Następnego dnia.
F: Wiktoria... - złapał ją za rękę, gdy biegła korytarzem szpitalnym.
W: Nie teraz! Dobrze, że jesteś. Wywalił się autokar. 17 rannych. Wszyscy do nas. Jak powiedział Tretter, cała załoga na ratunkowy. Zbieraj wszystkich po drodze! - pobiegła przed siebie.
F: A mogę pracować w swojej klinice. - powiedział sam do siebie i powolnym krokiem udał się na ratunkowy, gdzie zbierał się cały szpital. Po chwili wszyscy lekarze i pielęgniarki z całego szpitala czekali już na pierwsze karetki. I długo nie musieli czekać. Po chwili cały ratunkowy był zastawiony łóżkami z ledwo żywymi ludźmi i co chwilę kogoś trzeba było reanimować, a Falkowicz starał się jakoś rozdzielić lekarzy do operacji, no i wyczarować sale operacyjne.
W: Andrzej... - pociągnęła go na bok za łokieć.
F: Co się dzieje?
W: Mamy jeszcze kilka osób do niezwłocznej operacji. Wszystkie sale zajęte.
F: Ginekologia?
W: Zajęte. Nawet w dwóch zabiegowych już operują. Brakuje sprzętu. Brakuje wszystkiego. Ci ludzie nam zaraz zejdą. Błagam cię, zrób coś.
F: Pediatria?
W: Zajęte. Ani jednej sali w całym szpitalu. Mówiłam, że operują w dwóch zabiegowych nawet. Dzwoniłam do szpitali niedaleko, ale mają wszystko zajęta na maksa. Stan zdrowia pacjentów nie pozwala na dalsze transporty niż tam, ale tam nie przyjmą. Błagam cię zrób coś.
F: Cholera jasna. - zastanowił się chwilę - Transport do kliniki. Natychmiast.
W: Chcesz operować pacjentów w klinice.
F: Tam mam sprzęt i lekarzy. Tu zostaliśmy my dwoje i jedna pielęgniarka na trzech umierających ludzi.
W: Przecież nie zapłacą ci za te operacje.
F: Już ci mówiłem, że nie pieniądze są najważniejsze i to tak małe. Załatwiaj transport. My też jedziemy.
W: Jak chcesz. Ty tu jesteś ordynatorem.
T: Pro... profesorze... - na ratunkowy wpadł zdyszany Tretter - Nie ma już gdzie i kto operować. - mówił sapiąc i łapczywie łapiąc powietrze.
F: Jesteśmy bliżej Nobla?
T: Co my mamy zrobić? - patrzył błagalnie na Falkowicza, wiedząc, że profesor zawsze ma jakieś rozwiązanie problemów.
F: Zabieram pacjentów do swojej kliniki.
T: Nie pozwolę panu...
F: Czy przez głupie konflikty międzypersonalne chce pan pozwolić umrzeć ludziom? Co pan napisze w akcie zgonu? Dyrektor nienawidzi Falkowicza? Niech pan załatwia jak najszybciej transport.
T: No ale...
F: Szybko! To jest szpital, nie biblioteka!
T: To ja tu rządzę.
F: Tak więc proszę rządzić. No? Czekamy na decyzję. Od razu bierzemy pacjentów do prosektorium?
T: Niech pan ich ratuje.
F: Dziękuję za przyzwolenie. Proszę szykować pacjentów do transportu.
T: Dobrze.
Po południu.
W: Co za masakryczny dzień. - wszyscy lekarze siedzieli w lekarskim i narzekali na ciężką pracę.
F: Wiktoria, mogę cię prosić? - do lekarskiego wszedł profesor.
W: Nie mam siły. Ja chce kawę... - profesor podszedł do ekspresu.
Ad: Ja też chcę. Mistrzu, proszę.
Ag: Błagam, kofeiny. Proszę.
F: Ty jesteś po operacji.
Ag: Ale ja chcę kawy. Mam jeszcze całą noc w szpitalu...
W: Z nim nie wygrasz Aga.
Ag: Ja tu usnę.
F: Jesteś po operacji. Wypiszę ci zwolnienie.
Ag: Dzięki. - po chwili profesor podał Wiki i Adamowi kubki z kawą i usiadł obok nich na kanapie obejmując Wiktorię, a ona oparła głowę na jego ramieniu.
P: Moglibyście nie w miejscach publicznych? - odezwał się Zapała.
F: Jak panu źle, to może pan wyjść.
P: Normalnie nie mam siły.
F: Normalnie prawie mi pana żal.
W: Andrzej...
F: Tak?
W: Pamiętasz, że my mamy operację w klinice za godzinę?
F: Pamiętam, ale wolałbym zapomnieć. Adam, chciałeś być dorosły, masz operację.
Ad: Nie wkopiesz mnie w to. Ja nie mam siły wstać, a co dopiero operować kilka godzin.
F: Zadzwoń do profesora Dębskiego. Nich on się tym zajmie.
Ad: Ok.
F: I nie mów "joł" na przywitanie.
