Obudziła się na profesorze. No tak, wczoraj usnęli razem na kanapie. Odwróciła głowę i spojrzała na niego. Pocałowała go delikatnie, na co mężczyzna otworzył oczy.
F: Tak mógłbym być budzony codziennie.
W: Da się załatwić, o ile nie mam dyżuru.
F: Mamy razem dyżury, kochanie.
W: No tak, panie ordynatorze. A teraz mógłbyś mnie puścić?
F: Może, może. - kobieta wstała wydostając się z jego objęcia.
W: Na którą my idziemy do roboty?
F: Za godzinę. Zdążymy.
Odprawa.
F: Weszło nowe rozporządzenie... - zaczęły się szepty osób, które już z jakiś źródeł o tym wiedziały - Według tego rozporządzenie, na które ja nie mam wpływu i wymyślili je biurokraci, wypis ze szpitala ma znajdować się jako pierwszy, a nie wedle poprzedniej zasady ostatni w karcie pacjenta. - tera już pracownicy otwarcie wyrażali swoją dezaprobatę - Cisza! - wszyscy momentalnie przestali gadać i spojrzeli na ordynatora - Mamy tydzień. W każdej karcie pacjenta od 2000 roku dokumentacja ma być ułożona wedle nowego rozporządzenia.
S: Tydzień? Przecież nie zdążymy. I tak zostajemy po godzinach.
F: Nie tylko państwo jesteście wiecznie pokrzywdzeni. Ja także jestem zmuszony wykonywać swoją pracę poza godzinami i nikt nie ma na to wpływu. Każdy ma się zająć swoimi pacjentami i w ich kartach przekładać wypisy. To wszystko. Panią Klaudię proszę o zostanie.
K: Yhm. - prawie wszyscy wyszli z lekarskiego.
F: Zwolniłem panią. To, że jeszcze nie dostała pani oficjalnie wymówienia nie oznacza, że może pani bezkarnie chodzić po szpitalu.
K: Profesorze, błagam. Ja przepraszam. Zrobię wszystko, proszę mnie nie wyrzucać.
F: Hmmm W sumie.... słyszała pani o nowym rozporządzeniu... - co mi tam, zwolnię ją za tydzień, a ktoś odbębni za nas robotę.
K: Tak, beznadzieja.
F: Raczyłaby mi pani nie przerywać? Proszę zająć się także kartami moich pacjentów i dr Consalidy.
K: CO?!
F: I dr Woźnickiej. - co mi tam, o siostrze pomyślę, a przy okazji ta idiotka będzie mieć jeszcze bardziej uprzykrzone życie...
K: Ale przecież...!
F: Chce pani tu pracować, czy nie?!
K: No tak, ale...
F: Więc proszę przestać trajkotać i wziąć się do pracy. Proszę pamiętać, że nad dr. Krajewskim też mogę się zlitować.
K: Okey! A tak w ogóle, to czemu sekretarki tego nie zrobią?
F: Jakby pani nie wiedziała, to dokumentacją pacjentów zajmują się lekarze i nie ma innej opcji. To jest rozporządzenie szanownego pana dyrektora.
K: Okey! - wyszła z lekarskiego.
W: Czyli my nie musimy się bawić w głupoty? - podeszła do niego Wiktoria, która przysłuchiwała się rozmowie. Zawsze lubiła patrzyć jak Falko kogoś gnoi. Sprawiało jej to jakąś dziwną przyjemność, oczywiście, jeśli tym kimś nie była ona, czy ktoś dla niej ważny - Nawet nad Agatką się ulitowałeś.
F: Klaudia się ucieszyła z zadania.
W: Bardzo.
Godzinę później.
F: I z tej czarnej dziury zostanie wielkie nic. - skończył swoje wytłumaczenie godzinnego spóźnienia dołączając tam szantaż.
T: Leśnej góry, do cholery!
F: Czarnej dziury.
T: Leśnej góry!
F: Leśnej góry.
T: Czarnej dziury!
F: Ja ustępuję, to pan zmienia zdanie. Tak więc z tej czarnej dziury zostałoby wielkie nic.
T: Leśnej góry! Niech pan raz na zawsze zapamięta! Leśnej góry! Nie czarnej dziury! Leeeeśneeej góóóóryyyy!!! Do cholery jasnej!!! Z panem można zwariować! Pan jest aspołeczny!!! Tak się nie da wytrzymać!!! - wrzeszczał na cały korytarz, a Falkowicz tryumfował.
F: Myślałem, że to jest szpital kliniczny, a nie psychiatryczny w czarnej dziurze. Trzeba zmienić szyld przed wejściem. Panu proponowałbym izolatkę w takowym budynku.
T: Nich pan się z tond wynosi! Bo ja zwariuję!
F: Odnoszę wrażenie, że to już nastąpiło. I proszę pamiętać, ja z przyjemnością odejdę, ale wraz ze mną wszyscy najlepsi. Nawet pielęgniarki i salowe. Zostanie tu pan, dr. Zapała, dr. Rudnicka, dr Jakubek i kilka niekompetentnych pielęgniarek. W sumie sekretarka też dość sprawnie pracuje... no i sprzęt, andiograf i cała reszta. Co pan na to? Chociaż jakbym ja tak zechciał kupić ten szpital...
T: Nie oddam panu tego szpitala!
F: Wie pan, to jest szpital państwowy, pan tu tylko pełni funkcję dyrektora, a chyba powinien być w roli pacjenta w placówce zamkniętej, delikatnie sugerując... - Tretter wściekły na Falkowicza i na siebie, że dał mu się sprowokować odszedł bez słowa.
F: Mała rzecz, a cieszy. - powiedział sam do siebie patrząc na oddalającego się przełożonego po czym odwrócił się na pięcie i poszedł do swojego gabinetu. Kilka minut później wpadł tam zdyszany Adam.
Ad: Kocul... - ledwo łapał powietrze - szantaż... - kolejna przerwa na oddychanie - Wiki...
F: Wiki, co? Mógłbyś z łaski swojej do rzeczy?! W co ty się znowu wkopałeś kretynie jeden?
Ad: Wiki...
F: Adam do cholery!
Ad: Wiki...
F: Wiktoria, co?! Adam!
Ad: Nico! Jaja se z ciebie robiłem! - zaczął się śmiać.
F: Kretynie jeden! Spróbuj jeszcze raz mnie o coś poprosić, to też sobie jaja zrobię. Wynocha mi z gabinetu!
Ad: Luz, stary. - wyszedł z jego gabinetu. Co za debil jeden. - pomyślał profesor i nalał sobie szklankę whisky.
Godzinę później.
Korzystając z wolnej chwili siedziała w lekarskim przeglądając różne strony w internecie.
F: Cześć.
W: Heeej.
F: Coś ciekawego? - zajrzał jej przez ramię do komputera - Samochody?
W: Oj tam, oglądam tylko.
F: Qashqai.
W: Eee tam, nie kupię takiego auta.
F: Nissany są ogólnie dobrymi samochodami. Może Audi?
W: Nie kupię takiego auta, bo jest za drogie! A ty mi o jeszcze droższych. Kupić to ja sobie mogę, starą mikrę, jeśli wezmę pożyczkę.
F: A ty nie masz czasem niedługo urodzin? Już wiem, co ci kupić.
