Następnego dnia.
Usłyszał pukanie do drzwi.
F: Wejść! - rozkazał i po chwili w gabinecie pojawiła się Klaudia.
K: Dzień dobry profesorze, tak jak...
F: Ja nie mam czasu na pani opowieści. Może jeszcze pani doda, co jadła na śniadanie? Do rzeczy.
K: Mam referat, który kazał mi pan napisać.
F: Nawet pani nie wie jak niezmiernie się cieszę iż tym razem raczyła pani wykonać moje polecenie. - wyciągnął rękę i Klaudia podała mu kilka kartek po czym stanęła na baczność patrząc jak profesor przegląda jej pracę. Przegląda, on nawet nie czytał tekstu. Patrzył się ślepo w kartki by po chwili podrzeć je wszystkie na raz na kilka części i zrobić z nich konfetti. Jak ja uwielbiam takie momenty. - pomyślał widząc minę stażystki.
F: Ta praca jest OKROPNA! Nie spodziewałem się aby pani referat był coś wart, ale to jest praca na poziomie przedszkolaka! Uwłaczającym jest aby osoba, która skończyła studia medyczne pisała prace na tak niskim poziomie! To wszystko jest do wyrzucenia! Ma pani tydzień na napisanie tego referatu od nowa! Uwłaczające. - kobieta obeszła biurko i stanęła naprzeciw Falkowicza. Profesor odwrócił się na fotelu w jej stronę zastanawiając się czego jeszcze chce ta idiotka.
K: Panie profesorze... zawsze można się jakoś dogadać. - nadchyliła się nad nim i chciała rozpiąć guziki jego koszuli. Mężczyzna momentalnie zerwał się z fotela.
F: Co pani wyprawia?! Już pani tu nie pracuje!
K: Profesorze, bo...
F: Proszę natychmiast opuścić mój gabinet! Zaraz napiszę pani zwolnienie! I to jest zwolnienie dyscyplinarne! Pani zachowanie jest uwłaczające i nieetyczne! Spoufalanie się z szefem nie jest rozwiązaniem na wejście na salę operacyjną! Ja pracuję z dobrymi chirurgami, a nie kobietami myślącymi iż w taki sposób coś zyskają! Proszę natychmiast wyjść! - przerażona Miller opuściła jego gabinet. Co za kobieta - pomyślał i usiadł na swoim skórzanym fotelu po czym wyją z szafki butelkę whisky i nalał szklankę trunku, by po chwili wypić na raz całą zawartość. Zmieniłeś się, Falko. Wiki cię zmieniła. - pomyślał i schował butelkę z alkoholem. Włączył komputer chcąc od razu napisać zwolnienie Klaudii, ale do jego gabinetu wpadła Walczyk. Jeszcze tej tu brakowało. - pomyślał i wyprostował się na fotelu szykując się na kolejny atak z jej strony.
K: Czemu ty mnie nie kochasz?! - wrzasnęła od razu.
F: Kinguś, ja cię wręcz nie cierpię i powoli przestaję tolerować.
K: Przecież...!
F: Z mojej strony nie padły żadne deklaracje. A teraz proszę opuścić mój gabinet!
K: Andrzej...
F: Profesor Falkowicz i tak proszę się do mnie zwracać. - zakomunikował stanowczym głosem. Walczyk zaczynała go już denerwować i miał jej zwyczajnie dość. Wiedział, że blond laborantka jest głupia, ale nie spodziewał się, że aż tak. Coś jednak jest w tych stareotypach. - przeleciał mu przez głowę, ale odrzucił od siebie tą myśl tłumacząc sobie, że Kinga jest po prostu anomalią porządnie odbiegającą od człowieka będącego istotą rozumną.
F: Pani doktor. Nie jesteśmy znajomymi z piaskownicy. Uważam iż powinniśmy zwracać się do siebie per pan, pani.
K: Andrzej! - wrzasnęła bez powodu piskliwym głosem.
F: Ja zwariuję.
K: Wiedziałam, że ty też nie możesz beze mnie żyć! - na jej twarzy pojawił się wielki uśmiech.
F: Proszę wyjść! - rozkazał stanowczym głosem pokazując ręką na drzwi. Na ten gest na twarzy blondynki znowu zagościł smutek, a z jej oczu popłynęły łzy. - Dobrze, nie umie pani sama opuścić mojego gabinetu, proszę bardzo, pomogę! - mówił do niej ostrym głosem wstając zza biurka i otwierając przed nią drzwi.
K: Zniszczyłeś mi życie! - krzyczała piskliwym głosem zanosząc się jednocześnie coraz większym szlochem.
F: Co za wariatka. - powiedział sam do siebie.
K: Też uważam, że ta Consalida jest jakaś nienormalna. - spostrzegła.
F: Niech pani z tond NATYCHMIAST WYJDZIE!!! - wrzasną tak, że Kinga aż się skuliła - Tu są drzwi! Proszę przez nie przejść i nie pokazywać mi się więcej na oczy! Jeszcze trochę, a wystąpię o zakaz zbliżania!
K: Ja wystąpię o zakaz zbliżania tej rudej małpy do mojego ukochanego! - wyszła z jego gabinetu cała zalana łzami, a on trzasną za nią drzwiami. Usiadł na fotelu i odchylił głowę patrząc w sufit. Po chwili znowu usłyszał pukanie do drzwi.
F: Kinga, nie pokocham cię!!! - wrzasnął licząc, że w ten sposób uniknie widoku i co gorsza głosu blond idiotki. Drzwi gabinetu otworzyły się i stanęła w nich kobieta. Także blondynka, ale tym razem inna, ubrana w biały fartuch i odrobinę rozsądniejsza - Dzień dobry, Agato. Przepraszam za te niezbyt miłe powitanie, ale mam wrażenie, iż w naszej kadrze personalnej znajduje się osoba z dużymi zaburzeniami psychicznymi.
Ag: Nic się nie stało. Ja chciałam tylko poprosić o to zwolnienie. W końcu mi go nie dałeś, a potem się mijaliśmy, a Tretter nie daje mi spokoju.
F: Nie ma problemu. - wyją z jednej z szuflad bloczek ze zwolnieniami - Nie widziałaś gdzieś Wiktorii? - spytał wypisując druczek.
Ag: Albo jest na bloku, albo w lekarskim. Chociaż nie, w lekarskim beczy Klaudia i lamentuje, że rodzice ją zabiją.
F: Sam się sobie dziwię, że ja tego nie zrobiłem. - internistka spojrzała na niego pytająco - Spoufalanie z przełożonym. Właśnie piszę jej wypowiedzenie. Proszę bardzo. - podał blondynce kartkę. - Jakbyś spotkała Wiki, to powiedz, że mam dla niej ciekawą operację na jutro. Niech do mnie zajrzy.
