Spali nad ranem w łóżku w pokoju Wiktorii. Obudziło ich donośne pukanie, a raczej walenie do drzwi.
Ad: Wiktoria! Wiki, otwórz! Zgubiłem ładowarkę, telefon mi padł! Wiki! Muszę pożyczyć telefon!
W: Po co?!
Ad: Muszę zadzwonić do Falkowicza! Zawaliłem Szwajcarię! Tylko on to może uratować! Wiki, błagam! On mi i tak łeb urwie! - Wiktoria i Andrzej spojrzeli na siebie. Kobieta wstała, załorzyła szlafrok i otworzyła drzwi.
W: Jak chcesz Falkowicza, to się bez telefonu obejdzie. - wpuściła chłopaka do pokoju.
Ad: Ale co...?
F: Co zrobiłeś, że mam ci łeb urwać?
Ad: No... nie zawiozłem tkanek na test sprężystości.
F: Ile razy mówiłem, że to jest bardzo ważne?
Ad: No... szesnaście, dokładnie licząc.
F: Podaj telefon.
Ad: Wstań i se weź.
F: Nie se tylko sobie i najpierw musiałbyś wyjść, żebym się ubrał. Nie wiem, jak ty, ale ja się znajomym nagi nie pokazuję.
Ad: Aaa ok, ok. Masz. - podał mu telefon.
F: Nie "ok", tylko dobrze i nie "masz" tylko proszę.
Ad: Ehe. - profesor zadzwonił gdzieś i gadał chwilę po angielsku.
F: Jakby co, złapałeś jakiś wirus i wymiotujesz od wieczora po raz szósty w tym miesiącu.
Ad: Pomysły ci się skończyły?
F: Gorączkę miałeś już 7 razy w tym miesiącu. Wyrostek ci usuwali chyba z 10 razy.
Ad: Eee ok. No stary, zazdroszczę ci takich widoków. - podniósł z podłogi bieliznę Wiktorii.
W: Spadaj!
Ad: Ale czemu? Z chęcią pomogę ci się ubrać.
F: Zmiataj do Szwajcarii. - Adam próbował ściągnąć profesorowi kołdrę, ale Falkowicz miał lepszy refleks.
W: Widzę, że się do tęczowych zaliczasz, Adasiu.
Ad: Raczej do tych, którzy mają na ciebie nieziemską ochotę. - Andrzej wziął marker z szafki stojącej przy łóżku.
F: Daj rękę. - Adam dał mu swoją rękę, a Falkowicz napisał mu coś wielkimi literami na dłoni.
F: "Najpierw myśleć, potem robić." Rączka ci będzie przypominać. A teraz do Szwajcarii.
Ad: CO?! Jak ja mam z tym chodzić?!
F: Nie sądzę, żeby ktoś cię całował po rękach. A teraz do widzenia.
Ad: Spoks. Stary zluzuj.
F: Może by tak odrobinę szacunku?
Ad: Do widzenia szanownemu nagiemu panu profesorowi. - ukłonił się przed nim ostentacyjnie.
F: Nie pogrążaj się.
Ad: Pa śliczna.
W: Spadaj baranie! - Krajewski wyszedł z pokoju.
W: A ta propozycja wspólnego zamieszkania jest dalej aktualna?
F: Oczywiście, że tak.
W: To chyba skorzystam, bo mam po woli dosyć Adama.
F: Wspaniale.
W: Czyli jutro się przeprowadzam.
F: Dlaczego jutro? Jutro zawsze będzie jutro więc jutro jutra znów nie będzie.
W: Też lubię tą piosenkę, ale jednak jutro, bo mam dyżur za godzinę... o cholera jasna! To dzisiaj jest zmiana czasu?!
F: Cholera. - w ciągu 15 minut byli już gotowi.
W: Co tu tak cicho i spokojnie?
F: Są w pracy.
W: Jakoś nie wierzę. Agata! Borys! Pała! Zmiana czasowa w nocy była! Jesteśmy spóźnieni już wszyscy! - kobieta podeszła do łazienki i stanęła w drzwiach.
F: Mogę wiedzieć dlaczego tam stoisz?
W: Zaraz zobaczysz.
P: Ja pierwszy!
B: Ja miałem już dwa spóźnienia w tym tygodniu!
Ag: Tetter powiedział, że mnie wywali, jak jeszcze raz się spóźnię! Muszę pierwsza! - cała trójka biegła do łazienki i rozpędzeni wpadli na Wiktorię.
W: Chodź Aga. - wepchnęła przyjaciółkę do łazienki.
Ag: Kocham cię Wiki! Dzięki! - zatrzasnęła za sobą drzwi.
