęcia.
A: Przecież ona jest na co drugim zdjęciu.
F: Nie wiem, kto to. Napijesz się czegoś?
A: Wyjątkowo nie.
W: To ja wyjątkowo tak, bo nie mogę przetrawić całego tego dnia.
F: To czego ci nalać?
W: Cokolwiek, co masz.
F: Wiktoria, jeżeli w kolejny weekend też chcesz gdzieś pojechać, to nie musimy się zakładać.
W: Daj mi coś BARDZO mocnego.
F: Oczywiście. Po chwili podał jej kieliszek.
W: Mam się bać spróbować, bo nalewałeś z butelki bez etykiety.
F: Chciałaś coś mocnego.
Wiktoria wzięła mały łyk i poczuła się jakby coś wypalało jej przełyk.
W: Ile to ma procent?!
F: 62.
W: Co to jest?!
F: Nalewka z aronii. Jedna z rzeczy, które robię sam.
A: Już się cieszę, że jesteś moim bratem. Daj to. - wyrwał Wiktorii kieliszek. - Ja pierdole, jakie to jest dobre.
F: No to za nas, bracie. - Nalał sobie alkoholu.
A: Za nas.
W: Dobra, to ja dzwonię po taksówkę. Nie upijcie się zbyt.
A: Się zobaczy. - odpowiedział jej Krajewski, który opróżniał już trzeci kieliszek.
F: Zostań z nami.
W: Nie dzięki, ja nie lubię się zbyt upijać.
A: Eeee, przynudza, to co bracie, za rudą nudziarę!
F: Za najpiękniejszą, rudą, złośnicę. - Wypili kolejny kieliszek. Wiktoria zadzwoniła po taksówkę. Chciał się jeszcze pożegnać, ale usłyszała krzyk Krajewskiego ,,Za drzewa'' i zrezygnowała z kolejnej rozmowy z dwoma pijanymi facetami. Pojechał do hotelu i poszła do swojego pokoju.
To jeszcze nie koniec tego dnia.
Pojechali do jego domu. Wysiedli z samochodu.
F: Zapraszam w moje skromne progi.
W: Bardzo skromne. Ty jakimś bandytą jesteś?
F: Specjalizuję się w zabójstwach na zlecenie. - Wiktoria wybuchła śmiechem.
Andrzej otworzył przed nią drzwi. Zobaczyła duży hol, prowadzący do salonu, połączonego drzwiami z kuchnią oraz kilku pokoi o niewiadomym przeznaczeniu. Zaprowadził ją do wielkiego salonu.
Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy były okna? - drzwi? Sama nie wiedziała jak to nazwać. Szyby od podłogi do sufitu? Widziała przez nie taras i zaśnieżony ogród. Na środku pokoju znajdowała się wielka, skórzana kanapa i mały, niski stolik. Naprzeciwko stała komoda, a na niej wielka plazma. Kolejną ścianę zajmował duży barek i ogromna biblioteczka zapełniona od góry po sam dół książkami medycznymi.
F: Usiądź, proszę. - Wskazał jej na kanapę.
W: Dziękuję. - Usiadła we wskazanym miejscu. Dziwnie czuła się w tym domu. Nie dość, że był to dom Falkowicza, to jeszcze by on wielką willą z stylizowanymi meblami. Zawsze uwielbiała takie drewniane, eleganckie meble. Chciała kiedyś mieć takie w swoim domu, ale wprowadzając się do hotelu rezydentów uznała, że i tak pewnie długo tam nie pomieszka i bez sensu jest inwestować w takie meble, poza tym nie miała nawet co inwestować. Potem przyzwyczaiła się do wystroju swojego pokoju, pieniędzy cały czas nie miała zbyt wiele, a chęci na radykalne zmiany wyglądu jej lokum jeszcze mniejsze i w taki sposób jej pokój był, jaki był, ale zawsze jej.
F: Na co masz ochotę?
W: Ale w sensie czego?
F: Byłaś głodna.
W: Aaa, rzeczywiście. - Zapomniała o tym wchodząc do jego domu.
F: Więc?
W: Cokolwiek, co masz.
F: Wiktoria, ja wiem już, że ty jesteś bardzo kulturalną osobą, ale naprawdę nie wiem co mam ci dać do jedzenia, więc mogłabyś mi pomóc i określić się jasno na co masz ochotę.
W: Ale naprawdę, cokolwiek. Przecież nie masz wszystkiego.
F: Chcesz się założyć, że mam to co zechcesz?
W: Nie będę się z tobą zakładać, a poza tym, mówiłeś, że bierzesz udział tylko w tych konkurencjach, w których masz szanse stanąć na najwyższym podium.
F: Pani doktor boi się ze mną założyć?
W: Przecież wiesz, że przegrasz.
F: O co się zakładamy?
W: Przecież wiesz, że przegrasz.
F: Chyba jednak ty, skoro boisz się założyć?
W: Ja się nie boję, tylko...
F: To o co?
W: Sam chciałeś. Więc... zmienię trochę twój wygląd na jeden dzień.
F: Jak bardzo?
W: Już nie jesteś taki pewien swojej wygranej?
F: Dobrze, a jak ty przegrasz...
W: Do jutra coś wymyślisz?
F: Najbliższy weekend, my dwoje, gdzieś pojedziemy.
W: Gdzie?
F: Zobaczymy.
W: Stoi.
F: Więc na co ma pani ochotę?
Wiktoria chwilę się zastanawiała, a raczej biła z myślami. W końcu się odezwała.
W: Dwie kromki chleba i szklankę wody.
F: Słucham?
W: Dwie kromki chleba i szklankę wody. - powtórzyła wolniej, mówiąc jak do idioty.
F: Słucham?
W: No co? Mam ochotę odpocząć i gdzieś wyjechać. Może twoje towarzystwo to nie najlepsza opcja, ale zawsze coś.
F: Wciąż mnie zadziwiasz.
W: Lubię zaskakiwać.
F: Dobrze, a teraz jak już mamy ustaloną wycieczkę, to co zjesz?
W: Cokolwiek.
F: Wiktoria, ja naprawdę mam wszystko.
W: Jakże bym śmiała twierdzić, ze jest inaczej. Wielki profesor Falkowicz, władca wszechświata ma wszystko.
F: A co chcesz zjeść?
W: Kanapki.
F: Kanapki?
W: Z pieczonym schabem z galaretą, z indykiem nadziewanym śliwką, z pasztetem z królika i z pieczonym kurczakiem z jabłkiem. No i ciemne pieczywo bez ziaren.
F: Daj mi 10 minut.
Po chwili Wiktoria dostała talerz z dokładnie tym o co prosiła.
W: Skąd ty to wziąłeś?
F: Z kuchni.
W: Ale po co ty masz w domu to wszystko i jak ty to wszystko robisz?
F: Mam swoje sposoby. Spróbuj.
Wiktoria zjadła po kanapce z wszystkim o co prosiła.
W: Masz żonę, koleżankę, ciotkę czy córkę, która ci to robi?
F: Nie mam ani jednej żony, ciotki, ani córki.
W: Czyli koleżanka.
F: Jedyną jesteś ty, chociaż mogłabyś być kimś więcej.
W: Ha, ha, ha. Ja nie jestem głupia, mów jaka kobieta ci to robi.
F: Dlaczego kobieta?
W: Ponieważ czuć, że to jest spod kobiecej ręki.
F: Ale jak czuć?
W: Mężczyźni wszystko robią ostrzejsze i bardziej przyprawione. A więc kto?
F: Zatrudniłem jakąś starszą kobietę, która pilnuje, żeby zawsze było wszystko do jedzenia, sprząta dwa razy w tygodniu i zajmuje się ogrodem.
W: Nie sądziłam, ze wielki profesor Falkowicz nie umie sobie czegoś ugotować, zrobić zakupów, albo zająć się ogrodem.
F: Umie to wszystko, ale nie ma na to czasu.
W: Taaa.
F: Więc co mam pani doktor ugotować na obiad?
W: A ty kuchenkę umiesz włączyć?
F: Już mówiłem, że umiem wszystko, tylko nie mam na to czasu. Więc co sobie życzysz?
W: Dobra, bez przesady.
F: Nie, ja mówię poważnie. Mogę raz na jakiś czas coś ugotować.
W: Nie trzeba. Wierzę w twe umiejętności.
F: Jakoś bez przekonania to mówisz.
W: Miałeś mi pokazać papiery.
F: Oczywiście.
Weszli po schodach. Falkowicz otworzył przed nią drzwi jednego z pokoi. Ujrzała na środku wielkie, drewniane łóżko. Uświadomiła sobie wtedy, że źle się zachowywała i była zbyt miła, ona już taka jest, tylko, że on to źle odebrał. Ale czy na pewno źle? Wiktoria stała zdziwiona w wejściu i zastanawiała się co zrobić. Sercem chciała się mu oddać, ale rozumem nie była tego pewna. Nie chciała stać się kolejną naiwną kobieta na kilka nocy, bała się zranienia, bała się, że zbyt by się w to zaangażowała.
W: Miałeś mi pokazać dokumenty.
F: Mogę ci pokazać co innego.
W: Nie rób ze mnie Kingi, nie rób ze mnie naiwnej dziewczyny wierzącej w księcia z bajki, nie rób ze mnie kobiety chcącej zrobić karierę przez łóżko. Ja taka nie jestem i nie chcę być. - powiedziała spokojnym głosem.
F: Ja cię za taką nie uważam, ja...
W: Starczy. Miały być dokumenty. Chodźmy. - Wyszła z pokoju i szła przed siebie korytarzem. Andrzej poszedł za nią. Czego on się spodziewał? Sam tego nie wiedział, tak naprawdę wątpił, aby reakcja Wiktorii była inna niż odmowa, ale nie sądził, że w taki sposób. Myślał, że zacznie krzyczeć na niego, ewentualnie spróbuje obrócić to w żart, ale ona wyglądała na smutną, tylko dlaczego?
F: Wiktoria, przepraszam. - dziewczyna odwróciła się na jego słowa. Zastanowiła się chwilę co powiedzieć. Nie miała ochoty na niego wrzeszczeć, postanowiła mu darować.
W: Zapomnijmy o tym. - uśmiechnęła się delikatnie - Gdzie te dokumenty?
F: Przedostatnie drzwi po prawej.
W: Radzę ci, żebym nie zobaczyła tam łóżka, bo teraz już cię zabiję.
F: Dobry lekarz musi być opanowany.
W: Przy tobie się nie da.
F: Mi przy tobie też ciężko.
W: Nie uważasz, że chociaż na dzisiejszy dzień mógłbyś odpuścić?
F: Słyszałem, że jestem od denerwowania cię z takim podtekstem.
W: Przecież wy się wczoraj kłóciliście.
F: Po kilku godzinach doszedł do wniosku, że jednak nie warto było rzucać we mnie lampką. Rano przeprosił i powiedział, że jutro pojedzie na Ukrainę.
W: Dobra, dokumenty.
F: Proszę bardzo. - wskazał na drzwi
W: Adam mówił coś o kodach do drzwi.
F: Żarty sobie z ciebie robił. Tu i tak nie sposób się włamać.
W: Geniusz dowcipów z niego.
F: Wiktoria...
W: Tak?
F: Mój cudowny braciszek naprawdę gasił fajerwerki?
W: Szkoda, że nie wie, że jest tym cudownym braciszkiem.
F: Na wszystko przejdzie czas.
W: Kiedy? Za kolejne 30 lat?
F: Nie wiem, ale wiem, że on ma kochającą rodzinę, bo to sprawdziłem dokładnie i póki co nie zamierzam mu tego psuć.
W: Przecież i tak kiedyś się dowie.
F: Może się nie dowie? Nie wiadomo czy wyda się, że jego matka, nie jest jego matką i czy wtedy jego matka i ja będziemy jeszcze w ogóle żyć.
W: A co, zamierzasz umierać?
F: Nie zamierzam, ale dobrze wiesz, że tak naprawdę za godzinę możemy już oboje nie żyć.
W: I ty się kierujesz teorią, że być może jutro już nie będziesz żył? W taki sposób, to ja nie mam po co przeglądać te papiery, skoro być może jutro nie będę żyła.
F: Wiktoria, to są tylko realia. Masz tego świadomość, ale nie dopuszczasz tego do siebie.
W: Weź ty się nie baw w psychologa, tylko pokarz mi te papiery, bo jeżeli te leki działają, a ty chcesz jeszcze dziś umierać, to ja z Adamem się tym zajmiemy, bo na świecie są jeszcze ludzie, którzy chcą żyć.
F: Wiesz o co mi chodziło. Nigdy nie wiemy, co się stanie. Jeśli Adam dowie się, że ona nie jest jego matką, powiem mu, że jesteśmy braćmi, chociaż nie wiem, czy się ucieszy.
W: I w taki sposób się nie dowiesz.
F: Szczerze mówiąc, wolałbym się nie dowiadywać.
W: A jednak pan profesor nie taki odważny? Boi się powiedzieć bratu, że nim jest.
F: Ja mogę mu to powiedzieć i dziś, ale jaki to ma sens. Teraz ma matkę i całą rodzinę, a jak mu powiem, to co mu zostanie? Brat, którego i tak nienawidzi.
W: Dlaczego sądzisz, że cię nienawidzi?
F: Bo to wiem.
W: Dlaczego?
F: Bo się z nim kłócę prawie codziennie.
W: Ze mną też się kłócisz prawie codziennie i cię nie nienawidzę. A co do Adama, to gdyby potrzebował pomocy, to myślę, że by cie o nią poprosił.
F: Później się pokłócimy, telefon.
Andrzej odebrał telefon.
A: Cześć. Upiłbyś się ze mną.
F: Co się stało?
A: Grzebałem w papierach i się dowiedziałem, że moja matka nie jest moją matką.
F: Przyjedź do mnie.
A: Chodźmy lepiej do jakiegoś baru, ja się chcę po prostu upić.
F: Przyjeżdżaj do mnie.
A: No ok, będę za 20 minut, pa.
F: Ty jesteś prorocza.
W: Słucham?
F: Adam się dowiedział, że jego matka nie jest jego matką. Będzie tu za 20 minut.
W: To ja się zmywam i radzę ci mu powiedzieć i nie czekać kolejnych 30 lat. - zaczęła schodzić po schodach.
F: Zaczekaj.
W: Co?
F: Mogłabyś tu zostać?
W: Słucham?
F: Proszę.
W: Ale po co?
F: Bo mam mu powiedzieć, że jesteśmy braćmi i nie wiem jak zareaguje.
W: Ty i tak chciałeś umierać za godzinę.
F: Wiktoria...
W: Ale po co? Ja się tu do niczego nie przydam. Wy musicie pogadać, ja nie mam z tym nic wspólnego.
F: Masz.
W: Co, może jestem waszą siostrą?
F: Nie, chyba nie, ale jesteś jedyną osobą tolerującą i mnie i Adama.
W: Nie jedyną. Agata cię toleruje, moja mama cię wręcz wielbi.
F: To bardzo miło mi słyszeć, ale sądzę, że jednak ty będziesz lepszą osobą w tej sytuacji.
W: Ale co ja mam robić?
F: A co ja mam robić?
W: Ok.
F: Idziemy na dół?
W: Yhm.
Chwilę później.
A: Daj mi butelkę wudki. - poprosił wchodząc do willi profesora.
