Udało mi się wcześniej.
Po południu natknęła się jeszcze na Andrzeja.
F: Przyjadę po ciebie o 19:00. Pasuje?
W: Yhm.
F: Jakaś niezadowolona jesteś. Czy ja jestem aż taki zły? - Wiktoria zlustrowała go od góry do dołu.
W: Wredny, cyniczny i arogancki. - szepnęła mu do ucha.
P: Jak mogłaś całować mordercę?! - zza rogu wybiegł Przemek. Wiktoria zaczęła się śmiać. - Jak mogłaś?! Wy wszyscy jesteście po stronie czarnego charakteru! Wcześniej miał biały samochód, żeby zwodzić ludzi, że on jest taki święty. Teraz nawet auto ma czarne! - Wiki wybuchła jeszcze większym śmiechem.
F: Jeśli tak bardzo panu zależy, panie Przemku mogę zmienić samochód. Dla mojego najlepszego przyjaciela zrobię wszystko. - Ruda kobieta nie mogła przestać się śmiać.
P: Wiktoria! Ty całowałaś mordercę!
T: O co tu znowu chodzi?! - podszedł do nich Tretter, który miał już dość tych wszystkich kłopotów.
P: Ona całowała mordercę!
W: Po pierwsze, to on ma fobię. - pokazała na Zapałę - Po drugie, nie całowałam.
P: Tak, to niby co robiłaś?!
W: Szeptałam coś.
P: Czyli teraz masz wspólne sekrety z mordercą?!
W: Nie z mordercą.
P: Jak zwał tak zwał. Dla mnie on zawsze będzie mordercą. - Tretter westchnął słuchając tej kłótni i odszedł uznając, że nic tu nie wskura - Masz teraz jakieś sekrety z nim?! - pokazał ręką na profesora.
W: Ty nawet nie wiesz ile. Tak naprawdę, to nie sekrety, po prostu nie wszystkich to obchodzi.
P: Dobrze wiesz, że zawsze będziesz mnie obchodzić. Wiem o tobie wszystko.
W: To proszę bardzo. Jaką lubię muzykę?
P: Proste. Dyskotekową i jak gram na gitarze.
F: Ośmiesza się pan, panie Przemku.
P: Tak?! To niby czego teraz słuchasz?! Opery i brzdąkania na pianinie razem z tym dziwakiem?!
W: Jak widać trochę rozumu jednak masz. - odwróciła się w stronę Andrzeja - Do zobaczenia jutro. O 19, tak?
P: Umówiłaś się z mordercą?!
F: To chyba nie jest pana sprawa. Tak przy okazji, to naprawdę lubię patrzeć jak się pan denerwuje, krzyczy i tak dalej, ale już się pan staje nudny.
W: Bardzo arogancki. - szepnęła Andrzejowi do ucha.
F: Podobno rude kobiety są wredne.
W: Jak widać profesorowie w garniturach też. - odeszła od nich.
P: Ty gnido! - rzucił się na Falkowicza, który odsunął go ręką.
F: Śmieszny pan jest. - odszedł w stronę swojego gabinetu.
Wtorek.
Wiki rano wyszła ze szpitala. Poszła do hotelu.
A: Wiki, ty dopiero teraz wróciłaś od Falkowicza?! - od razu wpadła na Agatę, która już zaczynała się cieszyć.
W: Miałam dyżur idiotko. Umówiłam się z nim na dzisiaj na 19:00. Pomożesz?
A: To do roboty. Mamy tylko 9 godzin!
W: Ty się słyszysz? 9 godzin. Ja idę spać. Jadłam śniadanie w bufecie.
A: Ale...
W: 9 godzin, kretynko.
A: No ale...
W: Ale ty się tym podniecasz. Może pójdziesz za mnie?
A: No błahaha.
W: Obudź mnie za 4 godziny.
A: No ale...
W: Agata. 5 godzin. Będziesz mogła robić ze mną co chcesz. Malować, pindzrzyć, stroić, co chcesz. Ale teraz idę spać.
A: Ok, ja dzisiaj nie pracuję.
18:50
A: I nie waż mi się wracać na noc.
W: Chyba zwariowałaś?!
A: Przede mną niczego nie ukryjesz. Wiem, że jesteś w nim zakochana.
W: Może troszeczkę.
A: Dobrze wiem, co znaczy troszeczkę w twoich ustach.
W: Wielkie nic.
A Zakochani są wśród nas. Zakochani pierwszy raz. Romantyczni niedzisiejsi i niemodni. Zakochani kilka dni. Zakochani tak jak my. Ale szczęścia się możemy uczyć od nich. - zaczęła śpiewać.
W: Co ci się na śpiewy zebrało. I skąd ty to znasz?
A: Ty tego przeróżnego gówna z dawnych lat słuchasz. I tu mi nie wmówisz, że to jest piękny głos operowy.
W: No twój na pewno nie.
A: Ale ten, co to śpiewali.
W: Może i nie opera, ale miłe.
A: Pasujecie do siebie. Idę o zakład, że on też słucha tego starego badziewia. Grażyna Brodzieńska, Wioletta Villas, Anna German i to najgorsze, Jerzy Jeszke, czy jak.
W: Ty jednak głupia jesteś. To są piękne głosy.
A: Taa. - usłyszały dzwonek do drzwi - Idź otworzyć.
W: Aż się boję.
CZĘŚĆ 31 Kolacja, która zmieniła wszystko.
LICZBA WYŚWIETLEŃ
czwartek, 27 lutego 2014
środa, 26 lutego 2014
CZĘŚĆ 29 Tylko przestań do cholery i dawaj tą gitarę!
Poniedziałek rano.
Szła do szpitala, gdy zobaczyła podjeżdżające czarne Infiniti, a chwilę później wysiadł z niego Falkowicz.
W: A... Andrzej? - otworzyła usta patrząc na samochód.
F: Cześć.
A: Kto ma taką brykę?! - ze szpitala wybiegł Adam - Andrzej?!
F: Cześć.
A: Ty... to jest Infiniti QX70?
F: Jesteś bliżej Nobla.
A: Ale... skąd ty... taki samochód?
F: Ze sklepu, a skąd.
A: Ej, ale ja na serio mogę sobie wziąć twoje BMW?
F: Tak.
A: No bo ja nie mam kasy na naprawę...
F: Z tego co pamiętam byłem ubezpieczony. Nie wiem, czy od pani Agaty za kierownicą też, ale może. Jak nie to dam ci te pieniądze.
A: Agata rozwaliła ci samochód?!
F: Tym się nie pochwaliła.
A: Powiedziała tylko, że masz rozwalony samochód. Nie mówiła w jakich okolicznościach.
F: Będziemy tu tak stać, czy pójdziemy do pracy?
A: Ok, ok. Chodźmy. - poszli w stronę szpitala.
W: No właśnie. Nie było okazji żeby spytać. Co było wtedy Zapale?
A: Cztery promile we krwi.
F: Konsultację psychiatry i tak bym zlecił.
A: Ja też, ale nie mam podstaw.
12:00.
Wiki wraz z kilkoma lekarzami siedzieli w lekarskim.
T: Czy ktoś wie, co ma znaczyć te brzdąkanie na gitarze z gabinetu Falkowicza?!?!?! - do pokoju wpadł wściekły Tretter.
W: O cholera. - powiedziała cicho.
T: Wiktoria?
W: Tak?
T: Ty wiesz skąd to się wzięło. Mów.
W: Ale ja nie mam pojęcia.
A: Jak go spytałem, to powiedział, że dla Wiktorii wszystko. - odezwał się siedzący za biurkiem Adam.
T: Wiktoria, skąd to się do cholery wzięło?!
W: Ale to nie moja wina.
T: Wiktoria!
W: Ja nie myślałam, że on na serio... Boże.
T: Co na serio?!
W: Nie ważne.
T: A to akurat racja. Nie ważne. Ale ważne jest to, że ty masz to ukrócić.
W: CO?!
T: Ja nie chcę więcej słyszeć gitary!
W: Ale co ja mam...?! Czemu ja?!
T: Bo ty masz z tym coś wspólnego.
W: Co?! Ja nie mam nic wspólnego z tym, że Falkowicz gra na gitarze! Ja tam nie idę!
T: A kto ma iść?! Ja?! Idziesz, ale już. - Wiktoria niechętnie wstała z kanapy.
W: A nie mogłaby Agata?
T: Natychmiast.
W: Za jakie grzechy? Byłam grzeczną dziewczynką. - Wiki z opuszczoną głową wyszła z lekarskiego. Niechętnie poszła do gabinetu Falkowicza.
W: Miej człowieku litość i przestań.
F: Ależ dlaczego?
W: Chociażby dlatego, że Tretter chyba mnie wywali jak cię nie uspokoję!
F: A zgodzisz się na kolację?
W: Nie! - Andrzej zaczął znowu brzdąkać - Tak, tak! Tylko przestań już do cholery i dawaj tą gitarę. - zabrała mu instrument - ALE... pan profesor sam coś ugotuje.
F: Jak sobie życzysz. Do zobaczenia wieczorem.
W: Na szczęście jutro. Dzisiaj mam 24-godzinny. - wyszła z gabinetu i wpadła na Trettera.
T: I?
W: I go uciszyłam. - podniosła sugestywnie gitarę.
T: Szczerze gratuluję.
W: Nie ma pan zbytnie czego! Musiałam się zgodzić na kolację z nim, żeby przestał! Bardzo panu dziękuję. - wybuchła.
T: Nowe sposoby na kobiety? Muszę dopytać profesora.
W: Nie widział pan Agaty?
T: Powinna być na internie. Ja nie chciałbym plotkować, ale nie wie pani, kto przyjechał Infiniti?
W: Falkowicz.
T: Przecież on ma BMW.
W: Agata wczoraj rozbiła jego BMW. Idę szukać Woźnickiej.
T: A róbcie sobie, co chcecie.
Wiktoria znalazła Agatę.
A: Ty, skąd ty masz gitarę?
W: Falkowicz. - wysyczała.
A: Co?!
W: Brzdąkał na gitarze. Tretter kazał mi go uciszyć, a Andrzej nie chciał przestać grać, dopóki się nie zgodziłam na kolację.
A: Ale dlaczego on brzdąkał na gitarze?
W: Kojarzysz tą piosenkę Brodzieńskiej, o dziewczynach z Barcelony?
A: No kojarzę to gówno, co słuchałaś.
W: Nie gówno, Agata, piękny głos operowy.
A: Tak, tak, mniejsza o to. Ale co ma to wspólnego z brzdąkaniną Falkowicza?
W: Poświęć trzy minuty i tego posłuchaj.
A: Ale co to...?
W: Kojarzysz chociaż trochę tekst?
A: No tak, coś tam było, jakim być by go chciały dziewczyny z Hiszpanii, czy coś tam.
W: Mniej więcej. A to o gitarze, kojarzysz? Spytał czy jak nauczy się grać na gitarze, zgodzę się na kolację. Ja powiedziałam, że tak. Nie myślałam, że on na serio, no.
A: Teraz kumam. Pogadamy potem. Powiedz tylko, czy Falkowicz był wczoraj naćpany, że mnie nie zabił?
W: Nie był. On dzisiaj przyjechał Infiniti.
A: CO?! Ja idę to zobaczyć. - Agata wyszła na zewnątrz, a Wiki za nią - Wow.
W: Ty się lepiej już odsuń.
A: Oj tam. Wzrokiem chyba niczego nie zrobię.
W: Oj nie wiem.
A: Przestań.
W: Co przestań?! Ile ty miałaś przejechać?! Trzy metry!
A: Ale nie umiem skręcać w lewo.
W: Walnęłaś w latarnię! Dobrze, że nie w samochód Trettera. Przecież on obok parkuje. Nie wiem... Jak możne nie umieć skręcać?!
A: Ale ja umiem, ale tylko w prawo!
W: Jak w prawo?! Jak ty dostałaś prawo jazdy?! W prawo tylko umieć skręcać?!
Ad: Nie znęcaj się nad Agatą.
W: A co, może nie mam racji?! Jak można umieć skręcać tylko w jedną stronę?!
Ad: Mogę cię na chwilę?
W: Co znowu? - odeszła razem z Adamem.
Ad: Falkowicz karze mi lecieć do Hiszpanii!
W: Bo?
Ad: Dać kolejne leki twojej mamie.
W: Ja chętnie bym tam poleciała za ciebie, ale nie mogę się z tond ruszyć.
Ad: Dopiero umówiłaś się z Falkowiczem na kolację, a on już cię uziemił?
W: W łeb się puknij. Ty widziałeś mój grafik?!
Ad: Kiedyś miałem niewiele lepszy. Teraz tylko ty operujesz i tylko ty wszystko robisz. Ja jeżdżę w kółko.
W: Takie życie.
Ad: Tobie i tak dobrze. Z tego co pamiętam masz zaplanowane wczasy z Falkowiczem.
W: O, bym zapomniała. Ja mu muszę o tym przypomnieć. Odpocząć warto.
Ad: Dobra, ja lecę. Mam za trzy godziny samolot. Barcelono, witaj.
W: Czyli odpoczniesz trochę.
Ad: Odpocznę?! Pięć godzin później, Barcelono żegnaj.
W: Idę, bo mam dyżur. Pozdrów moją mamę i zresztą pozdrów całą gromadę, bo chyba się tam trochę rodziny zebrało. Pa.
Ad: Pa.
Wiem, że trochę mało FaWi, ale niedługo będzie więcej :) Liczę na wasze komentarze.
Szła do szpitala, gdy zobaczyła podjeżdżające czarne Infiniti, a chwilę później wysiadł z niego Falkowicz.
W: A... Andrzej? - otworzyła usta patrząc na samochód.
F: Cześć.
A: Kto ma taką brykę?! - ze szpitala wybiegł Adam - Andrzej?!
F: Cześć.
A: Ty... to jest Infiniti QX70?
F: Jesteś bliżej Nobla.
A: Ale... skąd ty... taki samochód?
F: Ze sklepu, a skąd.
A: Ej, ale ja na serio mogę sobie wziąć twoje BMW?
F: Tak.
A: No bo ja nie mam kasy na naprawę...
F: Z tego co pamiętam byłem ubezpieczony. Nie wiem, czy od pani Agaty za kierownicą też, ale może. Jak nie to dam ci te pieniądze.
A: Agata rozwaliła ci samochód?!
F: Tym się nie pochwaliła.
A: Powiedziała tylko, że masz rozwalony samochód. Nie mówiła w jakich okolicznościach.
F: Będziemy tu tak stać, czy pójdziemy do pracy?
A: Ok, ok. Chodźmy. - poszli w stronę szpitala.
W: No właśnie. Nie było okazji żeby spytać. Co było wtedy Zapale?
A: Cztery promile we krwi.
F: Konsultację psychiatry i tak bym zlecił.
A: Ja też, ale nie mam podstaw.
12:00.
Wiki wraz z kilkoma lekarzami siedzieli w lekarskim.
T: Czy ktoś wie, co ma znaczyć te brzdąkanie na gitarze z gabinetu Falkowicza?!?!?! - do pokoju wpadł wściekły Tretter.
W: O cholera. - powiedziała cicho.
T: Wiktoria?
W: Tak?
T: Ty wiesz skąd to się wzięło. Mów.
W: Ale ja nie mam pojęcia.
A: Jak go spytałem, to powiedział, że dla Wiktorii wszystko. - odezwał się siedzący za biurkiem Adam.
T: Wiktoria, skąd to się do cholery wzięło?!
W: Ale to nie moja wina.
T: Wiktoria!
W: Ja nie myślałam, że on na serio... Boże.
T: Co na serio?!
W: Nie ważne.
T: A to akurat racja. Nie ważne. Ale ważne jest to, że ty masz to ukrócić.
W: CO?!
T: Ja nie chcę więcej słyszeć gitary!
W: Ale co ja mam...?! Czemu ja?!
T: Bo ty masz z tym coś wspólnego.
W: Co?! Ja nie mam nic wspólnego z tym, że Falkowicz gra na gitarze! Ja tam nie idę!
T: A kto ma iść?! Ja?! Idziesz, ale już. - Wiktoria niechętnie wstała z kanapy.
W: A nie mogłaby Agata?
T: Natychmiast.
W: Za jakie grzechy? Byłam grzeczną dziewczynką. - Wiki z opuszczoną głową wyszła z lekarskiego. Niechętnie poszła do gabinetu Falkowicza.
W: Miej człowieku litość i przestań.
F: Ależ dlaczego?
W: Chociażby dlatego, że Tretter chyba mnie wywali jak cię nie uspokoję!
F: A zgodzisz się na kolację?
W: Nie! - Andrzej zaczął znowu brzdąkać - Tak, tak! Tylko przestań już do cholery i dawaj tą gitarę. - zabrała mu instrument - ALE... pan profesor sam coś ugotuje.
F: Jak sobie życzysz. Do zobaczenia wieczorem.
W: Na szczęście jutro. Dzisiaj mam 24-godzinny. - wyszła z gabinetu i wpadła na Trettera.
T: I?
W: I go uciszyłam. - podniosła sugestywnie gitarę.
T: Szczerze gratuluję.
W: Nie ma pan zbytnie czego! Musiałam się zgodzić na kolację z nim, żeby przestał! Bardzo panu dziękuję. - wybuchła.
T: Nowe sposoby na kobiety? Muszę dopytać profesora.
W: Nie widział pan Agaty?
T: Powinna być na internie. Ja nie chciałbym plotkować, ale nie wie pani, kto przyjechał Infiniti?
W: Falkowicz.
T: Przecież on ma BMW.
W: Agata wczoraj rozbiła jego BMW. Idę szukać Woźnickiej.
T: A róbcie sobie, co chcecie.
Wiktoria znalazła Agatę.
A: Ty, skąd ty masz gitarę?
W: Falkowicz. - wysyczała.
A: Co?!
W: Brzdąkał na gitarze. Tretter kazał mi go uciszyć, a Andrzej nie chciał przestać grać, dopóki się nie zgodziłam na kolację.
A: Ale dlaczego on brzdąkał na gitarze?
W: Kojarzysz tą piosenkę Brodzieńskiej, o dziewczynach z Barcelony?
A: No kojarzę to gówno, co słuchałaś.
W: Nie gówno, Agata, piękny głos operowy.
A: Tak, tak, mniejsza o to. Ale co ma to wspólnego z brzdąkaniną Falkowicza?
W: Poświęć trzy minuty i tego posłuchaj.
A: Ale co to...?
W: Kojarzysz chociaż trochę tekst?
A: No tak, coś tam było, jakim być by go chciały dziewczyny z Hiszpanii, czy coś tam.
W: Mniej więcej. A to o gitarze, kojarzysz? Spytał czy jak nauczy się grać na gitarze, zgodzę się na kolację. Ja powiedziałam, że tak. Nie myślałam, że on na serio, no.
A: Teraz kumam. Pogadamy potem. Powiedz tylko, czy Falkowicz był wczoraj naćpany, że mnie nie zabił?
W: Nie był. On dzisiaj przyjechał Infiniti.
A: CO?! Ja idę to zobaczyć. - Agata wyszła na zewnątrz, a Wiki za nią - Wow.
W: Ty się lepiej już odsuń.
A: Oj tam. Wzrokiem chyba niczego nie zrobię.
W: Oj nie wiem.
A: Przestań.
W: Co przestań?! Ile ty miałaś przejechać?! Trzy metry!
A: Ale nie umiem skręcać w lewo.
W: Walnęłaś w latarnię! Dobrze, że nie w samochód Trettera. Przecież on obok parkuje. Nie wiem... Jak możne nie umieć skręcać?!
A: Ale ja umiem, ale tylko w prawo!
W: Jak w prawo?! Jak ty dostałaś prawo jazdy?! W prawo tylko umieć skręcać?!
Ad: Nie znęcaj się nad Agatą.
W: A co, może nie mam racji?! Jak można umieć skręcać tylko w jedną stronę?!
Ad: Mogę cię na chwilę?
W: Co znowu? - odeszła razem z Adamem.
Ad: Falkowicz karze mi lecieć do Hiszpanii!
W: Bo?
Ad: Dać kolejne leki twojej mamie.
W: Ja chętnie bym tam poleciała za ciebie, ale nie mogę się z tond ruszyć.
Ad: Dopiero umówiłaś się z Falkowiczem na kolację, a on już cię uziemił?
W: W łeb się puknij. Ty widziałeś mój grafik?!
Ad: Kiedyś miałem niewiele lepszy. Teraz tylko ty operujesz i tylko ty wszystko robisz. Ja jeżdżę w kółko.
W: Takie życie.
Ad: Tobie i tak dobrze. Z tego co pamiętam masz zaplanowane wczasy z Falkowiczem.
W: O, bym zapomniała. Ja mu muszę o tym przypomnieć. Odpocząć warto.
Ad: Dobra, ja lecę. Mam za trzy godziny samolot. Barcelono, witaj.
W: Czyli odpoczniesz trochę.
Ad: Odpocznę?! Pięć godzin później, Barcelono żegnaj.
W: Idę, bo mam dyżur. Pozdrów moją mamę i zresztą pozdrów całą gromadę, bo chyba się tam trochę rodziny zebrało. Pa.
Ad: Pa.
Wiem, że trochę mało FaWi, ale niedługo będzie więcej :) Liczę na wasze komentarze.
wtorek, 25 lutego 2014
NIE DA SIĘ WIECZNIE UKRYWAĆ SWOJE UCZUCIA
Wszystko dzieje się po odcinku 546.
Wreszcie skończyła przeklęty dyżur. Była wściekła na Falkowicza. Jak on mógł sobie robić takie żarty. Żarty, ona miała ochotę go zabić. Weszła do hotelu, poszła do swojego pokoju, położyła się na łóżku i patrzyła w sufit przez pół godziny. W końcu wstała, włączyła jakiś film na laptopie.
Trzy nudne filmy później.
Usłyszała dzwonek do drzwi. Wiedziała, że jest sama w hotelu i nie ma nikogo, kto poszedłby sprawdzić, kto zakłóca jej spokój. Zwlekła się z łóżka, zeszła na dół i otworzyła drzwi. Ujrzała w nich Falkowicza. Miała ochotę trzasnąć mu drzwiami przed nosem, ale się powstrzymała i wysyczał przez zęby:
-Czego?!
-Przenocujesz mnie?
-Słucham?!
-Pytam czy mogę tu nocować.
-Z tego co kojarzę, to masz dwupiętrową willę więc chyba masz gdzie mieszkać. I w ogóle dlaczego tu przylazłeś?! - spytała wściekła.
-Przylazłem tu, bo drugi raz w życiu zawaliłem operację i...
-I wielki pan profesor przechodzi załamanie psychiczne i liczy, że będę dla niego wsparciem, pocieszę go. Tak? Sory, ale raczej nie.
- Przylazłem tu, bo drugi raz w życiu zawaliłem operację i uciekam przed żoną.
- Właśnie, nie było okazji. Moje gratulacje.
- Dziękuję. Mogę?
- Dlaczego w ogóle tu przylazłeś?!
-Bo w hotelach w okolicy nie ma miejsc, a jesteś jedyną osobą, która mnie toleruje.
-Czyli nawet twoja żona cię nie toleruje. Gratuluję. Poza tym, ja też przestałam.
-Ja nie toleruję jej. Wpuścisz mnie?
-Wiedz, że mam ochotę cię zabić i nie wiem, czy tego nie zrobię. - powiedziała wpuszczając go do domu.
-Wszystko lepsze niż ta idiotka. Mam dość odcieni lakierów do paznokci. Ona ma tego całą szafkę.
-Taa. Teraz powinnam wyklepać całą formułkę uprzejmości, ale jakoś nie mam ochoty. Pozostanę na rób co chcesz.
-Jest szansa, że dostanę, coś do picia?
-Na picie już cię nie stać? Żonka wydała wszystko na 10 kilo różu do policzków i stertę kiczowatych ciuchów?
-Żebyś wiedziała. Nie tylko na to. Mój dom zamienił się w jakiś różowy kicz.
-Nie lubisz różowego koloru?
-Mogę go tolerować, ale nie jeżeli kanapa jest różowa, dywan jest różowy, zasłony i firanki są różowe, cały dom jest różowy, moja żona jest różowa i niewiele brakowało i ja tęż bym był, bo kupiła mi w prezencie różowy garnitur!
-Na pewno wspaniale byś wyglądał.
-Jakoś mówisz bez przekonania.
-Jedyne, co ci mogę teraz powiedzieć z przekonaniem, to, że mam ochotę cię zabić.
-A ja mogę ci powiedzieć z przekonaniem, że cię kocham. - powiedział podchodząc do niej. Odsunęła się, a on znowu się przybliżył. Nie miała już gdzie uciekać, była przyparta do regału.
-Odsuń się. - wysyczała.
-Spójrz na mnie.
-Nie mam ochoty na ciebie patrzeć!
-Spójrz mi w oczy i powiedz, co do mnie czujesz.
-Nie używam takich słów jakimi bym cię określiła.
-Pani doktor wstydliwa? Wszystko, co ludzkie, nie jest obce dla lekarza.
-Tylko, że ja cały czas się zastanawiam, czy ty jesteś człowiekiem.
-Widzisz, nie możesz przestać o mnie myśleć. - Przybliżył swoją twarz do jej szyi. Nie wiedziała co robić. Stała nieruchomo, zastanawiając się, co zrobi. - Powiem ci coś w sekrecie. - Złożył na jej szyi mokry pocałunek. - Ja o tobie też. - wyszeptał wprost do jej ucha.
-Jesteś największą szują, jaką znam.
-Jesteś najbardziej denerwującą - przygryzł płatek jej ucha - niedostępną - składał mokre pocałunki na jej szyi - pociągającą kobietą jaką znam.
-Jesteś największą gnidą jaką znam.
-Do niczego nie doszło, gdy byłaś pijana. Chyba nie jestem, aż taką gnida. - złożył kolejny pocałunek na jej szyi
-Ale...
-Ale teraz nie jesteś pijana. - namiętnie wpił się w jej usta.
-Co ty odwalasz?!
-To co powinniśmy dawno temu.
-Jesteś żonaty.
-Za tydzień już nie będę. Będę tylko twój, a ty moja. - znowu ją pocałował.
- Jesteś cynicznym, wrednym, chamskim, denerwującym karierowiczem. - pomiędzy każdym wyrazem robiła kolejny czerwony ślad na jego szyi. Spojrzeli na siebie i zaczęli tonąć w namiętnych pocałunkach. Błądziła rękami po jego plecach. Podniósł delikatnie jej pośladki, zmuszając ją do objęcia nogami jego bioder. Przenieśli się na kanapę. Od dawna oboje tego pragnęli. Uprawiali niesamowity seks.
Godzinę później.
-WIIIIIKTOOOORIAAAA!!!!!!!!! - wrzasnęła Agata, która weszła do salonu i zobaczył ich nagich na kanapie. Spojrzeli na siebie, potem na Agatę i zaczęli zakrywać się leżącym obok kocem.
-Agata... - zaczął wchodzący do pokoju Marek. - Dobry wieczór, profesorze.
-Dobry wieczór, doktorze. - przywitał się Falkowicz.
-Widzę, że dla państwa bardzo dobry.
-Moglibyście pójść do Agaty i udać, że nic nie widzieliście? - mówiąc to Wiki błagalnie spojrzała na przyjaciółkę
-Chodź Marek. A ciebie przesłuchanie nie ominie, moja droga.
-Agatka, uwierz mi na słowo, że ta sytuacja nie jest mi na rękę, więc nie utrudniaj.
-Ale ta - wskazała na nich ręką - czy ta, że tu weszliśmy?
-Won woźnicka! - krzyknęła wściekła Wiktoria.