P: Co?! To jest nie fair!
B: No właśnie! Ja biegłem szybciej! Byłbym pierwszy!
W: Sory.
F: Witam panów!
B: Eee bo profesorze...
F: Nie powinniście być państwo na oprawie teraz.
P: Pan też.
F: Nie miałem z kim jej prowadzić. Nie raczyliście się panowie zjawić na czas.
B: Bo to przez Wiki!
Ad: Zwalanie na nią ci nie pomorze. On zbyt ją kocha. - odezwał się przechodzący korytarzem Adam.
F: Ty teraz powinieneś już jechać samochodem.
Ad: Spoko. Zaraz wsiadam do samochodu i tak jak mówiłeś, w razie czego gadam, że rzygałem całą noc.
F: Wymiotowałeś, nie rzygałeś. Koszula w spodnie, zapnij równo guziki. Uczesz się, zmień buty na mniej jaskrawe.
Ad: Spoko. - odszedł od niego.
F: Nie "spoko" tylko spokojnie, jeśli już i nie wiem, czy ćpałeś, ale nie chodź jakbyś to robił.
Ad: Posłuchaj, ty rozładowywałeś emocje z Wiki całą noc, ja muszę rozładować chodząc w fajowy sposób.
F: Nie ośmieszaj się.
Ad: Zluzuj majty.
W: Adam! - upomniała go.
Ad: Spoko ludzie. Życie nie jest aż takie złe. Ja idę.
F: Wygląd.
Ad: Nie wygląd jest najważniejszy, tylko to jaki człowiek jest.
F: Właśnie dlatego powinieneś nadrabiać wyglądem. Mam ci koszulę poprawiać, czy sam dasz radę?
Ad: Spoko. - włożył koszulę w spodnie.
F: Guziki.
Ad: A kto by na nie zwracał uwagę?
F: Normalny człowiek. Już.
Ad: Jak se chcesz, normalny człowieku. - poprawił koszulę.
F: Zmień buty.
Ad: Nie. To są moje szczęśliwe buty.
F: Ile ty masz lat?
Ad: Nie, nie, nie powiem tego wam. - zaśpiewał, a potem zaczął piszczeć i wydawać z siebie dziwne dźwięki próbując udawać śpiewaka operowego. Wiktoria skrzywiła się na te piski i zasłoniła uszy rękami, a Przemek i Borys stali zastanawiając się co mu odbiło.
F: Adam! Naprawdę bardzo się cieszę, że zacząłeś się interesować operetkami, jednakże wolę wykonanie Brodzińskiej. Zapisz się na chór, czy gdzie chcesz, bylebym ja nie musiał wysłuchiwać twych treningów. Wierzę, że osiągniesz sukces i będziesz śpiewał na kilka oktaw, ale póki co nie śpiewaj przy ludziach, ani nie torturuj zwierząt.
Ad: A kto to ta cała Brodzińska? Nie ważne. Lecę. - odszedł od nich.
F: Adam! Adam, słuchaj jak do ciebie mówię!
Ad: Co mistrzu?
F: Twój wygląd.
Ad: Eee tam. Potem się tym zajmę.
F: Nie potem, tylko teraz.
Ad: Boże... - stanął przed lustrem w holu i zaczął poprawiać włosy.
F: Odprawa przesunięta o pół godziny. O w pół do widzę panów w pokoju lekarski.
B: Ehe.
W: Andrzej, pomóż mu. - spojrzeli na Adama, który czytał etykietę lakieru do włosów.
F: To jest dla kobiet, Adam.
Ad: A ty się nie wymądrzaj. Skąd niby możesz wiedzieć?
F: Tam na zdjęciu jest taka pani, wiesz.
Ad: No i? Mydło też reklamowała kobieta, a normalny człowiek używa.
W: Dawaj to! - wyrwała mu butelkę - To Agaty. Jak sobie kupisz, to rób z tym co chcesz.
Ad: No i? Szczoteczki do zębów też nie kupiłem, a z Borysa robię co chcę.
B: Błeeee.... Człowieku, ogarnij się. Ty się nie nadajesz do życia z cywilizowanymi ludźmi.
Ad: Się znalazł ten co się nadaje.
F: Adam, uczesz się, zmień buty i jedź.
Ad: Nie zmienię butów!
F: Zmienisz.
Ad: Nie ty będziesz o tym decydował.
F: Za to ja będę decydował czy będziesz miał za co spełniać swoje potrzeby.
Ad: Masz Wiki, to nie rozumiesz. Zresztą z dziewczyną dla której to jest pierwszy raz jest inaczej niż z taką, która już ma doświadczenie.