F: Upijesz się później.
Weszli do salonu.
A: A ty co tu robisz, Wiki?
W: Nieważne.
F: Siadaj.
A: Daj coś mocnego.
F: Później.
A: Andrzej, ja nie potrzebuję psychologa, gadaniny, że zawsze mogło być gorzej, tylko butelki alkoholu.
F: Nie. Musimy poważnie porozmawiać.
A: Wybacz, ale ja nie mam teraz ochoty na poważne rozmowy.
W: Lepszego momentu nie będzie. Andrzej.
A: Co wy się hajtacie, czy co?
F: Niestety nie. Może kiedyś...
W: Andrzej. - Wiktoria była coraz bardziej podirytowana Falkowiczem chcącym przeciągnąć to jak najdalej.
F: Ja wiem trochę o twoich prawdziwych rodzicach.
A: Ale z kąt.
F: Nie przerywaj mi teraz.
A: No ok.
F: Twoi rodzice... Twoi rodzice są też moimi rodzicami.
A: Że co?!
F: My jesteśmy braćmi.
A: Wiesz coś o naszych rodzicach? Spotykasz się z nimi? Jakim cudem ja jestem adoptowany? Mów co wiesz.
F: Nasi rodzice nie żyją. Zginęli kilka dni po twoich narodzinach.
A: Jak to zginęli?
F: Mieli wypadek.
A: Coś jeszcze wiesz? Jak to wszystko wyszło, że my razem pracujemy? Od kiedy ty wiedziałeś?
F: Tak mówiąc od początku, to ciebie adoptowali Krajewscy.
A: A ciebie?
F: Nieważne. Twoja rodzina zabroniła mi kontaktów z tobą. Znalazłem cię, jak kończyłeś studia, co się dalej działo już wiesz.
A: Ty wiedziałeś od początku?
F: Tak.
A: Dlaczego mi nie powiedziałeś?
F: Bo miałeś poukładane życie i kochającą rodzinę.
A: Z kąt ty niby o tym wiedziałeś?
F: Bo to dokładnie sprawdziłem.
A: A znasz kogoś z naszej rodziny?
F: My nie mieliśmy rodziny. Jedyną osobą jaką znam jest jakaś pijaczka ciotka, ale wolałbym jej nie znać.
A: A twoja rodzina.
F: Nie wgłębiaj się w moje życie.
A: No weź powiedz, przecież nie mieszkałeś całe życie w domu dziecka.
F: Ciotka pijaczka mnie wzięła. W osiemnaste urodziny się z tam tond wyprowadziłem.
A: A nasi rodzice kim byli?
F: Ojciec był prawnikiem, matka nikim.
A: A tak właściwie to jak my mamy na nazwisko.
F: To cię może trochę zdziwić, zaskoczyć...
A: No mów.
F: Baran.
A: Czy ty mógłbyś mnie nie obrażać, tylko wreszcie powiedzieć?
F: Baran.
A: Andrzej, to przestaje być śmieszne. Jak my mamy na nazwisko.
F: Przecież ci mówię, że Baran.
Wiktoria na to wybuchła śmiechem.
A: Ty se robisz ze mnie jaja?
F: Nie robię.
W: Dwa barany.
F: Ha, ha, ha.
W: Andrzej Falkowicz, profesor ceniony, przyjął nazwisko swej byłej żony. Bo jak profesor z nazwiskiem Baran wejdzie w świat medycyny niczym taran.
Tym razem Adam wybuchł śmiechem.
F: A mogłem cię nie prosić, żebyś została.
W: Ciesz się, że nie dostałeś za to w pysk.
A: Stary, co ty żeś zrobił?
W: Nieważne, ważne, że mam darmowy wypoczynek w weekend.
A: Co wy żeście ludzie wymyślili? Hajtacie się, będziecie mieć dziecko, czy już macie bachora i chcecie, żebym się nim zajął na czas podróży poślubnej?
W: No nie wstrzeliłeś się Adasiu. Przegrałam zakład i jadę z nim nie wiadomo gdzie w weekend.
A: Założyłaś się z Falkowiczem? Przecież wiesz, że on zawsze dostaje to co chce i zawsze wygrywa.
W: Chyba jednak nie zawsze.
A: Ludzie, ja was na serio nie rozumiem.
W: I nie musisz. Powiedz lepiej jak się czujesz z tymi wszystkimi informacjami.
A: Chyba jedynym plusem jest to, że mam brata.
F: Plusem?
A: Jaki jesteś, taki jesteś, ale przynajmniej nie jestem całkowicie sam i dowiedziałem się czegoś o rodzinie. Tylko nie mówmy o tym w szpitalu, bo mnie też pani Maria nie obsłuży.
Wiktoria znowu wybuchła śmiechem.
F: Pokarzę ci coś.
A: Ale co?
F: Poczekaj chwilę.
Po kilku minutach Andrzej wrócił do salonu z niewielkim albumem.
F: Zobacz jak żeś wyglądał po urodzeniu.
A: Z kąt ty to masz?
F: Jedyne czego cudem mi nie zabrali.
Adam zaczął przeglądać album.
A: A ta , to kto? - Wskazał na około roczną dziewczynkę.
F: Nie mam pojęcia.
A: Przecież ona jest na co drugim zdjęciu.
F: Nie wiem, kto to. Napijesz się czegoś?
A: Wyjątkowo nie.
W: To ja wyjątkowo tak, bo nie mogę przetrawić całego tego dnia.
F: To czego ci nalać?
W: Cokolwiek, co masz.
F: Wiktoria, jeżeli w kolejny weekend też chcesz gdzieś pojechać, to nie musimy się zakładać.
W: Daj mi coś BARDZO mocnego.
F: Oczywiście. Po chwili podał jej kieliszek.
W: Mam się bać spróbować, bo nalewałeś z butelki bez etykiety.
F: Chciałaś coś mocnego.
Wiktoria wzięła mały łyk i poczuła się jakby coś wypalało jej przełyk.
W: Ile to ma procent?!
F: 62.
W: Co to jest?!
F: Nalewka z aronii. Jedna z rzeczy, które robię sam.
A: Już się cieszę, że jesteś moim bratem. Daj to. - wyrwał Wiktorii kieliszek. - Ja pierdole, jakie to jest dobre.
F: No to za nas, bracie. - Nalał sobie alkoholu.
A: Za nas.
W: Dobra, to ja dzwonię po taksówkę. Nie upijcie się zbyt.
A: Się zobaczy. - odpowiedział jej Krajewski, który opróżniał już trzeci kieliszek.
F: Zostań z nami.
W: Nie dzięki, ja nie lubię się zbyt upijać.
A: Eeee, przynudza, to co bracie, za rudą nudziarę!
F: Za najpiękniejszą, rudą, złośnicę. - Wypili kolejny kieliszek. Wiktoria zadzwoniła po taksówkę. Chciał się jeszcze pożegnać, ale usłyszała krzyk Krajewskiego ,,Za drzewa'' i zrezygnowała z kolejnej rozmowy z dwoma pijanymi facetami. Pojechał do hotelu i poszła do swojego pokoju.
To jeszcze nie koniec tego dnia.
czwartek, 16 stycznia 2014
Nie zmarnuj szansy na szczęście.
Wiki wróciła do domu po kolejnym nudnym i monotonnym dniu. Zobaczyła siedzącą na kanapie w salonie i patrzącą w sufit Woźnicką.
W: Co jest? - Usiadła obok koleżanki i zaczęła razem z nią przyglądać się ścianie.
A: Nic. Po prostu sobie uświadomiłam jakie mam beznadziejne życie. Miałam szanse na szczęście, ale się bałam. I co z tego wyszło? Wielkie gówno.
W: A co ja mam powiedzieć. Beznadzieja. Zaczynam działać jak automat. Wstać, ubrać się, jeść, iść do roboty, wrócić, obejrzeć jakieś bzdury w telewizji, jeść, myć się, spać.
A: Ja tak samo. W depresję można popaść z nudów.
Do salonu wpadł Krajewski.
K: Co wy tak siedzicie!? Słyszałyście newsa!? Profesorek się żeni!
A: Jaki znowu profesorek?
K: A ilu ich znasz? Falkowicz się żeni i to z Kingą!
Wiktoria nie wiedziała czemu, ale wybiegła z salonu. Usłyszeli tylko zatrzaśnięcie drzwi jej pokoju. Położyła się na łóżku i leżała. Nic nie robiła, o niczym nie myślała, starała się nie myśleć, po prostu leżała czując jak po jej policzkach spływają pojedyńcze łzy. Po chwili do jej pokoju weszła Agata. Internistka usiadła na łóżku obok przyjaciółki.
A: Co się stało? - spytała miłym głosem.
W: Ja też zmarnowałam swoją szansę na szczęście, a tak naprawdę to kilka, jak nie kilkanaście. - Woźnicka spojrzała pytająco na zapłakaną koleżankę - Bankiet, Leszno, oświadczyny, potem on mnie wręcz błagał o szansę. Jestem skończoną kretynką.
A: Czekaj, ty mówisz o Falkowiczu?!
W: Bałam się, a teraz jest już za późno.
A: Zakochałaś się w Falkowiczu?!
W: Nie dobijaj mnie. Zakochałam się w najdziwniejszym, najbardziej aroganckim, cynicznym, wrednym, wkurwiającym, nieprzewidywalnym facecie na Ziemi.
A: I zaraz mu to powiesz.
W: Co ty pieprzysz?
Woźnicka wzięła chusteczkę i otarła łzy Wiktorii.
A: Idziesz. - rozkazała.
W: Nie będę robić z siebie idiotki. Miałam na to czas, ale nie chciałam, teraz już za późno.
A: Właśnie jeszcze nie jest za późno. Idziesz.
W: Nigdzie nie idę.
A: To idziemy. - Zaczęła ciągnąć koleżankę za rękę. - Co ty taka ciężka.
W: Agata, darujmy sobie tą szopkę.
A: Nie ma mowy. Ja sobie darowałam, ale tobie nie pozwolę. Chodź!
W: Nigdzie nie idę. - Powtórzyła.
A: Idziemy! Ty jeszcze będziesz szczęśliwa.
W: Litości, my i tak byśmy długo ze sobą nie wytrwali.
A: Przekonamy się.
W: Agata, to bez sensu. Ja nie będę na twoje życzenie robić z siebie kretynki.
A: Idziesz!
W: Nie!
A: Adam! Chodź tu!
Krajewski przyszedł do dziewczyn.
K: Co jest?
A: Bierzemy ją. Pomóż mi.
K: Co?
A: Niesiemy ją do szpitala. Ja biorę za nogi. Dawaj. Nie pozwolimy jej być resztę życia smutnej.
K: Ale o czym ty...
A: Nie marudź, tylko mi pomóż!
Agata i Adam wynieśli szarpiącą się Wiktorię. Weszli do szpitala.
K: Gdzie ją postawimy?
A: Pod lekarskim. Dalej dam sobie radę.
Postawili Wiktorię pod pokojem lekarskim.
A: Idź Adam, dalej sobie poradzę.
K: Jasne. - Adam odszedł od dziewczyn.
A: Idziesz, czy mam cię zaciągnąć na siłę?
W: Agata, ja nie będę z siebie robić idiotki. Daj ty spokój.
A: Z tobą się inaczej nie da. - Złapała mocno Wiktorię za obie ręce i pociągnęła w stronę gabinetu Falkowicza.
Stały metr od drzwi gabinetu.
A: Wchodzisz. - rozkazała.
W: Nigdzie nie idę. Daj ty mi spokój i przy okazji, to pierzesz mi skarpetki, bo butów mi nie raczyliście założyć.
A: Wchodzisz. - Ponowiła.
W: Nigdzie! Nie! Idę!
A: Idziesz.
Woźnicka pociągnęła dziewczynę za ręce. Były pod samymi drzwiami. Agata zapukała. Usłyszały ,,Proszę." Internistka otworzyła drzwi. W tym czasie Wiktoria próbowała się wyrwać z uścisku koleżanki.
A: Nawet o tym nie myśl. - Pogroziła koleżance. Wciągnęła ją siłą do pomieszczenia. Falkowicz pozostawał na swoim miejscu patrząc w zdziwieniu na gości.
W: Agata, puszczaj mnie i daj ty święty spokój!
A: Nie ma mowy. Nie po to cię tu z Adamem przynieśliśmy. - Znowu szarpnęła przyjaciółką pchając ją na krzesło.
W: Agata, daj ty spokój.
F: Mogę wiedzieć o co chodzi?
W: My już wychodzimy. - Wiktoria próbowała wstać, ale internistka uniemożliwiła jej to przytrzymując ją za ramiona.
A: Nie wychodzimy, a na pewno nie ty.
F: Dobrze, ale czemu zawdzięczam tę wizytę?
A: Wiktoria.
W: Krajewski i ta wariatka mnie tu przynieśli i siłą zaciągnęli! Nawet butów nie mam!
A: Wiktoria.
W: Agata, wychodzimy.
A: Sklecisz kilka zdań, czy ja mam mówić za ciebie?
F: Czy ja się mogę dowiedzieć o co chodzi?
A: Chodzi o to, że...
W: Agata, błagam cię, nie rób ze mnie kretynki i nie pieprz mi jeszcze bardziej tego beznadziejnego życia.
A: Ja nie chcę ci go spieprzyć, tylko uratować.
W: Agata, proszę cię, chodźmy.
A: Nie. Nie, Wiktoria. Mówisz wreszcie, czy mam się za ciebie wysławiać?
F: Ja naprawdę chciałbym się dowiedzieć o co tu chodzi.
A: Ta oto dziewczyna - wskazała na Wiktorię - zakochała się, ale uważa, że już jest na to za późno.
F: Szczerze współczuję, ale co to ma wspólnego ze mną?
A: Pan jest taki tępy, czy udaje?! Zakochała się w panu, do cholery! - wykrzyczała Woźnicka.
F: Wiktoria? - spytał zdziwiony Falkowicz.
W: Nie odpowiadam za to co mówi Agata i bardzo cię za nią przepraszam.
F: Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi.
Falkowicz wstał zza biurka i stanął bliżej Wiktorii, opierając się o blat.
W: A o co?! O satysfakcję, że jednak nie ma na świecie kobiety, która oprze się twojemu urokowi, o to, że jestem kolejną naiwną dziewczyną, czy o to, że Woźnickiej właśnie udało się zrobić ze mnie idiotkę i to cię takim szczęściem napawa?! O co wam ludzie do jasnej cholery chodzi?! Bo ja jestem jakąś kretynką, która zaczyna się już gubić!
F: O to, że cię kocham, kretynko!
W: A skąd mam wiedzieć, że to prawda?!
F: A jak mam ci to udowodnić?! Uwierz mi! Raz w życiu mi zaufaj!
W: Jak, skoro ty oszukujesz każdego kogo napotkasz! Jak mam zaufać cynicznemu arogantowi?!
F: Przed chwilą powiedziałaś, że zakochałaś się w tym cynicznym arogancie!
W: A ty, że zakochałeś się w kretynce!
A: Starczy! Wy oboje jesteście największymi dziwakami na świecie! Oboje jesteście aroganccy, wkurzający, zkretyniali i nie wiem jeszcze jacy! Wyznajecie sobie miłość, jednocześnie wrzeszcząc jak się nienawidzicie! Weźcie się do cholery jasnej zdecydujcie!