Ag: Ok. Dzięki za zwolnienie. No właśnie... bo mi jest potrzebna konsultacja na internie. Wiki najprawdopodobniej na bloku, Klaudia lamentuje, a Zapała przelicza jakieś ankiety i wrzeszczy, żeby mu nie przeszkadzać, bo się znowu pomyli. - wytłumaczyła lekarka.
F: Nie ma problemu. - zarzucił na ramiona swój biały kitel i wyszli z gabinetu.
K: Andrzej, błagam cię, zrobię wszystko. Bądź ze mną, błagam. - podbiegła do niego laborantka.
F: Niech pani nie lamentuje, tylko się bierze do pracy. Nikt tu pani nie będzie płacił za piski i płacze.
K: Andrzej, proszę. Nie zostawiaj mnie!
F: Po pierwsze, to profesor Falkowicz dla pani, a po drugie to chyba ma pani zaniki pamięci. Jednoznacznie zakończyłem jakiekolwiek łączące mnie z panią relacje już dawno temu.
K: Przecież ty mnie kochasz!
F: Tylko w pani chorej wyobraźni. - chciał od niej odejść, ale złapała go za rękę.
F: Tylko w pani chorej wyobraźni. - chciał od niej odejść, ale złapała go za rękę.
K: Andrzej, proszę... - mówiła błagalnym głosem.
F: Niech pani mnie puści! I radziłbym konsultację u doktora Dryla. - wyrwał swoją rękę i razem z Agatą udał się w kierunku interny. Nie odeszli kilku kroków, gdy Falkowicza zaczepił Adam.
Ad: Andrzej, musisz wyjaśnić...
F: Ja nie mam wpływu na spory między ludzkie, kłótnie, sprzeczki i inne kłopoty tego świata!
Ad: Ktoś Falka nieźle wkurzył. Co nie Aga?
Ag: Skoro już jesteś w tym szpitalu i oboje tu jesteście, to może wreszcie ktoś do cholery jasnej skonsultuje mi pacjenta! - kobieta wybuchła.
F: Idziemy, tylko niestety cały czas nie możemy dojść.
Ad: No wiesz stary... mówią, że nie ważne jak facet zaczyna, ważne jak kończy. - uśmiechnął się głubkowato.
F: Czy ty musisz wszystko kojarzyć tylko z jednym?! Ten twój durny, zlansowany mózg nie pojmuje już niczego innego niż seks?! Świat nie kończy się na łóżku, kobietach i orgazmach!
Ad: Każdy ma swoje zdanie. A orgazmy są zdecydowanie przyjemne i to bardzo.
F: Ja nie mam ochoty z tobą o tym dyskutować! Jeśli masz do mnie jakąś sensowną i poważną sprawę, to słucham, a jeśli nie, to zejdź mi z oczu. - profesora coraz bardziej irytował ten dzień, a była dopiero 10:00. Jak tak dalej, to ja zwariuję do 15:00. - pomyślał.
Ad: No dla jednych to jest poważna sprawa, dla innych nie. Z mojego punktu widzenia...
F: Tik-tak. Czas leci, streszczaj się, bo ja już tracę do ciebie cierpliwość.
Ad: Masz pożyczyć kasę?
F: Wczoraj dawałem ci 300 złotych.
Ad: Wisiałem lasce za noc. Kiedyś mi tłumaczyłeś, że jeśli nie chcę stracić głowy to mam zawsze spłacać swoje długi...
F: Wobec mnie też byś mógł.
Ad: Taa. To masz 2 dychy, czy każesz mi głodować? Nie jadłem nic od wczoraj.
F: Wobec mnie też byś mógł.
Ad: Taa. To masz 2 dychy, czy każesz mi głodować? Nie jadłem nic od wczoraj.
F: Masz i spierdalaj. - dał mu stuzłotowy banknot.
Ad: Ale 2 dychy by wystarczyły.
F: Zjedz coś porządnego. Chodźmy wreszcie zrobić tą konsultację. - coraz bardziej wściekły podążał z Agatą w stronę interny.
B: Profesorze... - po chwili zaczepił go Jakubek.
Ag: Nie! Najpierw konsultacja! Potem profesor rozwiąże wszystkie kłopoty tego świata, ale NAJPIERW MOJA KONSULTACJA!!! - tym razem Agata wybuchła.
B: Spoko, chciałem tylko powiedzieć, że mam te papiery, o które mnie pan prosił. - zawalił Falkowicza metrową stertą dokumentów.
F: Niech pan to bierze! - na siłę oddał chłopakowi papiery - Proszę to niezwłocznie zanieść do mojego gabinetu i położyć na biurku.
B: Tak jest, szefie.
F: I nie błaznować!
B: Okey. - Jakubek ze stertą dokumentów od nich odszedł, a Falkowicz podążał, delikatnie twierdząc BARDZO szybkim krokiem w stronę interny, tak, że lekarka za nim biegła. Po drodze próbowało zaczepić go jeszcze kilka pielęgniarek i pacjentów, ale ich ignorował pędząc na internę. Wszedł szybko na salę pacjenta, a zaraz po nim wpadła tam zdyszana internistka ze szpilkami w ręce, która gdy się zatrzymała przy łóżku pacjenta ledwo łapała powietrze i usilnie próbowała poprawić sobie grzywkę.
Ag: Na serio... - łapała powietrze po biegu przez cały szpital - nie można było... wolniej? Ja mam krótsze nogi i dziesięciocentymetrowe szpilki.
F: Wiesz, że inaczej byśmy tu nie dotarli do wieczora. Tak więc co się dzieje? - przez kilkanaście minut badał pacjenta.
F: Czekamy do końca dnia i robimy badania. Napisałem zlecenia. - dał Agacie kilka kartek.
Ag: Ok.
- A ja będę żył? - pacjent zadał kluczowe pytanie.
F: To się jeszcze okaże. - odpowiedział profesor, który miał już dość tego dnia.
Ag: Pan profesor miał na myśli, że będziemy robić co w naszej mocy i trzeba być dobrej myśli. PRAWDA? - spojrzała na Falkowicza.
F: Tak, tak.
Ag: Mam jeszcze kilkadziesiąt bzdur do podpisania. No i wypada na ciebie. W lekarskim.
F: Czy dzisiaj jest piętek, trzynastego?
Ag: No nie.
F: Jakoś ja mam wrażenie, że tak. - wyszedł z Woźnicką z sali. Szli korytarzem nie zważając na to, że kilka(dziesiąt) osób usilnie próbował zatrzymać Falkowicza. Jakimś cudem przedarli się do lekarskiego, gdzie na podłodze pod oknem siedziała płacząca i mówiąca coś niezrozumiałego pod nosem Klaudia, a na podłodze przy biurku siedział Zapała i coś wyliczał w kółko przekładając jakieś kartki.
F: Czy pani mogłaby przestać lamentować? - spytał stażystki srogim głosem. Ona nawet nie raczyła podnieść wzroku i dalej mamrotała coś niezrozumiałego pod nosem wciąż szlochając. Nagle do lekarskiego wbiegła Ola i rozpędzona podbiegła do koleżanki rzucając jej się na szyję. - Tego jeszcze nie grali. - patrzył na obie kobiety.
