LICZBA WYŚWIETLEŃ

poniedziałek, 31 marca 2014

CZĘŚĆ 55 Jutro zawsze będzie jutro więc jutro jutra znów nie będzie.

Spali nad ranem w łóżku w pokoju Wiktorii. Obudziło ich donośne pukanie, a raczej walenie do drzwi.
Ad: Wiktoria!  Wiki, otwórz! Zgubiłem ładowarkę, telefon mi padł! Wiki! Muszę pożyczyć telefon!
W: Po co?!
Ad: Muszę zadzwonić do Falkowicza! Zawaliłem Szwajcarię! Tylko on to może uratować! Wiki, błagam! On mi i tak łeb urwie! - Wiktoria i Andrzej spojrzeli na siebie. Kobieta wstała, załorzyła szlafrok i otworzyła drzwi.
W: Jak chcesz Falkowicza, to się bez telefonu obejdzie. - wpuściła chłopaka do pokoju.
Ad: Ale co...?
F: Co zrobiłeś, że mam ci łeb urwać?
Ad: No... nie zawiozłem tkanek na test sprężystości.
F: Ile razy mówiłem, że to jest bardzo ważne?
Ad: No... szesnaście, dokładnie licząc.
F: Podaj telefon.
Ad: Wstań i se weź.
F: Nie se tylko sobie i najpierw musiałbyś wyjść, żebym się ubrał. Nie wiem, jak ty, ale ja się znajomym nagi nie pokazuję.
Ad: Aaa ok, ok. Masz. - podał mu telefon.
F: Nie "ok", tylko dobrze i nie "masz" tylko proszę.
Ad: Ehe. - profesor zadzwonił gdzieś i gadał chwilę po angielsku.
F: Jakby co, złapałeś jakiś wirus i wymiotujesz od wieczora  po raz szósty w tym miesiącu.
Ad: Pomysły ci się skończyły?
F: Gorączkę miałeś już 7 razy w tym miesiącu. Wyrostek ci usuwali chyba z 10 razy.
Ad: Eee ok. No stary, zazdroszczę ci takich widoków. - podniósł z podłogi bieliznę Wiktorii.
W: Spadaj!
Ad: Ale czemu? Z chęcią pomogę ci się ubrać.
F: Zmiataj do Szwajcarii. - Adam próbował ściągnąć profesorowi kołdrę, ale Falkowicz miał lepszy refleks.
W: Widzę, że się do tęczowych zaliczasz, Adasiu.
Ad: Raczej do tych, którzy mają na ciebie nieziemską ochotę. - Andrzej wziął marker z szafki stojącej przy łóżku.
F: Daj rękę. - Adam dał mu swoją rękę, a Falkowicz napisał mu coś wielkimi literami na dłoni.
F: "Najpierw myśleć, potem robić." Rączka ci będzie przypominać. A teraz do Szwajcarii.
Ad: CO?! Jak ja mam  z tym chodzić?!
F: Nie sądzę, żeby ktoś cię całował po rękach. A teraz do widzenia.
Ad: Spoks. Stary zluzuj.
F: Może by tak odrobinę szacunku?
Ad: Do widzenia szanownemu nagiemu panu profesorowi. - ukłonił się przed nim ostentacyjnie.
F: Nie pogrążaj się.
Ad: Pa śliczna.
W: Spadaj baranie! - Krajewski wyszedł z pokoju.
W: A ta propozycja wspólnego zamieszkania jest dalej aktualna?
F: Oczywiście, że tak.
W: To chyba skorzystam, bo mam po woli dosyć Adama.
F: Wspaniale.
W: Czyli jutro się przeprowadzam.
F:  Dlaczego jutro? Jutro zawsze będzie jutro więc jutro jutra znów nie będzie.
W: Też lubię tą piosenkę, ale jednak jutro, bo mam dyżur za godzinę... o cholera jasna! To dzisiaj jest zmiana czasu?!
F: Cholera. - w ciągu 15 minut byli już gotowi.
W: Co tu tak cicho i spokojnie?
F: Są w pracy.
W: Jakoś nie wierzę. Agata! Borys! Pała! Zmiana czasowa w nocy była! Jesteśmy spóźnieni już wszyscy! - kobieta podeszła do łazienki i stanęła w drzwiach.
F: Mogę wiedzieć dlaczego tam stoisz?
W: Zaraz zobaczysz.
P: Ja pierwszy!
B: Ja miałem już dwa spóźnienia w tym tygodniu!
Ag: Tetter powiedział, że mnie wywali, jak jeszcze raz się spóźnię! Muszę pierwsza! - cała trójka biegła do łazienki i rozpędzeni wpadli na Wiktorię.
W: Chodź Aga. - wepchnęła przyjaciółkę do łazienki.
Ag: Kocham cię Wiki! Dzięki! - zatrzasnęła za sobą drzwi.
P: Co?! To jest nie fair!
B: No właśnie! Ja biegłem szybciej! Byłbym pierwszy!
W: Sory.
F: Witam panów!
B: Eee bo profesorze...
F: Nie powinniście być państwo na oprawie teraz.
P: Pan też.
F: Nie miałem z kim jej prowadzić. Nie raczyliście się panowie zjawić na czas.
B: Bo to przez Wiki!
Ad: Zwalanie na nią ci nie pomorze. On zbyt ją kocha. - odezwał się przechodzący korytarzem Adam.
F: Ty teraz powinieneś już jechać samochodem.
Ad: Spoko. Zaraz wsiadam do samochodu i tak jak mówiłeś, w razie czego gadam, że rzygałem całą noc.
F: Wymiotowałeś, nie rzygałeś. Koszula w spodnie, zapnij równo guziki. Uczesz się, zmień buty na mniej jaskrawe.
Ad: Spoko. - odszedł od niego.
F: Nie "spoko" tylko spokojnie, jeśli już i nie wiem, czy ćpałeś, ale nie chodź jakbyś to robił.
Ad: Posłuchaj, ty rozładowywałeś emocje z Wiki całą noc, ja muszę rozładować chodząc w fajowy sposób.
F: Nie ośmieszaj się.
Ad: Zluzuj majty.
W: Adam! - upomniała go.
Ad: Spoko ludzie. Życie nie jest aż takie złe. Ja idę.
F: Wygląd.
Ad: Nie wygląd jest najważniejszy, tylko to jaki człowiek jest.
F: Właśnie dlatego powinieneś nadrabiać wyglądem. Mam ci koszulę poprawiać, czy sam dasz radę?
Ad: Spoko. - włożył koszulę w spodnie.
F: Guziki.
Ad: A kto by na nie zwracał uwagę?
F: Normalny człowiek. Już.
Ad: Jak se chcesz, normalny człowieku. - poprawił koszulę.
F: Zmień buty.
Ad: Nie. To są moje szczęśliwe buty.
F: Ile ty masz lat?
Ad: Nie, nie, nie powiem tego wam. - zaśpiewał, a potem zaczął piszczeć i wydawać z siebie dziwne dźwięki próbując udawać śpiewaka operowego. Wiktoria skrzywiła się na te piski i zasłoniła uszy rękami, a Przemek i Borys stali zastanawiając się co mu odbiło.
F: Adam! Naprawdę bardzo się cieszę, że zacząłeś się interesować operetkami, jednakże wolę wykonanie Brodzińskiej. Zapisz się na chór, czy gdzie chcesz, bylebym ja nie musiał wysłuchiwać twych treningów. Wierzę, że osiągniesz sukces i będziesz śpiewał na kilka oktaw, ale póki co nie śpiewaj przy ludziach, ani nie torturuj zwierząt.
Ad: A kto to ta cała Brodzińska? Nie ważne. Lecę. - odszedł od nich.
F: Adam! Adam, słuchaj jak do ciebie mówię!
Ad: Co mistrzu?
F: Twój wygląd.
Ad: Eee tam. Potem się tym zajmę.
F: Nie potem, tylko teraz.
Ad: Boże... - stanął przed lustrem w holu i zaczął poprawiać włosy.
F: Odprawa przesunięta o pół godziny. O w pół do widzę panów w pokoju lekarski.
B: Ehe.
W: Andrzej, pomóż mu. - spojrzeli na Adama, który czytał etykietę lakieru do włosów.
F: To jest dla kobiet, Adam.
Ad: A ty się nie wymądrzaj. Skąd niby możesz wiedzieć?
F: Tam na zdjęciu jest taka pani, wiesz.
Ad: No i? Mydło też reklamowała kobieta, a normalny człowiek używa.
W: Dawaj to! - wyrwała mu butelkę - To Agaty. Jak sobie kupisz, to rób z tym co chcesz.
Ad: No i? Szczoteczki do zębów też nie kupiłem, a z Borysa robię co chcę.
B: Błeeee.... Człowieku, ogarnij się. Ty się nie nadajesz do życia z cywilizowanymi ludźmi.
Ad: Się znalazł ten co się nadaje.
F: Adam, uczesz się, zmień buty i jedź.
Ad: Nie zmienię butów!
F: Zmienisz.
Ad: Nie ty będziesz o tym decydował.
F: Za to ja będę decydował czy będziesz miał za co spełniać swoje potrzeby.
Ad: Masz Wiki, to nie rozumiesz. Zresztą z dziewczyną dla której to jest pierwszy raz jest inaczej niż z taką, która już ma doświadczenie.
F: Nie zamierzam dyskutować z tobą na takie tematy. Miałeś ojca i matkę od tego.
Ad: Nie miałem ich tak samo, jak ty.
F: Nie rozśmieszaj mnie. Mówiłem ci już tysiące razy, że Krajewscy są twoją rodziną. Czy ty potrzebujesz psychologa?!
Ad: Potrzebuj brata, który będzie mnie tak traktował, a nie jak pieska na posyłki! I rozmowy i dowiedzenia się czegokolwiek o naszej rodzinie! Ale nie! Ty jak zwykle albo nie masz dla mnie czasu, albo ci się nie chce, albo Wiki, albo badania, albo pijesz akurat kawę. Wszystko zawsze jest dla ciebie ważniejsze! Jakbyś mógł to byś mnie sprzedał! Ciągle tylko mi wszystko wypominasz! Uważasz, że jesteś najmądrzejszy, najwspanialszy, a mnie masz za idiotę! To nie jest moja wina! Naprawdę bardzo ci współczuję! Bardzo ci współczuję, że byłeś sam i tak dalej, ale do cholery człowieku!
F: Nie potrzebuję twojego współczucia i nie wiedziałem, że jesteś dwuletnim dzieckiem. Nie zmieniłeś się w ogóle od tamtego czasu.
Ad: Znowu mi mówisz jakim jestem idiotą! Po raz setny chcesz mi wypominać ile dla mnie zrobiłeś?! Tak, wiem, że zawsze ratowałeś mi dupę, wiem, że zawsze mi pomagałeś! Naprawdę jestem ci wdzięczny, ale mnie traktuj mnie jak debila!
F: Robisz z siebie debila, zachowując się jak głupek.
Ad: Bo chcę się tak zachowywać! A ty mógłbyś się wysilić na chociażby rozmowę ze mną! Zawsze nie masz dla mnie czasu! Zawsze masz mnie w dupie i mnie zbywasz!
F: Proszę bardzo. Drodzy państwo, odprawa odwołana, muszę porozmawiać z Adamem. Przekażcie wiadomość dalej. Teraz mam dla ciebie cały dzień. Chciałeś rozmowy, masz.
Ad: Żebyś mi potem wypominał, że straciłeś tyle czasu na mnie?!
F: Jesteś dla mnie najważniejszy. Chodź, chciałeś rozmawiać, będziemy rozmawiać, choćby do nocy, o ile wtedy będziesz ukontentowany.
Ad: Ty nie czujesz, że czasem powinniśmy porozmawiać?! Robisz to z obowiązku?! Człowieku, ja cię nie rozumiem.
F: Nigdy mnie nie zrozumiesz. To jest poza granicami twojego pojmowania.
Ad: Znowu to robisz! Cały czas rzucasz do wszystkich te swoje złośliwości! Do Wiki też tak mówisz?!
F: Nie porównuj się do Wiktorii.
Ad: Niby czemu?! Powiem ci coś. Jesteś dla mnie najważniejszą osobą, na którą zawsze liczę! Nie mam rodziny, nie mam kobiety, mam tylko ciebie! Byłeś moim mentorem, człowiekiem który zawsze mi pomagał. Nauczyłeś mnie tego wszystkiego. Nauczyłeś mnie jak żyć w miarę normalnie. Dzięki tobie coś osiągnąłem, a teraz jeszcze się okazało, że jesteś moją jedyną rodziną. Więc może byłbym twoim bratem, a nie służącym, którego masz za idiotę.
F: Adam, ty jesteś moim bratem, nie mężem. Mam ci tworzyć wyznania, czy napisać wierszyk?
Ad: Znaleźć czas na głupią rozmowę ze mną, ale jeśli masz to robić z przymusu, to dzięki! - wyszedł z hotelu trzaskając drzwiami. - Wiktoria spojrzała na profesora. Widziała, że się wahał czy za nim iść.
W: Idź. Zobaczymy się później.
F: Odprawa odwołana, zajęcia rozpisane na tablicy. Dzwoń w razie kłopotów.
W: Ok. - profesor poszedł za bratem.
B: Ostro. - skomentował Jakubek.
W: Nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy. Do roboty. To, że nie ma ordynatora, nie znaczy, że nie ma rygoru.
P: Ja nie idę. Nie chce mi się.
W: Czyli mam rozumieć, że rezygnujesz z pracy?
P: Kabel.
W: Do roboty zapieprzać, ale już! - wrzasnęła wściekła. Andrzej miał z Adamem coraz więcej kłopotów, czuła jakby to były też jej kłopoty, tylko, że nie za wiele mogła zrobić w tej sprawie a ci debile jeszcze ją wkurzali.
B: Spoko.
P: Zmieniłaś się Wiki.
W: Zmądrzałam. Do roboty, ale już.
B: Zmieniłaś się na serio.
W: Wiem. I się z tego cieszę. Nie jestem zwariowaną nastolatką. Ja sama mam do wychowania nastolatkę.
P: Którą wysłałaś na drugi koniec świata.
W: Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję, że się na to zgodziłam, ale weź pod uwagę, że ona mnie wtedy nienawidziła. Idę ogarnąć cały ten kociokwik szpitalny. Za pół godziny macie całą trójką się zameldować.