W: Racja. - Wiktoria poszła w stronę wyjścia.
F: Racja. - powtórzył. Podszedł do niej, gdy już prawie otwierała drzwi. Złapał ją za rękę i gwałtownie przyciągnął do siebie wpijając się w jej usta. Całowali się już chwilę z coraz większą namiętnością. Agata chciała z tam tond jak najszybciej wyjść, ale stali przy samych drzwiach.
A: <Najwięksi dziwacy na świecie. I co ja mam teraz zrobić, cholera jasna, oni się zaczynają rozbierać. Chyba zapomnieli, że nie są tu sami, błagam, niech oni się odsuną od tych drzwi, bo ja nie mam ochoty oglądać ich nagich i niestety będę musiała to przerwać>
Ku zadowoleniu Agaty Wiki i Falkowicz zaczęli się przesuwać w kierunku kanapy. Zadowolona z tego Woźnicka wyszła z gabinetu, szybko zamykając za sobą drzwi. Gdy tylko wyszła zobaczyła przed sobą Adama.
A: O, cześć.
K: Cześć. Idziesz do hotelu?
A: Tak, mam dzisiaj cały dzień wolne.
K: Poczekasz chwilę? Pójdziemy razem. Mam tylko papiery dla Falkowicza. - pokazał jej żółtą teczkę. Położył rękę na klamce, chcąc otworzyć drzwi gabinetu profesora.
A: Stój. - Agata złapała go za rękę, widząc jego poczynania.
K: Co jest?
A: Ty... nie możesz tam wejść i uwierz mi na słowo, że nie chcesz.
K: Ale o co ci chodzi? Muszę dać Falkowiczowi papiery. Ukatrupi mnie jak ich mu zaraz nie dam.
A: Myślę, ze bardziej będzie chciał cię ukatrupić jeżeli tam wejdziesz.
K: O czym ty mówisz?
A: Chodź na kawę.
K: Agata, czy ty się dobrze czujesz?
A: Posłuchaj, nie chcesz widzieć, tego co się tam dzieje.
K: Falkowicz z Kingą rozładowują emocje?
A: Falkowicz tak, ale nie z Kingą.
F: Pielęgniareczkę sobie znalazł?
A: Lekarkę. Rudowłosą.
K: Że co? Przecież on się jutro żeni z Kingą.
A: Chyba jednak nie żeni.
Dwie godziny później.
F: Dziękuję.
W: Za co?
F: Uratowałaś mnie od ślubu z tym czymś.
W: Ładnie się wyrażasz o narzeczonej.
F: Ja chcę tylko jedną narzeczoną. Taką piękną, rudowłosą panią doktór...
W: Może kiedyś. - odpowiedziała rozmarzonym głosem.
Taka oto jednoczęściówka w między czasie. Może być, czy omijałyście co drugą linijkę?
W: Co jest? - Usiadła obok koleżanki i zaczęła razem z nią przyglądać się ścianie.
A: Nic. Po prostu sobie uświadomiłam jakie mam beznadziejne życie. Miałam szanse na szczęście, ale się bałam. I co z tego wyszło? Wielkie gówno.
W: A co ja mam powiedzieć. Beznadzieja. Zaczynam działać jak automat. Wstać, ubrać się, jeść, iść do roboty, wrócić, obejrzeć jakieś bzdury w telewizji, jeść, myć się, spać.
A: Ja tak samo. W depresję można popaść z nudów.
Do salonu wpadł Krajewski.
K: Co wy tak siedzicie!? Słyszałyście newsa!? Profesorek się żeni!
A: Jaki znowu profesorek?
K: A ilu ich znasz? Falkowicz się żeni i to z Kingą!
Wiktoria nie wiedziała czemu, ale wybiegła z salonu. Usłyszeli tylko zatrzaśnięcie drzwi jej pokoju. Położyła się na łóżku i leżała. Nic nie robiła, o niczym nie myślała, starała się nie myśleć, po prostu leżała czując jak po jej policzkach spływają pojedyńcze łzy. Po chwili do jej pokoju weszła Agata. Internistka usiadła na łóżku obok przyjaciółki.
A: Co się stało? - spytała miłym głosem.
W: Ja też zmarnowałam swoją szansę na szczęście, a tak naprawdę to kilka, jak nie kilkanaście. - Woźnicka spojrzała pytająco na zapłakaną koleżankę - Bankiet, Leszno, oświadczyny, potem on mnie wręcz błagał o szansę. Jestem skończoną kretynką.
A: Czekaj, ty mówisz o Falkowiczu?!
W: Bałam się, a teraz jest już za późno.
A: Zakochałaś się w Falkowiczu?!
W: Nie dobijaj mnie. Zakochałam się w najdziwniejszym, najbardziej aroganckim, cynicznym, wrednym, wkurwiającym, nieprzewidywalnym facecie na Ziemi.
A: I zaraz mu to powiesz.
W: Co ty pieprzysz?
Woźnicka wzięła chusteczkę i otarła łzy Wiktorii.
A: Idziesz. - rozkazała.
W: Nie będę robić z siebie idiotki. Miałam na to czas, ale nie chciałam, teraz już za późno.
A: Właśnie jeszcze nie jest za późno. Idziesz.
W: Nigdzie nie idę.
A: To idziemy. - Zaczęła ciągnąć koleżankę za rękę. - Co ty taka ciężka.
W: Agata, darujmy sobie tą szopkę.
A: Nie ma mowy. Ja sobie darowałam, ale tobie nie pozwolę. Chodź!
W: Nigdzie nie idę. - Powtórzyła.
A: Idziemy! Ty jeszcze będziesz szczęśliwa.
W: Litości, my i tak byśmy długo ze sobą nie wytrwali.
A: Przekonamy się.
W: Agata, to bez sensu. Ja nie będę na twoje życzenie robić z siebie kretynki.
A: Idziesz!
W: Nie!
A: Adam! Chodź tu!
Krajewski przyszedł do dziewczyn.
K: Co jest?
A: Bierzemy ją. Pomóż mi.
K: Co?
A: Niesiemy ją do szpitala. Ja biorę za nogi. Dawaj. Nie pozwolimy jej być resztę życia smutnej.
K: Ale o czym ty...
A: Nie marudź, tylko mi pomóż!
Agata i Adam wynieśli szarpiącą się Wiktorię. Weszli do szpitala.
K: Gdzie ją postawimy?
A: Pod lekarskim. Dalej dam sobie radę.
Postawili Wiktorię pod pokojem lekarskim.
A: Idź Adam, dalej sobie poradzę.
K: Jasne. - Adam odszedł od dziewczyn.
A: Idziesz, czy mam cię zaciągnąć na siłę?
W: Agata, ja nie będę z siebie robić idiotki. Daj ty spokój.
A: Z tobą się inaczej nie da. - Złapała mocno Wiktorię za obie ręce i pociągnęła w stronę gabinetu Falkowicza.
Stały metr od drzwi gabinetu.
A: Wchodzisz. - rozkazała.
W: Nigdzie nie idę. Daj ty mi spokój i przy okazji, to pierzesz mi skarpetki, bo butów mi nie raczyliście założyć.
A: Wchodzisz. - Ponowiła.
W: Nigdzie! Nie! Idę!
A: Idziesz.
Woźnicka pociągnęła dziewczynę za ręce. Były pod samymi drzwiami. Agata zapukała. Usłyszały ,,Proszę." Internistka otworzyła drzwi. W tym czasie Wiktoria próbowała się wyrwać z uścisku koleżanki.
A: Nawet o tym nie myśl. - Pogroziła koleżance. Wciągnęła ją siłą do pomieszczenia. Falkowicz pozostawał na swoim miejscu patrząc w zdziwieniu na gości.
W: Agata, puszczaj mnie i daj ty święty spokój!
A: Nie ma mowy. Nie po to cię tu z Adamem przynieśliśmy. - Znowu szarpnęła przyjaciółką pchając ją na krzesło.
W: Agata, daj ty spokój.
F: Mogę wiedzieć o co chodzi?
W: My już wychodzimy. - Wiktoria próbowała wstać, ale internistka uniemożliwiła jej to przytrzymując ją za ramiona.
A: Nie wychodzimy, a na pewno nie ty.
F: Dobrze, ale czemu zawdzięczam tę wizytę?
A: Wiktoria.
W: Krajewski i ta wariatka mnie tu przynieśli i siłą zaciągnęli! Nawet butów nie mam!
A: Wiktoria.
W: Agata, wychodzimy.
A: Sklecisz kilka zdań, czy ja mam mówić za ciebie?
F: Czy ja się mogę dowiedzieć o co chodzi?
A: Chodzi o to, że...
W: Agata, błagam cię, nie rób ze mnie kretynki i nie pieprz mi jeszcze bardziej tego beznadziejnego życia.
A: Ja nie chcę ci go spieprzyć, tylko uratować.
W: Agata, proszę cię, chodźmy.
A: Nie. Nie, Wiktoria. Mówisz wreszcie, czy mam się za ciebie wysławiać?
F: Ja naprawdę chciałbym się dowiedzieć o co tu chodzi.
A: Ta oto dziewczyna - wskazała na Wiktorię - zakochała się, ale uważa, że już jest na to za późno.
F: Szczerze współczuję, ale co to ma wspólnego ze mną?
A: Pan jest taki tępy, czy udaje?! Zakochała się w panu, do cholery! - wykrzyczała Woźnicka.
F: Wiktoria? - spytał zdziwiony Falkowicz.
W: Nie odpowiadam za to co mówi Agata i bardzo cię za nią przepraszam.
F: Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi.
Falkowicz wstał zza biurka i stanął bliżej Wiktorii, opierając się o blat.
W: A o co?! O satysfakcję, że jednak nie ma na świecie kobiety, która oprze się twojemu urokowi, o to, że jestem kolejną naiwną dziewczyną, czy o to, że Woźnickiej właśnie udało się zrobić ze mnie idiotkę i to cię takim szczęściem napawa?! O co wam ludzie do jasnej cholery chodzi?! Bo ja jestem jakąś kretynką, która zaczyna się już gubić!
F: O to, że cię kocham, kretynko!
W: A skąd mam wiedzieć, że to prawda?!
F: A jak mam ci to udowodnić?! Uwierz mi! Raz w życiu mi zaufaj!
W: Jak, skoro ty oszukujesz każdego kogo napotkasz! Jak mam zaufać cynicznemu arogantowi?!
F: Przed chwilą powiedziałaś, że zakochałaś się w tym cynicznym arogancie!
W: A ty, że zakochałeś się w kretynce!
A: Starczy! Wy oboje jesteście największymi dziwakami na świecie! Oboje jesteście aroganccy, wkurzający, zkretyniali i nie wiem jeszcze jacy! Wyznajecie sobie miłość, jednocześnie wrzeszcząc jak się nienawidzicie! Weźcie się do cholery jasnej zdecydujcie!
W: Racja. - Wiktoria poszła w stronę wyjścia.
F: Racja. - powtórzył. Podszedł do niej, gdy już prawie otwierała drzwi. Złapał ją za rękę i gwałtownie przyciągnął do siebie wpijając się w jej usta. Całowali się już chwilę z coraz większą namiętnością. Agata chciała z tam tond jak najszybciej wyjść, ale stali przy samych drzwiach.
A: <Najwięksi dziwacy na świecie. I co ja mam teraz zrobić, cholera jasna, oni się zaczynają rozbierać. Chyba zapomnieli, że nie są tu sami, błagam, niech oni się odsuną od tych drzwi, bo ja nie mam ochoty oglądać ich nagich i niestety będę musiała to przerwać>
Ku zadowoleniu Agaty Wiki i Falkowicz zaczęli się przesuwać w kierunku kanapy. Zadowolona z tego Woźnicka wyszła z gabinetu, szybko zamykając za sobą drzwi. Gdy tylko wyszła zobaczyła przed sobą Adama.
A: O, cześć.
K: Cześć. Idziesz do hotelu?
A: Tak, mam dzisiaj cały dzień wolne.
K: Poczekasz chwilę? Pójdziemy razem. Mam tylko papiery dla Falkowicza. - pokazał jej żółtą teczkę. Położył rękę na klamce, chcąc otworzyć drzwi gabinetu profesora.
A: Stój. - Agata złapała go za rękę, widząc jego poczynania.
K: Co jest?
A: Ty... nie możesz tam wejść i uwierz mi na słowo, że nie chcesz.
K: Ale o co ci chodzi? Muszę dać Falkowiczowi papiery. Ukatrupi mnie jak ich mu zaraz nie dam.
A: Myślę, ze bardziej będzie chciał cię ukatrupić jeżeli tam wejdziesz.
K: O czym ty mówisz?
A: Chodź na kawę.
K: Agata, czy ty się dobrze czujesz?
A: Posłuchaj, nie chcesz widzieć, tego co się tam dzieje.
K: Falkowicz z Kingą rozładowują emocje?
A: Falkowicz tak, ale nie z Kingą.
F: Pielęgniareczkę sobie znalazł?
A: Lekarkę. Rudowłosą.
K: Że co? Przecież on się jutro żeni z Kingą.
A: Chyba jednak nie żeni.
Dwie godziny później.
F: Dziękuję.
W: Za co?
F: Uratowałaś mnie od ślubu z tym czymś.
W: Ładnie się wyrażasz o narzeczonej.
F: Ja chcę tylko jedną narzeczoną. Taką piękną, rudowłosą panią doktór...
W: Może kiedyś. - odpowiedziała rozmarzonym głosem.
Taka oto jednoczęściówka w między czasie. Może być, czy omijałyście co drugą linijkę?
środa, 15 stycznia 2014
Grafikiem komputerowym nie zostanę...
niedziela, 12 stycznia 2014
Część 14
O 10.00 Wiktorię obudziła Agata krzycząca i ściągająca z niej kołdrę jednocześnie.
W: Co jest? Pali się?
A: Gorzej.
W: Co? Bomba czy gangsterzy?
A: Jest 10.00, a pod hotel właśnie podjechało białe BMW.
W: O cholera! - Usłyszały dzwonek do drzwi. - Zajmij go czymś, zagadaj, zaparz kawki, wymyśl coś.
A: Ok, a ty się ogarnij w trybie przyspieszonym.
W: Jasne. - Agata zaczęła grzebać w szafie Wiktorii. - Idź otworzyć, kretynko!
A: Za tą kretynkę zaraz go do ciebie zaproszę.
W: Weź tam idź. Jakby się pojawił Przemek, to krzycz.
A: Ok.
Agata poszła otworzyć drzwi, a Wiktoria pobiegła do łazienki.
A: Dzień dobry, profesorze. Ładną dziś mamy pogodę... - <Nie no Woźnicka, gorszego pomysłu nie mogłaś mieć. Było spytać o coś z chirurgii, to by się zeszło z wykładem>
F: Pogodę? Pada deszcz.
A: Nawet w deszczu można dostrzec coś pięknego. - Próbowała wybrnąć internistka <To jest jakaś porażka. Robię z siebie idiotkę, bo ona zapomniała nastawić budzika.>
F: Mogłaby pani poprosić Wiktorię?
A: Wiktoria..., jakby to powiedzieć... jest chwilowo niedostępna. Może pan wejdzie? Zaparzę kawy.
F: Dobrze. - Odpowiedział zdziwionym i nie pewnym tonem.