F: Nie zamierzam dyskutować z tobą na takie tematy. Miałeś ojca i matkę od tego.
Ad: Nie miałem ich tak samo, jak ty.
F: Nie rozśmieszaj mnie. Mówiłem ci już tysiące razy, że Krajewscy są twoją rodziną. Czy ty potrzebujesz psychologa?!
Ad: Potrzebuj brata, który będzie mnie tak traktował, a nie jak pieska na posyłki! I rozmowy i dowiedzenia się czegokolwiek o naszej rodzinie! Ale nie! Ty jak zwykle albo nie masz dla mnie czasu, albo ci się nie chce, albo Wiki, albo badania, albo pijesz akurat kawę. Wszystko zawsze jest dla ciebie ważniejsze! Jakbyś mógł to byś mnie sprzedał! Ciągle tylko mi wszystko wypominasz! Uważasz, że jesteś najmądrzejszy, najwspanialszy, a mnie masz za idiotę! To nie jest moja wina! Naprawdę bardzo ci współczuję! Bardzo ci współczuję, że byłeś sam i tak dalej, ale do cholery człowieku!
F: Nie potrzebuję twojego współczucia i nie wiedziałem, że jesteś dwuletnim dzieckiem. Nie zmieniłeś się w ogóle od tamtego czasu.
Ad: Znowu mi mówisz jakim jestem idiotą! Po raz setny chcesz mi wypominać ile dla mnie zrobiłeś?! Tak, wiem, że zawsze ratowałeś mi dupę, wiem, że zawsze mi pomagałeś! Naprawdę jestem ci wdzięczny, ale mnie traktuj mnie jak debila!
F: Robisz z siebie debila, zachowując się jak głupek.
Ad: Bo chcę się tak zachowywać! A ty mógłbyś się wysilić na chociażby rozmowę ze mną! Zawsze nie masz dla mnie czasu! Zawsze masz mnie w dupie i mnie zbywasz!
F: Proszę bardzo. Drodzy państwo, odprawa odwołana, muszę porozmawiać z Adamem. Przekażcie wiadomość dalej. Teraz mam dla ciebie cały dzień. Chciałeś rozmowy, masz.
Ad: Żebyś mi potem wypominał, że straciłeś tyle czasu na mnie?!
F: Jesteś dla mnie najważniejszy. Chodź, chciałeś rozmawiać, będziemy rozmawiać, choćby do nocy, o ile wtedy będziesz ukontentowany.
Ad: Ty nie czujesz, że czasem powinniśmy porozmawiać?! Robisz to z obowiązku?! Człowieku, ja cię nie rozumiem.
F: Nigdy mnie nie zrozumiesz. To jest poza granicami twojego pojmowania.
Ad: Znowu to robisz! Cały czas rzucasz do wszystkich te swoje złośliwości! Do Wiki też tak mówisz?!
F: Nie porównuj się do Wiktorii.
Ad: Niby czemu?! Powiem ci coś. Jesteś dla mnie najważniejszą osobą, na którą zawsze liczę! Nie mam rodziny, nie mam kobiety, mam tylko ciebie! Byłeś moim mentorem, człowiekiem który zawsze mi pomagał. Nauczyłeś mnie tego wszystkiego. Nauczyłeś mnie jak żyć w miarę normalnie. Dzięki tobie coś osiągnąłem, a teraz jeszcze się okazało, że jesteś moją jedyną rodziną. Więc może byłbym twoim bratem, a nie służącym, którego masz za idiotę.
F: Adam, ty jesteś moim bratem, nie mężem. Mam ci tworzyć wyznania, czy napisać wierszyk?
Ad: Znaleźć czas na głupią rozmowę ze mną, ale jeśli masz to robić z przymusu, to dzięki! - wyszedł z hotelu trzaskając drzwiami. - Wiktoria spojrzała na profesora. Widziała, że się wahał czy za nim iść.
W: Idź. Zobaczymy się później.
F: Odprawa odwołana, zajęcia rozpisane na tablicy. Dzwoń w razie kłopotów.
W: Ok. - profesor poszedł za bratem.
B: Ostro. - skomentował Jakubek.
W: Nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy. Do roboty. To, że nie ma ordynatora, nie znaczy, że nie ma rygoru.
P: Ja nie idę. Nie chce mi się.
W: Czyli mam rozumieć, że rezygnujesz z pracy?
P: Kabel.
W: Do roboty zapieprzać, ale już! - wrzasnęła wściekła. Andrzej miał z Adamem coraz więcej kłopotów, czuła jakby to były też jej kłopoty, tylko, że nie za wiele mogła zrobić w tej sprawie a ci debile jeszcze ją wkurzali.