19:00.
To był dla niej strasznie męczący dzień. Nie widziała się z Andrzejem. Z tego co wiedziała, nie pojawił się w szpitalu, a teoretycznie miał pracować do 15:00. Poszła do lekarskiego i opadła zmęczona na kanapę. Siedziała i patrzyła w ścianę. Po chwili do lekarskiego wszedł profesor. Na jego widok na jej twarzy od razu pojawił się uśmiech.
F: Zmęczona? - usiadł obok niej.
W: Nie łatwo zapanować nad wszystkimi bez ciebie. Tylko ciebie się boją. Ja jak zacznę na nich krzyczeć, albo im grozić to mnie wyśmiewają, albo mówią, żebym zluzowała. Jak z Adamem?
F: Adam... Adam chyba szuka we mnie ojca. Nie może się uporać z tym wszystkim, ale ja nie jestem jego opiekunem.
W: On cię tak traktuje. Jesteś jego jedyną rodziną, zawsze ratujesz mu dupę, wyciągnąłeś go z tego wszystkiego, byłeś i jesteś jego mentorem.
F: Kochanie, ja nie nadaję się na ojca 30 letniego faceta z tyloma kłopotami. Nie studiowałem psychologii.
W: Sztuka życia. Wiesz co to znaczy? Ty to pojąłeś w 300 procentach. I uczyłeś życia Adama. Nie dziw mu się, że cię traktuje jak ojca.
F: Ale ja nim nie jestem.
W: Może dla niego w pewnym sensie jesteś? To odpowiedzialna funkcja i nie zawsze taka prosta. Ty bardziej zajmujesz się Adamem niż ja swoją własną córką. Mam nadzieję, że się nie pokłóciliście znowu.
F: Kłóciliśmy się, krzyczeliśmy, rozmawialiśmy przez kilka godzin.
W: I myślisz, że coś z tego wynikło?
F: Może. On i tak najpóźniej za miesiąc się w coś wpakuje, a w ciągu tygodnia zapomni o czymś.
W: Z psychologicznego punktu widzenia robi to, żeby zwrócić na siebie twoją uwagę.
F: A czy to nie było w rozdziale o rodzicielstwie? Z tego co pamiętam z podstaw psychologii z medycyny, to tak.
W: On cię tak traktuje.
Ag: Życie jest do dupy. - do pokoju weszła zmęczona internistka i opadła na kanapę przy przyjaciółce.
F: Nie jest. Wszystko ma jakiś sens. Jak nie teraz, to odkryjemy go później. Może po miesiącach, może dopiero po latach.
Ag: Taa.
W: Co jest Aga?
Ag: Ktoś się we mnie zakochał.
W: Tego chciałaś, więc chyba nie ma powodów do smutku.
Ag: PacjenTKA się w mnie zakochała i mnie pocałowała. Muszę wyparzyć usta.
W: Żeby tylko taki kłopoty były w życiu. Powiedziałaś, że nie jesteś homo i po kłopocie.
K: Andrzej, skarbie... - do lekarskiego wpadła Walczyk.
F: Nie kocham cię, nigdy nie kochałem i nigdy nie pokocham. - odpowiedział od razu znudzonym głosem. Użeranie się z Kingą przestało go bawić, a zaczęło po prostu nudzić.
K: Ale ja ciebie kocham, kochałam i zawsze będę kochała!
F: Ale ja ciebie nie.
K: Chcieć to móc.
F: Ale ja nie chcę ciebie pokochać. Ja nawet nie chcę na ciebie patrzeć.
K: Jestem piękna!
F: Już ci mówiłem, że jak noc listopadowa.
K: Zdradziłeś mnie!
F: Żeby kogoś zdradzić trzeba najpierw z kimś być.
K: Przecież my byliśmy razem! Jestem twoją jedyną i największą miłością!
F: Tylko w twojej chorej wyobraźni.
K: Nienawidzę cię!
F: I vice versa. - zapłakana Walczyk wyszła z lekarskiego.
Ag: Idę do hotelu. Wiki?
W: Nie chce mi się. Może później.
Ag: Ok. - Woźnicka wyszła z pokoju. Profesor przyciągnął Wiktorię do siebie.
F: Kocham cię.
W: Ja ciebie też. - siedzieli w takiej pozycji odpoczywając po całym dniu.
K: Dlaczego pan mi to zrobił?! - do lekarskiego wpadła Klaudia.
F: Bo miałem ochotę. Niech pani raczy być ciszej. I tak swoimi krzykami nic pani nie zmieni.
W: Klaudia, zaparz kawy.
K: Myślisz, że jestem tu sekretarką?
W: Proszę cię, przestań marudzić i wysil się na zaparzenie kawy. Będę wdzięczna.
K: Panu też?
F: Poproszę.
K: Ok. - po chwili podała im kubki - Idę do domu.
W: A rób co chcesz. - Klaudia wyszła z lekarskiego.
Ad: Andrzej... - po chwili wszedł tam Krajewski.
F: Adam, błagam cię. Debatowaliśmy 7 godzin. Naprawdę bardzo cię kocham braciszku, ale przełóżmy to na jutro, bo zaraz zemdleję.
Ad: Jutro zawsze będzie jutro więc jutro jutra znów nie będzie.
F: Z kąt ty to znasz?
Ad: Kiedyś mi powiedziałeś.
F: Dobrze, słucham cię.
Ad: Dlaczego ty nie jesteś moim ojcem? - profesora zatkało na takie pytanie.
F: Biologia, Adam. Biologia.
Ad: Ale na pewno?
F: Tak.
Ad: Bo wiesz jak tak pomyślałem, to ty jesteś dla mnie jak ojciec.
W: Mówiłam?
F: Tak mówiłaś. A ja nie jestem twoim ojcem, a ty powinieneś sobie sam zacząć dawać radę.
Ad: Taa. Dasz mi wcześniej kasę?
F: Jutro.
Ad: Nie dajcie się oszukiwać, że jutro wam czegoś przybędzie.
F: Oj Adam, Adam. - wyjął portfel - Może być gotówka?
Ad: Jasne.
F: Proszę. - wręczył mu plik banknotów.
Ad: Dzięks.
W: Która godzina?
Ad: 20:00.
W: Chyba jednak jutro się do ciebie wprowadzę, Andrzej.
F: Jutro zawsze będzie jutro więc jutro jutra znów nie będzie.
W: Weźcie przestańcie do cholery. Lubiłam tą piosenkę, ale skutecznie mi ją obrzydziliście.
Ad: Moment. - włączył piosenkę na laptopie i wyjął z szafki trzy szklanki oraz butelkę whisky.
F: Skąd ty tu masz whisky?
Ad: Zabrałem ci jedną flaszkę z gabinetu. Masz tego tyle, że nawet się nie zorientowałeś. - nalał alkoholu do szklanek i podał reszcie.
Ad: Za jutro.
F: Za jutro. - stuknęli się szklankami i upili po łyku.
Ag: Hej! Mogę się dołączyć? - do lekarskiego weszła Agata, która wróciła się po kosmetyczkę.
F: Oczywiście. Adam, wyjmij szklankę.
Ad: Mam lepszy pomysł. Przenosimy się do hotelu i pijemy we czwórkę.
Ag: A co opijamy?
F: Jutro.
Ag: Jak to jutro?
W: Opijamy to, że jutro zawsze będzie jutro więc jutro jutra znów nie będzie, a my żyjemy dziś.
Ag: Jak chcecie.
Ad: To idziemy?
W: Jasne. - po kwadransie cała czwórka siedziała na kanapie w salonie i opróżniała butelkę wódki przy piosenkach Edyty Geppert.
W: Szukaj mnie cierpliwie dzień po dniu, staraj się podążać moim śladem. Szukaj mnie bo sama nie wiem już, bo nie wiem, kiedy sama się odnajdę,- podśpiewywała Wiki.
Ad: Ja wyciągam panią do tańca. - pociągnął Agatę za rękę.
Ag: To chyba nie jest muzyka do tańca.
Ad: I co z tego?
F: Mogę prosić, pani doktor?
W: Oczywiście panie profesorze. - cała czwórka tańczyła w bliżej nieokreślony sposób.
F: Wymyślaj choreografię Adam.
Ad: Nie ważne jak, ważne z kim. - jednocześnie tańcząc z kobietami stuknęli się kieliszkami z wódką wypijając na raz całą zawartość naczynia. Wiktoria z Agatą stuknęły się butelkami alkoholu i blondynka napiła się z flaszki wina, a Consalida Metaxy.
Ad: Wiecie, że tak imprezują tylko staruszkowie.
Ag: Jak widać wszyscy już nie jesteśmy tacy młodzi jak nam się wydaje.
Ad: On jest najstarszy.
W: Ale najprzystojniejszy.
Ag: Nie przesadzaj. Ten też nie jest zły. W końcu to rodzeństwo.
W: A która z nas ładniejsza?
F: Dla mnie ty.
Ad: Ja wolę blondi.
Ag: Zestarzeliśmy się ludzie.
F: Każdy się kiedyś zestarzeje.
W: Ja zawsze myślałam, że będę wiecznie młoda.
Ag: Młoda duchem, ale nie ciałem.
W: Ty też, moja droga.

Godzinę później.
Cała czwórka wciąż tańczyła chwiejąc się i nie zastanawiając w ogóle nad krokami. Śmieli się głośno, krzyczeli i co chwila wlewali w siebie jeszcze więcej alkoholu nie wysilając się nawet na nalewanie go do kieliszków.
Ag: Może ja się rzeczywiście na baby przerzucę?! Łatwiej by było! - wszyscy nawet już nie mówili do siebie normalnie, tylko krzyczeli. Wiktoria bez powodu wybuchła śmiechem, a zaraz dołączyła do niej Woźnicka. Profesor i Adam usiedli na kanapie.
Ad: Śmieją się i śmieją!
F: A co?! Mają płakać?!
Ad: Za nas, ojciec!
F: Za nas!
W: A wy nie byliście rodzeństwem?!
F: Co za różnica?!
Ad: Gdzie się wsadzi, tam się ma bachora!
Ag: Zawsze byłam za winna... - podśpiewywała Agata pijackim głosem.
W: Za inna, kretynko!
Ag: Ja za winna! Ty za inna!
W: A co za różnica?!
Ag: No właśnie.
W: Za nas, Wózek!
Ag: Za nas, Kąsalida! - stuknęły się butelkami z alkoholem i pociągnęły kolejny łyk.

Na bieżąco w Leśnej Górze ! 

Falkowicz wprowadza się do hotelu rezydentów???
Profesor był widziany ze sporych rozmiarów walizką wchodzący do hotelu dla rezydentów. Czyżby bankrutował? Może nie stać go już na utrzymanie willi i zamierza zatruwać życie młodym lekarzom? Módlmy się w intencji wszystkich rezydentów, aby to nie była prawda.