A: Proszę usiąść. - Wskazała na kanapę. - Jakiej kawy się pan napije?
F: Wszystko jedno.
W: AAAGAAATAAA ! ! ! - wrzask Wiktorii usłyszeli chyba na drugim końcu Polski. Internistka pobiegła do łazienki, skąd dobiegał krzyk. Otworzyła drzwi.
A: Co się... - Urwała widząc na podłodze paląca się prostownicę, ręcznik, kosmetyczkę i klapki. - Co ty żeś zrobiła?!
W: Nic! Wymyśl coś!
A: Dawaj prysznic! - Dziewczyny odkręciły wodę i próbowały zgasić ogień.
A: Co ty żeś zrobiła?! Ja z siebie robię idiotkę, a ty w tym czasie podpalasz dom! Prostownicy ci się zachciało!
W: Moja wina, że jak mi prostownica spadła na podłogę to się zaczęła palić?!
A: Ciesz się, że ci ten rudy łeb nie spłonął.
W: Dobra, chyba już się nie pali, ale mamy tu wody do kostek.
A: Cholera.
W: Idź wymyśleć coś Falkowiczowi.
A: Zaraz wracam.
W: Ok.
Agata poszła do salonu.
F: Mogę wiedzieć co się stało?
A: Jakby to powiedzieć... był mały pożar, ale wszystko już opanowane.
F: Pożar?
A: Wiktorii prostownica z płonęła. I ręcznik. I kosmetyczka. No i klapki. - Pojedyńczo dodawała kolejne informacje.
F: Jej się nic nie stało?
A: Nie, nie. Ja pójdę jej pomóc, bo mamy zalaną całą łazienkę.
B: Agata! - Usłyszeli krzyki wściekłego Borysa z drugiej łazienki, poniżej ich. - Woda się leje od was do nas!
A: Cholera jasna. Co się robi w takiej sytuacji? - Spytała Falkowicza.
F: Sprząta u siebie i nie martwi innymi.
A: Wiktoria, jak ci idzie?!
W: Kiepsko! Jak ja mam to sprzątnąć?! Tu jest wody do kostek i podpływa pod twój pokój!
A: Jest przeciek do łazienki chłopaków! Jak ty to sprzątasz?!
W: Butelką od płynu!
A: Co?!
W: A czym?! Ręcznikiem papierowym?!
A: Nie wiem! Idę do ciebie!
W: Weź jakieś puste butelki!
A: Ok!
F: Pomóc wam?
A: Nie, nie trzeba. Niech pan... Nie wiem do cholery, robi co chce, nie mam czasu.
W: Agata, co z tobą!
A: Idę!
Woźnicka pobiegła do koleżanki z butelkami.
W: Nie no ja się załamuję. My tego same nie sprzątniemy.
A: Falkowicz chciał nam pomóc.
W: Starczy, że my jesteśmy całe mokre. Co mu powiedziałaś.
A: Prawdę. Nie mam czasu na zmyślanie kłamstw, a improwizacja mi nie wychodzi, bo już wypaliłam z ładną pogodą, a leje deszcz.
W: Kretynka.
A: Moja wina, że budzika nie umiesz nastawić.
B: Dziewczyny, co wy żeście tam zrobiły?! Woda nam się leje z sufitu w łazience?! - Wrzeszczał wściekły Borys.
A: Był mały pożar!
B: Ale ja widzę wodę, a nie ogień!
W: Musiałyśmy to jakoś zgasić!
B: Co wy kretynki?! Przecież na korytarzu stoi gaśnica!
W: Już dawno nie stoi!
B: Co?!
A: Adam gasił fajerwerki w sylwestra!
B: To teraz posprzątajcie nam łazienkę!
A: Wam?! My tu mamy wody do kostek!
Po pół godziny dziewczyny kończyły sprzątać łazienkę, gdy przyszedł do nich Falkowicz.
W: Daj mi kwadrans i jedziemy.
A: Chodźmy na dół.
W: Agata, a pożyczysz kosmetyczkę, bo mi spłonęła.
A: Jasne, weź sobie z mojego pokoju. Tylko nie waż się tykać lokówki.
W: Czemu?
A: Bo tym razem możesz nie mieć takiego szczęścia i ci te rude kudły spłoną. A nawet jak nie to ja nie mam ochoty na powtórkę, a tu i tak będzie grzyb i pleśń na ścianach.
W: Wymyślimy coś.
A: A wiesz co się wymyśla w takiej sytuacji? Zdziera kafelki, psika kilka razy całą łazienkę jakimiś płynami i kładzie płytki od nowa i niestety najczęściej stare się już nie nadają. Ty wiesz ile to by nas kosztowało? Raz miałam zalaną całą łazienkę, jeszcze jak mieszkałam z rodzicami i wydali na to wszystko 17000. Nie wiem jak ty, ale ale ja mam na koncie 2600, a nie ma jeszcze połowy miesiąca. Jak ktoś tu zauważy grzyb to zamkną nam hotel do czasu aż coś z tym zrobimy. I obie niestety będziemy chyba mieszkać w lekarskim.
W: Cholera, to wszystko przez Krajewskiego. - Falkowicz zaczął się śmiać. - No co się śmiejesz. Gdyby w sylwestra nie gasił fajerwerków to by tu były gaśnice.
F: To ja czekam w salonie.
Po 10 minutach Wiktoria poszła do kuchni.
W: Agata!
A: Jeżeli podpaliłaś kuchnie, to ja se strzelam kulką w łeb!
W: Tu nie ma nic do jedzenia! W lodówce sam alkohol, a w szafkach chipsy i popcorn. Ja zaraz z głodu umrę! Masz coś w pokoju?!
A: Mydło, chusteczki i żel pod prysznic!
W: Coś do jedzenia!
A: Ja jedzenie trzymam w kuchni!
W: Tylko, że Krajewski je wywala! Gorszego współlokatora chyba na ziemi nie ma!
Wiki weszła do salonu.
A: Z kąt on się tu w ogóle wziął? Z tego co kojarzę to przyszedł tu pewnego dnia, powiedział, że się wprowadza i zaczął pracować w szpitalu. Jakim cudem on dostał tą robotę. Przecież wtedy było aż za dużo chirurgów.
W: Tak, ale wtedy kto inny był ordynatorem.
A: A co to zmienia?
W: Oj nawet nie wiesz jak wiele. - Spojrzała na Andrzeja. - I miejmy nadzieję, że w najbliższej przyszłości się dowiesz. - Podkreśliła.
F: Byłaś głodna? Jedziemy? Ja mam i jedzenie i alkohol.
W: Tak.
A: Dzięki, że się tak o mnie martwisz, Wiki. Prawdziwa przyjaciółka z ciebie.
W: Zamów sobie coś, albo idź na zakupy
A: Nie doszło mi do głowy. Kiedy wrócisz?
W: Jak przejrzę te papiery.
A: Czyli?
W: Nie wiem mamo. Ale posprzątałam już swój pokój i odrobiłam pracę domową.
A: To wspaniale córciu. Ale z tego co wiem nie posprzątałaś swojego pokoju.
W: Nieważne.
A: Tylko nie mów nikomu, że u nas najprawdopodobniej jest grzyb w ścianach, a ja załagodzę to jakoś z Jakubkiem.
W: Kretynką nie jestem, a teraz wybacz, ale zaraz zemdleję z głodu.
A: Pa.
W: Pa.
Nie wiem czy to był dobry pomysł z tym pożarem i to w taki dziwny sposób, ale coś mi takiego wpadło do głowy. Krótka część, ale za to szybko. Jak wam się podoba?
W: Co jest? Pali się?
A: Gorzej.
W: Co? Bomba czy gangsterzy?
A: Jest 10.00, a pod hotel właśnie podjechało białe BMW.
W: O cholera! - Usłyszały dzwonek do drzwi. - Zajmij go czymś, zagadaj, zaparz kawki, wymyśl coś.
A: Ok, a ty się ogarnij w trybie przyspieszonym.
W: Jasne. - Agata zaczęła grzebać w szafie Wiktorii. - Idź otworzyć, kretynko!
A: Za tą kretynkę zaraz go do ciebie zaproszę.
W: Weź tam idź. Jakby się pojawił Przemek, to krzycz.
A: Ok.
Agata poszła otworzyć drzwi, a Wiktoria pobiegła do łazienki.
A: Dzień dobry, profesorze. Ładną dziś mamy pogodę... - <Nie no Woźnicka, gorszego pomysłu nie mogłaś mieć. Było spytać o coś z chirurgii, to by się zeszło z wykładem>
F: Pogodę? Pada deszcz.
A: Nawet w deszczu można dostrzec coś pięknego. - Próbowała wybrnąć internistka <To jest jakaś porażka. Robię z siebie idiotkę, bo ona zapomniała nastawić budzika.>
F: Mogłaby pani poprosić Wiktorię?
A: Wiktoria..., jakby to powiedzieć... jest chwilowo niedostępna. Może pan wejdzie? Zaparzę kawy.
F: Dobrze. - Odpowiedział zdziwionym i nie pewnym tonem.
A: Proszę usiąść. - Wskazała na kanapę. - Jakiej kawy się pan napije?
F: Wszystko jedno.
W: AAAGAAATAAA ! ! ! - wrzask Wiktorii usłyszeli chyba na drugim końcu Polski. Internistka pobiegła do łazienki, skąd dobiegał krzyk. Otworzyła drzwi.
A: Co się... - Urwała widząc na podłodze paląca się prostownicę, ręcznik, kosmetyczkę i klapki. - Co ty żeś zrobiła?!
W: Nic! Wymyśl coś!
A: Dawaj prysznic! - Dziewczyny odkręciły wodę i próbowały zgasić ogień.
A: Co ty żeś zrobiła?! Ja z siebie robię idiotkę, a ty w tym czasie podpalasz dom! Prostownicy ci się zachciało!
W: Moja wina, że jak mi prostownica spadła na podłogę to się zaczęła palić?!
A: Ciesz się, że ci ten rudy łeb nie spłonął.
W: Dobra, chyba już się nie pali, ale mamy tu wody do kostek.
A: Cholera.
W: Idź wymyśleć coś Falkowiczowi.
A: Zaraz wracam.
W: Ok.
Agata poszła do salonu.
F: Mogę wiedzieć co się stało?
A: Jakby to powiedzieć... był mały pożar, ale wszystko już opanowane.
F: Pożar?
A: Wiktorii prostownica z płonęła. I ręcznik. I kosmetyczka. No i klapki. - Pojedyńczo dodawała kolejne informacje.
F: Jej się nic nie stało?
A: Nie, nie. Ja pójdę jej pomóc, bo mamy zalaną całą łazienkę.
B: Agata! - Usłyszeli krzyki wściekłego Borysa z drugiej łazienki, poniżej ich. - Woda się leje od was do nas!
A: Cholera jasna. Co się robi w takiej sytuacji? - Spytała Falkowicza.
F: Sprząta u siebie i nie martwi innymi.
A: Wiktoria, jak ci idzie?!
W: Kiepsko! Jak ja mam to sprzątnąć?! Tu jest wody do kostek i podpływa pod twój pokój!
A: Jest przeciek do łazienki chłopaków! Jak ty to sprzątasz?!
W: Butelką od płynu!
A: Co?!
W: A czym?! Ręcznikiem papierowym?!
A: Nie wiem! Idę do ciebie!
W: Weź jakieś puste butelki!
A: Ok!
F: Pomóc wam?
A: Nie, nie trzeba. Niech pan... Nie wiem do cholery, robi co chce, nie mam czasu.
W: Agata, co z tobą!
A: Idę!
Woźnicka pobiegła do koleżanki z butelkami.
W: Nie no ja się załamuję. My tego same nie sprzątniemy.
A: Falkowicz chciał nam pomóc.
W: Starczy, że my jesteśmy całe mokre. Co mu powiedziałaś.
A: Prawdę. Nie mam czasu na zmyślanie kłamstw, a improwizacja mi nie wychodzi, bo już wypaliłam z ładną pogodą, a leje deszcz.
W: Kretynka.
A: Moja wina, że budzika nie umiesz nastawić.
B: Dziewczyny, co wy żeście tam zrobiły?! Woda nam się leje z sufitu w łazience?! - Wrzeszczał wściekły Borys.
A: Był mały pożar!
B: Ale ja widzę wodę, a nie ogień!
W: Musiałyśmy to jakoś zgasić!
B: Co wy kretynki?! Przecież na korytarzu stoi gaśnica!
W: Już dawno nie stoi!
B: Co?!
A: Adam gasił fajerwerki w sylwestra!
B: To teraz posprzątajcie nam łazienkę!
A: Wam?! My tu mamy wody do kostek!
Po pół godziny dziewczyny kończyły sprzątać łazienkę, gdy przyszedł do nich Falkowicz.
W: Daj mi kwadrans i jedziemy.
A: Chodźmy na dół.
W: Agata, a pożyczysz kosmetyczkę, bo mi spłonęła.
A: Jasne, weź sobie z mojego pokoju. Tylko nie waż się tykać lokówki.
W: Czemu?
A: Bo tym razem możesz nie mieć takiego szczęścia i ci te rude kudły spłoną. A nawet jak nie to ja nie mam ochoty na powtórkę, a tu i tak będzie grzyb i pleśń na ścianach.
W: Wymyślimy coś.
A: A wiesz co się wymyśla w takiej sytuacji? Zdziera kafelki, psika kilka razy całą łazienkę jakimiś płynami i kładzie płytki od nowa i niestety najczęściej stare się już nie nadają. Ty wiesz ile to by nas kosztowało? Raz miałam zalaną całą łazienkę, jeszcze jak mieszkałam z rodzicami i wydali na to wszystko 17000. Nie wiem jak ty, ale ale ja mam na koncie 2600, a nie ma jeszcze połowy miesiąca. Jak ktoś tu zauważy grzyb to zamkną nam hotel do czasu aż coś z tym zrobimy. I obie niestety będziemy chyba mieszkać w lekarskim.
W: Cholera, to wszystko przez Krajewskiego. - Falkowicz zaczął się śmiać. - No co się śmiejesz. Gdyby w sylwestra nie gasił fajerwerków to by tu były gaśnice.
F: To ja czekam w salonie.
Po 10 minutach Wiktoria poszła do kuchni.
W: Agata!
A: Jeżeli podpaliłaś kuchnie, to ja se strzelam kulką w łeb!
W: Tu nie ma nic do jedzenia! W lodówce sam alkohol, a w szafkach chipsy i popcorn. Ja zaraz z głodu umrę! Masz coś w pokoju?!
A: Mydło, chusteczki i żel pod prysznic!
W: Coś do jedzenia!
A: Ja jedzenie trzymam w kuchni!
W: Tylko, że Krajewski je wywala! Gorszego współlokatora chyba na ziemi nie ma!
Wiki weszła do salonu.
A: Z kąt on się tu w ogóle wziął? Z tego co kojarzę to przyszedł tu pewnego dnia, powiedział, że się wprowadza i zaczął pracować w szpitalu. Jakim cudem on dostał tą robotę. Przecież wtedy było aż za dużo chirurgów.
W: Tak, ale wtedy kto inny był ordynatorem.
A: A co to zmienia?
W: Oj nawet nie wiesz jak wiele. - Spojrzała na Andrzeja. - I miejmy nadzieję, że w najbliższej przyszłości się dowiesz. - Podkreśliła.
