LICZBA WYŚWIETLEŃ

czwartek, 24 kwietnia 2014

CZĘŚĆ 67 A pamiętasz...

Zjedli obiad, a raczej kolację.
F: A teraz kochanie, pozwolisz mi przynieść tą walizkę?
W: Tak.
F: Wybierz sobie jakiś pokój. - profesor wyszedł z salonu.
W: No idź.
B: Nie zgubię się w tym zamku?
W: Chodź. - dziewczyny poszły na górę.
B: To może ten. - zdecydowała w końcu.
W: Eee no....
B: Co?
W: No to jest nasza sypialnia...
B: Aaa sory. To tamten poprzedni.
W: Ok.
B: Ej, jak się dorobić takiego majątku?
W: Ciężką pracą.
B: Błagam cię, pracą się nie da tego dorobić.
W: Są ludzie wyjątkowi.
B: Ty jakoś się nie dorobiłaś tego.
W: Bo nie ja zbawiam ludzkość.
B: Przecież pomagasz tysiącom ludzi.
W: No właśnie, ja tysiącom, jak każdy zwykły lekarz, a Andrzej milionom.
B: Ale jak? Przecież on nie jest taki stary.
W: Patrzysz na to zbyt prostolinijnie. Nie liczy się wiek. Liczy się doświadczenie, wytrwałość. Trzeba mieć naprawdę dużą wiedzę, intyligencję, no i intulicję. Trzeba po prostu być tą osobą. Nie jestem filozofem życiowym, nie umiem tego wytłumaczyć. Trzeba chcieć być lekarzem, chcieć się w to zagłębiać.
F: Cała prawda. - mężczyzna objął kobietę.
B: A wy dlaczego chcieliście iść na medycynę?
F: Bo to jest bardzo ciekawe.
W: Chciałam mieć świadomość, że codziennie pomagam ludziom.

Następnego dnia rano.
Zeszli do kuchni i zobaczyli śniadanie na stole.
B: Cześć.
W: Przecież dzisiaj rano nie było pani Ani.
B: No i? Nudziło mi się.
F: Jest 7:00.
B: Nudziło mi się do 02:00 nad ranem, a potem od 6:00.
W: Nie spałaś?
B: Tak jak wy. Tylko wy lepiej wyglądacie po 4 godzinach snu. ja się nie przyzwyczaiłam do takich nocy.
W: Eee no...
B: Ja nie mam 3 lat i nie masz po co się teraz wysilać na wymyślanie bajek.
F: Sama wybrałaś sobie tamten pokój.
B: Ale nie wiedziałam, że w pakiecie są całonocne odgłosy z waszej sypialni.
W: No sory. Dostaniesz pokój na drugim końcu domu.

T: Nie, nie, nie! - od 20 minut Tretter ustawiał pracowników przed szpitalem do wspólnego zdjęcia.
W: Po co w ogóle te zdjęcie?! - bulwersowała się Consalida - My tu mamy leczyć ludzi, a nie bawić się w modeling.
T: Nie, nie, nie! Źle! Pielęgniarki bardziej na boki. Pan profesorze... jest za mało widoczny - zwrócił się do Falkowicza, który i tak stał na czele całej gromady.
AD: Może niech zawiśnie na linie nad nami? - odezwał się wściekły Krajewski, którego dyrektor ustawił na samym końcu.
T: Cicho! Pan profesorze... - zastanowił się chwilę - Krzesło! O tak, postawcie tam z samego tyłu... Niech pan na nim stanie - rozporządził.
F: Słucham?!
T: Bardzo pana proszę...
W: No kochanie. Jak się bawić w modeling to na całego.
AD: Wiki, pójść na całość, to on może z tobą... - kilka osób zaczęło się śmiać.
F: Adam, zamknij buźkę o ile nie chcesz dostać biletu w jedną stronę do Hong-Kongu.
AD: Już ci mówiłem, że Hong-Kongu się nie boję. Tam są seksi laski.
F: Ucz się encyklopedii na pamięć.
AD: Ehe.
F: No profesorze, proszę... - Falkowicz niechętnie wykonał rozkaz dyrektora.
T: Jest dobrze... - stwierdził stając przed całym zgromadzeniem - Agata, zdejmij te szpilki, bo jesteś wyższa od Borysa.
AG: A ona ma szpilki! - pokazała na Wiki.
T: Bo ona ma wpływ na profesora. Już. - Woźnicka niechętnie zdjęła buty - Profesorze, niech się pan uśmiechnie. Tak jak by pan lubił ten szpital.
Ad: Niech pomyśli o nocy z Wiki, to się uśmiechnie.
W: Zamknij się pacanie!
T: Profesorze, nich pan rozłoży ręce, tak jakby pan chciał uch wszystkich objąć...
Ad: Bo on jest Bogiem, a my jego marionetkami?
T: Cicho. Jak pan da szpitalowi 40 milionów i będzie pan sławny na całym świecie, to pan będzie Bogiem. Pani profesorze...
F: Przepraszam bardzo, ale to już jest lekka przesada. bawcie się w ten teatrzyk beze mnie . - zszedł z krzesła.
AD: Cheeeessss.... - rozłożył ręce i uśmiechnął się szeroko.
W: Ja spadam.
AG: Ja też. - wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić.
T: Ale no! Moment! Moje zdjęcia!
F: Drodzy państwo, wszyscy pracownicy chirurgi natychmiast wracają na oddział! - rozporządził i wszyscy się rozeszli - Pana plan zdjęciowy się rozpadł. Jaka szkoda. - uśmiechnął się ironicznie po raz kolejny ukazując dyrektorowi swoją wyższość.
AD: Niech pan się nie martwi. Falko zawsze wygrywa i nie ma nawet po co z nim walczyć. - pocieszył dyrektora.
F: Do szpitala!
Ad: Już, już. - chłopak poszedł za profesorem.