-Radzę się pospieszyć. Za kwadrans tu będzie Zapała, Adam i cała grupa imprezowa Adama. Jakieś 200 osób. - powiedziała wychodząca Agata.
-Co ja narobiłam. - Wiktoria opadła na kanapę.
-Nic złego, ale mam propozycję. Ubierzmy się, a porozmawiamy nie tu. Jak te 200 osób tu wejdzie mogą być zszokowani.
-Ok. - Wiktoria zaczęła rozglądać się za ciuchami. Dostrzegła bieliznę na drugim końcu pokoju i zaczęła wstawać. Czuła na sobie wzrok Falkowicza. - Mógłbyś się we mnie nie wślepiać?
-Nie.
-Słucham?!
-Od ciebie nie da się oderwać wzroku.
-Ubieraj się lepiej. - Wiktoria szybko założyła na siebie ubrania. - I przyjdź do mojego pokoju. Ok?
-Yhm.
-Z życiem, no! - popędziła go.
Poszli do jej pokoju.
- Co teraz? - spytała chodź bała się odpowiedzi.
- A jak myślisz?
- Ostatnio nie wiem co myśleć.
- Kocham cię. - wyznał.
- Masz żonę.
- Której nienawidzę. Rozwiodę się z nią.
- Badania się zawalą.
- Może nie? Nie ważne. Ty jesteś dla mnie najważniejsza. Kocham cię.
- Ja... ja ciebie też. - pocałowała go namiętnie.
CZĘŚĆ 29 - Tylko przestań do cholery i dawaj tą gitarę! ---> środa
-----> Postaram się zdążyć :-)
CZĘŚĆ 30 - Wredny, cyniczny i arogancki. ---> piątek
Wreszcie skończyła przeklęty dyżur. Była wściekła na Falkowicza. Jak on mógł sobie robić takie żarty. Żarty, ona miała ochotę go zabić. Weszła do hotelu, poszła do swojego pokoju, położyła się na łóżku i patrzyła w sufit przez pół godziny. W końcu wstała, włączyła jakiś film na laptopie.
Trzy nudne filmy później.
Usłyszała dzwonek do drzwi. Wiedziała, że jest sama w hotelu i nie ma nikogo, kto poszedłby sprawdzić, kto zakłóca jej spokój. Zwlekła się z łóżka, zeszła na dół i otworzyła drzwi. Ujrzała w nich Falkowicza. Miała ochotę trzasnąć mu drzwiami przed nosem, ale się powstrzymała i wysyczał przez zęby:
-Czego?!
-Przenocujesz mnie?
-Słucham?!
-Pytam czy mogę tu nocować.
-Z tego co kojarzę, to masz dwupiętrową willę więc chyba masz gdzie mieszkać. I w ogóle dlaczego tu przylazłeś?! - spytała wściekła.
-Przylazłem tu, bo drugi raz w życiu zawaliłem operację i...
-I wielki pan profesor przechodzi załamanie psychiczne i liczy, że będę dla niego wsparciem, pocieszę go. Tak? Sory, ale raczej nie.
- Przylazłem tu, bo drugi raz w życiu zawaliłem operację i uciekam przed żoną.
- Właśnie, nie było okazji. Moje gratulacje.
- Dziękuję. Mogę?
- Dlaczego w ogóle tu przylazłeś?!
-Bo w hotelach w okolicy nie ma miejsc, a jesteś jedyną osobą, która mnie toleruje.
-Czyli nawet twoja żona cię nie toleruje. Gratuluję. Poza tym, ja też przestałam.
-Ja nie toleruję jej. Wpuścisz mnie?
-Wiedz, że mam ochotę cię zabić i nie wiem, czy tego nie zrobię. - powiedziała wpuszczając go do domu.
-Wszystko lepsze niż ta idiotka. Mam dość odcieni lakierów do paznokci. Ona ma tego całą szafkę.
-Taa. Teraz powinnam wyklepać całą formułkę uprzejmości, ale jakoś nie mam ochoty. Pozostanę na rób co chcesz.
-Jest szansa, że dostanę, coś do picia?
-Na picie już cię nie stać? Żonka wydała wszystko na 10 kilo różu do policzków i stertę kiczowatych ciuchów?
-Żebyś wiedziała. Nie tylko na to. Mój dom zamienił się w jakiś różowy kicz.
-Nie lubisz różowego koloru?
-Mogę go tolerować, ale nie jeżeli kanapa jest różowa, dywan jest różowy, zasłony i firanki są różowe, cały dom jest różowy, moja żona jest różowa i niewiele brakowało i ja tęż bym był, bo kupiła mi w prezencie różowy garnitur!
-Na pewno wspaniale byś wyglądał.
-Jakoś mówisz bez przekonania.
-Jedyne, co ci mogę teraz powiedzieć z przekonaniem, to, że mam ochotę cię zabić.
-A ja mogę ci powiedzieć z przekonaniem, że cię kocham. - powiedział podchodząc do niej. Odsunęła się, a on znowu się przybliżył. Nie miała już gdzie uciekać, była przyparta do regału.
-Odsuń się. - wysyczała.
-Spójrz na mnie.
-Nie mam ochoty na ciebie patrzeć!
-Spójrz mi w oczy i powiedz, co do mnie czujesz.
-Nie używam takich słów jakimi bym cię określiła.
-Pani doktor wstydliwa? Wszystko, co ludzkie, nie jest obce dla lekarza.
-Tylko, że ja cały czas się zastanawiam, czy ty jesteś człowiekiem.
-Widzisz, nie możesz przestać o mnie myśleć. - Przybliżył swoją twarz do jej szyi. Nie wiedziała co robić. Stała nieruchomo, zastanawiając się, co zrobi. - Powiem ci coś w sekrecie. - Złożył na jej szyi mokry pocałunek. - Ja o tobie też. - wyszeptał wprost do jej ucha.
-Jesteś największą szują, jaką znam.
-Jesteś najbardziej denerwującą - przygryzł płatek jej ucha - niedostępną - składał mokre pocałunki na jej szyi - pociągającą kobietą jaką znam.
-Jesteś największą gnidą jaką znam.
-Do niczego nie doszło, gdy byłaś pijana. Chyba nie jestem, aż taką gnida. - złożył kolejny pocałunek na jej szyi
-Ale...
-Ale teraz nie jesteś pijana. - namiętnie wpił się w jej usta.
-Co ty odwalasz?!
-To co powinniśmy dawno temu.
-Jesteś żonaty.
-Za tydzień już nie będę. Będę tylko twój, a ty moja. - znowu ją pocałował.
- Jesteś cynicznym, wrednym, chamskim, denerwującym karierowiczem. - pomiędzy każdym wyrazem robiła kolejny czerwony ślad na jego szyi. Spojrzeli na siebie i zaczęli tonąć w namiętnych pocałunkach. Błądziła rękami po jego plecach. Podniósł delikatnie jej pośladki, zmuszając ją do objęcia nogami jego bioder. Przenieśli się na kanapę. Od dawna oboje tego pragnęli. Uprawiali niesamowity seks.
Godzinę później.
-WIIIIIKTOOOORIAAAA!!!!!!!!! - wrzasnęła Agata, która weszła do salonu i zobaczył ich nagich na kanapie. Spojrzeli na siebie, potem na Agatę i zaczęli zakrywać się leżącym obok kocem.
-Agata... - zaczął wchodzący do pokoju Marek. - Dobry wieczór, profesorze.
-Dobry wieczór, doktorze. - przywitał się Falkowicz.
-Widzę, że dla państwa bardzo dobry.
-Moglibyście pójść do Agaty i udać, że nic nie widzieliście? - mówiąc to Wiki błagalnie spojrzała na przyjaciółkę
-Chodź Marek. A ciebie przesłuchanie nie ominie, moja droga.
-Agatka, uwierz mi na słowo, że ta sytuacja nie jest mi na rękę, więc nie utrudniaj.
-Ale ta - wskazała na nich ręką - czy ta, że tu weszliśmy?
-Won woźnicka! - krzyknęła wściekła Wiktoria.
-Radzę się pospieszyć. Za kwadrans tu będzie Zapała, Adam i cała grupa imprezowa Adama. Jakieś 200 osób. - powiedziała wychodząca Agata.
-Co ja narobiłam. - Wiktoria opadła na kanapę.
-Nic złego, ale mam propozycję. Ubierzmy się, a porozmawiamy nie tu. Jak te 200 osób tu wejdzie mogą być zszokowani.
-Ok. - Wiktoria zaczęła rozglądać się za ciuchami. Dostrzegła bieliznę na drugim końcu pokoju i zaczęła wstawać. Czuła na sobie wzrok Falkowicza. - Mógłbyś się we mnie nie wślepiać?
-Nie.
-Słucham?!
-Od ciebie nie da się oderwać wzroku.
-Ubieraj się lepiej. - Wiktoria szybko założyła na siebie ubrania. - I przyjdź do mojego pokoju. Ok?
-Yhm.
-Z życiem, no! - popędziła go.
Poszli do jej pokoju.
- Co teraz? - spytała chodź bała się odpowiedzi.
- A jak myślisz?
- Ostatnio nie wiem co myśleć.
- Kocham cię. - wyznał.
- Masz żonę.
- Której nienawidzę. Rozwiodę się z nią.
- Badania się zawalą.
- Może nie? Nie ważne. Ty jesteś dla mnie najważniejsza. Kocham cię.
- Ja... ja ciebie też. - pocałowała go namiętnie.
CZĘŚĆ 29 - Tylko przestań do cholery i dawaj tą gitarę! ---> środa
-----> Postaram się zdążyć :-)
CZĘŚĆ 30 - Wredny, cyniczny i arogancki. ---> piątek
poniedziałek, 24 lutego 2014
CZĘŚĆ 28 Rozwaliłaś samochód Falkowicza?
Pół godziny później.
Szła szybko do szpitala, gdy zobaczyła białe BMW, które z zabójczą prędkością podjechało pod szpital i zatrzymało się na podjeździe dla karetek.
A: Tu nie wolno się zatrzymywać! - krzyknęła od razu Agata, która miała dyżur w karetce.
F: Zaparkuje pani? - rzucił jej kluczyki.
A: Ale ja...
F: Dziękuję!
A: Ale ja nie umiem prowadzić!
F: Trudno! - on i Wiki pobiegli do Trettera.
T: Co to ma znaczyć?! Pół godziny spóźnienia! I to oboje!
W: Ja się, ten no w pokoju się zatrzasnęłam.
T: A pan, profesorze? Zatrzasnął się razem z dr. Consalidą.
F: Po co się tak zapeszać. Drobne spóźnienia się zdarzają.
T: Ustawiać się. Dr. Rudnicka z dr. Consalidą. A to dla pana, profesorze. - podał mu pilota.
F: Co to jest?
T: Pilot.
F: Tyle zauważyłem.
T: Panie doktór będą tamować krwawienie z tętnicy, a tym pilotem może pan ustawić kąt nachylenia krwawienia, siłę itp.
F: Może być miło. - powiedział pod nosem.
T: Słucham?
F: Bierzmy się do pracy.
T: Oczywiście. Dobra, wszystko ustawione. Profesorze.
F: Yhm. - nakierował krwawienie na Ninę i włączył największą moc. Nina miała całe fartuchy w sztucznej krwi. Wszyscy zaczęli się śmiać, a Tretter kręcił głową z niedowierzaniem. - Coś pani doktor nie umie tamować krwawienia z tętnicy.
N: Ty gnido! Ty szujo! - Nina rzuciła się z pięściami na Falkowicza, który jedną ręką odsuną ją od siebie na bezpieczną odległość.
F: Złość piękności szkodzi.
N: Ty wrednoto! Ty gnido!
T: Co to miało znaczyć?! Bierzmy się do normalnej pracy, a z panem jeszcze to wyjaśnię. Dr. Consalida z profesorem. A ja poproszę tego pilota. Już!
F: Ależ oczywiście. Pan tu rządzi, dyrektorze.
T: Natychmiast!
F: Ależ spokojniej. - zrobili trochę zdjęć.
T: Starczy tego. Mamy już wszystko. Podpiszcie to.
W: Co to?
T: Zgody na publikowanie wizerunku i tak dalej. - dał im kilka dokumentów.
F: Ja idę do siebie.
W: Przyjdę za pół godziny i jedziemy do kliniki. Tak?
F: Zgadza się. - Wiktoria poszła do lekarskiego. Zadzwoniła do niej Agata.
A: Wiki, przyjdź na parking.
W: Zaraz tam będę z Andrzejem jedziemy do jego klinki na operację.
A: NIE!
W: Co jest Agata?
A: Przyjdź teraz. Natychmiast. SAMA.
W: Co się dzieje?
A: Szybko.
W: Ok, ok. - Wiktoria poszła na parking. Zobaczyła Agatę chodzącą w kółko ze zdenerwowania przy rozwalonym BMW.
W: Rozwaliłaś samochód Falkowicza?
A: On mi kazał zaparkować. Mówiłam, że nie umiem prowadzić. Ja mu do końca życia tego nie spłacę. Pomóż.
W: Boże, Agata. - Wiki złapała się za głowę. - Co ty żeś narobiła. Po co się do tego dotykałaś? Może da się to naprawić. - Wiki zaczęła oglądać samochód. - Rozwaliłaś tylko przód.
A: On mnie zabije. A naprawa i tak będzie droga. Co ja mam zrobić?
W: Chodź.
A: Ale gdzie?
W: Do Falkowicza. Chyba lepiej się przyznać niż żeby wyszedł ze szpitala i zobaczył rozwalony samochód. Raz kozie śmierć.
A: Ale ja nie chcę umierać. On mnie zabije. Ja uciekam z kraju. - Wiki zaczęła się śmiać. - Co się głupio śmiejesz?
W: Uciekam z kraju? Woźnicka.
A: Przecież on mnie zabije.
W: Zobaczymy. Chodź.
A: Ale...
W: Już. - Wiki zaciągnęła Agatę do gabinetu.
F: O, jesteś już. Dzień dobry, pani Agato.
A: Wiki. - Agata przytuliła się do koleżanki chowając się za nią.
F: Coś się stało?
W: Agata. - internistka się nie odezwała, tylko bardziej schowała za Wiki. - Agata rozwaliła ci samochód.
F: Słucham?
A: Mówiłam, że nie umiem prowadzić. Ostatnio jeździłam przed wypadkiem i to jakimś małym gratem.
F: A tak na prawdę, co się stało?
W: Ona na serio rozwaliła ci samochód.
F: Czyli jedziemy taksówką.
W: Co? - spytała zdezorientowana.
F: Skoro mam rozwalony samochód musimy jechać taksówką do kliniki.
A: Ale pan mnie nie zabije?
F: Czemu miałbym panią zabić. Samochód rzecz nabyta i to niedroga.
A: Niedroga?! Przecież...
F: Niech pani powie Adamowi, że jak go naprawi jest jego.
A: Ale że Adam może sobie wziąć pana samochód.
F: I tak chciałem go wymienić. Biały kolor mi się znudził.
W: Widzisz Agatka. A ty chciałaś uciekać z kraju.
F: Uciekać z kraju? Ja nie jestem aż taki zły, pani Agato.
W: Tak, tylko oblałeś Ninę krwią.
F: To był... wypadek przy pracy. Zna któraś z pań numer po taksówkę?
W: Ja coś powinnam mieć. Zadzwonię. A ty Agatka idź do hotelu. Trochę zdenerwowana mi się wydajesz.
A: Yhm. - przytaknęła i wyszła z gabinetu.
W: Dzięki, że na nią nie nawrzeszczałeś. Postaram się z Agatą jakoś oddać ci te pieniądze...
F: Nie wygłupiaj się.
W: Ale...
F: Nie ma żadnego ale. Powiedz lepiej ile bierzesz za przeprowadzenie operacji jaskry.
W: Ale ja jestem na asyście. Poza tym teraz już mi nic nie musisz płacić, za ten samochód.
F: Będę ci płacił za ciężką pracę. I to ty operujesz.
W: Ale ja jeszcze nigdy...
F: Przecież nie będziesz sama. Będzie dobrze.
W: No ok. Idziemy?
F: Yhm.
Szła szybko do szpitala, gdy zobaczyła białe BMW, które z zabójczą prędkością podjechało pod szpital i zatrzymało się na podjeździe dla karetek.
A: Tu nie wolno się zatrzymywać! - krzyknęła od razu Agata, która miała dyżur w karetce.
F: Zaparkuje pani? - rzucił jej kluczyki.
A: Ale ja...
F: Dziękuję!
A: Ale ja nie umiem prowadzić!
F: Trudno! - on i Wiki pobiegli do Trettera.
T: Co to ma znaczyć?! Pół godziny spóźnienia! I to oboje!
W: Ja się, ten no w pokoju się zatrzasnęłam.
T: A pan, profesorze? Zatrzasnął się razem z dr. Consalidą.
F: Po co się tak zapeszać. Drobne spóźnienia się zdarzają.
T: Ustawiać się. Dr. Rudnicka z dr. Consalidą. A to dla pana, profesorze. - podał mu pilota.
F: Co to jest?
T: Pilot.
F: Tyle zauważyłem.
T: Panie doktór będą tamować krwawienie z tętnicy, a tym pilotem może pan ustawić kąt nachylenia krwawienia, siłę itp.
F: Może być miło. - powiedział pod nosem.
T: Słucham?
F: Bierzmy się do pracy.
T: Oczywiście. Dobra, wszystko ustawione. Profesorze.
F: Yhm. - nakierował krwawienie na Ninę i włączył największą moc. Nina miała całe fartuchy w sztucznej krwi. Wszyscy zaczęli się śmiać, a Tretter kręcił głową z niedowierzaniem. - Coś pani doktor nie umie tamować krwawienia z tętnicy.
N: Ty gnido! Ty szujo! - Nina rzuciła się z pięściami na Falkowicza, który jedną ręką odsuną ją od siebie na bezpieczną odległość.
F: Złość piękności szkodzi.
N: Ty wrednoto! Ty gnido!
T: Co to miało znaczyć?! Bierzmy się do normalnej pracy, a z panem jeszcze to wyjaśnię. Dr. Consalida z profesorem. A ja poproszę tego pilota. Już!
F: Ależ oczywiście. Pan tu rządzi, dyrektorze.
T: Natychmiast!
F: Ależ spokojniej. - zrobili trochę zdjęć.
T: Starczy tego. Mamy już wszystko. Podpiszcie to.
W: Co to?
T: Zgody na publikowanie wizerunku i tak dalej. - dał im kilka dokumentów.
F: Ja idę do siebie.
W: Przyjdę za pół godziny i jedziemy do kliniki. Tak?
F: Zgadza się. - Wiktoria poszła do lekarskiego. Zadzwoniła do niej Agata.
A: Wiki, przyjdź na parking.
W: Zaraz tam będę z Andrzejem jedziemy do jego klinki na operację.
A: NIE!
W: Co jest Agata?
A: Przyjdź teraz. Natychmiast. SAMA.
W: Co się dzieje?
A: Szybko.
W: Ok, ok. - Wiktoria poszła na parking. Zobaczyła Agatę chodzącą w kółko ze zdenerwowania przy rozwalonym BMW.
W: Rozwaliłaś samochód Falkowicza?
A: On mi kazał zaparkować. Mówiłam, że nie umiem prowadzić. Ja mu do końca życia tego nie spłacę. Pomóż.
W: Boże, Agata. - Wiki złapała się za głowę. - Co ty żeś narobiła. Po co się do tego dotykałaś? Może da się to naprawić. - Wiki zaczęła oglądać samochód. - Rozwaliłaś tylko przód.
A: On mnie zabije. A naprawa i tak będzie droga. Co ja mam zrobić?
W: Chodź.
A: Ale gdzie?
W: Do Falkowicza. Chyba lepiej się przyznać niż żeby wyszedł ze szpitala i zobaczył rozwalony samochód. Raz kozie śmierć.
A: Ale ja nie chcę umierać. On mnie zabije. Ja uciekam z kraju. - Wiki zaczęła się śmiać. - Co się głupio śmiejesz?
W: Uciekam z kraju? Woźnicka.
A: Przecież on mnie zabije.
W: Zobaczymy. Chodź.
A: Ale...
W: Już. - Wiki zaciągnęła Agatę do gabinetu.
F: O, jesteś już. Dzień dobry, pani Agato.
A: Wiki. - Agata przytuliła się do koleżanki chowając się za nią.
F: Coś się stało?
W: Agata. - internistka się nie odezwała, tylko bardziej schowała za Wiki. - Agata rozwaliła ci samochód.
F: Słucham?
A: Mówiłam, że nie umiem prowadzić. Ostatnio jeździłam przed wypadkiem i to jakimś małym gratem.
F: A tak na prawdę, co się stało?
W: Ona na serio rozwaliła ci samochód.
F: Czyli jedziemy taksówką.
W: Co? - spytała zdezorientowana.
F: Skoro mam rozwalony samochód musimy jechać taksówką do kliniki.
A: Ale pan mnie nie zabije?
F: Czemu miałbym panią zabić. Samochód rzecz nabyta i to niedroga.
A: Niedroga?! Przecież...
F: Niech pani powie Adamowi, że jak go naprawi jest jego.
A: Ale że Adam może sobie wziąć pana samochód.
F: I tak chciałem go wymienić. Biały kolor mi się znudził.
W: Widzisz Agatka. A ty chciałaś uciekać z kraju.
F: Uciekać z kraju? Ja nie jestem aż taki zły, pani Agato.
W: Tak, tylko oblałeś Ninę krwią.
F: To był... wypadek przy pracy. Zna któraś z pań numer po taksówkę?
W: Ja coś powinnam mieć. Zadzwonię. A ty Agatka idź do hotelu. Trochę zdenerwowana mi się wydajesz.
A: Yhm. - przytaknęła i wyszła z gabinetu.
W: Dzięki, że na nią nie nawrzeszczałeś. Postaram się z Agatą jakoś oddać ci te pieniądze...
F: Nie wygłupiaj się.
W: Ale...
F: Nie ma żadnego ale. Powiedz lepiej ile bierzesz za przeprowadzenie operacji jaskry.
W: Ale ja jestem na asyście. Poza tym teraz już mi nic nie musisz płacić, za ten samochód.
F: Będę ci płacił za ciężką pracę. I to ty operujesz.
W: Ale ja jeszcze nigdy...
F: Przecież nie będziesz sama. Będzie dobrze.
W: No ok. Idziemy?
F: Yhm.
sobota, 22 lutego 2014
CZĘŚĆ 27
Siedziała w lekarskim i gadała z Agatą.
F: Tu jesteś. - wszedł do lekarskiego.
W: No jestem.
F: Czekam na parkingu.
W: Gdzie?
F: Dzisiaj u mnie. - Agata spojrzała na przyjaciółkę.
W: Dokumenty uzupełniamy, Woźnicka!
A: Oczywiście.
W: Daj ty już spokój. Zaraz będę.
F: Oczywiście. - powiedział wychodząc z lekarskiego.
A: Zabrzmiało to dość jednoznacznie.
W: Ty tylko o jednym. Jutro operuję jaskrę.
A: Jaskrę?!
W: No. Jeszcze nigdy tego nie robiłam.
Ad: Za to ja uzupełniam ich papiery! - odezwał się głos Adama z przebieralni.
W: Zrobimy dzisiaj ile się da.
Ad: Ja zabiję Falkowicza.
W: Przestań, to twój brat.
Ad: Brat od siedmiu boleści.
W: Po coś cię szukał dwa lata.
Ad: CO?!
W: A co idioto myślałeś, że szczęśliwym trafem dostałeś się do niego na staż? On cię po Polsce szukał i dalej, kretynie.
Ad: Nieźle.
W: No nieźle.
Przebrała się i poszła na parking. Wsiadała do samochodu, gdy podbiegł do nich Zapała.
P: Wiedziałem! Wiedziałem!
F: Co pan wiedział, panie Przemku?
P: Wiedziałem! Teraz wszyscy jesteście po stronie czarnej mocy! Na szczęście Ola jest dobra! Ona jest jak Ludmiła! Pomoże mi! Dowiodę prawdy! Już niedługo wszyscy się dowiedzą. Dowiedzą się, kto jest mordercą Ludmiły. Słyszycie wszyscy! To jest MORDERCA ! ! !
W: Jedziemy, Andrzej?
F: Poczekaj, pan Przemek jest pijany. Potrzebuje pomocy.
W: I ty chcesz mu pomagać?
F: Ja nie. Dzwonię do Adama. - po chwili ze szpitala wyszedł Krajewski.
A: Co jest?
F: Zajmiesz się panem Przemkiem. Zleć badania na poziom alkoholu we krwi i obecność narkotyków.
A: No ok. Chodź stary. - zaciągnął wciąż krzyczącego i wyrywającego się Zapałę do szpitala.
F: Jedziemy?
W: Yhm.
Pojechali do jego willi.
W: Gdzie masz laptopa?
F: Na stole.
W: A ty sobie tak będziesz siedział? Na to to ja się nie zgadzam.
F: Spokojnie. Mam w domu dwa laptopy, dwa komputery, netboka, tableta...
W: Och, jaki ty skromny.
F: I to wszystko prowadzi do tego, że też będę pracował.
W: Nawet nie wiesz jak się cieszę. Raczysz pracować pracować przy swoim projekcie.
F: Naszym, Wiktoria. Naszym.
W: Mam rozumieć, że ja i Adam też mamy z tym coś wspólnego?
F: Ty tak. Adam jest kurierem i to wiecznie pijanym.
W: Nie wiecznie, często. Bierzmy się do roboty.
F: Yhm.
Przez 3 godziny uzupełniali dokumenty, a Wiki słuchała muzyki.
F: Czego pani słucha, pani doktor?
W: Nie sądzę, żeby ci się spodobało. Na czasie to nie jest na pewno.
F: Zobaczymy. - wyjął słuchawki z komputera - Tym mnie zaskoczyłaś. - powiedział słysząc Grażynę Brodzieńską.
W: Pozytywnie, czy negatywnie?
F: Zdecydowanie pozytywnie. Nie sądziłem, że ktoś jeszcze tego słucha. I to ktoś tak młody.
W: Nie jestem młoda.
F: Jesteś. O, to jest piękna piosenka.
W: Dziewczęta z Barcelony?
F: Z tego, co wiem, ty jesteś z Hiszpanii.
W: Tu nie zaprzeczę.
F: ,,Lecz temperament ponosi je czasem, bo ich uroda o miłość aż prosi się" Czysta prawda. - na policzkach Wiktorii pojawił się lekki rumieniec, a piosenka leciała dalej.
F: Z tego co wiem balkonu nie masz.
W: Nie.
F: A jeśli nauczę się grać na gitarze, zgodzisz się na kolację?
W: Tak. - odparła pewnie. Małe szanse, że będzie brzdąkał na gitarze. - pomyślała.
F: Liczysz, że się mnie w taki sposób pozbędziesz? Nie masz szans.
W: Zobaczymy.
Znowu uzupełniali dokumenty.
W: Która godzina? - spytała. Prawie już zasnęła z komputerem na kolanach.
F: A jak myślisz? - on też prawie spał.
W: To co myślę o tej porze najczęściej nadaje się tylko na śmietnik.
F: Przecież często operujemy w nocy.
W: Ale dzisiaj piłam tylko 6 kaw. Moja norma to 13.
F: To jaką ty masz morfologię. Kawa wypłukuje żelazo.
W: Wolę to niż colę, bo miałabym oprócz słabej morfologi cukrzycę i warzyła z 200 kilo. Poza tym na kawi wychodzi taniej. To która jest?
F: 4:00.
W: Co?
F: 4:00.
W: Powiedziałabym, że spadam, ale nie mam siły wstać. Mogę tu zostać.
F: Możesz tu zawsze nocować.