Wiki i Falkowicz zatruwają życie Agacie!
Podczas szkolenia dla lekarzy zostały przydzielone tylko dwa pokoje. Nikt nie chciał zdecydować się na dzielenie łóżka z mordercą i dziwką. Ostatecznie Woźnicka została przekupiona, aby zgodziła się na te tortury. Kobieta jednakże nie wiedziała, że w jej obecności profesor i lekarka będą… uprawiać seks! Szalony trójkącik, seksocholizm, czy chęć zatrucia życia Agacie? To wiedzą tylko oni.

Falkowicz wypiera się Adama!
Na bankiecie profesor udał iż nie zna człowieka będącego jego własnym bratem! Czyżby Adam był tylko pieskiem na posyłki i  gdy przestał być potrzebny Falkowicz ma go najzwyczajniej w dupie? Najprawdopodobniej tak. Jak można być aż taką szują? O to spytajcie profesora Andrzeja Falkowicza.


Falkowicz gwałcicielem!!!
Falkowicz skrzywdził Kingę!Nie tylko oszukując ją i dając jawne nadzieje na związek. Kinga wybiegła z płaczem z gabinetu profesora. Z wielkim szlochem pobiegła do swojego podziemnego królestwa. Dzień później była na badaniach ginekologicznych, jednak dr. Goldberg nie ujawnia nam żadnych informacji gdyż obowiązuje ją tajemnica lekarska. Fakty jasno wskazują na to, że Falkowicz zgwałcił blond patomorfolog! Jak można być aż tak okrutnym???

Falkowicz bije Adama!!!
Dr. Adam Krajewski dostaje paskiem po dupie jak małe dziecko! To są już jawne przejawy przemocy w rodzinie!

Falkowicz ordynatorem!!!
Ordynator – tyran powrócił! Gdy usłyszy się tą nowinkę chce się po prostu krzyczeć: NIIIIEEEEEEEE!!!!! Profesor już pierwszego dnia swoich rządów przypomniał nam jaki jest okrutny! Dr. Krajewski był zmuszony do układania papierów w szpitalnym archiwum przez 12 godzin! Stażystka Klaudia? Jej zostało narzucone usuwanie owrzodzenia z penisa 
70-letnigo pacjenta! Dlaczego profesor ma aż tak  dużą nienawiść do niewinnych ludzi?!



niedziela, 30 marca 2014


CZĘŚĆ 54 Nowe rządy.

Rano obudziła się w łóżku obok profesora, który od dłuższego czasu przyglądał się kobiecie.
F: Obudziłaś się.
W: No tak. A ty tak długo na mnie patrzysz?
F: Jakieś pół godziny.
W: I tak leżysz i patrzysz?
F: Podziwiam urodę.
W: Na którą my mamy do roboty?
F: Na 8:00.
W: A jest?
F: 7:00.
W: Co? Przecież my nie zdążymy.
F: Zdążymy. Śniadanie gotowe.
W: Jak?
F: Niezawodna pani Ania tu była.
W: Tu się kręcą obcy ludzi?
F: O 6:00 przyszła, rozłożyła jedzenie po szafkach, zrobiła śniadanie i wyszła.
W: Powiedz mi, po co ci taki wielki dom?
F: Liczyłem, że kiedyś zamieszka tu ze mną taka piękna, rudowłosa pani doktor.
W: Przyjdzie na to czas, przyjdzie czas, przyjdzie czas, albo może i nie przyjdzie. - zanuciła.
F: Rude jest wredne.
W: No właśnie. Nie chciałbyś mieszkać z taką wrednotą jak ja.
F: Mnie nie pobijesz.
W: Oj tak.

Odprawa.
T: Informuję, iż doktor Sambor zrzekł się funkcji ordynatora...
N: CO?! - Nina podeszła do niego i przywaliła mu w policzek krzycząc "Ty niedojdo życiowa!"
S: Nina, kochanie...
N: Zamknij się palancie! - usiadła z naburmuszoną miną na kanapie.
F: Szczerze współczuję takiej kobiety, ordynatorze. Przepraszam, doktorze, a na dobrą sprawę, to panie lekarzu.
S: Po zaistniałych sytuacjach...
F: ZANIEDBANIACH.
S: Po zaistniałych sytuacjach...
F: ZANIEDBANIACH, panie lekarzu. Nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu.
S: Tak, czy siak...
F: Wypowiedź naprawdę godna wykształconego człowieka. Tak, czy siak, gratuluję.
S: Ja już się może nie będę odzywał.
F: No tak, najlepiej schować głowę w piasek.
S: Czy pan mi coś sugeruje?
F: Jakże bym śmiał.
S: Tak czy siak, odchodzę! Do widzenia! - wyszedł trzaskając drzwi.
T: Potrzebujemy ordynatora. Nie chcemy zatrudniać nikogo z zewnątrz. Proponuję profesora Falkowicza, lub doktor Consalidę. -Tretter szybko przeszedł do sedna sprawy obawiając się, że zaraz znowu rozpęta się jakaś dyskusja.
P: Ale mi wybór. Dziwka, czy morderca.
F: Proszę się normalnie wysławiać, pani Przemku.
P: A ty się niby wsławiasz?!
F: Jakby pan nie wiedział, to piszą o mnie w gazetach.
P: Co ma piernik do wiatraka?!
F: Oświecę pana. Wysławiać i wsławiać, to nie to samo.
P: Oj, zamknij się!
F: U pana i jedno i drugie zatrzymało się w przedszkolu.
T: Tak jak już wspominałem, proponuję profesora Falkowicza, lub doktor Consalidę. Zapraszam państwa za chwilę do gabinetu.
W: Ale...
F: Dyrektorze...
T: Po odprawie!
N: Ja się nie zgadzam!
P: Ja też!
Ad: Moim życiem on i tak rządzi. Jedna kwestia w te czy we fte.
T: A więc kogo państwo proponują?
N: Ja!
P: I ja też!
T: Ktoś jeszcze chętny? - cisza - Tak więc proszę teraz całą czwórkę do siebie.
F: Dyrektorze...
T: Zaraz!
F: Jak sobie pan życzy.
Po chwili Wiktoria i Andrzej siedzieli w gabinecie dyrektora, a Tretter nie dawał im dojść do słowa.
T: A teraz poprosimy na chwilę dr. Zapałę. - sekretarka wpuściła Zapałę do pokoju.
T: Kto to jest, doktorze Zapał? - pokazał ręką na Falkjowicza.
F: Czy to jest przedszkole i gra w zgadnij kto to?
T: Nie to nie jest przedszkole. Panie Przemku.
P: Morderca, zabójca, babiarz, dziwkarz, arogant, cynik, debil, palant, jednym słowem, morderca.
F: Też pana lubię, panie Przemku.
T: Przepraszam pana za ten eksperyment, ale już wiemy, że dr. Zapała nie nadaje się na pełnienie tej funkcji. Proszę wyjść i poprosić dr. Rudnicką.
P: Ale...!
T: Natychmiast.
P: Yhy. - po chwili do gabinetu weszła Nina.
T: Kto to jest? - pokazał ręką na Wiktorię.
N: Naiwniaczka, dziwka, galerianka, materialistka, debilka, idiotka, wierzy mordercy.
T: Dziękuję, do widzenia.
N: Co?
T: Do widzenia. - otworzył przed Rudnicką drzwi, a ona wyszła trzaskając nimi.
T: Tak więc zostaliście państwo.
W: Ja nie chcę. Nie mam ochoty być ordynatorem.
T: Tak więc gratuluję nowego stanowiska, profesorze.
F: Moment. Ja się na nic nie zgodziłem i nie zamierzam się zgadzać.
T: Co?
F: Nie zgadzam się. Za dużo złych rzeczy się wtedy wydarzyło. - spojrzał na kobietę siedzącą obok.
W: Andrzej, to była inna sytuacja...
F: Nie.
T: Błagam. Ja muszę kogoś zatrudnić. Pani Wiktorio? - Tretter wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać.
W: Ja nie chcę być szefem Andrzeja.
F: A czemu by nie?
W: Ty się zgódź. Nie chcę, żeby rządził mną Zapała, albo Rudnicka. Ty chyba też.
T: Dostanie pan półtorej pensji... - profesor zaczął się śmiać - Czy ja powiedziałem coś śmiesznego?
F: Ja tu nie pracuję dla pieniędzy. Polubiłem ten szpital. A pieniądze swoją drogą są z tego żadne.
T: Proszę.
F: Dobrze...
T: Dziękuję...
F: Dobrze, ALE Wiktoria dostanie gabinet.  I nie będzie się taki świetny chirurg marnował na izbie przyjęć, czy w przychodni.
W: Ale ja nie chcę! Nie będę się izolować od ludzi. Nie przyjmuję sław chirurgi ze świata, żeby musieć mieć gabinet.
F: Uwierz, niedługo będziesz.
T: Później to państwo ustalicie. Proszę tylko podpisać.- podsunął profesorowi dokument - Objęcie funkcji ordynatora. Proszę tu podpisać.
F: Niech będzie. - podpisał dokument.
T: Dziękuję. Chodźmy obwieścić radosną nowinę.
W: Nina się załamie, już nie mówiąc o Zapale.
F: Nie mogę się doczekać.

P: CO?! Ja się nie zgadzam! - Zapała i Rudnicka od 5 minut wrzeszczeli, z niezadowolenia, gdy usłyszeli o nowym ordynatorze.
F: No cóż drodzy państwo, do pracy. Doktorze Zapała, wyrostek na początek, a pani, pani doktor ma asystę. Zapraszam doktor Consalidę na laparoskopową strumektomię za godzinę.
N: On ją faworyzuje!
P: No właśnie!
W: A ja mam taką sugestię. Nina robi tą operację, a Przemo asystuje. My będziemy na sali.
N: No wreszcie coś mądrego powiedziałaś.
P: No.
W: ALE jeśli to zawalicie, macie przez miesiąc codziennie wyrostki i żylaki i nie narzekacie.
N: Chciałabyś.
P: Zobaczysz na co nas stać.
W: A pan ordynator się zgadza?
F: Zamówmy więcej krwi. Jak rozwalą tętnicę, będzie niewesoło, a szanse, że nie rozwalą są znikome.
N: Chciałbyś.
F: Umówmy się tak. Do czasu, aż uszkodzicie tętnice, my dwoje siedzimy i się nie odzywamy. A jak uszkodzicie tętnicę, bez słowa możecie wyjść z sali.
P: Nie ma szans, żeby coś poszło nie tak.
F: Nie podzielam pana entuzjazmu. Szkoda mi tylko pacjenta, który najbardziej na tym ucierpi.
N: Chciałbyś.

Po operacji.
F: Pani doktor, życzę miłych wyrostków. - byli tylko z Nina w myjni.
N: Mam dla ciebie... propozycję. - szepnęła przybliżając się do niego, a profesor zaczął się śmiać.
F: Oj kochana,  nie wszystko da się załatwić idąc z kimś do łóżka.
N: Co? Przecież zawsze... - dopytywała zdezorientowana.
F: Ludzie się zmieniają.
N: Debil! - warknęła i wyszła z myjni.
W: Znowu się z nią pokłóciłeś?
F: Nie pokłóciłem, po prostu dr. Rudnicka składała mi dość dziwne propozycje z których nie chciałem skorzystać.
W: Jakie znowu propozycje?
F: Znasz drugą pracę dr. Rudnickiej.
W: Idiotka.
F: Niestety tacy ludzie też są na świecie.

Siedział w gabinecie, gdy wpadła tam Kinga.
F: Mamusia nie nauczyła, że się puka?
K: Stęskniłam się, kochanie.
F: Znowu się zaczyna. Nie kocham cię. Nigdy cię nie kochałem i nigdy nie pokocham. - powiedział od razu znudzonym głosem.
K: Przecież ja jestem piękna.
F: Jak noc listopadowa.
K: Samo patrzenie na mnie jest przyjemnością.
F: Niczym gastroskopia bez narkozy.
K: Przecież ty mnie kochasz!
F: Tak, bardzo. Wybacz, ale nie mam czasu na powtarzanie tego samego po raz setny. Następnym razem nagraj to na dyktafon i sobie włączaj. - niezadowolona Walczyk wyszła z jego gabinetu.