B: Spoko.
P: Zmieniłaś się Wiki.
W: Zmądrzałam. Do roboty, ale już.
B: Zmieniłaś się na serio.
W: Wiem. I się z tego cieszę. Nie jestem zwariowaną nastolatką. Ja sama mam do wychowania nastolatkę.
P: Którą wysłałaś na drugi koniec świata.
W: Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję, że się na to zgodziłam, ale weź pod uwagę, że ona mnie wtedy nienawidziła. Idę ogarnąć cały ten kociokwik szpitalny. Za pół godziny macie całą trójką się zameldować.
19:00.
To był dla niej strasznie męczący dzień. Nie widziała się z Andrzejem. Z tego co wiedziała, nie pojawił się w szpitalu, a teoretycznie miał pracować do 15:00. Poszła do lekarskiego i opadła zmęczona na kanapę. Siedziała i patrzyła w ścianę. Po chwili do lekarskiego wszedł profesor. Na jego widok na jej twarzy od razu pojawił się uśmiech.
F: Zmęczona? - usiadł obok niej.
W: Nie łatwo zapanować nad wszystkimi bez ciebie. Tylko ciebie się boją. Ja jak zacznę na nich krzyczeć, albo im grozić to mnie wyśmiewają, albo mówią, żebym zluzowała. Jak z Adamem?
F: Adam... Adam chyba szuka we mnie ojca. Nie może się uporać z tym wszystkim, ale ja nie jestem jego opiekunem.
W: On cię tak traktuje. Jesteś jego jedyną rodziną, zawsze ratujesz mu dupę, wyciągnąłeś go z tego wszystkiego, byłeś i jesteś jego mentorem.
F: Kochanie, ja nie nadaję się na ojca 30 letniego faceta z tyloma kłopotami. Nie studiowałem psychologii.
W: Sztuka życia. Wiesz co to znaczy? Ty to pojąłeś w 300 procentach. I uczyłeś życia Adama. Nie dziw mu się, że cię traktuje jak ojca.
F: Ale ja nim nie jestem.
W: Może dla niego w pewnym sensie jesteś? To odpowiedzialna funkcja i nie zawsze taka prosta. Ty bardziej zajmujesz się Adamem niż ja swoją własną córką. Mam nadzieję, że się nie pokłóciliście znowu.
F: Kłóciliśmy się, krzyczeliśmy, rozmawialiśmy przez kilka godzin.
W: I myślisz, że coś z tego wynikło?
F: Może. On i tak najpóźniej za miesiąc się w coś wpakuje, a w ciągu tygodnia zapomni o czymś.
W: Z psychologicznego punktu widzenia robi to, żeby zwrócić na siebie twoją uwagę.
F: A czy to nie było w rozdziale o rodzicielstwie? Z tego co pamiętam z podstaw psychologii z medycyny, to tak.
W: On cię tak traktuje.
Ag: Życie jest do dupy. - do pokoju weszła zmęczona internistka i opadła na kanapę przy przyjaciółce.
F: Nie jest. Wszystko ma jakiś sens. Jak nie teraz, to odkryjemy go później. Może po miesiącach, może dopiero po latach.
Ag: Taa.
W: Co jest Aga?
Ag: Ktoś się we mnie zakochał.
W: Tego chciałaś, więc chyba nie ma powodów do smutku.
Ag: PacjenTKA się w mnie zakochała i mnie pocałowała. Muszę wyparzyć usta.
W: Żeby tylko taki kłopoty były w życiu. Powiedziałaś, że nie jesteś homo i po kłopocie.
K: Andrzej, skarbie... - do lekarskiego wpadła Walczyk.
F: Nie kocham cię, nigdy nie kochałem i nigdy nie pokocham. - odpowiedział od razu znudzonym głosem. Użeranie się z Kingą przestało go bawić, a zaczęło po prostu nudzić.
K: Ale ja ciebie kocham, kochałam i zawsze będę kochała!
F: Ale ja ciebie nie.
K: Chcieć to móc.
F: Ale ja nie chcę ciebie pokochać. Ja nawet nie chcę na ciebie patrzeć.
K: Jestem piękna!
F: Już ci mówiłem, że jak noc listopadowa.
K: Zdradziłeś mnie!
F: Żeby kogoś zdradzić trzeba najpierw z kimś być.
K: Przecież my byliśmy razem! Jestem twoją jedyną i największą miłością!
F: Tylko w twojej chorej wyobraźni.
K: Nienawidzę cię!
F: I vice versa. - zapłakana Walczyk wyszła z lekarskiego.
Ag: Idę do hotelu. Wiki?
W: Nie chce mi się. Może później.