W: Miej człowieku litość. Nie mam siły na utarczki słowne z tobą. Śpię. Dobranoc.
F: Dobranoc. - zasnęli. Ona na kanapie, a on na fotelu.
O 8:00 obudziły ich wrzaski i dobijanie się do drzwi.
Ad: Andrzej, kretynie! Tretter cię zabije! Andrzej!
F: Pięć minut. Litości.
Ad: AAAAANDRZEEEEEJ ! ! ! - wrzasnął na całą okolicę i walnął pięścią w drzwi. - Wiktoria obudziła się i spojrzała na zegarek na ręce.
W: O cholera. Andrzej! - pociągnęła go za rękę.
F: Moment.
Ad: AAAAADRZEEEEEJ ! ! !
W: Wstawaj rzesz!
Ad: AAAAADRZEEEEEJ ! ! !
W: Co jest? Ty masz taki budzik, czy co?
F: Jest 8:00?
W: Tak!
F: Tretter nas zabije. Adam dobija się do drzwi. - wstał i wpuścił Krajewskiego do środka.
Ad: Co jest, kurde. Ja się dobijam od godziny! Tretter was zabije.
W: Błagam cię, zawieź mnie do hotelu. Proszę Adam, może być 200 na godzinę.
Ad: Co wy żeście tu całą noc robili?
F: Adam, odwozisz Wiktorię. Na szafce jest drugi komplet kluczy. Weź. Mnie już pewnie nie będzie jak wrócisz.
A: Nie no. Jesteś stary, ale nie aż tak.
F: Adam!
A: Już, już. Przewrażliwiony na swoim punkcie.
F: Chuchnij.
A: Myślisz, że piłem?
F: Myślę, że miauczałeś i szczekałeś. Oczywiście, że myślę, że piłeś. - Adam podszedł do Andrzeja i chuchną mu w twarz.
F: Ty wiesz co to jest szczoteczka?! Kupię ci w prezencie pastę do zębów.
A: Nie podoba ci się?
F: Już się domyślam, co mówią o tobie w Szwajcarii. Idiota w wytartych spodniach, krzywo zapiętej koszuli, wiecznie pijany i na kacu, z oddechem gorszym niż bezdomnego.
A: Ty to głupi jesteś. Teraz się kupuje tylko przetarte spodnie i z dziurami. One są droższe niż całe. Teraz się człowiek musi lansować.
F: Lansuj się z dala ode mnie. I ludzi.
A: Nie znasz się. - usłyszeli dziwaczną muzykę będącą dzwonkiem Adama.
F: Co to jest do cholery?!
A: Dzwonek. Ania pewnie chce się umówić na jutro. - wyjął telefon z kieszeni.
F: Dawaj to. - wyrwał mu telefon i odebrał - Adam nie jest zainteresowany żadnymi spotkaniami. Proszę zapomnieć o nim. Żegnam.
A: Ale co ty?! Idioto! Dawaj ten telefon! Może jeszcze jakoś to naprawię.
F: Jutro to ty będziesz uzupełniał dokumenty.
A: Ale...! To była lepsza dupa niż Wiktoria!
F: Nie obrażaj Wiktorii.
A: Tak? A może mi powiesz, że Wiki...
F: Czy ty na prawdę chcesz dostać w pysk? Dla mnie to nie kłopot.
A: Tak? A zobaczymy kto jest silniejszy?
W: Ja nie chciałabym przerywać, miło się na to patrzy. Czuję się jak w kabarecie, ale jesteśmy już spóźnieni.
F: Zawieź Wiktorię. Po licytujemy się później.
A: Boisz się profesorku, że ci przygżmocę?
F: Adam, ja nie jestem idiotą i nie daję się sprowokować.
A: Boisz się? - Adam uderzył kilka razy w Andrzeja, który zaczął się śmiać.
F: Uderzasz gorzej niż kobieta. Chętnie bym się z tobą pokłócił, ale z racji, że nie mam czasu... - walnął raz Adama, który się przewalił - Nic ci nie będzie. Zapomnij o tym i zapisz się na jakieś treningi.
W: Super, tylko teraz ja muszę dzwonić po taksówkę.
F: Zawiozę cię.
W: Ty się lepiej ludziom nie pokazuj, bo wyglądasz jakbyś się lansował. Ja jadę. Do zobaczenia. - wyszła z willi.
F: Tu jesteś. - wszedł do lekarskiego.
W: No jestem.
F: Czekam na parkingu.
W: Gdzie?
F: Dzisiaj u mnie. - Agata spojrzała na przyjaciółkę.
W: Dokumenty uzupełniamy, Woźnicka!
A: Oczywiście.
W: Daj ty już spokój. Zaraz będę.
F: Oczywiście. - powiedział wychodząc z lekarskiego.
A: Zabrzmiało to dość jednoznacznie.
W: Ty tylko o jednym. Jutro operuję jaskrę.
A: Jaskrę?!
W: No. Jeszcze nigdy tego nie robiłam.
Ad: Za to ja uzupełniam ich papiery! - odezwał się głos Adama z przebieralni.
W: Zrobimy dzisiaj ile się da.
Ad: Ja zabiję Falkowicza.
W: Przestań, to twój brat.
Ad: Brat od siedmiu boleści.
W: Po coś cię szukał dwa lata.
Ad: CO?!
W: A co idioto myślałeś, że szczęśliwym trafem dostałeś się do niego na staż? On cię po Polsce szukał i dalej, kretynie.
Ad: Nieźle.
W: No nieźle.
Przebrała się i poszła na parking. Wsiadała do samochodu, gdy podbiegł do nich Zapała.
P: Wiedziałem! Wiedziałem!
F: Co pan wiedział, panie Przemku?
P: Wiedziałem! Teraz wszyscy jesteście po stronie czarnej mocy! Na szczęście Ola jest dobra! Ona jest jak Ludmiła! Pomoże mi! Dowiodę prawdy! Już niedługo wszyscy się dowiedzą. Dowiedzą się, kto jest mordercą Ludmiły. Słyszycie wszyscy! To jest MORDERCA ! ! !
W: Jedziemy, Andrzej?
F: Poczekaj, pan Przemek jest pijany. Potrzebuje pomocy.
W: I ty chcesz mu pomagać?
F: Ja nie. Dzwonię do Adama. - po chwili ze szpitala wyszedł Krajewski.
A: Co jest?
F: Zajmiesz się panem Przemkiem. Zleć badania na poziom alkoholu we krwi i obecność narkotyków.
A: No ok. Chodź stary. - zaciągnął wciąż krzyczącego i wyrywającego się Zapałę do szpitala.
F: Jedziemy?
W: Yhm.
Pojechali do jego willi.
W: Gdzie masz laptopa?
F: Na stole.
W: A ty sobie tak będziesz siedział? Na to to ja się nie zgadzam.
F: Spokojnie. Mam w domu dwa laptopy, dwa komputery, netboka, tableta...
W: Och, jaki ty skromny.
F: I to wszystko prowadzi do tego, że też będę pracował.
W: Nawet nie wiesz jak się cieszę. Raczysz pracować pracować przy swoim projekcie.
F: Naszym, Wiktoria. Naszym.
W: Mam rozumieć, że ja i Adam też mamy z tym coś wspólnego?
F: Ty tak. Adam jest kurierem i to wiecznie pijanym.
W: Nie wiecznie, często. Bierzmy się do roboty.
F: Yhm.
Przez 3 godziny uzupełniali dokumenty, a Wiki słuchała muzyki.
F: Czego pani słucha, pani doktor?
W: Nie sądzę, żeby ci się spodobało. Na czasie to nie jest na pewno.
F: Zobaczymy. - wyjął słuchawki z komputera - Tym mnie zaskoczyłaś. - powiedział słysząc Grażynę Brodzieńską.
W: Pozytywnie, czy negatywnie?
F: Zdecydowanie pozytywnie. Nie sądziłem, że ktoś jeszcze tego słucha. I to ktoś tak młody.
W: Nie jestem młoda.
F: Jesteś. O, to jest piękna piosenka.
W: Dziewczęta z Barcelony?
F: Z tego, co wiem, ty jesteś z Hiszpanii.
W: Tu nie zaprzeczę.
F: ,,Lecz temperament ponosi je czasem, bo ich uroda o miłość aż prosi się" Czysta prawda. - na policzkach Wiktorii pojawił się lekki rumieniec, a piosenka leciała dalej.
F: Z tego co wiem balkonu nie masz.
W: Nie.
F: A jeśli nauczę się grać na gitarze, zgodzisz się na kolację?
W: Tak. - odparła pewnie. Małe szanse, że będzie brzdąkał na gitarze. - pomyślała.
F: Liczysz, że się mnie w taki sposób pozbędziesz? Nie masz szans.
W: Zobaczymy.
Znowu uzupełniali dokumenty.
W: Która godzina? - spytała. Prawie już zasnęła z komputerem na kolanach.
F: A jak myślisz? - on też prawie spał.
W: To co myślę o tej porze najczęściej nadaje się tylko na śmietnik.
F: Przecież często operujemy w nocy.
W: Ale dzisiaj piłam tylko 6 kaw. Moja norma to 13.
F: To jaką ty masz morfologię. Kawa wypłukuje żelazo.
W: Wolę to niż colę, bo miałabym oprócz słabej morfologi cukrzycę i warzyła z 200 kilo. Poza tym na kawi wychodzi taniej. To która jest?
F: 4:00.
W: Co?
F: 4:00.
W: Powiedziałabym, że spadam, ale nie mam siły wstać. Mogę tu zostać.
F: Możesz tu zawsze nocować.
W: Miej człowieku litość. Nie mam siły na utarczki słowne z tobą. Śpię. Dobranoc.
F: Dobranoc. - zasnęli. Ona na kanapie, a on na fotelu.
O 8:00 obudziły ich wrzaski i dobijanie się do drzwi.
Ad: Andrzej, kretynie! Tretter cię zabije! Andrzej!
F: Pięć minut. Litości.
Ad: AAAAANDRZEEEEEJ ! ! ! - wrzasnął na całą okolicę i walnął pięścią w drzwi. - Wiktoria obudziła się i spojrzała na zegarek na ręce.
W: O cholera. Andrzej! - pociągnęła go za rękę.
F: Moment.
Ad: AAAAADRZEEEEEJ ! ! !
W: Wstawaj rzesz!
Ad: AAAAADRZEEEEEJ ! ! !
W: Co jest? Ty masz taki budzik, czy co?
F: Jest 8:00?
W: Tak!
F: Tretter nas zabije. Adam dobija się do drzwi. - wstał i wpuścił Krajewskiego do środka.
Ad: Co jest, kurde. Ja się dobijam od godziny! Tretter was zabije.
W: Błagam cię, zawieź mnie do hotelu. Proszę Adam, może być 200 na godzinę.
Ad: Co wy żeście tu całą noc robili?
F: Adam, odwozisz Wiktorię. Na szafce jest drugi komplet kluczy. Weź. Mnie już pewnie nie będzie jak wrócisz.
A: Nie no. Jesteś stary, ale nie aż tak.
F: Adam!
A: Już, już. Przewrażliwiony na swoim punkcie.
F: Chuchnij.
A: Myślisz, że piłem?
F: Myślę, że miauczałeś i szczekałeś. Oczywiście, że myślę, że piłeś. - Adam podszedł do Andrzeja i chuchną mu w twarz.
F: Ty wiesz co to jest szczoteczka?! Kupię ci w prezencie pastę do zębów.
A: Nie podoba ci się?
F: Już się domyślam, co mówią o tobie w Szwajcarii. Idiota w wytartych spodniach, krzywo zapiętej koszuli, wiecznie pijany i na kacu, z oddechem gorszym niż bezdomnego.
A: Ty to głupi jesteś. Teraz się kupuje tylko przetarte spodnie i z dziurami. One są droższe niż całe. Teraz się człowiek musi lansować.
F: Lansuj się z dala ode mnie. I ludzi.
A: Nie znasz się. - usłyszeli dziwaczną muzykę będącą dzwonkiem Adama.
F: Co to jest do cholery?!
A: Dzwonek. Ania pewnie chce się umówić na jutro. - wyjął telefon z kieszeni.
F: Dawaj to. - wyrwał mu telefon i odebrał - Adam nie jest zainteresowany żadnymi spotkaniami. Proszę zapomnieć o nim. Żegnam.
A: Ale co ty?! Idioto! Dawaj ten telefon! Może jeszcze jakoś to naprawię.
F: Jutro to ty będziesz uzupełniał dokumenty.
A: Ale...! To była lepsza dupa niż Wiktoria!
F: Nie obrażaj Wiktorii.
A: Tak? A może mi powiesz, że Wiki...
F: Czy ty na prawdę chcesz dostać w pysk? Dla mnie to nie kłopot.
A: Tak? A zobaczymy kto jest silniejszy?
W: Ja nie chciałabym przerywać, miło się na to patrzy. Czuję się jak w kabarecie, ale jesteśmy już spóźnieni.
F: Zawieź Wiktorię. Po licytujemy się później.
A: Boisz się profesorku, że ci przygżmocę?
F: Adam, ja nie jestem idiotą i nie daję się sprowokować.
A: Boisz się? - Adam uderzył kilka razy w Andrzeja, który zaczął się śmiać.
F: Uderzasz gorzej niż kobieta. Chętnie bym się z tobą pokłócił, ale z racji, że nie mam czasu... - walnął raz Adama, który się przewalił - Nic ci nie będzie. Zapomnij o tym i zapisz się na jakieś treningi.
W: Super, tylko teraz ja muszę dzwonić po taksówkę.
F: Zawiozę cię.
W: Ty się lepiej ludziom nie pokazuj, bo wyglądasz jakbyś się lansował. Ja jadę. Do zobaczenia. - wyszła z willi.
piątek, 21 lutego 2014
UWOLNIŁEM SIĘ OD BLOND IDIOTKI
Coś mi się zebrało na pisanie krótkich jednoczęściówek. Poza tym staram się przywrócić trochę życia temu blogowi.
Obudziła się rano w pokoju Adama. Zobaczyła go śpiącego obok. – Co ja narobiłam, kurwa. Dobra, tego debila nie kocham na 600%, więc chyba kłopotu nie ma.
A: Witaj skarbie.
W: Jaki znowu ,,skarbie’’?!
A: No po wczoraj, chyba mogę tak do ciebie powiedzieć.
W: Nie! Nie możesz!
A: Wiktoria, kocham cię.
W: Przecież to dla nas obojga nic nie znaczyło! – wybiegła z jego pokoju, narzucając na siebie tylko jego koszulę.
Wściekła wpadła do szpitala. Miała ochotę zabić każdego na swojej drodze. Napatoczyła się na Falkowicza.
F: Wiki, coś się stało?- spytał widząc jej dziwne zachowanie.
W: Nie! Nic się, kurwa, nie stało! Wszystko idealnie, po prostu! – szybko odeszła kilka kroków i zaczęła kopać w krzesła.
F: Wiktoria. – odsunął ją od krzeseł – Chodź do gabinetu.
W: Nigdzie z tobą nie idę!
F: Oj, Wiktoria, co się stało?
W: Nic się kurwa, nie stało. Tylko przespałam się z największym idiotą tego świata, zwanym twoim braciszkiem! Weź mnie do cholery zostaw w spokoju!
A: Wiki! – podbiegł do nich Adam.
W: Czego chcesz, kretynie!
A: Kocham cię.
W: Ale ja nie! Zrozum rzesz do cholery jasnej.
A: Czyli mam rozumieć, że przespałaś się ze mną, żeby zapomnieć o nim. – pokazał ręką na Andrzeja.
W: A to nie jest do cholery twoja sprawa! Od kiedy kobiety z którymi śpisz zaczęły coś dla ciebie znaczyć?! Weźcie mi wszyscy dajcie święty spokój! – pobiegła przed siebie.
F: Tak dla tradycji, drogi bracie. – walnął go pięścią w nos.
Cały dzień ukrywała się przed światem uzupełniając dokumenty w magazynku. Miała dość. Nie tyle Adama, którego spławienie nie było trudna. Wiedziała, że jego miłość do niej potrwa maksymalnie dwie godziny. Bardziej denerwował ja Falkowicz. Jak zwykle nie wiedział co o nim myśleć. Był jedyną osobą przy której czuła, że nie wie, czego się może spodziewać. Był jedną wielką niewiadomą. Wciąż ją zaskakiwał. Niestety nie tylko pozytywnie, ale i negatywnie, tak jak żeniąc się z Kingą.
Wrócił do domu. Był zmęczony tym wszystkim. Poprzedniego dnia przeprowadzał nielegalną operację, Van Graff się wszystkiego czepiał, ledwo wytłumaczył Kindze, że Adam, nie jest jego synem. Przy okazji Krajewski dowiedział się, że są rodzeństwem. Nawet normalnie na to zareagował, z obojętnością. To jest jedyny plus. A jeszcze ta sprawa z Wiktorią... - myślał - Teraz tylko męczyć się z tą blond idiotką.Obudziła się rano w pokoju Adama. Zobaczyła go śpiącego obok. – Co ja narobiłam, kurwa. Dobra, tego debila nie kocham na 600%, więc chyba kłopotu nie ma.
A: Witaj skarbie.
W: Jaki znowu ,,skarbie’’?!
A: No po wczoraj, chyba mogę tak do ciebie powiedzieć.
W: Nie! Nie możesz!
A: Wiktoria, kocham cię.
W: Przecież to dla nas obojga nic nie znaczyło! – wybiegła z jego pokoju, narzucając na siebie tylko jego koszulę.
Wściekła wpadła do szpitala. Miała ochotę zabić każdego na swojej drodze. Napatoczyła się na Falkowicza.
F: Wiki, coś się stało?- spytał widząc jej dziwne zachowanie.
W: Nie! Nic się, kurwa, nie stało! Wszystko idealnie, po prostu! – szybko odeszła kilka kroków i zaczęła kopać w krzesła.
F: Wiktoria. – odsunął ją od krzeseł – Chodź do gabinetu.
W: Nigdzie z tobą nie idę!
F: Oj, Wiktoria, co się stało?
W: Nic się kurwa, nie stało. Tylko przespałam się z największym idiotą tego świata, zwanym twoim braciszkiem! Weź mnie do cholery zostaw w spokoju!
A: Wiki! – podbiegł do nich Adam.
W: Czego chcesz, kretynie!
A: Kocham cię.
W: Ale ja nie! Zrozum rzesz do cholery jasnej.
A: Czyli mam rozumieć, że przespałaś się ze mną, żeby zapomnieć o nim. – pokazał ręką na Andrzeja.
W: A to nie jest do cholery twoja sprawa! Od kiedy kobiety z którymi śpisz zaczęły coś dla ciebie znaczyć?! Weźcie mi wszyscy dajcie święty spokój! – pobiegła przed siebie.
F: Tak dla tradycji, drogi bracie. – walnął go pięścią w nos.
Cały dzień ukrywała się przed światem uzupełniając dokumenty w magazynku. Miała dość. Nie tyle Adama, którego spławienie nie było trudna. Wiedziała, że jego miłość do niej potrwa maksymalnie dwie godziny. Bardziej denerwował ja Falkowicz. Jak zwykle nie wiedział co o nim myśleć. Był jedyną osobą przy której czuła, że nie wie, czego się może spodziewać. Był jedną wielką niewiadomą. Wciąż ją zaskakiwał. Niestety nie tylko pozytywnie, ale i negatywnie, tak jak żeniąc się z Kingą.
F: Kochanie, wróciłem! - Zawsze można wyobrazić sobie, że mówię do Wiktorii. Spieprzyłem to wszystko. A ta blond lala pewnie znowu zastanawia się na wyborem lakieru do paznokci. Cała sypialnia śmierdzi albo jej czekoladowymi perfumami, albo lakierami do paznokci i acetonem. Teraz jeszcze będę znowu musiał dobierać odcienie. Jakby mi to robiło różnicę. - Kinga! - wszedł do sypialni i zobaczył na łóżku Adama i Walczyk. Zaczął się śmiać.
F: Moja żona zdradziła mnie z moim bratem. - mówił śmiejąc się - Wreszcie. Wreszcie uwolnię się od blond idiotki. - mówił szukając telefonu i wciąż się śmiejąc. - A teraz uśmiech proszę. Zaprezentujemy te zdjęcia na rozprawie rozwodowej. - zrobił im kilka zdjęć. - Dzięki ci, bracie. Powiem ci, że nie sądziłem, że kiedyś uda ci się odwdzięczyć mi za to wszystko, ale się myliłem. Ciebie ma tu jutro nie być. Koniec z lakierami do paznokci, odcieniami różu, cieni i innymi bzdurami.
Wyszedł z sypialni i pojechał do hotelu.
W: Co? - spytała Wiki widząc w drzwiach Falkowicz z butelką szampana.
F: Świętujemy!
W: Co u licha?
F: Zdradziła mnie z moim bratem. Uwolnię się od blond idiotki.
W: Świetnie, a ja co mam z tym wspólnego?
F: Nawet nie wiesz ile. Bierz tą butelkę. - wcisną jej szampana - Zapraszam cię na kolację i nie przyjmuję odmowy.
W: Nigdzie z tobą nie idę. Daj mi spokój święty, człowieku.
F: Idziesz, idziesz. Mam cię zanieść? Jeśli tego sobie życzysz. - podniósł ją.
W: Postaw mnie! Andrzej, do cholery! Zaraz dostaniesz tym szampanem w łeb!
F: Trudno. Uwolniłem się od tej debilki, ale ty się ode mnie nie uwolnisz.
W: To po jaką cholerę się z nią żeniłeś?
F: Po taką, że byśmy w trójkę poszli siedzieć. - postawił ją przy samochodzie - No, pani doktor. Raz to spieprzyłem, drugi raz nie zamierzam.
W: A kto powiedział, że ci zamierzam dać drugą szansę?
F: Litości, Wiktoria. Znowu powtarzamy to samo przez 5 miesięcy?
W: Czemu by nie?
F: Temu. - pocałował ją.
W: Co ty robisz?!
F: To, co powinienem już dawno.
W: Ty zwariowałeś.
F: Może i tak, ale na twoim punkcie.
W: Ja nigdzie nie jadę!
F: Jedziesz.
W: Niby dlaczego?
F: Bo cię kocham.
W: Słucham?!
F: Myślałaś, że kłamałem? Wyjątkowo nie. Więc wsiadaj.
W: Zwariowałeś. - powiedziała wsiadając do samochodu.
F: Wreszcie będziemy mogli być razem.
W: A kto powiedział, że ja z tobą będę.
F: Ja, twoja matka, ogólnie mówiąc, cały szpital od 5 miesięcy.
W: Nie uwolnię się?
F: Nie tym razem.
W: Dobrze, ale spróbuj teraz coś wymyśleć, albo zrobić...
F: A zabić Adama mogę? To będzie dobrze wyglądało na rozprawie rozwodowej.
W: Jego tak.
Czy teraz im się wszystko ułożyło? O ile Kinga czegoś nie odwaliła, któreś z nich nie zdradziło drugiego, nie wkopali się w kolejne nielegalne intrygi, ich przeszłość nie zaczęła powracać, ich życie nie zamieniło się w kryminał, Adam ich w coś nie wkopał, Blanka nie robiła kłopotów, Przemek nie próbował zabić Andrzeja... Łatwiej mówiąc, marne szanse na ,,Żyli długo i szczęśliwie''. Bo czy takie zakończenie jest możliwe przy dwóch ognistych charakterach, dwóch ciężkich przeszłościach i setkach nielegalnych przekrętów?
środa, 19 lutego 2014
ZAWSZE BĘDĘ CIĘ KOCHAŁ.
Wszystko dzieje się w 542 odcinku. Dla niezoriętowanych: Na.D542.PL.480p.WEB-DL.x264-YL4
Wybiegła z zebrania. Na korytarzu zatrzymał ją Falkowicz.
F: Wiktoria, zaczekaj.
W: Zostaw mnie, ludzie na nas patrzą.
F: Co z tego. I tak wszyscy o nas wiedzą.
W: Kto? Kinga.
F: Oj, nie zmieniaj tematu.
W: Ja nie zmieniam tematu, bo nie ma żadnego tematu i nie ma żadnych nas.
F: Nie mogę pozwolić, żebyś popełniała zawodowe samobójstwo. Potrzebujesz walki, a nie miękiego szefa, co głaszcze cię po główce.
W: Potrzebuję ciebie, tak?! Może i tak, do cholery jasnej nie wiem! Może i potrzebuję ciebie! Ale nie wiem jakiego! Miłego, romantycznego, wrednego, wkurzającego, intrygującego, imponującego, nie wiem do cholery jasnej! Może potrzebuję prawdziwego ciebie, szkoda tylko, że takiego nie miałam okazji cię poznać! - wyrwała się i pobiegła przed siebie. Wybiegła ze szpitala i biegła sama nie wiedząc gdzie. Nie obchodziło ją, że lało, że miała całe mokre włosy i ubrania. Nic ją nie interesowało. Andrzej dogonił ją i złapał za rękę.
W: Zostaw mnie!
F: Nigdy cię nie zostawię. Nigdy nie dam ci spokoju. Nigdy nie dam ci odejść. - przyciągnął ją do siebie. - Zawsze będę za tobą chodził. Zawsze będę z tobą. Zawsze będę się o ciebie martwił. Zawsze będę cię kochał. - zaczęli się całować. Byli cali przemoczeni, ale to ich nie obchodziło. Nie interesowało ich nic. Nawet Adam, który także wybiegł za Wiktorią i krzyczał na zmianę ich imiona. W tym momencie nie liczyło się dla nich nic. Byli w swoim własnym świecie. Świecie swojej miłości.
Wybiegła z zebrania. Na korytarzu zatrzymał ją Falkowicz.
F: Wiktoria, zaczekaj.
W: Zostaw mnie, ludzie na nas patrzą.
F: Co z tego. I tak wszyscy o nas wiedzą.
W: Kto? Kinga.
F: Oj, nie zmieniaj tematu.
W: Ja nie zmieniam tematu, bo nie ma żadnego tematu i nie ma żadnych nas.
F: Nie mogę pozwolić, żebyś popełniała zawodowe samobójstwo. Potrzebujesz walki, a nie miękiego szefa, co głaszcze cię po główce.
W: Potrzebuję ciebie, tak?! Może i tak, do cholery jasnej nie wiem! Może i potrzebuję ciebie! Ale nie wiem jakiego! Miłego, romantycznego, wrednego, wkurzającego, intrygującego, imponującego, nie wiem do cholery jasnej! Może potrzebuję prawdziwego ciebie, szkoda tylko, że takiego nie miałam okazji cię poznać! - wyrwała się i pobiegła przed siebie. Wybiegła ze szpitala i biegła sama nie wiedząc gdzie. Nie obchodziło ją, że lało, że miała całe mokre włosy i ubrania. Nic ją nie interesowało. Andrzej dogonił ją i złapał za rękę.
W: Zostaw mnie!
F: Nigdy cię nie zostawię. Nigdy nie dam ci spokoju. Nigdy nie dam ci odejść. - przyciągnął ją do siebie. - Zawsze będę za tobą chodził. Zawsze będę z tobą. Zawsze będę się o ciebie martwił. Zawsze będę cię kochał. - zaczęli się całować. Byli cali przemoczeni, ale to ich nie obchodziło. Nie interesowało ich nic. Nawet Adam, który także wybiegł za Wiktorią i krzyczał na zmianę ich imiona. W tym momencie nie liczyło się dla nich nic. Byli w swoim własnym świecie. Świecie swojej miłości.
CZĘŚĆ 26 Bajka o pięknej księżniczce i wrednym księciu.
A: No to ja spadam. (według życzenia Madzi:) ) - Agata wyszła z sali.
F: To co robimy, skarbie.