F: Byłaś głodna? Jedziemy? Ja mam i jedzenie i alkohol.
W: Tak.
A: Dzięki, że się tak o mnie martwisz, Wiki. Prawdziwa przyjaciółka z ciebie.
W: Zamów sobie coś, albo idź na zakupy
A: Nie doszło mi do głowy. Kiedy wrócisz?
W: Jak przejrzę te papiery.
A: Czyli?
W: Nie wiem mamo. Ale posprzątałam już swój pokój i odrobiłam pracę domową.
A: To wspaniale córciu. Ale z tego co wiem nie posprzątałaś swojego pokoju.
W: Nieważne.
A: Tylko nie mów nikomu, że u nas najprawdopodobniej jest grzyb w ścianach, a ja załagodzę to jakoś z Jakubkiem.
W: Kretynką nie jestem, a teraz wybacz, ale zaraz zemdleję z głodu.
A: Pa.
W: Pa.
Nie wiem czy to był dobry pomysł z tym pożarem i to w taki dziwny sposób, ale coś mi takiego wpadło do głowy. Krótka część, ale za to szybko. Jak wam się podoba?
sobota, 11 stycznia 2014
Część 13
Wiki poszła do swojego pokoju i zadzwoniła do Adama.
W: Cześć. Gdzie jesteś?
A: Przed chwilą minąłem Warszawę. Za 20 minut będę. Nie wiesz gdzie znajdę Falkowicza?
W: Właśnie wyszedł z hotelu. Nie mam pojęcia, gdzie on będzie.
A: Zadzwonię do niego. Ej, ale Wiki z tymi uczuciami to ja mówiłem na serio.
W: Zamknij się, kretynie.
A: A jakie są twoje uczucia?
W: Skup się na drodze, bo nie chce mieć cię dziś na stole.
A: Stół? Ciekawa propozycja.
W: Skończ.
A: Ja zawsze kończę.
W: Zamknij się. Od wkurzania mnie z takim podtekstem jest twój - chciała powiedzieć ,,brat'' ale w ostatniej chwili się zreflektowała i dokończyła - szef.
A: Widzę, że wasza znajomość się rozwija.
W: Tak, zdecydowanie tak. A i przy okazji Adasiu, od jutra najprawdopodobniej będę razem z tobą pracować nad tymi lekami.
A: CO? - Tylko tyle udało mu się z siebie wydusić.
W: Powiedz mi, ten lek na serio rozpuszcza guzy nowotworowe?
A: Ale z kąt ty o tym wiesz?!
W: Z samego źródła.
A: Nie wieżę.
W: To uwierz. Falkowicz mówił coś, że będziesz jeszcze częściej wyjeżdżał do Szwajcarii.
A: Co? Przecież ja i tak kursuję wte i we fte. On miał zatrudnić kogoś zaufanego do jeżdżenia w kółko, a ja bym więcej siedział nad tym w Polsce.
W: No widzisz, to chyba ty będziesz tym zaufanym kurierem.
A: Nie, chyba coś ci się pomyliło.
W: Spotkasz się z nim to się dowiesz.
A: Kanalia bez serca.
W: Oj przestań Adasiu. Nie taka bez serca. Zaproponował mi udział w zbawianiu świata i dodatkowe 4000zł miesięcznie.
A: 4000zł miesięcznie?! Ja dostaję 3000zł.
W: Wiesz, kurier zarabia mniej niż lekarz.
A: Nie no, ja go zabiję.
W: Chyba raczej on ciebie.
A: Weź zadzwoń do niego i się czegoś dowiedz. Ja jadę do niego do domu.
W: Sama chciałabym się więcej dowiedzieć. Ej, a tych papierów jest na serio cały pokój?
A: Może ci jeszcze powiedział jakie są hasła do tego pokoju i kody alarmowe domu.
W: Tego jeszcze nie. No nic, zadzwonię do niego. Pa, Adasiu.
A: Pa.
Wiktoria zadzwoniła do Falkowicza.
F: Dobry wieczór, kochanie.
W: Czy tobie coś odbiło? Kochanie?
F: Po prostu miałem ochotę tak do ciebie powiedzieć.
W: Jesteś pod wpływem alkoholu?
F: Nie.
W: Narkotyków?
F: Nie.
W: A środków pscyho-aktywnych?
F: Jestem tylko pod wpływem twojego czaru i uroku.
W: Jesteś pijany. - Stwierdziła.
F: Mówię ci, że nie jestem.
W: Abazja, to?
F: Objaw chorobowy polegający na zaburzeniach chodzenia, często połączony z zaburzeniami stania. Jako zespół astazja. Jest objawem nerwicy psychicznej, uszkodzenia móżdżku, bądź okolicy czołowej mózgu. - Odpowiedział rozśmieszony jej pytaniem.
W: Który dzisiaj?
F: 11 stycznia.
W: Acefalia, to? - nie dawała za wygraną.
F: Bezgłowie, uniemożliwiające życie pozamaciczne. Dasz już spokój?
W: A dokładniej?
F: Nie jestem ginekologiem, chociaż dla ciebie mogę zostać.
W: To świetnie, ale ja dzwonię w innej sprawie.
F: Słucham, pani doktor.
W: Dlaczego przez moją pracę Adam ma zostać kurierem?
F: Dobrze wiesz, że on już dawno powinien wylecieć.
W: I dlaczego ma tysiąc mniej niż ja mam mieć?
F: To tylko z troski o niego. Mnie ten tysiąc nie zbawia, a Adam im mniej dostanie tym mniej przepije.
W: Ale ty się o niego martwisz.
F: Martwię, martwię.
W: Tylko, że na ten swój pokręcony sposób.
F: Nie taki pokręcony.
W: Dobra, jesteś w domu?
F: Z chęcią zapraszam na nocowanie.
W: Za kwadrans będziesz mieć wściekłego Krajewskiego.
F: Nasłałaś na mnie Krajewskiego?
W: Przecież miał się odmeldować.
F: Dobra, jakoś dam radę. Pokrzyczy trochę, pogrozi, wyładuje energię na lampce, dostanie szklankę whisky i się uspokoi.
W: Wyładuje energię na lampce?
F: Tak, jest taka jedna, którą prawie zawsze tłucze jak tu jest.
W: Dajesz mu niszczyć lampkę? I poza tym jak ją tłucze, to jak może się na niej wyładować następnym razem?
F: Sam mu ją kiedyś podsunąłem. To jest jedyna sztanca w moim domu. Lampka z Ikei, mam w piwnicy kilka na zapas.
W: Ty idiociejesz.
F: Ale po co ma mi niszczyć meble, albo mam się z nim szarpać? Rozładuje energię i jeszcze ma satysfakcję, że bardzo trudno jest mi potem z prowadzić taką samą.
W: Jeszcze mu anegdotę opowiedz o tym jaka ta lampka jest dla ciebie ważna. Czy ty czerpiesz jakąś przyjemność z robienia z ludzi idiotów?
F: Bez przesady. Do zobaczenia jutro. Ktoś się tu dobija. Pewnie Adam, a ja muszę jeszcze zdążyć postawić lampkę zanim z wściekłości wyważy drzwi.
W: On zwariował. - powiedziała śmiejąc się do sama do siebie.
Falkowicz poszedł otworzyć drzwi. Zobaczył tam wściekłego Przemka.Wpuścił go do środka.
F: Dobry wieczór, doktorze.
P: Jak możesz! Ty nie masz żadnych granic! Zostaw Wiktorię w spokoju! Ta głupia dziewczyna uwierzyła w twoją szczerość! Daj jej spokój! Spróbuj chociaż jednej osobie na świecie nie z pieprzyć życia! - Zapała ciągnął swoje wrzaski. Falkowicz zobaczył podjeżdżające auto Adama. Stał i nic nie mówił. Do jego domu wpadł wściekły Krajewski.
A: Ja rozumiem, że chcesz zaciągnąć do łóżka Wiktorię, ale to nie znaczy, że ja mam przez to robić za kuriera! Nie jestem chłopcem na posyłki! - Dwóch chłopaków krzyczało na profesora, gdy pod dom podjechała taksówka. Kinga weszła do domu i nie zważając na lekarzy zaczęła swoje wyznania.
K: Kochanie, ja wiem, że ty tak naprawdę kochasz tylko mnie. Wybaczam ci takie zachowanie do Wiktorii, ale proszę cię, żeby więcej to nie miało miejsca. Wiesz jak ja się czułam...
Falkowicz zaczął się śmiać patrząc na dwójkę cały czas wrzeszczących na niego lekarzy i wciąż tworzącą wyznania blond laborantkę.
F: Dobrze a więc może po kolei. Panie Przemku, może pan być spokojny o Wiktorię. - Otworzył przed nim drzwi. - Życzę spokojnej nocy.
P: Morderca. - Powiedział wychodzą z willi i trzaskając drzwiami.
Kinga podeszła do Andrzeja.
K: Kocham cię.
F: Nie kocham cię.
K: Ale...
F: Wyjdź. - Zapłakana laborantka wybiegła z domu.
F: A ciebie Adamie zapraszam do salonu.
Krajewski wszedł do salonu i usiadł na kanapie. Andrzej stanął kilka metrów od niego.
F: Słucham cię.
A: Jak ty możesz coś takiego robić?!
F: O co ci chodzi, Adamie.
A: O co?! Jak to o co?! Nie dość, że Wiktoria ma więcej zarabiać, to jeszcze ze mnie chcesz zrobić kuriera!
F: Nie znalazłem nikogo odpowiedniego do wożenia próbek, a Wiktoria nie ma samochodu.
A: Przyznaj się, że po prostu chcesz nią siedzieć całymi godzinami.
F: Wiktoria nie ma samochodu i w życiu nie zgodzi się jechać szybciej niż 130km/h jako pasażer, to jako kierowca tym bardziej.
A: Ale dlaczego ja mam zarabiać mnij niż ona!?
F: To tylko dla twojego dobra. Im mnie zarobisz, tym mniej przepijesz.
A: Ty robisz ze mnie pijaka!? Ty!? - Adam wziął stojącą na komodzie lampkę i rzucił nią w profesora.
F: Teraz przesadziłeś. Jutro rano jedziesz na Ukrainę, pakujesz nasze rzeczy i przywozisz tu.
A: Że co!?
F: Że to. Ja muszę jechać to zszyć.- Pokazał Adamowi krwawiącą rękę. - Won z tond! - Wrzasnął.
A: Życzę powodzenia. Dr. Rudnicka i Dr Zapała właśnie zaczynają dyżur. - Krzyknął opuszczając posesję profesora.
Falkowicz obejrzał swoją rękę. Były w niej kawałki szkła. Wiedział, że musi pojechać do szpitala, ale był świadomy, że na Ninę, Przemka czy Adama nie może teraz liczyć, a sam tego nie zaopatrzy. Zadzwonił do Wiktorii.
W: Jak poszła konfrontacja z Adamem?
F: Mam rękę do szycia i wyjmowania szkła.
W: To jedź do szpitala.
F: Tylko, że dzisiaj dyżur ma Dr. Rudnicka i pan Przemek.
W: Za kwadrans będę na izbie.
F: Dziękuję.
W: Ta, ta.
Wiktoria szybko się zebrała i wyszła z hotelu. Dochodziła do szpitala, gdy zobaczyła podjeżdżające białe BMW.
W: Cześć. Pokaż to. - Wzięła jego rękę. - No będzie z tym trochę roboty. Masz kilka szkieł do wyjęcia. Nie mogłeś kupić plastikowej lampki?
F: Nie przewidywałem, że trafi we mnie. Najczęściej rzucał w ścianę.
Poszli na izbę. Przemek na ich widok wyszedł z pomieszczenia.
N: Mówią, że dobro wraca - Spojrzała na jego rękę. - potrójnie.
W: Siedź cicho.
N: Słyszałam, że Wiktoria już raz cię szyła w ramach swoich usług.
W: Usługi to chyba ty świadczysz, z tego co wiem.
N: Dawno i nieprawda.
W: Nie prawda? Ja mam inne zdanie.
F: Ja mogę poświadczyć, że dawno i prawda.
N: Babiarz i karierowicz. Oszust i krętacz.
F: Dawno i nieprawda.
N: Dawno i prawda.
F: No właśnie, dawno.
N: Nie spodziewałam się tego po tobie Wiktoria.
W: Ale czego?
N: No tego!
W: Tego, że będę wykonywała szycie pacjenta po godzinach pracy? Ja to przewidywałam idąc na medycynę.
Wściekła Nina wyszła z izby. Wiktoria skończyła szycia i poszła do domu. Zobaczyła Agatę siedzącą w salonie i oglądającą jakiś film.
A: Gdzie byłaś?
W: Szyłam Falkowicza.
A: Co?
W: Adam rzucił w niego lampką.
A: Co?
W: A ty się zacięłaś?
A: Nie no, ale dlaczego?
W: Dowiedział się, że on będzie robił za kuriera między Polską, a Szwajcarią i że ma jechać na Ukrainę po nasz rzeczy.
A: Falkowicz karze mu jechać na Ukrainę po wasze rzeczy? I tak w ogóle to przecież mieliście tam chyba kogoś operować.
W: Dzwonili z Ukrainy. Pacjentka umarła.
A: Yhm.
W: A co u ciebie i dr. Rogalskiego?
A: Wszystko wyśmienicie. Co jutro robisz?
W: Zapomniałaś? O 10.00 przyjeżdża po mnie Falkowicz i mam do przejrzenia pokój dokumentów.
A: No to na pewno zejdzie ci się dzień i noc.
W: Woźnicka!
A: Nie wybuchaj.
W: Idę spać. Jutro mam ciężki dzień.
A: I pracowitą noc.
W: Idiotka.
A: Idź ty lepiej spać, bo zawiedziesz pana profesora.
W: Tak, to jest genialny pomysł.
Wiktoria poszła do siebie i zaczęła myśleć nad swoim życiem. Wcześniej nad zrobieniem doktoratu, ale teraz jeżeli podejmie się tech badań, to nie ma nawet takiej opcji. Doktorat poczeka - pomyślała.
W: Cześć. Gdzie jesteś?
A: Przed chwilą minąłem Warszawę. Za 20 minut będę. Nie wiesz gdzie znajdę Falkowicza?
W: Właśnie wyszedł z hotelu. Nie mam pojęcia, gdzie on będzie.
A: Zadzwonię do niego. Ej, ale Wiki z tymi uczuciami to ja mówiłem na serio.
W: Zamknij się, kretynie.
A: A jakie są twoje uczucia?
W: Skup się na drodze, bo nie chce mieć cię dziś na stole.
A: Stół? Ciekawa propozycja.
W: Skończ.
A: Ja zawsze kończę.
W: Zamknij się. Od wkurzania mnie z takim podtekstem jest twój - chciała powiedzieć ,,brat'' ale w ostatniej chwili się zreflektowała i dokończyła - szef.
A: Widzę, że wasza znajomość się rozwija.
W: Tak, zdecydowanie tak. A i przy okazji Adasiu, od jutra najprawdopodobniej będę razem z tobą pracować nad tymi lekami.
A: CO? - Tylko tyle udało mu się z siebie wydusić.
W: Powiedz mi, ten lek na serio rozpuszcza guzy nowotworowe?
A: Ale z kąt ty o tym wiesz?!
W: Z samego źródła.
A: Nie wieżę.