W: Słucham?! Ja się nie zgadzam! Nie chcę samochodu za 74 tysiące!
F: Myślałem, że chcesz Audi, ale Qashqai też będzie dobry.
W: Nie ma mowy.
F: Dlaczego?
W: Bo nie chcę.
F: Przydałby ci się samochód.
W: Ale nie ty mi go kupisz.
F: Oj kochanie... - przez dobrych kilka minut debatowali.
W: Dobrze, jeśli koniecznie, to jakiś tańszy, mniejszy.
F: O nie.
W: Co? Hańbą dla twego profesorskiego majestatu będzie jeśli będe jeździć małym samochodem?
F: Duże samochody są o wiele bezpieczniejsze.
W: Już mi wypadki planujesz?
F: Nie planuję ci wypadków i dobrze o tym wiesz. Ja też nie planowałem, że ktoś we mnie wjedzie. Ja jechałem szybciej, a to oni odbili się od samochodu i dachowali. Chcesz więcej przykładów?
W: Miałeś wypadek samochodowy?
F: Kilka lat temu.
W: I tobie się nic nie stało?
F: Przejechałem jeszcze kilkanaście metrów. Samochód miał uszkodzony przód. Potem kupiłem BMW. Wiktoria, duże samochody są bezpieczniejsze i mam nadzieję, że życie cię tego nie będzie musiało uczyć. Nie wyobrażam sobie, żebyś miała jakiś wypadek i cokolwiek ci się stało.
W: Dobrze.
F: Tak więc jaki?
W: Może być ten Nissan Qashqai.
F: Dobrze, jutro pojedziemy.
W: Jutro?
F: Tak, a na co czekać?
W: No w sumie, to na nic. Na moje urodziny.
F: Weź pod uwagę, że jednak muszą ten samochód wyprodukować.
W: Yhm.
F: Czyli w sobotę impreza?
W: A chcesz kolejnej imprezy w domu?
F: Przestań. To jest tak samo twój, jak i mój dom.
W: Dziękuję. - pocałowała mężczyznę i wstała - Muszę iść zajrzeć do pacjentów. - wyszła z lekarskiego.
14:00
Szpitalnymi korytarzami błąkała się elegancka kobieta. Znana kobieta. Pacjenci nawet nie mieli świadomości kim ona jest. W końcu dostrzegła na drugim końcu korytarza mężczyznę w garniturze idącego wyjątkowo pewnie szpitalnymi korytarzami. Za pewnie jak na pacjenta. - pomyślała. Co gorsza idącego żwawym krokiem w przeciwną stronę. Przyspieszyła kroku chcąc go dogonić.
A: Andrzeju! - krzyknęła w końcu, gdy mężczyzna oddalał się coraz bardziej, a ona musiałaby biec, aby go dogonić. Ten jak na rozkaz zatrzymał się odwrócił w jej stronę. Kobieta już normalnym krokiem podeszła do niego.
F: Witaj Anno.Ty tutaj? Coś ci dolega? - wypytywał blondynkę.
A: Dzień dobry. Jestem zmuszona odwołać naszą kolację. Sprawy służbowe. Nie mogłam wyjechać bez spotkania. No właśnie, ta rudowłosa lekarka...? - delikatnie próbowała wybadać jak przedstawia się sytuacja. Profesor rozejrzał się po korytarzu.
F: Wiktorio! - zawołał chirurg dostrzegając ją na drugim końcu korytarza wyglądającą przez okno.
W: Tak? - spytała odwracając się i podeszła do nich.
W: Pani profesor? Pani tutaj? - pytała zdziwiona.
A: Przejdźmy może do mniej oficjalnej formy. Anna. - wyciągnęła dłoń w stronę lekarki.
W: Wiktoria. - także podała jej swoją dłoń i kobiety wymieniły się delikatnymi uściskami.
B: Pa... pani pro profesor Shulz? - stanął przed nimi Borys z szeroko otwartymi oczami i uchyloną ze zdziwienia buzią.
F: Przepraszam najmocniej za doktora Jakubka. W naszej kadrze lekarskiej jest niestety niewiele osób umiejących się zachować. Zresztą dr Jakubek zbyt dużych kompetencji także nie posiada. - Falkowicz próbował wybrnąć z głupiej sytuacji, a po chwili zwrócił się do Borysa - Doktorze, bardzo proszę wracać już do pracy. Poślini się pan później. - Tak, Falko nie mógł darować choćby takiego komentarza.
B: Eee ja...
F: Pan już idzie. Dla przypomnienia, izba przyjęć jest tam. - pokazał ręką kierunek w którym podwładny udał się bez słowa.
F: Jeszcze raz najmocniej przepraszam. Miałaś nie przyjemność poznać najgorszego z naszych pracowników. Ale Wiktoria jest najlepszym.
W: Nie przesadzaj, kochanie.
A: Wiedziałam. Już na bankiecie was do siebie przyciągało.
F: Tak, masz tą intuicję do miłości.
A: Której ty niestety jesteś pozbawiony.
F: Ty i te twoje poczucie humory.
A: Wreszcie. Już myślałam, że powiesz "kłaniam uniżenie". Nie jestem Obamą.
T: Profesorze... - podszedł do niego Tretter - Pani profesor Shulz? - spytał z niedowierzaniem.
A: Tak.
T: Profesorze, pan nie mówił, że profesor Shulz...
F: Z tego co wiem nie jestem tu zbyt mile widziany. Nie sądziłem, aby interesowali pan moi znajomi.
T: Przecież... - zaczął.
F: Anno, zapraszam do gabinetu. W tym szpitalu można niestety spotkać sporo ludzi pozbawionych kultury. Wiki, chodź. - powiedział ignorując dyrektora i jego starania aby także zabrać głos.
W: Bardzo chętnie.
T: Może pójdziemy na kawę u pani Marii? - spytał nieumiejący się zachować w takowej sytuacji dyrektor.
F: Nie polecam panu tamtejszej kawy, ale jak pan woli, dyrektorze. Cóż, pana wybór, co pan będzie pił. Proszę, panie przodem. - wskazał ręką w którym kierunku znajduje się jego gabinet nie zważając na coraz bardziej wściekłego i niezadowolonego Trettera. Po chwili siedzieli w gabinecie popijając kawę. Wiktoria spojrzała przez dużą szybę i co ujrzała? Zapałę i Jakubka siedzących naprzeciw wielkiego okna na krzesłach dla pacjentów patrzących ślepo na postać pani profesor. Wskazała Andrzejowi wzrokiem na nieumiejących się zachować lekarzy robiących z siebie idiotów patrząc maślanymi oczami na Annę.
F: Cóż, teraz dzieciom kompletnie brak kindersztuby. - Anna spojrzała na lekarzy. Profesor podszedł do szybu i ją zasłonił.
W: Uwłaczające. - stwierdziła.
A: Tacy ludzie niestety także są. Wracając do rozmowy, jakie postępy w badaniach nad lekiem na nowotwory? - Wiktoria spojrzała badawczo na Falkowicza, zastanawiając się jak dużo wie profesor Shulz.
F: Wiki, Anna wie o wszystkim. Zanim zacząłem proces badań konsultowałem z nią wszystkie przypuszczenia i obawy. Jak mawiają, co dwie głowy, to nie jedna.