W: Spróbuj jeszcze raz tak powiedzieć, a obiecuję, że cię uduszę. - zagroziła słodkim głosem.
F: Spokojnie. Skarbie...
W: Uduszę po prostu.
F: Ale nie udusiłaś.
W: Tylko dlatego, że nie chcę iść do pierdla. Ja idę.
F: Czekaj, czekaj, czekaj, skarbie.
W: Czego?!
F: Jeszcze nie wybrałaś pozycji.
W: Posłuchaj. Ja dobrze wiem jakie rady udzielała ci Agatka i tego się trzymaj, albo stawiaj sobie ładny grób.
F: Nie denerwuj się już tak i chodź.
W: Gdzie znowu?
F: Do gabinetu. Za pół godziny operujemy. Operujesz.
W: Słucham?
F: Operujesz.
W: Ale...
F: Nie ma żadnego ale, pani doktór. Walczyłaś pięć miesięcy o operowanie, to korzystaj.
W: Oj tak, walczyłam.
Po operacji.
F: Widzisz, świetnie ci poszło.
W: Yhm.
F: A teraz ponawiam pytanie. Zgodzisz się na kolację?
W: A dlaczego miałabym się zgodzić?
F: Bo o to proszę?
W: Ja prosiłam pięć miesięcy o operowanie.
F: Ale się doprosiłaś.
W: Doprosiłam się po pięciu miesiącach. - powiedział kierując się do wyjścia z myjni.
F: Zawsze na ciebie zaczekam.
W: Yhm. - mruknęła bez przekonania i wyszła.
F: Ja nie żartuję! - krzykną za nią.
Poszła do hotelu.
A: Cześć. Co u ciebie?
W: Nic. Nudy.
A: Idziemy jutro na zakupy.
W: Agata ja mam cztery stówy na koncie.
A: Co ty taka biedna?
W: Blanka potrzebowała kasy.
A: No tak, córeczka.
W: Poza tym jutro czwartek.
A: I co z tego, że czwartek?
W: Jestem wolna od szpitala i od badań, które mnie wykańczają.
A: Aż tak źle? Myślałam, że z Falkowiczem ci się dobrze pracuje.
W: Pracuje się w miarę, ale męczące to jest. Idę spać.
A: Ok. Ja idę... nie mam co robić. Idę spać.
W: Yhm. Jak jutro pracujesz?
A: Od 12.00. Pa.
W: Pa.
Czwartek rano.
Kończyła jeść śniadanie, gdy usłyszała telefon.
W: Co jest?
F: Jak się zajmować pięciolatką?
W: Co u licha?!
F: Jak się zajmować pięciolatką?
W: Ty masz dziecko?
F: Nie jestem taki głupi jak Adam.
W: To skąd je wytrzasnąłeś?!
F: Nie wiem skąd to się wzięło. Usłyszałem dzwonek do drzwi, otworzyłem i zobaczyłem dziewczynkę z kartką, że ma na imię Marta, i ma pięć lat.
W: I ty chcesz się zająć dzieckiem?
F: Nie chcę się zająć dzieckiem. Dzwoniłem do pomocy społecznej, ale będą dopiero wieczorem. Te dziecko rozniesie mi dom. - Wiktoria zaczęła się śmiać. - Z czego się śmiejesz?
W: Z tego, że nie umiesz się zająć dzieckiem.
F: A co proponujesz?
W: Telewizja, internet.
F: To dziecko powiedziało, że matka mu nie pozwala dotykać się do komputera, ani oglądać telewizji.
W: Dobra, będę za kwadrans. - powiedziała niechętnie.
F: Dziękuję.
W: Taa.
F: Co mam teraz z nią robić?
W: Nie wiem. Bajkę dziecku opowiedz.
F: Bajkę?
W: Bajkę, tylko może inną niż te Krajewskiego.
F: Ale z kont ja mam znać...
W: Wymyśl! - rozłączyła się. Chciała wyjść z hotelu, ale zatrzymał ją głos Agaty.
A: Gdzie idziesz?
W: Niańczyć dziecko u Falkowicza.
A: Niańczyć dziecko Falkowicza?!
W: U Falkowicza. U!
A: Ale, jak?, skąd? - Agata zaczęła zadawać pytania.
W: Ktoś mu podrzucił do domu bachora. Dzwonił do MOPSu, ale będą dopiero wieczorem, a to jest pierwsze dziecko na świecie, którego nie namówisz na telewizję i komputer.
A: Nie dziwię się, ja też jakbym miała komuś podrzucić dziecko, to wybrałabym wielką willę.
W: Dobra, lecę, bo Falkowicz jest spanikowany.
A: Co on się dzieci boi?
W: Może nie boi, ale nie ma co z nią zrobić.
A: Skoro to dziewczynka, to...
W: AGATA!
A: No co? Może on jest zboczeńcem i gwałcicielem?
W: I jeszcze zwierzęta gwałci.
A: A skąd możesz wiedzieć?
W: Idź ty do Dryla. A ja mu to zaraz powtórzę.
A: CO?! Wiki!
W: No co?
A: Ty wiesz co.
W: Dobra, idę. Pa.
A: Pa.
Pojechała do jego willi.
F: Przyjechałaś.
W: Przyjechałam.
F: Dziękuję.
W: Taa. Masz jakiś pomysł?
M: To jest ta rudowłosa księżniczka? – spytała Andrzeja pięcioletnia dziewczynka.
F: Tak.
M: Rzeczywiście jest piękna.
F: Wiem.
M: Wiesz jaki jest koniec bajki? – spytała Wiki.
W: Jakiej bajki?
M: O pięknej księżniczce i wrednym księciu. – Wiktoria spojrzała wściekle na Andrzeja.
W: Nie wiem.
M: Ale on powiedział, że piękna, rudowłosa księżniczka będzie wiedzieć.
W: A na czym się zatrzymaliście?
M: Księżniczka zgodziła się opiekować dzieckiem, razem z księciem.
W: Andrzej!
M: Ale jaki jest koniec bajki?
W: A jaki powinien być?
M: Ślub.
F: Już cię lubię, mała.
W: Jak jesteś taki mądry, to dokończ teraz bajkę.
F: Życie ją dokończy.
W: Tylko myślę, że dziecko chce usłyszeć dokończenie teraz.
F: To co robimy, skarbie.
W: Spróbuj jeszcze raz tak powiedzieć, a obiecuję, że cię uduszę. - zagroziła słodkim głosem.
F: Spokojnie. Skarbie...
W: Uduszę po prostu.
F: Ale nie udusiłaś.
W: Tylko dlatego, że nie chcę iść do pierdla. Ja idę.
F: Czekaj, czekaj, czekaj, skarbie.
W: Czego?!
F: Jeszcze nie wybrałaś pozycji.
W: Posłuchaj. Ja dobrze wiem jakie rady udzielała ci Agatka i tego się trzymaj, albo stawiaj sobie ładny grób.
F: Nie denerwuj się już tak i chodź.
W: Gdzie znowu?
F: Do gabinetu. Za pół godziny operujemy. Operujesz.
W: Słucham?
F: Operujesz.
W: Ale...
F: Nie ma żadnego ale, pani doktór. Walczyłaś pięć miesięcy o operowanie, to korzystaj.
W: Oj tak, walczyłam.
Po operacji.
F: Widzisz, świetnie ci poszło.
W: Yhm.
F: A teraz ponawiam pytanie. Zgodzisz się na kolację?
W: A dlaczego miałabym się zgodzić?
F: Bo o to proszę?
W: Ja prosiłam pięć miesięcy o operowanie.
F: Ale się doprosiłaś.
W: Doprosiłam się po pięciu miesiącach. - powiedział kierując się do wyjścia z myjni.
F: Zawsze na ciebie zaczekam.
W: Yhm. - mruknęła bez przekonania i wyszła.
F: Ja nie żartuję! - krzykną za nią.
Poszła do hotelu.
A: Cześć. Co u ciebie?
W: Nic. Nudy.
A: Idziemy jutro na zakupy.
W: Agata ja mam cztery stówy na koncie.
A: Co ty taka biedna?
W: Blanka potrzebowała kasy.
A: No tak, córeczka.
W: Poza tym jutro czwartek.
A: I co z tego, że czwartek?
W: Jestem wolna od szpitala i od badań, które mnie wykańczają.
A: Aż tak źle? Myślałam, że z Falkowiczem ci się dobrze pracuje.
W: Pracuje się w miarę, ale męczące to jest. Idę spać.
A: Ok. Ja idę... nie mam co robić. Idę spać.
W: Yhm. Jak jutro pracujesz?
A: Od 12.00. Pa.
W: Pa.
Czwartek rano.
Kończyła jeść śniadanie, gdy usłyszała telefon.
W: Co jest?
F: Jak się zajmować pięciolatką?
W: Co u licha?!
F: Jak się zajmować pięciolatką?
W: Ty masz dziecko?
F: Nie jestem taki głupi jak Adam.
W: To skąd je wytrzasnąłeś?!
F: Nie wiem skąd to się wzięło. Usłyszałem dzwonek do drzwi, otworzyłem i zobaczyłem dziewczynkę z kartką, że ma na imię Marta, i ma pięć lat.
W: I ty chcesz się zająć dzieckiem?
F: Nie chcę się zająć dzieckiem. Dzwoniłem do pomocy społecznej, ale będą dopiero wieczorem. Te dziecko rozniesie mi dom. - Wiktoria zaczęła się śmiać. - Z czego się śmiejesz?
W: Z tego, że nie umiesz się zająć dzieckiem.
F: A co proponujesz?
W: Telewizja, internet.
F: To dziecko powiedziało, że matka mu nie pozwala dotykać się do komputera, ani oglądać telewizji.
W: Dobra, będę za kwadrans. - powiedziała niechętnie.
F: Dziękuję.
W: Taa.
F: Co mam teraz z nią robić?
W: Nie wiem. Bajkę dziecku opowiedz.
F: Bajkę?
W: Bajkę, tylko może inną niż te Krajewskiego.
F: Ale z kont ja mam znać...
W: Wymyśl! - rozłączyła się. Chciała wyjść z hotelu, ale zatrzymał ją głos Agaty.
A: Gdzie idziesz?
W: Niańczyć dziecko u Falkowicza.
A: Niańczyć dziecko Falkowicza?!
W: U Falkowicza. U!
A: Ale, jak?, skąd? - Agata zaczęła zadawać pytania.
W: Ktoś mu podrzucił do domu bachora. Dzwonił do MOPSu, ale będą dopiero wieczorem, a to jest pierwsze dziecko na świecie, którego nie namówisz na telewizję i komputer.
A: Nie dziwię się, ja też jakbym miała komuś podrzucić dziecko, to wybrałabym wielką willę.
W: Dobra, lecę, bo Falkowicz jest spanikowany.
A: Co on się dzieci boi?
W: Może nie boi, ale nie ma co z nią zrobić.
A: Skoro to dziewczynka, to...
W: AGATA!
A: No co? Może on jest zboczeńcem i gwałcicielem?
W: I jeszcze zwierzęta gwałci.
A: A skąd możesz wiedzieć?
W: Idź ty do Dryla. A ja mu to zaraz powtórzę.
A: CO?! Wiki!
W: No co?
A: Ty wiesz co.
W: Dobra, idę. Pa.
A: Pa.
Pojechała do jego willi.
F: Przyjechałaś.
W: Przyjechałam.
F: Dziękuję.
W: Taa. Masz jakiś pomysł?
M: To jest ta rudowłosa księżniczka? – spytała Andrzeja pięcioletnia dziewczynka.
F: Tak.
M: Rzeczywiście jest piękna.
F: Wiem.
M: Wiesz jaki jest koniec bajki? – spytała Wiki.
W: Jakiej bajki?
M: O pięknej księżniczce i wrednym księciu. – Wiktoria spojrzała wściekle na Andrzeja.
W: Nie wiem.
M: Ale on powiedział, że piękna, rudowłosa księżniczka będzie wiedzieć.
W: A na czym się zatrzymaliście?
M: Księżniczka zgodziła się opiekować dzieckiem, razem z księciem.
W: Andrzej!
M: Ale jaki jest koniec bajki?
W: A jaki powinien być?
M: Ślub.
F: Już cię lubię, mała.
W: Jak jesteś taki mądry, to dokończ teraz bajkę.
F: Życie ją dokończy.
W: Tylko myślę, że dziecko chce usłyszeć dokończenie teraz.
F: Pobrali się i żyli długo i szczęśiwie.
M: Co będziemy robić?
W: Moment. Zastanowię się. Nie jesteś głodna?
M: Nie.
W: A szkoda.
F: I co, pani doktor nie taka genialna?
W: Jeszcze słowo i będziesz sam niańczył dziecko.
F: Tak. tak. Masz jakiś pomysł?
W: Bierz się za drukowanie kolorowanek z księżniczkami i szukaj kredek.
F: Myślisz, że mam kredki?
W: Kredek nie masz?!
F: A ty masz?!
W: W domu są dwa kartony farb, tylko nikt nie ma prawa się do tego dotknąć.
F: Po co ci to?
W: Mi po nic. Ta nieboszczka Zapały lubiła malować. Te stare farby są świętością. Ja już zbiłam jej ulubiony kubek. Zapała wyglądał jakby miał mnie zaraz zabić.
M: Coooo roooobiiiimyyyy? - dziewczynka uwiesiła się na ręce Wiki.
Przez trzy godziny zajmowali się dzieckiem. W końcu dziewczynka zasnęła.
W: Ja spadam.
F: Zostań.
W: Nie mam po co. Posprzątaj ten bajzel.
F: Pani doktor.
W: Ale po co ja u licha mam zostać?! Idę do hotelu.
F: Bo o to proszę.
W: Sory, ale zmęczona jestem. Powiedz mi lepiej jak ja jutro pracuję.
F: Od 8.00 do 15.00 w szpitalu i do wieczora tu.
W: Co mam znowu tu robić?
F: Trochę dokumentów w komputerze.
W: Znoowuu? - spytała niechętnie.
F: A pojutrze Adam siedzi w papierach, a my operujemy jaskrę.
W: I to mi się podoba.
F: Tak myślałem.
W: To do jutra. - zadowolona wyszła z jego domu. Co prawda pracując z nim siedziała dużo w dokumentach, ale prowadziła też ciekawe operacje w klinice.
Piątek po odprawie.
S: Profesora, dr. Consalidę i dr. Rudnicką dyrektor prosi do siebie.
W: Oczywiście.
Cała trójka poszła do Trettera.
T: Tak jak już wspominałem, w sobotę rano odbędą się zdjęcia i tak dalej, reklamujące nasz szpital. Dr. Rudnicka też weźmie w nich udział.
F: Juz się cieszę na współprace z panią doktór.
N: Na pewno będzie bardzo... miło, profesorze.
T: Dobrze, a więc o 8.00...
W: Mam operację.
T: Z grafiku na sobotę zostały wykreślone wszystkie operacje. Ma pani jakąś inną pracę?
W: Za te marne grosze ze szpitala się niestety nie da wyżyć.
F: Przesuniemy operację na popołudnie.
W: Mamy zaległości w dokumentach.
F: Wszystko się jakoś ułoży.
W: Ok, ewentualnie zarwę noc.
N: Pracujesz z tą gnidą?!
T: O co tu chodzi?
N: Ona pracuje z mordercą Ludmiły ! ! !
T: Ile razy mam powtarzać, że subiektywna opinia na temat profesora mnie nie interesuje.
N: Subiektywna?! On ją zabił! To jest morderca!
W: Zamknij się.
N: Zostałaś jego dziwką!
W: Dziwką jesteś ty. Ja zarabiam ciężką pracą.
N: Tak, oczywiście. Ewentualnie zarwę noc. Kto tak mówił?
W: Tak, na uzupełnianiu dokumentów, kretynko!
N: Jesteś zwykłą dziwką!
W: Ja?! To ty...
T: CIIISZAAA!!! - wrzasnął. - Widzę, że nie jesteście państwo w stanie normalnie pracować, dopuki nie uporządkujecie wszystkiego prywatnie. Więc proszę bardzo. Na spokojnie ułużmy to wszystko w jedną całość.
N: Zaprośmy do tej debaty dr. Zapałę.
W: I Agatę.
N: Więc panią Marię też.
W: Oczywiście pielęgniarka Iza też powinna wziąć w tym udział.
N: Dr. Van-Graff oczywiście też.
W: Adam także.
T: O co tu do cholery chodzi?!
N: O niego! - pokazała na Falkowicza.
F: Też bardzo panią lubię, pani doktor. Dyrektorze, proszę się nie łudzić, że uporządkuje pan sprawy, ciągnące się od roku.
T: Dobrze, nie obchodzi mnie to wszystko. Macie państwo NORMALNIE PRACOWAĆ i jutro o 8.00 widzę całą trójkę. Nie zależnie, czy ktoś kogoś lubi, nienawidzi, czy nie wiem co. Jasne?!
F: Do zobaczenia, pani doktor. Wiktoria, zapraszam do gabinetu. Mamy drobne zmiany w grafiku.
T: Zmiany w swoich grafikach omówicie państwo po pracy.
F: Obiecuję panu, dyrektorze, iż zostanę te pięć minut dłużej, żeby to odpracować. I oczywiście za dr. Consalidę też.
T: Wyjść mi z tond wszyscy!
F: Do widzenia.
W: Do widzenia.
F: Proszę, pani doktor. - przepuścił Wiktorię w drzwiach.
N: I widzi pan! - pokazała ręką na drzwi.
T: Właśnie nic, do cholery, nie widzę! Wszyscy widzą we wszystkim jakiś kłopot! Wyjść z tond!
Wiktoria i Falkowicz poszli do gabinetu.
W: Musiałeś?
F: Co znowu zrobiłem?
W: Ty wiesz, co.
F: Właśnie nie wiem w czym wszyscy widza kłopot. Siadaj. - Wiki zajęła miejsce naprzeciwko biurka.
W: Siedzę i co?!
F: I siedź i odpoczywaj.
W: Nie mam czasu na odpoczywanie. Do rzeczy.
F: Jak sobie życzysz. Za godzinę operujemy nowotwór. Zmniejszył się po naszych lekach, nie ma już przerzutów do kości. Ma bardzo ciekawe umiejscowienie. - włączył na monitorze zdjęcie i pokazał Wiktorii.
W: Rzeczywiście, ale powinno się udać.
F: Na pewno się uda. My operujemy, Adam na hakach.
W: Mogę iść?
F: Nie. Zadaniem dla ciebie jest pobranie wycinka na hist-pat.
W: A jak Ruud się zorientuje?
F: Mamy na to sposób.
W: Jaki?
F: Przekonasz się.
W: Oby skuteczny. Idę do lekarskiego.
Półtorej godziny później, sala operacyjna.
V: Po co pobiera pani wycinek? - spytał Wiktorii. Falkowicz spojrzał porozumiewawczo na Adama. Chłopak przeciął nie duże naczynie.
F: Krwawienie. Tamujemy. Adam, odsączaj.
A: Już.
Po operacji.
W: Niezły ten wasz sposób.
A: Mam brata geniusza.
F: A ja umiejącego wykonywać proste rozkazy.
A: Ej, no.
F: A dla kształcenia swoich umiejętności uzupełniasz jutro papiery.
A: Co?! Miałem operować z tobą jaskrę!
W: Sorki, stary. - poklepała go po ramieniu i wyszła z myjnie.
A: Ona zajęła moje miejsce! Przecież ona niedawno jeszcze nic nie umiała!
F: Ale teraz umie więcej niż ty. Trzymaj się, bracie. - poklepał go po drugim ramieniu i też wyszedł z myjni.
M: Co będziemy robić?
W: Moment. Zastanowię się. Nie jesteś głodna?
M: Nie.
W: A szkoda.
F: I co, pani doktor nie taka genialna?
W: Jeszcze słowo i będziesz sam niańczył dziecko.
F: Tak. tak. Masz jakiś pomysł?
W: Bierz się za drukowanie kolorowanek z księżniczkami i szukaj kredek.
F: Myślisz, że mam kredki?
W: Kredek nie masz?!
F: A ty masz?!
W: W domu są dwa kartony farb, tylko nikt nie ma prawa się do tego dotknąć.
F: Po co ci to?
W: Mi po nic. Ta nieboszczka Zapały lubiła malować. Te stare farby są świętością. Ja już zbiłam jej ulubiony kubek. Zapała wyglądał jakby miał mnie zaraz zabić.
M: Coooo roooobiiiimyyyy? - dziewczynka uwiesiła się na ręce Wiki.
Przez trzy godziny zajmowali się dzieckiem. W końcu dziewczynka zasnęła.
W: Ja spadam.
F: Zostań.
W: Nie mam po co. Posprzątaj ten bajzel.
F: Pani doktor.
W: Ale po co ja u licha mam zostać?! Idę do hotelu.
F: Bo o to proszę.
W: Sory, ale zmęczona jestem. Powiedz mi lepiej jak ja jutro pracuję.
F: Od 8.00 do 15.00 w szpitalu i do wieczora tu.
W: Co mam znowu tu robić?
F: Trochę dokumentów w komputerze.
W: Znoowuu? - spytała niechętnie.
F: A pojutrze Adam siedzi w papierach, a my operujemy jaskrę.
W: I to mi się podoba.
F: Tak myślałem.
W: To do jutra. - zadowolona wyszła z jego domu. Co prawda pracując z nim siedziała dużo w dokumentach, ale prowadziła też ciekawe operacje w klinice.
Piątek po odprawie.
S: Profesora, dr. Consalidę i dr. Rudnicką dyrektor prosi do siebie.
W: Oczywiście.
Cała trójka poszła do Trettera.
T: Tak jak już wspominałem, w sobotę rano odbędą się zdjęcia i tak dalej, reklamujące nasz szpital. Dr. Rudnicka też weźmie w nich udział.
F: Juz się cieszę na współprace z panią doktór.
N: Na pewno będzie bardzo... miło, profesorze.
T: Dobrze, a więc o 8.00...
W: Mam operację.
T: Z grafiku na sobotę zostały wykreślone wszystkie operacje. Ma pani jakąś inną pracę?
W: Za te marne grosze ze szpitala się niestety nie da wyżyć.
F: Przesuniemy operację na popołudnie.
W: Mamy zaległości w dokumentach.
F: Wszystko się jakoś ułoży.
W: Ok, ewentualnie zarwę noc.
N: Pracujesz z tą gnidą?!
T: O co tu chodzi?
N: Ona pracuje z mordercą Ludmiły ! ! !
T: Ile razy mam powtarzać, że subiektywna opinia na temat profesora mnie nie interesuje.
N: Subiektywna?! On ją zabił! To jest morderca!
W: Zamknij się.
N: Zostałaś jego dziwką!
W: Dziwką jesteś ty. Ja zarabiam ciężką pracą.
N: Tak, oczywiście. Ewentualnie zarwę noc. Kto tak mówił?
W: Tak, na uzupełnianiu dokumentów, kretynko!
N: Jesteś zwykłą dziwką!
W: Ja?! To ty...
T: CIIISZAAA!!! - wrzasnął. - Widzę, że nie jesteście państwo w stanie normalnie pracować, dopuki nie uporządkujecie wszystkiego prywatnie. Więc proszę bardzo. Na spokojnie ułużmy to wszystko w jedną całość.
N: Zaprośmy do tej debaty dr. Zapałę.
W: I Agatę.
N: Więc panią Marię też.
W: Oczywiście pielęgniarka Iza też powinna wziąć w tym udział.
N: Dr. Van-Graff oczywiście też.
W: Adam także.
T: O co tu do cholery chodzi?!
N: O niego! - pokazała na Falkowicza.
F: Też bardzo panią lubię, pani doktor. Dyrektorze, proszę się nie łudzić, że uporządkuje pan sprawy, ciągnące się od roku.
T: Dobrze, nie obchodzi mnie to wszystko. Macie państwo NORMALNIE PRACOWAĆ i jutro o 8.00 widzę całą trójkę. Nie zależnie, czy ktoś kogoś lubi, nienawidzi, czy nie wiem co. Jasne?!
F: Do zobaczenia, pani doktor. Wiktoria, zapraszam do gabinetu. Mamy drobne zmiany w grafiku.
T: Zmiany w swoich grafikach omówicie państwo po pracy.
F: Obiecuję panu, dyrektorze, iż zostanę te pięć minut dłużej, żeby to odpracować. I oczywiście za dr. Consalidę też.
T: Wyjść mi z tond wszyscy!
F: Do widzenia.
W: Do widzenia.
F: Proszę, pani doktor. - przepuścił Wiktorię w drzwiach.
N: I widzi pan! - pokazała ręką na drzwi.
T: Właśnie nic, do cholery, nie widzę! Wszyscy widzą we wszystkim jakiś kłopot! Wyjść z tond!
Wiktoria i Falkowicz poszli do gabinetu.
W: Musiałeś?
F: Co znowu zrobiłem?
W: Ty wiesz, co.
F: Właśnie nie wiem w czym wszyscy widza kłopot. Siadaj. - Wiki zajęła miejsce naprzeciwko biurka.
W: Siedzę i co?!
F: I siedź i odpoczywaj.
W: Nie mam czasu na odpoczywanie. Do rzeczy.
F: Jak sobie życzysz. Za godzinę operujemy nowotwór. Zmniejszył się po naszych lekach, nie ma już przerzutów do kości. Ma bardzo ciekawe umiejscowienie. - włączył na monitorze zdjęcie i pokazał Wiktorii.
W: Rzeczywiście, ale powinno się udać.
F: Na pewno się uda. My operujemy, Adam na hakach.
W: Mogę iść?
F: Nie. Zadaniem dla ciebie jest pobranie wycinka na hist-pat.
W: A jak Ruud się zorientuje?
F: Mamy na to sposób.
W: Jaki?
F: Przekonasz się.
W: Oby skuteczny. Idę do lekarskiego.
Półtorej godziny później, sala operacyjna.
V: Po co pobiera pani wycinek? - spytał Wiktorii. Falkowicz spojrzał porozumiewawczo na Adama. Chłopak przeciął nie duże naczynie.
F: Krwawienie. Tamujemy. Adam, odsączaj.
A: Już.
Po operacji.
W: Niezły ten wasz sposób.
A: Mam brata geniusza.
F: A ja umiejącego wykonywać proste rozkazy.
A: Ej, no.
F: A dla kształcenia swoich umiejętności uzupełniasz jutro papiery.
A: Co?! Miałem operować z tobą jaskrę!
W: Sorki, stary. - poklepała go po ramieniu i wyszła z myjnie.
A: Ona zajęła moje miejsce! Przecież ona niedawno jeszcze nic nie umiała!
F: Ale teraz umie więcej niż ty. Trzymaj się, bracie. - poklepał go po drugim ramieniu i też wyszedł z myjni.
poniedziałek, 17 lutego 2014
OGŁOSZENIA PARAFIALNE
Nie wiem kiedy pojawi się next. Postaram się dziś wieczorem, ale niczego nie obiecuję. Mam bardzo dobrze zapełnioną każdą chwilę. I nie uwierzycie może, ale pisze tego posta dyndając na wyciągu narciarskim.
Pozdrowienia z Harendy :)
Pozdrowienia z Harendy :)
piątek, 14 lutego 2014
CZĘŚĆ 25 Jaką pozycję najbardziej lubisz?
Dla Majki G., która pytała jak udaje mi się tak często pisać. Oj jak ja bym chciała mieć czas, żeby pisać jeszcze częściej. Mam nadzieję, że się podoba.
A: A jak nikt się nim nie zajmie?
A: A jak nikt się nim nie zajmie?
W: Ja mam to w dupie.
F: Mnie losy pana Przemka nie interesują.
A: Nie wiem, jak on mógł się tak zachować.
W: Solidnie tego pożałował.
A: Wiki, idziesz ze mną na kawkę.