Ag: Zapraszamy was na niedzielę na śniadanie wielkanocne. - obwieściła z uśmiechem, gdy razem z Falkowiczem, Consalidą i Krajewskim siedzieli w lekarskim.
F: Obchodzicie święta?
Ag: Wszyscy mamy rodzinę, daleko i to nie prawdziwą rodzinę, jak się okazało. A znamy się z osobami z hotelu od początku studiów.
Ad: A my się z Andrzejem znamy dłużej. Bo to się zaczęło od tego, że ja się upiłem... Widzicie jednak alkohol jest potrzebny i bardzo ważny... No i tak to się zaczęło.
F: Mylisz się braciszku. To wszystko się zaczęło od tego, że przegapiliśmy imprezę u znajomych, bo tobie się zechciało urodzić wcześniej.
Ad: No tak, ale potem to było tak, że ty mnie zawiozłeś do siebie. No i ja wytrzeźwiałem i myślałem, że mnie porwałeś, a ty mi powiedziałeś, że nie jestem taki wspaniały, żeby warto było mnie porywać. A potem matka mało mnie nie zabiła. A kilka dni później...
F: Na czym to skończyliśmy? Obchodzicie święta?
Ad: Wiem, że ty nienawidzisz świąt i że zawsze mówisz, że to marnotractwo czasu i że ci wszyscy debile chodzą z bananami na gębie i śmieją się jak głupi do sera. I tak, wiem, że ty to inaczej określasz, ale znaczenie to samo. I wiem, że zawsze spędzasz święta z butelką whisky, ale może czas zmienić tą tradycję? W ogóle to sporo o tobie wiem, prawda? Bo ty kiedyś powiedziałeś, że jeżeli chcę przestać być głupi, to mam się uczyć na pamięć tego co ty mówisz i ja uwierzyłem... A nie, bo to było, że ty powiedziałeś, że jeśli chcę się dorobić majątku to mam tak robić i ja uwierzyłem. A potem byłem na ciebie cholernie wściekły, bo nauczyłem się na blachę, co mówiłeś przez cały dzień, a i tak nie dałeś mi majątku, a ty powiedziałeś, że jestem największym debilem na świecie, a ja, że mi z tym dobrze, a ty, że z debilami nie pracujesz i zmusiłeś mnie, żebym poszedł na studia, bo mnie zaszantażowałeś, a potem mnie codziennie pytałeś czego się nauczyłem i przywaliłeś mi jak powiedziałem, że uprawiać seks w składziku. A potem przez całe studia mi sprawdzałeś indeks i mnie prawie zabiłeś jak się dowiedziałeś, że fałszowałem indeks i tak na serio mam same pały i mnie uczyłeś. Pamiętam, że mnie głodziłeś i powiedziałeś, że nie dostanę jedzenia dopóki nie wykuję pierwszego tomu anatomii z tych wielkich cegieł i to wszystko mi tłumaczyłeś, a ja usnąłem, bo ty gadałeś i gadałeś, a potem nic nie umiałem i znowu mnie zdzieliłeś w pysk i głodziłeś z drugim tomem anatomii. A potem próbowałeś mnie nauczyć jeździć samochodem i ci rozwaliłem dwa auta, a ty na mnie nawrzeszczałeś, że jeśli się wreszcie nie skupię, to nie mam po co dalej próbować, bo nie nadążą produkować samochody bo je w takim tempie rozwalam. W ogóle to byłem nieszczęśliwym dzieckiem, bo mnie ciągle biłeś. A potem się upiłem, nie no to robiłem codziennie i ty na mnie wrzeszczałeś i powiedziałeś, żebym się nauczył pić tak, żeby się nie upijać, a ja nie umiałem. A potem obiecałeś, że wynajmiesz mi dziwki na tydzień jeśli skończę studia i ja błagałem rektora, żebym zdał, bo chciałem nagrodę, a on na mnie patrzył jak na debila, ale i tak nie zdałem i potem kupiłeś mi dyplom i dalej mnie uczyłeś medycyny, a ja dalej przy tym usypiałem i ty na mnie dalej wrzeszczałeś. A za każdą złą odpowiedź waliłeś mnie w pysk i potem mnie wszystko bolało. W ogóle, to obiecałeś mi milion za nauczenie się tego wszystkiego, a mi go jeszcze nie dałeś. No chyba, żeby liczyć długi które mi spłacałeś. A jak pierwszy raz wysłałeś mnie do Szwajcarii, to ja przywiozłem walizkę serów. Pamiętasz jak kiedyś pomyliłem bagaże i zamiast dokumentów przywiozłem czyjeś ciuchy i potem się okazało, że tamta walizka pojechała do Chin i ty mnie mało nie zabiłeś i kazałeś mi jechać do Chin samochodem za karę no i po drodze płynąć promem, a ja wsiadłem nie na ten statek i dopłynąłem do Indii i jak do ciebie zadzwoniłem, to powiedziałeś, żebym sobie radził i że mam przywieźć te dokumenty, a ja nie miałem kasy i musiałem się przemycać na statek i benzyna mi się skończyła i samochód zostawiłem w Indiach. I jak tam wreszcie dojechałem to się okazało, że ty je już dawno zabrałeś, bo nie wierzyłeś we mnie. A pamiętasz jak kiedyś... - wszyscy patrzyli ze zdumieniem na Krajewskiego opowiadającego swój życiorys.
F: Adam, myślę, że starczy. Opowiedziałeś już wystarczająco dużo. Ja naprawdę doskonale pamiętam to wieczne użeranie się z tobą. Starczy już.
Ag: Ja się cieszę, że my się dopiero teraz poznaliśmy, bo bym była bitą dziewczynką.
F: A przepraszam bardzo, kobiet nie biję.
W: Mówiłam, że seksista?
F: A ja mówiłem, że kokietka.
Ag: Nie no może bym przynajmniej zdała od razu, bo powtarzałam pierwszy rok.
W: Nawet tak nie mów, bo byśmy się nie spotkały nigdy.
Ad: Ej, a kiedyś.... - chciał znowu zacząć opowiadać, ale wszyscy obecni w pokoju lekarskim powstrzymali go głośnym:
Wszyscy: Starczy!!!
Ag: A wracając do tematu, to zapraszamy was na niedzielę.
W: Pomóc ci w czymś Aga?
Ag: Dzięki, ale Adam zobowiązał się pójść jutro ze święconką. - spojrzała wściekle na Krajewskiego.