W: Badania bardzo dobrze postępują.
F: Zgadza się, właśnie rozpoczynamy drugą fazę. Dowiemy się jak ten specyfik działa na ludzi. Poszukujemy pacjentów do kuracji. gdybyś miała kogoś...
A: Oczywiście, prześlę ci dane. Poszukujecie pacjentów tylko ze Szwajcarii, Polski, czy z całej europy?
W: To dopiero druga faza. Wolimy najpierw obracać się w mniejszej części świata. Szwajcaria i Polska póki co. W miarę rozszerzania badań będziemy zwiększać ich zakres być może aż do całej europy, zakładając, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
A: Bardzo dobry plan. Postaram się wam pomóc. Mam świadomość, iż znalezienie tylu zaufanych i pewnych osób nie jest łatwe. Ten dr Krajewski dalej z wami współpracuje?
F: Najmocniej przepraszam cię za jego ówczesne zachowanie. Dopiero niedawno zorientowałem się o zaistniałej sytuacji.
A: Stwierdzę tylko iż na nadmiar kultury ten lekarz nie może narzekać.
W: Niestety Adam już taki jest. Teraz pełni funkcję głównie pośrednika między Szwajcarią a Polską.
A: Tym lepiej. Ten chłopak nie nadaje się do kontaktów z poważnymi ludźmi.
W: On jest dobrym chirurgiem, ale jest strasznie leniwy, no i zbyt wyluzowany.
A: Nie wątpię. Operowałam z nim już kiedyś. Przyznam, że talent ma, jednakże chyba go nie rozwija.
F: W żaden sposób nie jestem w stanie wspomóc jeszcze bardziej jego kariery, gdy on nie posiada nawet najmniejszych chęci.
A: Szkoda, kiedyś będzie żałował.
F: Także mu to powtarzam.
A: Dobrze, na mnie już czas.
F: Może gdzieś cię podwieść?
A: Dziękuję, ale nie trzeba. Samochód czeka pod szpitalem.
F: Odprowadzimy cię. Przedarcie się przez ten tłum dzieci nie zawsze jest prosty.
W: Tak, bywa ciężko.
Po kilkunastu minutach wrócili do gabinetu. Wiktoria usiadł przy pianinie.
F: Liczy pani na drugą lekcję, pani doktor?
W: Bardziej, że pan coś zagra profesorze. Ja doszłam do siedmiu dźwięków. - posunęła się na siedzeniu robiąc mu miejsce.
F: Dla pani wszystko, pani doktor. - usiadł obok niej i zaczął grać.
W: Adam mówił, że ściągnięcie tu tego pianina było kolejną intrygą, żeby mnie tu sprowadzić...
F: Jestem wyjątkowy. - przestał grać, uniósł jej dłoń i pocałował wewnętrzną stronę.
W: Zdecydowanie. - kobieta go pocałowała.
Siedzieli na kanapie i oglądali jakiś film, gdy usłyszeli dzwonek do drzwi.
W: Zapraszałeś kogoś?
F: Nie. Zobaczę kto to.
Falkowicz otworzył drzwi i zobaczył zapłakaną Agatę.
A: Jest Wiki?
F: Tak, wejdź.
A: Dzięki.
F: Wiktoria!
W: Co? - Spytała idąc w stronę drzwi. - O Boże, Agata, co się stało? - Przytuliła przyjaciółkę.
A: Możemy pogadać?
W: Chodź. - Zaprowadziła internistkę do salonu. Usiadły na kanapie.
W: Co ci jest?
A: Witek rozwiódł się z Leną i wyjeżdża na jakąś misję. Oboje mnie nienawidzą. - mówiła wciąż rycząc.
W: Agata, ty nie możesz się za to obwiniać. Większą część winy ponosi tak naprawdę Latoszek.
A: Ale...
W: No Agatka. - objęła blondynkę - Uśmiechaj się, do każdej chwili uśmiechaj, na dzień szczęśliwy nie czekaj, bo kresu nadejdzie czas, nim uśmiechniesz się chociaż raz. - zaśpiewała usilnie próbujac rozweselić przyjaciółkę.
Ag: Można coś dłuższego?
W: Uśmiech odsłoni przed tobą przed tobą siedem codziennych cudów świata. Tęczowym mostem zapłonie nad dniem co ulata. Marzeniom skrzydeł doda wspomnieniom urody, pomoże strudzonemu pokonać przeszkody. - kontynuował chcąc zadowolić internistkę.
Ag: Wymyśliłaś dla mnie piosenkę?
W: Eee tak.
Ag: Nie wymyśliłaś.
W: Wymyślił kto inny. Śpiewała Anna German. No Agatka... - spojrzała na wciąż zasmuconą kobietę - Uśmiechaj się, do każdej chwili uśmiechaj, na dzień szczęśliwy nie czekaj, bo kresu nadejdzie czas, nim uśmiechniesz się chociaż raz. - znowu śpiewała. Co jest kurde?! Zawsze moje durnowate śpiewy na nią działały! - myślała. Po chwili na twarzy blondynki pojawił się niewielki uśmiech.
F: Pięknie śpiewasz, kochanie... - do salonu wszedł profesor, a internistka wybuchła jeszcze większym szlochem niż wcześniej - Czy ja coś...? - pytał nie rozumiejąc zachowania blondynki. Wiktoria mimo iż także nie wiedziała o co może chodzić objęła przyjaciółkę i przez jej ramie pokazała mężczyźnie aby wyszedł i zostawił je same. Profesor nie chcąc się w to mieszać opuścił salon.
W: Co jest Aga?
Ag: Nic. No bo oni się przez mnie rozwodzą...
W: Zapomnij o tym. Nie myśl o tym. Co robimy?
A: Idziemy na basen?
W: Ok, zaraz ci przyniosę jakiś struj.
A: Nie trzeba. Przecież po drodze jest hotel.
W: No niezbyt.
A: Nie mów, że zamknęli mój ulubiony i jedyny w okolicy basen.
W: No nie, ale najbliższy basen jest pod tobą.
A: Że co?!
W: Też tak zareagowałam.
A: Może jeszcze tu macie saunę i jacuzzi?
W: SauNY i jacuzzi.
A: Nie wierzę.
W: To zaraz uwierzysz. Chodź.
Dziewczyny poszły się przebrać i pływały w basenie. W tym czasie Falkowicz zaczął ich szukać.
F: Wiktoria! Wiktoria, gdzie jesteście?! - Obszedł już siedem pomieszczeń i nadal ich nie znalazł. Pierwszy raz żałował, że ma taki duży dom. Po 10 minutach znalazł dziewczyny w basenie.
F: Widzę, że dobrze się bawicie.
W: Yhm. - Wiktoria podpłynęła do stojącego przy brzegu Andrzeja i za nogi wciągnęła go do basenu. - Teraz ty też się będziesz dobrze bawił.
F: Ty małpo. Jak ja mam pływać w ubraniach?!
W: Nie wiem. - Dziewczyna zaczęła chlapać go wodą. - Agata, pomożesz mi?!
A: Czemu by nie.
Obie dziewczyny chlapały profesora wodą.
W: Agata, darujemy mu już?
A: Chyba tak.
F: Idę się przebrać. - powiedział wychodząc z basenu.