Ag: Ok. - Woźnicka wyszła z pokoju. Profesor przyciągnął Wiktorię do siebie.
F: Kocham cię.
W: Ja ciebie też. - siedzieli w takiej pozycji odpoczywając po całym dniu.
K: Dlaczego pan mi to zrobił?! - do lekarskiego wpadła Klaudia.
F: Bo miałem ochotę. Niech pani raczy być ciszej. I tak swoimi krzykami nic pani nie zmieni.
W: Klaudia, zaparz kawy.
K: Myślisz, że jestem tu sekretarką?
W: Proszę cię, przestań marudzić i wysil się na zaparzenie kawy. Będę wdzięczna.
K: Panu też?
F: Poproszę.
K: Ok. - po chwili podała im kubki - Idę do domu.
W: A rób co chcesz. - Klaudia wyszła z lekarskiego.
Ad: Andrzej... - po chwili wszedł tam Krajewski.
F: Adam, błagam cię. Debatowaliśmy 7 godzin. Naprawdę bardzo cię kocham braciszku, ale przełóżmy to na jutro, bo zaraz zemdleję.
Ad: Jutro zawsze będzie jutro więc jutro jutra znów nie będzie.
F: Z kąt ty to znasz?
Ad: Kiedyś mi powiedziałeś.
F: Dobrze, słucham cię.
Ad: Dlaczego ty nie jesteś moim ojcem? - profesora zatkało na takie pytanie.
F: Biologia, Adam. Biologia.
Ad: Ale na pewno?
F: Tak.
Ad: Bo wiesz jak tak pomyślałem, to ty jesteś dla mnie jak ojciec.
W: Mówiłam?
F: Tak mówiłaś. A ja nie jestem twoim ojcem, a ty powinieneś sobie sam zacząć dawać radę.
Ad: Taa. Dasz mi wcześniej kasę?
F: Jutro.
Ad: Nie dajcie się oszukiwać, że jutro wam czegoś przybędzie.
F: Oj Adam, Adam. - wyjął portfel - Może być gotówka?
Ad: Jasne.
F: Proszę. - wręczył mu plik banknotów.
Ad: Dzięks.
W: Która godzina?
Ad: 20:00.
W: Chyba jednak jutro się do ciebie wprowadzę, Andrzej.
F: Jutro zawsze będzie jutro więc jutro jutra znów nie będzie.
W: Weźcie przestańcie do cholery. Lubiłam tą piosenkę, ale skutecznie mi ją obrzydziliście.
Ad: Moment. - włączył piosenkę na laptopie i wyjął z szafki trzy szklanki oraz butelkę whisky.
F: Skąd ty tu masz whisky?
Ad: Zabrałem ci jedną flaszkę z gabinetu. Masz tego tyle, że nawet się nie zorientowałeś. - nalał alkoholu do szklanek i podał reszcie.
Ad: Za jutro.
F: Za jutro. - stuknęli się szklankami i upili po łyku.
Ag: Hej! Mogę się dołączyć? - do lekarskiego weszła Agata, która wróciła się po kosmetyczkę.
F: Oczywiście. Adam, wyjmij szklankę.
Ad: Mam lepszy pomysł. Przenosimy się do hotelu i pijemy we czwórkę.
Ag: A co opijamy?
F: Jutro.
Ag: Jak to jutro?
W: Opijamy to, że jutro zawsze będzie jutro więc jutro jutra znów nie będzie, a my żyjemy dziś.
Ag: Jak chcecie.
Ad: To idziemy?
W: Jasne. - po kwadransie cała czwórka siedziała na kanapie w salonie i opróżniała butelkę wódki przy piosenkach Edyty Geppert.
W: Szukaj mnie cierpliwie dzień po dniu, staraj się podążać moim śladem. Szukaj mnie bo sama nie wiem już, bo nie wiem, kiedy sama się odnajdę,- podśpiewywała Wiki.
Ad: Ja wyciągam panią do tańca. - pociągnął Agatę za rękę.
Ag: To chyba nie jest muzyka do tańca.
Ad: I co z tego?
F: Mogę prosić, pani doktor?
W: Oczywiście panie profesorze. - cała czwórka tańczyła w bliżej nieokreślony sposób.
F: Wymyślaj choreografię Adam.
Ad: Nie ważne jak, ważne z kim. - jednocześnie tańcząc z kobietami stuknęli się kieliszkami z wódką wypijając na raz całą zawartość naczynia. Wiktoria z Agatą stuknęły się butelkami alkoholu i blondynka napiła się z flaszki wina, a Consalida Metaxy.
Ad: Wiecie, że tak imprezują tylko staruszkowie.