O: Klaudia, ja ci pomogę. Odstąpię ci swój staż.
K: Dobrze wiem, że tak się nie da! - odezwała się w końcu.
P: Kurwa mać! Jasna cholera! Do diabła!... - zaczął wrzeszczeć wściekły Zapała.
Ag: Co jest?
P: Pomyliłem obliczenia! Muszę zaczynać od nowa! - Przemek zaczął krzyczeć sam do siebie i przeklinać.
K: Andrzej skarbie... - do pokoju weszła Kinga.
F: Nie kocham cię, nigdy nie kochałem i nigdy nie pokocham! - wrzasnął na co Walczyk wybuchła płaczem i bełkotała coś typu "dlaczego?, błagam".
Wd: Witaj Andrzeju. Jak widzę ty umiesz doprowadzać swoich pracowników tylko do furii i płaczu. - do lekarskiego weszła była żona Falkowicza i rozejrzała się po wszystkich. Płacząca Klaudia, lamentująca Kinga, przeklinający, wściekły Zapała. Jeszcze jej tu brakowało. - pomyślał.
F: Cóż cię do mnie sprowadza, Wando?
Wd: Potrzebuję jednego z dokumentów z naszej sprawy rozwodowej. Zaginęły nie wiadomo gdzie podczas mojej ostatniej przeprowadzki, a wolałabym mieć komplet. Liczę iż pozwolisz mi zrobić kopię swoich. Przy okazji, to jednakże mógłbyś nie doprowadzać pracowników do takiego stanu. Wiem, że zawsze sprawiało ci to przyjemność, ale ci ludzie nabawią się przez ciebie nerwicy i nie będziesz miał kim rządzić.
F: Wybacz, ale śmię twierdzić iż moi pracownicy są tylko i wyłącznie moją sprawą. Po dokumenty nie musiałaś się fatygować osobiście. Wyślę ci skany mailem.
Wd: Będę wdzięczna. Tak więc do widzenia i postaraj się nie pozabijać pracowników.
F: Cóż ja bym zrobił bez twych złotych rad?
Wd: Nie zmieniłeś się. Do widzenia. - kobieta opuściła lekarski.
F: Co za dzień. Tak więc rozwiążmy powoli wasze problemy, ponieważ to miejsce wygląda jak wariatkowo, a nie szpital kliniczny, którym z tego co mi się wydaje, ostatnio tylko po napisie przy wejściu co prawda, jest. Tak więc po kolei. Pani nie ma po co lamentować i rozpaczać, a jeśli koniecznie musi, to poza terenem szpitala. I tak panią zwalniam i tyle. - zwrócił się do Klaudii, a następnie do Zapały - Pan mógłby nie przeklinać w szpitalu i zachowywać odrobinę kultury.
P: Tsa. - odpowiedział krótko i wrócił do wyliczeń.
F: I na koniec pani Walczyk. Nie kocham pani, nie kochałem i nigdy nie pokocham i proszę się z tym pogodzić.
K: Zniszczyłeś mi życie! Kocham cię debilu jeden! - Kinga z jeszcze większym szlochem wybiegła z lekarskiego.
F: Nie było z nią tak źle.
Ag: Halo. Jeszcze ja. - podniosła rękę, jak w podstawówce.
F: Słucham.
Ag: Dokumenty do podpisania. - podsunęła mu kilkanaście kartek, na których złożył podpisy.
F: Czy teraz już problemy tego świata są rozwiązane i mogę w spokoju się oddalić do swego gabinetu ufając iż się wzajemnie nie pozabijacie, ani nikt nie popełni tu samobójstwa? - nikt się nie odezwał - Mam nadzieję iż cisza oznacza odpowiedź twierdzącą. - wyszedł z lekarskiego i skierował się do gabinetu zastanawiając się ile jeszcze się dzisiaj wydarzy i kto jeszcze nie zatruł mu dzisiaj życia jednocześnie skutecznie wymijając i ignorując kilkanaście osób które miały do niego "ważną" sprawę. Wszedł do swojego gabinetu i zobaczył całe biurko zawalone dokumentacją. Zadzwonił po sekretarkę, która po chwili zabrała wszystkie dokumenty. Usiadł w fotelu, ale zaraz potem z powrotem wstał i opuścił gabinet kierując się do bufetu. Przyda się porządna dawka kofeiny. - pomyślał wchodząc do sporego pomieszczenia ze stolikami przy których siedzieli głównie pacjenci i odwiedzające ich tabuny ludzi i kilku lekarzy. Dostrzegł kobietę, na której widok mimowolnie się uśmiechnął. Rude włosy, niebieski kitel, piękna sylwetka. Ona - przeanalizował i podszedł do kobiety. Gdy tylko zbliżył się spostrzegł iż rozmawia przez telefon i jest porządnie zdenerwowana. Wręcz krzyczała do słuchawki jednocześnie próbując się uspokoić.
W: Kretyn jeden! - warknęła po czym schowała telefon do kieszeni.
F: Coś się stało, kochanie?
W: O, cześć. Nie zobaczyłam cię wcześniej. Od rana coś się dzieje. Jakiś beznadziejny ten dzień. Teraz sobie Rzepecki o mnie przypomniał. - profesor analizował przez chwilę nazwisko mężczyzny, o którym mówiła lekarka.
F: Ten ze stażu na chirurgii dziecięcej?
W: Tak. Pajac jeden. Dzwoni do mnie i plecie jakieś bzdury po pół roku. Teraz to ja mam go już w dupie. Zresztą zawsze miałam go w dupie. Nie wydaje ci się cały ten dzień dziwny?
F: I to jak.
W: A nie wiesz, czemu Klaudia lamentuje w lekarskim?
F: Zwolniłem ją.
W: Jeszcze jej tej coli nie wybaczyłeś?
F: Próbowała załatwić sobie operację przespaniem się ze mną.
W: To małpa jedna! A kilka dni temu jeszcze się pytała, czy jesteśmy razem. Idiotka pieprzona.
F: Dobre określenia. Nie wiesz co za obliczenia robi dr. Zapała w lekarskim?
W: W lekarskim? W czasie pracy? Czy jego porąbało?
F: Co on tam robi?
W: Razem z Jakubkiem robią samolot i teraz muszą coś tam powyliczać, żeby to latało.
F: Powinienem coś z tym zrobić, ale mi się najzwyczajniej w świecie nie chce.
W: Ty też masz wrażenie, że dzisiaj piątek 13?
F: Zdecydowanie tak. Mam dla ciebie ciekawą operację na jutro.
W: Ciekawe operacje zawsze biorę.
Ad: Andrzej...
F: Słucham cię. Jakiż znowu kłopot ma ten świat.
Ad: Tretter cię wzywa.
F: Jedyne co człowiekowi przychodzi na myśl w takich chwilach, to przekleństwa.