Ad: Nawet nie mam siły się z tobą pokłócić.
F: To dobrze, bo ja też.
Ad: Ej, a ta Shulz, to kiedy przyjeżdża?
F: Anna wpadnie do nas na kolację, bodajże za tydzień.
W: Ja się przesłyszałam, czy mówisz o profesor Shulz?
F: Anna jest moją dobrą znajomą.
S: Zna pan profesor Shulz? - odezwał się dotąd milczący Sambor, który wręcz leżał na fotelu.
F: Nie jesteśmy przyjaciółmi. Nie mam obowiązku przedstawiania panu swoich znajomych. Adam, masz być.
Ad: Ale mi się nie chcę. Ona i tak się do łóżka nie dała zaciągnąć.
F: Czy ty gówniarzu...
Ad: Nie dała się zaciągnąć do łóżka, głupia baba.
F: Adam!
Ad: No co Adam, co Adam?
F: Masz przyjść na tą kolację i przepraszać Annę.
Ad: NIE!!!
F: Na kolanach.
Ad: Ja nie chcę!
F: Już ci mówiłem. Mam w wysokim poważaniu co chcesz, a co nie.
Ad: Jak ja cię nienawidzę.
F: Kiedyś mi podziękujesz.
Ad: Gadasz jak ojciec do syna.
W: Sam w kółko mówisz do Andrzeja "tato".
Ad: Tej wczorajszej rodzinności i tak wam nigdy nie wybaczę. Wy zwialiście z kościoła, a my siedzieliśmy jak te dwa cepy. Nawet mi telefon zabrałeś. Nie możesz tak robić.
F: Jestem dorosły i robię co chcę.
Ad: To ja też jestem dorosły i robię co chcę.
F: Pełnoletni nie znaczy dorosły. Dorosły człowiek jest niezależny finansowo i odpowiedzialny. Ciebie się te cechy nie tyczą. W dwa dni wydałeś całą pensję, którą ci dałem na dragi. Zresztą po tobie się tego mogłem spodziewać. Po tym co odstawiłeś wcześniej...
Ad: Ile razy mi to jeszcze będziesz wypominał?
F: Ile mi się będzie podobało.
W: To skoro tamta operacja dla kogo innego, to my już możemy jechać do domu?
F: Tak. - kobieta zaciągnęła swoje "zwłoki" do przebieralni.
Ag: To napiszesz mi to zwolnienie? Pójdę zaraz dać Tretterowi. Niech sobie szuka na gwałt pracownika.
F: A masz bloczki? Gdzieś to muszę napisać.
Ag: No niezbyt.
F: Adam, sznuruj do gabinetu.
Ad: Nie jestem służącym.
F: A ja nie jestem bankomatem.
Ad: Okey. To dasz z trzy stówki?
F: Żebyś znowu ćpał?
Ad: No weź. Coś muszę jeść.
F: Sporo mnie kosztuje to twoje przyniesienie karteczek. - dał Krajewskiemu banknoty.
Ad: Kocham cię! - zadowolony wyszedł z lekarskiego.
W: Mam być zazdrosna? - spytała wychodząc z przebieralni.
F: Chyba nie masz o co.
Ad: Mam! - do lekarskiego z powrotem wpadł Adam.
F: Jakie tempo...
Ad: Pochwała od takiego mistrza tempa jak ty to zaszczyt. Zresztą nie sam je osiągasz. Wiki ci pomaga. - Agata wybuchła śmiechem rozumiejąc aluzje Adama.
F: Jak przysłowia się sprawdzają, młody to i głupi.
W: Ejj, on jest z mojego rocznika!
F: Młody, rodzaj męski. - spojrzał na Adama, a po chwili na Przemka i Borysa.
Ag: Chłopcy później dojrzewają, Wiki. Masz przykład. - pokazała ręką na Zapałę i Jakubka, którzy grali w "Uno".
F: Zastanawiałem się nad wymianą kadry lekarskiej. Myślę, że panowie, a raczej chłopcy pójdą na pierwszy odstrzał. Szpital to nie miejsce do gry w karty. Może niedługo zabawimy się w "berka"?
B: Eee no... - zgarnął szybko karty, rzucił za fotel i uśmiechnął się czarująco do profesora.
F: Uwłaczające. - skomentował i razem z Wiki wyszli z lekarskiego.
W: Jak dobrze jest mieć jacuzzi. - stwierdziła, gdy po ciężkim dniu pracy oboje siedzieli w wielkiej wannie z hydromasażem.
F: Jak dobrze jest mieć taką wspaniałą kobietę. - przyciągnął Wiktorię do siebie namiętnie ją całując.
Wiem, że teraz się nic tu ciekawego nie dzieje, ale uwierzcie, będzie się działo. Może jeszcze nie w następnej części, ale w 63...
Cudoo, zajebiste, świetne, piękne opowiadania czekam na kolejną część z niecierpliwością - kiedy wstawisz? ~ Pati
OdpowiedzUsuńWspaniała część !!!! :D
OdpowiedzUsuńPiękne !!!! :-D
OdpowiedzUsuń