W: Jakiś nowych informacji się dowiem?
A: Maże, może. Chodź. Ciacho ci postawię na pocieszenie. - ciągnęła Wiki za rękę jak małe dziecko.
W: Przepraszam, ale jak widzisz, dziecko się niecierpliwi.
F: Yhm, pamiętaj, że za godzinę trudna operacja.
W: O boże, zapomniałam, ale to jak my to robimy?
A: Wiki noooo...
W: Wybacz Agatka, ale muszę się do operacji przygotować.
A: Ale Wiki noooo...
W: Czy ty masz pięć lat? Agatka, zrobię operację i kończę robotę. Jestem twoja na całą noc.
F: Szkoda, że nie moja.
A: Wie pan. Mi aż tak bardzo na Wiktorii nie zależy. Mogę ją panu odstąpić na wieczór - Wiktoria spojrzała wściekle na koleżankę - i noc też. - dodała chcąc zdenerwować przyjaciółkę.
F: Wiktorio, skoro mamy już błogosławieństwo twojej mamy, córki i przyjaciółki, możemy pójść na kolację?
W: Niech pomyślę... NIE!
F: Dlaczego?
W: Jakie są argumenty, żebym się zgodziła?
F: A jakie są, żebyś się nie zgodziła?
W: Takie, że nie mam ochoty.
F: Jaka ty jesteś uparta. Nie możesz mi czasem odpuścić?
W: Jeszcze czego brakowało. Powiedz lepiej jak operujemy.
F: A jak myślisz?
W: Gdybym rozmawiała z kimkolwiek innym, stawiałabym na tradycyjnie, ale rozmawiam z tobą, więc myślę, że tak jak mi kiedyś pokazywałeś ten swój patent.
F: W jakiej pozycji? - Wiktoria chwilę się zastanowiła i starała się w głowie połączyć wszystko, co wiedziała.
W: Pozycja nie jest najważniejsza. Do uzyskania pełnej satysfakcji najważniejsze jest doświadczenie i umiejętności wykonującej osoby. Liczy się także kont nachylenia, rozmiar i głębokość. Nie można działać też zbyt szybko. - No tak. Wiktoria miała na myśli satysfakcję dobrze wykonanego zabiegu, doświadczenie chirurga, głębokość, kont nachylenia i rozmiar skalpela i hamowanie nerwów na sali operacyjnej.
F: A jaką pozycję najbardziej lubisz?
W: Wybór pozycji zależy od sytuacji oraz warunków.
F: Dobrze. To gdzie to zrobimy?
W: Na sali operacyjnej. A gdzie?
F: Sala operacyjna? Ciekawa propozycja. Żyję trochę na tym świecie, ale czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. - Agata nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. Do Wiktorii dotarło o czym on mówił.
W: Ty gnido! Dobrze wiedziałeś o jakich pozycjach mówiłam!
F: Tak, wiedziałem. Mówiłaś o pozycjach w, ładnie określając, kontaktach płciowych. - Wiktoria poczerwieniała ze złości.
A: Nie no Wiki, ale serio mówiłaś, jakbyś...
W: Ty się już lepiej zamknij!
F: No cóż. Jedyne co mogę powiedzieć, to, że postaram się sprostać wymaganiom. Ale zastanów się chwilę, czy sala operacyjna jest na pewno dobrym miejscem. Tam jest spore okno. Chyba, że lubisz seks w miejscach publicznych. Dla ciebie wszystko.
Agata śmiała się patrząc na przyjaciółkę, która była już cała czerwona i zaciskała pięści ze wściekłości. Falkowicz dłonią odgarną jej kosmyk włosów z twarzy.
F: No cio, skarbie?
W: Radzę ci zabrać te łapy, bo skończysz gorzej niż Zapała. Ja mam mocne nogi.
F: Nogi? Wolałbym ręce. To jakieś nowe techniki?
W: Agata, zabierz mnie z tond, bo zaraz uduszę własnego szefa.
F: Podduszanie? Nie słyszałem. Ja chyba naprawdę jestem zacofany w tych sprawach.
W: Agata, ja się zaraz na niego rzucę.
F: Aż tak cię pociągam, że już nie możesz wytrzymać? - bardziej stwierdził niż zapytał. Internistka złapała Wiktorię za rękę, chcąc ją trochę uspokoić. Kobieta mocno zacisnęła dłoń na nadgarstku Agaty.
A: Ała. Wiki. - Agata syczała z bólu, a Wiktoria tylko zaciskała dłoń coraz mocniej. - Aaaa!!! Wiki, boli! - internistka miała już łzy w oczach z bólu zadawanego jej przez przyjaciółkę. - Wiiikiiii!
F: Wiktoria. Wiktoria, puść panią Agatę. - dziewczyna nie reagowała i cały czas mocno ściskała nadgarstek koleżanki.
A: Pomocy. - powiedziała błagalnym głosem. Musiała przyznać, że Wiki miała w ręce więcej siły nawet niż jej były mąż.
F: Wiktoria. - podniósł jej rękę i powoli udało mu się wyswobodzić dłoń Agaty.
A: Dziękuję. Jeszcze chwila i bym miała niedokrwienie. - Agata zaczęła masować czerwony nadgarstek.
F: Wiktoria, dobrze się czujesz?
W: Oprócz tego, że mam ochotę kogoś zabić, to tak.
F: Chodź. - Falkowicz zaciągnął Wiki do sali rehabilitacyjnej, a Agata poszła za nimi.
F: Musisz się odstresować przed operacją, bo jeszcze wybierzesz nie tą pozycję i nie będzie stuprocentowej satysfakcji. - pokazał ręką na worek treningowy - Myślałem, że przyda się panu Przemkowi, ale teraz chyba bardziej tobie. - Wiktoria zaczęła walić w worek.
T: Co tu się dzieje? - spytał wchodzący dyrektor.
F: Doktor Consalida się odstresowuje przed operacją.
T: O. Zna pani jakieś pozycje?
W: Nie znam żadnych pozycji! Nie będę się wypowiadać na ten temat! I najlepiej proszę nie wypowiadać przy mnie tego słowa!
T: Czy coś się stało, pani Wiktorio?
W: On się stał! - Wiki dalej waliła w worek.
T: Profesorze?
F: Ja nic nie zrobiłem.
W: Tak, tylko ja mówiłam o pozycjach przy cięciu! O głębokości, koncie nachylenia i wielkości SKALPELA! O doświadczeniu chirurga i o podjęciu decyzji co do pozycji przy cięciu podczas OPERACJI i o robieniu OPERACJI na stole operacyjnym!
T: Ja nadal słabo rozumiem.
A: Pan profesor źle zinterpretował słowa Wiktorii. Każde z nich myślało o pozycjach w innych... dziedzinach. O innej głębokości, koncie nachylenia i wielkości i o innym doświadczeniu. Wiktoria nie używała rzeczowników.
T: Słucham?! To o czym pan myśli w czasie pracy?!
F: Woli pan nie wiedzieć, dyrektorze.
T: Państwo mają tu pracować! - wściekał się Tretter - I skupiać się na PRACY!
F: Nawet pan nie wie jak ciężko się skupić przy takiej cudownej kobiecie, jak Wiktoria.
W: FALKOWICZ!!!
F: Tak, skarbie? - Wiktoria znowu zaczęła walić w worek, nie chcąc zrobić komuś krzywdy.
A: Niech pan ją denerwuje ile chce, ale czemu ja mam na tym cierpieć?! - Agata podniosła rękę pokazując czerwony nadgarstek.
T: Kto to pani zrobił?!
A: Ona! - pokazała na Wiktorię.
T: Ja mam dość. Wszystkie obowiązki mają być wykonywane na czas, a państwo macie nie zrobić sobie krzywdy. Tyle mnie interesuje. W jaki sposób państwo pracują mnie nie interesuje. Ja nie jestem dyrektorem przedszkola, tylko szpitala klinicznego. Wyjaśniajcie sobie to sami. Do widzenia. - dyrektor wyszedł z sali.
A: Nie wiem, jak on mógł się tak zachować.
W: Solidnie tego pożałował.
A: Wiki, idziesz ze mną na kawkę.
W: Jakiś nowych informacji się dowiem?
A: Maże, może. Chodź. Ciacho ci postawię na pocieszenie. - ciągnęła Wiki za rękę jak małe dziecko.
W: Przepraszam, ale jak widzisz, dziecko się niecierpliwi.
F: Yhm, pamiętaj, że za godzinę trudna operacja.
W: O boże, zapomniałam, ale to jak my to robimy?
A: Wiki noooo...
W: Wybacz Agatka, ale muszę się do operacji przygotować.
A: Ale Wiki noooo...
W: Czy ty masz pięć lat? Agatka, zrobię operację i kończę robotę. Jestem twoja na całą noc.
F: Szkoda, że nie moja.
A: Wie pan. Mi aż tak bardzo na Wiktorii nie zależy. Mogę ją panu odstąpić na wieczór - Wiktoria spojrzała wściekle na koleżankę - i noc też. - dodała chcąc zdenerwować przyjaciółkę.
F: Wiktorio, skoro mamy już błogosławieństwo twojej mamy, córki i przyjaciółki, możemy pójść na kolację?
W: Niech pomyślę... NIE!
F: Dlaczego?
W: Jakie są argumenty, żebym się zgodziła?
F: A jakie są, żebyś się nie zgodziła?
W: Takie, że nie mam ochoty.
F: Jaka ty jesteś uparta. Nie możesz mi czasem odpuścić?
W: Jeszcze czego brakowało. Powiedz lepiej jak operujemy.
F: A jak myślisz?
W: Gdybym rozmawiała z kimkolwiek innym, stawiałabym na tradycyjnie, ale rozmawiam z tobą, więc myślę, że tak jak mi kiedyś pokazywałeś ten swój patent.
F: W jakiej pozycji? - Wiktoria chwilę się zastanowiła i starała się w głowie połączyć wszystko, co wiedziała.
W: Pozycja nie jest najważniejsza. Do uzyskania pełnej satysfakcji najważniejsze jest doświadczenie i umiejętności wykonującej osoby. Liczy się także kont nachylenia, rozmiar i głębokość. Nie można działać też zbyt szybko. - No tak. Wiktoria miała na myśli satysfakcję dobrze wykonanego zabiegu, doświadczenie chirurga, głębokość, kont nachylenia i rozmiar skalpela i hamowanie nerwów na sali operacyjnej.
F: A jaką pozycję najbardziej lubisz?
W: Wybór pozycji zależy od sytuacji oraz warunków.
F: Dobrze. To gdzie to zrobimy?
W: Na sali operacyjnej. A gdzie?
F: Sala operacyjna? Ciekawa propozycja. Żyję trochę na tym świecie, ale czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. - Agata nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. Do Wiktorii dotarło o czym on mówił.
W: Ty gnido! Dobrze wiedziałeś o jakich pozycjach mówiłam!
F: Tak, wiedziałem. Mówiłaś o pozycjach w, ładnie określając, kontaktach płciowych. - Wiktoria poczerwieniała ze złości.
A: Nie no Wiki, ale serio mówiłaś, jakbyś...
W: Ty się już lepiej zamknij!
F: No cóż. Jedyne co mogę powiedzieć, to, że postaram się sprostać wymaganiom. Ale zastanów się chwilę, czy sala operacyjna jest na pewno dobrym miejscem. Tam jest spore okno. Chyba, że lubisz seks w miejscach publicznych. Dla ciebie wszystko.
Agata śmiała się patrząc na przyjaciółkę, która była już cała czerwona i zaciskała pięści ze wściekłości. Falkowicz dłonią odgarną jej kosmyk włosów z twarzy.
F: No cio, skarbie?
W: Radzę ci zabrać te łapy, bo skończysz gorzej niż Zapała. Ja mam mocne nogi.
F: Nogi? Wolałbym ręce. To jakieś nowe techniki?
W: Agata, zabierz mnie z tond, bo zaraz uduszę własnego szefa.
F: Podduszanie? Nie słyszałem. Ja chyba naprawdę jestem zacofany w tych sprawach.
W: Agata, ja się zaraz na niego rzucę.
F: Aż tak cię pociągam, że już nie możesz wytrzymać? - bardziej stwierdził niż zapytał. Internistka złapała Wiktorię za rękę, chcąc ją trochę uspokoić. Kobieta mocno zacisnęła dłoń na nadgarstku Agaty.
A: Ała. Wiki. - Agata syczała z bólu, a Wiktoria tylko zaciskała dłoń coraz mocniej. - Aaaa!!! Wiki, boli! - internistka miała już łzy w oczach z bólu zadawanego jej przez przyjaciółkę. - Wiiikiiii!
F: Wiktoria. Wiktoria, puść panią Agatę. - dziewczyna nie reagowała i cały czas mocno ściskała nadgarstek koleżanki.
A: Pomocy. - powiedziała błagalnym głosem. Musiała przyznać, że Wiki miała w ręce więcej siły nawet niż jej były mąż.
F: Wiktoria. - podniósł jej rękę i powoli udało mu się wyswobodzić dłoń Agaty.
A: Dziękuję. Jeszcze chwila i bym miała niedokrwienie. - Agata zaczęła masować czerwony nadgarstek.
F: Wiktoria, dobrze się czujesz?
W: Oprócz tego, że mam ochotę kogoś zabić, to tak.
F: Chodź. - Falkowicz zaciągnął Wiki do sali rehabilitacyjnej, a Agata poszła za nimi.
F: Musisz się odstresować przed operacją, bo jeszcze wybierzesz nie tą pozycję i nie będzie stuprocentowej satysfakcji. - pokazał ręką na worek treningowy - Myślałem, że przyda się panu Przemkowi, ale teraz chyba bardziej tobie. - Wiktoria zaczęła walić w worek.
T: Co tu się dzieje? - spytał wchodzący dyrektor.
F: Doktor Consalida się odstresowuje przed operacją.
T: O. Zna pani jakieś pozycje?
W: Nie znam żadnych pozycji! Nie będę się wypowiadać na ten temat! I najlepiej proszę nie wypowiadać przy mnie tego słowa!
T: Czy coś się stało, pani Wiktorio?
W: On się stał! - Wiki dalej waliła w worek.
T: Profesorze?
F: Ja nic nie zrobiłem.
W: Tak, tylko ja mówiłam o pozycjach przy cięciu! O głębokości, koncie nachylenia i wielkości SKALPELA! O doświadczeniu chirurga i o podjęciu decyzji co do pozycji przy cięciu podczas OPERACJI i o robieniu OPERACJI na stole operacyjnym!
T: Ja nadal słabo rozumiem.
A: Pan profesor źle zinterpretował słowa Wiktorii. Każde z nich myślało o pozycjach w innych... dziedzinach. O innej głębokości, koncie nachylenia i wielkości i o innym doświadczeniu. Wiktoria nie używała rzeczowników.
T: Słucham?! To o czym pan myśli w czasie pracy?!
F: Woli pan nie wiedzieć, dyrektorze.
T: Państwo mają tu pracować! - wściekał się Tretter - I skupiać się na PRACY!
F: Nawet pan nie wie jak ciężko się skupić przy takiej cudownej kobiecie, jak Wiktoria.
W: FALKOWICZ!!!
F: Tak, skarbie? - Wiktoria znowu zaczęła walić w worek, nie chcąc zrobić komuś krzywdy.
A: Niech pan ją denerwuje ile chce, ale czemu ja mam na tym cierpieć?! - Agata podniosła rękę pokazując czerwony nadgarstek.
T: Kto to pani zrobił?!
A: Ona! - pokazała na Wiktorię.
T: Ja mam dość. Wszystkie obowiązki mają być wykonywane na czas, a państwo macie nie zrobić sobie krzywdy. Tyle mnie interesuje. W jaki sposób państwo pracują mnie nie interesuje. Ja nie jestem dyrektorem przedszkola, tylko szpitala klinicznego. Wyjaśniajcie sobie to sami. Do widzenia. - dyrektor wyszedł z sali.
czwartek, 13 lutego 2014
CZĘŚĆ 24 To ty jesteś mordercą.
Obudziła się w na kanapie w gabinecie Falkowicza przykryta jego marynarką. Obok niej siedziała Agata.
W: Ej, Agata, co jest?
A: To jest, że znowu zjadłaś jakieś cukierki od pacjenta.
W: O w cholerę. Co ja tu robię?
A: Wszystko ci powiemy, ale najpierw mów, co ty pamiętasz.
W: Mam perfumy za dwa tysiące?
A: Coś jeszcze ci świta?
W: Nagadałam coś Zapale. Falkowicz mnie niósł?
A: Dobrze, a wcześniej?
W: Nie wiem, a co było?
A: Też nie wiem. Wiem tylko, że najpierw odstawiałaś głupoty w bufecie i chyba Adam przy tym był, więc idź się dowiadywać wszystkiego po kolei.
W: Czyli najpierw mam iść do Krajewskiego, potem do Zapały, Falkowicza i ciebie?
A: No tak. Krajewski powinien być na ratunkowym.
W: Ok, to ja idę. A ty tak właściwie co tu robisz?
A: Pilnuję cię. Falkowicz mnie zastępuje na izbie.
W: Ok, ja idę na poszukiwania Krajewskiego.
A: A ja?
W: Masz klucze od gabinetu?
A: No nie.
W: To lepiej tu siedź, bo jak Zapała by się dorwał do czegoś, to po nas.
A: Ok, a co mam zrobić, jak tu wpadnie policja z nakazem przeszukania?
W: A skąd ja mam wiedzieć? Podaj wszystkim leki nasenne. Zresztą, małe szanse, że wpadną tu antyterroryści.
A: Ok, a jakby ktokolwiek tu przyszedł?
W: Agata, po co ty zadajesz takie głupie pytania?
A: Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi.
W: To mów, że Falkowicza nie ma.
A: A jakby ten ktoś zaczął grzebać w szafkach?
W: Litości Agata.
A: No ale co mam zrobić?
W: Umówmy się tak. Cokolwiek by się nie działo, nie pozwalasz nikomu tu grzebać i dzwonisz po Andrzeja i nie zadajesz już więcej głupich pytań. Ok?
A: Dobra, idź już,
Wiki znalazła Adama.
W: No cześć, ty podobno wiesz co odstawiłam w bufecie.
A: Wiem, ale ty wolałabyś nie wiedzieć.
W: Dobra, mów.
A: Wlazłaś na stół, krzyczałaś, że nikt więcej nie będzie okłamywał pacjentów, przyszedł Falkowicz, śpiewałaś coś, że chcesz damą być, czy coś takiego, Falkowicz podał ci rękę, zeszłaś ze stołu jak księżniczka, śpiewałaś coś, że chcesz uwodzić spojrzeniem, on ci powiedział, że uwodzisz, pocałowałaś go...
W: CO?!
A: Pocałowałaś Andrzeja.
W: Ale, że w usta?!
A: Nie, w nos. Oczywiście, że w usta. Kilku osobom w bufecie gały wyleciały, chciałaś z nim tańczyć, powiedział, żebyście poszli do gabinetu, bo tam będzie muzyka, a ty, że od muzyki piękniejsza jest tylko cisza i jego głos, kilku osobom w bufecie mordy się otworzyły.
W: Boże, co ja narobiłam.
A: Potem Falkowicz cię podniósł, wyjechałaś z jakimś tekstem do Niny, że na pewno ci zazdrości i Andrzej cię wyniósł. Potem natknęliście się na Przemka, ale jak to wyglądało, to nie wiem.
W: Miło raczej nie było?
A: Oj na pewno nie, bo Zapała wyglądał na porządnie wściekłego.
W: Dobra, idę go poszukać, może jakoś uda mi się złożyć te wszystkie wydarzenia w całość.
A: O to spotkanie radziłbym spytać Andrzeja, bo nie wiadomo co powiedziałaś Zapale.
W: Ok, chociaż boję się jego komentarzy, co do tego pocałunku. Cholera, ja nie wiedziałam co robię.
A: Bez przesady, was i tak ciągnie ku sobie.
W: Krajewski!
A: Już, już, spoko. W ogóle, to prawda, że Falkowicz siedzi na izbie?
W: Drugi raz w tym tygodniu, za Agatę.
A: Agatka się zaczyna kręcić w okół Andrzeja? Zazdrosna powinnaś być.
W: Kręcić? Ona z nim plotkowała na mój temat. Zaciągnął ją do gabinetu, a ta idiotka mu nagadała nie wiadomo co.
A: Żeś się wkopała. Idź się dowiedzieć, co nagadałaś Zapale.
W: No idę, idę. - Wiktoria niechętnie poszła na izbę. Weszła do gabinetu, gdy był w nim tylko profesor.
F: O, Wiktoria. Już dobrze się czujesz?
W: Ja nie wiem, co narobiłam, ale wiem, że nieświadomie, więc...
F: Pod wpływem środków psychoaktywnych jesteś milsza. Chociaż nie dla wszystkich.
W: Mów mi co ja do jasnej cholery nagadałam.
F: Począwszy od?
W: Od tego jak mnie wyniosłeś z bufetu. Co było wcześniej powiedział Adam.
F: Powiedział. A z jakimi szczegółami?
W: Zbyt dokładnymi. Ja nie wiedziałam co robię, więc jakbyś był łaskaw zostawić to bez komentarzy, byłabym wdzięczna.
F: Więc powiem ci tylko, że jesteś cudowna.
W: Co nagadałam Zapale?
F: Mówiłaś, że na pewno zazdrości, że nie może nosić swojej dziwki. Powiedziałaś, że jego nawet nieboszczka nie chce.
W: Coś jeszcze?
F: Powiedziałaś, że zostawił cię, gdy go najbardziej potrzebowałaś, a teraz ty zostawiasz jego.
W: Jedyna mądra rzecz, jaką powiedziałam.
F: Zostawił cię kidy go najbardziej potrzebowałaś, czyli?
W: Czyli, gdy moja córka umierała i mnie nienawidziła. Co było potem?
F: Tretter uparł się na pobranie ci krwi na badania.
W: Cholera jasna, ja nie mogę wylecieć z roboty.
F: Spokojnie. Masz to szczęście, że ja też jestem wyjątkowy, a pani Agata uczynna, chociaż to co za to usłyszała nie było raczej adekwatne do jej pomocy.
W: O czym ty mówisz?
F: Pani Agata pobrała mi krew zamiast tobie. Mamy takie same grupy.
W: Ty jesteś święty człowiek.
F: Nie obrażaj mnie.
W: Ale co ja nagadałam Agacie?
F: Padło trochę niemiłych słów.
W: Ale jakich słów?!
F: Mam to powtarzać?
W: No ale co ja jej nagadałam?!
F: Ogólnie to mówiłaś, że spała prawie z każdym mężczyzną w tym szpitalu.
W: O cholera.
F: Pani Agata wyszła z gabinetu, ale ty zaczęłaś płakać i chciałaś jej szukać. Udało mi się ją z powrotem ściągnąć, przeprosiłaś więc chyba jest dobrze.
W: Najważniejsze, że przeprosiłam. Nienawidzę tego robić.
F: Jesteśmy do siebie podobni.
W: Taa. Coś jeszcze?
F: Chciałaś, żebyśmy śpiewali i myślałaś, że dr. Woźnicka jest aniołem, a ja miałem zagrać marsz weselny.
W: Ok, tyle?
F: Chyba już tak.
W: To ja idę przepraszać Zapałę, a ty lepiej idź do gabinetu, bo Agatka siedzi tam przerażona.
F: Przerażona?
W: Boi się, że antyterroryści tam wpadną i będą chcieli przeszukać gabinet, a wtedy znajdą jakieś dokumenty z badań.
F: Antyterroryści w postaci pana Przemka?
W: To też.
W tym czasie.
P: Gdzie jest ta gnida?! - Przemek wpadł do gabinetu.
A: Nie wiem, tu go nie ma.
P: On wymyślił jakieś nowe badania! Podsłuchałem jak rozmawiał z Adamem. On chce znowu zabijać ludzi! Pomóż mi, tu muszą być jakieś dowody. - Zapała próbował zacząć grzebać w szafkach, a Agata go odciągała. Internistka zadzwoniła do Falkowicza.
F: Słucham, pani Agato.
A: Niech pan natychmiast przyjdzie do gabinetu! Zapała dostał szału!
F: Idę.
F: Zapała dorywa się do dokumentów.
W: Biedna Agata. - oboje szybko poszli do gabinetu.
A: Zostaw to! - Agata wyrywała mu teczki z dokumentami.
F: Dzień dobry panie Przemku.
P: Ty gnido! Znowu chcesz zabijać ludzi!
F: PROSZĘ Z TOND NATYCHMIAST WYJŚĆ!
P: JESTEŚ MORDERCĄ!
W: WON Z TOND! - Przemek podszedł do Wiktorii. Stali twarzą w twarz i patrzyli na siebie wściekle.
P: Zdradziłaś mnie!
W: Ja?! To ty mnie zdradziłeś z tą dziwką!
P: Nie masz prawa tak o niej mówić! - Zapała pchnął Wiktorię na drzwi.
F: Wiktoria! - Andrzej i Agata podbiegli do dziewczyny. Ona wstała, podeszła do Zapały, jedną ręką złapała go za dwa nadgarstki i przysunęła swoją twarz o kilka centymetrów od jego.
W: To TY jesteś mordercą. To TY zabiłeś naszą miłość. To TY zabiłeś naszą przyjaźń. I to TY próbowałeś teraz zabić mnie. - wysyczała przez zęby i walnęła Przemka w policzek.
P: To ON zabił Ludmiłę. ON JEST MORDERCĄ!
W: Nie waż się tak mówić! - Wiktoria kolanem walnęła Przemka w krocze i pchnęła go na ścianę. Zapała osuną się na podłogę. Falkowicz podszedł do niego i szarpną go za rękę.
F: Masz szczęście, że nie jestem mordercą, bo już dawno byś nie żył, za to co zrobiłeś Wiktorii! - otworzył drzwi - Niech ktoś się nim zajmie! - krzyknął wyrzucając Zapałę z gabinetu.
W: Ej, Agata, co jest?
A: To jest, że znowu zjadłaś jakieś cukierki od pacjenta.
W: O w cholerę. Co ja tu robię?
A: Wszystko ci powiemy, ale najpierw mów, co ty pamiętasz.
W: Mam perfumy za dwa tysiące?
A: Coś jeszcze ci świta?
W: Nagadałam coś Zapale. Falkowicz mnie niósł?
A: Dobrze, a wcześniej?
W: Nie wiem, a co było?
A: Też nie wiem. Wiem tylko, że najpierw odstawiałaś głupoty w bufecie i chyba Adam przy tym był, więc idź się dowiadywać wszystkiego po kolei.
W: Czyli najpierw mam iść do Krajewskiego, potem do Zapały, Falkowicza i ciebie?
A: No tak. Krajewski powinien być na ratunkowym.
W: Ok, to ja idę. A ty tak właściwie co tu robisz?
A: Pilnuję cię. Falkowicz mnie zastępuje na izbie.
W: Ok, ja idę na poszukiwania Krajewskiego.
A: A ja?
W: Masz klucze od gabinetu?
A: No nie.
W: To lepiej tu siedź, bo jak Zapała by się dorwał do czegoś, to po nas.
A: Ok, a co mam zrobić, jak tu wpadnie policja z nakazem przeszukania?
W: A skąd ja mam wiedzieć? Podaj wszystkim leki nasenne. Zresztą, małe szanse, że wpadną tu antyterroryści.
A: Ok, a jakby ktokolwiek tu przyszedł?
W: Agata, po co ty zadajesz takie głupie pytania?
A: Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi.
W: To mów, że Falkowicza nie ma.
A: A jakby ten ktoś zaczął grzebać w szafkach?
W: Litości Agata.
A: No ale co mam zrobić?