W: To uwierz. Falkowicz mówił coś, że będziesz jeszcze częściej wyjeżdżał do Szwajcarii.
A: Co? Przecież ja i tak kursuję wte i we fte. On miał zatrudnić kogoś zaufanego do jeżdżenia w kółko, a ja bym więcej siedział nad tym w Polsce.
W: No widzisz, to chyba ty będziesz tym zaufanym kurierem.
A: Nie, chyba coś ci się pomyliło.
W: Spotkasz się z nim to się dowiesz.
A: Kanalia bez serca.
W: Oj przestań Adasiu. Nie taka bez serca. Zaproponował mi udział w zbawianiu świata i dodatkowe 4000zł miesięcznie.
A: 4000zł miesięcznie?! Ja dostaję 3000zł.
W: Wiesz, kurier zarabia mniej niż lekarz.
A: Nie no, ja go zabiję.
W: Chyba raczej on ciebie.
A: Weź zadzwoń do niego i się czegoś dowiedz. Ja jadę do niego do domu.
W: Sama chciałabym się więcej dowiedzieć. Ej, a tych papierów jest na serio cały pokój?
A: Może ci jeszcze powiedział jakie są hasła do tego pokoju i kody alarmowe domu.
W: Tego jeszcze nie. No nic, zadzwonię do niego. Pa, Adasiu.
A: Pa.
Wiktoria zadzwoniła do Falkowicza.
F: Dobry wieczór, kochanie.
W: Czy tobie coś odbiło? Kochanie?
F: Po prostu miałem ochotę tak do ciebie powiedzieć.
W: Jesteś pod wpływem alkoholu?
F: Nie.
W: Narkotyków?
F: Nie.
W: A środków pscyho-aktywnych?
F: Jestem tylko pod wpływem twojego czaru i uroku.
W: Jesteś pijany. - Stwierdziła.
F: Mówię ci, że nie jestem.
W: Abazja, to?
F: Objaw chorobowy polegający na zaburzeniach chodzenia, często połączony z zaburzeniami stania. Jako zespół astazja. Jest objawem nerwicy psychicznej, uszkodzenia móżdżku, bądź okolicy czołowej mózgu. - Odpowiedział rozśmieszony jej pytaniem.
W: Który dzisiaj?
F: 11 stycznia.
W: Acefalia, to? - nie dawała za wygraną.
F: Bezgłowie, uniemożliwiające życie pozamaciczne. Dasz już spokój?
W: A dokładniej?
F: Nie jestem ginekologiem, chociaż dla ciebie mogę zostać.
W: To świetnie, ale ja dzwonię w innej sprawie.
F: Słucham, pani doktor.
W: Dlaczego przez moją pracę Adam ma zostać kurierem?
F: Dobrze wiesz, że on już dawno powinien wylecieć.
W: I dlaczego ma tysiąc mniej niż ja mam mieć?
F: To tylko z troski o niego. Mnie ten tysiąc nie zbawia, a Adam im mniej dostanie tym mniej przepije.
W: Ale ty się o niego martwisz.
F: Martwię, martwię.
W: Tylko, że na ten swój pokręcony sposób.
F: Nie taki pokręcony.
W: Dobra, jesteś w domu?
F: Z chęcią zapraszam na nocowanie.
W: Za kwadrans będziesz mieć wściekłego Krajewskiego.
F: Nasłałaś na mnie Krajewskiego?
W: Przecież miał się odmeldować.
F: Dobra, jakoś dam radę. Pokrzyczy trochę, pogrozi, wyładuje energię na lampce, dostanie szklankę whisky i się uspokoi.
W: Wyładuje energię na lampce?
F: Tak, jest taka jedna, którą prawie zawsze tłucze jak tu jest.
W: Dajesz mu niszczyć lampkę? I poza tym jak ją tłucze, to jak może się na niej wyładować następnym razem?
F: Sam mu ją kiedyś podsunąłem. To jest jedyna sztanca w moim domu. Lampka z Ikei, mam w piwnicy kilka na zapas.
W: Ty idiociejesz.
F: Ale po co ma mi niszczyć meble, albo mam się z nim szarpać? Rozładuje energię i jeszcze ma satysfakcję, że bardzo trudno jest mi potem z prowadzić taką samą.
W: Jeszcze mu anegdotę opowiedz o tym jaka ta lampka jest dla ciebie ważna. Czy ty czerpiesz jakąś przyjemność z robienia z ludzi idiotów?
F: Bez przesady. Do zobaczenia jutro. Ktoś się tu dobija. Pewnie Adam, a ja muszę jeszcze zdążyć postawić lampkę zanim z wściekłości wyważy drzwi.
W: On zwariował. - powiedziała śmiejąc się do sama do siebie.
Falkowicz poszedł otworzyć drzwi. Zobaczył tam wściekłego Przemka.Wpuścił go do środka.
F: Dobry wieczór, doktorze.
P: Jak możesz! Ty nie masz żadnych granic! Zostaw Wiktorię w spokoju! Ta głupia dziewczyna uwierzyła w twoją szczerość! Daj jej spokój! Spróbuj chociaż jednej osobie na świecie nie z pieprzyć życia! - Zapała ciągnął swoje wrzaski. Falkowicz zobaczył podjeżdżające auto Adama. Stał i nic nie mówił. Do jego domu wpadł wściekły Krajewski.
A: Ja rozumiem, że chcesz zaciągnąć do łóżka Wiktorię, ale to nie znaczy, że ja mam przez to robić za kuriera! Nie jestem chłopcem na posyłki! - Dwóch chłopaków krzyczało na profesora, gdy pod dom podjechała taksówka. Kinga weszła do domu i nie zważając na lekarzy zaczęła swoje wyznania.
K: Kochanie, ja wiem, że ty tak naprawdę kochasz tylko mnie. Wybaczam ci takie zachowanie do Wiktorii, ale proszę cię, żeby więcej to nie miało miejsca. Wiesz jak ja się czułam...
Falkowicz zaczął się śmiać patrząc na dwójkę cały czas wrzeszczących na niego lekarzy i wciąż tworzącą wyznania blond laborantkę.
F: Dobrze a więc może po kolei. Panie Przemku, może pan być spokojny o Wiktorię. - Otworzył przed nim drzwi. - Życzę spokojnej nocy.
P: Morderca. - Powiedział wychodzą z willi i trzaskając drzwiami.
Kinga podeszła do Andrzeja.
K: Kocham cię.
F: Nie kocham cię.
K: Ale...
F: Wyjdź. - Zapłakana laborantka wybiegła z domu.
F: A ciebie Adamie zapraszam do salonu.
Krajewski wszedł do salonu i usiadł na kanapie. Andrzej stanął kilka metrów od niego.
F: Słucham cię.
A: Jak ty możesz coś takiego robić?!
F: O co ci chodzi, Adamie.
A: O co?! Jak to o co?! Nie dość, że Wiktoria ma więcej zarabiać, to jeszcze ze mnie chcesz zrobić kuriera!
F: Nie znalazłem nikogo odpowiedniego do wożenia próbek, a Wiktoria nie ma samochodu.
A: Przyznaj się, że po prostu chcesz nią siedzieć całymi godzinami.
F: Wiktoria nie ma samochodu i w życiu nie zgodzi się jechać szybciej niż 130km/h jako pasażer, to jako kierowca tym bardziej.
A: Ale dlaczego ja mam zarabiać mnij niż ona!?
F: To tylko dla twojego dobra. Im mnie zarobisz, tym mniej przepijesz.
A: Ty robisz ze mnie pijaka!? Ty!? - Adam wziął stojącą na komodzie lampkę i rzucił nią w profesora.
F: Teraz przesadziłeś. Jutro rano jedziesz na Ukrainę, pakujesz nasze rzeczy i przywozisz tu.
A: Że co!?
F: Że to. Ja muszę jechać to zszyć.- Pokazał Adamowi krwawiącą rękę. - Won z tond! - Wrzasnął.
A: Życzę powodzenia. Dr. Rudnicka i Dr Zapała właśnie zaczynają dyżur. - Krzyknął opuszczając posesję profesora.
Falkowicz obejrzał swoją rękę. Były w niej kawałki szkła. Wiedział, że musi pojechać do szpitala, ale był świadomy, że na Ninę, Przemka czy Adama nie może teraz liczyć, a sam tego nie zaopatrzy. Zadzwonił do Wiktorii.
W: Jak poszła konfrontacja z Adamem?
F: Mam rękę do szycia i wyjmowania szkła.
W: To jedź do szpitala.
F: Tylko, że dzisiaj dyżur ma Dr. Rudnicka i pan Przemek.
W: Za kwadrans będę na izbie.
F: Dziękuję.
W: Ta, ta.
Wiktoria szybko się zebrała i wyszła z hotelu. Dochodziła do szpitala, gdy zobaczyła podjeżdżające białe BMW.
W: Cześć. Pokaż to. - Wzięła jego rękę. - No będzie z tym trochę roboty. Masz kilka szkieł do wyjęcia. Nie mogłeś kupić plastikowej lampki?
F: Nie przewidywałem, że trafi we mnie. Najczęściej rzucał w ścianę.
Poszli na izbę. Przemek na ich widok wyszedł z pomieszczenia.
N: Mówią, że dobro wraca - Spojrzała na jego rękę. - potrójnie.
W: Siedź cicho.
N: Słyszałam, że Wiktoria już raz cię szyła w ramach swoich usług.
W: Usługi to chyba ty świadczysz, z tego co wiem.
N: Dawno i nieprawda.
W: Nie prawda? Ja mam inne zdanie.
F: Ja mogę poświadczyć, że dawno i prawda.
N: Babiarz i karierowicz. Oszust i krętacz.
F: Dawno i nieprawda.
N: Dawno i prawda.
F: No właśnie, dawno.
N: Nie spodziewałam się tego po tobie Wiktoria.
W: Ale czego?
N: No tego!
W: Tego, że będę wykonywała szycie pacjenta po godzinach pracy? Ja to przewidywałam idąc na medycynę.
Wściekła Nina wyszła z izby. Wiktoria skończyła szycia i poszła do domu. Zobaczyła Agatę siedzącą w salonie i oglądającą jakiś film.
A: Gdzie byłaś?
W: Szyłam Falkowicza.
A: Co?
W: Adam rzucił w niego lampką.
A: Co?
W: A ty się zacięłaś?
A: Nie no, ale dlaczego?
W: Dowiedział się, że on będzie robił za kuriera między Polską, a Szwajcarią i że ma jechać na Ukrainę po nasz rzeczy.
A: Falkowicz karze mu jechać na Ukrainę po wasze rzeczy? I tak w ogóle to przecież mieliście tam chyba kogoś operować.
W: Dzwonili z Ukrainy. Pacjentka umarła.
A: Yhm.
W: A co u ciebie i dr. Rogalskiego?
A: Wszystko wyśmienicie. Co jutro robisz?
W: Zapomniałaś? O 10.00 przyjeżdża po mnie Falkowicz i mam do przejrzenia pokój dokumentów.
A: No to na pewno zejdzie ci się dzień i noc.
W: Woźnicka!
A: Nie wybuchaj.
W: Idę spać. Jutro mam ciężki dzień.
A: I pracowitą noc.
W: Idiotka.
A: Idź ty lepiej spać, bo zawiedziesz pana profesora.
W: Tak, to jest genialny pomysł.
Wiktoria poszła do siebie i zaczęła myśleć nad swoim życiem. Wcześniej nad zrobieniem doktoratu, ale teraz jeżeli podejmie się tech badań, to nie ma nawet takiej opcji. Doktorat poczeka - pomyślała.
piątek, 10 stycznia 2014
Część 12
Wiktoria obudziła się o 11.00. Musiała odespać te wszystkie dni. Założyła koszulkę od Andrzeja i poszła do salonu. Była ciekawa reakcji Przemka na ten napis, chociaż wiedziała czego się może spodziewać. Przemek siedział na kanapie. Wiki usiadła na fotelu na przeciwko niego. Zapała zauważył jej koszulkę i szybko przeczytał napis: ,,Bratam się z diabłem. I co zrobisz?".
P: Zabiję go. - powiedział i wyszedł do swojego pokoju. Wiki usłyszała dzwonek do drzwi. Myślała, że to Agata, która tak naprawdę nie określiła kiedy wróci.
W: Agata, naucz się nosić klucze!
Otworzyła drzwi i nawet nie patrząc kto wchodzi, odwróciła się i odeszła.
F: Jeżeli będę zmieniać płeć, to rozważę takie imię, a kluczy nie posiadam.
W: To ty. Co chcesz?
F: Pan Przemek widział koszulkę?
W: Yhm.
F: Co zrobił?
W: Powiedział: ,,Zabiję go'' i poszedł do siebie.
W tym momencie na korytarz wyszedł Zapała.
P: Ja mam de-jawu, czy ten morderca znowu tu przylazł!?
F: Ja do pana z prezentem, a pan do mnie z kamieniem. Proszę bardzo. - Wyjął z papierowej torebki koszulkę i pokazał ją Przemkowi przodem, tak, że Zapała zobaczył napis. Przemek nic nie mówiąc wyszedł z hotelu. - Zostawię w salonie! - Krzyknął za nim Andrzej.
W: Nie było tak źle. Bałam się, że będę musiała dzwonić po policję.
F: Może pan Przemek zaczyna mi wybaczać.
W: W tym tempie, to ja tego nie dożyję.
F: Zobaczymy.
W: Dobra, przyszedłeś z czymś konkretnym, czy masz ochotę pogadać o pogodzie?
F: Oczywiście. Już się streszczam i nie zajmuję pani doktor dużo czasu. A więc konkretnie mam trzy sprawy. Po pierwsze, musimy ustalić, kiedy jedziemy na Ukrainę, bo pacjentka nie powinna za dużo czekać. Po drugie, czy przemyślałaś moją propozycję i po trzecie, czy miałaś kontakt z Adamem, bo powinien się dziś rano odmeldować, a go nie było.
W: A więc, po pierwsze na Ukrainę mogę jechać choćby za godzinę, po drugie przemyślałam i nadal chcę zobaczyć wszystkie dokumenty, zanim się ostatecznie zgodzę, po trzecie, w tak krótkim czasie, rzeczą wręcz nie możliwą jest w ogóle pojechać i wrócić do Szwajcarii, już nie mówiąc o załatwieni tam czegoś.
F: Adam ma szybki samochód, a załatwiać tam nic nie miał, tylko wejść do kliniki, dać do ręki profesorowi próbki tkanek, wsiąść do samochodu i wracać.
W: Zadzwonię do niego.
F: Dzwoniłem, nie odbiera.
W: Co sie dziwić, że nie odbiera, jak nawalił, to się boi.
Usłyszeli dzwoniący telefon Falkowicza.
W: Może Adam?
F: Profesor z Ukrainy.
W: Dobra, ja idę zadzwonić do Adama. Wiktoria poszła do swojego pokoju.
A: Cześć Wiki. Poznałem taka stażystkę i dalej się domyślasz. Błagam, wybroń mnie jakoś przed Falkowiczem, on mnie zabije. Dziś rano miałem się odmeldować.
W: Może ci go dam i sam się wybronisz?
A: Nie! Błagam, Wiki, on mnie powiesi.
W: Już, spoko, nie wchodź w depresję. Gdzie jesteś?
A: No w Szwajcarii.