Ad: Ja tylko informuję. - oddalił się na bezpieczną odległość. Profesor niechętnie poszedł do gabinetu dyrektora.
F: Jakież znowu kłopoty ma ten świat?
T: Bo widzi pan, profesorze.... dr. Sambor miał pełnić dyżur w przychodni, jednakże właśnie zgłosił iż się nie pojawi... i nie ma kto tam być...
F: Jasne. - Może przynajmniej tam będzie trochę więcej spokoju. - z taką myślą poszedł do przychodni.
Kilka godzin później.
Przyjąłem już wszystkich kretynów, którzy myślą, że coś im dolega. - zdjął z ramion biły kitel i schował do szuflady kilka pieczątek.
-Dzień dobry, doktorze... - do gabinetu weszła pacjentka.
F: Ja już skończyłem dzisiejszy dyżur.
-Ja mam rozumieć, że pan mnie nie przyjmie?! To jest pana obowiązek! Pan podpisywał przysięgę arhimedesa!
F: Hipokratesa, jeśli już.
-A co to za różnica?! Pan podpisywał przysięgę, że będzie pan leczył ludzi!
F: Tak, ale w tej przysiędze nie było wzmianki o tym, że będę robił to za darmo. Proszę spojrzeć na zegarek. - pokazał kobiecie zegar ścienny - Jest punkt 15:00, a ja o 15:00 skończyłem pracę. Proszę opuścić gabinet.
-Niedopuszczalne! Ja złożę skargę! Ja umiem walczyć o swoje!
F: Ja też umiem walczyć o swoje. A teraz niech pani stąd wyjdzie i mnie nie straszy, bo zaraz będę zmuszony wezwać ochronę i zrobi się niemiło.
-Ja złożę skargę!
F: Ja też. Pani Aniu, proszę zamknąć gabinet, gdy już pacjentka raczy go opuścić. - rozkazał pielęgniarce i wyszedł wymijając wściekłą pacjentkę. Powolnym krokiem, zmęczony po całym tym jakże niemiłym dniu udał się do swojego gabinetu po drodze wymijając i ignorując osoby które cos od niego chciały. Po drodze napotkał jeszcze Woźnicką.
F: Gdzie jest Wiktoria?
Ag: Aaa nie wiem. Ona ma dzisiaj nocny chyba.
F: Nocny? - spytał wiedząc co to oznacza. A mianowicie oznaczało to, że on także musi spędzić w szpitalu jeszcze wieczór i noc.
Ag: No tak.
W: Agata!!! - krzyknęła widząc koleżankę i w zadziwiającym tempie znalazła się przy nich.
F: Wiktoria, my mamy dzisiaj nocny dyżur?
W: To ty układasz grafiki.
F: Nie udawaj. Zawsze znasz swój grafik na pamięć.
W: A ty swój. Męczący dzień?
F: Zdecydowanie.
W: No niestety spędzimy tutaj noc.
Ag: A ja wam do czegoś potrzebna, czy mogę iść na internę?
W: Konsultację mam dla ciebie.
Ag: Znooowuuu? - spytała niezadowolona.
W: Jesteś tu jedyną internistką dzisiaj.
Ag: Gdzie?
W: W siódemce.
Ag: Świadomie zdecydowałam się na zostanie lekarzem, uwielbiam swoją pracę. - odeszła od nich powtarzając to jak mantrę.
W: Ten dzień jest jakiś okropny. - narzekała.
F: Myślisz, że ja mam na to wpływ?
W: Chyba nie. Boże... całą noc w szpitalu... Nie chce mi się.
F: Mi też.
W: Raz na jakiś czas człowiek ma tak, że nic mu się nie chce.
F: Chyba oboje mamy dzisiaj taki dzień.
W: Idziemy spać?
F: Jest 15:00.
W: No i? Jestem zmęczona. Idę do lekarskiego.
Ag: Wiktoria!!! - podbiegła do nich wściekła internistka.
W: A tej co się stało?
Ag: Mogłaś mi powiedzieć, że ten pacjent ma HIVa! Co ty chcesz mnie zarazić?!
F: My mamy na oddziale pacjenta z HIVem?! - nagle całe zmęczeni odeszło.
Ag: Tak! Jesteś ordynatorem, a nie wiesz?!
F: Myślisz, że chodzę po oddziale i to sprawdzam?!
W: Dobra, spokój. Skąd ty to wiesz, Aga?
Ag: Powiedział mi!
F: Nie krzycz. To nie może się rozejść po szpitalu, bo wszyscy będą zaraz panikować. Bierzemy go na salę jednoosobową, potwierdzamy w badaniach, czy to co mówi jest prawdą i niech wszyscy uważają.
W: Ok.
F: A ty masz zakaz zbliżania się do niego.
W: Andrzej, ja jestem lekarzem.
F: Dla mnie nie tylko lekarzem. Weszło rozporządzenie i proszę się stosować. Robimy badania wszystkim, którzy mieli z nim styczność i niech się nim zajmują określone osoby.
W: Określone, czyli kto?
F: Na chirurgii dr Zapała i dr Rudnicka....
W: Wiem, że ich nienawidzisz, ale czy musisz ich od razu zarażać HIVem?
F: Nikogo nie chcę zarażać. To nie byłaby zbyt duża strata dla medycyny.
Ag: A na internie może ja? Ja chcę jeszcze trochę pożyć.
F: Dr Rogalski.
W: Ludzie, nie wpadajmy w panikę. Tacy pacjenci też się zdarzają i to nie znaczy, że zaraz tu wszyscy poumieramy.
F: Trzeba zachować ostrożność. Najlepiej byłoby go wziąć na zakaźny. Problem mniej.
W: W sumie, to dobry pomysł. Pozbędziemy się go z oddziału, w razie czego nie jesteśmy za nic odpowiedzialni.
F: Niech go przenoszą. I przynajmniej przy pacjencie więcej tolerancji.
W: Jesteśmy tolerancyjni, tylko...
F: Wiktoria, ja wiem, że przy takich pacjentach jest trochę szumu, ale niech pacjent myśli, że nie ma i będzie dobrze.
W: Ok.
Kilka godzin później.
W: Co ty tam robisz? - wstała z beżowej kanapy i podeszła do biurka, przy którym siedział profesor.
F: Jak ja tego nienawidzę.
W: Czego znowu?
F: Zaległe podania do sądu, odwołania i wyjaśnienia. Każdy list to zabawa w nagłówki i formy grzecznościowe. Co to za różnica, czy napiszę czyjeś dane linijkę wyżej czy niżej?
W: Co? Jaki sąd?
F: Operacje ze wskazań życiowych. Wiesz ile potem jest papierów.
W: Oj tak. Pokaż to, pomogę ci.
F: Nie trzeba. I tak nie ma co tutaj robić.
W: Nawet tak nie mów, bo zaraz się znowu jakiś autokar wywali pod samym szpitalem.
F: Oby nie. Nie mam ochoty na zwariowaną noc.