Siedziała w lekarskim, gdy wpadła tam Woźnicka.
Ag: Wiki, mam pacjenta z owrzodzeniem na penisie. Zajmij się tym.
W: Co?! Ja się do tego nie dotknę!
Ag: To kto? Jesteś lekarzem.
W: Nie wiem, idź do Andrzeja.
Ag: Pójdę i co powiem?
W: To samo co mnie.
Ag: On jest profesorem, tutaj ordynatorem. Ja się nie będę ośmieszać, bo i tak nic z tym nie zrobi. Ty idź.
W: Chyba cię porąbało. Nie mój pacjent, nie mój kłopot.
A: To co ja mam zrobić do cholery?
W: Pojęcia nie mam. Ja się do tego nie dotknę.
F: Jaki macie znowu problem? - spytał wchodząc do lekarskiego.
Ag: Noo owrzodzenie na penisie.
F: Pamiętam jeszcze anatomię i podstawowe różnice między kobietą, a mężczyzną. Z tego co wiem jesteście płci żeńskiej.
Ag: Pacjent ma owrzodzenie na penisie.
W: Ja się do tego nie dotknę.
F: I to jest kłopot? - wyjął telefon.
F: Dzień dobry pani Klaudio. Proszę do lekarskiego. Mam dla pani bardzo ciekawe zadanie. - po chwili do pokoju weszła stażystka.
K: Już jestem profesorze.
F: Wspaniale. Mam dla pani bardzo ciekawe zadanie.
K: Tak?
F: Pacjent na izbie z numerem...
Ag: Czternastym.
K: Dziękuję, profesorze.
F: Ależ nie ma za co. Zasłużyła pani.
K: Dziękuję! - zadowolona wyszła z lekarskiego.
Ag: Za chwilę chyba jej zejdzie ten banan z ust.
W: Zasłużyła.
F: Każdy ma to na co sobie zapracował. Dr. Rudnicka i dr. Zapała też, a ja mam lekarzy do wszystkich wyrostków i żylaków.
W: Każdy ma na co zasłużył. A ja na co zasłużyłam?
F: Na operację jaskry wieczorem w klinice.
W: A Adam?
F: Znalazłem mu zajęcie.
W: Jakie?
F: Pracuje i kształci się w szpitalnym archiwum. Nikt tam nie robił porządków od lat.
W: Nowe rządy?
F: Tak.

sobota, 29 marca 2014

CZĘŚĆ 53 Głupie żarty

W: Paweł, ja cię zabiję! - wysyczała widząc swojego znajomego w mundurze, który na widok Consalidy ze łzami w oczach wybuchł śmiechem.
P: A skąd wiesz, że ja cię teraz nie aresztuję?
W: Bo znam ciebie i twoje genialne poczucie humory!
F: Moment. To był żarty?
P: Taa. To co Wiki, mogę liczyć na kawę? - kobieta zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Ag: Wiki, ja nie chcę się wtrącać, ale zatrzaśnięcie drzwi przed nosem policji....
W: To jest mój znajomy, dawny znajomy. Paweł.
F: To był żart. Ktoś ma genialne poczucie humoru.
Ag: Ten Paweł?
W: Nie, twój mąż. Agata, no.
Ag: Ja lecę. Może coś z tego będzie. - wyszła z hotelu.
W: Wariaci.
F: Zdecydowanie.
Ad: Heja! - do hotelu wpadł Adam.
W: I zaczyna się wariatkowo.
Ad: Nie stęskniłaś się za mną? Ja bardzo i liczę na gorące i namiętne powitanie.
F: Adam.
Ad: No co?
W: Stajesz się już obleśny.
N: ADAM!!! - usłyszeli wrzask Niny zza drzwi.
Ad: Aaa walizki zapomniałem jej dać. - wyszedł z hotelu.
W: Co za wariatkowo.
F: Zgadzam się. Spędźmy może ten dzień, jak cywilizowani ludzie.
W: Jakieś propozycje.
F: Propozycje, pozycje.
W: Liczyłam, że jesteś bardziej kreatywny.
F: Nawet bardzo.
W: Nie o tym mówię. Wymyśl coś innego.
F: Ech. A na co masz ochotę?
W: Eee...
Ad: Hej, robię imprezę. Mam nadzieję, że będziecie. - do hotelu wrócił Adam.
F: Tak, na pewno. - zironizował.
Ad: Robię kulturalna imprezę, wiem, nie dowierzacie. Będzie... kilka par ze szpitala.
W: Par?
Ad: No tak, par. Tak mnie naleciało na romantyzm.
F: Nie wierzę. Jaki haczyk?
Ad: No nie ma.
F: Adam.
Ad: No Agata jest fajną dziewczyną i sama jest.
F: Kombinuj stary, kombinuj.
W: Chcesz Agaty na jedną noc, prawda?
Ad: Nie, może by wyszedł z tego jakiś związek, czy coś.
F: Nie wierzę.
Ad: Oj tam. To będziecie?
W: A Zapała?
Ad: Zgodził się was ignorować i nie zwracać na was uwagi. Andrzej, podpisz. - podał bratu dokument.
F: Co to?
Ad: "Przysięgam na grób mojej matki, że nie odezwę się ani słowem, ani nie pobiję się z Zapałą
dnia 29 marca 2014 roku." - przeczytał - Podpisz.
F: Na grób naszej matki?
Ad: No.
F: Mam ci podpisywać pakty? - spytał z niedowierzaniem.
Ad: No.
F: Nie "no".
Ad: Oczywiście, przepraszam papo.
W: Papo?
Ad: No.
F: Nie "no" i Adam, tłumaczyłem ci już, że nie jesteś moim synem.
Ad: No i? Niezłym ojcem byś był.
F: Zaczynasz mnie przerażać.
Ad: Oj no. Podpisz rzesz i bądźcie o 20:00.
F: Zwariowałeś i nie "no". Oducz się tego wreszcie. - podpisał dokument dany mu przez Krajewskiego.
Ad: Spoko.
F: Nie "spoko".
Ad: Ale o co ci chodzi teraz?
F: Wyrzuć ten wyraz ze swojego słownika.
Ad: Okey.
F: Ten też.
Ad: Zluzuj.
F: Ten także.
Ad: To jak ja mam do cholery mówić?!
F: Tak jak ja.
Ad: Wszystko mi karzesz robić jak ty! Czy ty uważasz, że jesteś we wszystkim idealny?! Nie jesteś najwspanialszy!
W: Adam, wybacz, ale mógłbyś jednak wziąć przykład z Andrzeja.
Ad: Co wy do cholery jasnej...?!
W: Spokój. Tylko spokój może nas uratować.
Ad: Powariowaliście ludzie.
F: Starczy tego tematu.
Ad: No.
F: Nie "no"
Ad: Miałeś skończyć.
F: Ty także.
W: Stop.
Ad: Dobr... dobrze.
F: Brawo.
W: A swoją drogą, to za długo na tej twojej imprezie nie wytrzymamy. Raczej nie dla nas ta twoja muzyka.
Ad: A nie, bo to będzie taka impreza dla starych nudziarzy. Latoszek będzie, Sambor...
F: O! Będę miał okazję poprosić ordynatora o długopis.
Ad: Podpisz. - dał profesorowi kolejną kartkę - "Przysięgam na grób swojej matki, że nie będę rzucał do ludzi swoimi złośliwościami dnia 29.03.2014." - przeczytał na głos.
F: Adam, przesadzasz.
W: Kto tam jeszcze będzie ciekawy?
Ad: No w sumie, to zaprosiłem cały szpital.
F: Mam nadzieję, że personel, a nie pacjentów.
Ad: Spo... spokojnie.
F: Gratuluję. - do hotelu weszła ewidentnie zawiedziona internistka.
W: Co jest?
Ag: Mogłaś powiedzieć, że on ma żonę! - warknęła i zatrzasnęła się w swoim pokoju.
F: Kombinuj Adam, kombinuj.
Ad: Tsa. Może dostanę jakąś dobrą radę?
F: Wybacz, ale szkoda mi Agaty na ciebie.
Ad: Wiesz co...
W: Dobra. Adam, szykuj imprezę.
Ad: Już wszystko gotowe.
W: Adaś, imprezy nie ograniczają się do wudki.
Ad: Przecież nie jestem idiotą. Mam kilkanaście opakowań gumek.
W: Chyba sobie darujemy tę imprezę.
Ad: Nie no. Woźnicka powiedziała... Woźnicka! Co powiedziałaś?!
Ag: Najczęściej to mówię, żebyś spierdalał z tego hotelu!
Ad: Nie to!
Ag: Że mieszkania nie są teraz takie drogie!
Ad: Dalej!
W: Przestańcie się drzeć.
Ad: To ty z Agatą wymyśliłaś taki system.
W: Chyba raczej Zapała, Borys i Agata.
Ad: Mniejsza o to. Woźnicka, co mówiłaś?!
Ag: Żebyś wypierdalał!
Ad: Nie to!
Ag: Żebyś poszedł mieszkać u jakiejś panienki, albo w dyskotece!
Ad: Nie to!
Ag: Żebyś spierdalał! - z jednego z pokoi wyszedł Borys, stanął na środku salonu i wrzasnął:
B: Kto ma ładowarkę do laptopa?!?!?!
P: Ja!!! - z drugiego pokoju wyszedł Zapała z ładowarką.
F: U was jest taki system komunikacji?
W: Mniej więcej.
Ag: Kto ma jedzenie?!?!?!?! - wrzeszczała na cały hotel Agata.
Ag: No tak, jak zwykle nikt. Zamawiam pizze!!! Kto chce?!?!?!?!
P: Ja!
B: Ja też!
W: Andrzej?
F: Pojedźmy może do restauracji, kochanie.
W: Jak chcesz.
W: Dla nas nie!!!
Ag: A Krajewski?!?!?!
Ad: Ja chce!!!
AG: Ok! Dawać kase!!!
B: Ja nie mam!
P: Ja mam 2 zeta!
Ad: Andrzej, pożyczysz 3 dychy?
F: Proszę cię bardzo. - podał mu 100 zł.
Ad: 3 dychy by wystarczyła.
F: Nie noszę drobnych.
Ad: Jakich drobnych?! To nie są drobne!
F: Dla jednych są, dla drugich nie.
Ad: To co ty płacisz tylko setkami?!
F: I dwusetkami.
Ad: Tobie to dobrze, Wiki.
W: Materialista.
Ad: A kto nim nie jest w tych czasach? Woźnicka. Mam stuwe od Andrzeja.
Ag: To dobrze, bo ja nie mam kasy.
Ad: To po co się pytałaś, czy zamawiamy pizze?!
Ag: Bo jestem głodna, a kasa mi się skończyła. Pensję za tydzień dostanę.
W: To za co ty będziesz żyć?
Ag: Te szpitalne żarcie dla pacjentów nie jest takie złe.
W: No właśnie, co jutro na obiad?
Ag: Chyba łazanki.
W: To dobrze, nikt się nie zorientuje, jak trochę zjemy. Ale przecież w domu też musisz za coś żyć przez tydzień.
Ag: Będę żerować na tobie.
W: Wiesz co...
Ag: Coś muszę jeść przecież.
W: Ty jesteś jeszcze winna za rachunki 4 stuwy.
Ag: No bo ten róż i ta szminka Chanela... To było takie piękne. Wiki, po prostu, no pokazywałam ci, idealnie dopasowane odcienie, takie cudowne... - zaczęła rozpływać się nad kosmetykami.
W: Galerianką zostań.
Ag: Chyba cię pojebało.
Ad: No bo mi też się skończyła kasa... I Andrzej, może byś coś, no pożyczył?
W: Nie przejmuj się nimi. To są wariaci.
Ag: Ej! A ty ile razy pożyczałaś od nas?
W: Bo ja jeszcze córkę utrzymuję, a ty kupujesz szminki po 200 złotych.
Ag: Bo sobie kiedyś obiecałam, że to kupię.
W: No to kupuj szminki i nie jedz przez tydzień.
Ag: Boże, no.
Ad: Andrzej, pożycz z 6 stówek.
F: Czy ty nie przesadzasz? Ja nie jestem bankiem.
Ad: Wiem. W banku jest mniej kasy.
F: Adam, ja ci płacę 4 tysiące i masz jeszcze 3 ze szpitala, a do tego z operacji w klinice 2. Na co ty wydajesz 9 tysięcy?
Ad: Ty więcej wydajesz co godzinę.
F: Twój poziom życia nie wygląda na taki w którym byś tyle wydawał.
Ad: Boże, każdy ma jakieś potrzeby.
F: Ty i te twoje potrzeby.
Ad: Stary, nie wiesz jak fajowo jest z cnotką.
W: My tu jesteśmy!
Ad: Nic co ludzkie nie powinno być obce lekarzowi. Bo wiesz Andrzej, one są takie niewinne, delikatne, zrobisz z nią co chcesz. I jak w nią wchodzisz...
F: Adam! Adam, starczy! Dziękuję za twą szczerość, ale naprawdę mi  już starczy!
W: Popieram. Nie każdy ma ochotę słuchać o twoich doznaniach.
Ad: Agata waszych słuchała. - Wiktoria i Andrzej spojrzeli na blondynkę.
Ag: Ja nic nie mówiłam!
F: Adam. - warknął - Czy ty gówniarzu założyłeś nam podsłuchy?!
Ad: Byłem ciekawy, czy wytrzymacie trzy dni bez siebie. Seksoholizm.
F: Adam!
Ad: No co Adam, Boże no. Sam zakładasz ludziom podsłuchy.
F: Ale nie po to, żeby nasłuchiwać takich rzeczy!
Ad: Nieźle Wiki opracowałeś. Jak się wzięło na najgłośniejsze, to powiem ci, że genialne.
F: To jest poniżające.
W: I obleśne.
F: Zastanawiam się teraz, czy mu przywalić, strzelić z pistoletu w głowę, czy zamknąć w czubkolandi.
Ad: Ha! Spróbuj mi coś zrobić, a odgłosy namiętności Wiki i profesora Falkowicza usłyszy cały świat.
Ag: Adam, przeginasz!
F: Posłuchaj gówniarzu. Ty możesz ośmieszyć co najwyżej siebie udostępniając to komuś, a ja mogę cię zniszczyć. Zabiorą ci dyplom, pójdziesz do pierdla, albo zamkną cię w wariatkowie. No chyba, że wolisz być zamordowany przez jedną z mafii, które licytują się o twoją głowę. Co wybierasz?
Ad: Dobra, usunę to.
F: Mądra decyzja.
W: Jesteś obleśny Adam.
Ag: Ja bym powiedziała dziecinny. Jak małe dziecko zakłada podsłuchy w sypialni rodziców.
Ad: Oj Aga...
Ag: Przeginasz Adam. - kobieta wyszła z salonu.
W: My chyba też już pójdziemy.
F: Zdecydowanie. Do widzenia. - oboje wyszli z hotelu.
W: Co za debil.
F: Wiem.
W: Ja nie pojmę tego. Czy on jest chory?
F: Z tego co wiem, nie.
W: Czyli nie da się tego wykluczyć.
F: Ja już nie wiem, co z nim jest nie tak. Normalna rodzina, wszystko idealne, a on uciekł od niej i się staczał.
W: Idiota z niego. Jak można...?
F: Nie wiem.
W: Nie wróże mu powodzenia u Agaty.
F: To chyba lepiej.
W: Tak. Gdzie jedziemy?
F: Na kolację.
W: A nie uważasz, że kolacji nie je się o 13:00?
F: Przyzwyczaiłem się do mówienia o kolacjach.
W: No to może... nie wiem.
F: A co pani doktor powie na basen?
W: Basen? Jedzie chlorem, tłum, nie ma jak się ruszyć. Nie.
F: A jeśli znajdę ci basen, gdzie będziemy sami?
W: Andrzej, nie da się wykupić całego basenu.
F: Jedziemy?
W: Co ty wymyśliłeś?
F: Tak, mam basen w domu. Sauny i jacuzzi też.
W: Słucham?
F: W czym problem?
W: W domu?!
F: Tak.
W: Idę po jakiś struj.
F: Nie musisz.
W: Ha ha ha.
F: Doprawdy, nie musisz. Będziemy sami, kochanie.
W: Czy ja dobrze rozszyfrowałam pana myśli, profesorze?
F: Wydaje mi się, że tak, pani doktor.
W: Czyli zapraszamy Agatę i Adama. O to ci chodziło, prawda?
F: Ty ruda złośnico.
W: Idę po strój.
F: Nie idziesz.
W: Przecież...
F: Przecież będziemy sami. A ja bardzo lubię podziwiać twoje wdzięki.
W: Nie wygłupiaj się. Idę...
F: Nie idziesz. - podniósł kobietę.
W: Pomocy! On mnie porywa!
F: Nikt ci nie pomoże, moja piękna księżniczko.
W: Jesteś okropny.
F: Może i jestem. A może nie jestem?
W: Postaw mnie.
F: A co z tego będę miał?
W: Zobaczymy, zobaczymy. - kobieta go pocałowała.