Ag: Jak widać wszyscy już nie jesteśmy tacy młodzi jak nam się wydaje.
Ad: On jest najstarszy.
W: Ale najprzystojniejszy.
Ag: Nie przesadzaj. Ten też nie jest zły. W końcu to rodzeństwo.
W: A która z nas ładniejsza?
F: Dla mnie ty.
Ad: Ja wolę blondi.
Ag: Zestarzeliśmy się ludzie.
F: Każdy się kiedyś zestarzeje.
W: Ja zawsze myślałam, że będę wiecznie młoda.
Ag: Młoda duchem, ale nie ciałem.
W: Ty też, moja droga.
Godzinę później.
Cała czwórka wciąż tańczyła chwiejąc się i nie zastanawiając w ogóle nad krokami. Śmieli się głośno, krzyczeli i co chwila wlewali w siebie jeszcze więcej alkoholu nie wysilając się nawet na nalewanie go do kieliszków.
Ag: Może ja się rzeczywiście na baby przerzucę?! Łatwiej by było! - wszyscy nawet już nie mówili do siebie normalnie, tylko krzyczeli. Wiktoria bez powodu wybuchła śmiechem, a zaraz dołączyła do niej Woźnicka. Profesor i Adam usiedli na kanapie.
Ad: Śmieją się i śmieją!
F: A co?! Mają płakać?!
Ad: Za nas, ojciec!
F: Za nas!
W: A wy nie byliście rodzeństwem?!
F: Co za różnica?!
Ad: Gdzie się wsadzi, tam się ma bachora!
Ag: Zawsze byłam za winna... - podśpiewywała Agata pijackim głosem.
W: Za inna, kretynko!
Ag: Ja za winna! Ty za inna!
W: A co za różnica?!
Ag: No właśnie.
W: Za nas, Wózek!
Ag: Za nas, Kąsalida! - stuknęły się butelkami z alkoholem i pociągnęły kolejny łyk.
W: Idź. Zobaczymy się później.
F: Odprawa odwołana, zajęcia rozpisane na tablicy. Dzwoń w razie kłopotów.
W: Ok. - profesor poszedł za bratem.
B: Ostro. - skomentował Jakubek.
W: Nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy. Do roboty. To, że nie ma ordynatora, nie znaczy, że nie ma rygoru.
P: Ja nie idę. Nie chce mi się.
W: Czyli mam rozumieć, że rezygnujesz z pracy?
P: Kabel.
W: Do roboty zapieprzać, ale już! - wrzasnęła wściekła. Andrzej miał z Adamem coraz więcej kłopotów, czuła jakby to były też jej kłopoty, tylko, że nie za wiele mogła zrobić w tej sprawie a ci debile jeszcze ją wkurzali.
B: Spoko.
P: Zmieniłaś się Wiki.
W: Zmądrzałam. Do roboty, ale już.
B: Zmieniłaś się na serio.
W: Wiem. I się z tego cieszę. Nie jestem zwariowaną nastolatką. Ja sama mam do wychowania nastolatkę.
P: Którą wysłałaś na drugi koniec świata.
W: Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję, że się na to zgodziłam, ale weź pod uwagę, że ona mnie wtedy nienawidziła. Idę ogarnąć cały ten kociokwik szpitalny. Za pół godziny macie całą trójką się zameldować.
19:00.
To był dla niej strasznie męczący dzień. Nie widziała się z Andrzejem. Z tego co wiedziała, nie pojawił się w szpitalu, a teoretycznie miał pracować do 15:00. Poszła do lekarskiego i opadła zmęczona na kanapę. Siedziała i patrzyła w ścianę. Po chwili do lekarskiego wszedł profesor. Na jego widok na jej twarzy od razu pojawił się uśmiech.
F: Zmęczona? - usiadł obok niej.
W: Nie łatwo zapanować nad wszystkimi bez ciebie. Tylko ciebie się boją. Ja jak zacznę na nich krzyczeć, albo im grozić to mnie wyśmiewają, albo mówią, żebym zluzowała. Jak z Adamem?
F: Adam... Adam chyba szuka we mnie ojca. Nie może się uporać z tym wszystkim, ale ja nie jestem jego opiekunem.
W: On cię tak traktuje. Jesteś jego jedyną rodziną, zawsze ratujesz mu dupę, wyciągnąłeś go z tego wszystkiego, byłeś i jesteś jego mentorem.
F: Kochanie, ja nie nadaję się na ojca 30 letniego faceta z tyloma kłopotami. Nie studiowałem psychologii.
W: Sztuka życia. Wiesz co to znaczy? Ty to pojąłeś w 300 procentach. I uczyłeś życia Adama. Nie dziw mu się, że cię traktuje jak ojca.