W: I zrób kolację. Agata, co chcesz?
A: Wszystko jedno. Cokolwiek.
W: To poprosimy... coś dobrego.
F: Coś dobrego, czyli?
W: Czyli zdaję się na ciebie.
Ag: Nie Wiki, proszę. Adam mówił, że on jada tylko jakieś homary, małże, krewetki i inne ochydztwa.
F: Bez przesady. Nie żywimy się samymi owocami morza.
Ag: Przepraszam, zapomniałam o tym wymemłanym surowym mięsie i reszcie tego eleganckiego gówna. Jak wy możecie jadać ikrę?!
W: To się nazywa kawior i wbrew pozorom jest świetne.
Ag: Sory, ale zbiera mi się na wymioty jak pomyślę, że miałabym to zjeść.
W: Andrzej, co jest najmniej obrzydliwe dla Agaty, co możemy mieć na obiad?
F: Możemy mieć wszystko.
Ag: Kfc? - spytała z nadzieją.
W: Oj Aga. Ty i te twoje śmieciowe żarcie.
Ag: Ale tanie i dobre żarcie.
F: Możecie się zdecydować, czy długo jeszcze mam stać w mokrych ubraniach i patrzeć jak się przekomarzacie?
W: Eee kaczka. Aga, pasuje?
Ag: Ujdzie.
F: Wreszcie. - odszedł zostawiając kobiety same.
Ag: od kiedy Wiki, ty się stałaś taka elegancka?
W: Od czasu kiedy wreszcie poznałam eleganckiego mężczyznę.
Ag: Wiesz, że w szpitalu mówią, że udało ci się okiełznać Falkowicza?
W: Przestań, on nie jest takim wrednym sztywniakiem jak w szpitalu.
Ag: Ej, słyszałam, że Shulz była w szpitalu. Niezła sensacja. Borys się cieszył, że miał okazję ją zobaczyć...
W: I się ośmieszyć przy Annie.
Ag: Jesteś po imieniu z profesor Shulz?!
W: To dobra znajoma Andrzeja.
Ag: Ciekawe kogo następnego poznasz jako znajomego Andrzeja.
W: Mówił, że różne sławy chirurgi.
Ag: I co, teraz będziesz elegancką panią profesorową?
W: Trochę elegancji jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Siedzieli kończąc kolację.
Ag: Ja nie chciałabym się wtrącać, ale kradną ci samochód. - powiedziała gdy zobaczyła przez wielkie okno otwarte drzwi samochodu i dolną część męskiej sylwetki.
F: Cholera jasna. Jeszcze tego brakowało. - szybkim krokiem wyszedł przed dom, a za nim dwie kobiety. I co ujrzeli? Adama za kierownicą usilnie próbującego odpalić samochód.
F: Adam! - chłopak wrzasnął słysząc czyjś głos i po chwili zwrócił głowę w ich stronę - Możesz mi powiedzieć, czemu kretynie kradniesz mi samochód?!
Ad: Nie bo ja chciałem tylko pożyczyć.
F: Adam, ja nie jestem idiotą. Masz dwa samochody i jakbyś chciał pożyczyć ten, co już byłoby absurdem, przyszedłbyś do mnie.
Ad: No nie chciałem ci robić kłopotu, przeszkadzać w kolacji...
F: Adam do cholery jasnej wyjaśnij mi natychmiast czemu kradniesz mój samochód! Ciesz się, że nie zadzwoniłem od razu po policję.
Ad: No bo ja... yyyy.... eeee no .... ja....
F: Wysłowisz się wreszcie, do cholery?!
Ad: Potrzebowałem kasy, Boże no. Głupio mi było prosić cię znowu o forsę.
F: Głupio było ci prosić mnie o pieniądze, a nie głupio usiłować ukraść mi samochód?! Czy ty jesteś chory psychicznie?!
Ad: Czeka mnie kazanie? - spytał smutno.
F: Tak, czeka cię rozmowa. Nie możesz tak po prostu okradać ludzi i nie możesz plątać się w kółko w kłopoty.
Ad: Taa, a skoro już i tak wiesz, że wplątałem się w kłopoty i i tak będę miał kazanie, to dasz 150 tysięcy?
Ag: CO?!
W: Adam, czyś ty zwariował?!
F: Bywało z nim gorzej.
Ad: To dasz?
F: Wysiadaj. - chłopak w tym momencie wolał być posłuszny.
Ad: To dasz?
F: Może tak, a może nie. Iść przed siebie.
Ad: Eche... - niechętnie wykonywał rozkazy profesora.
F: Do domu wejść, na kanapie usiąść. Jasne?
Ad: Eche... - poszedł do willi powolnym krokiem, niczym dziecko, które nabroiło i teraz musi się przyznać rodzicom.
W: 150 tysięcy?!?!?!?!
F: Bywało z nim gorzej.
W: Czy ty mu tak po prostu chcesz dać te pieniądze?!
F: A co mam zrobić według ciebie? Po torturuję go kilka godzin i dam mu te pieniądze.
W: I ty za każdym razem tak po prostu dajesz mu setki tysięcy na każdą głupią prośbę?!
F: A mam pozwolić, żeby przestrzelili łeb temu głupiemu gówniarzowi, czy żeby jeszcze na mnie ściągnął kłopoty i mafię?
W: Dajesz mu takie pieniądze?
F: Tak, daję. Póki co mam co dawać i zamierzam ratować dupę tego idioty. Idziecie do domu, czy będziecie tak stać?
W: Porozmawiamy później.
F: Z tobą zawsze.
W: Taa, chodź Aga.
Ag: Eche. - całą trójką weszli do willi.
W: To my z Agą pójdziemy na górę może.
Ad: Możecie iść spać. Jak on zacznie pieprzyć morały to się do rana nie wyrobi.
F: Uważaj, żebym się w tydzień wyrobił.
Ad: Okey, już siedzę cicho,
W: Nie pobijcie się, ani nie wrzeszczcie na siebie. - razem z internistką poszła do sypialni.
Ag: Na serio 150 tysięcy? Wiki, to nie jest przesada?
W: Agata, ja już sama nie wiem. Wiem, że Andrzej w kółko pomaga Adamowi, wywnioskowałam, że pomagał większymi sumami.
Ag: On chce wydawać majątek na Krajewskiego?
W: Eee pozwolisz iż kwestii finansowych ci nie będę zbyt tłumaczyła...
Ag: Okey, wcale mnie nie ciekawi ile on zarabia.
W: Agata!
Ag: Spoko. Ej, ale z Adamem jest aż tak źle?
W: No właśnie będę próbowała się dowiedzieć od Andrzeja, bo on wie o Adamie więcej niż sam Krajewski.
Ag: Wiesz, Adam próbował mu ukraść samochód, to już spora sprawa.
W: No wiem.
Kilka godzin później dziewczyny zeszły na dół.
F: O, jesteście.
Ad: Jak ja nienawidzę takich rozmów i przesłuchań. Masakra jakaś, myślałem, że zejdę, jak on mnie tak wypytywał i wypytywał i gadał, mendził i truł.
F: Adam, jeszcze jedno słowo...
Ad: Taa...
F: Adam.
Ad: Nie będę kradł.
F: I?
Ad: Nie będę go okłamywał.