Spędzili razem cały dzień... i noc :)

środa, 26 marca 2014

CZĘŚĆ 52

Agata spojrzała mu w oczy. Usiadła na podłodze i zbliżyła swoją twarz do jego, cały czas wpatrując się w jego szare tęczówki. Ich twarze dzieliły centymetry. Profesor jednak otrząsnął się zanim byłoby za późno i odsunął od siebie internistkę.
A: Ja... przepraszam.  - podniosła się szybko i wybiegła z pokoju.
W: Co jest Aga? - spytała widząc płaczącą internistkę biegnącą w stronę swojego pokoju - Ta bluzka...
A: Nie trzeba!
W: Co jest Aga?
A: Nic!
W: Agata! - odpowiedział jej tylko trzask drzwi do pokoju Woźnickiej. Chirurg poszła do swojego pokoju.
W: Nie wiesz, co się stało Agacie?
F: Yyy nie, nie mam pojęcia.
W: Andrzej.
F: Nie wiem.
W: Andrzej, nie kłam.
F: Nie kłamię.
W: Widzę. Mów.
F: Lepiej, żeby Agata ci powiedziała.
W: Co się stało?!
F: Na szczęście nic.
W: Ja idę do Woźnickiej. - Wiktoria poszła do pokoju przyjaciółki, która siedziała płacząc na łóżku.
W: Agata. Agata, mów.
A: Wiki, ja nie chciałam.
W: Co się stało?
A: Dzięki Andrzejowi nic się nie stało. Przepraszam.
W: Agata! Konkrety!
A: Ja spadłam z krzesła i on do mnie podszedł. No i spojrzałam mu w oczy. Wiki, ja jestem po prostu głupia. Prawie go pocałowałam. Na szczęście do niczego nie doszło. Odsunął mnie od siebie. O niego możesz być spokojna. Ja jestem po prostu głupia. - Wiktoria nie umiała być wściekła na Agatę. Wiedziała, że Woźnicka ma już taką słabość. No i cieszyła się, że Andrzej do niczego nie dopuścił.
W: Coś do niego czujesz? - spytała chcąc od razu wiedzieć wszystko.
A: Nie. Wiki, ja po prostu tak mam. Dobrze o tym wiesz. Jak patrzę w oczy facetowi, to z mózgu robi mi się papka. Wiki, ja przepraszam. Ja pójdę go też przeprosić. - Agata poszła do pokoju obok.
A: Przepraszam. Niektóre blondynki chyba rzeczywiście są idiotkami. Ja nic do ciebie nie czuję. Po prostu mam jakąś cholerną słabość do facetów i w kółko coś pieprzę przez to. Nie wiem co mi znowu odbiło.
F: Ja też nie wiem, co ci odbiło.
A: Wspominałam już, że jestem głupia? Przepraszam. I dziękuję, że mnie od siebie odsunąłeś i nie dałeś mi spieprzyć kolejnego szczęścia. Waszego szczęścia. - Wiktoria weszła do pokoju.
W: Wyjaśnione już wszystko?
F: Tak.
A: Przepraszam.
F: Nie ma sprawy. Najważniejsze, że nic się nie stało. Zapomnijmy o tym.
A: Popieram. Wiki...
W: Co ja przez ciebie mam? - przytuliła Woźnicką.
A: Ja już pójdę. - wyszła z pokoju.
F: Wiktoria...
W: W sumie, to powinnam jej podziękować. Utwierdziłam się tylko w tym, że mnie kochasz.
F: Nawet nie wiesz jak bardzo. - kobieta podeszła do niego, usiadła obok i wtuliła się w jego tors.
F: Pani doktor zebrało się na czułości?
W: Pani doktor zawsze tego brakowało w życiu. Boże, co to za perfumy?
F: Nie podobają ci się?
W: Chyba tym przyciągasz wszystkie kobiety.
F: Ja mam po prostu urok osobisty, pani doktor.
W: Ależ oczywiście, proszę pana profesora. Tylko mojego pana profesora.
F: Pani doktor, pani też ma dużo uroku osobistego. Bardzo dużo. - Zaczęli się namiętnie całować.
A: Wiki... - do pokoju wpadła internistka - Normalnie bym się wycofała, ale pod drzwiami stoi policja. Do ciebie.
W: Co?! - kobieta na samo słowo policja była przerażona.
F: Spokój. Dowiedzmy się o co chodzi.
W: Chyba mogę pakować się do pierdla. Ty też.
F: Przestań. Chodź.
Ag: Policjant powiedział, że ma nakaz aresztowania.
W: Co? Ja nie chcę... Przecież my nie robimy nic złego...- Wiktorii popłynęło po policzku kilka łez.
F: Trzeba to wyjaśnić.
W: Ale co tu jest do wyjaśniania?
F: Spokojnie, kochanie. - objął kobietę, całując ją w policzek i próbował ją uspokoić samemu w myśli kombinując już jak mają się bronić i uciec z kraju.
W: Yhy. - wyszli do funkcjonariusza.

Gdzież się podziały komentarze Madzi, Majki G, fawi i Bunki??? Ja się Was pytam, gdzie???
Dziękuję za wszystkie komentarze, ale nadal brakuje mi tych trzech dziewczyn...

CZĘŚĆ 51 Zdrada?

Dojechali pod hotel. Przemek pierwszy wyskoczył z samochodu i próbował otworzyć bagażnik.
F: Włala (nie wiem jak to się pisze xd) - profesor podszedł do niego i otworzył bagażnik. Zapała wyciągnął szybko swoją walizkę i wściekły popędził do hotelu.
F: On mnie chyba nigdy nie polubi.
W: Jakoś przebolejesz.
F: No nie wiem, nie wiem. Wielka strata. Mój najlepszy przyjaciel...
W: Już nie użalaj się nad sobą. - chciała wyjąć walizkę z bagażnika.
F: Gdzie, gdzie. Nie twoim zadaniem jest wyjmowanie walizek.
W: Seksista.
Ag: Wiki, zawsze narzekałaś, że z Zapałą jak z dzieckiem, chciałaś być traktowana jak prawdziwa kobieta, teraz to masz, więc nie narzekaj.
W: Taa.
F: Spokojnie, moja damo. - pocałował ją w dłoń i wyjął walizki z bagażnika.
W: Ja nie jestem królową Elżbietą.
F: Wiem. Jesteś moją królową. Pozwolisz, że zaniosę wam walizki.
W: Oczywiście. - poszli do hotelu.
W: To teraz może napijesz się kawy?
F: Raczej wolałbym zaprosić swoją damę do restauracji. Co moja królowa na to?
W: Daj królowej kwadrans.
F: Oczywiście.
W: Poczekaj tu. Agatka, możesz na chwilę?
Ag: Jasne. - zniknęły w pokoju Wiki.
Ag: Tobie to dobrze.
W: Noo. To teraz mi powiedz co założyć. - Woźnicka zanurkowała w szafie koleżanki - Musimy iść na zakupy. Sukienki cię się skończyły.
W: Jak skończyły?
Ag: No w każdej cię już widział.
W: Nie przesadzasz? Sukienki nie są jednorazowe.
Ag: Zaraz ci jakąś przyniosę.
W: Ok.
Woźnicka wzięła dwie sukienki ze swojego pokoju i miała iść do pokoju Wiki, ale weszła do salonu.
Ag: Ta, czy ta? - pokazała profesorowi dwie sukienki.
F: Słucham?
Ag: No którą Wiki ma założyć?
F: Ona we wszystkim wygląda genialnie.
Ag: Bardzo pomogłeś. - poszła do pokoju Wiki.
W: Po co dwie? Teraz tylko będzie kłopot, którą założyć.
Ag: Falkowicz powiedział, że we wszystkim wyglądasz genialnie.
W: Pytałaś Andrzeja o sukienki?
Ag: No.
W: Oj Woźnicka, Woźnicka.