F: Ale ja nim nie jestem.
W: Może dla niego w pewnym sensie jesteś? To odpowiedzialna funkcja i nie zawsze taka prosta. Ty bardziej zajmujesz się Adamem niż ja swoją własną córką. Mam nadzieję, że się nie pokłóciliście znowu.
F: Kłóciliśmy się, krzyczeliśmy, rozmawialiśmy przez kilka godzin.
W: I myślisz, że coś z tego wynikło?
F: Może. On i tak najpóźniej za miesiąc się w coś wpakuje, a w ciągu tygodnia zapomni o czymś.
W: Z psychologicznego punktu widzenia robi to, żeby zwrócić na siebie twoją uwagę.
F: A czy to nie było w rozdziale o rodzicielstwie? Z tego co pamiętam z podstaw psychologii z medycyny, to tak.
W: On cię tak traktuje.
Ag: Życie jest do dupy. - do pokoju weszła zmęczona internistka i opadła na kanapę przy przyjaciółce.
F: Nie jest. Wszystko ma jakiś sens. Jak nie teraz, to odkryjemy go później. Może po miesiącach, może dopiero po latach.
Ag: Taa.
W: Co jest Aga?
Ag: Ktoś się we mnie zakochał.
W: Tego chciałaś, więc chyba nie ma powodów do smutku.
Ag: PacjenTKA się w mnie zakochała i mnie pocałowała. Muszę wyparzyć usta.
W: Żeby tylko taki kłopoty były w życiu. Powiedziałaś, że nie jesteś homo i po kłopocie.
K: Andrzej, skarbie... - do lekarskiego wpadła Walczyk.
F: Nie kocham cię, nigdy nie kochałem i nigdy nie pokocham. - odpowiedział od razu znudzonym głosem. Użeranie się z Kingą przestało go bawić, a zaczęło po prostu nudzić.
K: Ale ja ciebie kocham, kochałam i zawsze będę kochała!
F: Ale ja ciebie nie.
K: Chcieć to móc.
F: Ale ja nie chcę ciebie pokochać. Ja nawet nie chcę na ciebie patrzeć.
K: Jestem piękna!
F: Już ci mówiłem, że jak noc listopadowa.
K: Zdradziłeś mnie!
F: Żeby kogoś zdradzić trzeba najpierw z kimś być.
K: Przecież my byliśmy razem! Jestem twoją jedyną i największą miłością!
F: Tylko w twojej chorej wyobraźni.
K: Nienawidzę cię!
F: I vice versa. - zapłakana Walczyk wyszła z lekarskiego.
Ag: Idę do hotelu. Wiki?
W: Nie chce mi się. Może później.
Ag: Ok. - Woźnicka wyszła z pokoju. Profesor przyciągnął Wiktorię do siebie.
F: Kocham cię.
W: Ja ciebie też. - siedzieli w takiej pozycji odpoczywając po całym dniu.
K: Dlaczego pan mi to zrobił?! - do lekarskiego wpadła Klaudia.
F: Bo miałem ochotę. Niech pani raczy być ciszej. I tak swoimi krzykami nic pani nie zmieni.
W: Klaudia, zaparz kawy.
K: Myślisz, że jestem tu sekretarką?
W: Proszę cię, przestań marudzić i wysil się na zaparzenie kawy. Będę wdzięczna.
K: Panu też?
F: Poproszę.
K: Ok. - po chwili podała im kubki - Idę do domu.
W: A rób co chcesz. - Klaudia wyszła z lekarskiego.
Ad: Andrzej... - po chwili wszedł tam Krajewski.
F: Adam, błagam cię. Debatowaliśmy 7 godzin. Naprawdę bardzo cię kocham braciszku, ale przełóżmy to na jutro, bo zaraz zemdleję.
Ad: Jutro zawsze będzie jutro więc jutro jutra znów nie będzie.
F: Z kąt ty to znasz?
Ad: Kiedyś mi powiedziałeś.
F: Dobrze, słucham cię.
Ad: Dlaczego ty nie jesteś moim ojcem? - profesora zatkało na takie pytanie.
F: Biologia, Adam. Biologia.
Ad: Ale na pewno?
F: Tak.
Ad: Bo wiesz jak tak pomyślałem, to ty jesteś dla mnie jak ojciec.
W: Mówiłam?
F: Tak mówiłaś. A ja nie jestem twoim ojcem, a ty powinieneś sobie sam zacząć dawać radę.
Ad: Taa. Dasz mi wcześniej kasę?
F: Jutro.
Ad: Nie dajcie się oszukiwać, że jutro wam czegoś przybędzie.