F: I?
Ad: Nie będę ćpał.
F: I?
Ad: I zawsze będę mu wszystko mówił.
F: I?
Ad: Co żeś się kurwa na te "i" uparł?!
F: I będziesz się normalnie wysławiał.
Ad: Taa... - burknął niezadowolony.
F: Idziesz na kurs savuar vivru.
Ad: CO?!
F: Mam powtórzyć?
Ad: Ja się nie zgadzam!
F: Przykro mi. Myślę, że kurs dla przedszkolaków będzie idealny. Odprowadzę cię, żebyś nie czuł się osamotniony.
Ad: Ja się nie zgadzam!!! Nie będziesz mną rządził!
F: A kto tobą będzie rządził?
Ad: Ja sam!
F: Tak więc ty sam kombinuj pieniądze do spłacenia długów swoim panienkom.
Ad: Nienawidzę cię! - wyszedł z domu trzaskając drzwiami.
F: I wice versa.
W: Na serio? Kur savuar vivru?
F: Tak. Zapiszę go w przedziale wiekowym od 6 lat.
W: Serio?
F: Jego poziom kultury jest i tak niższy niż przedszkolaka, więc czemu by nie? Będzie miło.
Ag: Dobra, ja spadam. Dzięki za kolacje i za wyciągnięcie mnie z załamania psychicznego. No i za śpiewy.
W: Zawsze do usług. Zamówię ci taksówkę.
Ag: Oki. A tan no...
W: Co chcesz?
Ag: Pożyczyłabyś tą sukienkę, taką turkusową, że na górze luźna i potem na udach ma takie ten no pasek taki jakby.
W: Świetny opis. Chyba wiem o co ci chodzi. Chodź. - zaciągnęła Woźnicką do garderoby.
Ag: Ty masz tyle ciuchów?!
W: Tak.
Ag: Zazdroszczę.
W: Zazdrościć to mi dopiero będziesz.
Ag: Co on ci jeszcze kupi?
W: Samochód.
Ag: CO?! Ty masz prawko w ogóle?!
W: No mam. Tak przy okazji, to zapraszam cię na sobotę. Urodzinki wyprawiam.
Ag: Impreza na bogato?
W: Można tak powiedzieć.
Wiem, że ta część jest do dupy. Niby dużo, a nic się nie dzieje. Wena mnie opuszcza... oby szybko wróciła.
Ad: Kocul... - ledwo łapał powietrze - szantaż... - kolejna przerwa na oddychanie - Wiki...
F: Wiki, co? Mógłbyś z łaski swojej do rzeczy?! W co ty się znowu wkopałeś kretynie jeden?
Ad: Wiki...
F: Adam do cholery!
Ad: Wiki...
F: Wiktoria, co?! Adam!
Ad: Nico! Jaja se z ciebie robiłem! - zaczął się śmiać.
F: Kretynie jeden! Spróbuj jeszcze raz mnie o coś poprosić, to też sobie jaja zrobię. Wynocha mi z gabinetu!
Ad: Luz, stary. - wyszedł z jego gabinetu. Co za debil jeden. - pomyślał profesor i nalał sobie szklankę whisky.
Godzinę później.
Korzystając z wolnej chwili siedziała w lekarskim przeglądając różne strony w internecie.
F: Cześć.
W: Heeej.
F: Coś ciekawego? - zajrzał jej przez ramię do komputera - Samochody?
W: Oj tam, oglądam tylko.
F: Qashqai.
W: Eee tam, nie kupię takiego auta.
F: Nissany są ogólnie dobrymi samochodami. Może Audi?
W: Nie kupię takiego auta, bo jest za drogie! A ty mi o jeszcze droższych. Kupić to ja sobie mogę, starą mikrę, jeśli wezmę pożyczkę.
F: A ty nie masz czasem niedługo urodzin? Już wiem, co ci kupić.
W: Słucham?! Ja się nie zgadzam! Nie chcę samochodu za 74 tysiące!
F: Myślałem, że chcesz Audi, ale Qashqai też będzie dobry.
W: Nie ma mowy.
F: Dlaczego?
W: Bo nie chcę.
F: Przydałby ci się samochód.
W: Ale nie ty mi go kupisz.
F: Oj kochanie... - przez dobrych kilka minut debatowali.
W: Dobrze, jeśli koniecznie, to jakiś tańszy, mniejszy.
F: O nie.
W: Co? Hańbą dla twego profesorskiego majestatu będzie jeśli będe jeździć małym samochodem?
F: Duże samochody są o wiele bezpieczniejsze.
W: Już mi wypadki planujesz?
F: Nie planuję ci wypadków i dobrze o tym wiesz. Ja też nie planowałem, że ktoś we mnie wjedzie. Ja jechałem szybciej, a to oni odbili się od samochodu i dachowali. Chcesz więcej przykładów?
W: Miałeś wypadek samochodowy?
F: Kilka lat temu.
W: I tobie się nic nie stało?
F: Przejechałem jeszcze kilkanaście metrów. Samochód miał uszkodzony przód. Potem kupiłem BMW. Wiktoria, duże samochody są bezpieczniejsze i mam nadzieję, że życie cię tego nie będzie musiało uczyć. Nie wyobrażam sobie, żebyś miała jakiś wypadek i cokolwiek ci się stało.
W: Dobrze.
F: Tak więc jaki?
W: Może być ten Nissan Qashqai.
F: Dobrze, jutro pojedziemy.
W: Jutro?
F: Tak, a na co czekać?
W: No w sumie, to na nic. Na moje urodziny.
F: Weź pod uwagę, że jednak muszą ten samochód wyprodukować.
W: Yhm.
F: Czyli w sobotę impreza?
W: A chcesz kolejnej imprezy w domu?
F: Przestań. To jest tak samo twój, jak i mój dom.
W: Dziękuję. - pocałowała mężczyznę i wstała - Muszę iść zajrzeć do pacjentów. - wyszła z lekarskiego.
14:00
Szpitalnymi korytarzami błąkała się elegancka kobieta. Znana kobieta. Pacjenci nawet nie mieli świadomości kim ona jest. W końcu dostrzegła na drugim końcu korytarza mężczyznę w garniturze idącego wyjątkowo pewnie szpitalnymi korytarzami. Za pewnie jak na pacjenta. - pomyślała. Co gorsza idącego żwawym krokiem w przeciwną stronę. Przyspieszyła kroku chcąc go dogonić.
A: Andrzeju! - krzyknęła w końcu, gdy mężczyzna oddalał się coraz bardziej, a ona musiałaby biec, aby go dogonić. Ten jak na rozkaz zatrzymał się odwrócił w jej stronę. Kobieta już normalnym krokiem podeszła do niego.
F: Witaj Anno.Ty tutaj? Coś ci dolega? - wypytywał blondynkę.
A: Dzień dobry. Jestem zmuszona odwołać naszą kolację. Sprawy służbowe. Nie mogłam wyjechać bez spotkania. No właśnie, ta rudowłosa lekarka...? - delikatnie próbowała wybadać jak przedstawia się sytuacja. Profesor rozejrzał się po korytarzu.
F: Wiktorio! - zawołał chirurg dostrzegając ją na drugim końcu korytarza wyglądającą przez okno.
W: Tak? - spytała odwracając się i podeszła do nich.