W: To jakaś nowość. Ogólnie zwariowanych nocy nie odmawiasz.
F: Niestety jesteśmy w szpitalu, mamy dyżur, a ja mówiłem o pracy.
W: Domyślam się, panie ordynatorze. - nadchyliła się i go pocałowała.
F: Wiktoria...
W: Tak? - jej piersi były przy samej jego twarzy, gdy kobieta udawała, że czyta coś po drugiej stronie biurka. Poczuł, że robi mu się gorąco. Co za kobieta. Ja przez nią zwariowałem. - pomyślał, ale w podświadomości miał już inne myśli. Boże, co ja robię? Co mi znowu strzeliło do tego durnego łba? Przecież my jesteśmy w lekarskim! W LEKARSKIEM!!! - wrzeszczała sama na siebie w myślach.
F: Wiktoria... odsuń się. - kobieta zwróciła głowę w jego stronę i spojrzała mu w oczy.
W: A co jeżeli ja nie mam ochoty się odsunąć, panie profesorze? - wyprostowała się i pociągnęła go za rękę zmuszając go aby wstał po czym wpiła się namiętnie w jego usta, zastanawiając się co ona w ogóle wyprawia i co jej odbiło. Potem wszystko się już szybko potoczyło. Pożądanie wzięło górę nad zdrowym rozsądkiem. Przespali się ze sobą w pokoju lekarskim, gdzie w każdym momencie mógł ktoś wejść. Mówią, że miłość zaślepia, pozbawia zdrowego rozsądku. I to chyba jest prawda biorąc pod uwagę, do czego oni się dopuścili.
W: Boże, czy my żeśmy zwariowali? - oboje szybko się ubierali.
F: Chyba uwierzę w to, że miłość zaślepia i pozbawia rozsądku.
B: Cześć, sory za spóźnie... - spojrzał na kobietę zarzucającą szybko swój niebieski kitel i mężczyznę dopinającego guziki koszuli i zakładającego krawat - No nieźle... - skomentował.
F: Pan z tego co wiem, ma dyżur na izbie przyjęć! Tłum się kłębi! Proszę się nie spóźniać do pracy! To jest szpital kliniczny, nie podstawówka!
B: To chyba nie ja się nieodpowiednio zachowuję.
F: Przepraszam bardzo, czy pan mi coś imputuje?! Proszę natychmiast na izbę przyjęć!
B: Dobrze, szefie. - złapała fartuch i skierował się do drzwi - Wiki, możesz na chwilę? - kobieta przewróciła oczami i wyszła z lekarskiego wraz z Borysem.
B: Myślisz, że nie wiem, co się tam działo?
W: Jeżeli nie chcesz wylecieć z roboty, to trzymaj jęzor za zębami! - warknęła.
B: Dobrze wiesz, że nie może mnie zwolnić.
W: Dobrze wiesz, że Falkowicz może wszystko.
B: I co napisze w zwolnieniu? Pieprzyłem się z Consalidą w lekarskim, a Jakubek nie chciał trzymać języka za zębami?
W: Czego chcesz?
B: Słyszałem, że masz mieszkanie w Barcelonie. 3 tygodnie za free.
W: Spieprzaj.
B: No spieprzam, rozpowiedzieć nowinkę po całym szpitalu.
W: Posłuchaj, gówniarzu. Albo zamykasz tą swoją mordę, albo jeszcze dziś przestrzelę ci łeb.
B: Nie masz nawet spluwy.
W: Doprawdy? A chcesz się przekonać?
B: Nie wierzę. Za grzeczną jesteś dziewczynką.
W: Może i ja jestem grzeczną dziewczynka, ale Falkowicz nie jest grzecznym chłopcem, chyba się zgodzisz?
B: Ok, ok. Zluzuj. Nic nie powiem. - odszedł od niej pospiesznie.
W: Mam nadzieję. - wróciła do lekarskiego zastanawiając się jakim cudem udało jej się wypaść na tyle przekonująco, że Jakubek się wystraszył.
F: I?
W: I mu powiedziałam, że przestrzelisz mu łeb, jeśli się wypapla.
F: Przestrzelę łeb?!
W: Oj spoko. On jest głupi.
F: Oby nie zgłosił tego na policję. Mój prawnik ma powoli dosyć.
W: Głupi jest. No a w razie czego, mówiłeś, że masz spluwę.
F: Ale mówiłem także, że nie strzelam bez powodu do ludzi.
W: Oj tam. Jakubek chyba popuścił i to jest najważniejsze. A tak przy okazji, to czy ja jestem grzeczną dziewczynką?
F: Grzeczną dziewczynką? Raczej diablicą.
W: Dziękuję za komplement.
B: Profesorze... - po chwili zaczepił go Jakubek.
Ag: Nie! Najpierw konsultacja! Potem profesor rozwiąże wszystkie kłopoty tego świata, ale NAJPIERW MOJA KONSULTACJA!!! - tym razem Agata wybuchła.
B: Spoko, chciałem tylko powiedzieć, że mam te papiery, o które mnie pan prosił. - zawalił Falkowicza metrową stertą dokumentów.
F: Niech pan to bierze! - na siłę oddał chłopakowi papiery - Proszę to niezwłocznie zanieść do mojego gabinetu i położyć na biurku.
B: Tak jest, szefie.
F: I nie błaznować!
B: Okey. - Jakubek ze stertą dokumentów od nich odszedł, a Falkowicz podążał, delikatnie twierdząc BARDZO szybkim krokiem w stronę interny, tak, że lekarka za nim biegła. Po drodze próbowało zaczepić go jeszcze kilka pielęgniarek i pacjentów, ale ich ignorował pędząc na internę. Wszedł szybko na salę pacjenta, a zaraz po nim wpadła tam zdyszana internistka ze szpilkami w ręce, która gdy się zatrzymała przy łóżku pacjenta ledwo łapała powietrze i usilnie próbowała poprawić sobie grzywkę.
Ag: Na serio... - łapała powietrze po biegu przez cały szpital - nie można było... wolniej? Ja mam krótsze nogi i dziesięciocentymetrowe szpilki.
F: Wiesz, że inaczej byśmy tu nie dotarli do wieczora. Tak więc co się dzieje? - przez kilkanaście minut badał pacjenta.
F: Czekamy do końca dnia i robimy badania. Napisałem zlecenia. - dał Agacie kilka kartek.
Ag: Ok.
- A ja będę żył? - pacjent zadał kluczowe pytanie.
F: To się jeszcze okaże. - odpowiedział profesor, który miał już dość tego dnia.
Ag: Pan profesor miał na myśli, że będziemy robić co w naszej mocy i trzeba być dobrej myśli. PRAWDA? - spojrzała na Falkowicza.
F: Tak, tak.
Ag: Mam jeszcze kilkadziesiąt bzdur do podpisania. No i wypada na ciebie. W lekarskim.
F: Czy dzisiaj jest piętek, trzynastego?