W: To nie bądź idiotą, bo przed Falkowiczem się nie schowasz, tylko przyjeżdżaj czym prędzej, bo my musimy wracać na Ukrainę.
A: Ale Wiki, jak ja mu się wytłumaczę.
W: Tak jak mi. W końcu to facet, powinien cię zrozumieć. - Powiedziała śmiejąc się. Wyobrażała już sobie Adama tłumaczącego, że poznał jakąś laskę. - Zabić cię nie dam, bo bym musiała odbębniać twoją robotę.
A: Facet? Wiki, to jest kanalia, bez serca, którą nie obchodzą żadne wytłumaczenia.
W: Dobra, skończ, bo zaraz mu przekażę twoją opinię o nim. Wsiadaj w samochód i przyjeżdżaj.
A: Ale wytłumaczysz mu mnie jakoś? Bo on ciebie nie zabije, w ogóle to mi się wydaje, że ta kanalia żywi do ciebie jakieś uczucia.
W: Jeszcze jedno słowo, Adam, a pomogę mu cię zabijać.
A: Już, już. Jadę.
W: Brawo. Mądra decyzja. Pa.
A: Pa i dzięki.
W: Oj zobaczymy, czy będziesz mi potem tak dziękował.
A: Co?
W: Nieważne.
Wiki poszła do Falkowicza.
W: I co ciekawego na Ukrainie?
F: Pacjentka umarła.
W: Przez to, że jej nie operowaliśmy na czas? - Bardziej stwierdziła niż zapytała.
F: Nie. Miała oprócz tego guza mózgu. Umarłaby nam na stole. Kiedy jedziemy po nasze rzeczy?
W: Pojedź z Agatą, bo to nie są moje rzeczy.
F: Koleżanka ci zrobiła prezent.
W: I cieszę się z niego prawie tak bardzo jak Zapała z tej koszulki.
F: Wiktoria...
W: Już, już, ale na Ukrainę mi się nie chce jechać tylko po to, żeby zabrać jakieś ciuchy, w których i tak nie będę chodzić.
F: Dobra, jak tylko Adam wróci, to wyślę go na Ukrainę.
W: Chcesz kazać mu jechać na Ukrainę po nasze rzeczy?
F: Skoro ty nie chcesz jechać, mi się samemu nie chce, a ktoś to musi przywieźć, to czemu by nie. No właśnie, dodzwoniłaś się do niego?
W: Yhm.
F: I czegoś może się dowiedziałaś?
W: Adam poznał jakąś stażystkę, dalej się domyślasz. Teraz boi się wrócić, bo uważa, że go powiesisz i nie będziesz słuchał żadnych wyjaśnień. No i dorzucił coś jeszcze, że jesteś kanalią bez serca.
F: Do czego to doszło. Mój brat uważa mnie za kanalię bez serca. - Głośno myślał.
W: Przeprasza, twój kto?!
F: Nic, nie ważne.
W: Ja nie jestem głupia. Gadaj.
F: Wiktoria, to są stare czasy.
W: Czy ja mam wyciągać z ciebie po słowie, czy iść po psychologa, żeby usłyszeć jakąś w miarę sensowną i spójną wypowiedź? Adam jest twoim bratem?
F: Tak i proszę cię o dyskrecję.
W: Ale ty jesteś pewny?
F: Gdybym nie był pewny to nie trzymałbym pracownika, która jest prawie cały czas pijany i wiecznie są przez niego kłopoty.
W: Adam się już kilka razy zastanawiał czemu go jeszcze nie wywaliłeś.
F: I do jakiego wniosku doszedł?
W: Że jest nie zastąpiony i ma urok osobisty.
F: I taki skromny.
W: A może czas go uświadomić?
F: Nie wiem. On ma swoja rodzinę.
W: No właśnie, a prawdziwa rodzina?
F: Rodzice nie żyją. Oboje zginęli kilka dni po narodzinach Adama.
W: A ty?
F: Co ja?
W: A co z tobą? Przecież miałeś 11 lat.
F: Pani doktor patrzyła mi w metrykę?
W: Nie zbaczaj z tematu.
F: Wzięła mnie jakaś pijaczka. Podobno ciotka.
Wiktoria nie wiedziała co powiedzieć. Siedzieli chwilę w ciszy.
W: Powiesz Adamowi? Może po 30 latach powinien poznać prawdę.
F: Twoja córka poznała po 10 i jak to wyglądało?
W: Ale zobacz jak się skończyło.
F: Tylko, że Adam ma 30 lat i nie wiem czy tak szybko to zrozumie.
Usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi.
W: Błagam nie Zapała.
F: Zobaczymy.
Ktoś nie wchodząc do salonu poszedł w stronę schodów. Nagle usłyszeli krzyki Agaty.
Ag: Wiki, jesteś tu?! Pomóż mi z walizką!
W: Było nie brać tyle rzeczy na dwa dni!
Ag: Ale jak ją ściągałam po schodach w dół to była lżejsza! Pomożesz, czy mam rozpakowywać na dole i wnosić rzeczy po jedyńczo!? - Poszli do Agaty.
F: Może ja pomogę?
A: Dzień dobry, profesorze.
F: Dzień dobry. - Zabrał jej walizkę i wniósł po schodach, a Agata zaczęła wypytywać Wiktorię.
Ag: Ej, Wiki, tylko mi nie mów, że on tu nocował?
F: Niestety nie! - Usłyszały w odpowiedzi z góry.
W: A ty mi powiedz, Agatko, co tam u naszego specjalisty od serc?
A: Nie teraz, on ma za dobry słuch.
W: Czyli wy...
A: Cicho! - Trzepnęła koleżankę torebką.
W: A i wisisz mi mega przysługę, bo ten twój dyżur to była najgorsza noc w moim życiu.
A: Wcześniej mówiłaś, że najgorsza noc to wtedy co ten Janusz chciał cię...
W: Nie kończ Agata. Proszę cię, nie kończ. - Wiktorii na samo wspomnienie tego zaczęły spływać łzy.
Agata objęła przyjaciółkę.
A: Już, spokojnie, to było dawno, nic ci się już nie stanie. Spokojnie Wiki, on siedzi w więzieniu.
F: Co się stało, Wiktoria? - Spytał schodząc po schodach.
W: Nic. Nieważne. - Falkowicz spojrzał pytająco na Agatę.
A: Niech pan jej o tym nie przypomina. Chodź Wiki, zaparzymy kawę. No litości, Wiktoria, to było trzy lata temu, a facet siedzi w pierdlu i jeszcze trochę tam zostanie.
W: Wiem. Chcesz kawę? - Spytała Andrzeja.
F: Ale Wiktoria, o czym... - Agata spojrzała na niego wrogo i pokręciła głową z dezaprobatą. - No dobrze, zrób tą kawę.
W: Poczekaj w salonie. Chodź Agata.
A: Ok.
Dziewczyny weszły do kuchni i Wiki na dobre się rozpłakała.
A: Wiktoria, spróbuj o tym zapomnieć.
W: Jak mam zapomnieć o...
A: Spróbuj! Do cholery, Wiktoria! Minęły trzy lata! Zapomnij wreszcie! - Agata zaczęła krzyczeć na dziewczynę. Jej wrzaski usłyszał Falkowicz i wsłuchiwał się w ich kłótnię.
W: Jak mam zapomnieć o czymś takim!? Sama tydzień temu obudziłaś się z krzykiem, bo ci się przyśniło to porwanie i też minęło już dużo czasu! A on cię tylko porwał!
A: Zakneblował i groził bronią!
W: Ale nie próbował cię zgwałcić!
Obie dziewczyny wybuchły płaczem i się przytuliły. Do kuchni wszedł Falkowicz.
F: Wiktoria...
W: Co?
F: Wiktoria, bo to co ty powiedziałaś, że ciebie prawie...
W: Nie, daj spokój. I tak wiesz już za dużo o mnie.
F: A ja wciąż mam wrażenie, że za mało.
W: Daj spokój, proszę.
F: Ok. A wy się przed chwilą kłóciłyście?
W: No tak i co z tego?
F: Bo teraz się przytulacie.
W: I coś w tym dziwnego?
F: Minutę temu się kłóciłyście.
W: Ale teraz jest minutę później.
F: Ja nigdy nie zrozumiem kobiet.
A: Ale o co chodzi? My po prostu jak się pokłócimy, to omijamy etap nienawidzenia się, uprzykrzania sobie życia, głupich docinek i tego przepraszania. Po co nam to?
W: My od razu zapominamy o tym. A tak w ogóle, to co ty tu jeszcze robisz?
F: Chciałem z tobą porozmawiać, ale raczej nie tu. Mówiłaś, że chcesz przejrzeć dokumenty.
W: No bo chcę.
F: To musimy pojechać do mnie do domu.
W: Nie może przywieźć mi tu te kilka segregatorów?
F: Po pierwsze, tych dokumentów nie można zostawić nigdzie nawet na chwilę, a już na pewno tu, bo zaraz by się do tego dorwał pan Przemek. Po drugie, to powiedziałaś, że chcesz przejrzeć całą dokumentację.
W: No tak.
F: To szykuj się, że zostaniesz u mnie na kilka dni.
W: Słucham?!
F: Wszystkie dokumenty, to jest pokój papierów.
W: Pokój?!
F: Tak, myślałaś, że to jest kilka teczek?
W: Nie, ale nie sądziłam, że aż tyle. Agata, jak ja dzisiaj pracuję?
F: Nie pracujesz. Masz wolne jeszcze przez 4 dni.
W: Co?
F: Dostałaś wolne na czas operacji na Ukrainie.
W: A no tak, dobra to pojadę do ciebie, ale nie teraz. Może jutro?
F: Przyjadę po ciebie. O której?
W: Nie trzeba, zamówię taksówkę, tylko podaj mi adres.
F: Trzeba. To o której?
W: Ale...
F: 10.00 pasuje?
W: Ok.
F: Pewnie zostaniesz u mnie na noc.
W: Że przepraszam, co?
F: Przecież mówiłem, że tego jest bardzo dużo.
W: Zobaczymy.
F: Mogę cię prosić na sekundę?
W: Już. Moment Agata.
Wyszli z kuchni.
F: Jak dużo będzie wiedzieć pani Agata?
W: Tyle, żebym ja nie miała wyrzutów sumienia, a badania były bezpieczne. Poza tym, to Agata.
F: Wiem, że to Agata.
W: No właśnie, ona się dużo nie dowie, a to czego się dowie na pewno nie powie.
F: Liczę na ciebie.
W: Słucham?
F: Liczę na ciebie. - Powtórzył. - Te badania będą wymagały bardzo dużo czasu.
W: Wiem, ale mi do szczęścia wystarczy 4 godziny snu na dobę, muzyka podczas pracy i czas na zakupy z Woźnicką raz na tydzień.
F: Uwzględnię w twoim grafiku.
W: Jakim znowu grafiku?
F: Grafiku miesięcznej pracy. Nie jest taki skomplikowany. To jaką muzykę mam uwzględnić?
W: Muzyki nie musisz. Idę wyjaśnić to wszystko Woźnickiej.
F: To do jutra, pani doktor. - Odwrócił się w stronę drzwi, gdy próg hotelu rezydentów przekraczał Przemek.
P: Morderca i karierowicz. - Rzucił mijając Andrzeja i wszedł do swojego pokoju.
W: Nie było tak źle.
F: Nawet widzę minimalną poprawę.
W: Idź już.
F: Yhm, do zobaczenia.
W: Cześć.
Wiki poszła do kuchni pogadać z Agatą.
A: W co ty się dziewczyno znowu wpakowałaś.
W: Teraz jeszcze ci nie powiem, bo jeszcze się na 100% w to nie wpakowałam, ale od jutra najprawdopodobniej będę w tym siedzieć. Ty nic nie słyszałaś o żadnych badaniach, nic nie wiesz.
A: Ale ja póki co na serio nic nie wiem.
W: I dużo się nie dowiesz. Póki co mogę ci powiedzieć, że Falkowicz szykuje dla mnie grafik z uwzględnieniem 4 godzin snu na dobę i zakupów z tobą raz w tygodniu, a dokładniej będę wiedzieć jutro.
A: A powiesz mi później o co w tym wszystkim chodzi. Wiesz, że ja się nie wygadam.
W: Ja nie chcę cię na to narażać. Adama raz pobili, bo nic nie powiedział.
A: Wiktoria!
W: Co?
A: Jak pobili Adama, to równie dobrze mogą ciebie.
W: Spoko, na razie zapowiada się, że będę pracować 20 godzin na dobę, nie znajdą czasu, żeby mi coś zrobić.
A: Ale kto w ogóle?
W: Ktoś, kto chciał zawalić ten projekt. Teraz koniec tej rozmowy. Muszę się dowiedzieć co z Adamem.
A: Zrobili mu coś.
W: Dostał służbowy wyjazd. Przespał się z jakaś stażystką, a potem bał się wrócić, bo nie zdążyłby na czas.
A: Ale na czas czego?
W: Odmeldowania się Falkowiczowi.
A: Ty też teraz będziesz ciągle wyjeżdzać?
W: Po pierwsze, to nie mam nawet samochodu, a po drugie to nie. Adam musi teraz wyjeżdżać coraz częściej, a oni i tak nie dawali rady we dwoje.
A: Dobra, idę do pokoju. I Wiki, uważaj na siebie.
W: Oczywiście mamo.
A: To wcale nie jest śmieszne.
W; Jest, jest.
Bardzo dziękuję fawi, która komentuje każdą część. Trzymasz mnie przy tych opowiadaniach.
Jestem wdzięczna Majce G. i Bunce oraz wszystkim, którzy napisali jakiś komentarz.
P: Zabiję go. - powiedział i wyszedł do swojego pokoju. Wiki usłyszała dzwonek do drzwi. Myślała, że to Agata, która tak naprawdę nie określiła kiedy wróci.
W: Agata, naucz się nosić klucze!
Otworzyła drzwi i nawet nie patrząc kto wchodzi, odwróciła się i odeszła.
F: Jeżeli będę zmieniać płeć, to rozważę takie imię, a kluczy nie posiadam.
W: To ty. Co chcesz?
F: Pan Przemek widział koszulkę?
W: Yhm.
F: Co zrobił?
W: Powiedział: ,,Zabiję go'' i poszedł do siebie.
W tym momencie na korytarz wyszedł Zapała.
P: Ja mam de-jawu, czy ten morderca znowu tu przylazł!?
F: Ja do pana z prezentem, a pan do mnie z kamieniem. Proszę bardzo. - Wyjął z papierowej torebki koszulkę i pokazał ją Przemkowi przodem, tak, że Zapała zobaczył napis. Przemek nic nie mówiąc wyszedł z hotelu. - Zostawię w salonie! - Krzyknął za nim Andrzej.
W: Nie było tak źle. Bałam się, że będę musiała dzwonić po policję.
F: Może pan Przemek zaczyna mi wybaczać.
W: W tym tempie, to ja tego nie dożyję.
F: Zobaczymy.
W: Dobra, przyszedłeś z czymś konkretnym, czy masz ochotę pogadać o pogodzie?
F: Oczywiście. Już się streszczam i nie zajmuję pani doktor dużo czasu. A więc konkretnie mam trzy sprawy. Po pierwsze, musimy ustalić, kiedy jedziemy na Ukrainę, bo pacjentka nie powinna za dużo czekać. Po drugie, czy przemyślałaś moją propozycję i po trzecie, czy miałaś kontakt z Adamem, bo powinien się dziś rano odmeldować, a go nie było.