W: Pani profesor? Pani tutaj? - pytała zdziwiona.
A: Przejdźmy może do mniej oficjalnej formy. Anna. - wyciągnęła dłoń w stronę lekarki.
W: Wiktoria. - także podała jej swoją dłoń i kobiety wymieniły się delikatnymi uściskami.
B: Pa... pani pro profesor Shulz? - stanął przed nimi Borys z szeroko otwartymi oczami i uchyloną ze zdziwienia buzią.
F: Przepraszam najmocniej za doktora Jakubka. W naszej kadrze lekarskiej jest niestety niewiele osób umiejących się zachować. Zresztą dr Jakubek zbyt dużych kompetencji także nie posiada. - Falkowicz próbował wybrnąć z głupiej sytuacji, a po chwili zwrócił się do Borysa - Doktorze, bardzo proszę wracać już do pracy. Poślini się pan później. - Tak, Falko nie mógł darować choćby takiego komentarza.
B: Eee ja...
F: Pan już idzie. Dla przypomnienia, izba przyjęć jest tam. - pokazał ręką kierunek w którym podwładny udał się bez słowa.
F: Jeszcze raz najmocniej przepraszam. Miałaś nie przyjemność poznać najgorszego z naszych pracowników. Ale Wiktoria jest najlepszym.
W: Nie przesadzaj, kochanie.
A: Wiedziałam. Już na bankiecie was do siebie przyciągało.
F: Tak, masz tą intuicję do miłości.
A: Której ty niestety jesteś pozbawiony.
F: Ty i te twoje poczucie humory.
A: Wreszcie. Już myślałam, że powiesz "kłaniam uniżenie". Nie jestem Obamą.
T: Profesorze... - podszedł do niego Tretter - Pani profesor Shulz? - spytał z niedowierzaniem.
A: Tak.
T: Profesorze, pan nie mówił, że profesor Shulz...
F: Z tego co wiem nie jestem tu zbyt mile widziany. Nie sądziłem, aby interesowali pan moi znajomi.
T: Przecież... - zaczął.
F: Anno, zapraszam do gabinetu. W tym szpitalu można niestety spotkać sporo ludzi pozbawionych kultury. Wiki, chodź. - powiedział ignorując dyrektora i jego starania aby także zabrać głos.
W: Bardzo chętnie.
T: Może pójdziemy na kawę u pani Marii? - spytał nieumiejący się zachować w takowej sytuacji dyrektor.
F: Nie polecam panu tamtejszej kawy, ale jak pan woli, dyrektorze. Cóż, pana wybór, co pan będzie pił. Proszę, panie przodem. - wskazał ręką w którym kierunku znajduje się jego gabinet nie zważając na coraz bardziej wściekłego i niezadowolonego Trettera. Po chwili siedzieli w gabinecie popijając kawę. Wiktoria spojrzała przez dużą szybę i co ujrzała? Zapałę i Jakubka siedzących naprzeciw wielkiego okna na krzesłach dla pacjentów patrzących ślepo na postać pani profesor. Wskazała Andrzejowi wzrokiem na nieumiejących się zachować lekarzy robiących z siebie idiotów patrząc maślanymi oczami na Annę.
F: Cóż, teraz dzieciom kompletnie brak kindersztuby. - Anna spojrzała na lekarzy. Profesor podszedł do szybu i ją zasłonił.
W: Uwłaczające. - stwierdziła.
A: Tacy ludzie niestety także są. Wracając do rozmowy, jakie postępy w badaniach nad lekiem na nowotwory? - Wiktoria spojrzała badawczo na Falkowicza, zastanawiając się jak dużo wie profesor Shulz.
F: Wiki, Anna wie o wszystkim. Zanim zacząłem proces badań konsultowałem z nią wszystkie przypuszczenia i obawy. Jak mawiają, co dwie głowy, to nie jedna.
W: Badania bardzo dobrze postępują.
F: Zgadza się, właśnie rozpoczynamy drugą fazę. Dowiemy się jak ten specyfik działa na ludzi. Poszukujemy pacjentów do kuracji. gdybyś miała kogoś...
A: Oczywiście, prześlę ci dane. Poszukujecie pacjentów tylko ze Szwajcarii, Polski, czy z całej europy?
W: To dopiero druga faza. Wolimy najpierw obracać się w mniejszej części świata. Szwajcaria i Polska póki co. W miarę rozszerzania badań będziemy zwiększać ich zakres być może aż do całej europy, zakładając, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
A: Bardzo dobry plan. Postaram się wam pomóc. Mam świadomość, iż znalezienie tylu zaufanych i pewnych osób nie jest łatwe. Ten dr Krajewski dalej z wami współpracuje?
F: Najmocniej przepraszam cię za jego ówczesne zachowanie. Dopiero niedawno zorientowałem się o zaistniałej sytuacji.
A: Stwierdzę tylko iż na nadmiar kultury ten lekarz nie może narzekać.
W: Niestety Adam już taki jest. Teraz pełni funkcję głównie pośrednika między Szwajcarią a Polską.
A: Tym lepiej. Ten chłopak nie nadaje się do kontaktów z poważnymi ludźmi.
W: On jest dobrym chirurgiem, ale jest strasznie leniwy, no i zbyt wyluzowany.
A: Nie wątpię. Operowałam z nim już kiedyś. Przyznam, że talent ma, jednakże chyba go nie rozwija.
F: W żaden sposób nie jestem w stanie wspomóc jeszcze bardziej jego kariery, gdy on nie posiada nawet najmniejszych chęci.
A: Szkoda, kiedyś będzie żałował.
F: Także mu to powtarzam.
A: Dobrze, na mnie już czas.
F: Może gdzieś cię podwieść?
A: Dziękuję, ale nie trzeba. Samochód czeka pod szpitalem.
F: Odprowadzimy cię. Przedarcie się przez ten tłum dzieci nie zawsze jest prosty.
W: Tak, bywa ciężko.
Po kilkunastu minutach wrócili do gabinetu. Wiktoria usiadł przy pianinie.
F: Liczy pani na drugą lekcję, pani doktor?
W: Bardziej, że pan coś zagra profesorze. Ja doszłam do siedmiu dźwięków. - posunęła się na siedzeniu robiąc mu miejsce.
F: Dla pani wszystko, pani doktor. - usiadł obok niej i zaczął grać.
W: Adam mówił, że ściągnięcie tu tego pianina było kolejną intrygą, żeby mnie tu sprowadzić...
F: Jestem wyjątkowy. - przestał grać, uniósł jej dłoń i pocałował wewnętrzną stronę.
W: Zdecydowanie. - kobieta go pocałowała.
Siedzieli na kanapie i oglądali jakiś film, gdy usłyszeli dzwonek do drzwi.
W: Zapraszałeś kogoś?
F: Nie. Zobaczę kto to.
Falkowicz otworzył drzwi i zobaczył zapłakaną Agatę.
A: Jest Wiki?
F: Tak, wejdź.
A: Dzięki.
F: Wiktoria!
W: Co? - Spytała idąc w stronę drzwi. - O Boże, Agata, co się stało? - Przytuliła przyjaciółkę.
A: Możemy pogadać?
W: Chodź. - Zaprowadziła internistkę do salonu. Usiadły na kanapie.