Ag: No nie.
F: Jakoś ja mam wrażenie, że tak. - wyszedł z Woźnicką z sali. Szli korytarzem nie zważając na to, że kilka(dziesiąt) osób usilnie próbował zatrzymać Falkowicza. Jakimś cudem przedarli się do lekarskiego, gdzie na podłodze pod oknem siedziała płacząca i mówiąca coś niezrozumiałego pod nosem Klaudia, a na podłodze przy biurku siedział Zapała i coś wyliczał w kółko przekładając jakieś kartki.
F: Czy pani mogłaby przestać lamentować? - spytał stażystki srogim głosem. Ona nawet nie raczyła podnieść wzroku i dalej mamrotała coś niezrozumiałego pod nosem wciąż szlochając. Nagle do lekarskiego wbiegła Ola i rozpędzona podbiegła do koleżanki rzucając jej się na szyję. - Tego jeszcze nie grali. - patrzył na obie kobiety.
O: Klaudia, ja ci pomogę. Odstąpię ci swój staż.
K: Dobrze wiem, że tak się nie da! - odezwała się w końcu.
P: Kurwa mać! Jasna cholera! Do diabła!... - zaczął wrzeszczeć wściekły Zapała.
Ag: Co jest?
P: Pomyliłem obliczenia! Muszę zaczynać od nowa! - Przemek zaczął krzyczeć sam do siebie i przeklinać.
K: Andrzej skarbie... - do pokoju weszła Kinga.
F: Nie kocham cię, nigdy nie kochałem i nigdy nie pokocham! - wrzasnął na co Walczyk wybuchła płaczem i bełkotała coś typu "dlaczego?, błagam".
Wd: Witaj Andrzeju. Jak widzę ty umiesz doprowadzać swoich pracowników tylko do furii i płaczu. - do lekarskiego weszła była żona Falkowicza i rozejrzała się po wszystkich. Płacząca Klaudia, lamentująca Kinga, przeklinający, wściekły Zapała. Jeszcze jej tu brakowało. - pomyślał.
F: Cóż cię do mnie sprowadza, Wando?
Wd: Potrzebuję jednego z dokumentów z naszej sprawy rozwodowej. Zaginęły nie wiadomo gdzie podczas mojej ostatniej przeprowadzki, a wolałabym mieć komplet. Liczę iż pozwolisz mi zrobić kopię swoich. Przy okazji, to jednakże mógłbyś nie doprowadzać pracowników do takiego stanu. Wiem, że zawsze sprawiało ci to przyjemność, ale ci ludzie nabawią się przez ciebie nerwicy i nie będziesz miał kim rządzić.
F: Wybacz, ale śmię twierdzić iż moi pracownicy są tylko i wyłącznie moją sprawą. Po dokumenty nie musiałaś się fatygować osobiście. Wyślę ci skany mailem.
Wd: Będę wdzięczna. Tak więc do widzenia i postaraj się nie pozabijać pracowników.
F: Cóż ja bym zrobił bez twych złotych rad?
Wd: Nie zmieniłeś się. Do widzenia. - kobieta opuściła lekarski.
F: Co za dzień. Tak więc rozwiążmy powoli wasze problemy, ponieważ to miejsce wygląda jak wariatkowo, a nie szpital kliniczny, którym z tego co mi się wydaje, ostatnio tylko po napisie przy wejściu co prawda, jest. Tak więc po kolei. Pani nie ma po co lamentować i rozpaczać, a jeśli koniecznie musi, to poza terenem szpitala. I tak panią zwalniam i tyle. - zwrócił się do Klaudii, a następnie do Zapały - Pan mógłby nie przeklinać w szpitalu i zachowywać odrobinę kultury.
P: Tsa. - odpowiedział krótko i wrócił do wyliczeń.
F: I na koniec pani Walczyk. Nie kocham pani, nie kochałem i nigdy nie pokocham i proszę się z tym pogodzić.
K: Zniszczyłeś mi życie! Kocham cię debilu jeden! - Kinga z jeszcze większym szlochem wybiegła z lekarskiego.
F: Nie było z nią tak źle.
Ag: Halo. Jeszcze ja. - podniosła rękę, jak w podstawówce.
F: Słucham.
Ag: Dokumenty do podpisania. - podsunęła mu kilkanaście kartek, na których złożył podpisy.
F: Czy teraz już problemy tego świata są rozwiązane i mogę w spokoju się oddalić do swego gabinetu ufając iż się wzajemnie nie pozabijacie, ani nikt nie popełni tu samobójstwa? - nikt się nie odezwał - Mam nadzieję iż cisza oznacza odpowiedź twierdzącą. - wyszedł z lekarskiego i skierował się do gabinetu zastanawiając się ile jeszcze się dzisiaj wydarzy i kto jeszcze nie zatruł mu dzisiaj życia jednocześnie skutecznie wymijając i ignorując kilkanaście osób które miały do niego "ważną" sprawę. Wszedł do swojego gabinetu i zobaczył całe biurko zawalone dokumentacją. Zadzwonił po sekretarkę, która po chwili zabrała wszystkie dokumenty. Usiadł w fotelu, ale zaraz potem z powrotem wstał i opuścił gabinet kierując się do bufetu. Przyda się porządna dawka kofeiny. - pomyślał wchodząc do sporego pomieszczenia ze stolikami przy których siedzieli głównie pacjenci i odwiedzające ich tabuny ludzi i kilku lekarzy. Dostrzegł kobietę, na której widok mimowolnie się uśmiechnął. Rude włosy, niebieski kitel, piękna sylwetka. Ona - przeanalizował i podszedł do kobiety. Gdy tylko zbliżył się spostrzegł iż rozmawia przez telefon i jest porządnie zdenerwowana. Wręcz krzyczała do słuchawki jednocześnie próbując się uspokoić.
W: Kretyn jeden! - warknęła po czym schowała telefon do kieszeni.
F: Coś się stało, kochanie?
W: O, cześć. Nie zobaczyłam cię wcześniej. Od rana coś się dzieje. Jakiś beznadziejny ten dzień. Teraz sobie Rzepecki o mnie przypomniał. - profesor analizował przez chwilę nazwisko mężczyzny, o którym mówiła lekarka.
F: Ten ze stażu na chirurgii dziecięcej?
W: Tak. Pajac jeden. Dzwoni do mnie i plecie jakieś bzdury po pół roku. Teraz to ja mam go już w dupie. Zresztą zawsze miałam go w dupie. Nie wydaje ci się cały ten dzień dziwny?
F: I to jak.
W: A nie wiesz, czemu Klaudia lamentuje w lekarskim?
F: Zwolniłem ją.
W: Jeszcze jej tej coli nie wybaczyłeś?
F: Próbowała załatwić sobie operację przespaniem się ze mną.
W: To małpa jedna! A kilka dni temu jeszcze się pytała, czy jesteśmy razem. Idiotka pieprzona.