W: Umówmy się tak. Cokolwiek by się nie działo, nie pozwalasz nikomu tu grzebać i dzwonisz po Andrzeja i nie zadajesz już więcej głupich pytań. Ok?
A: Dobra, idź już,
Wiki znalazła Adama.
W: No cześć, ty podobno wiesz co odstawiłam w bufecie.
A: Wiem, ale ty wolałabyś nie wiedzieć.
W: Dobra, mów.
A: Wlazłaś na stół, krzyczałaś, że nikt więcej nie będzie okłamywał pacjentów, przyszedł Falkowicz, śpiewałaś coś, że chcesz damą być, czy coś takiego, Falkowicz podał ci rękę, zeszłaś ze stołu jak księżniczka, śpiewałaś coś, że chcesz uwodzić spojrzeniem, on ci powiedział, że uwodzisz, pocałowałaś go...
W: CO?!
A: Pocałowałaś Andrzeja.
W: Ale, że w usta?!
A: Nie, w nos. Oczywiście, że w usta. Kilku osobom w bufecie gały wyleciały, chciałaś z nim tańczyć, powiedział, żebyście poszli do gabinetu, bo tam będzie muzyka, a ty, że od muzyki piękniejsza jest tylko cisza i jego głos, kilku osobom w bufecie mordy się otworzyły.
W: Boże, co ja narobiłam.
A: Potem Falkowicz cię podniósł, wyjechałaś z jakimś tekstem do Niny, że na pewno ci zazdrości i Andrzej cię wyniósł. Potem natknęliście się na Przemka, ale jak to wyglądało, to nie wiem.
W: Miło raczej nie było?
A: Oj na pewno nie, bo Zapała wyglądał na porządnie wściekłego.
W: Dobra, idę go poszukać, może jakoś uda mi się złożyć te wszystkie wydarzenia w całość.
A: O to spotkanie radziłbym spytać Andrzeja, bo nie wiadomo co powiedziałaś Zapale.
W: Ok, chociaż boję się jego komentarzy, co do tego pocałunku. Cholera, ja nie wiedziałam co robię.
A: Bez przesady, was i tak ciągnie ku sobie.
W: Krajewski!
A: Już, już, spoko. W ogóle, to prawda, że Falkowicz siedzi na izbie?
W: Drugi raz w tym tygodniu, za Agatę.
A: Agatka się zaczyna kręcić w okół Andrzeja? Zazdrosna powinnaś być.
W: Kręcić? Ona z nim plotkowała na mój temat. Zaciągnął ją do gabinetu, a ta idiotka mu nagadała nie wiadomo co.
A: Żeś się wkopała. Idź się dowiedzieć, co nagadałaś Zapale.
W: No idę, idę. - Wiktoria niechętnie poszła na izbę. Weszła do gabinetu, gdy był w nim tylko profesor.
F: O, Wiktoria. Już dobrze się czujesz?
W: Ja nie wiem, co narobiłam, ale wiem, że nieświadomie, więc...
F: Pod wpływem środków psychoaktywnych jesteś milsza. Chociaż nie dla wszystkich.
W: Mów mi co ja do jasnej cholery nagadałam.
F: Począwszy od?
W: Od tego jak mnie wyniosłeś z bufetu. Co było wcześniej powiedział Adam.
F: Powiedział. A z jakimi szczegółami?
W: Zbyt dokładnymi. Ja nie wiedziałam co robię, więc jakbyś był łaskaw zostawić to bez komentarzy, byłabym wdzięczna.
F: Więc powiem ci tylko, że jesteś cudowna.
W: Co nagadałam Zapale?
F: Mówiłaś, że na pewno zazdrości, że nie może nosić swojej dziwki. Powiedziałaś, że jego nawet nieboszczka nie chce.
W: Coś jeszcze?
F: Powiedziałaś, że zostawił cię, gdy go najbardziej potrzebowałaś, a teraz ty zostawiasz jego.
W: Jedyna mądra rzecz, jaką powiedziałam.
F: Zostawił cię kidy go najbardziej potrzebowałaś, czyli?
W: Czyli, gdy moja córka umierała i mnie nienawidziła. Co było potem?
F: Tretter uparł się na pobranie ci krwi na badania.
W: Cholera jasna, ja nie mogę wylecieć z roboty.
F: Spokojnie. Masz to szczęście, że ja też jestem wyjątkowy, a pani Agata uczynna, chociaż to co za to usłyszała nie było raczej adekwatne do jej pomocy.
W: O czym ty mówisz?
F: Pani Agata pobrała mi krew zamiast tobie. Mamy takie same grupy.
W: Ty jesteś święty człowiek.
F: Nie obrażaj mnie.
W: Ale co ja nagadałam Agacie?
F: Padło trochę niemiłych słów.
W: Ale jakich słów?!
F: Mam to powtarzać?
W: No ale co ja jej nagadałam?!
F: Ogólnie to mówiłaś, że spała prawie z każdym mężczyzną w tym szpitalu.
W: O cholera.
F: Pani Agata wyszła z gabinetu, ale ty zaczęłaś płakać i chciałaś jej szukać. Udało mi się ją z powrotem ściągnąć, przeprosiłaś więc chyba jest dobrze.
W: Najważniejsze, że przeprosiłam. Nienawidzę tego robić.
F: Jesteśmy do siebie podobni.
W: Taa. Coś jeszcze?
F: Chciałaś, żebyśmy śpiewali i myślałaś, że dr. Woźnicka jest aniołem, a ja miałem zagrać marsz weselny.
W: Ok, tyle?
F: Chyba już tak.
W: To ja idę przepraszać Zapałę, a ty lepiej idź do gabinetu, bo Agatka siedzi tam przerażona.
F: Przerażona?
W: Boi się, że antyterroryści tam wpadną i będą chcieli przeszukać gabinet, a wtedy znajdą jakieś dokumenty z badań.
F: Antyterroryści w postaci pana Przemka?
W: To też.
W tym czasie.
P: Gdzie jest ta gnida?! - Przemek wpadł do gabinetu.
A: Nie wiem, tu go nie ma.
P: On wymyślił jakieś nowe badania! Podsłuchałem jak rozmawiał z Adamem. On chce znowu zabijać ludzi! Pomóż mi, tu muszą być jakieś dowody. - Zapała próbował zacząć grzebać w szafkach, a Agata go odciągała. Internistka zadzwoniła do Falkowicza.
F: Słucham, pani Agato.
A: Niech pan natychmiast przyjdzie do gabinetu! Zapała dostał szału!
F: Idę.
F: Zapała dorywa się do dokumentów.
W: Biedna Agata. - oboje szybko poszli do gabinetu.
A: Zostaw to! - Agata wyrywała mu teczki z dokumentami.
F: Dzień dobry panie Przemku.
P: Ty gnido! Znowu chcesz zabijać ludzi!
F: PROSZĘ Z TOND NATYCHMIAST WYJŚĆ!
P: JESTEŚ MORDERCĄ!
W: WON Z TOND! - Przemek podszedł do Wiktorii. Stali twarzą w twarz i patrzyli na siebie wściekle.
P: Zdradziłaś mnie!
W: Ja?! To ty mnie zdradziłeś z tą dziwką!
P: Nie masz prawa tak o niej mówić! - Zapała pchnął Wiktorię na drzwi.
F: Wiktoria! - Andrzej i Agata podbiegli do dziewczyny. Ona wstała, podeszła do Zapały, jedną ręką złapała go za dwa nadgarstki i przysunęła swoją twarz o kilka centymetrów od jego.
W: To TY jesteś mordercą. To TY zabiłeś naszą miłość. To TY zabiłeś naszą przyjaźń. I to TY próbowałeś teraz zabić mnie. - wysyczała przez zęby i walnęła Przemka w policzek.
P: To ON zabił Ludmiłę. ON JEST MORDERCĄ!
W: Nie waż się tak mówić! - Wiktoria kolanem walnęła Przemka w krocze i pchnęła go na ścianę. Zapała osuną się na podłogę. Falkowicz podszedł do niego i szarpną go za rękę.
F: Masz szczęście, że nie jestem mordercą, bo już dawno byś nie żył, za to co zrobiłeś Wiktorii! - otworzył drzwi - Niech ktoś się nim zajmie! - krzyknął wyrzucając Zapałę z gabinetu.
środa, 12 lutego 2014
niedziela, 9 lutego 2014
CZĘŚĆ 23 Znowu jadłaś cukierki od pacjenta.
ZAPRASZAM WSZYSTKICH DO CZYTANIA GENIALNYCH OPOWIADAŃ MADZI:
FaWi - LOVE STORY
Następnego dnia.
W: Koniec z oszukiwaniem pacjentów! Nie bójmy się mówić o śmierci! - przechodził obok bufetu gdy usłyszał krzyki Wiktorii. Wszedł i zobaczył Consalidę na stole, kilku lekarzy i stojącego obok dyrektora proszącego, żeby zeszła.
T: Pani doktor, proszę zejść ze stołu.
W: Andrzej! - krzyknęła na jego widok i kilka par oczu zwróciło się w jego stronę. - Nikt więcej nie będzie oszukiwać pacjentów, prawda.
F: Tak, tak. Możesz zejść ze stołu?
W: Chcę damą być i chcę być natchnieniem. Diwą kobiecych zachwytów i wad. Dla jednych muzą, a dla innych snem. Chcę stworzyć na nową swój świat. - zaśpiewała kawałek piosenki.
F: Chodź damo. - podał jej rękę, a ona zeszła ze stołu niczym księżniczka.
W: Chcę być kobietą, uwodzić spojrzeniem. Nie chcę być planem i grą. - znowu zaśpiewała.
F: Uwierz, uwodzisz spojrzeniem.
W: Naprawdę?
F: Naprawdę. - Wiki szybko namiętnie pocałowała Falkowicza na co wszyscy obecni w bufecie otworzyli szerzej oczy ze zdziwienia.
F: Dlaczego ty taka nie możesz być zawsze?
W: Bo nie chcę.
F: Zajmę się panią doktór. Chodź do gabinetu. Musisz się położyć.
W: Nie chcę leżeć. Chcę tańczyć. - złapała go za rękę i obróciła się kilka razy. - Zatańczysz ze mną?
F: W gabinecie będzie muzyka. Chodź.
W: Od muzyki piękniejsza jest tylko cisza i twój głos. - Na te słowa kilka osób obecnych w bufecie otworzyło budzie ze zdziwienia.
F: Wiem, że tego nie lubisz, ale nie pozostawiasz mi wyboru. - powiedział podnosząc Wiki.
W: Ale super! Zazdrościsz, blond dziuniu? - spojrzała na Ninę.
N: Tak, bardzo.
F: My może pójdziemy. - wyniósł Wiki z bufetu.
P: Co ty jej robisz?! - spotkali Przemka.
F: Ratuję przed większym ośmieszeniem się.
P: Ale co...
W: Zamknij się głupia pało. Zazdrościsz, że ty tak nie możesz nosić tej swojej dziwki. Ciebie nawet nieboszczka nie chce. - powiedziała rozbawionym głosem.
P: Co ty jej zrobiłeś?! - warkną Przemek
W: Zrobiłeś mi coś tylko ty.
P: Słucham?!
W: Zostawiłeś mnie, gdy cię najbardziej potrzebowałam. Teraz ja zostawiam ciebie. - Pomachała Przemkowi ręką. - Idziemy, Andrzej?
F: Dobrze.
Falkowicz zaniósł Wiktorię do gabinetu i położył na kanapie.
F: Znowu jadłaś cukierki od pacjenta.
W: Bo one była taaakieee pyyyszneee.
F: Dużo tego zjadłaś?
W: Dał mi całą torebkę. - Wiki wyjęła foliową siatkę, gdzie było jeszcze trochę cukierków.
F: Daj to. - zabrał jej cukierki.
W: Ej! To moje! Oddawaj!
F: Raczej nie.
- Profesorze, dyrektor prosił, żebym pobrała krew doktor Consalidzie na badania. - powiedziała wchodząca do gabinetu pielęgniarka.
F: Proszę mi to dać. - zabrał jej metalową tacę.
- Ale dyrektor powiedział, żeby pobrać krew na badania doktor Consalidzie.
F: Czy wątpi pani w to, że ja także umiem pobrać krew? - zmieszana pielęgniarka nic nie odpowiedziała. - Więc proszę z tond wyjść.
- Oczywiście. Do widzenia.
F: Wiktoria, masz telefon?
W: A co? Wielki pan profesor zapomniał naładować komórkę?
F: Daj.
W: Masz. - dała mu telefon. - Ale nie gadaj długo.
F: Tak, tak.
A: Cześć Wiki. Falkowicz znowu ci coś zrobił, czy masz ciekawe propozycje od niego? - zaczęła internistka nie wiedząc, że wcale nie rozmawia z przyjaciółką.
F: Dzień dobry, pani doktor. Nic nie zrobiłem Wiktorii.
A: Aaaa, to pan. - powiedziała zmieszana.
F: Tak.
A: A to nie jest telefon Wiki?
F: Co to za różnica. Jest pani teraz w szpitalu?
A: No tak, siedzę w lekarskim.
F: Czyli pani nie wie o przedstawieniu, jakie odstawiła Wiktoria.
A: Co? Co ona zrobiła?
F: Proszę przyjść do mojego gabinetu.
A: No dobrze. Już idę.
Po chwili Agata przyszła do gabinetu.
A: Co ona zrobiła?
F: Wszystko zaraz, teraz nich mi pani pobierze krew.
A: Co?
F: Dyrektor uparł się, żeby zrobić badania Wiktorii, a domyślam się, że ma substancje psychoaktywne we krwi. Znowu jadła cukierki od pacjenta.
A: Nie uda się. Ma najrzadszą grupę krwi na świecie i to jest zapisane w jej karcie.
F: Jaką?
A: B-
F: To ma szczęście. Niech mi pani pobierze tą krew.
A: Przecież to jest najrzadsza grupa krwi na świecie.
F: Oboje jesteśmy wyjątkowi. No, już. - powiedział zdejmując marynarkę i podwijając rękaw koszuli.
A: Nie mam w tym wprawy. Może trochę zaboleć. - powiedziała pobierając krew.
W: Większą masz w innych rzeczach z facetami.
A: Weź się zamknij.
W: A niby czemu? Prawda w niebieskie oczka aniołka kole?
A: Siedź cicho.
W: Oczka aniołka, a charakterek diabełka. Z iloma facetami w tym szpitalu spałaś? Powiedz mi lepiej z kim nie spałaś. Będzie prościej.
F: Czy ty nie przesadzasz?
W: Się lepszy znalazł. Wszystko by chciał seksem załatwić.
Agata i Falkowicz popatrzyli na siebie, potem na roześmianą Wiktorię.
F: Ona nie ma pojęcia, co mówi.
A: Wiem, ale i tak mam ochotę ją zabić.
F: Pani była łatwiejszym dzieckiem do opieki.
A: Dziękuję.
W: Dzieci nie pieprzą się codziennie z inną osobą.
A: Wiktoria.
W: Umiesz tylko pieprzyć ludziom szczęście. Spieprzyłaś już małżeństwo Latoszków, Rogalskich, moje szczęście dwa razy. Ciekawe za kogo się teraz weźmiesz. - z oczu internistki poleciało kilka łez.
F: Niech pani nie płacze. Ona nie wie co mówi.
A: Ale ona mówi prawdę. Ja tylko niszczę ludziom szczęście.
W: Widzę, że teraz chcesz mi spieprzyć coś, czego jeszcze nie ma. Prawdziwa przyjaciółka z ciebie.
A: Przepraszam. - Agata wybiegła z gabinetu.
F: I widzisz, co narobiłaś.
W: Ona mnie znienawidzi. - Wiki się rozpłakała.
F: Czy ty w ciąży jesteś, że ci się tak często zmienia nastrój?
W: Chyba nie. Muszę iść do Agatki. - dziewczyna próbowała wstać, ale zatrzymał ją Falkowicz. - Muszę iść do Agatki.
F: Już, już, siedź. - Andrzej wziął telefon.
A: Czego. - spytała nie patrząc na wyświetlacz.
F: Ja wiem, że to nie najlepszy moment, ale Wiktoria płacze i chce iść pani szukać. Mogłaby pani przyjść?
A: Ale co jej odwaliło?
F: Nie wiem co jest w tych cukierkach, ale trzeba to zbadać. Mogłaby pani przyjść? Wiktoria! Siedź rzesz w miejscu! - złapał za rękę dziewczynę która znowu chciała wyjść z gabinetu.
A: Dobrze.
Po chwili do gabinetu weszła Agata z lekko rozmazanym makijażem.
W: Agatka! - Wiktoria rzuciła się na przyjaciółkę.
A: No chodź ty wredny rudzielcu.
W: Przepraszam. Poprawię ci oczka.
A: Lepiej nie. Kładź się.
W: Ale...
A: Kładź się, powiedziałam. - Agata wskazała ręką na kanapę.
W: Zmarznę. - powiedziała wykonując rozkaz internistki.
A: Ma pan jakiś koc?
F: Nie.
W: Widzisz, czyli nie mogę...
F: Możesz. - Falkowicz zdjął marynarkę i przykrył nią Wiktorię. - Teraz dobrze?
W: Yhm. Masz fajne perfumy.
F: Yhm.
W: Ile to kosztuje?
F: Nieważne.
W: Ile?
F: Nieważne.
W: Powiedz.
F: Co to za różnica?
W: Powiedz!
F: Wiktoria...
W: Powiedz!
F: 8000. - Agata zakrztusiła się własną śliną na te słowa. - Wszystko dobrze, pani Agato?
A: 8000?!
F: Mówiłem nieważne.
A: A człowiek się zastanawia czy kupić buty za 300 zł.
W: A tam. Ja mam perfumy za 200 tysięcy.
A: Wiki, ty masz perfumy za 200 złotych, nie 200 tysięcy.
W: A ty niby z kont możesz wiedzieć?
A: Bo je od ciebie pożyczam. Śpij już.
W: Zaśpiewasz mi kołysankę? - spytała Agaty. Internistka spojrzała na Falkowicza.
F: Niech pani tak na mnie nie patrzy. Ja kojarzę tylko ,,Lulaj że Jezuniu"
A: Wiki, ja nie umiem śpiewać.
W: Przecież jesteś aniołkiem. Każdy anioł umie śpiewać. A ty zagrasz marsz weselny.
A: Niestety Wiki, ja też znam tylko ,,Lulaj że Jezuniu" Ty jesteś w tym szpitalu od śpiewania.
F: A głos masz naprawdę piękny.
A: No śpij już. - Agata usiadła obok przyjaciółki i pogładziła ją po rudych włosach.
A: Ja się nią zajmę. A pan zastąpi mnie na izbie.
F: Kolejna. - powiedział wychodząc z gabinetu.
A: Dziękuję!
To chyba ostatnia tak nierealna, jak to określa Majka G. , część.
FaWi - LOVE STORY
Następnego dnia.
W: Koniec z oszukiwaniem pacjentów! Nie bójmy się mówić o śmierci! - przechodził obok bufetu gdy usłyszał krzyki Wiktorii. Wszedł i zobaczył Consalidę na stole, kilku lekarzy i stojącego obok dyrektora proszącego, żeby zeszła.
T: Pani doktor, proszę zejść ze stołu.
W: Andrzej! - krzyknęła na jego widok i kilka par oczu zwróciło się w jego stronę. - Nikt więcej nie będzie oszukiwać pacjentów, prawda.
F: Tak, tak. Możesz zejść ze stołu?
W: Chcę damą być i chcę być natchnieniem. Diwą kobiecych zachwytów i wad. Dla jednych muzą, a dla innych snem. Chcę stworzyć na nową swój świat. - zaśpiewała kawałek piosenki.
F: Chodź damo. - podał jej rękę, a ona zeszła ze stołu niczym księżniczka.
W: Chcę być kobietą, uwodzić spojrzeniem. Nie chcę być planem i grą. - znowu zaśpiewała.
F: Uwierz, uwodzisz spojrzeniem.
W: Naprawdę?
F: Naprawdę. - Wiki szybko namiętnie pocałowała Falkowicza na co wszyscy obecni w bufecie otworzyli szerzej oczy ze zdziwienia.
F: Dlaczego ty taka nie możesz być zawsze?
W: Bo nie chcę.
F: Zajmę się panią doktór. Chodź do gabinetu. Musisz się położyć.
W: Nie chcę leżeć. Chcę tańczyć. - złapała go za rękę i obróciła się kilka razy. - Zatańczysz ze mną?
F: W gabinecie będzie muzyka. Chodź.
W: Od muzyki piękniejsza jest tylko cisza i twój głos. - Na te słowa kilka osób obecnych w bufecie otworzyło budzie ze zdziwienia.
F: Wiem, że tego nie lubisz, ale nie pozostawiasz mi wyboru. - powiedział podnosząc Wiki.
W: Ale super! Zazdrościsz, blond dziuniu? - spojrzała na Ninę.
N: Tak, bardzo.
F: My może pójdziemy. - wyniósł Wiki z bufetu.
P: Co ty jej robisz?! - spotkali Przemka.
F: Ratuję przed większym ośmieszeniem się.
P: Ale co...
W: Zamknij się głupia pało. Zazdrościsz, że ty tak nie możesz nosić tej swojej dziwki. Ciebie nawet nieboszczka nie chce. - powiedziała rozbawionym głosem.
P: Co ty jej zrobiłeś?! - warkną Przemek
W: Zrobiłeś mi coś tylko ty.
P: Słucham?!
W: Zostawiłeś mnie, gdy cię najbardziej potrzebowałam. Teraz ja zostawiam ciebie. - Pomachała Przemkowi ręką. - Idziemy, Andrzej?
F: Dobrze.
Falkowicz zaniósł Wiktorię do gabinetu i położył na kanapie.
F: Znowu jadłaś cukierki od pacjenta.
W: Bo one była taaakieee pyyyszneee.
F: Dużo tego zjadłaś?
W: Dał mi całą torebkę. - Wiki wyjęła foliową siatkę, gdzie było jeszcze trochę cukierków.
F: Daj to. - zabrał jej cukierki.
W: Ej! To moje! Oddawaj!
F: Raczej nie.
- Profesorze, dyrektor prosił, żebym pobrała krew doktor Consalidzie na badania. - powiedziała wchodząca do gabinetu pielęgniarka.
F: Proszę mi to dać. - zabrał jej metalową tacę.
- Ale dyrektor powiedział, żeby pobrać krew na badania doktor Consalidzie.
F: Czy wątpi pani w to, że ja także umiem pobrać krew? - zmieszana pielęgniarka nic nie odpowiedziała. - Więc proszę z tond wyjść.
- Oczywiście. Do widzenia.
F: Wiktoria, masz telefon?
W: A co? Wielki pan profesor zapomniał naładować komórkę?
F: Daj.
W: Masz. - dała mu telefon. - Ale nie gadaj długo.
F: Tak, tak.
A: Cześć Wiki. Falkowicz znowu ci coś zrobił, czy masz ciekawe propozycje od niego? - zaczęła internistka nie wiedząc, że wcale nie rozmawia z przyjaciółką.
F: Dzień dobry, pani doktor. Nic nie zrobiłem Wiktorii.
A: Aaaa, to pan. - powiedziała zmieszana.
F: Tak.
A: A to nie jest telefon Wiki?
F: Co to za różnica. Jest pani teraz w szpitalu?
A: No tak, siedzę w lekarskim.
F: Czyli pani nie wie o przedstawieniu, jakie odstawiła Wiktoria.
A: Co? Co ona zrobiła?
F: Proszę przyjść do mojego gabinetu.
A: No dobrze. Już idę.
Po chwili Agata przyszła do gabinetu.
A: Co ona zrobiła?
F: Wszystko zaraz, teraz nich mi pani pobierze krew.
A: Co?
F: Dyrektor uparł się, żeby zrobić badania Wiktorii, a domyślam się, że ma substancje psychoaktywne we krwi. Znowu jadła cukierki od pacjenta.
A: Nie uda się. Ma najrzadszą grupę krwi na świecie i to jest zapisane w jej karcie.
F: Jaką?
A: B-
F: To ma szczęście. Niech mi pani pobierze tą krew.
A: Przecież to jest najrzadsza grupa krwi na świecie.
F: Oboje jesteśmy wyjątkowi. No, już. - powiedział zdejmując marynarkę i podwijając rękaw koszuli.
A: Nie mam w tym wprawy. Może trochę zaboleć. - powiedziała pobierając krew.
W: Większą masz w innych rzeczach z facetami.
A: Weź się zamknij.
W: A niby czemu? Prawda w niebieskie oczka aniołka kole?
A: Siedź cicho.
W: Oczka aniołka, a charakterek diabełka. Z iloma facetami w tym szpitalu spałaś? Powiedz mi lepiej z kim nie spałaś. Będzie prościej.
F: Czy ty nie przesadzasz?
W: Się lepszy znalazł. Wszystko by chciał seksem załatwić.
Agata i Falkowicz popatrzyli na siebie, potem na roześmianą Wiktorię.
F: Ona nie ma pojęcia, co mówi.
A: Wiem, ale i tak mam ochotę ją zabić.
F: Pani była łatwiejszym dzieckiem do opieki.
A: Dziękuję.
W: Dzieci nie pieprzą się codziennie z inną osobą.
A: Wiktoria.
W: Umiesz tylko pieprzyć ludziom szczęście. Spieprzyłaś już małżeństwo Latoszków, Rogalskich, moje szczęście dwa razy. Ciekawe za kogo się teraz weźmiesz. - z oczu internistki poleciało kilka łez.
F: Niech pani nie płacze. Ona nie wie co mówi.
A: Ale ona mówi prawdę. Ja tylko niszczę ludziom szczęście.
W: Widzę, że teraz chcesz mi spieprzyć coś, czego jeszcze nie ma. Prawdziwa przyjaciółka z ciebie.
A: Przepraszam. - Agata wybiegła z gabinetu.
F: I widzisz, co narobiłaś.
W: Ona mnie znienawidzi. - Wiki się rozpłakała.
F: Czy ty w ciąży jesteś, że ci się tak często zmienia nastrój?
W: Chyba nie. Muszę iść do Agatki. - dziewczyna próbowała wstać, ale zatrzymał ją Falkowicz. - Muszę iść do Agatki.
F: Już, już, siedź. - Andrzej wziął telefon.
A: Czego. - spytała nie patrząc na wyświetlacz.
F: Ja wiem, że to nie najlepszy moment, ale Wiktoria płacze i chce iść pani szukać. Mogłaby pani przyjść?
A: Ale co jej odwaliło?
F: Nie wiem co jest w tych cukierkach, ale trzeba to zbadać. Mogłaby pani przyjść? Wiktoria! Siedź rzesz w miejscu! - złapał za rękę dziewczynę która znowu chciała wyjść z gabinetu.
A: Dobrze.
Po chwili do gabinetu weszła Agata z lekko rozmazanym makijażem.
W: Agatka! - Wiktoria rzuciła się na przyjaciółkę.
A: No chodź ty wredny rudzielcu.
W: Przepraszam. Poprawię ci oczka.
A: Lepiej nie. Kładź się.
W: Ale...
A: Kładź się, powiedziałam. - Agata wskazała ręką na kanapę.
W: Zmarznę. - powiedziała wykonując rozkaz internistki.
A: Ma pan jakiś koc?
F: Nie.
W: Widzisz, czyli nie mogę...
F: Możesz. - Falkowicz zdjął marynarkę i przykrył nią Wiktorię. - Teraz dobrze?
W: Yhm. Masz fajne perfumy.
F: Yhm.
W: Ile to kosztuje?
F: Nieważne.
W: Ile?
F: Nieważne.
W: Powiedz.
F: Co to za różnica?
W: Powiedz!
F: Wiktoria...
W: Powiedz!