Spędzili miły wieczór w restauracji. Potem Wiktoria uparła się, żeby Andrzej odwiózł ją do hotelu, argumentując to jutrzejszym dyżurem. I tak wylądowali w łóżku, tylko, że u Wiki. Rano wstali, zjedli śniadanie, a raczej to co dało się wygrzebać z lodówki i profesor dostał telefon od Trettera z informacją iż ich dzisiejszy dyżur jest odwołany i przejmie go kto inny. Siedzieli w pokoju Wiki i zastanawiali się nad planami na resztę dnia, gdy do pomieszczenia wpadła Woźnicka.
A: Wiki... - spostrzegła, że koleżanka nie jest sama - Dzień dobry.
F: Dzień dobry.
A: Wiki, pożyczysz tą bluzkę, tę no wiesz, co kupiłaś, jak razem byłyśmy w Arkadii ostatnio. 
W: Aaa, jasne. Sprawdzę w rzeczach do prasowania. Możesz zajrzeć do tamtej szafki. - pokazała ręką na szafkę na górze. 
A: Dzięki. - chirurg wyszła z pokoju, a Agata wzięła krzesło i stając na nim zaczęła grzebać w szafce. W pewnym momencie zachwiała się i spadła.
F: Nic ci nie jest? - profesor od razu do niej podszedł i przykucnął obok podając jej rękę.
A: Chyba nie. - kobieta spojrzała mu w oczy. Usiadła na podłodze i zbliżyła swoją twarz do jego, cały czas wpatrując się w jego szare tęczówki. Ich twarze dzieliły centymetry...

wtorek, 25 marca 2014

CZĘŚĆ 50 Tak wygląda prawdziwa miłość.

Już 50 części... Od czterech miesięcy jesteście ze mną. I mam nadzieję, że jeszcze zostaniecie. Dziękuję wam za ten czas, za wszystkie komentarze i motywację do pisania :)

F: Zapraszam panią doktór na kolację.
W: A dzisiaj nie ma żadnego bankietu?
F: Nie.
W: Chyba będę musiała przystać na propozycję, chociaż nie wiem...
F: Ależ ja nalegam.
W: Hmmm Powinnam się zgodzić, ale może jakieś ciekawsze zajęcie będę miała...
F: Pani doktor.
W: No dobrze, panie profesorze.
F: A więc chodźmy.
W: Oczywiście.

Spędzili miły wieczór. W końcu wyrzucili ich z restauracji i musieli wrócić do pokoju. W windzie zaczęli się namiętnie całować.
W: Wiesz, że mamy Woźnicką w pokoju.
F: Niestety. - znowu zaczęli się całować. W końcu winda się zatrzymała, a oni oderwali się od siebie i bez słowa poszli do pokoju. Zobaczyli śpiącą Agatę. Po półgodzinie oni też się położyli. Cały czas czuli między sobą dziwne napięcie, którego nie mogli rozładować. Mieli ochotę spędzić namiętną noc, ale powstrzymywali się od tego przypominając sobie, że obok nich śpi internistka.

Nad ranem obudził ją profesor, który przyciągnął ją do siebie i schował swoją twarz pomiędzy jej piersi przykryte cienką, atłasową koszulką nocną.
W: Andrzej, nie jesteśmy tu sami. - mówiła ściszonym głosem nie chcąc obudzić blondynki śpiącej obok. Falkowicz jakby jej nie słysząc zaczął delikatnie pieścić jej piersi językiem. Jednocześnie nie umiała go od siebie odepchnąć, ale wiedziała, że przecież nie mogą się kochać w jednym łóżku z Woźnicką. Podniosła jego głowę, chcąc go od siebie odsunąć, ale zamiast to zrobić wpiła się w jego usta. Spojrzeli na siebie w ekscytującym napięciu. Podniecenie brało górę nad zdrowym rozsądkiem. Nie zastanawiając się wstali z łóżka i starając się nie robić hałasu wymknęli się do przyległej obok łazienki. Przekręcili zamek i natychmiast przylgnęli do siebie. Pospiesznie pozbyli się skąpej i tak garderoby. Obydwoje kompletnie nadzy przesuwali się niezdarnie w kierunku kabiny prysznicowej. Kiedy znaleźli się w jej wnętrzu, a strumienie gorącej wody obejmowały ich ciała mogli bez ograniczeń oddać się coraz bardziej opętującej ich żądzy.

Agatę obudziły dźwięki dochodzące z łazienki. Westchnęła zrezygnowana domyślając się, co się tam dzieje.
Ag: Za jakie grzechy ja dostałam z nimi pokój? - spytała sama siebie. Przekręciła się na brzuch i nakryła głowę poduszką.

Niepewnie wyszli z łazienki, zastanawiając się, czy internistka jeszcze śpi i licząc na to jednocześnie. Blondynka na dźwięk otwieranych od łazienki drzwi zdjęła z głowy poduszkę i przekręciła się na plecy.
W: Eee cześć. - wydukała zawstydzona.
A: Za jakie grzechy?
W: Nie powiedziałabym tego samego.
F: Winić proszę tego łysego.
A: Taa.
W: Jak to mówią, nic co ludzkie nie powinno być obce lekarzowi.
A: Weźcie się chociaż zamknijcie. O której wyjeżdżamy? - Wiktoria walnęła w ścianę.
N: Czego?! - odezwała się Nina.
W: Wstaliście już?!
N: Za godzinę będziemy wszyscy gotowi!
W: To za godzinę na śniadaniu!
N: Ok!
W: No, mamy godzinę.
Ag: Taa.
W: Agata, no. Nie wściekaj się.
Ag: Ja się nie wściekam. Ja po prostu nie chcę być wiecznie sama!
W: Spokój. Tylko spokój może nas uratować.
Ag: Od kiedy ty takie bzdury pleciesz?!
F: Wiktoria cytuje mnie.
Ag: Super.
W: Oj Aga, nie obrażaj się. Każdy ma... jakieś... potrzeby.
Ag: Ale z powodu moich potrzeb ty nie słuchasz moich jęków przez godzinę.
W: To jego wina. - pokazała ręką na profesora.
Ag: Nie roztrząsajmy tego może i nie dochodźmy.
F: Popieram.

Półtorej godziny później.
Ad: Nie no, sory, ale dzisiaj nie dojedziemy. Samochód mi nawalił.
P: Jak to nawali?! Zuza mnie zostawi, jeśli przełożę 7 spotkanie! Ja tam muszę być na 18:00!!!
N: Mi to wisi.
P: Ja muszę dojechać!
Ad: Idź błagać ich. Mają jeszcze miejsca w samochodzie. - Przemek westchnął i podszedł do Wiki.
P: Wiki...
W: O! Raczyłeś się do mnie odezwać. Cóż za radość.
P: Mogę się z wami zabrać samochodem?
W: Nie moje auto.
P: Wiki no....
W: No co Wiki? Nie mój samochód, nie ja decyduję. Idź do Andrzeja.
P: Za jakie grzechy.
P: Profesorze...
F: Jeżeli znowu zamierza pan rzucać we mnie pomidorami, to proszę pamiętać, że zawsze mogę odwdzięczyć się czymś gorszym.
P: Nie, bo jest taka sprawa...
F: No cio?
P: Mógłbym się z wami zabrać samochodem?
F: Jakaś poważna sprawa?
P: Tak. - odpowiedział coraz bardziej wściekły Zapała.
F: O ile z wściekłości iż musi pan z nami jechać nie zabije pan Agaty, nie mam nic przeciwko.
P: Dzięki. - burknął niezadowolony i ruszyli całą czwórką w drogę.
F: Kochanie, może włączymy jakąś muzykę?
W: Oczywiście, skarbie.
P: Moglibyście sobie darować tych czułości przy ludziach?!
Ag: Mi nie przeszkadza.
F: Jeśli panu źle, to może pan wysiąść.
W: To co, najpierw dwójka, kochanie?
F: Jak chcesz, skarbie. - kobieta włączyła płytę.
P: Co to jest do cholery jasnej?!!!
W: Grażyna Brodzieńska.
F:  Chambre separee. Bal w operze.
P: Co u licha?!
F: Operetka, panie Przemku.
P: Co za gówno! Jak można tego słuchać?!
F: No cóż. Skoro panu Przemkowi nie odpowiada... Może następny utwór?
W: Oczywiście. - kobieta przełączyła piosenkę.
P: A to co za chłam?!
W: Grażyna Brodzieńska i Bogusław Morka. Usta milczą, dusz śpiewa.
P: Co za kicz?!!!
W: Może być następna. - znowu przełączyła piosenkę.
P: A to co do cholery?!!!
F: Przetańczyć całą noc.
P: Boże, co za wrzaski i piski!
F: To nie są wrzaski i piski, tylko to jest piękny głos operowy.
Ag: Przemo zazdrości.
W: Dobra, nie będziemy tacy wredni.
P: A to co znowu?!
W: Time to say Goodbye.
P: Jedno gorsze od drugiego. - potem włączyła się kolejna piosenka.
P: Co to za gówno?!!!
W: Śpiewaj, kochaj.
P: Przełączcie to ludzie!!!
W: Może piosenki w kogoś innego wykonaniu bardziej ci się spodobają. Mam Edytę Geppert.
P: Kogo?!
W: Przekonasz się. - włączyła inną płytę.
P: Co to za chłam?!
W: "Za inna." i pozwól, że tego nie przełączę.
Ag: Zawsze byłam za inna. Za niewinna, za winna. Za bogata, za biedna. Za wesoła, za rzewna. Za wysoka, za niska. Za daleka, za bliska. - podśpiewywała Agata, a po chwili dołączyła do niej Wiktoria. Wszyscy jechali w dobrym nastroju, tylko Przemek aż kipiał ze złości.

Kilka płyt dręczących Zapałę i kilkanaście złośliwości później.
P: Starczy wam już opery narodowej?!
F: To nie była opera narodowa.
P: To co to do cholery było?!
W: To co z Agatą śpiewałyśmy, zwykłe piosenki. A to czego nie śpiewałyśmy, to opera i operetka, ale nie narodowa.
F: Coś nam jeszcze zostało?
W: Wioletta Villas. Myślę, że idealnie do czasu aż dojedziemy.
F: To świetnie.
W: Całuj, całuj gorąco, jak nie całował nikt. Całuj, całuj jak ogień, tylko Twoją chcę być. - zaśpiewała  fragment piosenki i pocałowała namiętnie profesora - Pilnuj drogi.
F: Niestety muszę.
P: Najgorsza piosenka z całego tego dzisiejszego gówna! - warknął.
Ag: Przemek, o co ci chodzi?
P: Tobie to nie przeszkadza?!!!
Ag: Nie wiem jak ty, ale ja się cieszę z ich szczęścia.
W: A ty musisz to tolerować.
P: Jak wy się zachowujecie?!!!
F: Tak wygląda prawdziwa miłość. - Przez resztę drogi towarzyszyły im przeróżne piosenki Wioletty Villas o miłości, a Zapała siedział z naburmuszoną, jak zawsze przy profesorze, miną.

PS: Czy mam wam napisać instrukcję komentowania? Tylko Marthson i Agata Góral pojęły tę sztukę?
KOMENTOWAĆ!!!

poniedziałek, 24 marca 2014

CZĘŚĆ 49 Rodzeństwo musi się czasem pokłócić.

Mój dobry nastrój powrócił. A powodem tego jest 5 ze sprawdzianu z historii. Posłużyłam się życiową teorią Falkowicza : "Bez krętactwa do niczego się nie dojdzie" i szczerze przyznam, że zamierzam korzystać z niej częściej. Może stanę się kobiecym wcieleniem Falkowicza?

Obudził się i sprawdził godzinę na telefonie. Dochodziła 8:00.
F: Wiktoria!
W: Co?! Co jest?!
F: Za godzinę to wszystko się zaczyna.
W: Nie sądzisz, że trochę za późno nas obudziłeś?! Agata!
A: Co się dzieje?!
W: Za godzinę się to wszystko zaczyna!
A: Co?! - wstała z łóżka, podeszła do ściany i walnęła w nią.
N: Co jest?!
A: Wstawać! Za godzinę się to wszystko zaczyna!
N: CO?!
A: O 9 zbiórka przy recepcji!
N: Może damy radę!
W: Andrzej, idź pierwszy do łazienki. Ktoś jeszcze będzie musiał się zająć Adamem.
F: Nie. Adama trzeba będzie tylko ubrać na bankiet.
W: Ok, ja idę pod prysznic.
A: A ja?
W: A ty po mnie! Wybacz, ale nie wezmę z tobą prysznica.
F: A ze mną?
W: Nie czas teraz na tą twoją gadaninę! - zniknęła w łazience.