F: Oj Adam, Adam. - wyjął portfel - Może być gotówka?
Ad: Jasne.
F: Proszę. - wręczył mu plik banknotów.
Ad: Dzięks.
W: Która godzina?
Ad: 20:00.
W: Chyba jednak jutro się do ciebie wprowadzę, Andrzej.
F: Jutro zawsze będzie jutro więc jutro jutra znów nie będzie.
W: Weźcie przestańcie do cholery. Lubiłam tą piosenkę, ale skutecznie mi ją obrzydziliście.
Ad: Moment. - włączył piosenkę na laptopie i wyjął z szafki trzy szklanki oraz butelkę whisky.
F: Skąd ty tu masz whisky?
Ad: Zabrałem ci jedną flaszkę z gabinetu. Masz tego tyle, że nawet się nie zorientowałeś. - nalał alkoholu do szklanek i podał reszcie.
Ad: Za jutro.
F: Za jutro. - stuknęli się szklankami i upili po łyku.
Ag: Hej! Mogę się dołączyć? - do lekarskiego weszła Agata, która wróciła się po kosmetyczkę.
F: Oczywiście. Adam, wyjmij szklankę.
Ad: Mam lepszy pomysł. Przenosimy się do hotelu i pijemy we czwórkę.
Ag: A co opijamy?
F: Jutro.
Ag: Jak to jutro?
W: Opijamy to, że jutro zawsze będzie jutro więc jutro jutra znów nie będzie, a my żyjemy dziś.
Ag: Jak chcecie.
Ad: To idziemy?
W: Jasne. - po kwadransie cała czwórka siedziała na kanapie w salonie i opróżniała butelkę wódki przy piosenkach Edyty Geppert.
W: Szukaj mnie cierpliwie dzień po dniu, staraj się podążać moim śladem. Szukaj mnie bo sama nie wiem już, bo nie wiem, kiedy sama się odnajdę,- podśpiewywała Wiki.
Ad: Ja wyciągam panią do tańca. - pociągnął Agatę za rękę.
Ag: To chyba nie jest muzyka do tańca.
Ad: I co z tego?
F: Mogę prosić, pani doktor?
W: Oczywiście panie profesorze. - cała czwórka tańczyła w bliżej nieokreślony sposób.
F: Wymyślaj choreografię Adam.
Ad: Nie ważne jak, ważne z kim. - jednocześnie tańcząc z kobietami stuknęli się kieliszkami z wódką wypijając na raz całą zawartość naczynia. Wiktoria z Agatą stuknęły się butelkami alkoholu i blondynka napiła się z flaszki wina, a Consalida Metaxy.
Ad: Wiecie, że tak imprezują tylko staruszkowie.
Ag: Jak widać wszyscy już nie jesteśmy tacy młodzi jak nam się wydaje.
Ad: On jest najstarszy.
W: Ale najprzystojniejszy.
Ag: Nie przesadzaj. Ten też nie jest zły. W końcu to rodzeństwo.
W: A która z nas ładniejsza?
F: Dla mnie ty.
Ad: Ja wolę blondi.
Ag: Zestarzeliśmy się ludzie.
F: Każdy się kiedyś zestarzeje.
W: Ja zawsze myślałam, że będę wiecznie młoda.
Ag: Młoda duchem, ale nie ciałem.
W: Ty też, moja droga.
Godzinę później.
Cała czwórka wciąż tańczyła chwiejąc się i nie zastanawiając w ogóle nad krokami. Śmieli się głośno, krzyczeli i co chwila wlewali w siebie jeszcze więcej alkoholu nie wysilając się nawet na nalewanie go do kieliszków.
Ag: Może ja się rzeczywiście na baby przerzucę?! Łatwiej by było! - wszyscy nawet już nie mówili do siebie normalnie, tylko krzyczeli. Wiktoria bez powodu wybuchła śmiechem, a zaraz dołączyła do niej Woźnicka. Profesor i Adam usiedli na kanapie.
Ad: Śmieją się i śmieją!
F: A co?! Mają płakać?!
Ad: Za nas, ojciec!
F: Za nas!
W: A wy nie byliście rodzeństwem?!
F: Co za różnica?!
Ad: Gdzie się wsadzi, tam się ma bachora!
Ag: Zawsze byłam za winna... - podśpiewywała Agata pijackim głosem.
W: Za inna, kretynko!
Ag: Ja za winna! Ty za inna!
W: A co za różnica?!
Ag: No właśnie.
W: Za nas, Wózek!
Ag: Za nas, Kąsalida! - stuknęły się butelkami z alkoholem i pociągnęły kolejny łyk.