W: Co ci jest?
A: Witek rozwiódł się z Leną i wyjeżdża na jakąś misję. Oboje mnie nienawidzą. - mówiła wciąż rycząc.
W: Agata, ty nie możesz się za to obwiniać. Większą część winy ponosi tak naprawdę Latoszek.
A: Ale...
W: No Agatka. - objęła blondynkę - Uśmiechaj się, do każdej chwili uśmiechaj, na dzień szczęśliwy nie czekaj, bo kresu nadejdzie czas, nim uśmiechniesz się chociaż raz. - zaśpiewała usilnie próbujac rozweselić przyjaciółkę.
Ag: Można coś dłuższego?
W: Uśmiech odsłoni przed tobą przed tobą siedem codziennych cudów świata. Tęczowym mostem zapłonie nad dniem co ulata. Marzeniom skrzydeł doda wspomnieniom urody, pomoże strudzonemu pokonać przeszkody. - kontynuował chcąc zadowolić internistkę.
Ag: Wymyśliłaś dla mnie piosenkę?
W: Eee tak.
Ag: Nie wymyśliłaś.
W: Wymyślił kto inny. Śpiewała Anna German. No Agatka... - spojrzała na wciąż zasmuconą kobietę - Uśmiechaj się, do każdej chwili uśmiechaj, na dzień szczęśliwy nie czekaj, bo kresu nadejdzie czas, nim uśmiechniesz się chociaż raz. - znowu śpiewała. Co jest kurde?! Zawsze moje durnowate śpiewy na nią działały! - myślała. Po chwili na twarzy blondynki pojawił się niewielki uśmiech.
F: Pięknie śpiewasz, kochanie... - do salonu wszedł profesor, a internistka wybuchła jeszcze większym szlochem niż wcześniej - Czy ja coś...? - pytał nie rozumiejąc zachowania blondynki. Wiktoria mimo iż także nie wiedziała o co może chodzić objęła przyjaciółkę i przez jej ramie pokazała mężczyźnie aby wyszedł i zostawił je same. Profesor nie chcąc się w to mieszać opuścił salon.
W: Co jest Aga?
Ag: Nic. No bo oni się przez mnie rozwodzą...
W: Zapomnij o tym. Nie myśl o tym. Co robimy?
A: Idziemy na basen?
W: Ok, zaraz ci przyniosę jakiś struj.
A: Nie trzeba. Przecież po drodze jest hotel.
W: No niezbyt.
A: Nie mów, że zamknęli mój ulubiony i jedyny w okolicy basen.
W: No nie, ale najbliższy basen jest pod tobą.
A: Że co?!
W: Też tak zareagowałam.
A: Może jeszcze tu macie saunę i jacuzzi?
W: SauNY i jacuzzi.
A: Nie wierzę.
W: To zaraz uwierzysz. Chodź.
Dziewczyny poszły się przebrać i pływały w basenie. W tym czasie Falkowicz zaczął ich szukać.
F: Wiktoria! Wiktoria, gdzie jesteście?! - Obszedł już siedem pomieszczeń i nadal ich nie znalazł. Pierwszy raz żałował, że ma taki duży dom. Po 10 minutach znalazł dziewczyny w basenie.
F: Widzę, że dobrze się bawicie.
W: Yhm. - Wiktoria podpłynęła do stojącego przy brzegu Andrzeja i za nogi wciągnęła go do basenu. - Teraz ty też się będziesz dobrze bawił.
F: Ty małpo. Jak ja mam pływać w ubraniach?!
W: Nie wiem. - Dziewczyna zaczęła chlapać go wodą. - Agata, pomożesz mi?!
A: Czemu by nie.
Obie dziewczyny chlapały profesora wodą.
W: Agata, darujemy mu już?
A: Chyba tak.
F: Idę się przebrać. - powiedział wychodząc z basenu.
W: I zrób kolację. Agata, co chcesz?
A: Wszystko jedno. Cokolwiek.
W: To poprosimy... coś dobrego.
F: Coś dobrego, czyli?
W: Czyli zdaję się na ciebie.
Ag: Nie Wiki, proszę. Adam mówił, że on jada tylko jakieś homary, małże, krewetki i inne ochydztwa.
F: Bez przesady. Nie żywimy się samymi owocami morza.
Ag: Przepraszam, zapomniałam o tym wymemłanym surowym mięsie i reszcie tego eleganckiego gówna. Jak wy możecie jadać ikrę?!
W: To się nazywa kawior i wbrew pozorom jest świetne.
Ag: Sory, ale zbiera mi się na wymioty jak pomyślę, że miałabym to zjeść.
W: Andrzej, co jest najmniej obrzydliwe dla Agaty, co możemy mieć na obiad?
F: Możemy mieć wszystko.
Ag: Kfc? - spytała z nadzieją.
W: Oj Aga. Ty i te twoje śmieciowe żarcie.
Ag: Ale tanie i dobre żarcie.
F: Możecie się zdecydować, czy długo jeszcze mam stać w mokrych ubraniach i patrzeć jak się przekomarzacie?
W: Eee kaczka. Aga, pasuje?
Ag: Ujdzie.
F: Wreszcie. - odszedł zostawiając kobiety same.
Ag: od kiedy Wiki, ty się stałaś taka elegancka?
W: Od czasu kiedy wreszcie poznałam eleganckiego mężczyznę.
Ag: Wiesz, że w szpitalu mówią, że udało ci się okiełznać Falkowicza?
W: Przestań, on nie jest takim wrednym sztywniakiem jak w szpitalu.
Ag: Ej, słyszałam, że Shulz była w szpitalu. Niezła sensacja. Borys się cieszył, że miał okazję ją zobaczyć...
W: I się ośmieszyć przy Annie.
Ag: Jesteś po imieniu z profesor Shulz?!
W: To dobra znajoma Andrzeja.
Ag: Ciekawe kogo następnego poznasz jako znajomego Andrzeja.
W: Mówił, że różne sławy chirurgi.
Ag: I co, teraz będziesz elegancką panią profesorową?
W: Trochę elegancji jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Siedzieli kończąc kolację.
Ag: Ja nie chciałabym się wtrącać, ale kradną ci samochód. - powiedziała gdy zobaczyła przez wielkie okno otwarte drzwi samochodu i dolną część męskiej sylwetki.
F: Cholera jasna. Jeszcze tego brakowało. - szybkim krokiem wyszedł przed dom, a za nim dwie kobiety. I co ujrzeli? Adama za kierownicą usilnie próbującego odpalić samochód.
F: Adam! - chłopak wrzasnął słysząc czyjś głos i po chwili zwrócił głowę w ich stronę - Możesz mi powiedzieć, czemu kretynie kradniesz mi samochód?!
Ad: Nie bo ja chciałem tylko pożyczyć.
F: Adam, ja nie jestem idiotą. Masz dwa samochody i jakbyś chciał pożyczyć ten, co już byłoby absurdem, przyszedłbyś do mnie.
Ad: No nie chciałem ci robić kłopotu, przeszkadzać w kolacji...
F: Adam do cholery jasnej wyjaśnij mi natychmiast czemu kradniesz mój samochód! Ciesz się, że nie zadzwoniłem od razu po policję.
Ad: No bo ja... yyyy.... eeee no .... ja....