O 9:00 jakimś cudem cała szóstka była w holu.
N: To w tym beznadziejnym hotelu, zatrzymują się też ci profesorowie?
F: Dzisiaj przyjeżdża ich tu kilku. Wykłady, bankiet i jadą. Jutro druga tura.
Ad: To czemu ty z nimi nie jedziesz?
F: Właśnie nie wiem.
Ad: Ej, może on kupił ten tytuł!
F: Nie czas na kolejne przejawy twojej głupoty.
- Andrzej! - zawołał go jeden z profesorów idących w stronę sali, gdzie miały odbyć się wykłady.
F: Marek? Dawno się nie widzieliśmy.
-No tak. A ty tu w roli studenta?
F: Opiekuna tej wycieczki. - pokazał ręką na resztę ich grupy, która stała kilka metrów za nim.
-Posłuchaj, mamy kłopot. Dębski nie dojedzie. Wykład z neurochirurgii. Bardzo ważny. Zastąpisz go?
F: Nie jestem przygotowany do wykładania.
-Ty zawsze jesteś do wszystkiego przygotowany i nigdy nie masz kartki. Przesuniemy ten wykład na drugą turę. Będziesz miał czas.
F: Dobrze. Dużo osób tu będzie?
-Co ty. Może z 80. Więcej nie. I większość to jacyś studenci.
F: Skąd się biorą studenci na takich szkoleniach? Potem tylko jest 600 pytań, bo nic nie zrozumieli.
-Nie wiem. Ale są i ich nie wyrzucimy. Idę, bo mam pierwszy wykład.
F: Do zobaczenia.
F: Chodźcie. - zaprowadził ich na salę.
F: Siadajcie. - wszyscy posłusznie zajęli wskazane przez niego miejsca.
W: A ty nie siadasz?
F: Drobne zmiany. Muszę poprowadzić wykład z neurochirurgii. Jeden z profesorów nie dojechał. Tak więc ja idę wy myśleć jakieś przemówienie, a wy tu siedźcie, słuchajcie, kształćcie się i pilnujcie Adama. - spojrzał na chłopaka, który oglądał się za studentkami wchodzącymi na salę.
W: Ok.
F: Teraz będą dwa wykłady, potem pół godziny przerwy i kolejne trzy. Nawet jak was to nie będzie interesowało, macie chociaż udawać, że słuchacie i nie rozmawiać.
Ag: Czy my jesteśmy w pierwszej klasie podstawówki?
F: Po prostu nie ośmieszajcie siebie, ani mnie.
W: Dopilnuję twojego braciszka.
F: Jakieś pytania?
Ag: Co ja tu robię? Jestem internistką.
F: To pytanie skieruj do dyrektora.
P: Jesteś na ty z mordercą?! Jak możesz... - profesor oparł się dwoma rękami o podłokietniki miejsca Zapały i nad chylił nad nim.
F: Tu ma być cisza. Macie siedzieć w spokoju i nie otwierać nawet ust. - powiedział stanowczym głosem. - Bo głowy poucinam, jak coś odstawicie. Czy to jest jasne? - odszedł od nich nie czekając na odpowiedź.
N: Ostro.
Ag: No.

Po pierwszej części wykładów Falkowicz czekał w holu. Z sali wyszedł Marek i do niego podszedł.
M: Posłuchaj, ja nie chciałbym się wtrącać, ale pod czas jednego z wykładów dwóch tych twoich pod opiekunów się pobiło.
F: Prosiłem, błagałem, groziłem. Więcej nie mogłem zrobić.
M: No wiesz, zrób coś z nimi, bo było naprawdę ostro. Z tego co wiem, polała się krew. Dwie kobiety próbowały ich rozdzielić, jedna się śmiała. W końcu jakiś student ich rozdzielił. Bałem się, że oni się pozabijają. Wszyscy to widzieli.
F: Dlaczego ja musiałem tu z nimi przyjechać? Będę musiał to jakoś wyjaśnić.
M: Powodzenia życzę. - po chwili z sali wyszła cała piątka. Zakrwawieni Adam i Przemek, roześmiana Nina i wściekła Wiktoria i Agata
F: Do pokoju, ale już!
P: Nie będziesz mną rządził.
F: Natychmiast!!!

F: Dlaczego wy się  pobiliście?! Załatwiajcie takie sprawy gdzie indziej i kiedy indziej! I najlepiej nie w taki sposób! A jeśli koniecznie w taki, to mnie przy tym nie ośmieszajcie!
Ad: Sory.
F: Nie sory, Adam! Wszyscy widzieli wasze przedstawienie! Co wam odbiło?!
Ad: On powiedział, że jestem spokrewniony z mordercą i że to tak jak bym nim był.
P: On nazwał Ludmiłę dziwką!
W: Rozdzielałyśmy ich, ale to nie było takie proste.
Ag: A Nina siedziała i się śmiała!
W: W końcu pomógł ich rozdzielić jeden ze studentów siedzących obok.
F: Wy się możecie ośmieszać. Możecie robić co chcecie! Możesz sobie zniszczyć możliwość jakiejkolwiek karier, Adam! I jak się w coś wkopiesz, to nie masz po co do mnie przychodzić! Ale mnie w to nie plączcie! Do cholery jasnej, jeden z profesorów do mnie podszedł i mi powiedział, że moi pod opiekunowie prawie się pozabijali na wykładach! Możecie się ośmieszać, ale nie mnie! Proszę bardzo, pójdź na bankiet w dziurawych dżinsach i krzywo zapiętej koszuli! A pan może się tam kłócić i wyzywać wszystkich! Ale trzymajcie się z dala ode mnie! A teraz won! - Adam, Przemek i Nina bez słowa wyszli z ich pokoju.
W: Co za debile.
A: Boże, oni chyba nigdy nie dorosną.
F: Mnie to już nie interesuje. Niech Adam się ośmieszy. O ile można jeszcze bardziej. Chodźmy na drugą część wykładów.
W: Andrzej, to twój brat.
F: Wiem. Moim bratem, którego szukałem kilka lat po świecie okazał się idiota, któremu nawet prawo jazdy musiałem kupić.
W: Zawsze mogło być gorzej, gdyby okazał się ćpunem, albo hazardzistą.
F: Był ćpunem i hazardzistą. Z tego też go wyciągnąłem. Chodźmy.
W: Ja wiem, że ty mogłeś mieć większe ambicje względem brata...
F: Po prost nie wiem jak można tak zmarnować to wszystko. Miał dom, kochającą rodzinę, pieniądze, znajomości. Miał wszystko, ale chciał to zaprzepaścić i mu się udało. Potem próbował zaprzepaścić moją pomoc, moje znajomości, to co mi udało się osiągnąć, ale mu nie pozwoliłem. Był inteligentnym chłopakiem. Uczył się szybko, miał preferencje do zostania lekarzem, ale musiałem go zaszantażować, żeby poszedł na studia i przekupić, żeby je skończył. Niewdzięczny gówniarz...
Chodź, my się nie będziemy spóźniać.
W: Yhm.

Podczas wykładu Falkowicza, Przemek próbował rzucić w niego pomidorem. Profesor odchylił się unikając pocisku.
F: Z tego co wiem, te wykłady nie są organizowane dla przedszkolaków.
P: Odwal się.
F: Pan na pewno ma większą wiedzę niż ja, skoro nie interesuje pana mój wykład. Może mnie pan zastąpi. Poprosimy tutaj.
P: Spadaj!
F: Skoro pan nie raczy się pofatygować, ja podejdę. - podszedł do Zapały - Przedstawi się pan?
P: Spierniczaj!
F: Pan jest bardzo nieśmiały. Odwagę na rzucanie pomidorami jednak miał, ale cóż. To jest pan Przemysław Zapała, który uważa iż jego wiedza jest większa od mojej. Proszę bardzo, zmieńmy się miejscami. Z chęcią nauczę się czegoś od takiej sławy, jak pan.
P: Odwal się!
F: No cóż. Jakoś będę musiał przeboleć tą stratę. Tak więc ja kontynuuję wykład, a pan raczyłby zachowywać się przyzwoicie. - wrócił na swoje miejsce przy mównicy i ciągnął dalej wykład.

Po wykładach zjedli obiad i poszli się przebrać.
Weszli na bankiet. Profesor zapoznał Wiktorię z kilkoma profesorami. Rozmawiali z kolejnym profesorem, gdy podszedł do nich Adam w dziurawych dżinsach i koszuli w kratę, której nawet nie miał włożonej w spodnie, a na nogach miał adidasy.
Ad: Andrzej...
F: Przepraszam, ale ja pana nie znam.
Ad: Co ty odstawiasz, stary?!
F: Proszę zachować odrobinę kultury. Chyba mnie pan z kimś pomylił.
Ad: A w dupie z tobą. - odszedł od nich.
F: Przepraszam najmocniej. Doprawdy, nie wiem co to był za mężczyzna.
- Człowiek o nie najwyższym poziomie kultury. Z tego co wiem, były z nim kłopoty podczas wykładów.
W: Tak, widziałam. Doszło do jakiejś bójki. Próbowałam nawet jej zaprzestać. Bezskutecznie niestety.
-  Tacy ludzie nie powinni mieć wstępu na kulturalne spotkania.
F: Zdecydowanie.

Rozmawiali jeszcze z kilkoma osobami, zatańczyli, wypili lampkę, może dwie wina i poszli do pokoju. Zastali w nim Woźnicką, która wrzeszczała na Krajewskiego.
Ag: Jak mogłeś! Jak mogłeś kretynie jeden! Ośmieszasz nas wszystkich!
Ad: Ja?! To on udawał na bankiecie, że mnie nie zna.
F: Bo wstydziłem się przyznać, że cie znam.
Ad: No tak, bo dla ciebie liczy się tylko sława. Dobrze wiem, że masz mnie w dupie.
F: Powinieneś się cieszyć, że cię nikomu nie przedstawiłem.
Ad: To wszystko jest nie fair! Ty masz profesurę, miliony, badania. A ja nie mam nic!
F: Miałbyś jeszcze mniej gdyby nie ja! Dostałeś całe pieniądze po rodzicach! Zaprzepaściłeś to! W jedną noc przegrałeś dwa miliony! I jeszcze zdążyłeś się zadłużyć! Ta mafia by się zabiła, gdybym nie spłacił twoich długów! Miałeś wszystko! Wystarczyła odrobina chęci! Minimum! Nie wiesz, co to znaczy nie mieć nic, zaczynać od zera.
Ad: Taa.
F: Mam mówić dalej? Proszę bardzo. Ja zaczynałem od mieszkania w jednym pokoju z pijaczką i jej konkubentami. Zaczynałem od niczego.
Ad: Bo w to uwierzę.
F: Właśnie powinieneś uwierzyć. Ty zawsze miałeś czyjąś pomoc. Najpierw Krajewscy próbowali ci pomagać. Uciekłeś z domu. Ja zawsze byłem sam. Potem miałem ciebie, któremu musiałem wiecznie pomagać i wyciągać z kłopotów. Ratowałem ci dupę, gówniarzu. Ciągle i nieustannie. Zadłużałeś się, wpadałeś w nałogi. Musiałem cię zaszantażować, żebyś poszedł na studia...
Ad: Może ci powinienem podziękować?!
F: Tak, powinieneś. Przekupiłem cię, żebyś wziął się za naukę, sam ci to wpajałem, przekupiłem egzaminatorów, bo nigdy byś nie zdał tego w teorii. Kupiłem twój dyplom, kupiłem nawet twoje prawo jazdy.
Ad: Och, bo się wzruszę. Biedny pan profesor Falkowicz. Mamusi nie miał. Sam był. Samotny, pozostawione samemu sobie.
F:  Nie masz się wzruszać. Masz zmądrzeć.
Ad: Jesteś jak wrzód na dupie!  Nie chcesz się odwalić. Ciągle mnie strofujesz, wymyślasz bzdury! Weź się odwal!
F: Racja. Odwalę się. Idę się przejść. A ty już nie masz udziału w badaniach, spieprzasz z mojej kliniki i dyplom możesz sam oddać, zanim ci go policja zabierze! - wyszedł z pokoju.
W: Przegiąłeś Adam.
Ad: Weźcie się wszyscy odwalcie. - niezadowolony wyszedł z ich pokoju.
W: Agata, może ja pójdę z nim?
Ag: Wiki, nie wpierniczaj się mu zbyt w życie.
W: Adam przesadził.
Ag: Wiem. Myślisz, że Falkowicz go na serio wywali?
W: Nie wiem. Ja nie będę wstawiać się za Adamem. Boże, to dziwnie brzmi, ale żal mi Andrzeja.
Ag: Siadaj.