F: Dobre określenia. Nie wiesz co za obliczenia robi dr. Zapała w lekarskim?
W: W lekarskim? W czasie pracy? Czy jego porąbało?
F: Co on tam robi?
W: Razem z Jakubkiem robią samolot i teraz muszą coś tam powyliczać, żeby to latało.
F: Powinienem coś z tym zrobić, ale mi się najzwyczajniej w świecie nie chce.
W: Ty też masz wrażenie, że dzisiaj piątek 13?
F: Zdecydowanie tak. Mam dla ciebie ciekawą operację na jutro.
W: Ciekawe operacje zawsze biorę.
Ad: Andrzej...
F: Słucham cię. Jakiż znowu kłopot ma ten świat.
Ad: Tretter cię wzywa.
F: Jedyne co człowiekowi przychodzi na myśl w takich chwilach, to przekleństwa.
Ad: Ja tylko informuję. - oddalił się na bezpieczną odległość. Profesor niechętnie poszedł do gabinetu dyrektora.
F: Jakież znowu kłopoty ma ten świat?
T: Bo widzi pan, profesorze.... dr. Sambor miał pełnić dyżur w przychodni, jednakże właśnie zgłosił iż się nie pojawi... i nie ma kto tam być...
F: Jasne. - Może przynajmniej tam będzie trochę więcej spokoju. - z taką myślą poszedł do przychodni.
Kilka godzin później.
Przyjąłem już wszystkich kretynów, którzy myślą, że coś im dolega. - zdjął z ramion biły kitel i schował do szuflady kilka pieczątek.
-Dzień dobry, doktorze... - do gabinetu weszła pacjentka.
F: Ja już skończyłem dzisiejszy dyżur.
-Ja mam rozumieć, że pan mnie nie przyjmie?! To jest pana obowiązek! Pan podpisywał przysięgę arhimedesa!
F: Hipokratesa, jeśli już.
-A co to za różnica?! Pan podpisywał przysięgę, że będzie pan leczył ludzi!
F: Tak, ale w tej przysiędze nie było wzmianki o tym, że będę robił to za darmo. Proszę spojrzeć na zegarek. - pokazał kobiecie zegar ścienny - Jest punkt 15:00, a ja o 15:00 skończyłem pracę. Proszę opuścić gabinet.
-Niedopuszczalne! Ja złożę skargę! Ja umiem walczyć o swoje!
F: Ja też umiem walczyć o swoje. A teraz niech pani stąd wyjdzie i mnie nie straszy, bo zaraz będę zmuszony wezwać ochronę i zrobi się niemiło.
-Ja złożę skargę!
F: Ja też. Pani Aniu, proszę zamknąć gabinet, gdy już pacjentka raczy go opuścić. - rozkazał pielęgniarce i wyszedł wymijając wściekłą pacjentkę. Powolnym krokiem, zmęczony po całym tym jakże niemiłym dniu udał się do swojego gabinetu po drodze wymijając i ignorując osoby które cos od niego chciały. Po drodze napotkał jeszcze Woźnicką.
F: Gdzie jest Wiktoria?
Ag: Aaa nie wiem. Ona ma dzisiaj nocny chyba.
F: Nocny? - spytał wiedząc co to oznacza. A mianowicie oznaczało to, że on także musi spędzić w szpitalu jeszcze wieczór i noc.
Ag: No tak.
W: Agata!!! - krzyknęła widząc koleżankę i w zadziwiającym tempie znalazła się przy nich.
F: Wiktoria, my mamy dzisiaj nocny dyżur?
W: To ty układasz grafiki.
F: Nie udawaj. Zawsze znasz swój grafik na pamięć.
W: A ty swój. Męczący dzień?
F: Zdecydowanie.
W: No niestety spędzimy tutaj noc.
Ag: A ja wam do czegoś potrzebna, czy mogę iść na internę?
W: Konsultację mam dla ciebie.
Ag: Znooowuuu? - spytała niezadowolona.
W: Jesteś tu jedyną internistką dzisiaj.
Ag: Gdzie?
W: W siódemce.
Ag: Świadomie zdecydowałam się na zostanie lekarzem, uwielbiam swoją pracę. - odeszła od nich powtarzając to jak mantrę.
W: Ten dzień jest jakiś okropny. - narzekała.
F: Myślisz, że ja mam na to wpływ?
W: Chyba nie. Boże... całą noc w szpitalu... Nie chce mi się.
F: Mi też.
W: Raz na jakiś czas człowiek ma tak, że nic mu się nie chce.
F: Chyba oboje mamy dzisiaj taki dzień.
W: Idziemy spać?
F: Jest 15:00.
W: No i? Jestem zmęczona. Idę do lekarskiego.
Ag: Wiktoria!!! - podbiegła do nich wściekła internistka.
W: A tej co się stało?
Ag: Mogłaś mi powiedzieć, że ten pacjent ma HIVa! Co ty chcesz mnie zarazić?!
F: My mamy na oddziale pacjenta z HIVem?! - nagle całe zmęczeni odeszło.
Ag: Tak! Jesteś ordynatorem, a nie wiesz?!
F: Myślisz, że chodzę po oddziale i to sprawdzam?!
W: Dobra, spokój. Skąd ty to wiesz, Aga?
Ag: Powiedział mi!
F: Nie krzycz. To nie może się rozejść po szpitalu, bo wszyscy będą zaraz panikować. Bierzemy go na salę jednoosobową, potwierdzamy w badaniach, czy to co mówi jest prawdą i niech wszyscy uważają.
W: Ok.
F: A ty masz zakaz zbliżania się do niego.
W: Andrzej, ja jestem lekarzem.
F: Dla mnie nie tylko lekarzem. Weszło rozporządzenie i proszę się stosować. Robimy badania wszystkim, którzy mieli z nim styczność i niech się nim zajmują określone osoby.
W: Określone, czyli kto?
F: Na chirurgii dr Zapała i dr Rudnicka....
W: Wiem, że ich nienawidzisz, ale czy musisz ich od razu zarażać HIVem?
F: Nikogo nie chcę zarażać. To nie byłaby zbyt duża strata dla medycyny.
Ag: A na internie może ja? Ja chcę jeszcze trochę pożyć.
F: Dr Rogalski.
W: Ludzie, nie wpadajmy w panikę. Tacy pacjenci też się zdarzają i to nie znaczy, że zaraz tu wszyscy poumieramy.
F: Trzeba zachować ostrożność. Najlepiej byłoby go wziąć na zakaźny. Problem mniej.
W: W sumie, to dobry pomysł. Pozbędziemy się go z oddziału, w razie czego nie jesteśmy za nic odpowiedzialni.
F: Niech go przenoszą. I przynajmniej przy pacjencie więcej tolerancji.
W: Jesteśmy tolerancyjni, tylko...
F: Wiktoria, ja wiem, że przy takich pacjentach jest trochę szumu, ale niech pacjent myśli, że nie ma i będzie dobrze.
W: Ok.
Kilka godzin później.