F: 8000. - Agata zakrztusiła się własną śliną na te słowa. - Wszystko dobrze, pani Agato?
A: 8000?!
F: Mówiłem nieważne.
A: A człowiek się zastanawia czy kupić buty za 300 zł.
W: A tam. Ja mam perfumy za 200 tysięcy.
A: Wiki, ty masz perfumy za 200 złotych, nie 200 tysięcy.
W: A ty niby z kont możesz wiedzieć?
A: Bo je od ciebie pożyczam. Śpij już.
W: Zaśpiewasz mi kołysankę? - spytała Agaty. Internistka spojrzała na Falkowicza.
F: Niech pani tak na mnie nie patrzy. Ja kojarzę tylko ,,Lulaj że Jezuniu"
A: Wiki, ja nie umiem śpiewać.
W: Przecież jesteś aniołkiem. Każdy anioł umie śpiewać. A ty zagrasz marsz weselny.
A: Niestety Wiki, ja też znam tylko ,,Lulaj że Jezuniu" Ty jesteś w tym szpitalu od śpiewania.
F: A głos masz naprawdę piękny.
A: No śpij już. - Agata usiadła obok przyjaciółki i pogładziła ją po rudych włosach.
A: Ja się nią zajmę. A pan zastąpi mnie na izbie.
F: Kolejna. - powiedział wychodząc z gabinetu.
A: Dziękuję!
To chyba ostatnia tak nierealna, jak to określa Majka G. , część.
piątek, 7 lutego 2014
CZĘŚĆ 22 Nadzieja matką głupich.
Wiki i Falkowicz poszli do lekarskiego.
F: Czyj to telefon? - spytał słysząc dziwaczny dzwonek.
W: Agaty.
W: Cześć. Nie możesz się z nią dzisiaj spotkać? ... To dobrze, jest w szpitalu, skręcenie kostki, nic więcej ... Ok, powiem jej, że jutro przyjdziesz.
W: Mareczek.
F: Yhm. Uzupełniamy papiery?
W: A co mamy robić. Wydrukuję tylko jakieś romansidło dla Agaty. - Wiki włączyła drukowanie jakiejś książki.
F: Romansidło?
W: Niestety. Ona to czyta. Ale jeszcze gorzej jest z telewizorem. Jak jest włączony, to ja nie wchodzę do salonu.
F: Aż tak źle?
W: Źle? Tam lecą na zmianę Teletubisie Zapały, romansidła Agaty i pornosy twojego braciszka. On ma spaczoną psychikę.
F: A jakich filmów się spodziewać po Adamie? Czekaj, doktor Zapała ogląda Teletubisie?
W: Ja tam wariuję. Dobra, masz połowę papierów. - podała mu stertę dokumentów. - Powiedz mi, jaki jest sens pisania tego samego najpierw ręcznie, potem w komputerze?
F: Żaden.
W: Dobra, ja zaczynam od tych w komputerze.
F: Czyli ja od ręcznych.
A: Wiki, masz pożyczyć jakąś książkę? - spytała podchodząc do koleżanki. Wiktoria podała jej swoje książki. - Ja się załamię. Chirurgia, albo chirurgia. A pan coś ma? - Andrzej podał jej swoje książki. - To jest chore.
W: Nie bój się. Właśnie skończyłam drukować ci romansidło. - podała Woźnickiej stertę papierów.
A: Z happy endem?
W: Tak jak lubisz.
A: Dzięki. Nie było tu Marka?
W: Dzwonił. Dziś coś mu wypadło. Zajrzy do ciebie jutro.
A: Ok. A masz pożyczyć jakieś buty, bo ja na bosaka przyszłam. - Wiktoria zaczęła się śmiać spoglądając na nogi Agaty. - No co?
W: Panie profesorze, mogę dzisiaj chodzić w czarnych szpilkach po szpitalu, bo dawanie ich Agacie teraz, to nie najlepszy pomysł.
F: Yhm.
W: Słuchasz mnie?
F: Yhm.
W: Jestem chora.
F: Yhm.
W: Potrzebuję przeszczepu nerki.
F: Yhm.
W: Oddasz mi swoją nerkę?
F: Yhm. Zaraz, co?!
A: Właśnie zgodził się pan oddać Wiktorii nerkę.
W: Znalazłeś jakiś ciekawy artykuł?
F: Tak, chirurdzy...
A: To ja spadam na hasło chirurdzy.
W: Głupia.
A: A ty mądra?
W: Czekaj, buty.
A: A, ok.
W: To moment, założę swoje, a tobie oddam te. - Wiki poszła do przebieralni i po chwili wyszła z swoimi płaskimi, białymi butami w ręce.
W: Masz. Zakładaj.
A: Dzięki.
W: Przez ciebie będę w szpilkach chodzić kilka godzin. No właśnie, profesorze, te buty, to już chyba w ogóle nie pasują?
F: Nie znam się na damskiej modzie.
W: Tak? A z tego co pamiętam usłyszałam od ciebie kiedyś uwagę: Złe buty, nie pasują.
F: Wtedy były inne trendy. - Agata zaczęła się śmiać na te słowa.
W: Czyli teraz przestałeś śledzić newsy? A ja liczyłam, że mi doradzisz.
F: Doradzić ci mogę w innej części garderoby. Mam nadzieję, że wstrzeliłbym się w najnowszą modę.
W: Nadzieja matką głupich.
F: Pani doktor, czy pani mi coś sugeruję?
W: Jakże bym śmiała. - Andrzej wstał z kanapy i stanął przy Wiktorii. Spojrzał jej w oczy, ale wyjątkowo to on musiał podnieść do tego wzrok.
W: Już lubię te buty.
F: Czy widzisz w tym coś śmiesznego?
W: Nie. Po prostu widzę, że od teraz zacznę chodzić w szpilkach po szpitalu.
F: To ja chyba też będę musiał. - powiedział poważnym głosem, na co Agata wybuchła jeszcze większym śmiechem. - Pani doktor, czy panią coś rozśmieszyło?
A: Nie, wcale.
F: Wiktoria, pożyczysz mi jakieś szpilki? - Agata nie mogła już opanować śmiechu i trzymała się za brzuch. - Czy my przedstawiamy jakąś komedię?
A: No raczej.
W: Widzisz, może powinniśmy zostać aktorami? Ty kwalifikacje masz. Umiesz przyjmować 500 różnych masek.
F: Jak sama dostrzegłaś, moje umiejętności szybko słabną.
W: Słucham?
F: Rano mówiłaś o 600 maskach. W tym tempie za dwa dni ich nie będzie.
W: I jaka to by była tragedia.
F: One znikają wszystkie w ciągu sekundy, gdy na ciebie spojrzę.
W: Oj chyba jednak nie.
F: A dlaczego w to wątpisz?
W: A dlaczego miałabym w to uwierzyć?
A: Mi już starczy patrzenia na to. Do widzenia. A ty może do mnie zajrzysz potem?
W: W tych butach mi się nie chce nigdzie chodzić bez sensu. To są moje najbardziej niewygodne i najwyższe szpilki.
A: Dasz radę.
W: Taa.
Dwie godziny później.
W: To co, operujemy go?
F: Tak, za kwadrans na bloku.
W: Ok.
Półtorej godziny później.
F: Co robisz? - spytał widząc jak dziewczyna zrzuca z nóg swoje buty.
W: Od godziny już operujemy. Dłużej w tych butach nie wystoję.
F: Kontynuujmy.
W: Yhm.
Godzinę później weszli do myjni.
F: Zostawiłaś buty na sali operacyjnej.
W: Trudno, jak będą sprzątać, to i tak mi je przyniosą do lekarskiego, a teraz nie przejdę w nich ani kroku, już nie mówiąc o wejściu na drugie piętro i przejściu przez pół szpitala. - Wiktoria skierowała się do wyjścia z myjni.
F: Czyli cię zaniosę.
W: Że co?!
F: Nie będziesz chodziła po podłodze. Tu jest brudno.
W: Nie! Nie waż się...! - Nie zdążyła nawet dokończyć, gdy już była trzymana przez Falkowicza.
W: Puszczaj mnie! Co ty się uparłeś na noszenie mnie?! Co drugi dzień mnie gdzieś niesiesz!
F: Bez przesady.
Szedł korytarzem niosąc Wiki gdy zobaczyli wychodzącego zza zakrętu Trettera.
T: Witam państwa.
F: Dzień dobry.
W: Dzień dobry.
T: Niech mi pan do cholery jasnej wyjaśni dlaczego niesie doktor Consalidę?!
F: Doktor Consalida nie ma butów.
T: Słucham?!
F: Ależ spokojniej, dyrektorze.
T: O co tu chodzi?!
W: Agata skręciła kostkę i złamała obcas w butach, więc dostała moje.
T: I dlatego pani nie ma butów? - spytał z niedowierzaniem.
W: Miałam szpilki. Pozbyłam się ich po godzinie operacji, bo nie mogłam już stać.
T: A teraz dlaczego to wszystko?
W: Buty zostały na sali operacyjnej. Profesor Falkowicz postanowił mi pomóc. BARDZO nalegał.
F: A teraz jeżeli pan pozwoli, to pójdziemy do pokoju lekarskiego. To była ciężka operacja.
T: Wyjaśnimy sobie jeszcze to wszystko. - Tretter odszedł przed siebie.
W: Widzisz co żeś narobił?! Ty zawsze umiesz mnie w coś wkopać!
F: On jeszcze nie wie, że uśpiłaś panią Agatę i że dostała 250 procent dawki leków.
W: Zabije nas.
F: Wymyślimy coś. Jak zawsze.
F: Taa. A teraz możemy już iść do lekarskiego?
F: Oczywiście. - Andrzej zaniósł Wiki do pokoju i posadził na kanapie.
F: Odpocznij.
W: Muszę zrobić papiery.
A: Ej, co wy zrobiliście? Widziałam wściekłego Trettera. Pytał mnie czy to prawda, że mam twoje buty.
W: Co mu powiedziałaś?
A: No, że tak i spytałam czy coś się stało, a on powiedział, że od kiedy profesor Falkowicz tu jest cały czas się coś dzieje. Co zrobiliście? Wiki?
F: Spotkaliśmy naszego cudownego dyrektora.
A: Myślałam, że pana widok denerwuje tylko Zapałę i Rudnicką.
W: Agata! Widział jak Andrzej mnie...
A: Całował?
W: Won z tond Woźnicka!
A: No ale co?
W: Niósł, Agata, niósł.
A: Dobra, szkoda...
F: Tu się z panią zgadzam...
W: Wynocha Woźnicka!
A: Też jestem lekarzem. Nie wyrzucisz mnie z tond. - Agata pokazała język Wiktorii.
W: Jak z dzieckiem.
A: Się odezwała. Poważna i statyczna pani doktór.
W: A ty niby jaka?
A: Na pewno mądrzejsza niż ty.
W: Tak, dzięki tobie mam kłopoty, a raczej mamy.
A: Sory, ale nie ja cię niosłam i nie ja próbowałam się uśpić i nie ja podałam sobie 250 procent dawki przeciwbólowych.
W: Tretter i tak nic nie wie o uśpieniu i lekach. On nas zabije. Ja nie mogę wylecieć z roboty.
F: Dlaczego?
W: A mówią, że nie ma głupich pytań.
F: A dlaczego? Kształcisz się tu, powiększasz swoje umiejętności? Jakby cię wyrzucił to nawet lepiej.
W: Słucham?!
F: Praca się dla lekarza zawsze znajdzie, a ja mam dla ciebie wyjątkowo dobrą i miłą pracę.
W: Już ci mówiłam, że do tego się nie poniżę.
F: Czy to nie jest jakaś choroba, jeżeli komuś wszystko kojarzy się tylko z jednym?
W: To niby jaką genialną pracę masz dla mnie?
F: Na przykład operowanie w mojej klinice. Ale prawdziwe operowanie.
W: Aha, czyli mam rozumieć, że prawdziwe operowanie to jest otworzenie i zamknięcie pacjenta, a nie prawdziwe to jest wykonanie zabiegu?
F: Jeszcze mi nie możesz odpuścić? Prawdziwe operowanie oznacza, że nie masz nudnych operacji i że nie piszesz dwa razy tego samego w dokumentacji.
W: Masz swoje normy, odchodzące od krajowych? Przecież prawnie trzeba mieć to samo na papierze i w komputerze.
F: Ale prawo nie uwzględnia tego, że lekarz musi to wszystko pisać. Prawnie dokumenty mają stanowić opinie lekarzy z odpowiednią specjalizacją. To, że sekretarki wypełniają dane osobowe pacjenta i przepisują te opinie lekarza z jednej wersji do drugiej nie robi różnicy. Jakbyś miała ochotę zmienić pracę, to z chęcią przyjmę tak wybitnego chirurga.
W: Tak, a mnie zastanawia tylko dlaczego wielki profesor Falkowicz zamiast pracować w wspaniałych standardach hańbi się robiąc nic nieznaczące operacje i pracując na izbie w podwarszawskim szpitalu w miejscowości o której istnieniu prawie nikt nie ma pojęcia. Ciekawe, prawda?
F: Polubiłem ten szpital. Mam tu wielu przyjaciół. Tęskniłbym za Niną, ordynatorem Samborem już nie mówiąc o tym jak smutno by mi było bez dr. Zapały. No i oczywiście brakowałoby mi pani Marii.
W: No jakby tak dokładniej przekalkulować to nie toleruje cię już tylko pół szpitala.
F: Widzisz. Statystyki mi spadają.
W: I nawet raz dostałeś kawę w bufecie.
F: Do czego to doszło. Niedługo może jeszcze zagram z dr. Zapała w skłosza?
W: I pójdziesz z Niną na ciacho.
F: Zazdrosna?
W: Raczej nie mam czego zazdrościć.
F: A czego byś zazdrościła?
W: Ninie? Jej tylko mogłabym pogratulować, jakby wreszcie dobrze przeprowadziła operację żylaków.
F: Każdy powiększa swoje kwalifikacje zgodnie ze swoimi możliwościami. Ważne, że dr.Rudnicka się rozwija. Powoli, ale wspina się na szczyt. Najpierw udało jej się zmienić zawód na, jakby to określić, mniej uwłaczający, chociaż w jej wykonaniu, nawet ten zawód poniża. Potem pierwszy wycięty kaszak. Na pewno bardzo cieszyła się z tego sukcesu. A teraz walczy o udaną operację żylaków.
W: Tępo tego rozwoju jest zadziwiające.
F: Na wszystko przyjdzie czas.
A: Wy też się wolno rozwijacie.
W: Won, Agata!
A: No co. Prawda w zielone oczka kole.
W: Ty się już lepiej zajmij sobą, Mareczkiem i całą resztą facetów z którymi się przespałaś.
A: No bardzo śmieszne.
W: To nie miało być śmieszne.
A: Wredna małpa.
W: Już, Agatka, ja już taka jestem, lubię być wredna. A bądź co bądź, to jednak trochę ich było.
A: Się odezwała, kto w składzikach z... - Wiki zasłoniła koleżance usta ręką.
W: Ile razy powtarzałam. Zastanów się co mówisz i przy kim.
F: Ale to jest bardzo ciekawe.
W: No bardzo. Chodź Woźnicka. - Wiki pociągnęła internistkę za rękę.
A: Ale gdzie?
W: Do składzika.
A: Sory, ale nie jesteś w moim typie.
W: Na szczęście moja pięść pasuje do ciebie idealnie.
A: Wiki, ty się robisz ostatnio coraz bardziej agresywna. Masz za dużo energii. Musisz coś z tym zrobić.
F: Ja z chęcią pomogę.
W: Wiecie co, róbcie sobie co chcecie, ale beze mnie. - Wiktoria wyszła z lekarskiego.
A: I się obraziła. Wiki, no! - Agata wyszła z pokoju i zobaczyła stojącą kilka metrów dalej śmiejącą się przyjaciółkę. - A ciebie co tak rozśmieszyło?
W: Ty.
A: Co?
W: No sory, ale innego sposobu nie było, żeby wyciągnąć cię z tego pokoju, zanim mu cały mój życiorys sprzedasz.
A: Nie bój się. Wiem, że następnego dnia szpital huczałby od informacji o mnie.
W: No właśnie.
A: To co robimy?
W: A to jest piękne pytanie, bo ty nie masz co robić, prawda?
A: No tak.
W: To przepiszesz mi dokumentację z kompa do papierowej. - Wiktoria wciągnęła Agatę do lekarskiego.
A: Są tylko dwa biurka, Wikuniu moja kochana.
W: Wikuniu moja kochana? Ty się dobrze czujesz?
A: Jak nigdy, kochana, jak nigdy.
W: Okey. To bierz się za dokumenty.
A: Już mówiłam, są dwa biurka.
W: Profesor Falkowicz ma swoje w gabinecie.
F: Wyrzucasz mnie z lekarskiego?
W: Po coś masz ten gabinet. Tak naprawdę, to za wstawiennictwem całego szpitala. Wszyscy prosili o to dyrektora.
F: Aż tak mnie lubią?
W: Raczej nie chcieli cię oglądać w lekarskim. A teraz idź, bo Agatka będzie papiery uzupełniać.
F: Co za kobieta. - powiedział opuszczając pokój.
Kwadrans później.
W: Mogę? - spytała wchodząc do jego gabinetu.
F: Tak, oczywiście. - Wiki weszła i stanęła przed Falkowiczem.
F: Przyszłaś w jakiejś konkretnej sprawie?
W: Muszę uzupełnić papiery. - Wiktoria usiadła na krześle.
F: Stęskniłaś się za moim towarzystwem?
W: Raczej zmęczyłam Agaty. Ona chyba studiowała zaocznie denerwowanie mnie. Zachowuje się jak idiotka i gada bzdury.
F: Musisz się zrelaksować. - powiedział podchodząc do niej od tyłu.
W: Świetny pomysł. To może pan profesor coś zagra.
F: Zagra?
W: Zagra. Po coś tutaj postawiłeś te pianino.
F: To może pani doktor zagra ze mną?
W: Pani doktor odpocznie, a pan profesor zagra coś wesołego.
F: A może jednak zagrasz ze mną?
W: A może jednak nie? Coś wesołego poproszę.
F: Co? - spytał siadając przy pianinie.
W: Coś wesołego, nie marsz pogrzebowy.
F: Jedna opcja już wykluczona. Zostało jakieś 400.
W: Oj mówię coś wesołego, na poprawę humoru. - Andrzej zaczął grać marsz weselny, a Wiki zaczęła się śmiać.
W: Coś innego.
F: Widzę, że humor ci już poprawiłem.
W: Tak, a teraz coś normalnego.
F: Dobrze. - Falkowicz zaczął grać bardziej normalną muzykę.
A: Ooooo Bawi się pan w Mozarta! Ja też chcę! - powiedziała głupkowatym głosem wchodząc do gabinetu i naciskając kilka klawiszy instrumentu.
A: Wikusia! - rozradowana Agata rzuciła się przyjaciółce na szyję.
W: Agata, Agatka, ty się dobrze czujesz?
A: Jak zawsze, wspaniale!
F: Że też ja się od razu nie zorientowałem. Opóźniona reakcja na zwiększoną dawkę leków.
W: No trochę była zwiększona.
A: No właśnie, Wikuś. Wisisz mi meeegaaa przysługę. Zrobiłam ci wszyyyystkieeee papiery.
W: Ja może pójdę sprawdzić co ona tam wpisała. Chodź lepiej Agatka.
A: Ja chcę tu zostać! - powiedziała głosem naburmuszonej pięciolatki.
W: Mogę ją tu zostawić?
F: Czemu by nie.
Wiki poszła do lekarskiego i wzięła papiery wypełnione przez Agatę. W tym czasie Falkowicz prowadził roześmianą Agatę do sali.
A: Dzień dobry dyrektorze! - Agata pomachała ręką na widok Trettera.
T: Co tu się dzieje?
F: Wszystko potem wyjaśnimy, ale potem. - pociągnął Agatę za rękę. Dziewczyna obróciła się wokół własnej osi i zaczęła podążać za Falkowiczem.
Wiki wyszła z lekarskiego ze sterta dokumentów.
T: Gdzie pani z tym idzie? - spytał podchodząc do niej.
W: Idę uzupełnić dokumenty.
T: Chce pani wynieść dokumenty ze szpitala?
W: Nie. Ja... lepiej mi się uzupełnia dokumenty w gabinecie profesora Falkowicza.
T: W gabinecie profesora Falkowicza?
W: Tak, tam... są wygodniejsze fotele.
T: W pokoju lekarskim są takie same fotele, tylko w innym kolorze.
W: Tak, ale... u profesora Falkowicza... są mniej zużyte.
T: Niech mi pani powie o co w tym wszystkim chodzi. Widziałem właśnie profesora prowadzącego dr. Woźnicką w dość dziwnym stanie.
W: Wszystko wyjaśnimy, ale potem.
T: Co wy żeście się do cholery uparli z tym potem?! Teraz, słucham.
W: Bo tu chodzi o to, że... jakby tak zacząć od początku... bo to może się wydać panu dziwne... - Wiktoria dostrzegła Falkowicza i spojrzała na niego błagalnie. - yyy... bo tak po kolei to najpierw było... jakby to określić...
F: Pani doktór. Jest mi pani bardzo pilnie potrzebna.
W: Już idę, profesorze. - Wiktoria już chciała odejść, ale zatrzymał ją Tretter.
T: Moment. Słucham wyjaśnień.
F: To jest bardzo pilne.
W: Przepraszam dyrektorze. Wszystko potem wyjaśnimy. - powiedział szybko oddalając się za Falkowiczem.
W: Dzięki.
F: Pani Agata jest w swojej sali.
W: Słyszałam, że ją tam zaprowadziłeś. Masz teraz jakiś genialny pomysł, bo tych kłopotów już trochę narosło.
F: Teraz nic oprócz nie wychodzenia z gabinetu do końca dyżuru i zamknięcia drzwi na klucz, ale zaraz ustalimy wspólnie jakiś przebieg wydarzeń.
W: Ok. - weszli do gabinetu.
F: Trzeba zobaczyć co napisała pani Agata w dokumentacji.
W: Nasza doktor Woźnicka napisała w wskazaniach do operacji: ,,Ból brzuszka''. W przebiegu operacji: ,,To co zwykle, bla, bla, bla''. O, a tu jest opis pierwszej doby po operacji: ,,Ten idiota spał jak jakiś bachor przez kilka godzin. Potem się obudził i w kółko marudził. To go boli, to mu przeszkadza i mu dałam na odczepnego przeciwbólowe. Maruda jakich mało, ale i tak lepszy od tego obok. Nęda nad nędami. Dno po prostu.'' I ona mnie pod tym podpisała.. Rzeczywiście wiszę jej meeega przysługę.
F: Nie była świadoma co robi.
W: Tak, ale teraz ja to muszę korektorować i pisać od nowa.
F: Daj trochę tego. - wziął od niej połowę dokumentów.
W: Czy ja dobrze rozumiem, że chcesz mi pomóc w poprawianiu głupot Agaty?
F: Można to tak określić. Teraz trzeba wymyśleć jakąś wersję dla naszego cudownego dyrektora.
W: Nie wiem. Trochę tych wydarzeń jest. Nie mam pojęcia jak tłumaczyć, że przez przypadek podałam leki nasenne zamiast uspokajających.
F: Nie mów, że je podałaś. W karcie nie jest jeszcze nic wpisane. Pani Agata raczej na ciebie nie doniesie.
W: A jak wytłumaczysz jej zachowanie?
F: Była po pracy. Mogła być pijana.
W: Przecież rozmawiał z nią wcześniej i wie, że ma skręconą kostkę.
F: Ale mogła skręcić kostkę i wtedy się upić.
W: No ok, ale musimy jeszcze wyjaśnić zniknięcie takiej dawki leków przeciwbólowych.
F: Napiszemy, że 100% dostała pani Agata, a resztę rozdzielimy innym pacjentom, gdzie się da.
W: Dobra, a to, że mnie niosłeś?
F: To już wyjaśniliśmy.
W: Trzymamy się jednej wersji i może nas nie objedzie.
F: Niestety dyrektor nic nam nie może zrobić.
W: Tylko zwolnić.
F: Myślę, że to by nie było tragedią.
W: Może dla ciebie. Ja muszę za coś żyć i córkę utrzymywać więc bierzmy się lepiej za te papiery, zanim dorwie się do tego Tretter. - usłyszeli głośne walenie do drzwi gabinetu.
W: Pijany Krajewski, wściekły Tretter, otumaniona Agata. Robimy zakłady?
F: Chyba lepiej sprawdzić. - powiedział otwierając drzwi.
A: Wiki! Twój mąż zaciągnął mnie na salę i zostawił samą. Tam jest tak straaasznieee nudnooo.
F: Widzisz Wiktorio, jakiego masz wrednego męża.
W: Zaraz będziesz sam niańczył statyczną panią doktor.
A: Obiecałaś mi, że pójdziemy na strzelnicę.
W: Oj Agata, Agata.
A: Wiiikiii nooo obiecałaś. - powiedziała niczym nieszczęśliwa pięciolatka.
W: Myślałam, że mam jedno dziecko.
F: A ja myślałem, że mam brata, a nie dziecko.
W: Niestety ale Adam potrzebuje ojca. Na pewno świetnie sprawdzisz się w tej roli. - Wiki pogładziła go po ramieniu.
A: Aaaleee nuuudyyy.
W: No właśnie. Musimy papiery uzupełniać.
A: Przecież już ci uzupełniłam. Mogę jeszcze trochę zrobić, ale to już będą dwie meeegaaa przysługi.
W: Nie trzeba. Chodź do lekarskiego. Włączę ci na kompie jakiś film.
A: Ja chcę tu!
F: To nawet dobra opcja, bo w pokoju lekarskim mogłaby jeszcze trafić na Trettera.
W: No ok.
A: Ja tu! - Agata szybko zajęła fotel Falkowicza i obróciła się na nim kilka razy.
W: Starczy tych obrotów, bo ci się w główce zakręci.
F: No to skoro pani Agata tam, to ja tu. - Andrzej usiadł na krześle na przeciwko internistki.
A: Ha, ja mam fajniejszy fotel.
W: Już Agatka, wiemy, że masz najfajniejszy fotel. To co oglądamy? - spytała włączając w komputerze stronę z filmami.
A: To. - Agata pokazała palcem na jeden z filmów.
W: No sory, ale nie mam ochoty słuchać, a już na pewno oglądać pornosów. Takie filmy to z Krajewskim.
A: To ten. - Agata pokazała na drugi film.
W: Cliford? Szukamy dalej. Zaraz coś znajdziemy.
A: Ja chcę Cliforda!
F: Wiktoria, jeżeli koleżanka chce oglądać czerwonego psa, to ma do tego prawo.
W: W sumie lepsze to nisz pornos.
A: Wiiikiii...
W: Co?
A: A pójdziemy na 50 twarzy Greya?
W: Beze mnie.
A: A ty ze mną pójdziesz profesorku?
W: Zobacz Cliford się zaczyna. - Wiki włączyła bajkę.
A: Super! - Agata zaczęła oglądać bajkę, a Wiki usiadła na drugim krześle. Po chwili usłyszeli pukanie do drzwi.
T: Profesorze, jest pan tam?
F: Chwileczkę! - Andrzej wyszedł przed gabinet.
T: Możemy? - spytał dyrektor wskazując na drzwi gabinetu profesora.
F: Może pójdźmy do pana gabinetu.
T: Dlaczego?
F: U pana są wygodniejsze fotele. - Tretter popatrzył na niego jak na idiotę.
T: Co wy żeście się z Consalidą na te fotele uparli?! I w ogóle, to czy z pana gabinetu słychać jakaś bajkę?
F: A czy to robi jakąś różnicę?