W: Agata, już jest 23:00. On nie odbiera 18 telefonu.
Ag: Padł mu telefon może. Spokój, Wiki.
W: Ale jak mam być spokojna?! Jego nie ma już kilka godzin. Może coś...
Ag: Wiktoria, to jest rozsądny facet. Nie strzeli sobie kulką w łeb z powodu Adama, ani nie pójdzie ćpać.
W: No wiem, ale...
Ag: Spokój.

W tym czasie.
Ad: Upijasz się z mojego powodu? - zobaczył profesora siedzącego na ławce i usiadł obok.
F: Nie upijam się. - pokazał butelkę wudki, gdzie brakował tylko kilku centymetrów alkoholu. - Alkohol nie jest dobrym sposobem na nic.
Ad: Tego też mnie próbowałeś nauczyć. - zabrał bratu butelkę i napił się alkoholu.
F: Niestety bezskutecznie. - zabrał Adamowi flaszkę i rzucił nią za ławkę.
Ad: Sory stary.
F: Czy ty kiedyś zmądrzejesz?
Ad: Nie. - odpowiedział zrezygnowany.
Ad: Ej, a to co mówiłeś. To prawda?
F: Nie potrzebnie ci to mówiłem.
Ad: Może właśnie potrzebnie. Prawie nic o sobie nie wiemy.
F: Mylisz się. Wiem o tobie wszystko.
Ad: No ale ja o tobie nie.
F: Nie musisz o mnie nic wiedzieć. A już na pewno o przeszłości.

W: Nie Agata! Ja już tak nie wytrzymam. Idę go szukać.
Ag: Czy ciebie porąbało?! Nie wiesz, gdzie on mógł pójść, jeszcze coś ci się stanie.
W: Ale jemu coś się mogło stać!
Ag: Wiktoria, sama nic nie zdziałasz.
W: Idę i tyle. Zadzwoń, jeśli wróci.
Ag: Czekaj no. Idę z tobą. - kobiety po 15 minutach zobaczyły ich siedzących w parku.
F: Nie pójdziemy się upijać!
Ad: Ale czemu?!
F: Bo nie!
W: Jesteście. Pogodziliście się?
F: Na pół godziny.
Ag: Chodźmy już do hotelu.
Ad: Ja zostaję.
F: Adam.
Ad: No dobra. - wstał z ławki.
Ad: Ej, dzięki, że jesteś.
F: W co się wpakowałeś?
Ad: Ale czemu od razu...
F: Zawsze tak mówisz jak się w coś wkopiesz i potrzebujesz pomocy.
Ad: Wyjątkowo w nic.
F: To dobrze.
Ad: Spoko, już niedługo coś wy myślę.
W: Andrzej, przejdziemy się?
F: Przecież idziemy.
W: We dwoje.
Ag: Chodź Adam.
Ad: Oki. - poszli do hotelu.
W: Andrzej, bo Adam... wiesz, że Adamem nie ma się po co przejmować...
F: Kochanie, czy ty myślisz, że ja rozpaczałem nad Adamem przez trzy godziny? Czasem warto trochę pomyśleć.
W: I jakieś refleksje?
F: Pytanie, na które nie mam odpowiedzi. Jakim cudem los dał takiej szui jak ja, tak wspaniałą kobietę?
W: Nie jesteś taką szują. Pomagasz Adamowi, leczysz ludzi...
F: Nie obrażaj mnie. Jestem szują.
W: No to mam odpowiedź. Takim cudem, że ta kobieta cię pokochała.
F: Aż nie mogę uwierzyć.
W: Mam słabość do starszych facetów. A jeśli aż tak bardzo cię to ciekawi to w wieku 14 lat już liczyłam, że kiedyś spotkam eleganckiego profesora w garniturze.
F: A czy z założeń też wychodziło, że będę wrednym profesorem?
W: Z założeń wychodziło, że nie zostanę twoją matką. Mniej więcej się pokrywa.
F: Czyli mam rozumieć, że ty tak selekcjonowałaś? Ten ok, ten odpada.
W: No bez przesady, bo zaraz dojdziemy do teorii, że jestem z tobą, bo chodzisz w garniturze.
F: Mam nadzieję, że nie.
W: Nie. Po prostu temu wrednemu profesorowi udało się mnie w sobie rozkochać. - kobieta namiętnie go pocałowała.
F: Wiesz, że musimy wracać do tego wariatkowa.
W: Tak. Ale potem wrócisz do swojego eleganckiego życia w luksusach.
F: A może pani doktor też woli mieszkać w normalnym domu?
W: Twój dom nie jest normalny. Ja się tam gubię.
F: Kupię ci GPSa.
W: Zobaczymy. Może, może.
F: Ciągle tylko może i może.
W: Nie składam deklaracji, których nie dotrzymam. Ten dom jest przytłaczający.
F: Jeżeli nie chcesz ze mną mieszkać, bo nie podoba ci się dom, możemy kupić inny. Albo wybudować taki, który będzie ci idealnie pasował.
W: No nie przesadzaj. Ten twój pałac jest piękny. I ogród.
F: Ogród będzie piękny latem.
W: Chodźmy do hotelu.
F: Jak sobie życzysz.

Siedzieli na łóżku, czekając aż Woźnicka wyjdzie z łazienki, gdy usłyszeli pukanie.
W: Proszę!
Ad: Cześć. Andrzej, możemy pogadać?
F: Już zdążyłeś się w coś wpakować?
Ad: Nie. Tak chciałem pogadać.
F: Pogadać o pierwszej w nocy?
Ad: Bo w dzień wszystko się szybko dzieje i nie ma czasu.
F: Dobrze. - wyszedł razem z Adamem z pokoju.
F: A więc?
Ad: Chodź, usiądziemy gdzieś. - zeszli do holu i usiedli na kanapie przy recepcji.
F: Zaczynam się obawiać. Dawno nie byłeś tak poważny.
Ad: Nie no, ja nie chcę być poważny.
F: O co chodzi, Adam?
Ad: No bo my tyle lat się nie znaliśmy...
F: Jeżeli chcesz nadrobić stracony czas to mam nadzieję, że czas w którym powinienem z tobą chodzić do piaskownicy, jednak ominiemy.
Ad: Nie no, ja po prostu chciałbym wiedzieć coś więcej o nas, o naszej rodzinie. Mieliśmy jakąś rodzinę?
F: Yyy nie. Nie. Tylko tą ciotkę, z którą mieszkałem.
Ad: Kręcisz coś.
F: Nie kręcę. Porozmawiamy jak wrócimy.
Ad: Ej, co jest? Widzę, że kręcisz.
F: Jak ci mówię, że nie, to nie! Jasne?!
Ad: O co chodzi?
F: O nic. Porozmawiamy jak wrócimy do Leśnej Góry, dobrze?
Ad: No ok. - rozeszli się do swoich pokoi.
W: Co on chciał?
F: Nic. Paplanina o niczym.
W: Ehe.
Ag: Hej. Teraz ty Wiki?
W: Eee tak. - kobieta poszła do łazienki. Profesor podszedł do okna i patrzył w nieokreślony punkt.
Ag: Ja nie chciałabym się wtrącać. Coś się stało?
F: Nie wszystko w życiu jest takie proste. - po kwadransie z łazienki wyszła Wiki.
Ag: Wiki, coś się stało? - spytała, gdy tylko profesor zniknął w łazience.
W: Nie, chyba nie.
Ag: Co się dzieje?
W: Z nami nic. Trochę zagmatwana jest ta sprawa z Adamem i tyle.
Ag: Ok, nie wtrącam się.
W: Ja też próbuję.
Ag: Kładziemy się?
W: Tak.

Obudziła się w nocy, a raczej obudziła ją burza. Wtuliła się w profesora, budząc go jednocześnie.
F: Kochanie, coś się stało? - spytał obejmując kobietę.
W: Yyy, nic. Burza mnie obudziła.
F: Pani doktor boi się burzy?
W: Nie...
Ag: Już idę, Wiki. - powiedziała zaspanym głosem internistka, którą też obudziły pioruny - Burza cię nie zje. - usiadła na łóżku i chciała wstać.
F: Boisz się burzy?
W: Nie. Agata, co ty odstawiasz?!
A: Co?! Co się dzieje?! Gdzie ja jestem?! Wiki!
W: Jesteś z nami w hotelu.
F: A Wiktoria boi się burzy.
W: Nie boję, po prostu jej nie lubię.
F: To ja cię przed nią uratuję. - przyciągnął ją mocno do siebie.
A: Co? A no tak, zapomniałam, że nie jestem w domu. Wiki, ciebie ma kto ratować.
W: Nikt mnie nie musi ratować. Po prostu nie lubię burzy, bo mnie zawsze budzi. Wykorzystuję twoją naiwność, która zawsze do mnie przychodzi w środku nocy.
A: Ty małpo! To ja potem na dyżurach usypiałam, a ty sobie żarty robiłaś?! Ja cię kiedyś zabiję.
W: Spokojnie Agatka. Kładź się. A ty mnie możesz puścić. Doszłam do wniosku, że burza mnie nie zje.
F: Ale to nic nie zmienia, a ja nie zamierzam cię puszczać.
W: Mi nie przeszkadza. Która jest w ogóle godzina?
A: Piąta.
W: Piąta?
F: No to możemy już wstawać.
W: Co?
F: O 8:00 zaczynają się wykłady. Dzisiaj może zjedlibyśmy jakieś śniadanie.
W: A no tak. Wczoraj nie było czasu. Agata, idziesz do łazienki.
A: Oki. - Woźnicka zniknęła w łazience.
W: Andrzej, coś się dzieje?
F: Nic się nie dzieje, skarbie.
W: Andrzej.
F: Nic się nie dzieje, jest wszystko dobrze i będzie dalej dobrze, tylko trzeba tym wszystkim tak pokierować.
W: Ja ciebie nigdy nie zrozumiem.
F: Mnie nie trzeba rozumieć.
W: Wiesz, że zawsze możesz mi o wszystkim powiedzieć.
F: Oj kochanie. Nie przejmuj się tym. Wszystko jest dobrze.
W: Jak chcesz.

Kończyli jeść śniadanie, gdy podszedł do nich Adam.
Ad: Ej, bo teraz jest trochę czasu. Może byśmy pogadali?
F: Powiedziałem, jak wrócimy.
Ad: Możesz przestać mnie zbywać? Coś kręcisz.
F: Nie kręcę, nie zbywam cię. Po prostu nie czas na to.
Ad: Ok, ok. Strasznie tajemniczy się zrobiłeś.
F: Zbyt dociekasz. Są rzeczy, których nie musisz wiedzieć.
Ad: O czym ty do cholery mówisz?!
F: Nieważne. Idź już.
Ad: Nie wiem, co kręcisz, ale chciałbym wiedzieć wszystko. - niezadowolony, że brat znowu go zbył odszedł od ich stolika.
W: Starczy. Co się dzieje?
F: Wiktoria, nic się nie dzieje. Są po prostu rzeczy z przeszłości, które nie wiem, czy Adam powinien wiedzieć. A jeśli już, to muszę się dobrze zastanowić, jak mu to powiedzieć, żeby nie robił sobie bezsensownych nadziei.
W: O co chodzi?! Powiedz mi do cholery jasnej.
F: Dobrze, ale to ma nigdzie nie wyjść, bo drogą pantoflową dojdzie do Adama.
W: Ok.
F: Mieliśmy siostrę. Ale ona gdzieś przepadła. Nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Według dokumentów żyje, ale nie wiem, zapadła się pod ziemię.
W: Yyy...
F: Nie chcę, żeby Adam bawił się w bezskuteczne poszukiwanie jej i robił sobie nadzieje, że mu się uda, bo na to nie ma szans.
W: Yyy no zaskoczyłeś mnie. Ale skąd wiesz, że jemu by się nie udało jej odnaleźć?
F: Bo mi się nie udało przez tyle lat. Ja odpuściłem, nie chcę, żeby Adam bawił się w poszukiwania, z których nic nie wyjdzie.
W: No dobrze. Zrobisz jak uważasz. Może rzeczywiście lepiej żeby to nie wyszło.
F: No właśnie. I na tym pozostańmy. Poopowiadam mu kilka anegdotek o nie wiadomo kim i czym i da spokój. Prawda ma nigdy nie wyjść na jaw.
W: Może tak będzie lepiej.
F: A teraz koniec tego tematu. Chodźmy na te wykłady.
W: Ok.

Ok, dość dziwna część, wiem. Myślę, że następna będzie lepsza :)