Ad: Ale ja nie rozumiem! Co to do cholery za różnica czy pokropione wodą, czy nie?! Ja mogę na to naszczać i wyjdzie na jedno!
F: Adam!
Ad: No ale po co to i na co to komu?!
F: To jest tradycja.

Ad: A dlaczego ja mam to robić?
F: Bo twoja matka, babka i inni też tak robili.
Ad: A gdyby skakali z mostu, też bym miał to robić?!
F: Nie skakali.

Ad: A gdyby skakali?
F: To byśmy się wtedy zastanawiali.
Ad: Jakoś ty nie chodzisz z koszyczkiem!
F: Ponieważ ja w przeciwieństwie do ciebie pracuję i to sporo i nie śpię na dyżurach. I mi na tym nie zależy, ale skoro Agacie zależy, pójdziesz.
Ad: Okey!
Ag: Ej, a Tretter bardzo się wściekł za te zdjęcia?
W: Przeklinał Falkowicza.
F: Przyjaciółmi już raczej nie zostaniemy. Mówi się trudno.
Ad: A słyszeliście o urodzinach Rudnickiej? 
W: Tak, podobno dzisiaj w bufecie będzie jakiś tort i szampan. Ja się nie wybieram.
F: A ja wręcz przeciwnie. Kupiłem już nawet prezent... - wyjął z aktówki książkę "Medycyna dla przedszkolaka".
W: Kocham ciebie i tą twoją wrednotę. - pocałowała profesora.
Ag: Miałam nie iść, ale takiego przedstawienia nie odpuszczę.
Ad: Sambor się wścieknie. Zresztą ja też mam prezent. Książka "Jak  uwolnić się od prostytucji?".
F: Gratuluje. Powoli się kształcisz.
Ad: Uczę się od mistrza.
W: Nie no przegiąłeś.
Ad: I co mi zrobią? Będzie wesoło.
F: Na pewno.