T: Proszę mi to wszystko wyjaśnić. Natychmiast.
A: Wiki no, ja chcę oglądać to! - usłyszeli z gabinetu.
W: Nie będziemy oglądać pornosów!
F: Wybaczy pan, dyrektorze. Wszystko wyjaśnimy. Ale jutro.
T: Nie, nie ju...
F: Dobranoc. - powiedział wchodząc do gabinetu.
W: Czego on chciał?
F: Wyjaśnień tego wszystkiego, tego, że z mojego gabinetu słychać bajki i , że uparliśmy się na fotele.
W: Zbyłeś go?
F: Jakżeby inaczej.
Odbiło mi XD Pisać coś takiego. Jestem bardzo ciekawa waszych opinii. Szczerych opinii , nie załamię się.
F: Czyj to telefon? - spytał słysząc dziwaczny dzwonek.
W: Agaty.
W: Cześć. Nie możesz się z nią dzisiaj spotkać? ... To dobrze, jest w szpitalu, skręcenie kostki, nic więcej ... Ok, powiem jej, że jutro przyjdziesz.
W: Mareczek.
F: Yhm. Uzupełniamy papiery?
W: A co mamy robić. Wydrukuję tylko jakieś romansidło dla Agaty. - Wiki włączyła drukowanie jakiejś książki.
F: Romansidło?
W: Niestety. Ona to czyta. Ale jeszcze gorzej jest z telewizorem. Jak jest włączony, to ja nie wchodzę do salonu.
F: Aż tak źle?
W: Źle? Tam lecą na zmianę Teletubisie Zapały, romansidła Agaty i pornosy twojego braciszka. On ma spaczoną psychikę.
F: A jakich filmów się spodziewać po Adamie? Czekaj, doktor Zapała ogląda Teletubisie?
W: Ja tam wariuję. Dobra, masz połowę papierów. - podała mu stertę dokumentów. - Powiedz mi, jaki jest sens pisania tego samego najpierw ręcznie, potem w komputerze?
F: Żaden.
W: Dobra, ja zaczynam od tych w komputerze.
F: Czyli ja od ręcznych.
A: Wiki, masz pożyczyć jakąś książkę? - spytała podchodząc do koleżanki. Wiktoria podała jej swoje książki. - Ja się załamię. Chirurgia, albo chirurgia. A pan coś ma? - Andrzej podał jej swoje książki. - To jest chore.
W: Nie bój się. Właśnie skończyłam drukować ci romansidło. - podała Woźnickiej stertę papierów.
A: Z happy endem?
W: Tak jak lubisz.
A: Dzięki. Nie było tu Marka?
W: Dzwonił. Dziś coś mu wypadło. Zajrzy do ciebie jutro.
A: Ok. A masz pożyczyć jakieś buty, bo ja na bosaka przyszłam. - Wiktoria zaczęła się śmiać spoglądając na nogi Agaty. - No co?
W: Panie profesorze, mogę dzisiaj chodzić w czarnych szpilkach po szpitalu, bo dawanie ich Agacie teraz, to nie najlepszy pomysł.
F: Yhm.
W: Słuchasz mnie?
F: Yhm.
W: Jestem chora.
F: Yhm.
W: Potrzebuję przeszczepu nerki.
F: Yhm.
W: Oddasz mi swoją nerkę?
F: Yhm. Zaraz, co?!
A: Właśnie zgodził się pan oddać Wiktorii nerkę.
W: Znalazłeś jakiś ciekawy artykuł?
F: Tak, chirurdzy...
A: To ja spadam na hasło chirurdzy.
W: Głupia.
A: A ty mądra?
W: Czekaj, buty.
A: A, ok.
W: To moment, założę swoje, a tobie oddam te. - Wiki poszła do przebieralni i po chwili wyszła z swoimi płaskimi, białymi butami w ręce.
W: Masz. Zakładaj.
A: Dzięki.
W: Przez ciebie będę w szpilkach chodzić kilka godzin. No właśnie, profesorze, te buty, to już chyba w ogóle nie pasują?
F: Nie znam się na damskiej modzie.
W: Tak? A z tego co pamiętam usłyszałam od ciebie kiedyś uwagę: Złe buty, nie pasują.
F: Wtedy były inne trendy. - Agata zaczęła się śmiać na te słowa.
W: Czyli teraz przestałeś śledzić newsy? A ja liczyłam, że mi doradzisz.
F: Doradzić ci mogę w innej części garderoby. Mam nadzieję, że wstrzeliłbym się w najnowszą modę.
W: Nadzieja matką głupich.
F: Pani doktor, czy pani mi coś sugeruję?
W: Jakże bym śmiała. - Andrzej wstał z kanapy i stanął przy Wiktorii. Spojrzał jej w oczy, ale wyjątkowo to on musiał podnieść do tego wzrok.
W: Już lubię te buty.
F: Czy widzisz w tym coś śmiesznego?
W: Nie. Po prostu widzę, że od teraz zacznę chodzić w szpilkach po szpitalu.
F: To ja chyba też będę musiał. - powiedział poważnym głosem, na co Agata wybuchła jeszcze większym śmiechem. - Pani doktor, czy panią coś rozśmieszyło?
A: Nie, wcale.
F: Wiktoria, pożyczysz mi jakieś szpilki? - Agata nie mogła już opanować śmiechu i trzymała się za brzuch. - Czy my przedstawiamy jakąś komedię?
A: No raczej.
W: Widzisz, może powinniśmy zostać aktorami? Ty kwalifikacje masz. Umiesz przyjmować 500 różnych masek.
F: Jak sama dostrzegłaś, moje umiejętności szybko słabną.
W: Słucham?
F: Rano mówiłaś o 600 maskach. W tym tempie za dwa dni ich nie będzie.
W: I jaka to by była tragedia.
F: One znikają wszystkie w ciągu sekundy, gdy na ciebie spojrzę.
W: Oj chyba jednak nie.
F: A dlaczego w to wątpisz?
W: A dlaczego miałabym w to uwierzyć?
A: Mi już starczy patrzenia na to. Do widzenia. A ty może do mnie zajrzysz potem?
W: W tych butach mi się nie chce nigdzie chodzić bez sensu. To są moje najbardziej niewygodne i najwyższe szpilki.
A: Dasz radę.
W: Taa.
Dwie godziny później.
W: To co, operujemy go?
F: Tak, za kwadrans na bloku.
W: Ok.
Półtorej godziny później.
F: Co robisz? - spytał widząc jak dziewczyna zrzuca z nóg swoje buty.
W: Od godziny już operujemy. Dłużej w tych butach nie wystoję.
F: Kontynuujmy.
W: Yhm.
Godzinę później weszli do myjni.
F: Zostawiłaś buty na sali operacyjnej.
W: Trudno, jak będą sprzątać, to i tak mi je przyniosą do lekarskiego, a teraz nie przejdę w nich ani kroku, już nie mówiąc o wejściu na drugie piętro i przejściu przez pół szpitala. - Wiktoria skierowała się do wyjścia z myjni.
F: Czyli cię zaniosę.
W: Że co?!
F: Nie będziesz chodziła po podłodze. Tu jest brudno.
W: Nie! Nie waż się...! - Nie zdążyła nawet dokończyć, gdy już była trzymana przez Falkowicza.
W: Puszczaj mnie! Co ty się uparłeś na noszenie mnie?! Co drugi dzień mnie gdzieś niesiesz!
F: Bez przesady.
Szedł korytarzem niosąc Wiki gdy zobaczyli wychodzącego zza zakrętu Trettera.
T: Witam państwa.
F: Dzień dobry.
W: Dzień dobry.
T: Niech mi pan do cholery jasnej wyjaśni dlaczego niesie doktor Consalidę?!
F: Doktor Consalida nie ma butów.
T: Słucham?!
F: Ależ spokojniej, dyrektorze.
T: O co tu chodzi?!
W: Agata skręciła kostkę i złamała obcas w butach, więc dostała moje.
T: I dlatego pani nie ma butów? - spytał z niedowierzaniem.
W: Miałam szpilki. Pozbyłam się ich po godzinie operacji, bo nie mogłam już stać.
T: A teraz dlaczego to wszystko?
W: Buty zostały na sali operacyjnej. Profesor Falkowicz postanowił mi pomóc. BARDZO nalegał.
F: A teraz jeżeli pan pozwoli, to pójdziemy do pokoju lekarskiego. To była ciężka operacja.
T: Wyjaśnimy sobie jeszcze to wszystko. - Tretter odszedł przed siebie.
W: Widzisz co żeś narobił?! Ty zawsze umiesz mnie w coś wkopać!
F: On jeszcze nie wie, że uśpiłaś panią Agatę i że dostała 250 procent dawki leków.
W: Zabije nas.
F: Wymyślimy coś. Jak zawsze.
F: Taa. A teraz możemy już iść do lekarskiego?
F: Oczywiście. - Andrzej zaniósł Wiki do pokoju i posadził na kanapie.
F: Odpocznij.
W: Muszę zrobić papiery.
A: Ej, co wy zrobiliście? Widziałam wściekłego Trettera. Pytał mnie czy to prawda, że mam twoje buty.
W: Co mu powiedziałaś?
A: No, że tak i spytałam czy coś się stało, a on powiedział, że od kiedy profesor Falkowicz tu jest cały czas się coś dzieje. Co zrobiliście? Wiki?
F: Spotkaliśmy naszego cudownego dyrektora.
A: Myślałam, że pana widok denerwuje tylko Zapałę i Rudnicką.
W: Agata! Widział jak Andrzej mnie...
A: Całował?
W: Won z tond Woźnicka!
A: No ale co?
W: Niósł, Agata, niósł.
A: Dobra, szkoda...
F: Tu się z panią zgadzam...
W: Wynocha Woźnicka!
A: Też jestem lekarzem. Nie wyrzucisz mnie z tond. - Agata pokazała język Wiktorii.
W: Jak z dzieckiem.
A: Się odezwała. Poważna i statyczna pani doktór.
W: A ty niby jaka?
A: Na pewno mądrzejsza niż ty.
W: Tak, dzięki tobie mam kłopoty, a raczej mamy.
A: Sory, ale nie ja cię niosłam i nie ja próbowałam się uśpić i nie ja podałam sobie 250 procent dawki przeciwbólowych.
W: Tretter i tak nic nie wie o uśpieniu i lekach. On nas zabije. Ja nie mogę wylecieć z roboty.
F: Dlaczego?
W: A mówią, że nie ma głupich pytań.
F: A dlaczego? Kształcisz się tu, powiększasz swoje umiejętności? Jakby cię wyrzucił to nawet lepiej.
W: Słucham?!
F: Praca się dla lekarza zawsze znajdzie, a ja mam dla ciebie wyjątkowo dobrą i miłą pracę.
W: Już ci mówiłam, że do tego się nie poniżę.
F: Czy to nie jest jakaś choroba, jeżeli komuś wszystko kojarzy się tylko z jednym?
W: To niby jaką genialną pracę masz dla mnie?
F: Na przykład operowanie w mojej klinice. Ale prawdziwe operowanie.
W: Aha, czyli mam rozumieć, że prawdziwe operowanie to jest otworzenie i zamknięcie pacjenta, a nie prawdziwe to jest wykonanie zabiegu?
F: Jeszcze mi nie możesz odpuścić? Prawdziwe operowanie oznacza, że nie masz nudnych operacji i że nie piszesz dwa razy tego samego w dokumentacji.
W: Masz swoje normy, odchodzące od krajowych? Przecież prawnie trzeba mieć to samo na papierze i w komputerze.
F: Ale prawo nie uwzględnia tego, że lekarz musi to wszystko pisać. Prawnie dokumenty mają stanowić opinie lekarzy z odpowiednią specjalizacją. To, że sekretarki wypełniają dane osobowe pacjenta i przepisują te opinie lekarza z jednej wersji do drugiej nie robi różnicy. Jakbyś miała ochotę zmienić pracę, to z chęcią przyjmę tak wybitnego chirurga.
W: Tak, a mnie zastanawia tylko dlaczego wielki profesor Falkowicz zamiast pracować w wspaniałych standardach hańbi się robiąc nic nieznaczące operacje i pracując na izbie w podwarszawskim szpitalu w miejscowości o której istnieniu prawie nikt nie ma pojęcia. Ciekawe, prawda?
F: Polubiłem ten szpital. Mam tu wielu przyjaciół. Tęskniłbym za Niną, ordynatorem Samborem już nie mówiąc o tym jak smutno by mi było bez dr. Zapały. No i oczywiście brakowałoby mi pani Marii.
W: No jakby tak dokładniej przekalkulować to nie toleruje cię już tylko pół szpitala.
F: Widzisz. Statystyki mi spadają.
W: I nawet raz dostałeś kawę w bufecie.
F: Do czego to doszło. Niedługo może jeszcze zagram z dr. Zapała w skłosza?
W: I pójdziesz z Niną na ciacho.
F: Zazdrosna?
W: Raczej nie mam czego zazdrościć.
F: A czego byś zazdrościła?
W: Ninie? Jej tylko mogłabym pogratulować, jakby wreszcie dobrze przeprowadziła operację żylaków.
F: Każdy powiększa swoje kwalifikacje zgodnie ze swoimi możliwościami. Ważne, że dr.Rudnicka się rozwija. Powoli, ale wspina się na szczyt. Najpierw udało jej się zmienić zawód na, jakby to określić, mniej uwłaczający, chociaż w jej wykonaniu, nawet ten zawód poniża. Potem pierwszy wycięty kaszak. Na pewno bardzo cieszyła się z tego sukcesu. A teraz walczy o udaną operację żylaków.
W: Tępo tego rozwoju jest zadziwiające.
F: Na wszystko przyjdzie czas.
A: Wy też się wolno rozwijacie.
W: Won, Agata!
A: No co. Prawda w zielone oczka kole.
W: Ty się już lepiej zajmij sobą, Mareczkiem i całą resztą facetów z którymi się przespałaś.
A: No bardzo śmieszne.
W: To nie miało być śmieszne.
A: Wredna małpa.
W: Już, Agatka, ja już taka jestem, lubię być wredna. A bądź co bądź, to jednak trochę ich było.
A: Się odezwała, kto w składzikach z... - Wiki zasłoniła koleżance usta ręką.
W: Ile razy powtarzałam. Zastanów się co mówisz i przy kim.
F: Ale to jest bardzo ciekawe.
W: No bardzo. Chodź Woźnicka. - Wiki pociągnęła internistkę za rękę.
A: Ale gdzie?
W: Do składzika.
A: Sory, ale nie jesteś w moim typie.
W: Na szczęście moja pięść pasuje do ciebie idealnie.
A: Wiki, ty się robisz ostatnio coraz bardziej agresywna. Masz za dużo energii. Musisz coś z tym zrobić.
F: Ja z chęcią pomogę.
W: Wiecie co, róbcie sobie co chcecie, ale beze mnie. - Wiktoria wyszła z lekarskiego.
A: I się obraziła. Wiki, no! - Agata wyszła z pokoju i zobaczyła stojącą kilka metrów dalej śmiejącą się przyjaciółkę. - A ciebie co tak rozśmieszyło?
W: Ty.
A: Co?
W: No sory, ale innego sposobu nie było, żeby wyciągnąć cię z tego pokoju, zanim mu cały mój życiorys sprzedasz.
A: Nie bój się. Wiem, że następnego dnia szpital huczałby od informacji o mnie.
W: No właśnie.
A: To co robimy?
W: A to jest piękne pytanie, bo ty nie masz co robić, prawda?
A: No tak.
W: To przepiszesz mi dokumentację z kompa do papierowej. - Wiktoria wciągnęła Agatę do lekarskiego.
A: Są tylko dwa biurka, Wikuniu moja kochana.
W: Wikuniu moja kochana? Ty się dobrze czujesz?
A: Jak nigdy, kochana, jak nigdy.
W: Okey. To bierz się za dokumenty.
A: Już mówiłam, są dwa biurka.
W: Profesor Falkowicz ma swoje w gabinecie.
F: Wyrzucasz mnie z lekarskiego?
W: Po coś masz ten gabinet. Tak naprawdę, to za wstawiennictwem całego szpitala. Wszyscy prosili o to dyrektora.
F: Aż tak mnie lubią?
W: Raczej nie chcieli cię oglądać w lekarskim. A teraz idź, bo Agatka będzie papiery uzupełniać.
F: Co za kobieta. - powiedział opuszczając pokój.
Kwadrans później.
W: Mogę? - spytała wchodząc do jego gabinetu.
F: Tak, oczywiście. - Wiki weszła i stanęła przed Falkowiczem.
F: Przyszłaś w jakiejś konkretnej sprawie?
W: Muszę uzupełnić papiery. - Wiktoria usiadła na krześle.
F: Stęskniłaś się za moim towarzystwem?
W: Raczej zmęczyłam Agaty. Ona chyba studiowała zaocznie denerwowanie mnie. Zachowuje się jak idiotka i gada bzdury.
F: Musisz się zrelaksować. - powiedział podchodząc do niej od tyłu.
W: Świetny pomysł. To może pan profesor coś zagra.
F: Zagra?
W: Zagra. Po coś tutaj postawiłeś te pianino.
F: To może pani doktor zagra ze mną?
W: Pani doktor odpocznie, a pan profesor zagra coś wesołego.
F: A może jednak zagrasz ze mną?
W: A może jednak nie? Coś wesołego poproszę.
F: Co? - spytał siadając przy pianinie.
W: Coś wesołego, nie marsz pogrzebowy.
F: Jedna opcja już wykluczona. Zostało jakieś 400.
W: Oj mówię coś wesołego, na poprawę humoru. - Andrzej zaczął grać marsz weselny, a Wiki zaczęła się śmiać.
W: Coś innego.
F: Widzę, że humor ci już poprawiłem.
W: Tak, a teraz coś normalnego.
F: Dobrze. - Falkowicz zaczął grać bardziej normalną muzykę.
A: Ooooo Bawi się pan w Mozarta! Ja też chcę! - powiedziała głupkowatym głosem wchodząc do gabinetu i naciskając kilka klawiszy instrumentu.
A: Wikusia! - rozradowana Agata rzuciła się przyjaciółce na szyję.
W: Agata, Agatka, ty się dobrze czujesz?
A: Jak zawsze, wspaniale!
F: Że też ja się od razu nie zorientowałem. Opóźniona reakcja na zwiększoną dawkę leków.
W: No trochę była zwiększona.
A: No właśnie, Wikuś. Wisisz mi meeegaaa przysługę. Zrobiłam ci wszyyyystkieeee papiery.
W: Ja może pójdę sprawdzić co ona tam wpisała. Chodź lepiej Agatka.
A: Ja chcę tu zostać! - powiedziała głosem naburmuszonej pięciolatki.
W: Mogę ją tu zostawić?
F: Czemu by nie.
Wiki poszła do lekarskiego i wzięła papiery wypełnione przez Agatę. W tym czasie Falkowicz prowadził roześmianą Agatę do sali.
A: Dzień dobry dyrektorze! - Agata pomachała ręką na widok Trettera.
T: Co tu się dzieje?
F: Wszystko potem wyjaśnimy, ale potem. - pociągnął Agatę za rękę. Dziewczyna obróciła się wokół własnej osi i zaczęła podążać za Falkowiczem.
Wiki wyszła z lekarskiego ze sterta dokumentów.
T: Gdzie pani z tym idzie? - spytał podchodząc do niej.
W: Idę uzupełnić dokumenty.
T: Chce pani wynieść dokumenty ze szpitala?
W: Nie. Ja... lepiej mi się uzupełnia dokumenty w gabinecie profesora Falkowicza.
T: W gabinecie profesora Falkowicza?
W: Tak, tam... są wygodniejsze fotele.
T: W pokoju lekarskim są takie same fotele, tylko w innym kolorze.
W: Tak, ale... u profesora Falkowicza... są mniej zużyte.
T: Niech mi pani powie o co w tym wszystkim chodzi. Widziałem właśnie profesora prowadzącego dr. Woźnicką w dość dziwnym stanie.
W: Wszystko wyjaśnimy, ale potem.
T: Co wy żeście się do cholery uparli z tym potem?! Teraz, słucham.
W: Bo tu chodzi o to, że... jakby tak zacząć od początku... bo to może się wydać panu dziwne... - Wiktoria dostrzegła Falkowicza i spojrzała na niego błagalnie. - yyy... bo tak po kolei to najpierw było... jakby to określić...
F: Pani doktór. Jest mi pani bardzo pilnie potrzebna.
W: Już idę, profesorze. - Wiktoria już chciała odejść, ale zatrzymał ją Tretter.
T: Moment. Słucham wyjaśnień.
F: To jest bardzo pilne.
W: Przepraszam dyrektorze. Wszystko potem wyjaśnimy. - powiedział szybko oddalając się za Falkowiczem.
W: Dzięki.
F: Pani Agata jest w swojej sali.
W: Słyszałam, że ją tam zaprowadziłeś. Masz teraz jakiś genialny pomysł, bo tych kłopotów już trochę narosło.
F: Teraz nic oprócz nie wychodzenia z gabinetu do końca dyżuru i zamknięcia drzwi na klucz, ale zaraz ustalimy wspólnie jakiś przebieg wydarzeń.
W: Ok. - weszli do gabinetu.
F: Trzeba zobaczyć co napisała pani Agata w dokumentacji.
W: Nasza doktor Woźnicka napisała w wskazaniach do operacji: ,,Ból brzuszka''. W przebiegu operacji: ,,To co zwykle, bla, bla, bla''. O, a tu jest opis pierwszej doby po operacji: ,,Ten idiota spał jak jakiś bachor przez kilka godzin. Potem się obudził i w kółko marudził. To go boli, to mu przeszkadza i mu dałam na odczepnego przeciwbólowe. Maruda jakich mało, ale i tak lepszy od tego obok. Nęda nad nędami. Dno po prostu.'' I ona mnie pod tym podpisała.. Rzeczywiście wiszę jej meeega przysługę.
F: Nie była świadoma co robi.
W: Tak, ale teraz ja to muszę korektorować i pisać od nowa.
F: Daj trochę tego. - wziął od niej połowę dokumentów.
W: Czy ja dobrze rozumiem, że chcesz mi pomóc w poprawianiu głupot Agaty?
F: Można to tak określić. Teraz trzeba wymyśleć jakąś wersję dla naszego cudownego dyrektora.
W: Nie wiem. Trochę tych wydarzeń jest. Nie mam pojęcia jak tłumaczyć, że przez przypadek podałam leki nasenne zamiast uspokajających.
F: Nie mów, że je podałaś. W karcie nie jest jeszcze nic wpisane. Pani Agata raczej na ciebie nie doniesie.
W: A jak wytłumaczysz jej zachowanie?
F: Była po pracy. Mogła być pijana.
W: Przecież rozmawiał z nią wcześniej i wie, że ma skręconą kostkę.
F: Ale mogła skręcić kostkę i wtedy się upić.
W: No ok, ale musimy jeszcze wyjaśnić zniknięcie takiej dawki leków przeciwbólowych.
F: Napiszemy, że 100% dostała pani Agata, a resztę rozdzielimy innym pacjentom, gdzie się da.
W: Dobra, a to, że mnie niosłeś?
F: To już wyjaśniliśmy.
W: Trzymamy się jednej wersji i może nas nie objedzie.
F: Niestety dyrektor nic nam nie może zrobić.
W: Tylko zwolnić.
F: Myślę, że to by nie było tragedią.
W: Może dla ciebie. Ja muszę za coś żyć i córkę utrzymywać więc bierzmy się lepiej za te papiery, zanim dorwie się do tego Tretter. - usłyszeli głośne walenie do drzwi gabinetu.
W: Pijany Krajewski, wściekły Tretter, otumaniona Agata. Robimy zakłady?
F: Chyba lepiej sprawdzić. - powiedział otwierając drzwi.
A: Wiki! Twój mąż zaciągnął mnie na salę i zostawił samą. Tam jest tak straaasznieee nudnooo.
F: Widzisz Wiktorio, jakiego masz wrednego męża.
W: Zaraz będziesz sam niańczył statyczną panią doktor.
A: Obiecałaś mi, że pójdziemy na strzelnicę.
W: Oj Agata, Agata.
A: Wiiikiii nooo obiecałaś. - powiedziała niczym nieszczęśliwa pięciolatka.
W: Myślałam, że mam jedno dziecko.
F: A ja myślałem, że mam brata, a nie dziecko.
W: Niestety ale Adam potrzebuje ojca. Na pewno świetnie sprawdzisz się w tej roli. - Wiki pogładziła go po ramieniu.
A: Aaaleee nuuudyyy.
W: No właśnie. Musimy papiery uzupełniać.
A: Przecież już ci uzupełniłam. Mogę jeszcze trochę zrobić, ale to już będą dwie meeegaaa przysługi.
W: Nie trzeba. Chodź do lekarskiego. Włączę ci na kompie jakiś film.
A: Ja chcę tu!
F: To nawet dobra opcja, bo w pokoju lekarskim mogłaby jeszcze trafić na Trettera.
W: No ok.
A: Ja tu! - Agata szybko zajęła fotel Falkowicza i obróciła się na nim kilka razy.
W: Starczy tych obrotów, bo ci się w główce zakręci.
F: No to skoro pani Agata tam, to ja tu. - Andrzej usiadł na krześle na przeciwko internistki.
A: Ha, ja mam fajniejszy fotel.
W: Już Agatka, wiemy, że masz najfajniejszy fotel. To co oglądamy? - spytała włączając w komputerze stronę z filmami.
A: To. - Agata pokazała palcem na jeden z filmów.
W: No sory, ale nie mam ochoty słuchać, a już na pewno oglądać pornosów. Takie filmy to z Krajewskim.
A: To ten. - Agata pokazała na drugi film.
W: Cliford? Szukamy dalej. Zaraz coś znajdziemy.
A: Ja chcę Cliforda!
F: Wiktoria, jeżeli koleżanka chce oglądać czerwonego psa, to ma do tego prawo.
W: W sumie lepsze to nisz pornos.
A: Wiiikiii...
W: Co?
A: A pójdziemy na 50 twarzy Greya?
W: Beze mnie.
A: A ty ze mną pójdziesz profesorku?
W: Zobacz Cliford się zaczyna. - Wiki włączyła bajkę.
A: Super! - Agata zaczęła oglądać bajkę, a Wiki usiadła na drugim krześle. Po chwili usłyszeli pukanie do drzwi.
T: Profesorze, jest pan tam?
F: Chwileczkę! - Andrzej wyszedł przed gabinet.
T: Możemy? - spytał dyrektor wskazując na drzwi gabinetu profesora.
F: Może pójdźmy do pana gabinetu.
T: Dlaczego?
F: U pana są wygodniejsze fotele. - Tretter popatrzył na niego jak na idiotę.
T: Co wy żeście się z Consalidą na te fotele uparli?! I w ogóle, to czy z pana gabinetu słychać jakaś bajkę?
F: A czy to robi jakąś różnicę?
T: Proszę mi to wszystko wyjaśnić. Natychmiast.
A: Wiki no, ja chcę oglądać to! - usłyszeli z gabinetu.
W: Nie będziemy oglądać pornosów!
F: Wybaczy pan, dyrektorze. Wszystko wyjaśnimy. Ale jutro.
T: Nie, nie ju...
F: Dobranoc. - powiedział wchodząc do gabinetu.
W: Czego on chciał?
F: Wyjaśnień tego wszystkiego, tego, że z mojego gabinetu słychać bajki i , że uparliśmy się na fotele.
W: Zbyłeś go?
F: Jakżeby inaczej.
Odbiło mi XD Pisać coś takiego. Jestem bardzo ciekawa waszych opinii. Szczerych opinii , nie załamię się.
Subskrybuj:
Posty (Atom)