W: Co ty tam robisz? - wstała z beżowej kanapy i podeszła do biurka, przy którym siedział profesor.
F: Jak ja tego nienawidzę.
W: Czego znowu?
F: Zaległe podania do sądu, odwołania i wyjaśnienia. Każdy list to zabawa w nagłówki i formy grzecznościowe. Co to za różnica, czy napiszę czyjeś dane linijkę wyżej czy niżej?
W: Co? Jaki sąd?
F: Operacje ze wskazań życiowych. Wiesz ile potem jest papierów.
W: Oj tak. Pokaż to, pomogę ci.
F: Nie trzeba. I tak nie ma co tutaj robić.
W: Nawet tak nie mów, bo zaraz się znowu jakiś autokar wywali pod samym szpitalem.
F: Oby nie. Nie mam ochoty na zwariowaną noc.
W: To jakaś nowość. Ogólnie zwariowanych nocy nie odmawiasz.
F: Niestety jesteśmy w szpitalu, mamy dyżur, a ja mówiłem o pracy.
W: Domyślam się, panie ordynatorze. - nadchyliła się i go pocałowała.
F: Wiktoria...
W: Tak? - jej piersi były przy samej jego twarzy, gdy kobieta udawała, że czyta coś po drugiej stronie biurka. Poczuł, że robi mu się gorąco. Co za kobieta. Ja przez nią zwariowałem. - pomyślał, ale w podświadomości miał już inne myśli. Boże, co ja robię? Co mi znowu strzeliło do tego durnego łba? Przecież my jesteśmy w lekarskim! W LEKARSKIEM!!! - wrzeszczała sama na siebie w myślach.
F: Wiktoria... odsuń się. - kobieta zwróciła głowę w jego stronę i spojrzała mu w oczy.
W: A co jeżeli ja nie mam ochoty się odsunąć, panie profesorze? - wyprostowała się i pociągnęła go za rękę zmuszając go aby wstał po czym wpiła się namiętnie w jego usta, zastanawiając się co ona w ogóle wyprawia i co jej odbiło. Potem wszystko się już szybko potoczyło. Pożądanie wzięło górę nad zdrowym rozsądkiem. Przespali się ze sobą w pokoju lekarskim, gdzie w każdym momencie mógł ktoś wejść. Mówią, że miłość zaślepia, pozbawia zdrowego rozsądku. I to chyba jest prawda biorąc pod uwagę, do czego oni się dopuścili.
W: Boże, czy my żeśmy zwariowali? - oboje szybko się ubierali.
F: Chyba uwierzę w to, że miłość zaślepia i pozbawia rozsądku.
B: Cześć, sory za spóźnie... - spojrzał na kobietę zarzucającą szybko swój niebieski kitel i mężczyznę dopinającego guziki koszuli i zakładającego krawat - No nieźle... - skomentował.
F: Pan z tego co wiem, ma dyżur na izbie przyjęć! Tłum się kłębi! Proszę się nie spóźniać do pracy! To jest szpital kliniczny, nie podstawówka!
B: To chyba nie ja się nieodpowiednio zachowuję.
F: Przepraszam bardzo, czy pan mi coś imputuje?! Proszę natychmiast na izbę przyjęć!
B: Dobrze, szefie. - złapała fartuch i skierował się do drzwi - Wiki, możesz na chwilę? - kobieta przewróciła oczami i wyszła z lekarskiego wraz z Borysem.
B: Myślisz, że nie wiem, co się tam działo?
W: Jeżeli nie chcesz wylecieć z roboty, to trzymaj jęzor za zębami! - warknęła.
B: Dobrze wiesz, że nie może mnie zwolnić.
W: Dobrze wiesz, że Falkowicz może wszystko.
B: I co napisze w zwolnieniu? Pieprzyłem się z Consalidą w lekarskim, a Jakubek nie chciał trzymać języka za zębami?
W: Czego chcesz?
B: Słyszałem, że masz mieszkanie w Barcelonie. 3 tygodnie za free.
W: Spieprzaj.
B: No spieprzam, rozpowiedzieć nowinkę po całym szpitalu.
W: Posłuchaj, gówniarzu. Albo zamykasz tą swoją mordę, albo jeszcze dziś przestrzelę ci łeb.
B: Nie masz nawet spluwy.
W: Doprawdy? A chcesz się przekonać?
B: Nie wierzę. Za grzeczną jesteś dziewczynką.
W: Może i ja jestem grzeczną dziewczynka, ale Falkowicz nie jest grzecznym chłopcem, chyba się zgodzisz?
B: Ok, ok. Zluzuj. Nic nie powiem. - odszedł od niej pospiesznie.
W: Mam nadzieję. - wróciła do lekarskiego zastanawiając się jakim cudem udało jej się wypaść na tyle przekonująco, że Jakubek się wystraszył.
F: I?
W: I mu powiedziałam, że przestrzelisz mu łeb, jeśli się wypapla.
F: Przestrzelę łeb?!
W: Oj spoko. On jest głupi.
F: Oby nie zgłosił tego na policję. Mój prawnik ma powoli dosyć.
W: Głupi jest. No a w razie czego, mówiłeś, że masz spluwę.
F: Ale mówiłem także, że nie strzelam bez powodu do ludzi.
W: Oj tam. Jakubek chyba popuścił i to jest najważniejsze. A tak przy okazji, to czy ja jestem grzeczną dziewczynką?
F: Grzeczną dziewczynką? Raczej diablicą.
W: Dziękuję za komplement.
hahahha....Genialne ! Część długa - super ,dużo się działo !!!!! Wszystko było perfekcyjne !!! Wspaniałe ,po prostu ...NExT !!!
OdpowiedzUsuńhahaha super. Bardzo dużo się działo i to mi się podoba. Arcydzieło. :-DJutro mam opowiadać fragment tych Krzyżaków na ocene-...ja nie chce!!!! :-(
OdpowiedzUsuńJa mam do wykucia na jutro 30 stron przyrody, na blachę. Poprawiam 1 ze sprawdzianu i ojciec mnie zabije jeśli nie dostanę min. 4. A zamiast tego piszę kolejną część opo. Echhh leń.
UsuńCo ? Moja droga ,ty i 1 z przyrody ? Nie wierzę ! Na pewno poprawisz ,nie martw się :D Leń leniem ,ty na pewno nim nie jesteś ,codziennie kolejna część ,szczerze podziwiam :P...Trzymam kciuki ...ja mam jutro test z bio z całej drugiej klasy ,książka 400 str,.na pamięć ,ale się nie martwię ...powtarzam sobie : Jestem zwycięzcą i do przodu ,co będzie to będzie :D
UsuńJakbym mogła czasowo to części bym dodawała i po 18 dziennie. Mam lenia tylko do nauki XD
Usuńwspółczuje :( będę trzymać kciuki z twój sprawdzian
OdpowiedzUsuńChyba nie lubisz za bardzo Klaudi...
OdpowiedzUsuń