Dwie godziny później.
F: Pani doktor. - uśmiechnął się ironicznie. Rudnicka mało nie eksplodowała, gdy do niej podszedł. - Chciałem pani życzyć ciekawych przypadków medycznych, jak najwięcej dobrze kończących się powikłań pooperacyjnych, pierwszej samodzielnej operacji wyrostka no i normalnego mężczyzny. Proszę bardzo. - podał blondynce torebkę - Bardzo prosiłbym o dokładne przeanalizowanie książki. To jest polecenie służbowe. Skorzysta na tym i pani i pacjenci. Ostatnio została wprowadzana akcja "Zmniejszmy liczbę zgonów chorych". Opanowanie anatomii jest bardzo ważne. Powoli musi pani wspinać się na szczyt. - lekarka wyjęła książkę z torebki i mało nie eksplodowała z wściekłości.
B: niezły prezent, blondi. Polubiłem pana profesorze.
F: Na pana czeka w lekarskim drugi egzemplarz. Tak więc miłej lektury, pani doktor. - odszedł od niej i po chwili zaczepił go Sambor.
F: Och, witam panie doktorze. Najmocniej przepraszam, panie lekarzu.
S: W ten sposób umniejsza pan tak samo kompetencje doktor Consalidy.
F: I nawet nie zna pan faktów. Doktor Consalida zrobiła doktorat. Zresztą oboje mamy aspiracje na wyższe tytuły.
S:Pan chce dostać Nobla? - spytał z niedowierzaniem.
F: Tak. - uśmiechnął się i odszedł od chirurga.

Ad: Nina, życzę ci dużo szczęścia i powodzenia w zerwaniu z tą jakże dziwaczną pracą. - wręczył Rudnickiej prezent.
N: Weźcie się wypchajcie razem z Falkowiczem! Wy i te wasze prezenty! Potrzebne jak dziura w moście!
Ad: Płacę dwie stówki. Wiem, że u Andrzeja mogłaś mieć lepsze stawki, ale nie wszyscy są milionerami, a czasy się zmieniły i kryzys idzie. Wiem, że książka ma ci pomóc z tym zerwać, ale jakoś nie wierzę w ciebie.
N: Nienawidzę was! Po prostu was nienawidzę! - szybkim krokiem wyszła z bufetu, a za nią podążał Sambor.
W: Nie sądzisz, że byliśmy trochę zbyt wredni?
Ag: A nie pamiętasz jaka ona była, jaka jest?
F: Kochanie, pani doktor sobie na to zasłużyła, a poza tym ty nic jej nie zrobiłaś, a zresztą ja i Adam także. 
W: Może i racja.

Wiem, że next miał być wcześniej, ale mi się serio coś porządnie pomieszało. W środę myślałam, że jest poniedziałek i trochę się spóźniłam nie tylko z opowiadaniami ale i ze szkołą. Pogubiłam terminy i potem się nie wyrobiłam.

7 komentarzy:

  1. Nareszcie Nina dostała to co powinna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No super. Te książki.... Andzrzej znowu w "formie". I ten monolog Adama. Kocham to♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. masz racje ten monolog Krajewskiego był świetny :))

      Usuń
  3. Super... hahah najbardziej podobały mi się urodziny Niny (chociaż cala część jest wspaniała) bardzo fajny pomysł z nazwami książek :DDDD

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialne opo.....hahaha padłam gdy czytałam tytuły książek......świetne urodziny i fajnu wątek ze wspólnym zdjęciem :-)
    Kiedy next?? :-) :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. dla mnie świetnie, ale może pociągniesz wątek z kłopotami zrowotnymi Andrzeja? takie chwile grozy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie umiem czegoś takiego pisać. Nie dla mnie dramaty, wolę komedie.

      Usuń

Proszę, komentujcie.
To bardzo motywuje :)
Można komentować anonimowo. Ogarnęłam to jakoś.