W: A więc, po pierwsze na Ukrainę mogę jechać choćby za godzinę, po drugie przemyślałam i nadal chcę zobaczyć wszystkie dokumenty, zanim się ostatecznie zgodzę, po trzecie, w tak krótkim czasie, rzeczą wręcz nie możliwą jest w ogóle pojechać i wrócić do Szwajcarii, już nie mówiąc o załatwieni tam czegoś.
F: Adam ma szybki samochód, a załatwiać tam nic nie miał, tylko wejść do kliniki, dać do ręki profesorowi próbki tkanek, wsiąść do samochodu i wracać.
W: Zadzwonię do niego.
F: Dzwoniłem, nie odbiera.
W: Co sie dziwić, że nie odbiera, jak nawalił, to się boi.
Usłyszeli dzwoniący telefon Falkowicza.
W: Może Adam?
F: Profesor z Ukrainy.
W: Dobra, ja idę zadzwonić do Adama. Wiktoria poszła do swojego pokoju.
A: Cześć Wiki. Poznałem taka stażystkę i dalej się domyślasz. Błagam, wybroń mnie jakoś przed Falkowiczem, on mnie zabije. Dziś rano miałem się odmeldować.
W: Może ci go dam i sam się wybronisz?
A: Nie! Błagam, Wiki, on mnie powiesi.
W: Już, spoko, nie wchodź w depresję. Gdzie jesteś?
A: No w Szwajcarii.
W: To nie bądź idiotą, bo przed Falkowiczem się nie schowasz, tylko przyjeżdżaj czym prędzej, bo my musimy wracać na Ukrainę.
A: Ale Wiki, jak ja mu się wytłumaczę.
W: Tak jak mi. W końcu to facet, powinien cię zrozumieć. - Powiedziała śmiejąc się. Wyobrażała już sobie Adama tłumaczącego, że poznał jakąś laskę. - Zabić cię nie dam, bo bym musiała odbębniać twoją robotę.
A: Facet? Wiki, to jest kanalia, bez serca, którą nie obchodzą żadne wytłumaczenia.
W: Dobra, skończ, bo zaraz mu przekażę twoją opinię o nim. Wsiadaj w samochód i przyjeżdżaj.
A: Ale wytłumaczysz mu mnie jakoś? Bo on ciebie nie zabije, w ogóle to mi się wydaje, że ta kanalia żywi do ciebie jakieś uczucia.
W: Jeszcze jedno słowo, Adam, a pomogę mu cię zabijać.
A: Już, już. Jadę.
W: Brawo. Mądra decyzja. Pa.
A: Pa i dzięki.
W: Oj zobaczymy, czy będziesz mi potem tak dziękował.
A: Co?
W: Nieważne.
Wiki poszła do Falkowicza.
W: I co ciekawego na Ukrainie?
F: Pacjentka umarła.
W: Przez to, że jej nie operowaliśmy na czas? - Bardziej stwierdziła niż zapytała.
F: Nie. Miała oprócz tego guza mózgu. Umarłaby nam na stole. Kiedy jedziemy po nasze rzeczy?
W: Pojedź z Agatą, bo to nie są moje rzeczy.
F: Koleżanka ci zrobiła prezent.
W: I cieszę się z niego prawie tak bardzo jak Zapała z tej koszulki.
F: Wiktoria...
W: Już, już, ale na Ukrainę mi się nie chce jechać tylko po to, żeby zabrać jakieś ciuchy, w których i tak nie będę chodzić.
F: Dobra, jak tylko Adam wróci, to wyślę go na Ukrainę.
W: Chcesz kazać mu jechać na Ukrainę po nasze rzeczy?
F: Skoro ty nie chcesz jechać, mi się samemu nie chce, a ktoś to musi przywieźć, to czemu by nie. No właśnie, dodzwoniłaś się do niego?
W: Yhm.
F: I czegoś może się dowiedziałaś?
W: Adam poznał jakąś stażystkę, dalej się domyślasz. Teraz boi się wrócić, bo uważa, że go powiesisz i nie będziesz słuchał żadnych wyjaśnień. No i dorzucił coś jeszcze, że jesteś kanalią bez serca.
F: Do czego to doszło. Mój brat uważa mnie za kanalię bez serca. - Głośno myślał.
W: Przeprasza, twój kto?!
F: Nic, nie ważne.
W: Ja nie jestem głupia. Gadaj.
F: Wiktoria, to są stare czasy.
W: Czy ja mam wyciągać z ciebie po słowie, czy iść po psychologa, żeby usłyszeć jakąś w miarę sensowną i spójną wypowiedź? Adam jest twoim bratem?
F: Tak i proszę cię o dyskrecję.
W: Ale ty jesteś pewny?
F: Gdybym nie był pewny to nie trzymałbym pracownika, która jest prawie cały czas pijany i wiecznie są przez niego kłopoty.
W: Adam się już kilka razy zastanawiał czemu go jeszcze nie wywaliłeś.
F: I do jakiego wniosku doszedł?
W: Że jest nie zastąpiony i ma urok osobisty.
F: I taki skromny.
W: A może czas go uświadomić?
F: Nie wiem. On ma swoja rodzinę.
W: No właśnie, a prawdziwa rodzina?
F: Rodzice nie żyją. Oboje zginęli kilka dni po narodzinach Adama.
W: A ty?
F: Co ja?
W: A co z tobą? Przecież miałeś 11 lat.
F: Pani doktor patrzyła mi w metrykę?
W: Nie zbaczaj z tematu.
F: Wzięła mnie jakaś pijaczka. Podobno ciotka.
Wiktoria nie wiedziała co powiedzieć. Siedzieli chwilę w ciszy.
W: Powiesz Adamowi? Może po 30 latach powinien poznać prawdę.
F: Twoja córka poznała po 10 i jak to wyglądało?
W: Ale zobacz jak się skończyło.
F: Tylko, że Adam ma 30 lat i nie wiem czy tak szybko to zrozumie.
Usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi.
W: Błagam nie Zapała.
F: Zobaczymy.
Ktoś nie wchodząc do salonu poszedł w stronę schodów. Nagle usłyszeli krzyki Agaty.
Ag: Wiki, jesteś tu?! Pomóż mi z walizką!
W: Było nie brać tyle rzeczy na dwa dni!
Ag: Ale jak ją ściągałam po schodach w dół to była lżejsza! Pomożesz, czy mam rozpakowywać na dole i wnosić rzeczy po jedyńczo!? - Poszli do Agaty.
F: Może ja pomogę?
A: Dzień dobry, profesorze.
F: Dzień dobry. - Zabrał jej walizkę i wniósł po schodach, a Agata zaczęła wypytywać Wiktorię.
Ag: Ej, Wiki, tylko mi nie mów, że on tu nocował?
F: Niestety nie! - Usłyszały w odpowiedzi z góry.
W: A ty mi powiedz, Agatko, co tam u naszego specjalisty od serc?
A: Nie teraz, on ma za dobry słuch.
W: Czyli wy...
A: Cicho! - Trzepnęła koleżankę torebką.
W: A i wisisz mi mega przysługę, bo ten twój dyżur to była najgorsza noc w moim życiu.
A: Wcześniej mówiłaś, że najgorsza noc to wtedy co ten Janusz chciał cię...
W: Nie kończ Agata. Proszę cię, nie kończ. - Wiktorii na samo wspomnienie tego zaczęły spływać łzy.
Agata objęła przyjaciółkę.
A: Już, spokojnie, to było dawno, nic ci się już nie stanie. Spokojnie Wiki, on siedzi w więzieniu.
F: Co się stało, Wiktoria? - Spytał schodząc po schodach.
W: Nic. Nieważne. - Falkowicz spojrzał pytająco na Agatę.
A: Niech pan jej o tym nie przypomina. Chodź Wiki, zaparzymy kawę. No litości, Wiktoria, to było trzy lata temu, a facet siedzi w pierdlu i jeszcze trochę tam zostanie.
W: Wiem. Chcesz kawę? - Spytała Andrzeja.
F: Ale Wiktoria, o czym... - Agata spojrzała na niego wrogo i pokręciła głową z dezaprobatą. - No dobrze, zrób tą kawę.
W: Poczekaj w salonie. Chodź Agata.
A: Ok.
Dziewczyny weszły do kuchni i Wiki na dobre się rozpłakała.
A: Wiktoria, spróbuj o tym zapomnieć.
W: Jak mam zapomnieć o...
A: Spróbuj! Do cholery, Wiktoria! Minęły trzy lata! Zapomnij wreszcie! - Agata zaczęła krzyczeć na dziewczynę. Jej wrzaski usłyszał Falkowicz i wsłuchiwał się w ich kłótnię.
W: Jak mam zapomnieć o czymś takim!? Sama tydzień temu obudziłaś się z krzykiem, bo ci się przyśniło to porwanie i też minęło już dużo czasu! A on cię tylko porwał!
A: Zakneblował i groził bronią!
W: Ale nie próbował cię zgwałcić!
Obie dziewczyny wybuchły płaczem i się przytuliły. Do kuchni wszedł Falkowicz.
F: Wiktoria...
W: Co?
F: Wiktoria, bo to co ty powiedziałaś, że ciebie prawie...
W: Nie, daj spokój. I tak wiesz już za dużo o mnie.
F: A ja wciąż mam wrażenie, że za mało.
W: Daj spokój, proszę.
F: Ok. A wy się przed chwilą kłóciłyście?
W: No tak i co z tego?
F: Bo teraz się przytulacie.
W: I coś w tym dziwnego?
F: Minutę temu się kłóciłyście.
W: Ale teraz jest minutę później.
F: Ja nigdy nie zrozumiem kobiet.
A: Ale o co chodzi? My po prostu jak się pokłócimy, to omijamy etap nienawidzenia się, uprzykrzania sobie życia, głupich docinek i tego przepraszania. Po co nam to?
W: My od razu zapominamy o tym. A tak w ogóle, to co ty tu jeszcze robisz?
F: Chciałem z tobą porozmawiać, ale raczej nie tu. Mówiłaś, że chcesz przejrzeć dokumenty.
W: No bo chcę.
F: To musimy pojechać do mnie do domu.
W: Nie może przywieźć mi tu te kilka segregatorów?
F: Po pierwsze, tych dokumentów nie można zostawić nigdzie nawet na chwilę, a już na pewno tu, bo zaraz by się do tego dorwał pan Przemek. Po drugie, to powiedziałaś, że chcesz przejrzeć całą dokumentację.
W: No tak.
F: To szykuj się, że zostaniesz u mnie na kilka dni.
W: Słucham?!
F: Wszystkie dokumenty, to jest pokój papierów.
W: Pokój?!
F: Tak, myślałaś, że to jest kilka teczek?
W: Nie, ale nie sądziłam, że aż tyle. Agata, jak ja dzisiaj pracuję?
F: Nie pracujesz. Masz wolne jeszcze przez 4 dni.
W: Co?
F: Dostałaś wolne na czas operacji na Ukrainie.
W: A no tak, dobra to pojadę do ciebie, ale nie teraz. Może jutro?
F: Przyjadę po ciebie. O której?
W: Nie trzeba, zamówię taksówkę, tylko podaj mi adres.
F: Trzeba. To o której?
W: Ale...
F: 10.00 pasuje?
W: Ok.
F: Pewnie zostaniesz u mnie na noc.
W: Że przepraszam, co?
F: Przecież mówiłem, że tego jest bardzo dużo.
W: Zobaczymy.
F: Mogę cię prosić na sekundę?
W: Już. Moment Agata.
Wyszli z kuchni.
F: Jak dużo będzie wiedzieć pani Agata?
W: Tyle, żebym ja nie miała wyrzutów sumienia, a badania były bezpieczne. Poza tym, to Agata.
F: Wiem, że to Agata.
W: No właśnie, ona się dużo nie dowie, a to czego się dowie na pewno nie powie.
F: Liczę na ciebie.
W: Słucham?
F: Liczę na ciebie. - Powtórzył. - Te badania będą wymagały bardzo dużo czasu.
W: Wiem, ale mi do szczęścia wystarczy 4 godziny snu na dobę, muzyka podczas pracy i czas na zakupy z Woźnicką raz na tydzień.
F: Uwzględnię w twoim grafiku.
W: Jakim znowu grafiku?
F: Grafiku miesięcznej pracy. Nie jest taki skomplikowany. To jaką muzykę mam uwzględnić?
W: Muzyki nie musisz. Idę wyjaśnić to wszystko Woźnickiej.
F: To do jutra, pani doktor. - Odwrócił się w stronę drzwi, gdy próg hotelu rezydentów przekraczał Przemek.
P: Morderca i karierowicz. - Rzucił mijając Andrzeja i wszedł do swojego pokoju.
W: Nie było tak źle.
F: Nawet widzę minimalną poprawę.
W: Idź już.
F: Yhm, do zobaczenia.
W: Cześć.
Wiki poszła do kuchni pogadać z Agatą.
A: W co ty się dziewczyno znowu wpakowałaś.
W: Teraz jeszcze ci nie powiem, bo jeszcze się na 100% w to nie wpakowałam, ale od jutra najprawdopodobniej będę w tym siedzieć. Ty nic nie słyszałaś o żadnych badaniach, nic nie wiesz.
A: Ale ja póki co na serio nic nie wiem.
W: I dużo się nie dowiesz. Póki co mogę ci powiedzieć, że Falkowicz szykuje dla mnie grafik z uwzględnieniem 4 godzin snu na dobę i zakupów z tobą raz w tygodniu, a dokładniej będę wiedzieć jutro.
A: A powiesz mi później o co w tym wszystkim chodzi. Wiesz, że ja się nie wygadam.
W: Ja nie chcę cię na to narażać. Adama raz pobili, bo nic nie powiedział.
A: Wiktoria!
W: Co?
A: Jak pobili Adama, to równie dobrze mogą ciebie.
W: Spoko, na razie zapowiada się, że będę pracować 20 godzin na dobę, nie znajdą czasu, żeby mi coś zrobić.
A: Ale kto w ogóle?
W: Ktoś, kto chciał zawalić ten projekt. Teraz koniec tej rozmowy. Muszę się dowiedzieć co z Adamem.
A: Zrobili mu coś.
W: Dostał służbowy wyjazd. Przespał się z jakaś stażystką, a potem bał się wrócić, bo nie zdążyłby na czas.
A: Ale na czas czego?
W: Odmeldowania się Falkowiczowi.
A: Ty też teraz będziesz ciągle wyjeżdzać?
W: Po pierwsze, to nie mam nawet samochodu, a po drugie to nie. Adam musi teraz wyjeżdżać coraz częściej, a oni i tak nie dawali rady we dwoje.
A: Dobra, idę do pokoju. I Wiki, uważaj na siebie.
W: Oczywiście mamo.
A: To wcale nie jest śmieszne.
W; Jest, jest.
Bardzo dziękuję fawi, która komentuje każdą część. Trzymasz mnie przy tych opowiadaniach.
Jestem wdzięczna Majce G. i Bunce oraz wszystkim, którzy napisali jakiś komentarz.
Liczę na kolejne KOMENTARZE.
Za każdą opinię bardzo dziękuję.
Subskrybuj:
Posty (Atom)