F: Wysłowisz się wreszcie, do cholery?!
Ad: Potrzebowałem kasy, Boże no. Głupio mi było prosić cię znowu o forsę.
F: Głupio było ci prosić mnie o pieniądze, a nie głupio usiłować ukraść mi samochód?! Czy ty jesteś chory psychicznie?!
Ad: Czeka mnie kazanie? - spytał smutno.
F: Tak, czeka cię rozmowa. Nie możesz tak po prostu okradać ludzi i nie możesz plątać się w kółko w kłopoty.
Ad: Taa, a skoro już i tak wiesz, że wplątałem się w kłopoty i i tak będę miał kazanie, to dasz 150 tysięcy?
Ag: CO?!
W: Adam, czyś ty zwariował?!
F: Bywało z nim gorzej.
Ad: To dasz?
F: Wysiadaj. - chłopak w tym momencie wolał być posłuszny.
Ad: To dasz?
F: Może tak, a może nie. Iść przed siebie.
Ad: Eche... - niechętnie wykonywał rozkazy profesora.
F: Do domu wejść, na kanapie usiąść. Jasne?
Ad: Eche... - poszedł do willi powolnym krokiem, niczym dziecko, które nabroiło i teraz musi się przyznać rodzicom.
W: 150 tysięcy?!?!?!?!
F: Bywało z nim gorzej.
W: Czy ty mu tak po prostu chcesz dać te pieniądze?!
F: A co mam zrobić według ciebie? Po torturuję go kilka godzin i dam mu te pieniądze.
W: I ty za każdym razem tak po prostu dajesz mu setki tysięcy na każdą głupią prośbę?!
F: A mam pozwolić, żeby przestrzelili łeb temu głupiemu gówniarzowi, czy żeby jeszcze na mnie ściągnął kłopoty i mafię?
W: Dajesz mu takie pieniądze?
F: Tak, daję. Póki co mam co dawać i zamierzam ratować dupę tego idioty. Idziecie do domu, czy będziecie tak stać?
W: Porozmawiamy później.
F: Z tobą zawsze.
W: Taa, chodź Aga.
Ag: Eche. - całą trójką weszli do willi.
W: To my z Agą pójdziemy na górę może.
Ad: Możecie iść spać. Jak on zacznie pieprzyć morały to się do rana nie wyrobi.
F: Uważaj, żebym się w tydzień wyrobił.
Ad: Okey, już siedzę cicho,
W: Nie pobijcie się, ani nie wrzeszczcie na siebie. - razem z internistką poszła do sypialni.
Ag: Na serio 150 tysięcy? Wiki, to nie jest przesada?
W: Agata, ja już sama nie wiem. Wiem, że Andrzej w kółko pomaga Adamowi, wywnioskowałam, że pomagał większymi sumami.
Ag: On chce wydawać majątek na Krajewskiego?
W: Eee pozwolisz iż kwestii finansowych ci nie będę zbyt tłumaczyła...
Ag: Okey, wcale mnie nie ciekawi ile on zarabia.
W: Agata!
Ag: Spoko. Ej, ale z Adamem jest aż tak źle?
W: No właśnie będę próbowała się dowiedzieć od Andrzeja, bo on wie o Adamie więcej niż sam Krajewski.
Ag: Wiesz, Adam próbował mu ukraść samochód, to już spora sprawa.
W: No wiem.
Kilka godzin później dziewczyny zeszły na dół.
F: O, jesteście.
Ad: Jak ja nienawidzę takich rozmów i przesłuchań. Masakra jakaś, myślałem, że zejdę, jak on mnie tak wypytywał i wypytywał i gadał, mendził i truł.
F: Adam, jeszcze jedno słowo...
Ad: Taa...
F: Adam.
Ad: Nie będę kradł.
F: I?
Ad: Nie będę go okłamywał.
F: I?
Ad: Nie będę ćpał.
F: I?
Ad: I zawsze będę mu wszystko mówił.
F: I?
Ad: Co żeś się kurwa na te "i" uparł?!
F: I będziesz się normalnie wysławiał.
Ad: Taa... - burknął niezadowolony.
F: Idziesz na kurs savuar vivru.
Ad: CO?!
F: Mam powtórzyć?
Ad: Ja się nie zgadzam!
F: Przykro mi. Myślę, że kurs dla przedszkolaków będzie idealny. Odprowadzę cię, żebyś nie czuł się osamotniony.
Ad: Ja się nie zgadzam!!! Nie będziesz mną rządził!
F: A kto tobą będzie rządził?
Ad: Ja sam!
F: Tak więc ty sam kombinuj pieniądze do spłacenia długów swoim panienkom.
Ad: Nienawidzę cię! - wyszedł z domu trzaskając drzwiami.
F: I wice versa.
W: Na serio? Kur savuar vivru?
F: Tak. Zapiszę go w przedziale wiekowym od 6 lat.
W: Serio?
F: Jego poziom kultury jest i tak niższy niż przedszkolaka, więc czemu by nie? Będzie miło.
Ag: Dobra, ja spadam. Dzięki za kolacje i za wyciągnięcie mnie z załamania psychicznego. No i za śpiewy.
W: Zawsze do usług. Zamówię ci taksówkę.
Ag: Oki. A tan no...
W: Co chcesz?
Ag: Pożyczyłabyś tą sukienkę, taką turkusową, że na górze luźna i potem na udach ma takie ten no pasek taki jakby.
W: Świetny opis. Chyba wiem o co ci chodzi. Chodź. - zaciągnęła Woźnicką do garderoby.
Ag: Ty masz tyle ciuchów?!
W: Tak.
Ag: Zazdroszczę.
W: Zazdrościć to mi dopiero będziesz.
Ag: Co on ci jeszcze kupi?
W: Samochód.
Ag: CO?! Ty masz prawko w ogóle?!
W: No mam. Tak przy okazji, to zapraszam cię na sobotę. Urodzinki wyprawiam.
Ag: Impreza na bogato?
W: Można tak powiedzieć.
Wiem, że ta część jest do dupy. Niby dużo, a nic się nie dzieje. Wena mnie opuszcza... oby szybko wróciła.
To jedna z lepszych części !!!!!!!!!!!!! Wspaniała !!!!!!!!!!!! :D
OdpowiedzUsuńMnie też się bardzo podobała ta część! :D Nie bądź wobec siebie taka surowa... :) Czekam na dalsze.
OdpowiedzUsuńKochana nie oceniaj siebie, aż tak źle opowiadanie jest super i dużo osób mogłoby ci zazdrościć pomysłów:)
OdpowiedzUsuńŚwietna część...... aj no zgadzam się z innymi nie bądź wobec siebie taka surowa.......
OdpowiedzUsuńKiedy next??
We wtorek wyjeżdżam na święta. Może uda mi się coś dodać, bo jak pojadę na działkę to tam 0 dostępu do internetu.
UsuńZajebista część, nie marudź :**
OdpowiedzUsuń~ruda
Super część. Adam na kurs savuar vivru -myślę že mu sie przyda :-D
OdpowiedzUsuńkiedy next?? ;) nie mogę się doczekać. :)
OdpowiedzUsuńJa chcę nexta
OdpowiedzUsuńNie zgadzam sie twoje opowiadania sa cudowne <3
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuń