LICZBA WYŚWIETLEŃ
poniedziałek, 28 kwietnia 2014
niedziela, 27 kwietnia 2014
ŻYCIE JEDNAK MA JAKIŚ UKRYTY SENS I TRZEBA DĄŻYĆ DO TEGO, ŻEBY GO ZNALEŹĆ
Wszystko dzieje się po 556 odcinku.
To ją zaczynało przytłaczać. Aresztowanie Adama nie wiadomo dlaczego, no i najgorsze - badania. Adam to odkrył. Dała mu lek swojej matki. Chciała poznać prawdę, ale nie wiedziała, że wynik będzie aż tak drastyczny. Żałowała, że pozwoliła Krajewskiemu przy tym węszyć. Teraz go zatrzymali. Ona nic nie wiedziała. Tyle było pytań na które chciałaby poznać odpowiedź. Chciałaby po prostu wiedzieć co się w okół niej dzieje. Wiedziała, kto zna odpowiedzi na wszystkie jej pytania. Falkowicz. On wie zawsze wszystko. Chodząca encyklopedia, albo jeszcze lepiej. Tylko jak to z niego wyciągnąć. W ogóle my jakoś naprawdę dziwaczne mamy te relacje. - myślała w zamiast spać. Tylko gdy wszyscy mieszkańcy spali można było w spokoju pomyśleć. To była już kolejna noc kiedy zastanawiała się nad tym wszystkim. Jak to by się potoczyło, gdyby nie tamte oświadczyny? Na pewno dałabym się zaciągnąć do łóżka. To było jak kubeł zimnej wody, dopiero wtedy zrozumiałam jak poważna to jest relacja. Przymknęła powieki. Boże, dlaczego zawsze, gdy tylko zamknę oczy widzę trzy obrazy na zmianę. Trzy chwile, gdzie przez ułamek sekundy jego twarz była naprawdę szczera, smutna zanim przybrał kolejną maskę. Gdy nie pozwoliła ich wargom się zetknąć. Pierwsze sekundy, zanim na jego twarz weszła maska obojętności. Gdy odrzuciła jego oświadczyny i gdy uciekła z tamtej kolacji. "Przyszłam tylko na chwilę, żeby ci powiedzieć, że to koniec" Próbował ją przekonywać, a ona uciekła. Obejrzała się za siebie biegnąc w bliżej nieokreślonym kierunku. Znowu zapamiętała pierwsze kilka sekund, zanim przybrał maskę obojętnego. Słyszała z plotek, że potem Adam odprowadzał go pijanego do domu. W tych trzech chwilach była pewna, że nie oszukiwał, chociaż była też czwarta, jednak wtedy jego twarz była pełna nadziei. Miłości? - pytała sama siebie. Nie znała odpowiedzi. Po jej policzkach spływały łzy, gdy przypomniała sobie jego oświadczyny. Po chwili jednak wyobraziła sobie jego, Kingę siedzących razem na kanapie w objęciach i wybuchła płaczem na myśl, że to nie jest ona. Co ja odstawiam? Jest 4 nad ranem, a ja siedzę w ciuchach, zapłakana na łóżku i rozpaczam nad Falkowiczem. Odbiło mi, czy co? - pytała sama siebie. Spojrzała w lustro. Zobaczyła, że nie wygląda najgorzej. Wodoodporna mascara zdawała egzamin i po otarciu łez Wiktoria wyglądała jak codziennie. Może pomijając fakt iż miała czerwone od płaczu oczy. Na kłopoty najlepsza jest praca. Zwariowałam. - wstała z łóżka i powolnym krokiem udała się w kierunku szpitala. Wciąż dręczyły ją myśli o profesorze. Przeróżne obrazy, sceny. Niektóre prawdziwe, niektóre wyobrażone. Z ich szczęściem, albo i bez niego, jednakże we wszystkim tym największy udział miął Falkowicz. Szła szpitalnymi korytarzami. Automatycznie spojrzała w kierunku jego gabinetu. Zobaczyła go siedzącego z podpartą na biurku głową, a na blacie obok stała na butelka whiski i szklanka. Zastanowiła się chwilę, ale pomyślała, że o tej porze i tak nikt nie dostrzeże, że tam weszła i uniknie plotek. Spytała samą siebie, po co w ogóle tam idzie, ale nie szukała odpowiedzi na to pytanie. Delikatnie otworzyła drzwi jego gabinetu. Mężczyzna na tę dźwięk mało nie podskoczył na fotelu. Spojrzał na kobietę. Ona weszła nie zamykając za sobą drzwi na wypadek, gdyby miała zaraz wyjść.
W: Nie chciałam cię przestraszyć. - uśmiechnęła się przepraszająco.
F: Ostatnio życie mnie cały czas straszy. - powiedział sam do siebie - Wejdź, proszę. - Wiktoria zamknęła za sobą drzwi - Usiądź. - kobieta zajęła miejsce przed nim - Napijesz się?
W: Nie, nie chcę... - Już miała wyklepać elegancką formułkę, że nie chce robić kłopotu itd., ale zmieniła zdanie - Albo nalej mi tak porządnie. - profesor podał jej szklankę z trunkiem.
F: Co się stało? - spytał patrząc w jej smutne oczy.
W: Życie się stało.
F: Doskonale cię rozumiem. - usłyszeli dźwięk telefonu profesora. Mężczyzna wyjął z kieszeni urządzenie i spojrzał na wyświetlać. Rzucił nim w ścianę widząc napis "Kinga". - Przepraszam.
W: Nie masz za co. Twój telefon. Dlaczego sprzedałeś Szwajcarom niedziałający lek?
F: Nie wszystko jest takie proste.
W: Adam węszył. Nie wiedziałam, że odstawiłeś coś aż takiego. Dałam mu lek mojej matki. Porównał je. Wiesz, że on rozwali badania, zresztą ja mu w tym pomogłam.
F: Taki przeciwnik jak ty to dla mnie zaszczyt... - drzwi gabinetu otworzyły się na oścież i wpadło tam dwóch zamaskowanych, dobrze zbudowanych mężczyzn z pistoletami w ręce.
W: Ja pierwsza. - poprosiła niewzruszona. Teraz było jej już wszystko jedno.
F: Mi żadna różnica. Jaki debil i tchórz ma teraz do mnie jakąś sprawę i nasyła na mnie mafię?
-Jesteś winien kasę. Niecierpliwią się. Dobrze ci radzę spłać swoje długi.
F: Pieniądze były, ale poszły z dymem. Gdyby waszemu szefowi nie zachciało się bawić w laboratorium, miałby pieniądze. Teraz leży ledwo żywy. Przekażcie pozdrowienia. Jeśli to wszystko, to żegnam panów. - otworzył przed nimi drzwi i mężczyźni opuścili gabinet grożąc jeszcze profesorowi, który usiadł z powrotem na fotelu.
W: Od kiedy tak się załatwia sprawy z mafią?
F: Od wtedy, kiedy jest ci wszystko jedno.
W: Dlaczego Adama aresztowali?
F: Nie wiem. Wkopał się w coś. On ma do tego dar. Nawet jak nic nie zrobi to zachowuje się tak, że policja bierze go na pierwszego podejrzanego.
W: I ponawiam pytanie na które jeszcze nie dostałam odpowiedzi. Dlaczego sprzedałeś Szwajcarom zły lek?
F: Wiki, czy to gra jakąś rolę?
W: O ile nie chcesz siedzieć w pierdlu, tak.
F: Wolę więzienie niż Kingę. Nie wiem skąd się biorą kobiety takie jak ona.
W: Żona nie taka wspaniała?
F: Wiktoria ja cię kocham. Bez ciebie cały ten świat przestał mieć sens.
W: To samo mówiłeś Kindze, jak się jej oświadczałeś? Że jest kobietą z którą chciałbyś spędzić resztę życia?
F: Nie oświadczałem jej się. Ta kobieta w jednym zdaniu mi się oświadczyła i mnie zaszantażowała. Wiki, ja nie miałem wyjścia.
W: Zawsze jest jakieś wyjście.
F: Racja, było. Wsadzić ciebie i Adama na lata do więzienia, a samemu wyjechać na drugi koniec świata. Może jestem szują, ale szują, która cię kocha. - kobieta spojrzała na niego. Wahała się. Nie wiedziała co zrobić. Zaczęła bezsensownie przyglądać się materiałowi swoich dżinsów. W końcu podniosła wzrok i spojrzała na niego.
W: Ja ciebie też. - powiedziała cicho po czym wstała - Ale zdarzyło się bardzo dużo. Odezwij się jak pozbędziesz się Kingi. - podeszła do drzwi - Na mnie możesz liczyć. Zawsze, we wszystkim. Uwierz, że są jeszcze szczerzy ludzie na tym świecie. - wyszła z gabinetu cicho zamykając za sobą drzwi. Usiadła na podłodze opierając się o ścianę. Mimo wszystko na jej ustach był uśmiech. Jeżeli mnie kocha, pozbędzie się jej. Jeśli nie, to i tak byłoby bez sensu. - postanowiła zostać z taką myślą.
Patrzył na drzwi, które przed chwilą się zamknęły. W tym momencie przestał już myśleć, że życie nie ma sensu. Złożył komórkę leżącą na podłodze i wybrał numer.
F: Kinga Walczyk, blondynka, długie włosy, patomorfolog w Leśnej Górze. Jest do odstrzału. Płacę milion, ona ma zniknąć. Prześlę szczegóły. - zakomunikował głosem nieznoszącym sprzeciwu i się rozłączył. Usiadł w swoim skórzanym fotelu. Życie jednak ma jakiś ukryty sens i trzeba dążyć do tego, żeby go znaleźć. - pomyślał i wypił jednym łykiem szklankę whisky.
Do napisania kochane!
Do napisania kochane!
sobota, 26 kwietnia 2014
KONIEC!
Nie, nie koniec bloga. Koniec z częstym dodawaniem nextów. Nie chcę siedzieć cały czas przed komputerem i pisać opowiadania. Przez prawie 5 miesięcy dodawałam nexty prawie cały czas 80% życia spędzałam przed komputerem, zawalałam szkołę całkowicie i zapychałam się słodyczami cały czas siedząc na fotelu i czytając i pisząc opowiadania. Ten blogowy świat mnie zniszczył. W szkole dostaję same 3 albo i gorzej, mam zaległości w nauce, wyglądam jak wieloryb, bo mój jedyny ruch to było pójście do kibla, albo do kuchni po kolejną dawkę słodyczy i nestea. Muszę zacząć dostawać dobre oceny, muszę zacząć się ruszać. Żyć jak człowiek. Teraz jak przeanalizowałam czas od kiedy zaczęłam czytać i pisać opowiadania doszłam do jednego wniosku. Byłam uzależniona. Nie interesowało mnie już nawet chodzenie na zakupy i spotkania ze znajomymi. Tylko czytanie opowiadań i pisanie. Nawet na sen mi było szkoda czasu. Teraz chyba się opamiętałam i bardzo się cieszę, bo jeszcze trochę i bym chyba trafiła do psychiatryka. To była jakaś dziwaczna euforia, myślenie 24 h na dobę o FaWi. Na lekcjach, w domu. Oni mi się nawet śnili! W pokoju mam bajzel, nawet butelek po piciu nie wyrzucałam bo szkoda czasu. Tu się nie da przejść! Nie chcę zamykać bloga. Teraz umiem się już normalnie zachowywać. Do wakacji mam trzy cele: odbudować znajomości, schudnąć i poprawić oceny. Będę dalej pisać opowiadania, ale możecie się spodziewać, że nexty będą gdzieś raz w tygodniu. Nie wiem dokładnie. Raz częściej, raz rzadziej. W wakacje, gdy odejdzie mi nauka, będę mogła pisać częściej, ale póki co blog musi zejść na drugi plan. Jednocześnie przestrzegam tych którzy także wpadli w dziwaczny stan, w którym nie mogą żyć bez ciągłego czytania opowiadań i myślą o tym 24h na dobę, opanujcie się zanim to Was całkiem zniszczy, jak mnie. Ja szarpałam się z ojcem i przewalaliśmy się po podłodze, jak chciał mi na jeden dzień zabrać komputer, a ja nie mogłam żyć bez opowiadań! Cieszę się, że to się skończyło i opamiętałam się sama bez psychiatryka. Tak więc do nexta, który być może pojawi się dopiero za kilka dni. Nie będę obiecywać Wam terminów, bo uważam, że siedzenie i zmuszanie się do pisania, bo się obiecało jest bez sensu.
Pozdrawiam,
już zdrowa psychicznie dziewczyna :D
Pozdrawiam,
już zdrowa psychicznie dziewczyna :D
czwartek, 24 kwietnia 2014
CZĘŚĆ 67 A pamiętasz...
Zjedli obiad, a raczej kolację.
F: A teraz kochanie, pozwolisz mi przynieść tą walizkę?
W: Tak.
F: Wybierz sobie jakiś pokój. - profesor wyszedł z salonu.
W: No idź.
B: Nie zgubię się w tym zamku?
W: Chodź. - dziewczyny poszły na górę.
B: To może ten. - zdecydowała w końcu.
W: Eee no....
B: Co?
W: No to jest nasza sypialnia...
B: Aaa sory. To tamten poprzedni.
W: Ok.
B: Ej, jak się dorobić takiego majątku?
W: Ciężką pracą.
B: Błagam cię, pracą się nie da tego dorobić.
W: Są ludzie wyjątkowi.
B: Ty jakoś się nie dorobiłaś tego.
W: Bo nie ja zbawiam ludzkość.
B: Przecież pomagasz tysiącom ludzi.
W: No właśnie, ja tysiącom, jak każdy zwykły lekarz, a Andrzej milionom.
B: Ale jak? Przecież on nie jest taki stary.
W: Patrzysz na to zbyt prostolinijnie. Nie liczy się wiek. Liczy się doświadczenie, wytrwałość. Trzeba mieć naprawdę dużą wiedzę, intyligencję, no i intulicję. Trzeba po prostu być tą osobą. Nie jestem filozofem życiowym, nie umiem tego wytłumaczyć. Trzeba chcieć być lekarzem, chcieć się w to zagłębiać.
F: Cała prawda. - mężczyzna objął kobietę.
B: A wy dlaczego chcieliście iść na medycynę?
F: Bo to jest bardzo ciekawe.
W: Chciałam mieć świadomość, że codziennie pomagam ludziom.
Następnego dnia rano.
Zeszli do kuchni i zobaczyli śniadanie na stole.
B: Cześć.
W: Przecież dzisiaj rano nie było pani Ani.
B: No i? Nudziło mi się.
F: Jest 7:00.
B: Nudziło mi się do 02:00 nad ranem, a potem od 6:00.
W: Nie spałaś?
B: Tak jak wy. Tylko wy lepiej wyglądacie po 4 godzinach snu. ja się nie przyzwyczaiłam do takich nocy.
W: Eee no...
B: Ja nie mam 3 lat i nie masz po co się teraz wysilać na wymyślanie bajek.
F: Sama wybrałaś sobie tamten pokój.
B: Ale nie wiedziałam, że w pakiecie są całonocne odgłosy z waszej sypialni.
W: No sory. Dostaniesz pokój na drugim końcu domu.
T: Nie, nie, nie! - od 20 minut Tretter ustawiał pracowników przed szpitalem do wspólnego zdjęcia.
W: Po co w ogóle te zdjęcie?! - bulwersowała się Consalida - My tu mamy leczyć ludzi, a nie bawić się w modeling.
T: Nie, nie, nie! Źle! Pielęgniarki bardziej na boki. Pan profesorze... jest za mało widoczny - zwrócił się do Falkowicza, który i tak stał na czele całej gromady.
AD: Może niech zawiśnie na linie nad nami? - odezwał się wściekły Krajewski, którego dyrektor ustawił na samym końcu.
T: Cicho! Pan profesorze... - zastanowił się chwilę - Krzesło! O tak, postawcie tam z samego tyłu... Niech pan na nim stanie - rozporządził.
F: Słucham?!
T: Bardzo pana proszę...
W: No kochanie. Jak się bawić w modeling to na całego.
AD: Wiki, pójść na całość, to on może z tobą... - kilka osób zaczęło się śmiać.
F: Adam, zamknij buźkę o ile nie chcesz dostać biletu w jedną stronę do Hong-Kongu.
AD: Już ci mówiłem, że Hong-Kongu się nie boję. Tam są seksi laski.
F: Ucz się encyklopedii na pamięć.
AD: Ehe.
F: No profesorze, proszę... - Falkowicz niechętnie wykonał rozkaz dyrektora.
T: Jest dobrze... - stwierdził stając przed całym zgromadzeniem - Agata, zdejmij te szpilki, bo jesteś wyższa od Borysa.
AG: A ona ma szpilki! - pokazała na Wiki.
T: Bo ona ma wpływ na profesora. Już. - Woźnicka niechętnie zdjęła buty - Profesorze, niech się pan uśmiechnie. Tak jak by pan lubił ten szpital.
Ad: Niech pomyśli o nocy z Wiki, to się uśmiechnie.
W: Zamknij się pacanie!
T: Profesorze, nich pan rozłoży ręce, tak jakby pan chciał uch wszystkich objąć...
Ad: Bo on jest Bogiem, a my jego marionetkami?
T: Cicho. Jak pan da szpitalowi 40 milionów i będzie pan sławny na całym świecie, to pan będzie Bogiem. Pani profesorze...
F: Przepraszam bardzo, ale to już jest lekka przesada. bawcie się w ten teatrzyk beze mnie . - zszedł z krzesła.
AD: Cheeeessss.... - rozłożył ręce i uśmiechnął się szeroko.
W: Ja spadam.
AG: Ja też. - wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić.
T: Ale no! Moment! Moje zdjęcia!
F: Drodzy państwo, wszyscy pracownicy chirurgi natychmiast wracają na oddział! - rozporządził i wszyscy się rozeszli - Pana plan zdjęciowy się rozpadł. Jaka szkoda. - uśmiechnął się ironicznie po raz kolejny ukazując dyrektorowi swoją wyższość.
AD: Niech pan się nie martwi. Falko zawsze wygrywa i nie ma nawet po co z nim walczyć. - pocieszył dyrektora.
F: Do szpitala!
Ad: Już, już. - chłopak poszedł za profesorem.
Ag: Zapraszamy was na niedzielę na śniadanie wielkanocne. - obwieściła z uśmiechem, gdy razem z Falkowiczem, Consalidą i Krajewskim siedzieli w lekarskim.
F: Obchodzicie święta?
Ag: Wszyscy mamy rodzinę, daleko i to nie prawdziwą rodzinę, jak się okazało. A znamy się z osobami z hotelu od początku studiów.
Ad: A my się z Andrzejem znamy dłużej. Bo to się zaczęło od tego, że ja się upiłem... Widzicie jednak alkohol jest potrzebny i bardzo ważny... No i tak to się zaczęło.
F: Mylisz się braciszku. To wszystko się zaczęło od tego, że przegapiliśmy imprezę u znajomych, bo tobie się zechciało urodzić wcześniej.
Ad: No tak, ale potem to było tak, że ty mnie zawiozłeś do siebie. No i ja wytrzeźwiałem i myślałem, że mnie porwałeś, a ty mi powiedziałeś, że nie jestem taki wspaniały, żeby warto było mnie porywać. A potem matka mało mnie nie zabiła. A kilka dni później...
F: Na czym to skończyliśmy? Obchodzicie święta?
Ad: Wiem, że ty nienawidzisz świąt i że zawsze mówisz, że to marnotractwo czasu i że ci wszyscy debile chodzą z bananami na gębie i śmieją się jak głupi do sera. I tak, wiem, że ty to inaczej określasz, ale znaczenie to samo. I wiem, że zawsze spędzasz święta z butelką whisky, ale może czas zmienić tą tradycję? W ogóle to sporo o tobie wiem, prawda? Bo ty kiedyś powiedziałeś, że jeżeli chcę przestać być głupi, to mam się uczyć na pamięć tego co ty mówisz i ja uwierzyłem... A nie, bo to było, że ty powiedziałeś, że jeśli chcę się dorobić majątku to mam tak robić i ja uwierzyłem. A potem byłem na ciebie cholernie wściekły, bo nauczyłem się na blachę, co mówiłeś przez cały dzień, a i tak nie dałeś mi majątku, a ty powiedziałeś, że jestem największym debilem na świecie, a ja, że mi z tym dobrze, a ty, że z debilami nie pracujesz i zmusiłeś mnie, żebym poszedł na studia, bo mnie zaszantażowałeś, a potem mnie codziennie pytałeś czego się nauczyłem i przywaliłeś mi jak powiedziałem, że uprawiać seks w składziku. A potem przez całe studia mi sprawdzałeś indeks i mnie prawie zabiłeś jak się dowiedziałeś, że fałszowałem indeks i tak na serio mam same pały i mnie uczyłeś. Pamiętam, że mnie głodziłeś i powiedziałeś, że nie dostanę jedzenia dopóki nie wykuję pierwszego tomu anatomii z tych wielkich cegieł i to wszystko mi tłumaczyłeś, a ja usnąłem, bo ty gadałeś i gadałeś, a potem nic nie umiałem i znowu mnie zdzieliłeś w pysk i głodziłeś z drugim tomem anatomii. A potem próbowałeś mnie nauczyć jeździć samochodem i ci rozwaliłem dwa auta, a ty na mnie nawrzeszczałeś, że jeśli się wreszcie nie skupię, to nie mam po co dalej próbować, bo nie nadążą produkować samochody bo je w takim tempie rozwalam. W ogóle to byłem nieszczęśliwym dzieckiem, bo mnie ciągle biłeś. A potem się upiłem, nie no to robiłem codziennie i ty na mnie wrzeszczałeś i powiedziałeś, żebym się nauczył pić tak, żeby się nie upijać, a ja nie umiałem. A potem obiecałeś, że wynajmiesz mi dziwki na tydzień jeśli skończę studia i ja błagałem rektora, żebym zdał, bo chciałem nagrodę, a on na mnie patrzył jak na debila, ale i tak nie zdałem i potem kupiłeś mi dyplom i dalej mnie uczyłeś medycyny, a ja dalej przy tym usypiałem i ty na mnie dalej wrzeszczałeś. A za każdą złą odpowiedź waliłeś mnie w pysk i potem mnie wszystko bolało. W ogóle, to obiecałeś mi milion za nauczenie się tego wszystkiego, a mi go jeszcze nie dałeś. No chyba, żeby liczyć długi które mi spłacałeś. A jak pierwszy raz wysłałeś mnie do Szwajcarii, to ja przywiozłem walizkę serów. Pamiętasz jak kiedyś pomyliłem bagaże i zamiast dokumentów przywiozłem czyjeś ciuchy i potem się okazało, że tamta walizka pojechała do Chin i ty mnie mało nie zabiłeś i kazałeś mi jechać do Chin samochodem za karę no i po drodze płynąć promem, a ja wsiadłem nie na ten statek i dopłynąłem do Indii i jak do ciebie zadzwoniłem, to powiedziałeś, żebym sobie radził i że mam przywieźć te dokumenty, a ja nie miałem kasy i musiałem się przemycać na statek i benzyna mi się skończyła i samochód zostawiłem w Indiach. I jak tam wreszcie dojechałem to się okazało, że ty je już dawno zabrałeś, bo nie wierzyłeś we mnie. A pamiętasz jak kiedyś... - wszyscy patrzyli ze zdumieniem na Krajewskiego opowiadającego swój życiorys.
F: Adam, myślę, że starczy. Opowiedziałeś już wystarczająco dużo. Ja naprawdę doskonale pamiętam to wieczne użeranie się z tobą. Starczy już.
Ag: Ja się cieszę, że my się dopiero teraz poznaliśmy, bo bym była bitą dziewczynką.
F: A przepraszam bardzo, kobiet nie biję.
W: Mówiłam, że seksista?
F: A ja mówiłem, że kokietka.
Ag: Nie no może bym przynajmniej zdała od razu, bo powtarzałam pierwszy rok.
W: Nawet tak nie mów, bo byśmy się nie spotkały nigdy.
Ad: Ej, a kiedyś.... - chciał znowu zacząć opowiadać, ale wszyscy obecni w pokoju lekarskim powstrzymali go głośnym:
Wszyscy: Starczy!!!
Ag: A wracając do tematu, to zapraszamy was na niedzielę.
W: Pomóc ci w czymś Aga?
Ag: Dzięki, ale Adam zobowiązał się pójść jutro ze święconką. - spojrzała wściekle na Krajewskiego.
Ad: Ale ja nie rozumiem! Co to do cholery za różnica czy pokropione wodą, czy nie?! Ja mogę na to naszczać i wyjdzie na jedno!
F: Adam!
Ad: No ale po co to i na co to komu?!
F: To jest tradycja.
Ad: A dlaczego ja mam to robić?
F: Bo twoja matka, babka i inni też tak robili.
Ad: A gdyby skakali z mostu, też bym miał to robić?!
F: Nie skakali.
Ad: A gdyby skakali?
F: To byśmy się wtedy zastanawiali.
Ad: Jakoś ty nie chodzisz z koszyczkiem!
F: Ponieważ ja w przeciwieństwie do ciebie pracuję i to sporo i nie śpię na dyżurach. I mi na tym nie zależy, ale skoro Agacie zależy, pójdziesz.
Ad: Okey!
Ag: Ej, a Tretter bardzo się wściekł za te zdjęcia?
W: Przeklinał Falkowicza.
F: Przyjaciółmi już raczej nie zostaniemy. Mówi się trudno.
Ad: A słyszeliście o urodzinach Rudnickiej?
W: Tak, podobno dzisiaj w bufecie będzie jakiś tort i szampan. Ja się nie wybieram.
F: A ja wręcz przeciwnie. Kupiłem już nawet prezent... - wyjął z aktówki książkę "Medycyna dla przedszkolaka".
W: Kocham ciebie i tą twoją wrednotę. - pocałowała profesora.
Ag: Miałam nie iść, ale takiego przedstawienia nie odpuszczę.
Ad: Sambor się wścieknie. Zresztą ja też mam prezent. Książka "Jak uwolnić się od prostytucji?".
F: Gratuluje. Powoli się kształcisz.
Ad: Uczę się od mistrza.
W: Nie no przegiąłeś.
Ad: I co mi zrobią? Będzie wesoło.
F: Na pewno.
Dwie godziny później.
F: Pani doktor. - uśmiechnął się ironicznie. Rudnicka mało nie eksplodowała, gdy do niej podszedł. - Chciałem pani życzyć ciekawych przypadków medycznych, jak najwięcej dobrze kończących się powikłań pooperacyjnych, pierwszej samodzielnej operacji wyrostka no i normalnego mężczyzny. Proszę bardzo. - podał blondynce torebkę - Bardzo prosiłbym o dokładne przeanalizowanie książki. To jest polecenie służbowe. Skorzysta na tym i pani i pacjenci. Ostatnio została wprowadzana akcja "Zmniejszmy liczbę zgonów chorych". Opanowanie anatomii jest bardzo ważne. Powoli musi pani wspinać się na szczyt. - lekarka wyjęła książkę z torebki i mało nie eksplodowała z wściekłości.
B: niezły prezent, blondi. Polubiłem pana profesorze.
F: Na pana czeka w lekarskim drugi egzemplarz. Tak więc miłej lektury, pani doktor. - odszedł od niej i po chwili zaczepił go Sambor.
F: Och, witam panie doktorze. Najmocniej przepraszam, panie lekarzu.
S: W ten sposób umniejsza pan tak samo kompetencje doktor Consalidy.
F: I nawet nie zna pan faktów. Doktor Consalida zrobiła doktorat. Zresztą oboje mamy aspiracje na wyższe tytuły.
S:Pan chce dostać Nobla? - spytał z niedowierzaniem.
F: Tak. - uśmiechnął się i odszedł od chirurga.
Ad: Nina, życzę ci dużo szczęścia i powodzenia w zerwaniu z tą jakże dziwaczną pracą. - wręczył Rudnickiej prezent.
N: Weźcie się wypchajcie razem z Falkowiczem! Wy i te wasze prezenty! Potrzebne jak dziura w moście!
Ad: Płacę dwie stówki. Wiem, że u Andrzeja mogłaś mieć lepsze stawki, ale nie wszyscy są milionerami, a czasy się zmieniły i kryzys idzie. Wiem, że książka ma ci pomóc z tym zerwać, ale jakoś nie wierzę w ciebie.
N: Nienawidzę was! Po prostu was nienawidzę! - szybkim krokiem wyszła z bufetu, a za nią podążał Sambor.
W: Nie sądzisz, że byliśmy trochę zbyt wredni?
Ag: A nie pamiętasz jaka ona była, jaka jest?
F: Kochanie, pani doktor sobie na to zasłużyła, a poza tym ty nic jej nie zrobiłaś, a zresztą ja i Adam także.
W: Może i racja.
Wiem, że next miał być wcześniej, ale mi się serio coś porządnie pomieszało. W środę myślałam, że jest poniedziałek i trochę się spóźniłam nie tylko z opowiadaniami ale i ze szkołą. Pogubiłam terminy i potem się nie wyrobiłam.
Ag: Zapraszamy was na niedzielę na śniadanie wielkanocne. - obwieściła z uśmiechem, gdy razem z Falkowiczem, Consalidą i Krajewskim siedzieli w lekarskim.
F: Obchodzicie święta?
Ag: Wszyscy mamy rodzinę, daleko i to nie prawdziwą rodzinę, jak się okazało. A znamy się z osobami z hotelu od początku studiów.
Ad: A my się z Andrzejem znamy dłużej. Bo to się zaczęło od tego, że ja się upiłem... Widzicie jednak alkohol jest potrzebny i bardzo ważny... No i tak to się zaczęło.
F: Mylisz się braciszku. To wszystko się zaczęło od tego, że przegapiliśmy imprezę u znajomych, bo tobie się zechciało urodzić wcześniej.
Ad: No tak, ale potem to było tak, że ty mnie zawiozłeś do siebie. No i ja wytrzeźwiałem i myślałem, że mnie porwałeś, a ty mi powiedziałeś, że nie jestem taki wspaniały, żeby warto było mnie porywać. A potem matka mało mnie nie zabiła. A kilka dni później...
F: Na czym to skończyliśmy? Obchodzicie święta?
Ad: Wiem, że ty nienawidzisz świąt i że zawsze mówisz, że to marnotractwo czasu i że ci wszyscy debile chodzą z bananami na gębie i śmieją się jak głupi do sera. I tak, wiem, że ty to inaczej określasz, ale znaczenie to samo. I wiem, że zawsze spędzasz święta z butelką whisky, ale może czas zmienić tą tradycję? W ogóle to sporo o tobie wiem, prawda? Bo ty kiedyś powiedziałeś, że jeżeli chcę przestać być głupi, to mam się uczyć na pamięć tego co ty mówisz i ja uwierzyłem... A nie, bo to było, że ty powiedziałeś, że jeśli chcę się dorobić majątku to mam tak robić i ja uwierzyłem. A potem byłem na ciebie cholernie wściekły, bo nauczyłem się na blachę, co mówiłeś przez cały dzień, a i tak nie dałeś mi majątku, a ty powiedziałeś, że jestem największym debilem na świecie, a ja, że mi z tym dobrze, a ty, że z debilami nie pracujesz i zmusiłeś mnie, żebym poszedł na studia, bo mnie zaszantażowałeś, a potem mnie codziennie pytałeś czego się nauczyłem i przywaliłeś mi jak powiedziałem, że uprawiać seks w składziku. A potem przez całe studia mi sprawdzałeś indeks i mnie prawie zabiłeś jak się dowiedziałeś, że fałszowałem indeks i tak na serio mam same pały i mnie uczyłeś. Pamiętam, że mnie głodziłeś i powiedziałeś, że nie dostanę jedzenia dopóki nie wykuję pierwszego tomu anatomii z tych wielkich cegieł i to wszystko mi tłumaczyłeś, a ja usnąłem, bo ty gadałeś i gadałeś, a potem nic nie umiałem i znowu mnie zdzieliłeś w pysk i głodziłeś z drugim tomem anatomii. A potem próbowałeś mnie nauczyć jeździć samochodem i ci rozwaliłem dwa auta, a ty na mnie nawrzeszczałeś, że jeśli się wreszcie nie skupię, to nie mam po co dalej próbować, bo nie nadążą produkować samochody bo je w takim tempie rozwalam. W ogóle to byłem nieszczęśliwym dzieckiem, bo mnie ciągle biłeś. A potem się upiłem, nie no to robiłem codziennie i ty na mnie wrzeszczałeś i powiedziałeś, żebym się nauczył pić tak, żeby się nie upijać, a ja nie umiałem. A potem obiecałeś, że wynajmiesz mi dziwki na tydzień jeśli skończę studia i ja błagałem rektora, żebym zdał, bo chciałem nagrodę, a on na mnie patrzył jak na debila, ale i tak nie zdałem i potem kupiłeś mi dyplom i dalej mnie uczyłeś medycyny, a ja dalej przy tym usypiałem i ty na mnie dalej wrzeszczałeś. A za każdą złą odpowiedź waliłeś mnie w pysk i potem mnie wszystko bolało. W ogóle, to obiecałeś mi milion za nauczenie się tego wszystkiego, a mi go jeszcze nie dałeś. No chyba, żeby liczyć długi które mi spłacałeś. A jak pierwszy raz wysłałeś mnie do Szwajcarii, to ja przywiozłem walizkę serów. Pamiętasz jak kiedyś pomyliłem bagaże i zamiast dokumentów przywiozłem czyjeś ciuchy i potem się okazało, że tamta walizka pojechała do Chin i ty mnie mało nie zabiłeś i kazałeś mi jechać do Chin samochodem za karę no i po drodze płynąć promem, a ja wsiadłem nie na ten statek i dopłynąłem do Indii i jak do ciebie zadzwoniłem, to powiedziałeś, żebym sobie radził i że mam przywieźć te dokumenty, a ja nie miałem kasy i musiałem się przemycać na statek i benzyna mi się skończyła i samochód zostawiłem w Indiach. I jak tam wreszcie dojechałem to się okazało, że ty je już dawno zabrałeś, bo nie wierzyłeś we mnie. A pamiętasz jak kiedyś... - wszyscy patrzyli ze zdumieniem na Krajewskiego opowiadającego swój życiorys.
F: Adam, myślę, że starczy. Opowiedziałeś już wystarczająco dużo. Ja naprawdę doskonale pamiętam to wieczne użeranie się z tobą. Starczy już.
Ag: Ja się cieszę, że my się dopiero teraz poznaliśmy, bo bym była bitą dziewczynką.
F: A przepraszam bardzo, kobiet nie biję.
W: Mówiłam, że seksista?
F: A ja mówiłem, że kokietka.
Ag: Nie no może bym przynajmniej zdała od razu, bo powtarzałam pierwszy rok.
W: Nawet tak nie mów, bo byśmy się nie spotkały nigdy.
Ad: Ej, a kiedyś.... - chciał znowu zacząć opowiadać, ale wszyscy obecni w pokoju lekarskim powstrzymali go głośnym:
Wszyscy: Starczy!!!
Ag: A wracając do tematu, to zapraszamy was na niedzielę.
W: Pomóc ci w czymś Aga?
Ag: Dzięki, ale Adam zobowiązał się pójść jutro ze święconką. - spojrzała wściekle na Krajewskiego.
Ad: Ale ja nie rozumiem! Co to do cholery za różnica czy pokropione wodą, czy nie?! Ja mogę na to naszczać i wyjdzie na jedno!
F: Adam!
Ad: No ale po co to i na co to komu?!
F: To jest tradycja.
Ad: A dlaczego ja mam to robić?
F: Bo twoja matka, babka i inni też tak robili.
Ad: A gdyby skakali z mostu, też bym miał to robić?!
F: Nie skakali.
Ad: A gdyby skakali?
F: To byśmy się wtedy zastanawiali.
Ad: Jakoś ty nie chodzisz z koszyczkiem!
F: Ponieważ ja w przeciwieństwie do ciebie pracuję i to sporo i nie śpię na dyżurach. I mi na tym nie zależy, ale skoro Agacie zależy, pójdziesz.
Ad: Okey!
Ag: Ej, a Tretter bardzo się wściekł za te zdjęcia?
W: Przeklinał Falkowicza.
F: Przyjaciółmi już raczej nie zostaniemy. Mówi się trudno.
Ad: A słyszeliście o urodzinach Rudnickiej?
W: Tak, podobno dzisiaj w bufecie będzie jakiś tort i szampan. Ja się nie wybieram.
F: A ja wręcz przeciwnie. Kupiłem już nawet prezent... - wyjął z aktówki książkę "Medycyna dla przedszkolaka".
W: Kocham ciebie i tą twoją wrednotę. - pocałowała profesora.
Ag: Miałam nie iść, ale takiego przedstawienia nie odpuszczę.
Ad: Sambor się wścieknie. Zresztą ja też mam prezent. Książka "Jak uwolnić się od prostytucji?".
F: Gratuluje. Powoli się kształcisz.
Ad: Uczę się od mistrza.
W: Nie no przegiąłeś.
Ad: I co mi zrobią? Będzie wesoło.
F: Na pewno.
Dwie godziny później.
F: Pani doktor. - uśmiechnął się ironicznie. Rudnicka mało nie eksplodowała, gdy do niej podszedł. - Chciałem pani życzyć ciekawych przypadków medycznych, jak najwięcej dobrze kończących się powikłań pooperacyjnych, pierwszej samodzielnej operacji wyrostka no i normalnego mężczyzny. Proszę bardzo. - podał blondynce torebkę - Bardzo prosiłbym o dokładne przeanalizowanie książki. To jest polecenie służbowe. Skorzysta na tym i pani i pacjenci. Ostatnio została wprowadzana akcja "Zmniejszmy liczbę zgonów chorych". Opanowanie anatomii jest bardzo ważne. Powoli musi pani wspinać się na szczyt. - lekarka wyjęła książkę z torebki i mało nie eksplodowała z wściekłości.
B: niezły prezent, blondi. Polubiłem pana profesorze.
F: Na pana czeka w lekarskim drugi egzemplarz. Tak więc miłej lektury, pani doktor. - odszedł od niej i po chwili zaczepił go Sambor.
F: Och, witam panie doktorze. Najmocniej przepraszam, panie lekarzu.
S: W ten sposób umniejsza pan tak samo kompetencje doktor Consalidy.
F: I nawet nie zna pan faktów. Doktor Consalida zrobiła doktorat. Zresztą oboje mamy aspiracje na wyższe tytuły.
S:Pan chce dostać Nobla? - spytał z niedowierzaniem.
F: Tak. - uśmiechnął się i odszedł od chirurga.
Ad: Nina, życzę ci dużo szczęścia i powodzenia w zerwaniu z tą jakże dziwaczną pracą. - wręczył Rudnickiej prezent.
N: Weźcie się wypchajcie razem z Falkowiczem! Wy i te wasze prezenty! Potrzebne jak dziura w moście!
Ad: Płacę dwie stówki. Wiem, że u Andrzeja mogłaś mieć lepsze stawki, ale nie wszyscy są milionerami, a czasy się zmieniły i kryzys idzie. Wiem, że książka ma ci pomóc z tym zerwać, ale jakoś nie wierzę w ciebie.
N: Nienawidzę was! Po prostu was nienawidzę! - szybkim krokiem wyszła z bufetu, a za nią podążał Sambor.
W: Nie sądzisz, że byliśmy trochę zbyt wredni?
Ag: A nie pamiętasz jaka ona była, jaka jest?
F: Kochanie, pani doktor sobie na to zasłużyła, a poza tym ty nic jej nie zrobiłaś, a zresztą ja i Adam także.
W: Może i racja.
Wiem, że next miał być wcześniej, ale mi się serio coś porządnie pomieszało. W środę myślałam, że jest poniedziałek i trochę się spóźniłam nie tylko z opowiadaniami ale i ze szkołą. Pogubiłam terminy i potem się nie wyrobiłam.
wtorek, 22 kwietnia 2014
CZĘŚĆ 66
Tydzień później.
O godzinie 7:45 pod szpital podjechały dwa idealnie wypolerowane samochody. Zaparkowały idealnie równo obok siebie. Z pierwszego, czarnego wysiadł idealny mężczyzna ubrany jak zawsze w idealnie skrojony i wyprasowany garnitur, idealnie czyste buty, trzymający w ręce czarną aktówkę z idealnie ułożonymi włosami. Z drugiego, srebrnego samochodu wysiadła kobieta idealna o idealnej figurze ubrana w idealnie pasującą, fioletową sukienkę sięgającą przed kolana i dziesięciocentymetrowe, czarne szpilki, trzymająca na ramieniu skórzaną, czarną torebkę, mająca idealnie wyczesane włosy sięgające do połowy pleców. Podeszli do siebie, mężczyzna podał ramię kobiecie i ruszyli idealnie równym krokiem, będąc idealnie wyprostowanymi w stronę wejścia do placówki. Kim były ów idealne osoby? Profesor Falkowicz, był profesorem Falkowiczem i nikt by się nie dziwił widząc go jako ideał, gdyż taki bywał od kiedy go znano. Za to doktor Consalida była powszechnie uznawana za odrobinę zwariowaną, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, miłą, lekko i wygodnie ubraną kobietę. Teraz jednak szła w stronę szpitala jako kobieta idealna. Przy profesorze Falkowiczu stała się właśnie taka. Zaczęła cały czas chodzić w eleganckich sukienkach, wszędzie widziano ją tylko w szpilkach. Zaczęła zwracać uwagę nawet na największe szczegóły, zwane powszechnie nieważnymi głupotami. Zwracała uwagę na to, aby kamień w pierścionku znajdował się na środku palca, zawieszka na szyi wisiała równo. Ramiączko od torebki nigdy nie spadało jej z ramienia. Zawsze szła krokiem równym, nigdy nie stawiała krzywych kroków. Wewnątrz także było w niej o wiele więcej elegancji, kultury i klasy, niż wcześniej, jednakże odrobina szaleństwa w niej pozostawała i pozostanie już na zawsze. Profesor Falkowicz był osobą rozsądną, opanowaną, myślącą zawsze zanim coś zrobi, bardzo rzadko zdarzało mu się zrobić coś bez ówczesnego przeanalizowania, co będzie następstwem jego czynów. Jednak w nim także była odrobina szaleństwa, emanująca jednakże w inny sposób. Świetnym tego przykładem było zakochanie się podwładnej. Nie planował tego, nie wiedział co będzie dalej, ale mimo to do tego doszło. Ale czy on sam miał wpływ na to, że rudowłosa kobieta go w sobie rozkocha? Bronił się przed tym usilnie, gdy przestał okazało się, że chirurg wcale nie zamierza poddać się uczuciom bez prób pozbycia się ich. Oboje usilnie bronili się przed swoją miłością, ale na szczęście oboje przegrali. Przegrali z uczuciami, ale wygrali swoje życie, które teraz było zapełnione szczęściem i miłością. Dwie idealne, kochające się nad życie osoby szły w stronę szpitala, gdy dostrzegli iż zbliża się do nich o wiele mniej idealnie wyglądający Adam, ciągnący za rękę stawiającą duży opór Woźnicką wyglądającą jakby właśnie przejechał ją tir, po której ubiorze można było dostrzec iż właśnie została wyciągnięta z łóżka i z całą pewnością w takim stanie nie powinien jej nikt widzieć. Blondynka była ubrana w niebieską piżamę, czarne kapcie z czerwonym napisem "LOVE", a w ręce trzymała nadgryzioną kanapkę z dżemem. Kobieta miała poczochrane włosy, a na jej twarzy nie było w ogóle śladu makijażu. Kipiała ze złości, wyrywała się Adamowi i wrzeszczała na niego, a chłopak dalej ciągną ją w stronę Wiktorii i Andrzeja. W końcu Adam i Agata doszli do lekarzy stojących i patrzących na te wydarzenie z lekkim zdziwieniem i myślą "Co im odbiło?".
Ad: Widzisz?! Ja mam niby być elegancki, a spójrz na swoją siostrunię! - zwrócił się do profesora z wyrzutem.
Ag: Ja właśnie wstałam z łóżka i jadłam śniadanie, ciołku jeden! A ty żeś mnie wyciągnął z hotelu, debilu! - wściekała się blondynka.
Ad: Oni nawet jedząc śniadanie są perfekcyjni! Poza tym tak nie powinnaś się pokazywać ludziom!
Ag: I nie pokazywałabym się, gdybyś mnie nie wyciągnął siłą z hotelu, kretynie!
Ad: W hotelu też są ludzie!
Ag: Zapała i Jakubek są w szpitalu, a ciebie spodziewałam się zalanego i nagiego z jakąś panienką w salonie, jak zawsze od tylu lat!
Ad: Jak widzisz nie jestem zalany, a to ty jesteś nieelegancka!
F: Adam, nie potrzebnie odstawiałeś tą scenkę. I tak idziesz na kurs savuar vivru i nie ma innej opcji.
Ad: Czy ty nie widzisz jak ona wygląda?!
Ag: Ja chcę do pokoju! Ludzie się na mnie patrzą jak na wariatkę! Puszczaj kretynie jeden!
Ad: Niech się właśnie patrzą. - profesor odciągnął Krajewskiego od blondynki, która gdy tylko została uwolniona pobiegła szybko w stroną hotelu rezydentów.
F: Adam, czyś ty zwariował? - warknął patrząc na niezadowolonego z tego iż Woźnickiej udało się uciec chłopaka.
Ad: No ale ona...
W: Andrzej, rozmowa z debilem nie ma sensu.
F: W sumie, to dobrze, że się pojawił. Zawiozę go osobiście na kurs, ale to później.
W: Idziemy?
F: Tak, oczywiście kochanie. A ty masz być pod szpitalem za dwie godziny. Jasne?
Ad: Ehe... - mruknął niezadowolony.
F: Pytałem czy to jest jasne.
Ad: Tak! - odwrócił się na pięcie i odszedł od nich szybkim krokiem.
2,5 godziny później podjechali pod niewielką placówkę.
F: Zapisałem cię do grupy w przedziale wiekowym od 6 do 9 lat.
Ad: CO?!
F: To. - wysiadł z samochodu i otworzył przed Adamem drzwi - Wychodź, bo się spóźnisz. - chłopak posłusznie wysiadł z samochodu.
F: To. - wysiadł z samochodu i otworzył przed Adamem drzwi - Wychodź, bo się spóźnisz. - chłopak posłusznie wysiadł z samochodu.
Ad: Ja się nie zgadzam! Dlaczego przedział wiekowy do 9?! Ja mam 30!
F: Bo zachowujesz się jakbyś miał 8, Adasiu. Właśnie dlatego postanowiłem także cię odprowadzić. A to, abyś nie czuł się osamotniony. Miś cię zawsze pocieszy. - wręczył Krajewskiemu przytulankę, a chłopak mało nie eksplodował z wściekłości - No właśnie, zapomniałbym. Proszę. - podał mu mały kartonik z sokiem.
Ad: Dobrze wiesz, że nie lubię multiwitaminy!
F: Witaminki są zdrowe. Idź razem z misiem, bo się spóźnicie.
Ad: Wsadź se w dupę tego miśka! - rzucił przytulankę na ziemię.
F: Spokojnie, Adasiu...
Ad: Jak ja cię kurwa nienawidzę!
F: Nie zapomnij, kto ci daje kieszonkowe, synu marnotrawny. - Krajewski bez słowa odszedł szybkim krokiem w kierunku placówki, gdzie wchodziły dzieci, a profesor mu pomachał. Podeszła do niego niska staruszka o siwych włosach, których prawie już nie miała. Łatwiej mówiąc, wyglądała na osobę, która przeżyła nie tylko II, ale i I wojnę światową.
-Tak szybko dorastają... - Falkowicz popatrzył na nią jak na debilkę, po czym pomachał jej ręką przed oczami. Ślepa - pomyślał - Dzieci się chamskie stają. Ta nasza dzisiejsza młodzież. Za dawnych czasów... - kobieta zaczęła swój monolog, a profesor ignorując jej opowieści oddalił się i wsiadł do samochodu, a po chwili odjechał zostawiając staruszkę, mówiącą samą do siebie. Starsze osoby są strasznie monotematyczne. - pomyślał. Życie nauczyło go już ważnej rzeczy. Mianowicie zasady mówiącej, gdy usłyszysz "za dawnych czasów" - uciekaj, albo nie unikniesz ośmiu godzin opowieści.
Szedł szpitalnymi korytarzami, gdy zobaczył biegnącą w jego stronę Wiktorię.
W: Szukam cię po całym szpitalu. Błagam cię, pojedź na lotnisko. Blanka przylatuje, zapomniałam o tym. Ktoś ją musi odebrać, bo ona mnie zabije, jak znowu nikt po nią nie przyjedzie. Ja zawsze o tym zapominam. Mam operację, której nie odpuszczę. Błagam, pojedź. Przylatuje za dwie godziny na Okęcie.
F: Dobrze...
W: Kocham cię! - pocałowała go w policzek - Muszę lecieć! - pobiegła przed siebie.
F: Wcale nie daję się wykorzystywać...
Kilka minut później zobaczył biegnącą korytarzem Woźnicką, która dopadła go i złapała za rękę próbując dzięki temu się zatrzymać.
Ag: Samolot przyleci pół godziny później. Wiki cię kocha, muszę lecieć.
F: Był jakiś wypadek? Wszyscy biegają.
Ag: Nie. Znaczy tak. No był, ale to nie w tym kłopot. Brakuje krwi dla pacjenta na internie, B minus. No i przywieźli, ale jakoś tak wyszło, że wiadomo tylko, że jest w szpitalu, ale nie wiadomo gdzie i wszyscy szukają krwi. Muszę lecieć, znaleźć krew! - pobiegła przed siebie. Wariatkowo - pomyślał i udał się do swojego gabinetu mając jeszcze trochę czasu do przylotu Blanki.
Wysiadła z samolotu, przeszła przez wszystkie kontrole i rozejrzała się po wielkiej hali.
B: Zawsze o mnie zapomina. - powiedziała sama do siebie i zaczęła szukać w torebce telefonu chcąc zadzwonić po taksówkę. Szła przed siebie, gdy wpadła na mężczyznę.
B: Przepraszam. - burknęła nie podnosząc nawet wzroku z ekranu telefony.
F: Dzień dobry. - dziewczyna spojrzała na niego.
B: Dzień dobry. Ma pan numer po taksówkę? Moja wspaniała matka dobrodziejka jak zwykle o mnie zapomniała.
F: Nie zupełnie. Przysłała mnie. Jedziemy.
B: Co?
F: Ma operację, której by nie odpuściła, a ja mam dokumentację i znienawidzoną stażystkę, na której muszę się zemścić. Chodźmy. - zabrał od niej walizkę i zaprowadził ją do samochodu.
B: Fajne auto.
F: Dzięki. - po chwili jechali w ciszy samochodem.
B: A no... Krajewski zmądrzał?
F: Niezbyt. Mój braciszek własnie doszkala się na kursie savuar vivru w przedziale wiekowym od 6 do 9 lat.
B: Braciszek?!
F: Tak wyszło.
B: Coś jeszcze tak wyszło przez ten czas?
F: Trochę...
B: Ależ konkrety.
F: Ja jestem z Wiktorią, Agata jest moją i Adama siostrą.
B: CO?!
F: A taka reakcja na pokrewieństwo moje, Agaty i Adama, czy na związek z Wiktorią?
B: Pokrewieństwo. To, że będziecie razem było oczywiste. Coś jeszcze się wydarzyło? Nie wiem, rodzina nam się może powiększy?
F: Nie. Z tego co wiem, nie. - po chwili dziewczyna odebrała telefon od Woźnickiej i gadała z nią chwilę.
B: Pana siostrzyczka dzwoniła...
F: Skończ z tym panem. Andrzej.
B: Okey. Aga dzwoniła i mówiła, że Wiki kończy za jakąś godzinę operację, mamy na nią zaczekać. Dziwiła się, że jeszcze nie ma twojego numeru... A i jeszcze mówiła, że znalazła krew.
F: To dobrze.
B: Znalazła krew?
F: Tak. Ten szpital ma dość specyficzne zasady.
F: Tak. Ten szpital ma dość specyficzne zasady.
B: Yhm.
Weszli do szpitala, gdy dopadła ich Agata i rzuciła się na szyję Blance.
B: Cześć.
Ag: Boże, jak ja cię dawno nie widziałam. Jak tam z Robertem?
B: Jakim Robertem?
Ag: No tym... no co...
B: Agata, ja ci nic nie mówiłam, o żadnym Robercie.
Ag: No ty co no w pamiętniku...
B: Grzebałaś w moich rzeczach i czytałaś mój pamiętnik?! Ty małpo jedna! Jak mogłaś...
Ag: Eee no... A wiedziałaś, że my jesteśmy rodzeństwem? W ogóle nie jesteśmy do siebie podobni... - stanęła przy Falkowiczu.
F: Kombinuj Agata, kombinuj.
B: Ona spała z Gawryłą! - pokazała na Woźnicką.
Ag: Ona pieprzyła się z kimś w przymierzalni! - pokazała na brunetkę.
B: Ona spała z Zapałą. - pokazała na internistkę.
F: Starczy! Dowiedziałem się o was już wystarczająco dużo i nie chcę dowiedzieć się więcej! Wolałem pozostawać w złudzeniu, że ty jesteś białym aniołem zbawiającym świat, a ty grzeczną dziewczynką, ale cóż. Teraz już naprawdę starczy! Idziemy na kawę!
B: Ja nie jestem grzeczną dziewczynką!
B: Ja nie jestem grzeczną dziewczynką!
Ag: A ja niby białym aniołem?!
B: No ty Aga, trochę takim aniołkiem jesteś...
F: Jezu Chryste. Cisza! Na kawę do bufetu, ale już! I nie przyjmuję sprzeciwów! Gorzej niż przekupki na targu.
W: Andrzeju, do kobiet trzeba mieć cierpliwość. Pamiętaj, że zawsze odpłacają ci się w bardzo miły i przyjemny sposób.
F: Witaj Wando. Przepraszam, czy ty mi coś imputujesz?
W: Pamiętam dawne czasy. Jesteś mistrzem zdrady. Nikt mnie jeszcze nie zdradził z czterema kobietami w ciągu jednego dnia. - Agata i Blanka widząc, że zapowiada się na dłuższą rozmowę usiadły na krzesłach dla pacjentów i oglądały całą scenę.
F: Dawne czasy. Przyszłaś w jakiejś konkretnej sprawie, czy przechodziłaś i postanowiłaś zaszczycić mnie swym widokiem?
W: Miałam ochotę porozmawiać o pogodzie. - zironizowała - Nie wysłałeś mi jeszcze tych dokumentów.
F: Przepraszam, jestem ostatnio bardzo zajęty. I po raz drugi, nie musiałaś się osobiście fatygować.
W: Czasem miło przypomnieć sobie twoją twarz. Mogę liczyć na kawę?
F: Wybacz, ale nie mam czasu. Tak jak wspominałem, jestem bardzo zajęty. Dokumenty ci prześlę. Do widzenia.
W: Oj Andrzeju. Co powiesz na jakieś spotkanie? Oboje możemy sobie sporo dać.
F: Dziękuję za propozycję, nie skorzystam. Do widzenia.
W: Do widzenia. - kobieta odeszła od niego.
F: Dziękuję za propozycję, nie skorzystam. Do widzenia.
W: Do widzenia. - kobieta odeszła od niego.
Ad: A ta brunetka w eleganckiej spódnicy, to kto?
F: Co ty tu robisz?
Ad: A tak se przyjechałem. Cześć Aga. A ty tu stąd?
B: Nie twój interes kretynie.
Ad: Oj tam. Ej a słyszałaś, że my jesteśmy rodzinką?
B: Tsa.
F: Wiktoria już skończyła?
Ad: No nie wiem, nie wiem. Nie ze mną zaczęła, nie ze mną skończy. Najczęściej ostatnio z tobą. - uśmiechnął się głupkowato.
F: Adam, głąbie kapuściany, idziesz jej szukać.
Ad: Coś ostatnio chyba noc się nie udała z naszą piękną panią doktor Consalidą.
F: Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że to ja tu rządzę, a ty jesteś tylko małym pionkiem w mojej szachownicy, który w jednej chwili może z niej zniknąć.
Ad: A ty niby jesteś królem, a Wiki królową? Jeżeli myślisz, że ja jestem tym małym, głupim pionkiem, to się grubo mylisz.
F: Ależ wiem, że nie jesteś małym głupim pionkiem. Jesteś małym, głupim, ale konikiem. Tym co biega po całej szachownicy, w tym wypadku świecie i robi co mu karze król. Mam nadzieję, że umiesz grać w szachy.
Ad: Może i ja nie umiem, ale ty umiesz i wiesz, że w szachach jest dwóch królów.
F: Ach... - westchnął - Życie cię jeszcze niczego nie nauczyło. Chociażby tego, że większości taki m królom jak ty zależy tylko na pieniądzach i łatwo pójdą do odstrzału. Zostałem ja.
Ad: A tobie na czym zależy, jak nie na pieniądzach?
F: Na wielu rzeczach. Na Wiktorii, na zdrowiu ludzi, tych małych istotek zależnych od nas i oczywiście na tobie braciszku, ty mała istotko zależna ode mnie.
Ad: Nie jestem od ciebie zależny. - warknął.
F: A kto cię wyciąga z długów? Kto ci daje pieniądze na te twoje głupoty? No i najważniejsze, kto ci kupił dyplom i prawo jazdy? Już mina zrzedła, jak się przypomniała prawda?
Ad: Dobra. - podniósł ręce pokazując, że się poddaje, zresztą innej opcji nie miał.
F: Szybko żeś spadł z tej planszy. Idź szukać Wiktorii.
Ad: Są telefony. - powiedział jakby mówił do idioty.
F: Jesteś bliżej Nobla.
Ad: Ok, ok. Idę. - chłopak poszedł poszukać koleżanki.
F: Tak więc może pójdziemy... - profesor oparł się ręką o krzesło i głęboko odetchnął. Stał w jednym miejscu woląc nie poruszać się mając mroczki przed oczami.
Ag: Coś się dzieje?
F: Nie, nic. - zacisnął zęby gdy poczuł przeszywający ból - Idźcie same na tą kawę. Ja mam papiery w gabinecie.
B: Ale co się dzieje?
F: Nic, idźcie. - odszedł od nich powolnym krokiem i gdy tylko skręcił w inny korytarz usiadł na krześle. Cholera jasna. - to jedyne co przeszło przez jego myśl. Po chwili wstał i postanowił doczłapać się do gabinetu.
B: Ej, Aga, jemu co się stało?
Ag: Nie wiem. Wiem tylko, że jakiś rok, może półtora temu miał poważny wypadek. Ledwo przeżył. Nic więcej nie wiem. Nie interesowałam się tym zbyt. Ej, zobacz ironię tej sytuacji. Nagadał Adamowi i go serce zabolało.
N: Domyślam się, że mówicie o Falkowiczu. To jest zły człowiek. Uważajcie ma niego, on nie ma serca. - do rozmowy wtrąciła się Rudnicka.
Ag: Już ty Nina wiesz... Daj se na wstrzymanie.
N: Na wstrzymanie? Nie ty sama słyszałaś co on mówił do Krajewskiego. I co to jest niby normalne?
Ag: Krajewski wymyślał głupoty, co się dziwisz.
N: Agata, on was wszystkich omotał. Jest bardziej cwany niż wam się wydaje. Kombinował całe życie. Kłamał, oszukiwał, knuł, zwodził, porzucał, obiecywał. Wiki jest naiwna. Mi też obiecywał... gruszki na wierzbie i wyszło z tego wszystkiego wielkie gówno. Niech Wiki się nie zdziwi, jak się jej z dnia na dzień pozbędzie, bo mu się znudzi.
Ag: Byłaś zwykłą dziwką. Kasę za to dostawałaś.
N: Se znalazł kolejnego adwokata. Na jego planszy nie jesteś nawet tym małym pionkiem. To jest manipulant. On się nawet tak nie nazywa, jak wszystkim wmawia.
B: To to nawet ja wiem. Weź se daruj. Nikt ci w to nie uwierzy.
N: On jest złym człowiekiem. A tak przy okazji, to on nawet nigdy nie miał żadnego wypadku. To też wam mówił. Chciał wzbudzać litość.
Ag: To kto uratował Hanę? Wróżki, czy kosmici? Nina, tę bajkę wciśniesz przedszkolakowi, nie mi.
N: Głupie jesteście.
Ag: Dobra, żyj sobie w tym swoim odjechanym świecie. I jeszcze zacznij te kadzidełka palić. - Woźnicka popukała się w głowę i poszła z Blanką do bufetu.
Ag: Ja na serio nie wiem, co ona ćpa.
B: Ale skąd ona wie takie rzeczy. Z tego co mówi, to przyjaciółmi nie są.
Ag: Eee no... ja nic nie wiem!
B: Agata!
Ag: Nie, sory ale ja nie będę rozsiewać plotek, które bardzo możliwe, że nie są prawdą bo większość z nich zapewne pochodzi od tej blond idiotki, która jeszcze trochę i oskarży Andrzeja o serię zabójstw, bo go nienawidzi.
B: No okey.
Wszedł do gabinetu i od razu usiadł na fotelu. Wyjął z aktówki opakowanie leków i połknął tabletkę. Do pokoju wpadła Wiktoria.
W: Cześć. Podobno mnie szukałeś. Przywiozłeś Blankę? - podeszła do biurka - Co to za leki?
F: Nic ciekawego. - szybko zabrał opakowanie z blatu.
W: Pytałam, co to za leki?
F: Kochanie, nie baw się w detektywa. Głowa mnie bolała. Zwykłe leki, 80% zawartości - paracetamol, a reszta jakieś niepotrzebne bzdury. Wystarczająca analiza?
W: Nie jestem głupia, ani ślepa. To są bardzo silne leki.
F: Skarbie, nie zajmujmy się głupotami. Twoja córka przyjechała. Jest z Agatą w bufecie. - podszedł do lekarki i odgarnął jej kosmyk włosów za ucho.
W: Mam nadzieję, że jakby się coś działo, powiedziałbyś mi.
F: Dobrze wiesz, że mówię ci wszystko. - pocałował ją w czoło.
W: Nie stosuj na mnie tych swoich technik omamiania, bo to nie działa.
F: Wiki... ja nie rozumiem o co ci chodzi. Są ważniejsze i ciekawsze sprawy niż taki głupoty.
W: Ja naprawdę ci ufam, naprawdę widzę kiedy kłamiesz i na prawdę wiem, że teraz to robisz.
F: Doceniam twoją troskę, ale tutaj ona jest zbędna.
W: Pokaż mi te leki. - No to klops. - pomyślał i zaczął układać wymówki.
F: Kochanie... - pocałował kobietę.
W: Andrzej, czy to jest aż tak wielka różnica, czy pokażesz mi je teraz, czy za kilka minut? Ja się nie dam spławić i na serio się o ciebie martwię.
F: Wiki, nie ma o co się martwić. Ciebie nigdy nie bolała głowa?
W: Bolała, ale nie brałam z tego powodu tak silnych leków.
F: Jakich silnych leków? Zwykły...
W: Dobrze, ty mi ich nie pokarzesz, pozwól, że zobaczę sama. - otworzyła szufladę i wyjęła fiolkę z lekami.
W: Chyba jednak nie takie zwykłe. Andrzej, dlaczego ty mi nic nie mówisz? Czy ty myślisz, że ja, nie wiem, będę próbować cię zabić? Człowieku, kocham cię i nie rozumiem, o co ci chodzi.
F: Ja też cię bardzo kocham i nie chcę cię bez powodu martwić. Dobrze wiem, że teraz będziesz siać panikę.
W: Jak długo to trwa?
F: Co kochanie?
W: Ty mnie poważnie zaczynasz wkurzać... - usłyszeli pukanie do drzwi i do gabinetu weszła Agata z Blanką.
Ag: Cześć. Byłyśmy już na kawie. Wszystko już dobrze?
F: To świetnie. Pracę już skończyliśmy, jedziemy do domu. - zaczął pakować papiery do aktówki - A to pozwolisz, że zabiorę. - zabrał Wiktorii opakowanie z lekami.
W: Andrzej. - profesor przestał pakować dokumenty i spojrzał na kobietę.
F: No cio?
W: Porozmawiamy jeszcze. Nie myśl, że ja ci dam tak po prostu się zabijać samemu.
F: Zabijać? - zaśmiał się krótko - Nie siej paniki i zamętu, kochanie.
W: Andrzej, ja nie jestem kretynką. Twoje przeróżne maski są świetne, ale ja widzę kiedy je zakładasz.
F: Spokojnie. - objął kobietę - To możemy jechać?
B: Ale że gdzie?
F: Do domu.
Ag: Ja spadam do hotelu. Pa.
W: Na razie.
F: Do widzenia.
B: To ty już nie mieszkasz w hotelu?
W: No nie.
F: Jedziemy. - Jak to dobrze jest być lekarzem i moc sobie wypisywać najsilniejsze leki przeciwbólowe. - pomyślał i całą trójką wyszli z gabinetu.
Jechali samochodem, gdy nagle profesor się zjechał na pobocze i się zatrzymał. Odchylił głowę do tyłu patrząc w sufit i kilka razy głęboko odetchnął.
W: Co się dzieje? - mężczyznę na chwilę zaćmiło - Andrzej, co się dzieje?!
F: Nic. Chcesz poprowadzić? - powoli omdlewał.
W: Cholera jasna. Andrzej. - poklepała go po policzku - Blanka, dzwoń po karetkę.
F: Nie trzeba. Kochanie, już wszystko dobrze.
B: To...?
F: Nie trzeba. Nie dzwoń. Zamieńmy się, Wiki. - kobieta szybko wysiadła z samochodu, a mężczyzna powoli obszedł samochód i zajął miejsce pasażera.
W: Jedziemy do szpitala. - odpaliła samochód.
F: Nie trzeba kochanie. Już lepiej.
W: Andrzej , ty potrzebujesz pomocy.
F: Na pewno nie tych ciołków ze szpitala. Proszę cię, jedźmy do domu.
W: Andrzej...
F: Wiktoria, proszę cię. Ja nie jestem idiotą. Dam sobie świetnie sam radę.
W: Jak sobie...?!
F: Porozmawiamy w domu. Nie debatujmy na środku drogi. Jedź.
W: Dobrze. - kobieta wolałaby od razu zawieść go do szpitala. Przecież on nie jest debilem, wie co robi. - pomyślała. Po chwili byli pod domem. Profesor wysiadł z samochodu i otworzył bagażnik.
W: Zostaw te walizki, do cholery! Albo zaraz mi to wyjaśnisz i ja ci pomogę, albo dzwonię po pogotowie!
F: Kochanie, nic mi nie jest.
W: Chodź. - chciała pomóc mu iść, ale jak zwykle nie dał sobie pomóc.
F: Wiki, ja umiem chodzić. - po chwili siedzieli w salonie.
W: Andrzej, wyjaśnij mi to.
F: Pozwolisz, że najpierw wezmę leki.
W: Gdzie?
F: Ja nie jestem niedołężny. - wstał i poszedł do jednego z pokoi. Wrócił po 15 minutach, wyglądając jakby nic się nie działo.
F: Idę po walizkę.
W: Stop. Jesteś ledwo żywy, wychodzisz na kwadrans i wracasz jak gdyby nigdy nic i jest ok. O co chodzi?
F: Naprawdę musimy?
W: Andrzej.
F: Dobrze wiesz jaki miałem wypadek. I dobrze wiesz, że po takich urazach to się zdarza.
W: Ale nie powinno.
F: Wiktoria, ja jakimś cudem żyję, więc to, że raz na jakiś czas coś mnie zaboli i muszę wziąć leki nie jest aż tak dziwne.
W: Ale nie powinno się zdarzać.
F: Ale może.
W: Zrób badania.
F: Wiktoria, ja nie mam czasu na takie bzdury.
W: O proszę bardzo, teraz masz czas. Jedziemy.
F: Kochanie, nic się nie dzieje. Tak samo skończyłaś medycynę, jak ja i tak samo wiesz, że to może się zdarzać.
W: Ale zdarzać rzadko.
F: I zdarza się rzadko. Kiedy to ostatni raz... w Lesznie. Mały odstęp czasu?
W: I ty tak po prostu bierzesz lek i jest okey.
F: Innowacyjne leki. Zresztą dobrze wiesz w jakim tempie rozchodzą się po organizmie leki zaaplikowane do krwi.
W: Czyli zastrzyki.
F: Wiktoria, odpuść.
W: A co gdyby to się zdarzyło na sali operacyjnej?
F: Rozsądny człowiek, a raczej taki, który ma minimum mózgu, gdy czuje, że mdleje, odpuszcza sobie dokończenie operacji. Nie jestem sam w szpitalu, ktoś by to dokończył. Wiktoria, nie doszukuj się zbędnych kłopotów, bo ich nie ma.
W: W Lesznie nie brałeś żadnych zastrzyków. Czyli to się nasila...
F: Skarbie, nie baw się w detektywa.
W: Ale...
F: Wiktoria, do cholery jasnej, skończ! Ileż można?! Ja tak samo jestem lekarzem jak ty i nie bój się, nic mi nie jest, nie zabijam się!
W: Rzeczywiście! Sory, że się o ciebie martwię! - zerwała się z kanapy.
F: Wiktoria... - chciał pójść za nią.
W: Zostaw mnie na chwilę samą.
F: Kochanie.
W: Chwilę, proszę. - wyszła przed dom i usiadła na bujanej ławce.
B: No to klops. Kobiety nigdy nie zrozumiesz.
F: To może mi pomożesz?
B: Zasada jeden. Kobieta zawsze ma rację, nawet jeśli nie ma. Zapamiętaj.
F: Tak... Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba. Masz telewizor, komputer... - wyszedł z salonu. Kilkanaście minut później pod willę przyjechał samochód Adama.
Ad: No heja! Co żeś zrobił?
F: Nie interesuj się.
Ad: Za zdradę to trochę za mało tych kwiatów, ale więcej w kwiaciarni nie było.
F: Ciołek. - profesor zabrał od niego kwiaty i poszedł do wciąż siedzącej na ławce Wiktorii.
F: Kochanie... przepraszam. - Boże, jakie to dziwne słowo. - pomyślał - Wiem, że się o mnie martwisz, ale nie ma o co. - podał jej bukiet róż.
W: Piękne kwiaty.
F: Są niczym w porównaniu do twej urody.
W: Już się nie podlizuj. - pociągnęła go, zmuszając aby usiadł na ławce.
F: Nie podlizuję się.
W: Andrzej, ja się na serio martwię o ciebie.
F: Na prawdę nie masz się czym martwić. Wszystko jest dobrze.
W: Jak można mówić, że jest dobrze, skoro ty prawie zemdlałeś.
F: Nic mi nie jest.
W: A gdybyś szedł ulicą i...
F: I co? Ja na prawdę umiem sam połknąć tabletkę przeciwbólową. Nie potrzebuję do tego asysty.
W: Jak widać tabletka ci nie pomogła. Nie udawaj, że tak ma być.
F: I co mam z tym zrobić według ciebie? Raz, czy dwa w roku czuję jakiś cholerny ból i prawie mdleję. Jaka diagnoza?
W: Pójdź do Marka. Nie jestem kardiologiem.
F: A ja nie jestem kretynem. Dr. Rogalski powiedział, żebym się cieszył, że żyję i nie jestem niepełnosprawny.
W: To idź do lepszego kardiologa.
F: Wiktoria. Lepszy kardiolog dał mi leki. I tyle. I naprawdę nie ma żadnego problemu. Bardzo cię proszę, nie panikuj.
W: Kardiologia przecież się rozwija...
F: Kardiologia jeszcze nie rozgryzła tego jak to możliwe, że ja chodzę. Skończmy już ten temat.
W: Lekarz boi się rozmowy o zdrowiu?
F: Możemy porozmawiać o twoim.
W: Ale mi nic nie jest.
F: I mi tak samo. - zobaczyli wypadającą szybę.
F: AAAADAAAAM!!!!
Ad: Sory!
W: Blanka!
B: Tak? - dziewczyna wyszła do ogrodu.
W: Co on zrobił?
B: Rzucił książką.
F: Książką?
B: Tłumaczył mi, że książki są bezsensowne i zatruwają nam życie, a dla ukazania tego, iż on nimi gardzi, rzucił jakąś encyklopedią.
F: Encyklopedię to on powinien przestudiować. Adam!
Ad: No? - przyszedł do nich.
F: Nie "no", tylko "słucham".
Ad: Okey. Słucham?
F: Wybiłeś szybę.
Ad: No.
F: Nie "no", tylko "tak".
Ad: Okey, to tak.
F: I co masz do powiedzenia?
Ad: No zbiłem ci szybę.
F: Nie "no".
Ad: Zbiłem ci szybę.
F: Coś jeszcze masz do powiedzenia?
Ad: Jak cię pobujam na tej ławeczce, to starczy na odkupienie swoich czynów?
F: Nie.
Ad: Boże. To co mam zrobić?
F: Będziesz pielił ogródek.
Ad: CO?! Masz od tego służącą!
F: Pomożesz pani Ani.
Ad: Ale no nie mógłbym cię pobujać na ławeczce?
F: Nie.
Ad: A muszę?
F: Tak, a tą encyklopedię, którą rzuciłeś w okno, masz opanować. Na pamięć, będę cię pytał.
Ad: Co?!
F: Nie zrozumiało dziecko pracy domowej? Masz tydzień i chce widzieć ciebie nauczonego.
Ad: Ty jesteś jakiś chory!
B: Adam, dam ci dobrą radę, nie pogrążaj się.
Ad: A w dupie z wami!
F: Masz skończyć ten kurs savuar vivru. Chcę widzieć dyplom.
Ad: Tsa.
F: I nie zapomnij o pracy domowej.
Ad: Ehe.
F: Tydzień.
Ad: Nara! - odjechał spod willi z piskiem opon.
B: Co za palant.
F: On już się taki urodził. Zawsze był głupi.
W: Na prawdę?
F: Tak.
B: Nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać.
F: Śmiać.
B: Ja nie chciałabym być jakimś kłopotem, no ale coś do jedzenia moglibyście mi dać. Samą kawą z bufetu się nie da żyć.
W: Aaa sory.
F: Jedziemy gdzieś?
W: Nie chce mi się ruszać z domu.
F: Dzwonimy do restauracji?
W: Może coś bardziej domowego?
F: A ugotujesz coś?
W: Niezbyt.
F: Mamy jedzenie w lodówce?
W: Aż za dużo. Wypada nam z tej lodówki.
B: Ludzie, ja nie chcę gotować.
F: A czy ktoś ci karze gotować?
W: Od czegoś jest gosposia.
B: Co? - zobaczyli starszą kobietę wchodzącą na posesję domu.
F: Wezwaliśmy ją chyba telepatycznie.
W: Może zapomnieliśmy, że miała przyjść?
F: Pewnie tak.
W: Pani Aniu! - kobieta podeszła do nich.
P.A: Dzień dobry.
F: Dzień dobry. Może nam pani coś ugotować?
P.A: Na trzy osoby?
F: Tak.
P.A: A co?
F: Blanka?
B: Coś na szybko.
P. A: Oczywiście. Zaraz zobaczę, co macie państwo do jedzenia.
W: Dziękujemy.
P.A: To moja praca. - wzrok kobiety padł na wybitą szybę - Wezwać szklarza?
F: Jakby pani mogła.
P.A: Oczywiście. - kobieta poszła do kuchni.
B: Wy macie gosposię?
W: Błagam cię, ja się gubię w tym domu. Jak go szukam, to dzwonię. Chodzenie w kółko jest bez sensu.
B: Fajny pałac.
F: Dom jak dom.
B: Dom jak dom?! Dom jak dom?!
W: Blanka, są zwykli ludzie, szare myszki, jak my i 99,9% społeczeństwa polskiego, a są ludzie, którzy chcą dostać Nobla i mają na to realne szanse.
B: Ja już nic więcej nie mówię.
Okey, te moje opowiadania schodzą na psy, wiem.
F: Co ty tu robisz?
Ad: A tak se przyjechałem. Cześć Aga. A ty tu stąd?
B: Nie twój interes kretynie.
Ad: Oj tam. Ej a słyszałaś, że my jesteśmy rodzinką?
B: Tsa.
F: Wiktoria już skończyła?
Ad: No nie wiem, nie wiem. Nie ze mną zaczęła, nie ze mną skończy. Najczęściej ostatnio z tobą. - uśmiechnął się głupkowato.
F: Adam, głąbie kapuściany, idziesz jej szukać.
Ad: Coś ostatnio chyba noc się nie udała z naszą piękną panią doktor Consalidą.
F: Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że to ja tu rządzę, a ty jesteś tylko małym pionkiem w mojej szachownicy, który w jednej chwili może z niej zniknąć.
Ad: A ty niby jesteś królem, a Wiki królową? Jeżeli myślisz, że ja jestem tym małym, głupim pionkiem, to się grubo mylisz.
F: Ależ wiem, że nie jesteś małym głupim pionkiem. Jesteś małym, głupim, ale konikiem. Tym co biega po całej szachownicy, w tym wypadku świecie i robi co mu karze król. Mam nadzieję, że umiesz grać w szachy.
Ad: Może i ja nie umiem, ale ty umiesz i wiesz, że w szachach jest dwóch królów.
F: Ach... - westchnął - Życie cię jeszcze niczego nie nauczyło. Chociażby tego, że większości taki m królom jak ty zależy tylko na pieniądzach i łatwo pójdą do odstrzału. Zostałem ja.
Ad: A tobie na czym zależy, jak nie na pieniądzach?
F: Na wielu rzeczach. Na Wiktorii, na zdrowiu ludzi, tych małych istotek zależnych od nas i oczywiście na tobie braciszku, ty mała istotko zależna ode mnie.
Ad: Nie jestem od ciebie zależny. - warknął.
F: A kto cię wyciąga z długów? Kto ci daje pieniądze na te twoje głupoty? No i najważniejsze, kto ci kupił dyplom i prawo jazdy? Już mina zrzedła, jak się przypomniała prawda?
Ad: Dobra. - podniósł ręce pokazując, że się poddaje, zresztą innej opcji nie miał.
F: Szybko żeś spadł z tej planszy. Idź szukać Wiktorii.
Ad: Są telefony. - powiedział jakby mówił do idioty.
F: Jesteś bliżej Nobla.
Ad: Ok, ok. Idę. - chłopak poszedł poszukać koleżanki.
F: Tak więc może pójdziemy... - profesor oparł się ręką o krzesło i głęboko odetchnął. Stał w jednym miejscu woląc nie poruszać się mając mroczki przed oczami.
Ag: Coś się dzieje?
F: Nie, nic. - zacisnął zęby gdy poczuł przeszywający ból - Idźcie same na tą kawę. Ja mam papiery w gabinecie.
B: Ale co się dzieje?
F: Nic, idźcie. - odszedł od nich powolnym krokiem i gdy tylko skręcił w inny korytarz usiadł na krześle. Cholera jasna. - to jedyne co przeszło przez jego myśl. Po chwili wstał i postanowił doczłapać się do gabinetu.
B: Ej, Aga, jemu co się stało?
Ag: Nie wiem. Wiem tylko, że jakiś rok, może półtora temu miał poważny wypadek. Ledwo przeżył. Nic więcej nie wiem. Nie interesowałam się tym zbyt. Ej, zobacz ironię tej sytuacji. Nagadał Adamowi i go serce zabolało.
N: Domyślam się, że mówicie o Falkowiczu. To jest zły człowiek. Uważajcie ma niego, on nie ma serca. - do rozmowy wtrąciła się Rudnicka.
Ag: Już ty Nina wiesz... Daj se na wstrzymanie.
N: Na wstrzymanie? Nie ty sama słyszałaś co on mówił do Krajewskiego. I co to jest niby normalne?
Ag: Krajewski wymyślał głupoty, co się dziwisz.
N: Agata, on was wszystkich omotał. Jest bardziej cwany niż wam się wydaje. Kombinował całe życie. Kłamał, oszukiwał, knuł, zwodził, porzucał, obiecywał. Wiki jest naiwna. Mi też obiecywał... gruszki na wierzbie i wyszło z tego wszystkiego wielkie gówno. Niech Wiki się nie zdziwi, jak się jej z dnia na dzień pozbędzie, bo mu się znudzi.
Ag: Byłaś zwykłą dziwką. Kasę za to dostawałaś.
N: Se znalazł kolejnego adwokata. Na jego planszy nie jesteś nawet tym małym pionkiem. To jest manipulant. On się nawet tak nie nazywa, jak wszystkim wmawia.
B: To to nawet ja wiem. Weź se daruj. Nikt ci w to nie uwierzy.
N: On jest złym człowiekiem. A tak przy okazji, to on nawet nigdy nie miał żadnego wypadku. To też wam mówił. Chciał wzbudzać litość.
Ag: To kto uratował Hanę? Wróżki, czy kosmici? Nina, tę bajkę wciśniesz przedszkolakowi, nie mi.
N: Głupie jesteście.
Ag: Dobra, żyj sobie w tym swoim odjechanym świecie. I jeszcze zacznij te kadzidełka palić. - Woźnicka popukała się w głowę i poszła z Blanką do bufetu.
Ag: Ja na serio nie wiem, co ona ćpa.
B: Ale skąd ona wie takie rzeczy. Z tego co mówi, to przyjaciółmi nie są.
Ag: Eee no... ja nic nie wiem!
B: Agata!
Ag: Nie, sory ale ja nie będę rozsiewać plotek, które bardzo możliwe, że nie są prawdą bo większość z nich zapewne pochodzi od tej blond idiotki, która jeszcze trochę i oskarży Andrzeja o serię zabójstw, bo go nienawidzi.
B: No okey.
Wszedł do gabinetu i od razu usiadł na fotelu. Wyjął z aktówki opakowanie leków i połknął tabletkę. Do pokoju wpadła Wiktoria.
W: Cześć. Podobno mnie szukałeś. Przywiozłeś Blankę? - podeszła do biurka - Co to za leki?
F: Nic ciekawego. - szybko zabrał opakowanie z blatu.
W: Pytałam, co to za leki?
F: Kochanie, nie baw się w detektywa. Głowa mnie bolała. Zwykłe leki, 80% zawartości - paracetamol, a reszta jakieś niepotrzebne bzdury. Wystarczająca analiza?
W: Nie jestem głupia, ani ślepa. To są bardzo silne leki.
F: Skarbie, nie zajmujmy się głupotami. Twoja córka przyjechała. Jest z Agatą w bufecie. - podszedł do lekarki i odgarnął jej kosmyk włosów za ucho.
W: Mam nadzieję, że jakby się coś działo, powiedziałbyś mi.
F: Dobrze wiesz, że mówię ci wszystko. - pocałował ją w czoło.
W: Nie stosuj na mnie tych swoich technik omamiania, bo to nie działa.
F: Wiki... ja nie rozumiem o co ci chodzi. Są ważniejsze i ciekawsze sprawy niż taki głupoty.
W: Ja naprawdę ci ufam, naprawdę widzę kiedy kłamiesz i na prawdę wiem, że teraz to robisz.
F: Doceniam twoją troskę, ale tutaj ona jest zbędna.
W: Pokaż mi te leki. - No to klops. - pomyślał i zaczął układać wymówki.
F: Kochanie... - pocałował kobietę.
W: Andrzej, czy to jest aż tak wielka różnica, czy pokażesz mi je teraz, czy za kilka minut? Ja się nie dam spławić i na serio się o ciebie martwię.
F: Wiki, nie ma o co się martwić. Ciebie nigdy nie bolała głowa?
W: Bolała, ale nie brałam z tego powodu tak silnych leków.
F: Jakich silnych leków? Zwykły...
W: Dobrze, ty mi ich nie pokarzesz, pozwól, że zobaczę sama. - otworzyła szufladę i wyjęła fiolkę z lekami.
W: Chyba jednak nie takie zwykłe. Andrzej, dlaczego ty mi nic nie mówisz? Czy ty myślisz, że ja, nie wiem, będę próbować cię zabić? Człowieku, kocham cię i nie rozumiem, o co ci chodzi.
F: Ja też cię bardzo kocham i nie chcę cię bez powodu martwić. Dobrze wiem, że teraz będziesz siać panikę.
W: Jak długo to trwa?
F: Co kochanie?
W: Ty mnie poważnie zaczynasz wkurzać... - usłyszeli pukanie do drzwi i do gabinetu weszła Agata z Blanką.
Ag: Cześć. Byłyśmy już na kawie. Wszystko już dobrze?
F: To świetnie. Pracę już skończyliśmy, jedziemy do domu. - zaczął pakować papiery do aktówki - A to pozwolisz, że zabiorę. - zabrał Wiktorii opakowanie z lekami.
W: Andrzej. - profesor przestał pakować dokumenty i spojrzał na kobietę.
F: No cio?
W: Porozmawiamy jeszcze. Nie myśl, że ja ci dam tak po prostu się zabijać samemu.
F: Zabijać? - zaśmiał się krótko - Nie siej paniki i zamętu, kochanie.
W: Andrzej, ja nie jestem kretynką. Twoje przeróżne maski są świetne, ale ja widzę kiedy je zakładasz.
F: Spokojnie. - objął kobietę - To możemy jechać?
B: Ale że gdzie?
F: Do domu.
Ag: Ja spadam do hotelu. Pa.
W: Na razie.
F: Do widzenia.
B: To ty już nie mieszkasz w hotelu?
W: No nie.
F: Jedziemy. - Jak to dobrze jest być lekarzem i moc sobie wypisywać najsilniejsze leki przeciwbólowe. - pomyślał i całą trójką wyszli z gabinetu.
Jechali samochodem, gdy nagle profesor się zjechał na pobocze i się zatrzymał. Odchylił głowę do tyłu patrząc w sufit i kilka razy głęboko odetchnął.
W: Co się dzieje? - mężczyznę na chwilę zaćmiło - Andrzej, co się dzieje?!
F: Nic. Chcesz poprowadzić? - powoli omdlewał.
W: Cholera jasna. Andrzej. - poklepała go po policzku - Blanka, dzwoń po karetkę.
F: Nie trzeba. Kochanie, już wszystko dobrze.
B: To...?
F: Nie trzeba. Nie dzwoń. Zamieńmy się, Wiki. - kobieta szybko wysiadła z samochodu, a mężczyzna powoli obszedł samochód i zajął miejsce pasażera.
W: Jedziemy do szpitala. - odpaliła samochód.
F: Nie trzeba kochanie. Już lepiej.
W: Andrzej , ty potrzebujesz pomocy.
F: Na pewno nie tych ciołków ze szpitala. Proszę cię, jedźmy do domu.
W: Andrzej...
F: Wiktoria, proszę cię. Ja nie jestem idiotą. Dam sobie świetnie sam radę.
W: Jak sobie...?!
F: Porozmawiamy w domu. Nie debatujmy na środku drogi. Jedź.
W: Dobrze. - kobieta wolałaby od razu zawieść go do szpitala. Przecież on nie jest debilem, wie co robi. - pomyślała. Po chwili byli pod domem. Profesor wysiadł z samochodu i otworzył bagażnik.
W: Zostaw te walizki, do cholery! Albo zaraz mi to wyjaśnisz i ja ci pomogę, albo dzwonię po pogotowie!
F: Kochanie, nic mi nie jest.
W: Chodź. - chciała pomóc mu iść, ale jak zwykle nie dał sobie pomóc.
F: Wiki, ja umiem chodzić. - po chwili siedzieli w salonie.
W: Andrzej, wyjaśnij mi to.
F: Pozwolisz, że najpierw wezmę leki.
W: Gdzie?
F: Ja nie jestem niedołężny. - wstał i poszedł do jednego z pokoi. Wrócił po 15 minutach, wyglądając jakby nic się nie działo.
F: Idę po walizkę.
W: Stop. Jesteś ledwo żywy, wychodzisz na kwadrans i wracasz jak gdyby nigdy nic i jest ok. O co chodzi?
F: Naprawdę musimy?
W: Andrzej.
F: Dobrze wiesz jaki miałem wypadek. I dobrze wiesz, że po takich urazach to się zdarza.
W: Ale nie powinno.
F: Wiktoria, ja jakimś cudem żyję, więc to, że raz na jakiś czas coś mnie zaboli i muszę wziąć leki nie jest aż tak dziwne.
W: Ale nie powinno się zdarzać.
F: Ale może.
W: Zrób badania.
F: Wiktoria, ja nie mam czasu na takie bzdury.
W: O proszę bardzo, teraz masz czas. Jedziemy.
F: Kochanie, nic się nie dzieje. Tak samo skończyłaś medycynę, jak ja i tak samo wiesz, że to może się zdarzać.
W: Ale zdarzać rzadko.
F: I zdarza się rzadko. Kiedy to ostatni raz... w Lesznie. Mały odstęp czasu?
W: I ty tak po prostu bierzesz lek i jest okey.
F: Innowacyjne leki. Zresztą dobrze wiesz w jakim tempie rozchodzą się po organizmie leki zaaplikowane do krwi.
W: Czyli zastrzyki.
F: Wiktoria, odpuść.
W: A co gdyby to się zdarzyło na sali operacyjnej?
F: Rozsądny człowiek, a raczej taki, który ma minimum mózgu, gdy czuje, że mdleje, odpuszcza sobie dokończenie operacji. Nie jestem sam w szpitalu, ktoś by to dokończył. Wiktoria, nie doszukuj się zbędnych kłopotów, bo ich nie ma.
W: W Lesznie nie brałeś żadnych zastrzyków. Czyli to się nasila...
F: Skarbie, nie baw się w detektywa.
W: Ale...
F: Wiktoria, do cholery jasnej, skończ! Ileż można?! Ja tak samo jestem lekarzem jak ty i nie bój się, nic mi nie jest, nie zabijam się!
W: Rzeczywiście! Sory, że się o ciebie martwię! - zerwała się z kanapy.
F: Wiktoria... - chciał pójść za nią.
W: Zostaw mnie na chwilę samą.
F: Kochanie.
W: Chwilę, proszę. - wyszła przed dom i usiadła na bujanej ławce.
B: No to klops. Kobiety nigdy nie zrozumiesz.
F: To może mi pomożesz?
B: Zasada jeden. Kobieta zawsze ma rację, nawet jeśli nie ma. Zapamiętaj.
F: Tak... Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba. Masz telewizor, komputer... - wyszedł z salonu. Kilkanaście minut później pod willę przyjechał samochód Adama.
Ad: No heja! Co żeś zrobił?
F: Nie interesuj się.
Ad: Za zdradę to trochę za mało tych kwiatów, ale więcej w kwiaciarni nie było.
F: Ciołek. - profesor zabrał od niego kwiaty i poszedł do wciąż siedzącej na ławce Wiktorii.
F: Kochanie... przepraszam. - Boże, jakie to dziwne słowo. - pomyślał - Wiem, że się o mnie martwisz, ale nie ma o co. - podał jej bukiet róż.
W: Piękne kwiaty.
F: Są niczym w porównaniu do twej urody.
W: Już się nie podlizuj. - pociągnęła go, zmuszając aby usiadł na ławce.
F: Nie podlizuję się.
W: Andrzej, ja się na serio martwię o ciebie.
F: Na prawdę nie masz się czym martwić. Wszystko jest dobrze.
W: Jak można mówić, że jest dobrze, skoro ty prawie zemdlałeś.
F: Nic mi nie jest.
W: A gdybyś szedł ulicą i...
F: I co? Ja na prawdę umiem sam połknąć tabletkę przeciwbólową. Nie potrzebuję do tego asysty.
W: Jak widać tabletka ci nie pomogła. Nie udawaj, że tak ma być.
F: I co mam z tym zrobić według ciebie? Raz, czy dwa w roku czuję jakiś cholerny ból i prawie mdleję. Jaka diagnoza?
W: Pójdź do Marka. Nie jestem kardiologiem.
F: A ja nie jestem kretynem. Dr. Rogalski powiedział, żebym się cieszył, że żyję i nie jestem niepełnosprawny.
W: To idź do lepszego kardiologa.
F: Wiktoria. Lepszy kardiolog dał mi leki. I tyle. I naprawdę nie ma żadnego problemu. Bardzo cię proszę, nie panikuj.
W: Kardiologia przecież się rozwija...
F: Kardiologia jeszcze nie rozgryzła tego jak to możliwe, że ja chodzę. Skończmy już ten temat.
W: Lekarz boi się rozmowy o zdrowiu?
F: Możemy porozmawiać o twoim.
W: Ale mi nic nie jest.
F: I mi tak samo. - zobaczyli wypadającą szybę.
F: AAAADAAAAM!!!!
Ad: Sory!
W: Blanka!
B: Tak? - dziewczyna wyszła do ogrodu.
W: Co on zrobił?
B: Rzucił książką.
F: Książką?
B: Tłumaczył mi, że książki są bezsensowne i zatruwają nam życie, a dla ukazania tego, iż on nimi gardzi, rzucił jakąś encyklopedią.
F: Encyklopedię to on powinien przestudiować. Adam!
Ad: No? - przyszedł do nich.
F: Nie "no", tylko "słucham".
Ad: Okey. Słucham?
F: Wybiłeś szybę.
Ad: No.
F: Nie "no", tylko "tak".
Ad: Okey, to tak.
F: I co masz do powiedzenia?
Ad: No zbiłem ci szybę.
F: Nie "no".
Ad: Zbiłem ci szybę.
F: Coś jeszcze masz do powiedzenia?
Ad: Jak cię pobujam na tej ławeczce, to starczy na odkupienie swoich czynów?
F: Nie.
Ad: Boże. To co mam zrobić?
F: Będziesz pielił ogródek.
Ad: CO?! Masz od tego służącą!
F: Pomożesz pani Ani.
Ad: Ale no nie mógłbym cię pobujać na ławeczce?
F: Nie.
Ad: A muszę?
F: Tak, a tą encyklopedię, którą rzuciłeś w okno, masz opanować. Na pamięć, będę cię pytał.
Ad: Co?!
F: Nie zrozumiało dziecko pracy domowej? Masz tydzień i chce widzieć ciebie nauczonego.
Ad: Ty jesteś jakiś chory!
B: Adam, dam ci dobrą radę, nie pogrążaj się.
Ad: A w dupie z wami!
F: Masz skończyć ten kurs savuar vivru. Chcę widzieć dyplom.
Ad: Tsa.
F: I nie zapomnij o pracy domowej.
Ad: Ehe.
F: Tydzień.
Ad: Nara! - odjechał spod willi z piskiem opon.
B: Co za palant.
F: On już się taki urodził. Zawsze był głupi.
W: Na prawdę?
F: Tak.
B: Nie wiadomo czy się śmiać, czy płakać.
F: Śmiać.
B: Ja nie chciałabym być jakimś kłopotem, no ale coś do jedzenia moglibyście mi dać. Samą kawą z bufetu się nie da żyć.
W: Aaa sory.
F: Jedziemy gdzieś?
W: Nie chce mi się ruszać z domu.
F: Dzwonimy do restauracji?
W: Może coś bardziej domowego?
F: A ugotujesz coś?
W: Niezbyt.
F: Mamy jedzenie w lodówce?
W: Aż za dużo. Wypada nam z tej lodówki.
B: Ludzie, ja nie chcę gotować.
F: A czy ktoś ci karze gotować?
W: Od czegoś jest gosposia.
B: Co? - zobaczyli starszą kobietę wchodzącą na posesję domu.
F: Wezwaliśmy ją chyba telepatycznie.
W: Może zapomnieliśmy, że miała przyjść?
F: Pewnie tak.
W: Pani Aniu! - kobieta podeszła do nich.
P.A: Dzień dobry.
F: Dzień dobry. Może nam pani coś ugotować?
P.A: Na trzy osoby?
F: Tak.
P.A: A co?
F: Blanka?
B: Coś na szybko.
P. A: Oczywiście. Zaraz zobaczę, co macie państwo do jedzenia.
W: Dziękujemy.
P.A: To moja praca. - wzrok kobiety padł na wybitą szybę - Wezwać szklarza?
F: Jakby pani mogła.
P.A: Oczywiście. - kobieta poszła do kuchni.
B: Wy macie gosposię?
W: Błagam cię, ja się gubię w tym domu. Jak go szukam, to dzwonię. Chodzenie w kółko jest bez sensu.
B: Fajny pałac.
F: Dom jak dom.
B: Dom jak dom?! Dom jak dom?!
W: Blanka, są zwykli ludzie, szare myszki, jak my i 99,9% społeczeństwa polskiego, a są ludzie, którzy chcą dostać Nobla i mają na to realne szanse.
B: Ja już nic więcej nie mówię.
Okey, te moje opowiadania schodzą na psy, wiem.
poniedziałek, 21 kwietnia 2014
JESTEM!
Tak więc wróciłam do świata żywych! Już wszystko wyjaśniam, byłam u rodziny na święta i tam nie było internetu. Właśnie biorę się za pisanie kolejnej części i myślę, że dzisiaj mi się uda. Jednocześnie mam do Was prośbę. . Coś mi się przestawiło w tej liście blogów na które zaglądam i zrobiłam ją od nowa. Jeżeli nie ma tam waszego bloga o FaWi, dajcie linka w komentarzu. kojarzę, że na pewno brakuje tam bloga, gdzie teraz był odcinek 4 i jest o tym, że Wiki operuje matkę Falkowicza - Panią Różę. Za Chiny nie mogę znaleźć tego bloga w internecie. Podajcie linki, bardzo mi zależy. Jeżeli ktoś ma dostęp do 556 odcinka, to też byłabym wdzięczna za link :-)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
sobota, 12 kwietnia 2014
CZĘŚĆ 65
Obudziła się na profesorze. No tak, wczoraj usnęli razem na kanapie. Odwróciła głowę i spojrzała na niego. Pocałowała go delikatnie, na co mężczyzna otworzył oczy.
F: Tak mógłbym być budzony codziennie.
W: Da się załatwić, o ile nie mam dyżuru.
F: Mamy razem dyżury, kochanie.
W: No tak, panie ordynatorze. A teraz mógłbyś mnie puścić?
F: Może, może. - kobieta wstała wydostając się z jego objęcia.
W: Na którą my idziemy do roboty?
F: Za godzinę. Zdążymy.
Odprawa.
F: Weszło nowe rozporządzenie... - zaczęły się szepty osób, które już z jakiś źródeł o tym wiedziały - Według tego rozporządzenie, na które ja nie mam wpływu i wymyślili je biurokraci, wypis ze szpitala ma znajdować się jako pierwszy, a nie wedle poprzedniej zasady ostatni w karcie pacjenta. - tera już pracownicy otwarcie wyrażali swoją dezaprobatę - Cisza! - wszyscy momentalnie przestali gadać i spojrzeli na ordynatora - Mamy tydzień. W każdej karcie pacjenta od 2000 roku dokumentacja ma być ułożona wedle nowego rozporządzenia.
S: Tydzień? Przecież nie zdążymy. I tak zostajemy po godzinach.
F: Nie tylko państwo jesteście wiecznie pokrzywdzeni. Ja także jestem zmuszony wykonywać swoją pracę poza godzinami i nikt nie ma na to wpływu. Każdy ma się zająć swoimi pacjentami i w ich kartach przekładać wypisy. To wszystko. Panią Klaudię proszę o zostanie.
K: Yhm. - prawie wszyscy wyszli z lekarskiego.
F: Zwolniłem panią. To, że jeszcze nie dostała pani oficjalnie wymówienia nie oznacza, że może pani bezkarnie chodzić po szpitalu.
K: Profesorze, błagam. Ja przepraszam. Zrobię wszystko, proszę mnie nie wyrzucać.
F: Hmmm W sumie.... słyszała pani o nowym rozporządzeniu... - co mi tam, zwolnię ją za tydzień, a ktoś odbębni za nas robotę.
K: Tak, beznadzieja.
F: Raczyłaby mi pani nie przerywać? Proszę zająć się także kartami moich pacjentów i dr Consalidy.
K: CO?!
F: I dr Woźnickiej. - co mi tam, o siostrze pomyślę, a przy okazji ta idiotka będzie mieć jeszcze bardziej uprzykrzone życie...
K: Ale przecież...!
F: Chce pani tu pracować, czy nie?!
K: No tak, ale...
F: Więc proszę przestać trajkotać i wziąć się do pracy. Proszę pamiętać, że nad dr. Krajewskim też mogę się zlitować.
K: Okey! A tak w ogóle, to czemu sekretarki tego nie zrobią?
F: Jakby pani nie wiedziała, to dokumentacją pacjentów zajmują się lekarze i nie ma innej opcji. To jest rozporządzenie szanownego pana dyrektora.
K: Okey! - wyszła z lekarskiego.
W: Czyli my nie musimy się bawić w głupoty? - podeszła do niego Wiktoria, która przysłuchiwała się rozmowie. Zawsze lubiła patrzyć jak Falko kogoś gnoi. Sprawiało jej to jakąś dziwną przyjemność, oczywiście, jeśli tym kimś nie była ona, czy ktoś dla niej ważny - Nawet nad Agatką się ulitowałeś.
F: Klaudia się ucieszyła z zadania.
W: Bardzo.
Godzinę później.
F: I z tej czarnej dziury zostanie wielkie nic. - skończył swoje wytłumaczenie godzinnego spóźnienia dołączając tam szantaż.
T: Leśnej góry, do cholery!
F: Czarnej dziury.
T: Leśnej góry!
F: Leśnej góry.
T: Czarnej dziury!
F: Ja ustępuję, to pan zmienia zdanie. Tak więc z tej czarnej dziury zostałoby wielkie nic.
T: Leśnej góry! Niech pan raz na zawsze zapamięta! Leśnej góry! Nie czarnej dziury! Leeeeśneeej góóóóryyyy!!! Do cholery jasnej!!! Z panem można zwariować! Pan jest aspołeczny!!! Tak się nie da wytrzymać!!! - wrzeszczał na cały korytarz, a Falkowicz tryumfował.
F: Myślałem, że to jest szpital kliniczny, a nie psychiatryczny w czarnej dziurze. Trzeba zmienić szyld przed wejściem. Panu proponowałbym izolatkę w takowym budynku.
T: Nich pan się z tond wynosi! Bo ja zwariuję!
F: Odnoszę wrażenie, że to już nastąpiło. I proszę pamiętać, ja z przyjemnością odejdę, ale wraz ze mną wszyscy najlepsi. Nawet pielęgniarki i salowe. Zostanie tu pan, dr. Zapała, dr. Rudnicka, dr Jakubek i kilka niekompetentnych pielęgniarek. W sumie sekretarka też dość sprawnie pracuje... no i sprzęt, andiograf i cała reszta. Co pan na to? Chociaż jakbym ja tak zechciał kupić ten szpital...
T: Nie oddam panu tego szpitala!
F: Wie pan, to jest szpital państwowy, pan tu tylko pełni funkcję dyrektora, a chyba powinien być w roli pacjenta w placówce zamkniętej, delikatnie sugerując... - Tretter wściekły na Falkowicza i na siebie, że dał mu się sprowokować odszedł bez słowa.
F: Mała rzecz, a cieszy. - powiedział sam do siebie patrząc na oddalającego się przełożonego po czym odwrócił się na pięcie i poszedł do swojego gabinetu. Kilka minut później wpadł tam zdyszany Adam.
Ad: Kocul... - ledwo łapał powietrze - szantaż... - kolejna przerwa na oddychanie - Wiki...
F: Wiki, co? Mógłbyś z łaski swojej do rzeczy?! W co ty się znowu wkopałeś kretynie jeden?
Ad: Wiki...
F: Adam do cholery!
Ad: Wiki...
F: Wiktoria, co?! Adam!
Ad: Nico! Jaja se z ciebie robiłem! - zaczął się śmiać.
F: Kretynie jeden! Spróbuj jeszcze raz mnie o coś poprosić, to też sobie jaja zrobię. Wynocha mi z gabinetu!
Ad: Luz, stary. - wyszedł z jego gabinetu. Co za debil jeden. - pomyślał profesor i nalał sobie szklankę whisky.
Godzinę później.
Korzystając z wolnej chwili siedziała w lekarskim przeglądając różne strony w internecie.
F: Cześć.
W: Heeej.
F: Coś ciekawego? - zajrzał jej przez ramię do komputera - Samochody?
W: Oj tam, oglądam tylko.
F: Qashqai.
W: Eee tam, nie kupię takiego auta.
F: Nissany są ogólnie dobrymi samochodami. Może Audi?
W: Nie kupię takiego auta, bo jest za drogie! A ty mi o jeszcze droższych. Kupić to ja sobie mogę, starą mikrę, jeśli wezmę pożyczkę.
F: A ty nie masz czasem niedługo urodzin? Już wiem, co ci kupić.
W: Słucham?! Ja się nie zgadzam! Nie chcę samochodu za 74 tysiące!
F: Myślałem, że chcesz Audi, ale Qashqai też będzie dobry.
W: Nie ma mowy.
F: Dlaczego?
W: Bo nie chcę.
F: Przydałby ci się samochód.
W: Ale nie ty mi go kupisz.
F: Oj kochanie... - przez dobrych kilka minut debatowali.
W: Dobrze, jeśli koniecznie, to jakiś tańszy, mniejszy.
F: O nie.
W: Co? Hańbą dla twego profesorskiego majestatu będzie jeśli będe jeździć małym samochodem?
F: Duże samochody są o wiele bezpieczniejsze.
W: Już mi wypadki planujesz?
F: Nie planuję ci wypadków i dobrze o tym wiesz. Ja też nie planowałem, że ktoś we mnie wjedzie. Ja jechałem szybciej, a to oni odbili się od samochodu i dachowali. Chcesz więcej przykładów?
W: Miałeś wypadek samochodowy?
F: Kilka lat temu.
W: I tobie się nic nie stało?
F: Przejechałem jeszcze kilkanaście metrów. Samochód miał uszkodzony przód. Potem kupiłem BMW. Wiktoria, duże samochody są bezpieczniejsze i mam nadzieję, że życie cię tego nie będzie musiało uczyć. Nie wyobrażam sobie, żebyś miała jakiś wypadek i cokolwiek ci się stało.
W: Dobrze.
F: Tak więc jaki?
W: Może być ten Nissan Qashqai.
F: Dobrze, jutro pojedziemy.
W: Jutro?
F: Tak, a na co czekać?
W: No w sumie, to na nic. Na moje urodziny.
F: Weź pod uwagę, że jednak muszą ten samochód wyprodukować.
W: Yhm.
F: Czyli w sobotę impreza?
W: A chcesz kolejnej imprezy w domu?
F: Przestań. To jest tak samo twój, jak i mój dom.
W: Dziękuję. - pocałowała mężczyznę i wstała - Muszę iść zajrzeć do pacjentów. - wyszła z lekarskiego.
14:00
Szpitalnymi korytarzami błąkała się elegancka kobieta. Znana kobieta. Pacjenci nawet nie mieli świadomości kim ona jest. W końcu dostrzegła na drugim końcu korytarza mężczyznę w garniturze idącego wyjątkowo pewnie szpitalnymi korytarzami. Za pewnie jak na pacjenta. - pomyślała. Co gorsza idącego żwawym krokiem w przeciwną stronę. Przyspieszyła kroku chcąc go dogonić.
A: Andrzeju! - krzyknęła w końcu, gdy mężczyzna oddalał się coraz bardziej, a ona musiałaby biec, aby go dogonić. Ten jak na rozkaz zatrzymał się odwrócił w jej stronę. Kobieta już normalnym krokiem podeszła do niego.
F: Witaj Anno.Ty tutaj? Coś ci dolega? - wypytywał blondynkę.
A: Dzień dobry. Jestem zmuszona odwołać naszą kolację. Sprawy służbowe. Nie mogłam wyjechać bez spotkania. No właśnie, ta rudowłosa lekarka...? - delikatnie próbowała wybadać jak przedstawia się sytuacja. Profesor rozejrzał się po korytarzu.
F: Wiktorio! - zawołał chirurg dostrzegając ją na drugim końcu korytarza wyglądającą przez okno.
W: Tak? - spytała odwracając się i podeszła do nich.
W: Pani profesor? Pani tutaj? - pytała zdziwiona.
A: Przejdźmy może do mniej oficjalnej formy. Anna. - wyciągnęła dłoń w stronę lekarki.
W: Wiktoria. - także podała jej swoją dłoń i kobiety wymieniły się delikatnymi uściskami.
B: Pa... pani pro profesor Shulz? - stanął przed nimi Borys z szeroko otwartymi oczami i uchyloną ze zdziwienia buzią.
F: Przepraszam najmocniej za doktora Jakubka. W naszej kadrze lekarskiej jest niestety niewiele osób umiejących się zachować. Zresztą dr Jakubek zbyt dużych kompetencji także nie posiada. - Falkowicz próbował wybrnąć z głupiej sytuacji, a po chwili zwrócił się do Borysa - Doktorze, bardzo proszę wracać już do pracy. Poślini się pan później. - Tak, Falko nie mógł darować choćby takiego komentarza.
B: Eee ja...
F: Pan już idzie. Dla przypomnienia, izba przyjęć jest tam. - pokazał ręką kierunek w którym podwładny udał się bez słowa.
F: Jeszcze raz najmocniej przepraszam. Miałaś nie przyjemność poznać najgorszego z naszych pracowników. Ale Wiktoria jest najlepszym.
W: Nie przesadzaj, kochanie.
A: Wiedziałam. Już na bankiecie was do siebie przyciągało.
F: Tak, masz tą intuicję do miłości.
A: Której ty niestety jesteś pozbawiony.
F: Ty i te twoje poczucie humory.
A: Wreszcie. Już myślałam, że powiesz "kłaniam uniżenie". Nie jestem Obamą.
T: Profesorze... - podszedł do niego Tretter - Pani profesor Shulz? - spytał z niedowierzaniem.
A: Tak.
T: Profesorze, pan nie mówił, że profesor Shulz...
F: Z tego co wiem nie jestem tu zbyt mile widziany. Nie sądziłem, aby interesowali pan moi znajomi.
T: Przecież... - zaczął.
F: Anno, zapraszam do gabinetu. W tym szpitalu można niestety spotkać sporo ludzi pozbawionych kultury. Wiki, chodź. - powiedział ignorując dyrektora i jego starania aby także zabrać głos.
W: Bardzo chętnie.
T: Może pójdziemy na kawę u pani Marii? - spytał nieumiejący się zachować w takowej sytuacji dyrektor.
F: Nie polecam panu tamtejszej kawy, ale jak pan woli, dyrektorze. Cóż, pana wybór, co pan będzie pił. Proszę, panie przodem. - wskazał ręką w którym kierunku znajduje się jego gabinet nie zważając na coraz bardziej wściekłego i niezadowolonego Trettera. Po chwili siedzieli w gabinecie popijając kawę. Wiktoria spojrzała przez dużą szybę i co ujrzała? Zapałę i Jakubka siedzących naprzeciw wielkiego okna na krzesłach dla pacjentów patrzących ślepo na postać pani profesor. Wskazała Andrzejowi wzrokiem na nieumiejących się zachować lekarzy robiących z siebie idiotów patrząc maślanymi oczami na Annę.
F: Cóż, teraz dzieciom kompletnie brak kindersztuby. - Anna spojrzała na lekarzy. Profesor podszedł do szybu i ją zasłonił.
W: Uwłaczające. - stwierdziła.
A: Tacy ludzie niestety także są. Wracając do rozmowy, jakie postępy w badaniach nad lekiem na nowotwory? - Wiktoria spojrzała badawczo na Falkowicza, zastanawiając się jak dużo wie profesor Shulz.
F: Wiki, Anna wie o wszystkim. Zanim zacząłem proces badań konsultowałem z nią wszystkie przypuszczenia i obawy. Jak mawiają, co dwie głowy, to nie jedna.
W: Badania bardzo dobrze postępują.
F: Zgadza się, właśnie rozpoczynamy drugą fazę. Dowiemy się jak ten specyfik działa na ludzi. Poszukujemy pacjentów do kuracji. gdybyś miała kogoś...
A: Oczywiście, prześlę ci dane. Poszukujecie pacjentów tylko ze Szwajcarii, Polski, czy z całej europy?
W: To dopiero druga faza. Wolimy najpierw obracać się w mniejszej części świata. Szwajcaria i Polska póki co. W miarę rozszerzania badań będziemy zwiększać ich zakres być może aż do całej europy, zakładając, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
A: Bardzo dobry plan. Postaram się wam pomóc. Mam świadomość, iż znalezienie tylu zaufanych i pewnych osób nie jest łatwe. Ten dr Krajewski dalej z wami współpracuje?
F: Najmocniej przepraszam cię za jego ówczesne zachowanie. Dopiero niedawno zorientowałem się o zaistniałej sytuacji.
A: Stwierdzę tylko iż na nadmiar kultury ten lekarz nie może narzekać.
W: Niestety Adam już taki jest. Teraz pełni funkcję głównie pośrednika między Szwajcarią a Polską.
A: Tym lepiej. Ten chłopak nie nadaje się do kontaktów z poważnymi ludźmi.
W: On jest dobrym chirurgiem, ale jest strasznie leniwy, no i zbyt wyluzowany.
A: Nie wątpię. Operowałam z nim już kiedyś. Przyznam, że talent ma, jednakże chyba go nie rozwija.
F: W żaden sposób nie jestem w stanie wspomóc jeszcze bardziej jego kariery, gdy on nie posiada nawet najmniejszych chęci.
A: Szkoda, kiedyś będzie żałował.
F: Także mu to powtarzam.
A: Dobrze, na mnie już czas.
F: Może gdzieś cię podwieść?
A: Dziękuję, ale nie trzeba. Samochód czeka pod szpitalem.
F: Odprowadzimy cię. Przedarcie się przez ten tłum dzieci nie zawsze jest prosty.
W: Tak, bywa ciężko.
Po kilkunastu minutach wrócili do gabinetu. Wiktoria usiadł przy pianinie.
F: Liczy pani na drugą lekcję, pani doktor?
W: Bardziej, że pan coś zagra profesorze. Ja doszłam do siedmiu dźwięków. - posunęła się na siedzeniu robiąc mu miejsce.
F: Dla pani wszystko, pani doktor. - usiadł obok niej i zaczął grać.
W: Adam mówił, że ściągnięcie tu tego pianina było kolejną intrygą, żeby mnie tu sprowadzić...
F: Jestem wyjątkowy. - przestał grać, uniósł jej dłoń i pocałował wewnętrzną stronę.
W: Zdecydowanie. - kobieta go pocałowała.
Siedzieli na kanapie i oglądali jakiś film, gdy usłyszeli dzwonek do drzwi.
W: Zapraszałeś kogoś?
F: Nie. Zobaczę kto to.
Falkowicz otworzył drzwi i zobaczył zapłakaną Agatę.
A: Jest Wiki?
F: Tak, wejdź.
A: Dzięki.
F: Wiktoria!
W: Co? - Spytała idąc w stronę drzwi. - O Boże, Agata, co się stało? - Przytuliła przyjaciółkę.
A: Możemy pogadać?
W: Chodź. - Zaprowadziła internistkę do salonu. Usiadły na kanapie.
W: Co ci jest?
A: Witek rozwiódł się z Leną i wyjeżdża na jakąś misję. Oboje mnie nienawidzą. - mówiła wciąż rycząc.
W: Agata, ty nie możesz się za to obwiniać. Większą część winy ponosi tak naprawdę Latoszek.
A: Ale...
W: No Agatka. - objęła blondynkę - Uśmiechaj się, do każdej chwili uśmiechaj, na dzień szczęśliwy nie czekaj, bo kresu nadejdzie czas, nim uśmiechniesz się chociaż raz. - zaśpiewała usilnie próbujac rozweselić przyjaciółkę.
Ag: Można coś dłuższego?
W: Uśmiech odsłoni przed tobą przed tobą siedem codziennych cudów świata. Tęczowym mostem zapłonie nad dniem co ulata. Marzeniom skrzydeł doda wspomnieniom urody, pomoże strudzonemu pokonać przeszkody. - kontynuował chcąc zadowolić internistkę.
Ag: Wymyśliłaś dla mnie piosenkę?
W: Eee tak.
Ag: Nie wymyśliłaś.
W: Wymyślił kto inny. Śpiewała Anna German. No Agatka... - spojrzała na wciąż zasmuconą kobietę - Uśmiechaj się, do każdej chwili uśmiechaj, na dzień szczęśliwy nie czekaj, bo kresu nadejdzie czas, nim uśmiechniesz się chociaż raz. - znowu śpiewała. Co jest kurde?! Zawsze moje durnowate śpiewy na nią działały! - myślała. Po chwili na twarzy blondynki pojawił się niewielki uśmiech.
F: Pięknie śpiewasz, kochanie... - do salonu wszedł profesor, a internistka wybuchła jeszcze większym szlochem niż wcześniej - Czy ja coś...? - pytał nie rozumiejąc zachowania blondynki. Wiktoria mimo iż także nie wiedziała o co może chodzić objęła przyjaciółkę i przez jej ramie pokazała mężczyźnie aby wyszedł i zostawił je same. Profesor nie chcąc się w to mieszać opuścił salon.
W: Co jest Aga?
Ag: Nic. No bo oni się przez mnie rozwodzą...
W: Zapomnij o tym. Nie myśl o tym. Co robimy?
A: Idziemy na basen?
W: Ok, zaraz ci przyniosę jakiś struj.
A: Nie trzeba. Przecież po drodze jest hotel.
W: No niezbyt.
A: Nie mów, że zamknęli mój ulubiony i jedyny w okolicy basen.
W: No nie, ale najbliższy basen jest pod tobą.
A: Że co?!
W: Też tak zareagowałam.
A: Może jeszcze tu macie saunę i jacuzzi?
W: SauNY i jacuzzi.
A: Nie wierzę.
W: To zaraz uwierzysz. Chodź.
Dziewczyny poszły się przebrać i pływały w basenie. W tym czasie Falkowicz zaczął ich szukać.
F: Wiktoria! Wiktoria, gdzie jesteście?! - Obszedł już siedem pomieszczeń i nadal ich nie znalazł. Pierwszy raz żałował, że ma taki duży dom. Po 10 minutach znalazł dziewczyny w basenie.
F: Widzę, że dobrze się bawicie.
W: Yhm. - Wiktoria podpłynęła do stojącego przy brzegu Andrzeja i za nogi wciągnęła go do basenu. - Teraz ty też się będziesz dobrze bawił.
F: Ty małpo. Jak ja mam pływać w ubraniach?!
W: Nie wiem. - Dziewczyna zaczęła chlapać go wodą. - Agata, pomożesz mi?!
A: Czemu by nie.
Obie dziewczyny chlapały profesora wodą.
W: Agata, darujemy mu już?
A: Chyba tak.
F: Idę się przebrać. - powiedział wychodząc z basenu.
W: I zrób kolację. Agata, co chcesz?
A: Wszystko jedno. Cokolwiek.
W: To poprosimy... coś dobrego.
F: Coś dobrego, czyli?
W: Czyli zdaję się na ciebie.
Ag: Nie Wiki, proszę. Adam mówił, że on jada tylko jakieś homary, małże, krewetki i inne ochydztwa.
F: Bez przesady. Nie żywimy się samymi owocami morza.
Ag: Przepraszam, zapomniałam o tym wymemłanym surowym mięsie i reszcie tego eleganckiego gówna. Jak wy możecie jadać ikrę?!
W: To się nazywa kawior i wbrew pozorom jest świetne.
Ag: Sory, ale zbiera mi się na wymioty jak pomyślę, że miałabym to zjeść.
W: Andrzej, co jest najmniej obrzydliwe dla Agaty, co możemy mieć na obiad?
F: Możemy mieć wszystko.
Ag: Kfc? - spytała z nadzieją.
W: Oj Aga. Ty i te twoje śmieciowe żarcie.
Ag: Ale tanie i dobre żarcie.
F: Możecie się zdecydować, czy długo jeszcze mam stać w mokrych ubraniach i patrzeć jak się przekomarzacie?
W: Eee kaczka. Aga, pasuje?
Ag: Ujdzie.
F: Wreszcie. - odszedł zostawiając kobiety same.
Ag: od kiedy Wiki, ty się stałaś taka elegancka?
W: Od czasu kiedy wreszcie poznałam eleganckiego mężczyznę.
Ag: Wiesz, że w szpitalu mówią, że udało ci się okiełznać Falkowicza?
W: Przestań, on nie jest takim wrednym sztywniakiem jak w szpitalu.
Ag: Ej, słyszałam, że Shulz była w szpitalu. Niezła sensacja. Borys się cieszył, że miał okazję ją zobaczyć...
W: I się ośmieszyć przy Annie.
Ag: Jesteś po imieniu z profesor Shulz?!
W: To dobra znajoma Andrzeja.
Ag: Ciekawe kogo następnego poznasz jako znajomego Andrzeja.
W: Mówił, że różne sławy chirurgi.
Ag: I co, teraz będziesz elegancką panią profesorową?
W: Trochę elegancji jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Siedzieli kończąc kolację.
Ag: Ja nie chciałabym się wtrącać, ale kradną ci samochód. - powiedziała gdy zobaczyła przez wielkie okno otwarte drzwi samochodu i dolną część męskiej sylwetki.
F: Cholera jasna. Jeszcze tego brakowało. - szybkim krokiem wyszedł przed dom, a za nim dwie kobiety. I co ujrzeli? Adama za kierownicą usilnie próbującego odpalić samochód.
F: Adam! - chłopak wrzasnął słysząc czyjś głos i po chwili zwrócił głowę w ich stronę - Możesz mi powiedzieć, czemu kretynie kradniesz mi samochód?!
Ad: Nie bo ja chciałem tylko pożyczyć.
F: Adam, ja nie jestem idiotą. Masz dwa samochody i jakbyś chciał pożyczyć ten, co już byłoby absurdem, przyszedłbyś do mnie.
Ad: No nie chciałem ci robić kłopotu, przeszkadzać w kolacji...
F: Adam do cholery jasnej wyjaśnij mi natychmiast czemu kradniesz mój samochód! Ciesz się, że nie zadzwoniłem od razu po policję.
Ad: No bo ja... yyyy.... eeee no .... ja....
F: Wysłowisz się wreszcie, do cholery?!
Ad: Potrzebowałem kasy, Boże no. Głupio mi było prosić cię znowu o forsę.
F: Głupio było ci prosić mnie o pieniądze, a nie głupio usiłować ukraść mi samochód?! Czy ty jesteś chory psychicznie?!
Ad: Czeka mnie kazanie? - spytał smutno.
F: Tak, czeka cię rozmowa. Nie możesz tak po prostu okradać ludzi i nie możesz plątać się w kółko w kłopoty.
Ad: Taa, a skoro już i tak wiesz, że wplątałem się w kłopoty i i tak będę miał kazanie, to dasz 150 tysięcy?
Ag: CO?!
W: Adam, czyś ty zwariował?!
F: Bywało z nim gorzej.
Ad: To dasz?
F: Wysiadaj. - chłopak w tym momencie wolał być posłuszny.
Ad: To dasz?
F: Może tak, a może nie. Iść przed siebie.
Ad: Eche... - niechętnie wykonywał rozkazy profesora.
F: Do domu wejść, na kanapie usiąść. Jasne?
Ad: Eche... - poszedł do willi powolnym krokiem, niczym dziecko, które nabroiło i teraz musi się przyznać rodzicom.
W: 150 tysięcy?!?!?!?!
F: Bywało z nim gorzej.
W: Czy ty mu tak po prostu chcesz dać te pieniądze?!
F: A co mam zrobić według ciebie? Po torturuję go kilka godzin i dam mu te pieniądze.
W: I ty za każdym razem tak po prostu dajesz mu setki tysięcy na każdą głupią prośbę?!
F: A mam pozwolić, żeby przestrzelili łeb temu głupiemu gówniarzowi, czy żeby jeszcze na mnie ściągnął kłopoty i mafię?
W: Dajesz mu takie pieniądze?
F: Tak, daję. Póki co mam co dawać i zamierzam ratować dupę tego idioty. Idziecie do domu, czy będziecie tak stać?
W: Porozmawiamy później.
F: Z tobą zawsze.
W: Taa, chodź Aga.
Ag: Eche. - całą trójką weszli do willi.
W: To my z Agą pójdziemy na górę może.
Ad: Możecie iść spać. Jak on zacznie pieprzyć morały to się do rana nie wyrobi.
F: Uważaj, żebym się w tydzień wyrobił.
Ad: Okey, już siedzę cicho,
W: Nie pobijcie się, ani nie wrzeszczcie na siebie. - razem z internistką poszła do sypialni.
Ag: Na serio 150 tysięcy? Wiki, to nie jest przesada?
W: Agata, ja już sama nie wiem. Wiem, że Andrzej w kółko pomaga Adamowi, wywnioskowałam, że pomagał większymi sumami.
Ag: On chce wydawać majątek na Krajewskiego?
W: Eee pozwolisz iż kwestii finansowych ci nie będę zbyt tłumaczyła...
Ag: Okey, wcale mnie nie ciekawi ile on zarabia.
W: Agata!
Ag: Spoko. Ej, ale z Adamem jest aż tak źle?
W: No właśnie będę próbowała się dowiedzieć od Andrzeja, bo on wie o Adamie więcej niż sam Krajewski.
Ag: Wiesz, Adam próbował mu ukraść samochód, to już spora sprawa.
W: No wiem.
Kilka godzin później dziewczyny zeszły na dół.
F: O, jesteście.
Ad: Jak ja nienawidzę takich rozmów i przesłuchań. Masakra jakaś, myślałem, że zejdę, jak on mnie tak wypytywał i wypytywał i gadał, mendził i truł.
F: Adam, jeszcze jedno słowo...
Ad: Taa...
F: Adam.
Ad: Nie będę kradł.
F: I?
Ad: Nie będę go okłamywał.
F: I?
Ad: Nie będę ćpał.
F: I?
Ad: I zawsze będę mu wszystko mówił.
F: I?
Ad: Co żeś się kurwa na te "i" uparł?!
F: I będziesz się normalnie wysławiał.
Ad: Taa... - burknął niezadowolony.
F: Idziesz na kurs savuar vivru.
Ad: CO?!
F: Mam powtórzyć?
Ad: Ja się nie zgadzam!
F: Przykro mi. Myślę, że kurs dla przedszkolaków będzie idealny. Odprowadzę cię, żebyś nie czuł się osamotniony.
Ad: Ja się nie zgadzam!!! Nie będziesz mną rządził!
F: A kto tobą będzie rządził?
Ad: Ja sam!
F: Tak więc ty sam kombinuj pieniądze do spłacenia długów swoim panienkom.
Ad: Nienawidzę cię! - wyszedł z domu trzaskając drzwiami.
F: I wice versa.
W: Na serio? Kur savuar vivru?
F: Tak. Zapiszę go w przedziale wiekowym od 6 lat.
W: Serio?
F: Jego poziom kultury jest i tak niższy niż przedszkolaka, więc czemu by nie? Będzie miło.
Ag: Dobra, ja spadam. Dzięki za kolacje i za wyciągnięcie mnie z załamania psychicznego. No i za śpiewy.
W: Zawsze do usług. Zamówię ci taksówkę.
Ag: Oki. A tan no...
W: Co chcesz?
Ag: Pożyczyłabyś tą sukienkę, taką turkusową, że na górze luźna i potem na udach ma takie ten no pasek taki jakby.
W: Świetny opis. Chyba wiem o co ci chodzi. Chodź. - zaciągnęła Woźnicką do garderoby.
Ag: Ty masz tyle ciuchów?!
W: Tak.
Ag: Zazdroszczę.
W: Zazdrościć to mi dopiero będziesz.
Ag: Co on ci jeszcze kupi?
W: Samochód.
Ag: CO?! Ty masz prawko w ogóle?!
W: No mam. Tak przy okazji, to zapraszam cię na sobotę. Urodzinki wyprawiam.
Ag: Impreza na bogato?
W: Można tak powiedzieć.
Wiem, że ta część jest do dupy. Niby dużo, a nic się nie dzieje. Wena mnie opuszcza... oby szybko wróciła.
Ad: Kocul... - ledwo łapał powietrze - szantaż... - kolejna przerwa na oddychanie - Wiki...
F: Wiki, co? Mógłbyś z łaski swojej do rzeczy?! W co ty się znowu wkopałeś kretynie jeden?
Ad: Wiki...
F: Adam do cholery!
Ad: Wiki...
F: Wiktoria, co?! Adam!
Ad: Nico! Jaja se z ciebie robiłem! - zaczął się śmiać.
F: Kretynie jeden! Spróbuj jeszcze raz mnie o coś poprosić, to też sobie jaja zrobię. Wynocha mi z gabinetu!
Ad: Luz, stary. - wyszedł z jego gabinetu. Co za debil jeden. - pomyślał profesor i nalał sobie szklankę whisky.
Godzinę później.
Korzystając z wolnej chwili siedziała w lekarskim przeglądając różne strony w internecie.
F: Cześć.
W: Heeej.
F: Coś ciekawego? - zajrzał jej przez ramię do komputera - Samochody?
W: Oj tam, oglądam tylko.
F: Qashqai.
W: Eee tam, nie kupię takiego auta.
F: Nissany są ogólnie dobrymi samochodami. Może Audi?
W: Nie kupię takiego auta, bo jest za drogie! A ty mi o jeszcze droższych. Kupić to ja sobie mogę, starą mikrę, jeśli wezmę pożyczkę.
F: A ty nie masz czasem niedługo urodzin? Już wiem, co ci kupić.
W: Słucham?! Ja się nie zgadzam! Nie chcę samochodu za 74 tysiące!
F: Myślałem, że chcesz Audi, ale Qashqai też będzie dobry.
W: Nie ma mowy.
F: Dlaczego?
W: Bo nie chcę.
F: Przydałby ci się samochód.
W: Ale nie ty mi go kupisz.
F: Oj kochanie... - przez dobrych kilka minut debatowali.
W: Dobrze, jeśli koniecznie, to jakiś tańszy, mniejszy.
F: O nie.
W: Co? Hańbą dla twego profesorskiego majestatu będzie jeśli będe jeździć małym samochodem?
F: Duże samochody są o wiele bezpieczniejsze.
W: Już mi wypadki planujesz?
F: Nie planuję ci wypadków i dobrze o tym wiesz. Ja też nie planowałem, że ktoś we mnie wjedzie. Ja jechałem szybciej, a to oni odbili się od samochodu i dachowali. Chcesz więcej przykładów?
W: Miałeś wypadek samochodowy?
F: Kilka lat temu.
W: I tobie się nic nie stało?
F: Przejechałem jeszcze kilkanaście metrów. Samochód miał uszkodzony przód. Potem kupiłem BMW. Wiktoria, duże samochody są bezpieczniejsze i mam nadzieję, że życie cię tego nie będzie musiało uczyć. Nie wyobrażam sobie, żebyś miała jakiś wypadek i cokolwiek ci się stało.
W: Dobrze.
F: Tak więc jaki?
W: Może być ten Nissan Qashqai.
F: Dobrze, jutro pojedziemy.
W: Jutro?
F: Tak, a na co czekać?
W: No w sumie, to na nic. Na moje urodziny.
F: Weź pod uwagę, że jednak muszą ten samochód wyprodukować.
W: Yhm.
F: Czyli w sobotę impreza?
W: A chcesz kolejnej imprezy w domu?
F: Przestań. To jest tak samo twój, jak i mój dom.
W: Dziękuję. - pocałowała mężczyznę i wstała - Muszę iść zajrzeć do pacjentów. - wyszła z lekarskiego.
14:00
Szpitalnymi korytarzami błąkała się elegancka kobieta. Znana kobieta. Pacjenci nawet nie mieli świadomości kim ona jest. W końcu dostrzegła na drugim końcu korytarza mężczyznę w garniturze idącego wyjątkowo pewnie szpitalnymi korytarzami. Za pewnie jak na pacjenta. - pomyślała. Co gorsza idącego żwawym krokiem w przeciwną stronę. Przyspieszyła kroku chcąc go dogonić.
A: Andrzeju! - krzyknęła w końcu, gdy mężczyzna oddalał się coraz bardziej, a ona musiałaby biec, aby go dogonić. Ten jak na rozkaz zatrzymał się odwrócił w jej stronę. Kobieta już normalnym krokiem podeszła do niego.
F: Witaj Anno.Ty tutaj? Coś ci dolega? - wypytywał blondynkę.
A: Dzień dobry. Jestem zmuszona odwołać naszą kolację. Sprawy służbowe. Nie mogłam wyjechać bez spotkania. No właśnie, ta rudowłosa lekarka...? - delikatnie próbowała wybadać jak przedstawia się sytuacja. Profesor rozejrzał się po korytarzu.
F: Wiktorio! - zawołał chirurg dostrzegając ją na drugim końcu korytarza wyglądającą przez okno.
W: Tak? - spytała odwracając się i podeszła do nich.
W: Pani profesor? Pani tutaj? - pytała zdziwiona.
A: Przejdźmy może do mniej oficjalnej formy. Anna. - wyciągnęła dłoń w stronę lekarki.
W: Wiktoria. - także podała jej swoją dłoń i kobiety wymieniły się delikatnymi uściskami.
B: Pa... pani pro profesor Shulz? - stanął przed nimi Borys z szeroko otwartymi oczami i uchyloną ze zdziwienia buzią.
F: Przepraszam najmocniej za doktora Jakubka. W naszej kadrze lekarskiej jest niestety niewiele osób umiejących się zachować. Zresztą dr Jakubek zbyt dużych kompetencji także nie posiada. - Falkowicz próbował wybrnąć z głupiej sytuacji, a po chwili zwrócił się do Borysa - Doktorze, bardzo proszę wracać już do pracy. Poślini się pan później. - Tak, Falko nie mógł darować choćby takiego komentarza.
B: Eee ja...
F: Pan już idzie. Dla przypomnienia, izba przyjęć jest tam. - pokazał ręką kierunek w którym podwładny udał się bez słowa.
F: Jeszcze raz najmocniej przepraszam. Miałaś nie przyjemność poznać najgorszego z naszych pracowników. Ale Wiktoria jest najlepszym.
W: Nie przesadzaj, kochanie.
A: Wiedziałam. Już na bankiecie was do siebie przyciągało.
F: Tak, masz tą intuicję do miłości.
A: Której ty niestety jesteś pozbawiony.
F: Ty i te twoje poczucie humory.
A: Wreszcie. Już myślałam, że powiesz "kłaniam uniżenie". Nie jestem Obamą.
T: Profesorze... - podszedł do niego Tretter - Pani profesor Shulz? - spytał z niedowierzaniem.
A: Tak.
T: Profesorze, pan nie mówił, że profesor Shulz...
F: Z tego co wiem nie jestem tu zbyt mile widziany. Nie sądziłem, aby interesowali pan moi znajomi.
T: Przecież... - zaczął.
F: Anno, zapraszam do gabinetu. W tym szpitalu można niestety spotkać sporo ludzi pozbawionych kultury. Wiki, chodź. - powiedział ignorując dyrektora i jego starania aby także zabrać głos.
W: Bardzo chętnie.
T: Może pójdziemy na kawę u pani Marii? - spytał nieumiejący się zachować w takowej sytuacji dyrektor.
F: Nie polecam panu tamtejszej kawy, ale jak pan woli, dyrektorze. Cóż, pana wybór, co pan będzie pił. Proszę, panie przodem. - wskazał ręką w którym kierunku znajduje się jego gabinet nie zważając na coraz bardziej wściekłego i niezadowolonego Trettera. Po chwili siedzieli w gabinecie popijając kawę. Wiktoria spojrzała przez dużą szybę i co ujrzała? Zapałę i Jakubka siedzących naprzeciw wielkiego okna na krzesłach dla pacjentów patrzących ślepo na postać pani profesor. Wskazała Andrzejowi wzrokiem na nieumiejących się zachować lekarzy robiących z siebie idiotów patrząc maślanymi oczami na Annę.
F: Cóż, teraz dzieciom kompletnie brak kindersztuby. - Anna spojrzała na lekarzy. Profesor podszedł do szybu i ją zasłonił.
W: Uwłaczające. - stwierdziła.
A: Tacy ludzie niestety także są. Wracając do rozmowy, jakie postępy w badaniach nad lekiem na nowotwory? - Wiktoria spojrzała badawczo na Falkowicza, zastanawiając się jak dużo wie profesor Shulz.
F: Wiki, Anna wie o wszystkim. Zanim zacząłem proces badań konsultowałem z nią wszystkie przypuszczenia i obawy. Jak mawiają, co dwie głowy, to nie jedna.
W: Badania bardzo dobrze postępują.
F: Zgadza się, właśnie rozpoczynamy drugą fazę. Dowiemy się jak ten specyfik działa na ludzi. Poszukujemy pacjentów do kuracji. gdybyś miała kogoś...
A: Oczywiście, prześlę ci dane. Poszukujecie pacjentów tylko ze Szwajcarii, Polski, czy z całej europy?
W: To dopiero druga faza. Wolimy najpierw obracać się w mniejszej części świata. Szwajcaria i Polska póki co. W miarę rozszerzania badań będziemy zwiększać ich zakres być może aż do całej europy, zakładając, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
A: Bardzo dobry plan. Postaram się wam pomóc. Mam świadomość, iż znalezienie tylu zaufanych i pewnych osób nie jest łatwe. Ten dr Krajewski dalej z wami współpracuje?
F: Najmocniej przepraszam cię za jego ówczesne zachowanie. Dopiero niedawno zorientowałem się o zaistniałej sytuacji.
A: Stwierdzę tylko iż na nadmiar kultury ten lekarz nie może narzekać.
W: Niestety Adam już taki jest. Teraz pełni funkcję głównie pośrednika między Szwajcarią a Polską.
A: Tym lepiej. Ten chłopak nie nadaje się do kontaktów z poważnymi ludźmi.
W: On jest dobrym chirurgiem, ale jest strasznie leniwy, no i zbyt wyluzowany.
A: Nie wątpię. Operowałam z nim już kiedyś. Przyznam, że talent ma, jednakże chyba go nie rozwija.
F: W żaden sposób nie jestem w stanie wspomóc jeszcze bardziej jego kariery, gdy on nie posiada nawet najmniejszych chęci.
A: Szkoda, kiedyś będzie żałował.
F: Także mu to powtarzam.
A: Dobrze, na mnie już czas.
F: Może gdzieś cię podwieść?
A: Dziękuję, ale nie trzeba. Samochód czeka pod szpitalem.
F: Odprowadzimy cię. Przedarcie się przez ten tłum dzieci nie zawsze jest prosty.
W: Tak, bywa ciężko.
Po kilkunastu minutach wrócili do gabinetu. Wiktoria usiadł przy pianinie.
F: Liczy pani na drugą lekcję, pani doktor?
W: Bardziej, że pan coś zagra profesorze. Ja doszłam do siedmiu dźwięków. - posunęła się na siedzeniu robiąc mu miejsce.
F: Dla pani wszystko, pani doktor. - usiadł obok niej i zaczął grać.
W: Adam mówił, że ściągnięcie tu tego pianina było kolejną intrygą, żeby mnie tu sprowadzić...
F: Jestem wyjątkowy. - przestał grać, uniósł jej dłoń i pocałował wewnętrzną stronę.
W: Zdecydowanie. - kobieta go pocałowała.
Siedzieli na kanapie i oglądali jakiś film, gdy usłyszeli dzwonek do drzwi.
W: Zapraszałeś kogoś?
F: Nie. Zobaczę kto to.
Falkowicz otworzył drzwi i zobaczył zapłakaną Agatę.
A: Jest Wiki?
F: Tak, wejdź.
A: Dzięki.
F: Wiktoria!
W: Co? - Spytała idąc w stronę drzwi. - O Boże, Agata, co się stało? - Przytuliła przyjaciółkę.
A: Możemy pogadać?
W: Chodź. - Zaprowadziła internistkę do salonu. Usiadły na kanapie.
W: Co ci jest?
A: Witek rozwiódł się z Leną i wyjeżdża na jakąś misję. Oboje mnie nienawidzą. - mówiła wciąż rycząc.
W: Agata, ty nie możesz się za to obwiniać. Większą część winy ponosi tak naprawdę Latoszek.
A: Ale...
W: No Agatka. - objęła blondynkę - Uśmiechaj się, do każdej chwili uśmiechaj, na dzień szczęśliwy nie czekaj, bo kresu nadejdzie czas, nim uśmiechniesz się chociaż raz. - zaśpiewała usilnie próbujac rozweselić przyjaciółkę.
Ag: Można coś dłuższego?
W: Uśmiech odsłoni przed tobą przed tobą siedem codziennych cudów świata. Tęczowym mostem zapłonie nad dniem co ulata. Marzeniom skrzydeł doda wspomnieniom urody, pomoże strudzonemu pokonać przeszkody. - kontynuował chcąc zadowolić internistkę.
Ag: Wymyśliłaś dla mnie piosenkę?
W: Eee tak.
Ag: Nie wymyśliłaś.
W: Wymyślił kto inny. Śpiewała Anna German. No Agatka... - spojrzała na wciąż zasmuconą kobietę - Uśmiechaj się, do każdej chwili uśmiechaj, na dzień szczęśliwy nie czekaj, bo kresu nadejdzie czas, nim uśmiechniesz się chociaż raz. - znowu śpiewała. Co jest kurde?! Zawsze moje durnowate śpiewy na nią działały! - myślała. Po chwili na twarzy blondynki pojawił się niewielki uśmiech.
F: Pięknie śpiewasz, kochanie... - do salonu wszedł profesor, a internistka wybuchła jeszcze większym szlochem niż wcześniej - Czy ja coś...? - pytał nie rozumiejąc zachowania blondynki. Wiktoria mimo iż także nie wiedziała o co może chodzić objęła przyjaciółkę i przez jej ramie pokazała mężczyźnie aby wyszedł i zostawił je same. Profesor nie chcąc się w to mieszać opuścił salon.
W: Co jest Aga?
Ag: Nic. No bo oni się przez mnie rozwodzą...
W: Zapomnij o tym. Nie myśl o tym. Co robimy?
A: Idziemy na basen?
W: Ok, zaraz ci przyniosę jakiś struj.
A: Nie trzeba. Przecież po drodze jest hotel.
W: No niezbyt.
A: Nie mów, że zamknęli mój ulubiony i jedyny w okolicy basen.
W: No nie, ale najbliższy basen jest pod tobą.
A: Że co?!
W: Też tak zareagowałam.
A: Może jeszcze tu macie saunę i jacuzzi?
W: SauNY i jacuzzi.
A: Nie wierzę.
W: To zaraz uwierzysz. Chodź.
Dziewczyny poszły się przebrać i pływały w basenie. W tym czasie Falkowicz zaczął ich szukać.
F: Wiktoria! Wiktoria, gdzie jesteście?! - Obszedł już siedem pomieszczeń i nadal ich nie znalazł. Pierwszy raz żałował, że ma taki duży dom. Po 10 minutach znalazł dziewczyny w basenie.
F: Widzę, że dobrze się bawicie.
W: Yhm. - Wiktoria podpłynęła do stojącego przy brzegu Andrzeja i za nogi wciągnęła go do basenu. - Teraz ty też się będziesz dobrze bawił.
F: Ty małpo. Jak ja mam pływać w ubraniach?!
W: Nie wiem. - Dziewczyna zaczęła chlapać go wodą. - Agata, pomożesz mi?!
A: Czemu by nie.
Obie dziewczyny chlapały profesora wodą.
W: Agata, darujemy mu już?
A: Chyba tak.
F: Idę się przebrać. - powiedział wychodząc z basenu.
W: I zrób kolację. Agata, co chcesz?
A: Wszystko jedno. Cokolwiek.
W: To poprosimy... coś dobrego.
F: Coś dobrego, czyli?
W: Czyli zdaję się na ciebie.
Ag: Nie Wiki, proszę. Adam mówił, że on jada tylko jakieś homary, małże, krewetki i inne ochydztwa.
F: Bez przesady. Nie żywimy się samymi owocami morza.
Ag: Przepraszam, zapomniałam o tym wymemłanym surowym mięsie i reszcie tego eleganckiego gówna. Jak wy możecie jadać ikrę?!
W: To się nazywa kawior i wbrew pozorom jest świetne.
Ag: Sory, ale zbiera mi się na wymioty jak pomyślę, że miałabym to zjeść.
W: Andrzej, co jest najmniej obrzydliwe dla Agaty, co możemy mieć na obiad?
F: Możemy mieć wszystko.
Ag: Kfc? - spytała z nadzieją.
W: Oj Aga. Ty i te twoje śmieciowe żarcie.
Ag: Ale tanie i dobre żarcie.
F: Możecie się zdecydować, czy długo jeszcze mam stać w mokrych ubraniach i patrzeć jak się przekomarzacie?
W: Eee kaczka. Aga, pasuje?
Ag: Ujdzie.
F: Wreszcie. - odszedł zostawiając kobiety same.
Ag: od kiedy Wiki, ty się stałaś taka elegancka?
W: Od czasu kiedy wreszcie poznałam eleganckiego mężczyznę.
Ag: Wiesz, że w szpitalu mówią, że udało ci się okiełznać Falkowicza?
W: Przestań, on nie jest takim wrednym sztywniakiem jak w szpitalu.
Ag: Ej, słyszałam, że Shulz była w szpitalu. Niezła sensacja. Borys się cieszył, że miał okazję ją zobaczyć...
W: I się ośmieszyć przy Annie.
Ag: Jesteś po imieniu z profesor Shulz?!
W: To dobra znajoma Andrzeja.
Ag: Ciekawe kogo następnego poznasz jako znajomego Andrzeja.
W: Mówił, że różne sławy chirurgi.
Ag: I co, teraz będziesz elegancką panią profesorową?
W: Trochę elegancji jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Siedzieli kończąc kolację.
Ag: Ja nie chciałabym się wtrącać, ale kradną ci samochód. - powiedziała gdy zobaczyła przez wielkie okno otwarte drzwi samochodu i dolną część męskiej sylwetki.
F: Cholera jasna. Jeszcze tego brakowało. - szybkim krokiem wyszedł przed dom, a za nim dwie kobiety. I co ujrzeli? Adama za kierownicą usilnie próbującego odpalić samochód.
F: Adam! - chłopak wrzasnął słysząc czyjś głos i po chwili zwrócił głowę w ich stronę - Możesz mi powiedzieć, czemu kretynie kradniesz mi samochód?!
Ad: Nie bo ja chciałem tylko pożyczyć.
F: Adam, ja nie jestem idiotą. Masz dwa samochody i jakbyś chciał pożyczyć ten, co już byłoby absurdem, przyszedłbyś do mnie.
Ad: No nie chciałem ci robić kłopotu, przeszkadzać w kolacji...
F: Adam do cholery jasnej wyjaśnij mi natychmiast czemu kradniesz mój samochód! Ciesz się, że nie zadzwoniłem od razu po policję.
Ad: No bo ja... yyyy.... eeee no .... ja....
F: Wysłowisz się wreszcie, do cholery?!
Ad: Potrzebowałem kasy, Boże no. Głupio mi było prosić cię znowu o forsę.
F: Głupio było ci prosić mnie o pieniądze, a nie głupio usiłować ukraść mi samochód?! Czy ty jesteś chory psychicznie?!
Ad: Czeka mnie kazanie? - spytał smutno.
F: Tak, czeka cię rozmowa. Nie możesz tak po prostu okradać ludzi i nie możesz plątać się w kółko w kłopoty.
Ad: Taa, a skoro już i tak wiesz, że wplątałem się w kłopoty i i tak będę miał kazanie, to dasz 150 tysięcy?
Ag: CO?!
W: Adam, czyś ty zwariował?!
F: Bywało z nim gorzej.
Ad: To dasz?
F: Wysiadaj. - chłopak w tym momencie wolał być posłuszny.
Ad: To dasz?
F: Może tak, a może nie. Iść przed siebie.
Ad: Eche... - niechętnie wykonywał rozkazy profesora.
F: Do domu wejść, na kanapie usiąść. Jasne?
Ad: Eche... - poszedł do willi powolnym krokiem, niczym dziecko, które nabroiło i teraz musi się przyznać rodzicom.
W: 150 tysięcy?!?!?!?!
F: Bywało z nim gorzej.
W: Czy ty mu tak po prostu chcesz dać te pieniądze?!
F: A co mam zrobić według ciebie? Po torturuję go kilka godzin i dam mu te pieniądze.
W: I ty za każdym razem tak po prostu dajesz mu setki tysięcy na każdą głupią prośbę?!
F: A mam pozwolić, żeby przestrzelili łeb temu głupiemu gówniarzowi, czy żeby jeszcze na mnie ściągnął kłopoty i mafię?
W: Dajesz mu takie pieniądze?
F: Tak, daję. Póki co mam co dawać i zamierzam ratować dupę tego idioty. Idziecie do domu, czy będziecie tak stać?
W: Porozmawiamy później.
F: Z tobą zawsze.
W: Taa, chodź Aga.
Ag: Eche. - całą trójką weszli do willi.
W: To my z Agą pójdziemy na górę może.
Ad: Możecie iść spać. Jak on zacznie pieprzyć morały to się do rana nie wyrobi.
F: Uważaj, żebym się w tydzień wyrobił.
Ad: Okey, już siedzę cicho,
W: Nie pobijcie się, ani nie wrzeszczcie na siebie. - razem z internistką poszła do sypialni.
Ag: Na serio 150 tysięcy? Wiki, to nie jest przesada?
W: Agata, ja już sama nie wiem. Wiem, że Andrzej w kółko pomaga Adamowi, wywnioskowałam, że pomagał większymi sumami.
Ag: On chce wydawać majątek na Krajewskiego?
W: Eee pozwolisz iż kwestii finansowych ci nie będę zbyt tłumaczyła...
Ag: Okey, wcale mnie nie ciekawi ile on zarabia.
W: Agata!
Ag: Spoko. Ej, ale z Adamem jest aż tak źle?
W: No właśnie będę próbowała się dowiedzieć od Andrzeja, bo on wie o Adamie więcej niż sam Krajewski.
Ag: Wiesz, Adam próbował mu ukraść samochód, to już spora sprawa.
W: No wiem.
Kilka godzin później dziewczyny zeszły na dół.
F: O, jesteście.
Ad: Jak ja nienawidzę takich rozmów i przesłuchań. Masakra jakaś, myślałem, że zejdę, jak on mnie tak wypytywał i wypytywał i gadał, mendził i truł.
F: Adam, jeszcze jedno słowo...
Ad: Taa...
F: Adam.
Ad: Nie będę kradł.
F: I?
Ad: Nie będę go okłamywał.
F: I?
Ad: Nie będę ćpał.
F: I?
Ad: I zawsze będę mu wszystko mówił.
F: I?
Ad: Co żeś się kurwa na te "i" uparł?!
F: I będziesz się normalnie wysławiał.
Ad: Taa... - burknął niezadowolony.
F: Idziesz na kurs savuar vivru.
Ad: CO?!
F: Mam powtórzyć?
Ad: Ja się nie zgadzam!
F: Przykro mi. Myślę, że kurs dla przedszkolaków będzie idealny. Odprowadzę cię, żebyś nie czuł się osamotniony.
Ad: Ja się nie zgadzam!!! Nie będziesz mną rządził!
F: A kto tobą będzie rządził?
Ad: Ja sam!
F: Tak więc ty sam kombinuj pieniądze do spłacenia długów swoim panienkom.
Ad: Nienawidzę cię! - wyszedł z domu trzaskając drzwiami.
F: I wice versa.
W: Na serio? Kur savuar vivru?
F: Tak. Zapiszę go w przedziale wiekowym od 6 lat.
W: Serio?
F: Jego poziom kultury jest i tak niższy niż przedszkolaka, więc czemu by nie? Będzie miło.
Ag: Dobra, ja spadam. Dzięki za kolacje i za wyciągnięcie mnie z załamania psychicznego. No i za śpiewy.
W: Zawsze do usług. Zamówię ci taksówkę.
Ag: Oki. A tan no...
W: Co chcesz?
Ag: Pożyczyłabyś tą sukienkę, taką turkusową, że na górze luźna i potem na udach ma takie ten no pasek taki jakby.
W: Świetny opis. Chyba wiem o co ci chodzi. Chodź. - zaciągnęła Woźnicką do garderoby.
Ag: Ty masz tyle ciuchów?!
W: Tak.
Ag: Zazdroszczę.
W: Zazdrościć to mi dopiero będziesz.
Ag: Co on ci jeszcze kupi?
W: Samochód.
Ag: CO?! Ty masz prawko w ogóle?!
W: No mam. Tak przy okazji, to zapraszam cię na sobotę. Urodzinki wyprawiam.
Ag: Impreza na bogato?
W: Można tak powiedzieć.
Wiem, że ta część jest do dupy. Niby dużo, a nic się nie dzieje. Wena mnie opuszcza... oby szybko wróciła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)